- Hyung, przecież nic się nie stało… - powiedział, ale zamilkł pod chmurnym spojrzeniem swojego rozmówcy.
- Nic się nie stało? Minho! Czy ty zdajesz sobie sprawę jakie to ryzyko? – Jinki krążył po pokoju, nie mogąc zdusić w sobie tego napadu zdenerwowania, a Minho nie pozostało nic innego jak wodzić za nim wzrokiem, bezradnie czekać, aż burza wyrzutów się skończy. Dobrze rozumiał argumentację starszego, ale za nic nie mógł się nią przejąć. Widział się z Taeminem, a co więcej – całował się z nim! Wciąż miał w uszach śpiew nocy, wciąż czuł jego zimne dłonie na swoich policzkach. I te usta, jedyne w swoim rodzaju, takie, których piętno pozostanie na jego własnych wargach do końca świata. Czymże wobec tych wszystkich oznak cudu było jakieś tam ryzyko? Jakaś tam śmierć? Czerń potencjalnego rozstania bledła w blasku kwitnącego w piersi uczucia.
- Nic mi nie jest… - mruknął, starając się brzmieć przekonywująco, ale Jinki tylko pokręcił głową i opadł na fotel.
- Pomogłem ci się z nim spotkać, ale zrobiłem to tylko ze względu na prośbę ze strony Key – oznajmił zmęczonym głosem, przymykając powieki, wyraźnie siląc się na spokojny ton, jakby tłumaczył dziecku najprostsze w świecie zasady, których musi się trzymać, nawet jeśli mu się to nie podoba. – Ale tym razem… jeśli on się dowie, będzie naprawdę zły – stwierdził, marszcząc brwi, krzywiąc się zapewne na dźwięk własnych myśli.
- Hyung, o kim… - zaczął Minho, ale został uciszony gestem dłoni.
- Musisz zrozumieć, że twoje działania mogą pociągnąć za sobą dramatyczne skutki. Skutki, które wpłyną na życia wielu osób. Nie możesz tak po prostu robić, co ci się żywnie podoba, niezależnie od tego jak bardzo tęsknisz – powiedział, a w jego głosie znów zagrała bolesna nuta, jakby aż nazbyt dobrze wiedział o czym mówi.
- Więc co, twoim zdaniem, powinienem zrobić? – zapytał Minho kąśliwie, czując narastającą w nim irytację. Dobrze wiedział, że Jinki ma rację i to tylko dodatkowo go denerwowało, wzburzało jakąś buntowniczość, która przez lata się w nim nijak nie ujawniała. – Zapomnieć źle – zaczął wyliczać na palcach. – Wrócić też niedobrze – kontynuował, obserwując jak Jinki w dalszym ciągu siedzi z głową opartą o ścianę. – Spotkanie również nie wchodzi w grę – zakończył wyliczanie, po czym gniewnie wyrzucił ręce w powietrze. – Więc co mam zrobić?! – krzyknął, zdenerwowany brakiem reakcji na swój wybuch. – Mam siedzieć bezczynnie, łudzić się że wszystko będzie dobrze? Mam odliczać dni, choć nawet nie znam odpowiedniej daty? Mam udawać, że nie czuję, karmić siebie i świat kłamstwem? Czy to jest twój sposób na wolność? – Kolejne pytania odbijały się ciężkim piętnem na pozornie spokojnej twarzy Jinkiego, ale Minho nie zważał na ten dziwny ból ukryty w cieniu przymkniętych powiek. Wyrzucał z siebie całą frustrację, cały swój protest wobec absurdu świata. Pech chciał, że Jinki był tym, który stał się obiektem tego wybuchu. – Czy ty tak właśnie byś postąpił? – zapytał Choi, już spokojniejszym tonem, a jego dotąd milczący przyjaciel drgnął i szeroko otworzył oczy. Jego wpatrzony w sufit wzrok był dziwny, odległy, zamglony obrazami płynącymi z głębi pamięci.
- Ja po prostu znam swoje miejsce – oznajmił w końcu po dłuższej chwili ciszy, a Minho aż wzdrygnął się słysząc bezbarwność jego tonu. – Czas, żebyś i ty znalazł swoje… - dodał, po czym znów przymknął oczy, tym samym definitywnie kończąc rozmowę.
~*~
- Do
reszty ci odbiło… - mruknął Jonghyun, z powątpiewaniem spoglądając na
gramolącego się na stołek Taemina. W odpowiedzi młodszy uśmiechnął się do
kolegi promiennie, co wywołało dreszcz na plecach Kima.
- Hyung, przyszliśmy tu się rozerwać – oznajmił, ręką zataczając krąg w powietrzu. Jonghyun zmarszczył brwi, w dalszym ciągu wpatrując się w Taemina, usiłując zrozumieć, co się z nim stało. Jeszcze dzień wcześniej zachowywał się, jakby był na skraju załamania nerwowego. A dziś? Zaciągnął swojego starszego kolegę do jedynego działającego jeszcze klubu tanecznego, stwierdzając że nie ma co się dołować, trzeba nieco zaszaleć. To zachowanie było tak kompletnie niepodobne do Lee Taemina, że Jonghyun zaczął podejrzewać swojego młodego przyjaciela o jakąś poważną chorobę psychiczną. Bo czy istniało inne wytłumaczenie dla tych radosnych, bezpodstawnych ogników w oczach, albo dla wyrazu rozmarzenia, czającego się nieustannie na uśmiechniętych wargach?
- Taemin, coś ty brał… - powiedział, ale został uciszony gestem dłoni.
- Hyung… postawię ci… - oznajmił młodszy, wyciągając z kieszeni spodni pomięty banknot- …lemoniadę – zakończył, uśmiechając się psotnie na widok dezorientacji swojego przyjaciela.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? – zapytał starszy niepewnym tonem.
- Oczywiście, czemu miałoby nie być? – odparł Taemin entuzjastycznie. – Słońce świeci, a z głośników płynie muzyka… czegóż więcej potrzeba? – oznajmił z dziecinną prostotą. Jonghyun mimowolnie rozejrzał się po lokalu, w którym zachowały się jedynie niedobitki, ci spośród mieszkańców, którzy postanowili choć na chwilę zapomnieć o trudach rzeczywistości, zatonąć w dźwiękach muzyki, utopić rozsądek na dnie kieliszka. Pośród tych wszystkich szarych twarzy jedynie Taemin uśmiechał się jasno i szczerze, jakby cieszyło go każde skrzypnięcie podłogi, każdy zgrzyt stołka.
- Taemin… już ci przeszło? – zapytał Jonghyun z konsternacją. – Już nie przejmujesz się śmiercią?
- Jaką tam śmiercią, wszystko będzie dobrze – odparł młodszy z głębokim przekonaniem. Jonghyun nie mógł nadziwić się drastycznej zmianie, która zaszła w jego postawie w przeciągu jednej nocy. – Przecież żaden z nas nie zamierza tak po prostu umrzeć – stwierdził, jakby to była najoczywistsza kwestia pod słońcem. – To szybko minie, sam tak mówiłeś…
- Taemin… - zaczął znów starszy, ale chłopak pokręcił głową, a uroczy kucyk z tyłu jego głowy zakołysał się kilkukrotnie na boki.
- Koniecznie muszę zatańczyć do tej piosenki – oznajmił, zeskakując ze stołka i podążając w stronę skromnego parkietu, po którym snuło się kilka niemrawych cieni. Z radyjka umieszczonego w kącie pomieszczenia sączyła się rock’n’rollowa ballada, w rytm której Taemin począł kołysać się miarowo. Przymknął oczy, pozwalając fantazji przejąć władanie nad ciałem. W tym skąpanym w melodyjności utworu momencie poddał się w pełni marzeniom, zapominając o otaczającym go świecie. Piosenka płynęła od uszu do serca, kiedy wykonywał chwiejny piruet, wyobrażając sobie silne dłonie trzymające go mocno, stanowiące zapewnienie o stabilności świata, będące kryjówką przed wszelkimi zmartwieniami. Zadrżał na wspomnienie ciepła oddechu i miękkości ust, pragnął znów doświadczyć tego jedynego w swoim rodzaju uczucia towarzyszącego spotkaniu dwóch powiązanych z sobą dusz, dwóch tęsknych do siebie ciał. Przemierzał parkiet w samotności, szukając śladu Minho w kolejnych nutach zapełniających pustkę anonimowych spojrzeń. Wszystko było głupie i nieważne wobec napawającej drżeniem perspektywy ponownego spotkania. Taemin nie wiedział kiedy takowe nastąpi, ale był pewien, że nie pozwoli go sobie przegapić. Do tego czasu zamierzał śnić na jawie, odnajdywać piękno świata, oddychać powietrzem świeższym niż wczoraj. Kochał i czuł się kochany, nic więcej nie miało znaczenia.
- Znów się z nim widziałeś, prawda? – zapytał Jonghyun, nie unosząc wzroku, kiedy jego młody przyjaciel opadł na stołek po skończonej piosence.
- Skąd wiesz… - wybełkotał Taemin, nagle speszony.
- Przecież widzę, szczerzysz się jak głupi do sera i nie mam pomysłu kto inny mógłby cię wprawić w taki stan, jak nie właśnie on – odparł Jonghyun, unosząc głowę i spoglądając na powoli pokrywającego się rumieńcem Taemina. Starszy był zaskoczony własnym zachowaniem.Świadomość, że Lee znów znalazł się tak blisko granicy, znów znalazł się na skraju tego miejskiego więzienia, nie zrobiła na nim większego wrażenia. Nie rozwodził się już nad tym, jak chłopak tego dokonał i jakie szanse na powtórzenie owego manewru miał on sam. Z dziwnych, niesprecyzowanych powodów bardziej interesował go sam błysk oczu, sama czułość zakamuflowana w półuśmiechu. Jonghyun z niejakim zdziwieniem zorientował się, że fascynuje go targające Taeminem uczucie, jakby zmęczone kombinowaniem serce pozazdrościło tego ciepła, tego bezpodstawnego i naiwnego szczęścia, którego było dane doświadczyć młodszemu.
- Hyung, czemu mi się tak przyglądasz? – Głos Lee wyrwał mężczyznę z zamyślenia, a duże, zdumione oczy były przepełnione konsternacją.
- Taemin… jak to jest? – zapytał niepewnie, czując się idiotycznie wobec własnych myśli i czynów.
- Co takiego? – Taemin nie miał pojęcia co chodziło po głowie jego przyjaciela, i zapewne podejrzewałby go o kolejne plany ucieczki, gdyby nie dziwny wyraz zawstydzenia, który wkradł się na jego twarz. Jonghyun podrapał się nerwowo po głowie.
- No… jak to jest z tym twoim… waszym… uczuciem? – wybełkotał, przeklinając w duchu swoją głupotę. Mógł zachować takie bezsensowne myśli dla siebie, a nie pokazywać całemu światu, co mu się kłębi po głowie. Czy to możliwe, że on, Kim Jonghyun, najzwyczajniej zazdrościł Taeminowi tej głupoty serca, tego bezpodstawnego optymizmu? Czyżby też pragnął zapomnieć o gorączce miasta, zanurzyć się w iluzji własnych uczuć?
- Hyung, czy ty masz coś na sumieniu? – zapytał Lee, ledwo tłumiąc śmiech na widok miny przyjaciela. Jonghyun nie mógł pozbyć się myśli, że chłopak widział więcej, niż Kim by sobie tego życzył.
- Nie gadaj głupstw – odparł opryskliwie, krzyżując ręce na piersi. Taemin uśmiechnął się figlarnie i pozwolił sobie na pełen rozmarzenia wyraz twarzy.
- Jak to jest? – odezwał się, zerkając przez okno, pozwalając wzorkowi utonąć w błękicie nieba, jedynego łącznika między nim, a Minho. – To ten moment, kiedy myślisz o milionie spraw… - zaczął, a jego głos zdawał się oddalać o kolejne kilometry na północ, kierować się ku pewnemu tęsknemu sercu - ...a mimo to każda z obranych ścieżek prowadzi cię do kłębiącego się w głębi umysłu chaosu; chaosu skupionego wokół jednego konkretnego obrazu – powiedział, a Jonghyun skrzywił się nieznacznie, bo słowa młodszego dziwnym ciężarem kładły się na sercu, bezpodstawnie drażniąc, nieustannie upominając się o należytą im uwagę. – To może być chłodna głębia czyichś oczu, albo ciepło spoczywającej na głowie dłoni – kontynuował Lee, wyliczając mnogość przykładów z własnego życia. – To może być nawet niewłaściwość dystansu, który dzieli ciebie i tę wyjątkową osobę; dystansu, który wbrew wszelkim logicznym argumentom zdaje się być zupełnie nie na miejscu – oznajmił Taemin, a Jonghyun poczuł dziwną sensację w żołądku, kiedy uświadomił sobie, że dobrze zna opisywane przez młodszego zjawisko. Nie chciał dopuścić do siebie tego faktu, ale podświadomość ciążyła mu niemiłosiernie, po cichu demaskując prawdziwość myśli. Kim również miał w sobie ten permanentny chaos, który zaszczepiła w nim para nieuchwytnych kocich oczu, który pogłębił pełen wyższości uśmiech, który przywłaszczyła sobie głęboko skryta wrażliwość.
- I? – zapytał, czując, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli, łaknąc jakiejś pomocy ze strony Taemina, który jednak uniósł jedynie brwi, spoglądając nań ze zdziwieniem.
- To proste, hyung – powiedział młodszy lekkim tonem, uśmiechając się nieznacznie. – To był właśnie ten moment, w którym zorientowałem się, że jestem zakochany – oznajmił, bawiąc się kosmykiem włosów, nie dostrzegając, że Jonghyun gwałtownie blednie i w pośpiechu opuszcza pomieszczenie.
- Hyung, przyszliśmy tu się rozerwać – oznajmił, ręką zataczając krąg w powietrzu. Jonghyun zmarszczył brwi, w dalszym ciągu wpatrując się w Taemina, usiłując zrozumieć, co się z nim stało. Jeszcze dzień wcześniej zachowywał się, jakby był na skraju załamania nerwowego. A dziś? Zaciągnął swojego starszego kolegę do jedynego działającego jeszcze klubu tanecznego, stwierdzając że nie ma co się dołować, trzeba nieco zaszaleć. To zachowanie było tak kompletnie niepodobne do Lee Taemina, że Jonghyun zaczął podejrzewać swojego młodego przyjaciela o jakąś poważną chorobę psychiczną. Bo czy istniało inne wytłumaczenie dla tych radosnych, bezpodstawnych ogników w oczach, albo dla wyrazu rozmarzenia, czającego się nieustannie na uśmiechniętych wargach?
- Taemin, coś ty brał… - powiedział, ale został uciszony gestem dłoni.
- Hyung… postawię ci… - oznajmił młodszy, wyciągając z kieszeni spodni pomięty banknot- …lemoniadę – zakończył, uśmiechając się psotnie na widok dezorientacji swojego przyjaciela.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? – zapytał starszy niepewnym tonem.
- Oczywiście, czemu miałoby nie być? – odparł Taemin entuzjastycznie. – Słońce świeci, a z głośników płynie muzyka… czegóż więcej potrzeba? – oznajmił z dziecinną prostotą. Jonghyun mimowolnie rozejrzał się po lokalu, w którym zachowały się jedynie niedobitki, ci spośród mieszkańców, którzy postanowili choć na chwilę zapomnieć o trudach rzeczywistości, zatonąć w dźwiękach muzyki, utopić rozsądek na dnie kieliszka. Pośród tych wszystkich szarych twarzy jedynie Taemin uśmiechał się jasno i szczerze, jakby cieszyło go każde skrzypnięcie podłogi, każdy zgrzyt stołka.
- Taemin… już ci przeszło? – zapytał Jonghyun z konsternacją. – Już nie przejmujesz się śmiercią?
- Jaką tam śmiercią, wszystko będzie dobrze – odparł młodszy z głębokim przekonaniem. Jonghyun nie mógł nadziwić się drastycznej zmianie, która zaszła w jego postawie w przeciągu jednej nocy. – Przecież żaden z nas nie zamierza tak po prostu umrzeć – stwierdził, jakby to była najoczywistsza kwestia pod słońcem. – To szybko minie, sam tak mówiłeś…
- Taemin… - zaczął znów starszy, ale chłopak pokręcił głową, a uroczy kucyk z tyłu jego głowy zakołysał się kilkukrotnie na boki.
- Koniecznie muszę zatańczyć do tej piosenki – oznajmił, zeskakując ze stołka i podążając w stronę skromnego parkietu, po którym snuło się kilka niemrawych cieni. Z radyjka umieszczonego w kącie pomieszczenia sączyła się rock’n’rollowa ballada, w rytm której Taemin począł kołysać się miarowo. Przymknął oczy, pozwalając fantazji przejąć władanie nad ciałem. W tym skąpanym w melodyjności utworu momencie poddał się w pełni marzeniom, zapominając o otaczającym go świecie. Piosenka płynęła od uszu do serca, kiedy wykonywał chwiejny piruet, wyobrażając sobie silne dłonie trzymające go mocno, stanowiące zapewnienie o stabilności świata, będące kryjówką przed wszelkimi zmartwieniami. Zadrżał na wspomnienie ciepła oddechu i miękkości ust, pragnął znów doświadczyć tego jedynego w swoim rodzaju uczucia towarzyszącego spotkaniu dwóch powiązanych z sobą dusz, dwóch tęsknych do siebie ciał. Przemierzał parkiet w samotności, szukając śladu Minho w kolejnych nutach zapełniających pustkę anonimowych spojrzeń. Wszystko było głupie i nieważne wobec napawającej drżeniem perspektywy ponownego spotkania. Taemin nie wiedział kiedy takowe nastąpi, ale był pewien, że nie pozwoli go sobie przegapić. Do tego czasu zamierzał śnić na jawie, odnajdywać piękno świata, oddychać powietrzem świeższym niż wczoraj. Kochał i czuł się kochany, nic więcej nie miało znaczenia.
- Znów się z nim widziałeś, prawda? – zapytał Jonghyun, nie unosząc wzroku, kiedy jego młody przyjaciel opadł na stołek po skończonej piosence.
- Skąd wiesz… - wybełkotał Taemin, nagle speszony.
- Przecież widzę, szczerzysz się jak głupi do sera i nie mam pomysłu kto inny mógłby cię wprawić w taki stan, jak nie właśnie on – odparł Jonghyun, unosząc głowę i spoglądając na powoli pokrywającego się rumieńcem Taemina. Starszy był zaskoczony własnym zachowaniem.Świadomość, że Lee znów znalazł się tak blisko granicy, znów znalazł się na skraju tego miejskiego więzienia, nie zrobiła na nim większego wrażenia. Nie rozwodził się już nad tym, jak chłopak tego dokonał i jakie szanse na powtórzenie owego manewru miał on sam. Z dziwnych, niesprecyzowanych powodów bardziej interesował go sam błysk oczu, sama czułość zakamuflowana w półuśmiechu. Jonghyun z niejakim zdziwieniem zorientował się, że fascynuje go targające Taeminem uczucie, jakby zmęczone kombinowaniem serce pozazdrościło tego ciepła, tego bezpodstawnego i naiwnego szczęścia, którego było dane doświadczyć młodszemu.
- Hyung, czemu mi się tak przyglądasz? – Głos Lee wyrwał mężczyznę z zamyślenia, a duże, zdumione oczy były przepełnione konsternacją.
- Taemin… jak to jest? – zapytał niepewnie, czując się idiotycznie wobec własnych myśli i czynów.
- Co takiego? – Taemin nie miał pojęcia co chodziło po głowie jego przyjaciela, i zapewne podejrzewałby go o kolejne plany ucieczki, gdyby nie dziwny wyraz zawstydzenia, który wkradł się na jego twarz. Jonghyun podrapał się nerwowo po głowie.
- No… jak to jest z tym twoim… waszym… uczuciem? – wybełkotał, przeklinając w duchu swoją głupotę. Mógł zachować takie bezsensowne myśli dla siebie, a nie pokazywać całemu światu, co mu się kłębi po głowie. Czy to możliwe, że on, Kim Jonghyun, najzwyczajniej zazdrościł Taeminowi tej głupoty serca, tego bezpodstawnego optymizmu? Czyżby też pragnął zapomnieć o gorączce miasta, zanurzyć się w iluzji własnych uczuć?
- Hyung, czy ty masz coś na sumieniu? – zapytał Lee, ledwo tłumiąc śmiech na widok miny przyjaciela. Jonghyun nie mógł pozbyć się myśli, że chłopak widział więcej, niż Kim by sobie tego życzył.
- Nie gadaj głupstw – odparł opryskliwie, krzyżując ręce na piersi. Taemin uśmiechnął się figlarnie i pozwolił sobie na pełen rozmarzenia wyraz twarzy.
- Jak to jest? – odezwał się, zerkając przez okno, pozwalając wzorkowi utonąć w błękicie nieba, jedynego łącznika między nim, a Minho. – To ten moment, kiedy myślisz o milionie spraw… - zaczął, a jego głos zdawał się oddalać o kolejne kilometry na północ, kierować się ku pewnemu tęsknemu sercu - ...a mimo to każda z obranych ścieżek prowadzi cię do kłębiącego się w głębi umysłu chaosu; chaosu skupionego wokół jednego konkretnego obrazu – powiedział, a Jonghyun skrzywił się nieznacznie, bo słowa młodszego dziwnym ciężarem kładły się na sercu, bezpodstawnie drażniąc, nieustannie upominając się o należytą im uwagę. – To może być chłodna głębia czyichś oczu, albo ciepło spoczywającej na głowie dłoni – kontynuował Lee, wyliczając mnogość przykładów z własnego życia. – To może być nawet niewłaściwość dystansu, który dzieli ciebie i tę wyjątkową osobę; dystansu, który wbrew wszelkim logicznym argumentom zdaje się być zupełnie nie na miejscu – oznajmił Taemin, a Jonghyun poczuł dziwną sensację w żołądku, kiedy uświadomił sobie, że dobrze zna opisywane przez młodszego zjawisko. Nie chciał dopuścić do siebie tego faktu, ale podświadomość ciążyła mu niemiłosiernie, po cichu demaskując prawdziwość myśli. Kim również miał w sobie ten permanentny chaos, który zaszczepiła w nim para nieuchwytnych kocich oczu, który pogłębił pełen wyższości uśmiech, który przywłaszczyła sobie głęboko skryta wrażliwość.
- I? – zapytał, czując, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli, łaknąc jakiejś pomocy ze strony Taemina, który jednak uniósł jedynie brwi, spoglądając nań ze zdziwieniem.
- To proste, hyung – powiedział młodszy lekkim tonem, uśmiechając się nieznacznie. – To był właśnie ten moment, w którym zorientowałem się, że jestem zakochany – oznajmił, bawiąc się kosmykiem włosów, nie dostrzegając, że Jonghyun gwałtownie blednie i w pośpiechu opuszcza pomieszczenie.
~*~
Jonghyun
rozprostował trzymaną w dłoni kulkę papieru, po czym znów ją zmiął. Wypisane na
niej słowa już od dawna nie miały większego znaczenia, kolidowały z
niewygodnymi myślami, które zaczęły pojawiać się w głowie. Wszelkie dokumenty i
podania utraciły swoją rolę, a kwestia ucieczki z miasta stała się
jedynie pretekstem do rozmyślań o pewnej osobie…
- Ahoj, kapitanie! – Jonghyun wzdrygnął się na dźwięk tego głosu, który nie dawał mu spać po nocach. Całą siłą woli powstrzymał się od uniesienia wzroku, kiedy poczuł, jak władca ulicy sadowi się obok niego na murku fontanny. Łatwiej było mu patrzeć na własne dłonie, niż w te barwne oczy, które jednocześnie go irytowały i fascynowały.
Ciągnąca się w duchocie popołudnia cisza ciążyła między nimi, utrudniała oddychanie. Jonghyun poruszył się niespokojnie, niepewien w jaki sposób uciec od tego chłopaka, którego bliskość budziła w nim niezrozumiałe uczucia. Mógł po prostu wstać i odejść bez słowa, mógł też powiedzieć Key, że nie życzy sobie więcej jego towarzystwa. Nie zrobił jednak nic, w dodatku przyłapał się na wstrzymywaniu oddechu, oczekiwaniu na jakiekolwiek słowo ze strony siedzącego obok niego chłopaka. Zamiast tego poczuł, jak Key przysuwa się bliżej, w opinii Jonghyuna – stanowczo za blisko, i wyciąga pomiętą kartkę z jego dłoni. Zaskoczony uniósł wzrok, zaraz jednak skarcił się w duchu, napotykając zbyt ciepły półuśmiech, zbyt długi cień rzucany przez rzęsy. Key bez słowa rozprostował kartkę papieru, po czym, zupełnie ignorując wypisane na niej ważne, brzmiące oficjalnie słowa, począł zginać jej rogi, znajdując dla niej całkiem nowe zastosowanie. Kim z fascynacją obserwował jak smukłe palce biegną po papierze, kształtując jego formę. W końcu Key uśmiechnął się z chwytającą za serce prostotą, i nie patrząc na obserwującego go Jonghyuna, odwrócił się ku wodom fontanny. Delikatnie położył stworzony przez siebie, biały statek na gładkiej powierzchni i przez chwilę obserwował jak łódka oddala się powoli, sunie ku swojemu przeznaczeniu, by po chwili zniknąć w centrum pryskającej z środka sadzawki wody.
- Ostatnio… - zaczął Key, odrywając wzrok od toni wody - …wyszedłeś bez słowa – stwierdził, a Jonghyun ze zdziwieniem wyłapał oskarżycielską nutę w tonie jego głosu. – O co chodziło? – zapytał władca ulicy, szurając butami po bruku. – Znów chciałeś pochwalić się jakimś genialnym planem ucieczki? – Słowa zabrzmiały dziwnie gorzko, inaczej niż dotychczas. Wcześniej Key zwyczajnie naśmiewał się z poczynań Jonghyuna, patrząc na niego z góry, oceniając jego tchórzliwą pogoń za wolnością. Teraz wydawał się być raczej przygnębiony, zmęczony tym miastem, tą chorobą, z dnia na dzień drastycznie zmniejszającą liczbę przemykających po ulicach cieni. – Więc jak? Kiedy wielka ucieczka? – zapytał Key, unosząc głowę, spoglądając na Jonghyuna z dziwną mieszaniną emocji na twarzy.
- Nie po to wtedy przeszedłem – odezwał się starszy, usiłując nie wpatrywać się zanadto intensywnie w głębię oczu, w kształt kości policzkowych, w lśnienie splątanych ze słońcem kosmyków włosów. Uroda tego kociego chłopaka była wyjątkowa i Jonghyun musiał przyznać przed samym sobą, że go fascynowała. Przyłapywał się na śledzeniu linii szczęki, na obserwowaniu smukłości szyi. Wiedział, że powinien powrócić do trzeźwości umysłu, ale oczy nie chciały współpracować z rozsądkiem, notorycznie podążając własną, niezależną ścieżką. Na domiar złego, w głowie Jonghyuna wciąż dźwięczały słowa Taemina, słowa tak boleśnie trafne, tak szalenie adekwatne do jego obecnej sytuacji.
- Więc? – zapytał Key, unosząc brew, wpatrując się weń z zaciekawieniem. Kim odchrząknął, próbując w ten sposób zamaskować zmieszanie.
- Przypuszczam, że… chciałem cię przeprosić… - wymamrotał w końcu, nie patrząc Key w oczy, aż nazbyt wyraźnie czując jego badawcze spojrzenie na sobie. – Źle cię z początku oceniłem… - dodał bezradnie, zgodnie z prawdą, wreszcie pozwalając światu usłyszeć część dręczących go przemyśleń. Nie był pewien czego się spodziewał, ale w odpowiedzi na swoje wyznanie otrzymał jedynie tłumione parsknięcie śmiechu. Zdezorientowany uniósł wzrok, napotykając rozbawione spojrzenie swojego rozmówcy.
- Kim Jonghyunie, zaskakujesz mnie refleksyjną stroną swojej osobowości – oznajmił, a śmiech zatańczył na jego długich rzęsach, przyprawiając Jonghyuna o szybsze bicie serca. – Zatem… - Key spojrzał na swojego rozmówcę z podejrzanym błyskiem w oczach, po czym podniósł się z siadu do pozycji stojącej i począł balansować na granicy między murkiem fontanny a odbijającą błękit nieba taflą wody. – Jaki obraz władcy ulicy sobie uroiłeś, Kim Jonghyunie? – zapytał, rozkładając ręce i spoglądając na zszokowanego Kima z figlarnym uśmiechem na ustach. Starszy nie miał pojęcia jak zareagować, po raz kolejny padając ofiarą nieprzewidywalności, która chyba już na stałe wpisała się w naturę tego chłopaka. Nerwowo podrapał się po głowie, starając się nie skupiać zanadto na fakcie, iż ze swojego miejsca miał świetny widok na smukłe nogi i obwieszony mnogością pirackich ozdóbek tors Key.
- Miałem cię za kompletnego wariata… - powiedział w końcu starszy, marszcząc brwi na dźwięk własnych słów. – Pojawiałeś się znikąd i zawsze wszystko wiedziałeś. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, jakie to cholernie irytujące… - kontynuował, pozwalając sobie przywołać w pamięci każdą chwilę frustracji i podenerwowania. – Do tego te wszystkie przyprawiające o ból głowy gadki o wolności, momentami miałem ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu odejść, nie słyszeć już ani jednego niszczącego mój światopogląd słowa. Byłem przekonany, że to tylko przykrywka, snułem w głowie domysły na temat nielegalnych towarów, które przemycasz przez granice, rozmyślałem o tym, jakie to ciemne interesy prowadzisz w swojej brudnej dzielnicy. A ponad tym wszystkim górował fakt, ze wciąż mnie pouczasz, jakbym miał w głowie mniej oleju niż przeciętny nastolatek. – Jonghyun był zaskoczony mnogością wyrzutów, które wypłynęły z jego własnych ust. Niepewnie zerknął w górę, oczekując jakiejś reakcji. Key wpatrywał się w niego z przekrzywioną głową, ze zmrużonymi oczami, najwyraźniej głęboko nad czymś myśląc, być może analizując postawioną sobie ocenę. Nie wyglądał na urażonego, ale psotny uśmiech na jego twarzy zdawał się być nieco bledszy niż jeszcze moment wcześniej.
- A teraz…? – zapytał, spoglądając Jonghyunowi w oczy.
- Teraz dalej jesteś irytujący – odparł mężczyzna, z dziwną satysfakcją dostrzegając cień niezadowolenia na twarzy Key. – Doszedłem jednak do wniosku… - kontynuował, uśmiechając się złośliwie - …że jestem w stanie do tej irytacji przywyknąć – oznajmił, zadowolony z tak zmyślnego sposobu na zakończenie swojej wypowiedzi. Nie zdążył jednak wybadać reakcji na twarzy Key, bo chwilę później poczuł mocne pchnięcie w klatkę piersiową, po czym wylądował po złej stronie murka. W pierwszej chwili zakrztusił się wodą, ale zaraz przetarł oczy dłonią i spojrzał płonącym wzrokiem na pokładającego się ze śmiechu kolegę.
- Co to miało być?! – zbulwersował się, na co Key odpowiedział kolejnym wybuchem radości.
- Gdybyś tylko widział swoją minę… - wydusił z siebie młodszy, ocierając łzę śmiechu z kącika oka, po czym skrzywił się dziwacznie, w ten sposób demonstrując ekspresję Jonghyuna. Kim odgarnął z czoła mokrą grzywkę i, nie myśląc wiele, złapał zajętego naśmiewaniem się chłopaka za brzeg ubrania, gotując mu ten sam los, który przed chwilą spotkał jego samego.
- Kim Jonghyunie, poważnie przesadziłeś! – krzyknął Key, brodząc w sadzawce, zmierzając chwiejnym krokiem w kierunku winowajcy. – Tym, kto jest tu najbardziej irytujący, jesteś ty sam! – zarzucił, ale nie zdążył podkreślić swoich słów żadnym wyrafinowanym gestem, bo potknął się i wylądował wprost w ramionach źródła swojej złości. Jonghyun automatycznie złapał go, chroniąc od upadku, ale chwilę potem zamarł, niepewny co czynić dalej, zagubiony w dudnieniu własnego serca. Czuł pod palcami morką skórę drżącego, czy to z zimna, czy z wściekłości chłopaka, a wzrok sam puścił się w pogoń za spływającą po szyi kropelką wody. Ta dziwna, po brzegi nasycona obopólną niezręcznością chwila trwała stanowczo zbyt długo. W końcu starszy odchrząknął znacząco, odsuwając się, po czym wygramolił się z fontanny i bez słowa podał rękę młodszemu. Key zawahał się, ale przyjął pomoc i chwilę później obaj siedzieli znów na murku, tyle, że tym razem cali mokrzy.
- Hm… - mruknął w końcu Jonghyun, usiłując jakoś przerwać ciążącą między nimi ciszę. – Myślisz, że ktoś to widział? – zapytał, rozglądając się wymownie na boki, unikając patrzenia na klejące się do skóry Key, mokre kosmyki włosów.
- A cóż to ma za znaczenie? – odparł młodszy, powoli wracając do swojej zwyczajowej pewności siebie.
- Nie posądzałbym cię o taką dziecinadę – mruknął Kim, usiłując odwrócić kota ogonem. Bezskutecznie.
- I kto to mówi! – zawołał Key, klaszcząc w dłonie. – Jeden z najdzielniejszych piratów pływających po oceanach, nieodłączny kompan kapitana Key, który wyrusza w poszukiwaniu zaginionego skarbu i porywa się na walkę z gigantyczną ośmiornicą! – wyliczył ze złośliwymi ognikami w oczach, a Jonghyun wyrzucił ręce w powietrze.
- Wyjątkowe okoliczności wymagały wyjątkowych pomysłów… - odparł zrezygnowany, ale mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie rozentuzjazmowanych dzieci, z fascynacją słuchających jego opowieści. – To są właśnie te obowiązki, o których mówiłeś, prawda? – zapytał, obserwując jak jego rozmówca nagle poważnieje.
- To znaczy?
- Te dzieci. Opiekujesz się nimi? – Kim obserwował jak na twarzy młodszego pojawia się pełen czułości półuśmiech, a rysy łagodnieją.
- W pewnym sensie… - odpowiedział, wzrokiem śledząc lot kolorowego motyla, który najwyraźniej szukał dla siebie odpowiedniego miejsca w tym opustoszałym, rozgrzanym do czerwoności mieście. – Ktoś musi, a na pobyt w prawdziwym, miejskim sierocińcu nie mają co liczyć. Zapewne z góry wysłaliby je do miejsca objętego kwarantanną, a tam momentalnie załapałyby wirusa i… - Key urwał, kręcąc głową, nie chcąc wypowiadać na głos zbyt drastycznych słów. – Dlatego usiłuję dać im choć odrobinę ciepła, którego tak bardzo potrzebują. Odrobinę wolności, nawet jeśli jest złudna…
- To brzmi tak głęboko – mruknął Jonghyun, coraz boleśniej odczuwając płytkość własnych poglądów. Key pokręcił tylko głową, zbywając te słowa machnięciem ręki, po czym podniósł się z miejsca. Kim starał się nie dostrzegać, jak mokra koszula w niezwykły sposób opina się na ciele młodszego, podkreślając jego kształt.
- Piracie, lekcję pływania mamy za sobą! – zakrzyknął żartobliwym tonem. – Myślę, że jesteś odpowiednim materiałem na majtka, dlatego wpadnij kiedyś do pirackiej bazy, być może cię zatrudnię… – oznajmił, po czym zasalutował i szybkim krokiem odszedł, znacząc chodnik ścieżką z kropelek wody.
- Ahoj, kapitanie! – Jonghyun wzdrygnął się na dźwięk tego głosu, który nie dawał mu spać po nocach. Całą siłą woli powstrzymał się od uniesienia wzroku, kiedy poczuł, jak władca ulicy sadowi się obok niego na murku fontanny. Łatwiej było mu patrzeć na własne dłonie, niż w te barwne oczy, które jednocześnie go irytowały i fascynowały.
Ciągnąca się w duchocie popołudnia cisza ciążyła między nimi, utrudniała oddychanie. Jonghyun poruszył się niespokojnie, niepewien w jaki sposób uciec od tego chłopaka, którego bliskość budziła w nim niezrozumiałe uczucia. Mógł po prostu wstać i odejść bez słowa, mógł też powiedzieć Key, że nie życzy sobie więcej jego towarzystwa. Nie zrobił jednak nic, w dodatku przyłapał się na wstrzymywaniu oddechu, oczekiwaniu na jakiekolwiek słowo ze strony siedzącego obok niego chłopaka. Zamiast tego poczuł, jak Key przysuwa się bliżej, w opinii Jonghyuna – stanowczo za blisko, i wyciąga pomiętą kartkę z jego dłoni. Zaskoczony uniósł wzrok, zaraz jednak skarcił się w duchu, napotykając zbyt ciepły półuśmiech, zbyt długi cień rzucany przez rzęsy. Key bez słowa rozprostował kartkę papieru, po czym, zupełnie ignorując wypisane na niej ważne, brzmiące oficjalnie słowa, począł zginać jej rogi, znajdując dla niej całkiem nowe zastosowanie. Kim z fascynacją obserwował jak smukłe palce biegną po papierze, kształtując jego formę. W końcu Key uśmiechnął się z chwytającą za serce prostotą, i nie patrząc na obserwującego go Jonghyuna, odwrócił się ku wodom fontanny. Delikatnie położył stworzony przez siebie, biały statek na gładkiej powierzchni i przez chwilę obserwował jak łódka oddala się powoli, sunie ku swojemu przeznaczeniu, by po chwili zniknąć w centrum pryskającej z środka sadzawki wody.
- Ostatnio… - zaczął Key, odrywając wzrok od toni wody - …wyszedłeś bez słowa – stwierdził, a Jonghyun ze zdziwieniem wyłapał oskarżycielską nutę w tonie jego głosu. – O co chodziło? – zapytał władca ulicy, szurając butami po bruku. – Znów chciałeś pochwalić się jakimś genialnym planem ucieczki? – Słowa zabrzmiały dziwnie gorzko, inaczej niż dotychczas. Wcześniej Key zwyczajnie naśmiewał się z poczynań Jonghyuna, patrząc na niego z góry, oceniając jego tchórzliwą pogoń za wolnością. Teraz wydawał się być raczej przygnębiony, zmęczony tym miastem, tą chorobą, z dnia na dzień drastycznie zmniejszającą liczbę przemykających po ulicach cieni. – Więc jak? Kiedy wielka ucieczka? – zapytał Key, unosząc głowę, spoglądając na Jonghyuna z dziwną mieszaniną emocji na twarzy.
- Nie po to wtedy przeszedłem – odezwał się starszy, usiłując nie wpatrywać się zanadto intensywnie w głębię oczu, w kształt kości policzkowych, w lśnienie splątanych ze słońcem kosmyków włosów. Uroda tego kociego chłopaka była wyjątkowa i Jonghyun musiał przyznać przed samym sobą, że go fascynowała. Przyłapywał się na śledzeniu linii szczęki, na obserwowaniu smukłości szyi. Wiedział, że powinien powrócić do trzeźwości umysłu, ale oczy nie chciały współpracować z rozsądkiem, notorycznie podążając własną, niezależną ścieżką. Na domiar złego, w głowie Jonghyuna wciąż dźwięczały słowa Taemina, słowa tak boleśnie trafne, tak szalenie adekwatne do jego obecnej sytuacji.
- Więc? – zapytał Key, unosząc brew, wpatrując się weń z zaciekawieniem. Kim odchrząknął, próbując w ten sposób zamaskować zmieszanie.
- Przypuszczam, że… chciałem cię przeprosić… - wymamrotał w końcu, nie patrząc Key w oczy, aż nazbyt wyraźnie czując jego badawcze spojrzenie na sobie. – Źle cię z początku oceniłem… - dodał bezradnie, zgodnie z prawdą, wreszcie pozwalając światu usłyszeć część dręczących go przemyśleń. Nie był pewien czego się spodziewał, ale w odpowiedzi na swoje wyznanie otrzymał jedynie tłumione parsknięcie śmiechu. Zdezorientowany uniósł wzrok, napotykając rozbawione spojrzenie swojego rozmówcy.
- Kim Jonghyunie, zaskakujesz mnie refleksyjną stroną swojej osobowości – oznajmił, a śmiech zatańczył na jego długich rzęsach, przyprawiając Jonghyuna o szybsze bicie serca. – Zatem… - Key spojrzał na swojego rozmówcę z podejrzanym błyskiem w oczach, po czym podniósł się z siadu do pozycji stojącej i począł balansować na granicy między murkiem fontanny a odbijającą błękit nieba taflą wody. – Jaki obraz władcy ulicy sobie uroiłeś, Kim Jonghyunie? – zapytał, rozkładając ręce i spoglądając na zszokowanego Kima z figlarnym uśmiechem na ustach. Starszy nie miał pojęcia jak zareagować, po raz kolejny padając ofiarą nieprzewidywalności, która chyba już na stałe wpisała się w naturę tego chłopaka. Nerwowo podrapał się po głowie, starając się nie skupiać zanadto na fakcie, iż ze swojego miejsca miał świetny widok na smukłe nogi i obwieszony mnogością pirackich ozdóbek tors Key.
- Miałem cię za kompletnego wariata… - powiedział w końcu starszy, marszcząc brwi na dźwięk własnych słów. – Pojawiałeś się znikąd i zawsze wszystko wiedziałeś. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, jakie to cholernie irytujące… - kontynuował, pozwalając sobie przywołać w pamięci każdą chwilę frustracji i podenerwowania. – Do tego te wszystkie przyprawiające o ból głowy gadki o wolności, momentami miałem ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu odejść, nie słyszeć już ani jednego niszczącego mój światopogląd słowa. Byłem przekonany, że to tylko przykrywka, snułem w głowie domysły na temat nielegalnych towarów, które przemycasz przez granice, rozmyślałem o tym, jakie to ciemne interesy prowadzisz w swojej brudnej dzielnicy. A ponad tym wszystkim górował fakt, ze wciąż mnie pouczasz, jakbym miał w głowie mniej oleju niż przeciętny nastolatek. – Jonghyun był zaskoczony mnogością wyrzutów, które wypłynęły z jego własnych ust. Niepewnie zerknął w górę, oczekując jakiejś reakcji. Key wpatrywał się w niego z przekrzywioną głową, ze zmrużonymi oczami, najwyraźniej głęboko nad czymś myśląc, być może analizując postawioną sobie ocenę. Nie wyglądał na urażonego, ale psotny uśmiech na jego twarzy zdawał się być nieco bledszy niż jeszcze moment wcześniej.
- A teraz…? – zapytał, spoglądając Jonghyunowi w oczy.
- Teraz dalej jesteś irytujący – odparł mężczyzna, z dziwną satysfakcją dostrzegając cień niezadowolenia na twarzy Key. – Doszedłem jednak do wniosku… - kontynuował, uśmiechając się złośliwie - …że jestem w stanie do tej irytacji przywyknąć – oznajmił, zadowolony z tak zmyślnego sposobu na zakończenie swojej wypowiedzi. Nie zdążył jednak wybadać reakcji na twarzy Key, bo chwilę później poczuł mocne pchnięcie w klatkę piersiową, po czym wylądował po złej stronie murka. W pierwszej chwili zakrztusił się wodą, ale zaraz przetarł oczy dłonią i spojrzał płonącym wzrokiem na pokładającego się ze śmiechu kolegę.
- Co to miało być?! – zbulwersował się, na co Key odpowiedział kolejnym wybuchem radości.
- Gdybyś tylko widział swoją minę… - wydusił z siebie młodszy, ocierając łzę śmiechu z kącika oka, po czym skrzywił się dziwacznie, w ten sposób demonstrując ekspresję Jonghyuna. Kim odgarnął z czoła mokrą grzywkę i, nie myśląc wiele, złapał zajętego naśmiewaniem się chłopaka za brzeg ubrania, gotując mu ten sam los, który przed chwilą spotkał jego samego.
- Kim Jonghyunie, poważnie przesadziłeś! – krzyknął Key, brodząc w sadzawce, zmierzając chwiejnym krokiem w kierunku winowajcy. – Tym, kto jest tu najbardziej irytujący, jesteś ty sam! – zarzucił, ale nie zdążył podkreślić swoich słów żadnym wyrafinowanym gestem, bo potknął się i wylądował wprost w ramionach źródła swojej złości. Jonghyun automatycznie złapał go, chroniąc od upadku, ale chwilę potem zamarł, niepewny co czynić dalej, zagubiony w dudnieniu własnego serca. Czuł pod palcami morką skórę drżącego, czy to z zimna, czy z wściekłości chłopaka, a wzrok sam puścił się w pogoń za spływającą po szyi kropelką wody. Ta dziwna, po brzegi nasycona obopólną niezręcznością chwila trwała stanowczo zbyt długo. W końcu starszy odchrząknął znacząco, odsuwając się, po czym wygramolił się z fontanny i bez słowa podał rękę młodszemu. Key zawahał się, ale przyjął pomoc i chwilę później obaj siedzieli znów na murku, tyle, że tym razem cali mokrzy.
- Hm… - mruknął w końcu Jonghyun, usiłując jakoś przerwać ciążącą między nimi ciszę. – Myślisz, że ktoś to widział? – zapytał, rozglądając się wymownie na boki, unikając patrzenia na klejące się do skóry Key, mokre kosmyki włosów.
- A cóż to ma za znaczenie? – odparł młodszy, powoli wracając do swojej zwyczajowej pewności siebie.
- Nie posądzałbym cię o taką dziecinadę – mruknął Kim, usiłując odwrócić kota ogonem. Bezskutecznie.
- I kto to mówi! – zawołał Key, klaszcząc w dłonie. – Jeden z najdzielniejszych piratów pływających po oceanach, nieodłączny kompan kapitana Key, który wyrusza w poszukiwaniu zaginionego skarbu i porywa się na walkę z gigantyczną ośmiornicą! – wyliczył ze złośliwymi ognikami w oczach, a Jonghyun wyrzucił ręce w powietrze.
- Wyjątkowe okoliczności wymagały wyjątkowych pomysłów… - odparł zrezygnowany, ale mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie rozentuzjazmowanych dzieci, z fascynacją słuchających jego opowieści. – To są właśnie te obowiązki, o których mówiłeś, prawda? – zapytał, obserwując jak jego rozmówca nagle poważnieje.
- To znaczy?
- Te dzieci. Opiekujesz się nimi? – Kim obserwował jak na twarzy młodszego pojawia się pełen czułości półuśmiech, a rysy łagodnieją.
- W pewnym sensie… - odpowiedział, wzrokiem śledząc lot kolorowego motyla, który najwyraźniej szukał dla siebie odpowiedniego miejsca w tym opustoszałym, rozgrzanym do czerwoności mieście. – Ktoś musi, a na pobyt w prawdziwym, miejskim sierocińcu nie mają co liczyć. Zapewne z góry wysłaliby je do miejsca objętego kwarantanną, a tam momentalnie załapałyby wirusa i… - Key urwał, kręcąc głową, nie chcąc wypowiadać na głos zbyt drastycznych słów. – Dlatego usiłuję dać im choć odrobinę ciepła, którego tak bardzo potrzebują. Odrobinę wolności, nawet jeśli jest złudna…
- To brzmi tak głęboko – mruknął Jonghyun, coraz boleśniej odczuwając płytkość własnych poglądów. Key pokręcił tylko głową, zbywając te słowa machnięciem ręki, po czym podniósł się z miejsca. Kim starał się nie dostrzegać, jak mokra koszula w niezwykły sposób opina się na ciele młodszego, podkreślając jego kształt.
- Piracie, lekcję pływania mamy za sobą! – zakrzyknął żartobliwym tonem. – Myślę, że jesteś odpowiednim materiałem na majtka, dlatego wpadnij kiedyś do pirackiej bazy, być może cię zatrudnię… – oznajmił, po czym zasalutował i szybkim krokiem odszedł, znacząc chodnik ścieżką z kropelek wody.
~*~
Minho
spojrzał przelotnie na przymocowany do nadgarstka zegarek, po raz kolejny
kwitując tę czynność głośnym westchnieniem. Dobrze wiedział, że powinien
zapewne spędzić ostatnie pół godziny w jakiś bardziej kreatywny lub pożyteczny
sposób, niż siedzenie na trawie i wpatrywanie się w niebo, ale za nic nie
potrafił się na to zdobyć.
A niebo zaskakiwało tej nocy. Od fioletu sączącego się spośród pęknięć chmurnej korony, wieńczącej majestat umykającego za horyzont słońca, przez nieskończoność zawiłych gwiezdnych dróg, po głębię granatu, zwieszającego się tuż nad głową. Kiedy Minho siedział pod tym nocnym kocem, świat zdawał się niknąć i blednąć wobec dostojności księżyca. Nie istniał już mur, nie istniała ziemia. Tylko przestwór zapełniony uśmiechami rozbłysków, kuszący, nęcący obietnicą nieskończoności.
Minho odchylił się do tyłu i oparł ręce o ziemię. Pozwalając roztańczonym błyskom nocnej biżuterii zabarwić myśli na jedyny w swoim rodzaju kolor tchnącej zewsząd nadziei. Od dawna nie było mu tak lekko, jak w tym szumnym momencie oczekiwania. Taemin obiecał, że da mu znak, oto więc siedział i czekał, z otwartym sercem i umysłem czystym jak nigdy.
Wybicie godziny dziewiątej wieczór oznajmiła światu nowa gwiazda, która nieśmiało zajaśniała na nieboskłonie. Nie była może tak onieśmielająco dumna, nie zajmowała też tak wysokiego miejsca w hierarchii chmurnych lokatorów. Mimo to odcinała się wyraźnie na tle ciemnego kształtu wieży, zapewniając Minho o istnieniu tych kształtnych oczu, tych pełnych ust. Napędzając jego serce do dalszej wędrówki poprzez mnogość dzielących od ponownego spotkania dni. Jego własna, prywatna gwiazda, dla której znalazło się miejsce na tej okalającej świat kopule granatu.
Minho uśmiechnął się nieznacznie, pozwalając nocy szumieć, nieść z wiatrem więź tęsknych spojrzeń, pieśń rozkochanych myśli.
A niebo zaskakiwało tej nocy. Od fioletu sączącego się spośród pęknięć chmurnej korony, wieńczącej majestat umykającego za horyzont słońca, przez nieskończoność zawiłych gwiezdnych dróg, po głębię granatu, zwieszającego się tuż nad głową. Kiedy Minho siedział pod tym nocnym kocem, świat zdawał się niknąć i blednąć wobec dostojności księżyca. Nie istniał już mur, nie istniała ziemia. Tylko przestwór zapełniony uśmiechami rozbłysków, kuszący, nęcący obietnicą nieskończoności.
Minho odchylił się do tyłu i oparł ręce o ziemię. Pozwalając roztańczonym błyskom nocnej biżuterii zabarwić myśli na jedyny w swoim rodzaju kolor tchnącej zewsząd nadziei. Od dawna nie było mu tak lekko, jak w tym szumnym momencie oczekiwania. Taemin obiecał, że da mu znak, oto więc siedział i czekał, z otwartym sercem i umysłem czystym jak nigdy.
Wybicie godziny dziewiątej wieczór oznajmiła światu nowa gwiazda, która nieśmiało zajaśniała na nieboskłonie. Nie była może tak onieśmielająco dumna, nie zajmowała też tak wysokiego miejsca w hierarchii chmurnych lokatorów. Mimo to odcinała się wyraźnie na tle ciemnego kształtu wieży, zapewniając Minho o istnieniu tych kształtnych oczu, tych pełnych ust. Napędzając jego serce do dalszej wędrówki poprzez mnogość dzielących od ponownego spotkania dni. Jego własna, prywatna gwiazda, dla której znalazło się miejsce na tej okalającej świat kopule granatu.
Minho uśmiechnął się nieznacznie, pozwalając nocy szumieć, nieść z wiatrem więź tęsknych spojrzeń, pieśń rozkochanych myśli.
~*~
RAPORT
SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin
Liczba uchylonych okien kamienic
na głównej ulicy: 11
Liczba zapomnianych przez ulicznego grajka taktów: 6
Liczba tańczących z wiatrem motyli: 24
Liczba zapełnionych w godzinach szczytu tramwajów: 12
Liczba suszących się na słońcu prześcieradeł: 31
Liczba nierozumnych spojrzeń: 19
Liczba tęsknych uśmiechów: 14
Liczba wspomnień tamtego wieczora: 47
Liczba zapomnianych przez ulicznego grajka taktów: 6
Liczba tańczących z wiatrem motyli: 24
Liczba zapełnionych w godzinach szczytu tramwajów: 12
Liczba suszących się na słońcu prześcieradeł: 31
Liczba nierozumnych spojrzeń: 19
Liczba tęsknych uśmiechów: 14
Liczba wspomnień tamtego wieczora: 47
Dodatkowe
spostrzeżenia i uwagi: szybko minie…
~*~
Tym razem wcześniej, niż zwykle, bo jutro wyjeżdżam ^^ Trzymajcie kciuki, żeby nad morzem wreszcie wróciła mi na cokolwiek wena >.<
Hwaiting~~!
Albo mi się zdaje, albo ta część jest krótsza od pozostałych.
OdpowiedzUsuńCóż, może mi się tylko wydaje.
Jakbyś ty widziała moją radoche, kiedy zaczęłam czytać?
Onew coś ukrywa, na bank.
JONGKEY. O Siwonie przenajświętszy! Dożyłam tego, oni normalnie gadają!!
/Happy dance/
A myślałam, że dopiero ujrzę to gdy jeden zrobi coś głupiego. Nie, dobra, Jong prawie cały czas ma niepowodzenia, ale omińmy to :’)
Mi się wydaje, że w tym ostatnim akcie to ta nowa gwiazda to było światło od Taemina.
I ten pocałunek cały czas mi śmierdzi. To nie może być tak łatwe…
Zdaje Ci się, może dlatego, że poprzedni rozdział był najdłuższy w całym YP >.< Za to najkrótszy to drugi xd Ten jest przeciętnej długości, jak na mnie ^^
UsuńOwszem, Onew nie bez powodu zachowuje się tak, a nie inaczej. A w końcówce faktycznie chodzi o sygnał, którym Taemin zawiadamia Minho, że wszystko jest w porządku :3
Cóż... cieszmy się chwilą optymizmu, póki możemy xDD
Dziękuję za komentarz, cieszę się że to Jongkey Cię uradowało ~~<3
Dopiero teraz zauważyłam, że zostały trzy części do końca. O.W.MORDE.
UsuńNo tak, to już niedługo, dobrze że mam wszystkie rozdziały gotowe >.< Szybko zleciało...
UsuńJa sie nadal zastanawiam kto umrze T_T
UsuńBo to jest raczej na sto procent, że jedna osoba na pewno wyzionie ducha, nie?
Nie wymagaj ode mnie spoilerowania własnego opowiadania xDDDDDDD Wszystkiego się dowiesz, w swoim czasie >.<
UsuńJestem, tym razem na czas :’3
OdpowiedzUsuńJinki przy całej swojej wyrozumiałości dla nieszczęśliwej czy zagubionej miłości nie może pojąć tego, jak lekkomyślny był Minho. Bo przecież, mimo tego, że to Taemin pojawił się na dziedzińcu, to właśnie Choi zainicjował kontakt. Lecz to właśnie jest ta różnica między ludźmi myślącymi rozsądnie; a zakochanymi – czyż miłość nie jest podobna do obłędu? Więc dla samego Minho nie liczy się ryzyko, tylko samo wspomnienie dotyku Taemina, i wreszcie jakiejś pewności, co do uczuć. Podoba mi się, jak umniejszasz… może nie rolę śmierci, ale jej świadomość w oczach Minho. Dalej, lekceważy on rzeczowe i logiczne słowa Jinkiego, na swój sposób wygarnia mu, uderzając boleśniej, niż zapewne chciał. Te słowa są twarde i na pewno zraniły Jinkiego, który… właściwie właśnie taką drogę wybiera. Dlatego tak gorzkie wydaje się podsumowanie – „Ja po prostu znam swoje miejsce”.
Jonghyuna zaskakuje odmiana w zachowaniu Taemina. Nie jest ona jednak niczym dziwnym w chwili, gdy zapewne ma on wrażenie, że darowano mu niebo. Dlatego nagle wszystko go cieszy, i zapewne myśli ma przesłonięte mgłą zakochania. On też zapomina o poprzednich lękach, o śmierci. Miłość wydaje się być od niej silniejsza. Jego szczera radość jaskrawo kontrastuje z przygnębieniem wszystkich innych. Nasuwa mi się taka groteskowa myśl – Taemin wyłamuje się ze schematu, nie zamartwia, i tak jakby los szykował dla niego karę. Wiem, że to bezsensowna myśl, ale ta jego radość wydaje mi się być taka krucha… nawet, jeśli teraz przepełniony jest szczęściem, to jednak wciąż wisi nad nami ta niepokojąca atmosfera zamkniętego miasteczka, cień choroby. No, ale wracając. A więc, szczęśliwy Taemin niemal jaśnieje, pełny jest energii, wyładowuje się w tańcu, gdzie właściwie wciąż prowadzą go wspomnienia i nadzieja na kolejne spotkanie; a Jonghyun dochodzi do konkretnych, właściwych wniosków. I nagle spostrzega, że to nie fakt, iż Taemin był blisko możliwości ucieczki, a raczej uczucia nim targające wydają mu się intrygujące. Wciąż jest mniej niż Taemin dojrzały emocjonalnie; bo to on pyta młodszego o siłę uczuć, bo sam dopiero je przecież poznaje i nie może niczego być pewien. Zaczyna się zmieniać; w zasadzie działo się to już gdy dowiedział się prawdy o Kibumie. Teraz po prostu staje się to bardziej widoczne, gdy jest on bardziej skłonny do refleksji, i wreszcie chociaż odrobinę mniej egoistyczny. Niepewny, zadaje kolejne pytania, nieco chyba Taemina baiąc. Niemniej… W tym barwnym opisie, czy też w tym jego… tłumaczeniu widać całą miłość do Minho, a raczej drogę do świadomości, że jest się zakochanym. Jonghyun domyśla się już, że jego relacja z Kibumem wcale nie jest tak, hm… negatywnie zabarwiona jak sądził, i, pozostając w szoku wychodzi.
Uświadamia sobie zresztą, że wszelkie plany, jakie poczynił w celu ucieczki z zamkniętego miasta nagle tracą znaczenie; a on jakby mniej jest do tego chętny. Siłą rzeczy porównuje sposoby, w jakie Minho i Jonghyun zrozumieli swoje uczucia, i Jonghyun jednak… hm. Minho zrozumiał, gdy było niemal za późno; rozsądek i racjonalizm musiały zostać pokonane przez siłę rodzącego się uczucia. Jonghyun w zasadzie też… „przełamuje siebie”, a raczej przełamuje swoje negatywne cechy, tchórzliwą chęć ucieczki. Z Jonghyuna nie do końca jeszcze uświadomione zakochanie zaczyna uwalniać odwagę i inne pozytywne cechy. Teraz, gdy pojawia się Kibum, za wcześnie jest chyba jeszcze na bardziej odważne działania ze strony Jonga, dlatego nie jest on zdolny do niczego poza wpatrywaniem się we własne dłonie. Bliskość Kibuma jest krępująca, ale być może tego właśnie potrzebuje? Key chyba również zmienia swoją opinię o Jonghyunie; a trudno ją było dotąd uznać za pochlebną. To wysłanie statku… wydaje mi się to w pewien sposób symboliczne; jakby podkreślenie tego, że to właśnie Kibum zmienił życie i plany Jonghyuna, tym bardziej, że był to dokument mający pomóc mu uciec. Gorycz w słowach, w tonie Key… może chciałby mieć nadzieję, że Jonghyun zostanie jednak w mieście.
Trudno się dziwić Jonghyunowi, Kibum jest bardzo fascynującą i intrygującą postacią. Mam wrażenie, że teraz dodatkowo patrzy na niego trochę inaczej. Hm, być może podziwiał go już wcześniej, ale nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić był do tego stopnia antypatyczny? Key mógł przerażać, wiedząc wszystko o wszystkich i wszystkim. Przeprosiny Kibuma zaskakują, i wzmacniają nić porozumienia, która pojawiła się w sierocińcu. Na zarzuty reaguje on… to zachowanie tak mi jakoś do niego pasuje. Chwila, chociaż niezręczna (ale jaka piękna, omo) zbliża ich chyba jeszcze do siebie, no i dalej uświadamia Jonghyunowi uczucia, jakimi darzy Key. Kibum zresztą… wciąż odbieram go jako swego rodzaju bóstwo, które nieco zmęczona jest obowiązkami, ale jednak zajmuje się nimi z gorącym zaangażowaniem. Zapraszając Jonga do sierocińca wysyła sygnał – akceptuję cię, jesteś w porządku, jest szansa na jakąś dobrą relację.
UsuńTen opis nieba jest sadystyczny. SADYSTYCZNY, ROZUMIESZ? Niebo jest chyba tym, co ich teraz łączy, obaj są pod tym samym niebem; może ich gwiazdy są obok siebie, może ich spojrzenia w ten sposób się spotkają? Z tego zakończenia, jak i z raportu tchnie taką nadzieją… że na moment można zapomnieć o czającej się chorobie. A Ty i tak złamiesz nam serca :’) ale trzeba, tu się nie da inaczej.
Sarang <3
Trololo, a mnie działa playlista. XD
OdpowiedzUsuńNie, a teraz tak na serio to jak pewnie się domyślasz moje serduszko yaoistki raduje się, bo JongKey. To nie wiem czy muszę to jakoś specjalnie komentować, aczkolwiek zastanawiałam się, kiedy relacje pomiędzy nimi zmienią się z "Jong, robię z ciebie idiotę, a twój móżdżek rozszyfrowuje to z opóźnieniem" w coś pozytywniejszego. Im bliżej tym bardziej mordka będzie mi się cieszyć, ale najbardziej zastanawia mnie historia Ki Buma i w sumie jego relacja z Onew. Pewnie mu pomaga szmuglować leki! Trochę współczuję Min Ho bezradności, bo w sumie i tak nie może nic zrobić tylko siedzieć i czekać... No i zastanawiać się kto umrze, bo coś mi się zdaje, że happy endu specjalnego to tu nie będzie, ktoś musi ucierpieć. XD
No tak, Jongkey wreszcie zaczyna się normalniej do siebie odnosić = Sarasil jest szczęśliwa xDDD Cóż, Minho jest tu bohaterem tragicznym, podobnie jak w sumie większość z nich >.< No i zakończenie... eh, angst to angst, nie? Cóż mogę poradzić, wobec potęgi tego słowa..
UsuńDzięki za komentarz ~~<3
Oj ciii, nie moja wina, że JongKey mogłabym strzykawką sobie aplikować, jakby się dało. xD E tam, mnie to nie przeszkadza, uwielbiam angsty, choć ich nienawidzę. Taki paradoks trochę, ale co tam.
UsuńAleż proszę bardzo, może weny Ci moje głupoty dodadzą~!
Po pierwsze przepraszam za brak komentarza wcześniej, ale nie miałam jak tego zrobić.. :/
OdpowiedzUsuńPo drugie KOBIETO TWOJE OPOWIADANIE WCIĄGA JAK JAKAŚ DOBRA KSIĄŻKA!
Serio.. może wątek jest znany, ale fabuła ma w sobie coś tskiego, że jak się zacznie czytać rozdział to pochłania się cały od razu w całości i czeka się na więcej xd
Fighting!
http://cnbluestory.blogspot.com/
Jejku ;;~~~;; <3 szczerze mówiąc, pisząc YP obawiałam się, że z punktu widzenia czytelnika okaże się po prostu nudne >.<
UsuńDzięki za komentarz ^^
Nominowałam cię do Liebster Award :D Wszystkie informacje znajdziesz tutaj: http://julieslastwish.blogspot.com/2015/07/liebster-award.html?m=1
OdpowiedzUsuńJestem~ Od razu przepraszam Cię za wszystkie dziwne rzeczy w tym komentarzu, ale źle mi teraz. Uświadomiłam sobie, że bardzo, bardzo, bardzo kocham Suna no Oshiro. Kocham każdy tekst, kocham playlistę, która zawsze mnie zabija. Kocham bardzo. ALE ZA 'RAINY BLUE' I 'HONESTY' POD RZĄD MAM OCHOTĘ UDUSIĆ ;~~~;
OdpowiedzUsuńZaczynasz od rozmowy Onew i Minho. Onew mówi tam, że on zna swoje miejsce i skojarzyło mi się to z tym, że zawsze mówimy, że Jinki to nasze słoneczko. Słońce ogrzewa i rozświetla wszystko, tak samo Onew w tej historii rozświetla myśli Minho, pozwala mu na spotkanie z Taeminem. Ale słońce tak jak Jinki tutaj jest chyba bardzo samotne, zawsze na swoim miejscu, daleko od wszystkiego, co może kochać. Wracając do Minho, uczucie szczęścia, miłości, wolności sprawiło, że wśród marzeń zgubiła się jego zdolność realistycznego patrzenia na świat. Znaczy jestem przekonana, że on dobrze wie, że choroba i śmierć są wielkim zagrożeniem, ale nie chce tego do siebie dopuścić. Woli wierzyć, że wszystko szybko się skończy i będzie mógł być na zawsze wolny razem ze swoim ukochanym. Po prostu ma nadzieję, bo co innego mu zostało w tej sytuacji. Nie może nic zrobić, została mu tylko nadzieja. Taemin też jest szczęśliwy, też widzi wszystko w jasnych barwach, na powrót wierzy, że wszystko będzie dobrze. Nawet udało mu się wyciągnąć Jonghyuna do klubu, żeby się zabawić. Cały czas jest myślami przy ukochanym, dzięki temu ma siłę. A Jonghyun? Jonghyun bije się z myślami. Chyba już całkiem przeszła mu ochota na uciekanie, teraz ważniejsze od 2minowej możliwości spotkania jest uczucie, którym się darzą. W jego sercu też zrodziło się jakieś uczucie, ale jeszcze nie potrafi go nazwać, dopiero Tae go oświeca, mimo że ten wtedy nie chce przyznać się do tego przed sobą. TO JONGKEY NAD FONTANNĄ TO CHYBA MOJA ULUBIONA SCENA JONGKEY W TYM OPOWIADANI (przynajmniej jak na razie). Jonghyun przeprasza Kibuma. Jest mu głupio, bo zaczyna rozumieć jak płytkie było jego zachowanie. Dostrzega, że to, co miał za wady Key, tak naprawdę może mieć jakiś urok. Kibum w pirackim stroju, który puszcza papierowy statek statek na wody fontanny to coś, co chcę zobaczyć nie tylko w wyobraźni. I na koniec Minho, który czeka na obiecany znak, że Taeminiowi nic nie jest. Czeka pewny, że światełko się pojawi i pojawia się. Jak napisałaś jest to gwiazda Minho. Gwiazda, która swoim pojawieniem informuje go o jego wolności (dlaczego ja dobrze wiem, jak się skończy następny rozdział ;~~~;).
Okej. Nie wiem, czy to ma jakiś sens. Tym razem może być bardzo nieskładnie, ale po prostu miłość mnie przygniotła. Ten rozdział jest taki optymistyczny, aż chce się zapomnieć o słowie ANGST, które cały czas widnieje w opisie. Może jednak to tylko żarty? Bardzo nie śmieszny, ale jednak. Wiem, wiem, że się głupio łudzę. Wiem, że to cisza przed burzą. I wiem, że ta burza będzie bardzo bardzo smutna ;~~~; Dobra idę spać czy coś, zanim się rozkleję przy optymistycznym i w zasadzie radosnym rozdziale.