17.07.2015

YP: ~VII~



- Co robisz? – Znajomy głos wyrwał Taemina z zamyślenia. Chłopak uniósł głowę rozkojarzony, i przelotnie spojrzał na sadowiącego się obok niego Jonghyuna, po czym znów utkwił wzrok w przestrzeni ulicy. Ostatnimi czasy wyjątkowo często zdarzało mu się odpływać myślami w zbyt pogmatwane i niestabilne rejony własnego umysłu. Tęsknił za czasami, kiedy wszystko było proste, a każdy nowy dzień oznaczał kolejne dziennikarskie podboje. Kiedy minuty odmierzało dreptanie po cichu śladami Minho, przepełnione fascynacją obserwowanie jego profesjonalizmu, doszukiwanie się cienia uśmiechu na tej wiecznie poważnej i zdystansowanej twarzy. Taemin marzył o tamtych słonecznych dniach, zbyt lekkich, żeby mogły nabrać w pamięci realistycznych kształtów. I choć jasność wciąż spływała strumieniami z nieba, barwiąc chropowatą strukturę kamienic, powlekając ulice i chodniki swoim pięknem, to od pewnego czasu ten blask stał się ciężarem, zniknęły zeń wszelkie przyjemne aspekty letniej pogody, pozostawiając po sobie jedynie wszechobecny upał.

- Ostatnio rzadko przypominasz sobie o moim istnieniu – mruknął Taemin, ignorując zadane mu pytanie. Jonghyun nerwowym gestem podrapał się w tył głowy.

- Wiesz… tamtej nocy… - zaczął, ale młodszy uciszył go gniewnym zmarszczeniem brwi.

- Nie mówmy o tym – powiedział ostrym tonem, w dalszym ciągu nie zaszczycając kolegi spojrzeniem, uparcie patrząc gdzieś przed siebie. Jonghyun powędrował za jego wzrokiem i westchnął ciężko.

- Znów te tramwaje? – zapytał wymownie, obserwując jak podłużne kształty przesuwają się po torach, każdy ku własnemu przeznaczeniu.

- Nie rozumiem, dlaczego tak lubię je obserwować – stwierdził Taemin, bardziej sam do siebie, niż do swojego rozmówcy. – Wystarczy podbiec i złapać się uchwytu. Mógłbym to zrobić. A mimo to jedynie siedzę, patrzę, czekam.

- Na co?

- Gdybym wiedział… - Taemin wydawał się totalnie zagubiony w tym co mówi, o Jonghyunie już nie wspominając. Starszy nie miał pojęcia co chodzi po głowie jego kolegi i nie był do końca pewien, czy chce to zrozumieć. Patrząc na tę parę smutnych oczu, Kim zaczął jednak odczuwać ten nieprzyjemny rodzaj kłucia, który ludzie zwą wyrzutami sumienia. Bądź co bądź, miał się tym dzieciakiem opiekować, a zamiast tego zajął się własną pogonią za wolnością. Zaledwie kilka dni wystarczyło, żeby Taemin z energicznego, pokręconego nastolatka stał się zaplątanym w nić własnych myśli chłopcem, o zdecydowanie zbyt smutnym, jak na ten wiek, spojrzeniu. Jonghyun wyciągnął rękę i poklepał kolegę po plecach.

- Chodzi o Minho? – zapytał, mając świadomość, że niemal zawsze chodzi o Minho. Dalej nie wiedział, co się stało tamtego wieczora, kiedy jego przyjaciołom było dane się spotkać. Taemin unikał tego tematu jak ognia. Jonghyun był tak cholernie ciekaw szczegółów dotyczących samego przejścia na drugą stronę muru, ale dobrze wiedział, że z Lee nic na siłę nie wyciągnie. Sytuacji nie polepszał fakt, że wciąż miał w pamięci obraz władcy dzielnicy, pochylonego nad kilkuletnim dzieckiem, szepczącego mu słowa otuchy na ucho. Obraz tak odmienny od zwyczajowego wizerunku tego dziwnego chłopaka. Kim był ten dzieciak? I jakim cudem wywołał taką czułość w wiecznie zdystansowanym do świata królu ulicy? Tym podobne pytania nie dawały Jonghyunowi w spokoju prowadzić swoich badań, nie miał też nikogo, z kim mógłby się podzielić szalejącym mu w głowie mętlikiem. Dlatego przyszedł tutaj, być może licząc na to, że rozmowa z Taeminem w jakiś sposób pomoże mu uporządkować myśli. Młodszy nie wyglądał jednak na skorego do jakiejkolwiek interakcji z drugim człowiekiem, bez reszty zatopiony w morzu własnych rozterek.

- Kto wie… - mruknął Lee w odpowiedzi, nie zaszczycając Jonghyuna choćby jednym spojrzeniem, licząc na to, że w końcu zniechęci się i odejdzie. Na próżno.

- Taemin, co się wtedy stało? – zapytał Jonghyun, nie dając za wygraną.

- Nic...

- Jak to nic?

- Literalnie nic – odparł Taemin, irytacją pokrywając swój smutek. – Zwykła rozmowa – dodał, ale jego głos nieco zadrżał na wspomnienie niecodziennej bliskości, jakiej doświadczył tamtego wieczora. Po co Minho tak go przytulał? Czy nie miał świadomości, że ów uścisk będzie dla Taemina udręką prawdopodobnie do końca jego dni? Czy nie wiedział, że ten dziwny blask w oczach daje zbyt wiele płonnej nadziei? Tak, tamtego wieczora, kiedy istnieli tylko oni dwoje i niebo nad nimi, Taemin na moment uległ iluzji chwilowego szczęścia, doszukiwał się prawdy tam, gdzie jej nie ma. Minho koczujący pod bramami, Minho wysyłający tajemniczy list, Minho szepczący cicho jego imię. Te znaki malowały wspólnie obraz upragnionego uczucia, którego Taemin zaczął doszukiwać się w parze roziskrzonych oczu. A mimo to słowa zburzyły iluzję czynów, sprowadzając wszystko co się wydarzyło do rangi pospolitości, przyjacielskiej troski. Bolało. Bolało bardzo, a Taemin od tamtego momentu nie mógł sobie wybaczyć chwilowej naiwności, głupoty młodości. Gdyby nigdy nie pozwolił sobie na tego rodzaju zapomnienie, nie musiałby teraz sklejać okruchów rozsypanej nadziei.

Jonghyun milczał przez chwilę, niepewny jak rozumieć całą tę sytuację. Kiedy dowiedział się, że jego przyjaciołom udało się załatwić spotkanie twarzą w twarz, sądził, że mieli do załatwienia coś ważnego między sobą, że doszło do jakiegoś wyznania, deklaracji uczuć. A teraz Taemin bagatelizował całe zajście słowami zwykła rozmowa. Coś było zdecydowanie nie tak, Kim nie wiedział tylko co dokładnie. Przecież tę dwójkę tak niemożliwie do siebie ciągnęło, że czasami ciężko mu było uwierzyć, że dalej utrzymują status przyjaciół. Jonghyun dobrze znał Minho. Wiedział, że ten za nic w świecie nie skrzywdziłby celowo swojego uroczego kompana. Cóż więc takiego musiało się stać, że Lee z dnia na dzień stał się cieniem człowieka?

- Hyung… - szepnął Taemin, a jego głos zabrzmiał szczególnie niepokojąco, drżąc w ciszy i lenistwie poranka. – Hyung… czemu ja go tak bardzo kocham? – Pytanie było dziwne, zdawać by się mogło – niewłaściwe w tej sielance letniego dnia. Ale w tym mieście nic już nie było zgodne z dawną harmonią, a dzwonki ambulansów rozcinały brutalnie ciszę i spokój, zwiastując kolejne okrzyki rozpaczy, kolejne bolesne odejścia. – Przecież to niedorzeczne – kontynuował Taemin rozedrganym głosem, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę i pozwalając kłębiącym się w głowie słowom zasmakować letniego powietrza. – Powinno mi już dawno przejść, a mimo to… - mówił, szukając w oczach swojego starszego kolegi choć nikłego błysku zrozumienia, choć cienia szukanej z desperacją odpowiedzi. – A mimo to jedyne czym jestem się teraz w stanie martwić, to czy umrę, zanim zdążę mu powiedzieć… - zakończył Taemin, a Jonghyun głośno wciągnął powietrze, słysząc tak drastyczne słowa z ust chłopaka dopiero wkraczającego w dorosłość, kogoś, kto miał przed sobą wiele lat życia, a już myślał o godzinie odejścia. Nawet Kim, pomimo całej swojej determinacji w uciekaniu od zarazy, ani przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości własnej śmierci. Robił zbyt wiele w celu ucieczki, żeby tak po prostu zginąć. Zamierzał niepostrzeżenie zniknąć z miasta i nigdy więcej nie myśleć o tej przeklętej gorączce. Przechytrzyć śmierć, wyprzedzić ją – oto jego główny cel. Patrząc w dziwne i nieco zbyt mądre oczy swojego młodszego kolegi, Jonghyun w ułamku sekundy podjął decyzję.

- Słuchaj – powiedział, po czym rozejrzał się na boki, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma żadnych nieproszonych obserwatorów. Przydrożny murek był jednak zupełnie opustoszały. Większość przeważnie spacerujących tu z dziećmi matek już dawno zaniechała takich ryzykownych zwyczajów. Tylko słońce i szum ulicy, nic więcej się nie ostało z żywotności tego miejsca. – Zamierzam stąd uciec. Możesz iść ze mną – oznajmił Jonghyun konspiracyjnym szeptem, ściskając Taemina mocno za nadgarstek. Chłopak spojrzał nań wielkimi oczami, nie do końca pewny czy to żart, czy też całkiem poważna propozycja. – Obaj wiemy gdzie jest przejście, a ty masz dobre stosunki z tym całym ulicznym pajacem. Jakoś nakłonisz go, żeby nas przeprowadził – kontynuował Jonghyun, szukając choć cienia aprobaty na twarzy kolegi. Na próżno.

- Nie – powiedział Taemin stanowczym tonem, po czym wyrwał dłoń z uścisku przyjaciela.

- Jak to? – zapytał zdezorientowany Jonghyun. Patrząc na desperację swojego młodego kolegi był niemal pewien, że ten się zgodzi.

- Zwyczajnie. Nie – powtórzył Taemin, spoglądając na Kima spod zmarszczonych brwi. – Po pierwsze – to zupełnie niemoralne i totalnie dziecinne. Przecież możesz w ten sposób narazić na śmierć wielu obecnie bezpiecznych ludzi! – zarzucił młodszy, w odpowiedzi otrzymując jedynie przepełnione wyrzutami sumienia milczenie Jonghyuna. Lee miał rację i Kim dobrze o tym wiedział, ale przecież obaj byli zdrowi, po co od razu wywlekać z podświadomości najczarniejszy scenariusz?

- Przecież spotkałeś się z Minho, skąd wiesz, czy nie zostawiłeś na nim jakichś bakterii? - wciął się, próbując w ten sposób osłabić argumentację przyjaciela, która już zaczynała zbyt natarczywie nacierać na jego wyobraźnię.

- Nie dotykałem go… - wybełkotał Taemin, z bezradnością odczuwając, że jego własne policzki płoną wbrew jego woli. Nie skłamał. To Minho go dotykał. Lee wolał teraz nie rozpamiętywać jego dużych dłoni na swoim ciele, jego ciepłego oddechu na policzku. Chłopak pokręcił głową, znów skupiając się na rozmowie. – Po drugie – kontynuował, siłą woli powracając do swojej stanowczości – Key nigdy w życiu się na to nie zgodzi.

- Key? – zapytał Jonghyun, nagle gubiąc wątek ich rozmowy.

- Przecież to on umożliwił mi spotkanie z Minho…

- Masz na myśli władcę ulicy? – zapytał Kim, obserwując jak na twarz Taemina wpływa cień bladego uśmiechu.

- W dalszym ciągu go tak nazywasz? – odparł rozbawiony Lee, a Jonghyun zmieszał się nieco.

- Nigdy mi się nie przedstawił… - stwierdził, zaskakując tym nawet samego siebie. – Ale dlaczego miałby się nie zgodzić? Przecież najwyraźniej cię lubi, może za pewną opłatą…

- Hyung – wszedł mu w słowo młodszy, znów poważniejąc. – On ma swoje zasady i z pewnością nie zmieni tego nawet worek pieniędzy…

- Cóż to za bzdury o moralności, nie uwierzę, że sam nie wykorzystuje tego przejścia w jakichś plugawych sprawach. Pewnie przemyca nielegalne towary, albo…

- Hyung – przerwał znów Taemin, tym razem z oburzeniem. – Jak możesz mówić takie rzeczy? – zapytał zdegustowany, do reszty dezorientując Jonghyuna. – Key hyung używa tego przejścia do sprowadzania leków dla dzieci z sierocińca… - powiedział cicho, rozglądając się w obawie, że ktoś podsłucha ich rozmowę. – Jego podopieczni nie mieliby szans na pomoc władz miasta, dlatego jedynym ratunkiem jest ten nielegalny przemyt… - wyjaśnił, a Jonghyuna totalnie zamurowało. Nie wiedział nawet jak zareagować. Przed oczami naraz znów pojawiła mu się drobna twarz chłopczyka i energia, z jaką jego hyung obiecał przybyć z nową dawką opowieści.

- Sierociniec…? – zapytał głupio, doświadczając tego specyficznego uczucia, kiedy wszystko nabiera zupełnie nowego koloru, diametralnie różnego od barw, w których zwykło się oglądać świat. I choć wiele kwestii niespodziewanie nabrało wyszukiwanego przez Jonghyuna sensu, to niekoniecznie był z tego faktu zadowolony. Tak było jeszcze trudniej.

- Wiesz, hyung… czasami dochodzę do wniosku, że jestem okropnie dziecinny w swoich rozterkach – powiedział Taemin, znów spoglądając na zakurzoną ulicę. – Mimo wszystko twój sposób myślenia to już totalnie inny poziom infantylności – mruknął, po czym wstał z murka i niespiesznym krokiem oddalił się, pozostawiając Jonghyuna na pastwę wyrzutów sumienia.

~*~

- Infantylność, też mi coś – burknął Jonghyun, szybkim krokiem podążając wzdłuż ulicy. Zatrzymał się na rogu i ostrożnie przechylił się, pozostając jednak w cieniu ściany jakiegoś budynku. Chodnik zionął smutną pustką, pozwalając sobie na igraszki z rozochoconym światłem wieczora. Jonghyun odetchnął z ulgą i, trzymając się cały czas bezpiecznych cieni, ruszył przed siebie, modląc się, żeby nikt go nie zauważył. Nie zamierzał przechodzić po raz kolejny przez taki incydent, jaki spotkał go tu poprzednim razem. Wolał pozostać niewidzialny, skryty w zanadrzu nocy.

W końcu dotarł do swojego celu i zadarł głowę, starając się coś dostrzec przez brudne i ciemne okna kamienicy. Na próżno. Przeczesał włosy dłonią i przestąpił z nogi na nogę. Nie był do końca pewien w jakim celu tu przyszedł i z pewnością nie zamierzał się w tamtej chwili nad tym rozwodzić, bo mogło go to doprowadzić do niepokojących wniosków. Na przykład takich, że najzwyczajniej w świecie było mu głupio.

- Kim Jonghyun, ty idioto – mruknął jeszcze, zanim ostrożnie wkroczył w ciemną bramę, prowadzącą do domostwa władcy dzielnicy. Nie był pewien czego się spodziewać po tym obskurnym budynku, a możliwość natrafienia na gospodarza przyprawiała go o nieprzyjemne ściskanie w żołądku, bo tym razem nie miał na swoje usprawiedliwienie żadnych argumentów. Starając się oddychać możliwie jak najciszej, Jonghyun przemknął pogrążonym w cieniach korytarzem, czując się jak włamywacz, choć przecież nie zamierzał nic kraść. Szczerze mówiąc, Kim chciał zobaczyć na własne oczy dowód, potwierdzający słowa Taemina. Wiedział, że chłopak nie miał powodów do kłamstwa, a mimo to nie mógł tak po prostu uwierzyć, że w tak wielkim stopniu pomylił się w ocenie swojego tajemniczego znajomego. Król ulicy bawiący się w opiekunkę do dzieci? Niedorzeczność! To pewnie tylko przykrywka dla jakichś znacznie mniej szlachetnych interesów.

Zastygłą w nocnym powietrzu ciszę zakłócił nagły wybuch śmiechu, na dźwięk którego w pierwszej chwili Jonghyun omal nie dostał zawału. Szybko jednak uspokoił się, kiedy stwierdził, że nie jest to śmiech szyderczy czy kpiący, a raczej wyraz zbiorowej radości, w dodatku dobiegający z pewnej odległości. Wiedziony tym dźwiękiem, Jonghyun dotarł do uchylonych drzwi, znajdujących się w rogu pogrążonego w cieniach podwórza. Wstrzymując oddech, Kim odważył się zajrzeć przez tę wąską przestrzeń między framugą a drzwiami. Spodziewał się wielu obrazów, ale to co zobaczył było totalnie różne od każdego kłębiącego mu się po głowie scenariusza.

- …i wtedy kapitan Key zapytał: „Jesteście pewni, że nie boicie się poznać smaku przygód?” – Znajomy głos wywołał dziwną sensację w żołądku Jonghyuna, zwłaszcza, że zawarty w nim szczery entuzjazm tak drastycznie kontrastował z normalną kpiną i wyższością. Władca dzielnicy stał pośrodku pokoju, jak zwykle odziany w mnogość dodatków, tym razem jednak jego strój był wzbogacony o charakterystyczny kapelusz. Chłopak jedną nogę opierał na stołku, z góry mierząc wzrokiem swoje otoczenie. Na jego twarzy widniał psotny uśmiech, a oczy iskrzyły się radośnie, kiedy wsparł ręce na bokach. Jonghyunowi przyszło na myśl, że Key naprawdę wygląda jak rasowy pirat, ale zaraz zganił się za takie idiotyczne rozważania. – Czy podołacie trudom wypraw? – kontynuował samozwańczy kapitan, demonstracyjnie drapiąc się po głowie. W odpowiedzi rozległ się jazgot tłumnych zapewnień ze strony siedzących w kole na podłodze dzieci. Ich oczy migotały radośnie, a każde z uwagą obserwowało poczynania stojącego pośrodku pomieszczenia chłopaka, z dziecięcym uwielbieniem przyjmując każde jego zmyślone słowo. – Jak myślicie, czy kapitan Key zbierze odpowiednią załogę? – zapytał chłopak, sprawiając wrażenie szczerze zaangażowanego we własną bajkę.

- Kapitanie, my też chcemy płynąć! – ozwały się błagalne głosiki dzieci, które nie mogły pozwolić, żeby przygoda przemknęła im koło nosa. Key uśmiechnął się figlarnie, po czym pokręcił głową.

- No nie wiem, nie wiem… Żeby móc brać udział w przygodach trzeba mieć dużo siły – oznajmił tonem znawcy, spoglądając na reakcję dzieci spod przymrużonych powiek. – Nie sądzę, żeby ktoś z was się kwalifikował. No, chyba że…

- Chyba, że co? – dopytywały dzieci. Co poniektóre z nich podniosły się na nogi i otoczyły swojego hyunga, tuląc się do niego jak do starszego brata.

- Chyba, że zaczerpniecie porządnego wypoczynku przed podróżą! – zakrzyknął Key, a dzieci naraz zaczęły tłumnie ziewać i się przeciągać, jakby nagle przypomniawszy sobie o zmęczeniu. – No już, czas… - Chłopak urwał gwałtownie, i zaczął nasłuchiwać. Również do Jonghyuna dotarł dźwięk szybkich kroków, odbijających się echem od ścian podwórza. Kim w ostatniej chwili odsunął się od drzwi, znajdując schronienie w cieniach zgromadzonych w kącie, pod ścianą. Z niemałym zdziwieniem zorientował się, że nie był jedynym niezapowiedzianym gościem w domu władcy ulicy.

- Co ty tu robisz, motylku? – Głos Key rozległ się niebezpiecznie blisko jonghyunowej kryjówki. Kim wstrzymał oddech, nie chcąc zostać zauważonym.

- Mam do ciebie prośbę, hyung – odparł przybysz, który okazał się być Taeminem. Jonghyun nie miał pojęcia co ten dzieciak knuje, ale zamierzał się dowiedzieć.

- Coś się stało? – zapytał zaniepokojony Key. – Chodź, porozmawiamy w środku – powiedział, prowadząc Taemina w głąb swojego domostwa. Kiedy tylko ich kroki ucichły, Jonghyun odważył się wyjść z cienia. Zamierzał podsłuchać tę nocną rozmowę, bo być może pozwoliłoby mu to lepiej zorientować się w sytuacji. Nie był jednak pewien, którym korytarzem poszli Key i Taemin. Rozglądając się na boki, Jonghyun przeoczył moment, w którym pewna para rąk zacisnęła się na skraju jego koszuli.

- Ajusshi… - odezwał się cichy głosik stojącego przez Kimem chłopca. Miał na oko sześć lat, i choć wyglądał mizernie, to z jego okrągłych oczu biły radosne iskierki. – Ty też jesteś piratem? – zapytał, a Jonghyun przeżył moment paniki, nie wiedząc w którą stronę uciec od tych wielkich, wyczekujących oczu. – Tak samo jak Key hyung? – dopytywał malec, nie pozwalając mężczyźnie wyrwać koszuli z zaskakująco mocnego uścisku.

- Nie mów do mnie ajusshi… - burknął w końcu, w zamian dostając tylko szeroki, nieco niekompletny uśmiech, który mimo wszystko rozgrzewał serce.

- Przeżyłeś już jakieś pirackie przygody, ajusshi? – zapytał chłopiec, a Jonghyun z opóźnieniem zorientował się, że zza uchylonych drzwi wpatruje się w niego kilka kolejnych par oczu. Przeczesał dłonią włosy, niepewny w jakie znów szaleństwo udało mu się wpakować, po czym pokiwał głową.

- Jestem kompanem kapitana Key i razem pływamy po wszystkich oceanach świata! – zakrzyknął entuzjastycznie, a dzieci odpowiedziały mu chóralnym śmiechem.

- Chyba raczej majtkiem na statku kapitana Key! – zawołał jeden z wyglądających przez drzwi chłopców. Maluchy skwitowały tę uwagę kolejnym napadem radości.

- Kpijcie sobie dowoli, ale w taki sposób nigdy nie dowiecie się jak razem z kapitanem Key zdobyliśmy pogrzebany na dnie oceanu skarb… - mruknął Jonghyun urażonym tonem, a wpatrzone w niego oczy zrobiły się okrągłe jak monety.

- Ajusshi, opowiedz nam – zawołała jakaś drobna dziewczynka, patrząc błagalnie na stojącego ze skrzyżowanymi rękami mężczyznę.

- Nie zasłużyliście – odparł Jonghyun, ledwo powstrzymując się od uśmiechu na widok tych wszystkich dzieci, nie mogących usiedzieć z ciekawości.

- Prosimy! – zawołały maluchy zgodnym chórem, dodatkowo potęgując wydźwięk tego słowa tłumem błagalnych spojrzeń.

- Oh, niech wam będzie, ale macie do mnie mówić hyung! – powiedział Kim, a podwórze znów wypełnił odgłos śmiechu. – To było pewnego bardzo upalnego lata, kiedy wraz z kapitanem Key postanowiliśmy popłynąć gdzieś za błękit oceanu…

~*~

- Nie – powiedział Key kategorycznym tonem, starając się nie dostrzegać rozpaczy na twarzy swojego młodszego kolegi. Chciał mu pomóc i raz nawet to zrobił, dalej nie do końca wiedział dlaczego, być może miał wtedy gorszy dzień, albo po prostu chciał Taeminowi wynagrodzić niedostarczenie listu. Ale nie zamierzał ponownie ryzykować. Głupie wyskoki Jonghyuna nieco otrzeźwiły jego myślenie, dobrze wiedział, jak wielkie zagrożenie mogłaby wywołać dalsza lekkomyślność.

- Ale hyung… to tylko list – jęknął Taemin, kurczowo zaciskając w ręku małą kartkę papieru, na której wypisał leżące mu na sercu słowa.

- Zaraza przenosi się przez dotyk, więc list również stanowi zagrożenie – odparł Key, czując na sobie spojrzenie młodszego, boleśnie odnotowując w umyśle jego rozczarowanie.

- W takim razie powiem mu to osobiście, na odległość, tak jak poprzednio – ciągnął Taemin, łapiąc się każdego pomysłu na skruszenie postawy Key. Ten pokręcił tylko głową i opadł na stojące w kącie pomieszczenia krzesło.

- Motylku, to nie takie proste – powiedział w zamyśleniu, po czym spojrzał długowłosemu w twarz. – Myślisz, że to coś da? – zapytał, z niezadowoleniem wyczuwając gorzką nutę we własnej wypowiedzi. – Nawet jeśli mu powiesz, myślisz, że to coś zmieni? Że nie przyjdziesz do mnie znów błagać o spotkanie? Albo może pójdziesz w ślady swojego przyjaciela, spróbujesz uciec? Myślisz, że jestem w stanie brać na siebie odpowiedzialność za twoje działania? Dobrze wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej, ale muszę mieć też innych na uwadze…

Key ze zmarszczonymi brwiami obserwował, jak Taemin zaciska bezradnie dłonie w pięści i bez słowa opuszcza pomieszczenie. Kiedy jego kroki ucichły, chłopak odchylił się na oparcie krzesła i westchnął ciężko. Zapowiadała się kolejna męcząca noc. Przez parę minut siedział w bezruchu, próbując na powrót przywołać na twarz pełen energii uśmiech. Nie chciał wystraszyć dzieci swoimi zmartwieniami, dlatego zawsze starał się dawać im jak najwięcej otuchy kolejnymi zmyślonymi opowieściami o wolności płynącej z pirackiego życia. Na szczęście był jedynym, który dostrzegał ironię własnych historyjek.

W końcu podniósł się z miejsca i skierował się z powrotem do pokoju dzieci. Już na korytarzu dało się słyszeć podejrzanie entuzjastyczne okrzyki maluchów, które z niewiadomego powodu co rusz wybuchały śmiechem. Key zmarszczył brwi, nagle niespokojny co te urwisy znów nabroiły. Po cichu zakradł się pod uchylone drzwi i w pierwszej chwili zrobiło mu się gorąco z oburzenia na widok Jonghyuna. Jakim prawem ten szkodnik wtargnął do jego domu? Nie mówiąc już o tym, że znalazł się w pokoju dzieci. Key miał ochotę wparować do środka i wyciągnąć tego przygłupa za fraki. Powstrzymał go jednak wyraz twarzy Jonghyuna.

- …a wiecie co było potem? – zapytał stojący pośrodku pokoju mężczyzna, skupiając na sobie spojrzenia otaczających go dzieci. W oczach Jonghyuna Key dostrzegł jakąś nowość. Błysk, który wcześniej był oznaką chorej pogoni za obranym celem, teraz nieco złagodniał, ocieplił się, rozpalając wnętrze tęczówek psotnym światłem. Kim najzwyczajniej w świecie dobrze się bawił, pozwalając sobie na danie upustu dziecinnej części swojego charakteru. Key pokręcił głową, i oparł się o framugę, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami obserwując rozgrywającą się w pokoju opowieść. Z niejakim zdumieniem zdał sobie sprawę z tego, iż na jego własne usta mimowolnie wpływa jakiś czuły uśmiech, o nie do końca sprecyzowanym źródle.

- Powiedz nam, ajusshi – ozwało się kilka przymilnych głosików, w odpowiedzi na co Jonghyun uśmiechnął się figlarnie.

- Kapitana Key i jego dzielnego kompana Jonghyuna niespodziewanie zaatakowała gigantyczna ośmiornica! – krzyknął nagle, nurkując w tłum dzieci, wywołując falę łaskotek. W tym momencie Key wywrócił oczami, dłużej nie mogąc pozostać biernym obserwatorem.

- Co też ten ajusshi wygaduje, przecież ośmiornica to mój wierny sojusznik – odezwał się, pacając Jonghyuna po głowie jednym ze swoich licznych szali. Kim wyprostował się zdezorientowany, a jego uśmiech nagle przygasł, zduszony napierającym nań zakłopotaniem.

- Hyuuung, czy to prawda, że ten ajusshi jest twoim kompanem? – zapytał mały Minjoon, natychmiast uczepiając się kolan Key.

- Jasne, szoruje pokład mojego statku – odparł chłopak złośliwie, a Jonghyun przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał się jakoś odgryźć. W końcu jednak pokręcił tylko głową i pospiesznie opuścił pomieszczenie. Znów uciekł przed tym wszechwiedzącym spojrzeniem.

~*~

Cisza bez reszty nasiąknęła ciężkością podejrzanych szeptów, kiedy Taemin z drżącym sercem wtargnął na ten zapomniany, skryty przed ludzkim okiem teren, na którym parę dni wcześniej widział się z Minho. Kiedy godzinę temu opuścił kamienicę Key i pozwolił nogom poprowadzić się wzdłuż pogrążonej w mroku ulicy, w jego głowie zaczął kreować się plan. Choć wcześniej przez cały czas łudził się, miał cichą nadzieję, że jego tajemniczy przyjaciel po raz kolejny wyciągnie doń pomocną dłoń, to kategoryczna odmowa ze strony władcy dzielnicy, stała się impulsem do desperackich czynów.

Taemin zaszurał butami, kreśląc bezkształtne wzory na pokrytej samotnym kurzem ziemi, wzrokiem po raz kolejny lustrując otaczające go cztery odrapane ściany, które już dawno zapomniały jaką rolę niegdyś pełniły. Echo ostatniego spotkania zdawało się wciąż krążyć w zamkniętej przestrzeni. Wspomnienia czyichś dużych dłoni i odgłosy galopu dwóch serc nadal rozpalały wyobraźnię, nieodmiennie kojarząc się z pustką tego dziedzińca. Lee nie potrafił nawet sobie wyobrazić, że znów będzie mu dane zobaczyć ten subtelny uśmiech, te jaśniejące dziwnie oczy. A mimo to zdecydował się spróbować. Jego nadzieja pokładana w Key gwałtownie rozsypała się w drobny mak, dlatego postanowił zrobić coś, co jawiło mu się przed oczami jako ostatnia szansa na ulżenie sobie w swoim ciężarze. Prawdziwym uśmiechem od losu był fakt, że Taemin już jakiś czas wcześniej usłyszał fragment rozmowy króla ulicy z jego wspólnikiem, przez co wiedział o planie przemytu kolejnej partii leków jeszcze tej nocy. Był świadom, że ryzykuje wiele, a jego plan ma marne szanse na powodzenie. A mimo to postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby spotkać się z Minho. Dobrze zdawał sobie sprawę z niedorzeczności swoich zamiarów, dlatego po prostu nie myślał zbyt wiele o ewentualnych konsekwencjach, zamiast tego skupiając się na ułożeniu w głowie sensownego zdania. Zdania, które będzie zwięzłym manifestem uczuć, które pozwoli mu wreszcie w spokoju żyć z dala od tych czekoladowych tęczówek, nie będąc jednocześnie targanym przez nigdy niewyjawione światu emocje.

Tonąc w niepokoju tego rozszemranego wieczora, Taemin nie był pewien jakim cudem udało mu się niepostrzeżenie prześlizgnąć przez uchylone drzwi, pozostać jednym z wielu zabłąkanych na ten neutralny teren cieni. Noc była mu przychylna, skryła go w jednej z wielu kieszeni swojego płaszcza, przemyciła na pustą pod migotem gwiazd ziemię. I oto stał drżący i niepewny, a jedyne co widział, to te niepokojące drzwi, znajdujące się po przeciwległej stronie dziedzińca. Nie wiedział co go spotka, kiedy odważy się zapukać w ciche, skrywające niewiadome sekrety drewno. Zaszedł jednak już na tyle daleko, że nie widział dla siebie drogi wstecz. Bezsensowna desperacja plątała myśli, uniemożliwiała stosowanie się do zasad logiki. Taemin bał się jak nigdy w całym swoim życiu, a mimo to był pewien, że nie może uciec od napierającej nań rzeczywistości. Musi hardo stawić jej czoła i wypowiedzieć te dziwne, pierwsze, być może ostatnie tak ważne słowa. Zamierzał traktować ten mały akt odwagi jako własną formę siły, jako jedyny sposób na zachowanie cząstki siebie pod granatem nieba, nawet jeśli pewnego dnia wszelki materialny ślad po nim zaginie. Chciał, żeby Minho go pamiętał. Nie jako długowłosego chochlika, który nieustannie depcze mu po piętach, a jako chłopaka który żył w melodii niskiego głosu, w chłodzie ciemnych oczu. Chłopaka, który wyczytał miłość z drżenia upalnego powietrza, z lśnienia dachów tramwajów.

Taemin chwiejnym krokiem pokonał dzielącą go od przeciwległej ściany przestrzeń i, zanim zdążył się zawahać, zapukał w odrapaną powierzchnię drzwi. Odgłosy uderzania rozdarły kurtynę ciszy, a Lee wstrzymał oddech, nie chcąc płoszyć nocy, pragnąc pozostać w jej bezpiecznym schronieniu. Nie miał żadnej gwarancji, że osobą która usłyszy jego pukanie będzie Minho. Równie dobrze mógł trafić na uzbrojonego strażnika, bądź w ogóle nie otrzymać reakcji na swoje ryzykowne działanie. Chwila rażącej, ciężkiej ciszy ciągnęła się w nieskończoność, podczas której Taemin miliony razy siłą woli powstrzymywał się od ucieczki. Chłopak zadarł głowę do góry, szukając oparcia w gwiezdnym malowidle nieboskłonu. Czasem marzył o utonięciu pośród miliona latarenek, które tchnęły obietnicą wolności i nieskończonego piękna. Mimo wszystko potem zawsze nadchodził moment, w którym znów należało spojrzeć pod nogi…

Nagle rozległ się trzask otwieranego zamka.

- Taemin? – Przepełniony niemożliwą do nazwania mieszanką emocji głos wypełnił ciszę, zamalował mrok nocy, rozlał się w uszach Taemina jak wytęskniona, ulubiona melodia. Chłopak oderwał wzrok od księżyca i spojrzał w oczy Minho, dostrzegając w kręgach tęczówek odłamki nieba, które postanowiły zamieszkać tu, na ziemi, znajdując sobie tę nietypową siedzibę. Przez chwilę obaj stali w milczeniu, każdy na nowo przeżywając niepokój serca, chaos umysłu. Słowa zdawały się być potrzebne, a mimo to ich brakowało, każde brzmiało zbyt pospolicie i beztreściowo. W końcu Minho zrobił krok w przód, na co Taemin zareagował błyskawicznie odskakując na odległość kilku metrów, możliwie jak najbardziej zwiększając dystans.

- Lepiej zachować ostrożność – usprawiedliwił się, widząc dziwny wyraz na twarzy swojego przyjaciela. Było mu trudno sformułować zdanie, a słowa gubiły się gdzieś między sercem a umysłem. Dłonie łaknęły dotyku, oczy szukały odpowiedzi na niezadane pytania. Usta tęskniły do nigdy niezaznanego ciepła. Minho milczał, czekał, nie rozumiał. Usiłował zapanować nad szaleństwem serca, które nie było gotowe na kolejne spotkanie z bliskością Taemina.

- Coś się stało? – zapytał w końcu starszy, z rosnącym przestrachem szukając na twarzy przyjaciela jakichś oznak niepokoju, bólu, choroby. Znalazł jednak tylko jawne i przepełnione bezradnością zagubienie.

- Nie – odparł Lee, po czym odchrząknął nerwowo i po prostu usiadł na ziemi, krzyżując nogi po turecku. – Chciałem tylko porozmawiać… - dodał cicho, z wyczekiwaniem obserwując reakcję na swoje dziecinne zachowanie. Minho przez chwilę wpatrywał się w niego w osłupieniu, po czym pokręcił głową, a jego usta wykrzywił cień uśmiechu. Następnie poszedł w ślady przyjaciela, sadowiąc się na zakurzonej powierzchni dziedzińca. Taemin znów utknął w poplątanym gąszczu kłębiących się w głowie słów i począł nerwowo kreślić palcem koliste wzory w piachu. Minho przyglądał się temu infantylnemu zwyczajowi z rosnącym w głębi piersi rozczuleniem. Był zupełnie zdezorientowany tą niezapowiedzianą, zupełnie bezprawną wizytą. Nie wiedział co robić, co mówić. Kiedy wreszcie udało mu się podjąć tę trudną i dręczącą go po nocach decyzję o zachowaniu swoich uczuć dla siebie, nagle Taemin pukał do jego drzwi, a gwiazdy zdawały się szeptać obiecująco, szumieć zachęcająco w migotliwej oznace nowej szansy. Minho nie był jednak w stanie zrozumieć pobudek Taemina, który pojawił się znikąd, wyłonił się z cieni nocy niczym zjawa senna, a nie realny człowiek.

- Wszystko w porządku? – zapytał starszy, z właściwą sobie rezerwą, nie chcąc znów dać się ponieść zbyt gwałtownym pomysłom ciała. Całym sobą pragnął poczuć pod palcami skórę Taemina, zajrzeć mu głęboko w oczy, własnoręcznie przekonać się, że żaden niepokojący błysk gorączki nie zagnieździł się w jego źrenicach. Młodszy czuł to napięcie w powietrzu, nie był jednak pewien gdzie powinien upatrywać jego źródła. Czy w swojej własnej postawie, czy w dziwnym spojrzeniu Minho, czy też może w dzielącej ich przestrzeni, która zdawała się być zupełnie niewłaściwa, która przeczyła pragnieniom serca i podszeptom gwiazd. Mimo to Taemin dobrze wiedział, że tylko trzymając się postawionych sobie wcześniej ograniczeń będzie w stanie przekazać przyjacielowi to, co miał do powiedzenia, i odejść raz na zawsze z tej ziemi niczyjej, i tak nazbyt już skażonej jego ryzykowną obecnością.

- Hyung… - zaczął młodszy niepewnym głosem, a widząc zmarszczkę malującą się na czole przyjaciela, oderwał od niego wzrok, żeby ponownie odszukać siłę wśród blasku gwiazd. Policzył w głowie do trzech, po czym głośno wypuścił powietrze z płuc, przygotowując się w ten sposób na decydującą część swojej misji. – Jest coś, co muszę ci koniecznie powiedzieć, zanim umrę…

- Umrzesz? – Zwykle stonowany głos Minho uniósł się o kilka oktaw w górę, kiedy mężczyzna spoglądał na swojego rozmówcę z mieszanką dezorientacji i przestrachu na twarzy. Starszy gwałtownie podniósł się z miejsca i przemierzył kilka kroków w kierunku Taemina, zanim ten zdążył go powstrzymać gestem dłoni.

- Stój, tak nie można – powiedział drżącym głosem, a Choi posłusznie stanął w miejscu. Mimo to młodszy czuł na sobie jego palące spojrzenie, stanowczo zbyt intensywne, stanowczo za bardzo zmartwione.

- Taemin – odezwał się Minho twardym tonem, zmuszając przyjaciela do spojrzenia sobie w oczy. Następnie przestąpił jeszcze kilka kroków na przód, zmniejszając dzielącą ich odległość do zaledwie metra, po czym kucnął przed siedzącym na ziemi Taeminem. – Dlaczego mówisz o śmierci? Jesteś chory? Co powinienem zrobić? Znaleźć dla ciebie lekarstwo? Zrobię wszystko, co będzie trzeba – wyrzucił z siebie gorączkowym tonem, a jawny strach w jego oczach był czymś, co zupełnie Taemina zaskoczyło. Sprawy nie ułatwiał fakt, że chłopak znów zgubił się w tej jedynej takiej na całej ziemi twarzy, tej którą chciał widzieć za dnia, tej o której śnił nocami. Studiując wzrokiem pogrążone w światłocieniu rysy, Lee przegapił moment, w którym Minho przerwał swój monolog i wyciągnął ku niemu dłoń.

- Nic mi nie jest – powiedział szybko, gwałtownie odsuwając się o parę centymetrów w tył, unikając kontaktu z tą ręką, którą tak bardzo chciał poczuć na swoim ciele. – Po prostu wiem, że mogę nie przeżyć tej epidemii, podobnie jak każdy inny mieszkaniec miasta. Dlatego chcę ci coś ważnego powiedzieć, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy mieli już się nie zobaczyć, hyung… - wydusił z siebie, obserwując jak przez twarz Minho przepływa rzeka kolorowych emocji, skrajnie różnych, a mimo to zabarwionych tą samą dziwną gorączką, która szalała w jego pozornie spokojnym spojrzeniu, ilekroć patrzył na Taemina.

Choi nie rozumiał co się dzieje, ale odnotowywał nieśmiałość spojrzenia, dziwną niepewność w głosie. Bał się słów swojego młodszego przyjaciela; słów które brzmiały w jego ustach tak absurdalnie poważnie i logicznie, a których sam Minho nie pozwalał sobie wyraźnie zarysować w pamięci. Myślenie o śmierci było ponad jego siły, choć powinien zapewne być dojrzalszy i podchodzić do życia jak realista. Noc malowała taeminowe włosy, a gwiazdy zdawały się szeptać cicho, ponaglać, zachęcać. Może to ten czas, może to ta pora? Może powinien jednak zrobić to, o czym marzył i śnił, podążyć za lekkomyślnością zmysłów.

- Myślisz, że to naprawdę działa? – zapytał, kiedy Lee po raz kolejny uchylił się przed dotykiem.

- Nie mogę cię dotknąć, hyung, bo tym samym naraziłbym cię na zarażenie – odparł Taemin zdławionym głosem, rozpaczliwie usiłując pozbierać w sobie raz zgubione skupienie. W teorii jego plan był o wiele prostszy, bo nie przewidywał głębi nocy zamkniętej w kręgach tęczówek Minho, ani jego dłoni, wyciągniętej, czekającej, zachęcającej.

- A co jeśli… - mruknął Minho, ponownie zmniejszając dystans. Taemin po raz kolejny cofnął się w tył, tym razem jednak napotkał plecami ścianę budynku. Młodszy znieruchomiał, kiedy Choi ułożył dłoń na jego włosach, nie mogąc darować sobie swojego pieszczotliwego zwyczaju. – A co jeśli to ja cię dotknę? – zapytał, a jego dłoń bezwolnie zsunęła się brzegiem twarzy, namalowała mrowiący wzór na skórze policzka, zarysowała kształtność linii szczęki.

Noc tańczyła cicho, w rytmie kolejnych niepewnych mrugnięć powiekami. Cztery ściany, które już nie pamiętały czasów swojej świetności, zdawały się nasłuchiwać. W tej bezpańskiej pustce każdy kolejny oddech stanowił subtelne zapewnienie o wciąż kołaczącym się w ciele życiu. Życiu młodym i kwitnącym, zbuntowanym i pragnącym wolności. Życiu zabarwionym mozaiką pierwszego zakochania. – Zastanawiam się, czy obaj mamy sobie do przekazania tę samą wiadomość – odezwał się Minho, muskając kciukiem miękkość ust Lee, a serce jego młodego przyjaciela zdawało się odmawiać dalszej współpracy, niezdolne nadążyć za targającymi chłopakiem emocjami.

- C-co ty robisz… - wyszeptał, kiedy Choi pochylił się nad nim, przesłaniając księżyc i gwiazdy, stając się zamiennikiem dla górującego nad nimi przestworu granatu. Stając się nowym, własnym, taeminowym nieboskłonem.

- Chcę spróbować nowego rodzaju wolności – odpowiedział Minho, pozwalając wreszcie zbyt odległym ustom się spotkać.

Cisza stała się sojusznikiem rozbudzonych zmysłów, kiedy miękkość warg zderzyła się w manifeście tęsknoty. Ten dotyk, niegdyś obcy, naraz stał się nową definicją szczęścia. Te dłonie, niegdyś odległe, przybrały rolę bezpiecznej kryjówki przed wszelkim możliwym bólem. Na ten zbyt krótki, pogrążony w niemej deklaracji uczuć moment, świat zupełnie zniknął, albo też skurczył się do rozmiarów zatopionego w morzu księżycowego światła dziedzińca. Poczucie nieistnienia dosięgnęło umysłów, które postanowiły wierzyć jedynie w prawdziwość tej trwającej w pieśni oddechów chwili, wymazując wszelkie wspomnienia o dzielących świat murach, o barierach utworzonych przez niegdysiejszą nieśmiałość serc. I tylko ciche westchnienie, które wyrwało się z piersi młodszego, zdawało się nawoływać do ponownego odnalezienia rozsądku, do powrotu od szaleństwa ciała.

Minho bez słowa oparł się o ścianę obok Taemina, i oplótł jego szyję ramieniem. Lee poddał się temu, układając głowę na jego barku, chłonąc jego zapach, zmieszany z wonią nocy.

- Więc to była wolność – stwierdził szeptem, bojąc się wyrzec te słowa na głos, w dalszym ciągu nie będąc pewnym czy to rzeczywistość, czy też może iluzja umysłu. A mimo to wciąż czuł mrowienie rozpalonych warg, wciąż doświadczał kołysania przyspieszonego oddechu. Wciąż zachłystywał się najdziwniejszą w swoim pięknie chwilą życia.

- Tak sądzę – odparł Minho, mocno tuląc do siebie Taemina, wpatrując się w granatowy płaszcz, który tym razem nie tchnął niepewnością ani zagubieniem, a jawną aprobatą dla tych dwóch złączonych w uścisku cieni. Podczas tej krótkiej chwili, w której każdy z nich odrzucił rozsądek, dając się zwieść anonimowości nocy, faktycznie odczuli wolność serc, nieskrępowanych więcej ograniczeniami, niepomnych na świat zewnętrzny, skupionych na wspólnie tworzonej melodii.

- Więc ty też…? – zapytał Taemin, nie kończąc, mając jedynie nadzieję, że nie będzie zmuszony wypowiadać tych zbyt odważnych słów na głos. Choi skinął głową, pozwalając nocy dopowiedzieć resztę taeminowego zdania. – Myślisz, że to szalone? – powiedział Lee, mając na myśli głupotę niepomnych na okoliczności serc. Po dwóch stronach murów istniały dwa odmienne światy; światy odgrodzone od siebie dla bezpieczeństwa ludzi, światy które nie powinny mieć ze sobą styczności. A mimo to oni siedzieli w splocie czułości, głusi na dzwonki ambulansów, urzeczeni podszeptami gwiazd, które zdawały się świecić tylko dla nich, zatrzymując cały swój blask na tej ziemi, która od tej pory nie była już niczyja. Która stanowiła ich własny świat, wolny od przyziemnych spraw, nieznający chorób czy rozstań.

- W każdym życiu przychodzą momenty obłędu – stwierdził Minho, cytując słowa Jinkiego, które dopiero teraz nabrały dlań pełnowymiarowego znaczenia.

- Myślisz, że dobrze zrobiliśmy? – Głos Taemina był cichy, drżący perspektywą przyszłości, której chłopak nie chciał wpuścić do własnej świadomości.

- Nie sądzę, żeby istniała właściwa odpowiedź na to pytanie – oznajmił Minho, czując ciężką nutę wkradającą się do jego własnej wypowiedzi.

- Ja tylko chciałem, żebyś o mnie nie zapomniał… - wyszeptał Taemin, nie troszcząc się więcej o to, jak głupio brzmią jego słowa, przelewając całą rozpaczliwość swoich przemyśleń w przestrzeń nasłuchującego dziedzińca.

- Nie mogę, ani nie chcę o tobie zapominać – odparł Minho, spoglądając w głębię taeminowych oczu, boleśnie współdzieląc kłębiące się w młodszym emocje.

- I co teraz? – zapytał Lee, oczekując że wszechobecne światło gwiazd chowa w zanadrzu gotową odpowiedź.

- Może wrócę z tobą… - zaczął Minho, ale nie dane mu było skończyć, bo Taemin gwałtownie odsunął się od niego, z przerażeniem wypisanym w wykrzywieniu warg.

- Nie ma mowy! Nie pozwolę ci tam zginąć – powiedział stanowczo, zręcznie ignorując wyjące w głowie syreny, alarmujące, że tej nocy i tak naraził swojego ukochanego już zbyt wiele razy.

- Ale… - zaczął starszy, napotkał jednak tak wielki upór w tych wiecznie nieśmiałych, skrytych pod przydługą grzywką oczach, że zaprzestał dalszego drążenia tematu. – Więc może spróbuję pomóc tobie uciec? – zaproponował, ale i ta możliwość spotkała się z wielkim oburzeniem ze strony młodszego, który nawet nie chciał słyszeć o takim braku odpowiedzialności. – Zostańmy więc tu – powiedział w końcu Minho, obserwując jak brwi Taemina wędrują w górę.

- Hyung, to nie ma sensu, nie możemy tak żyć… - wyszeptał drżącym głosem, choć sam chętnie spędziłby resztę życia w cieple zamkniętych wokół niego ramion Minho.

- Więc jak? – zapytał starszy, nagle ostrym tonem, do którego wkradła się zdradliwa desperacja. – Jak mamy żyć z dala od siebie? A co jeśli zachorujesz i nie będę w stanie ci pomóc? – pytał, a cienie ustępowały przed zbyt drastycznym wyrazem tych słów. – Taemin, ja… - Głos Minho załamał się nieco, kiedy ten spojrzał w oczy Lee, układając dłonie na jego policzkach. – Ja nie mogę cię stracić. Nie teraz, kiedy wreszcie zrozumiałem czym jest wolność – powiedział rozpaczliwie. Taemin przez chwilę milczał, zbyt wstrząśnięty ogromem bólu w głosie swojego przyjaciela, zbyt zagubiony w dudnieniu własnego serca. W końcu jednak przykrył dłonie Minho swoimi, odwzajemniając spojrzenie, starając się zawrzeć w tych gestach jak najwięcej siły, która pojawiła się w nim nie wiadomo skąd, a którą chciał podzielić na dwoje.

- Gorączka mnie nie zabije – powiedział pewnym tonem, pozwalając ciemnym oczom zlustrować swoją twarz, chłonąc ciepło dłoni na policzkach, usiłując dodać otuchy słabym uśmiechem. – Obiecuję ci to, hyung – dodał, oczekując reakcji starszego. Ten przez długi czas milczał, wpatrywał się w Taemina uporczywie, jakby usiłując narysować sobie jego pogrążoną w światłocieniu twarz w pamięci i zachować ten obraz na czas nadchodzącej rozłąki. W końcu oderwał wzrok od swojego młodszego przyjaciela i wskazał dłonią na ciemny kształt wieży, znajdującej się po skażonej stronie muru, górującej nad miastem niczym jedyny w swoim rodzaju, kamienny strażnik. Budowla ta niegdyś służyła do celów obronnych, teraz zaś stała pusta, odwiedzana jedynie przez wiecznie skore do łamania zakazów dzieci. Taemin posłusznie powędrował wzrokiem ku wbijającej się w granat nocy smukłości budynku.

- Codziennie równo o dziewiątej wieczór będziesz mi dawał świetlny znak, że wszystko jest w porządku – powiedział beznamiętnym tonem Minho, starając się ulżyć świadomości o rychłym rozstaniu, poprzez zwiększenie dystansu między sobą, a siedzącym obok chłopakiem.

- Dobrze. – Taemin pokiwał głową, uznając tę formę komunikacji za dobry pomysł.

- Jeśli któregoś wieczora nie zobaczę twojego światła… - powiedział Minho, dalej uporczywie wpatrując się w górującą nad miastem, zdawałoby się – obserwującą ich poczynania, dostrzegającą ich nawet w tę najdyskretniejszą z nocy, budowlę. – Wtedy wrócę do miasta – zakończył, pomijając odbijające się w głowie słowa, mówiące, że wtedy może być już za późno. – A teraz idź już – poprosił, nie czując się na siłach, by znów spojrzeć w oczy swojemu ukochanemu. Chciał, żeby chłopak zniknął, zanim zdąży go mimowolnie zatrzymać. – Dbaj o siebie, proszę… - wyszeptał, słysząc kamuflowane przez szum nocy szuranie butami, kiedy Taemin wstał i posłusznie skierował się ku drzwiom prowadzącym na tę niewłaściwą stronę świata. – Nie umieraj, proszę… - Głos Minho utonął w skrzypieniu zawiasów, kiedy ostatnia oznaka obecności Taemina rozpłynęła się w szeptach i cieniach.

~*~

W minionym tygodniu Suna no Oshiro osiągnęło liczbę 30 tyś. wyświetleń, dziękuję Wam wszystkim~~~! <3
Ps. Już jutro urodziny Taemina ~*o*~ niestety, nie wrzucę nic z tej okazji, wybaczcie ;~~; tak czy siak, wszystkiego, co najlepsze, oppa! (tak ciężko przychodzi mi mówienie o tym dzieciaku oppa -.-)

~VI~VIII~ |

15 komentarzy:

  1. Cudny rozdział!! Wreszcie nastąpiło długo oczekiwane wyznanie, mimo że tak naprawdę nie wypowiedziane na głos. Wszystkie gesty i spotkanie ust zastąpiło każde słowo <3 Każde!
    Teraz czekam na większy rozwój JongKey :) Między nimi też kroi się coś ciekawego :)
    Uwielbiam Twojego bloga, chociaż chyba pierwszy raz komentuję :d
    Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam gorąco Leea :)
    Do następnego~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej *^* to wspaniałe uczucie, po tak długim czasie wciąż poznawać nowych czytelników! (nowych/nienowych xD) Tak czy siak, cieszę się, że postanowiłaś zostawić po sobie ślad ^^ I cieszę się, że ktoś to jeszcze w ogóle czyta ~*o*~
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ~~<3

      Usuń
    2. OD SAMEGO POCZĄTKU CZEKAŁAM JEDYNIE NA TEN POCAŁUNEK!
      Moje modlitwy zostały wysłuchane ;')
      Mogę umierać w spokoju. Uf.
      Jonghyun, jeżeli według Kibuma czyścisz mój pokład... /Pokazuje na swój pokój/
      Nie, nic nie mówiłam xd
      Jeśli mam być szczera to mam przeczucie, że Tae kiedyś nie da znaku Minho....

      Usuń
    3. Hahah, no tak, trochę to trwało, zanim wreszcie doszło do tej ważnej chwili >.< Ale nie umieraj! Może chociaż Ty wytrwasz do końca, bo ludzi tu coś coraz mniej xDD
      Cóż, przeczucia bywają trafne ^^
      Dziękuję za komentarz ~~<3

      Usuń
    4. Nie gadaj o tym. To przeczucie mnie zabije ;__;
      No nie! Minho, Boże, nie.
      Znów mam akcje w głowie. Milion pesymistycznych aktów.
      No ja nie mogę!
      WYTRWAM DO KOŃCA! XDD Tak szybko się mnie nie pozbędziesz ;')
      fanfictikkpop.blogspot.com (to jest głównie o SHINee, nie o EXO XD)

      Usuń
  2. Wiesz ile ja czekałam na ten pocałunek?! WAAA~~~ *^* ,,A co jeśli to ja cię dotknę?" -dawaj Minho, nie oszczędzaj go ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dawno nie czytałam żadnego dobrego smuta, wiec mam nadzieję, że już niedługo pojawi się taka scena (Mikado-zbok~).
    Ludzi tu coraz mniej... Nie wiem czym jest to spowodowane, ale wygląda przerażająco. Może też trawi ich jakaś zaraza >< No nic... Ja raczej tu zostaję, więc ciesz się albo i nie xD
    Nie mówiłam tego wcześniej, ale uwielbiam playlistę, którą zamieściłaś :3 Daje podczas czytania dobry klimat~
    Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów, ale i jednocześnie nie chce ich, bo jest coraz bliżej końca ;____; Problemy czytelnika. Mam nadzieję, że będziesz pisać kolejne opowiadanko (nawet coś o tym wspominałaś, czy tylko mi się zdaje? Przepraszam za moją kurzą pamieć ><).
    Hwaiting Unnie! <333
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, nie wiem czy moje smuty są dobre, ale być może czegoś się doczekasz w YP ^^
      Nawet nie wiesz, jak mnie te pustki przerażają. Rodzą w głowie miliony pytań, na nowo podważających sensowność mojego dalszego pisania ;-; Także cieszę się, że jesteś ;;; <3
      Sama kocham tę playlistę, nie powiem, że nie :D Miło, że pasuje Ci przy czytaniu ^^
      Wspominać owszem, wspominałam, póki co mam gotowe jakieś 45 stron (niecałe 6 rozdziałów), ale... nie wiem, czy kiedyś to skończę, pisanie zamiast dawać mi radość, ostatnimi czasy tylko mnie męczy.
      Ale bądźmy dobrej myśli >.<
      Dziękuję za to, że tu wróciłaś, to wiele dla mnie znaczy ~~<3

      Usuń
  3. Dobra! Jako że można mnie już chyba uznać za stałą czytelniczkę (tak sobie pozwolę nieskromnie siebie określić 8D) to wypadałoby coś skomentować, bo prawdę mówiąc wstyd mi za samą siebie, że czytam, a tego nie robię. A im bardziej mi wstyd, tym bardziej to odkładam i tak kółko zamknięte.
    Żeby nie owijać w bawełnę i Cię nie męczyć - uwielbiam Cię. W sumie ostatnimi czasy uwielbiam wszystko, co ma związek z SHINee, ale nie na każdego bloga wchodzę po kilka razy dziennie, bo a nóż widelec coś nowego się pojawiło. Jeśli mam być szczera to czekam z niecierpliwością na coś więcej w relacji JongKey. Teraz z kolei muszę się przyznać, że odczuwam ich ciągły niedosyt i spowodowane jest to w dużej mierze tym, ale ale! Żeby nie było, tajemniczość Ki Buma w tym opowiadaniu jest intrygująca, poza tym do głupkowatego Jonga mam wielką słabość, więc skutecznie pobudziłaś moją ciekawość. :3
    Tak z innej beczki to wiem, że masz tam gdzieś zawieszone opowiadanie, którego nazwy nie pamiętam, wstyd przyznać, tytuły zawsze z głowy mi wypadają, ale liczę skrycie w moim serduszku, że jednak postanowisz je dokończyć, o ile ta wstrętna, paskudna wena i chęci (bo tych trzeba naprawdę dużo i szczerze, to podziwiam Cię, że regularnie piszesz rozdziały) pozwolą na to. Chętnie przeczytam coś jeszcze Twojego autorstwa, jako że jesteś jedną z kilku osób, które ostatnio pobudziły moją wenę do działania, bo tak jakby ja i blog się nie dogadujemy i potrzebuję kopa ze strony innych. 8D
    Jezu, to chyba mój najdłuższy komentarz ever... Moje uznania, możesz mieć pewność, że od teraz będę regularnie tu zaglądać. A raczej regularnie dawać znaki życia. o.O Wiesz o co chodzi! Weny życzę, dużo czasu i chęci! ♥


    http://notrespassers-kpop-yaoi-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omo ;~~: <3
      Twój komentarz niesamowicie poprawił mi humor soidjfoirjgrwg ~*o*~ Jestem wdzięczna, że udało Ci się jednak coś po sobie zostawić, bo jak mogłaś zauważyć, ostatnio dość cicho pod postami, co nieco mnie podłamuje >.<
      No tak, w YP jest przynajmniej więcej Jongkey, niż w CdA ^^ Cieszę się, że lubisz moich bohaterów :3
      Co do Unintended... Jakiś czas temu dodałam tam krótkie wyjaśnienie odnośnie tego opowiadania, ale niekoniecznie je widziałaś >.< Szczerze wątpię w jego kontynuację, bo to z technicznego punktu widzenia niemal niemożliwe. Musisz przyznać, że różnica między moim stylem wtedy, a teraz, jest diametralna, przez co nawet gdybym napisała obecnie następne rozdziały, wyglądałyby wręcz śmiesznie obok tych starych >.< Prócz kwestii stylu, pozostaje też fakt, że tamta fabuła była niedopracowana, miała w sobie wiele dziur, które ciężko byłoby mi teraz jakoś załatać, żeby stworzyć fanfika godnego czytania. Przepraszam ;-;
      I jak najbardziej powodzenia we własnej pisarskiej przygodzie!!! Cieszę się, że moje teksty Cię motywują *o*
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ~~<3

      Usuń
    2. No dlatego właśnie myślę sobie kurczę trzeba spiąć poślady, przeprosić i zmotywować Cię do działania!
      No nie powiem, to JongKey działa na korzyść tego opowiadania, ale 2mina nie przekreślam, żeby nie było. ;3
      Widziałam, ale jako że jestem człowiekiem bardzo zachłannym, jeśli już mi czyjaś twórczość się spodoba to wiesz... Nie byłabym sobą, jakbym nie zapytała - co z tego, że gadamy na twitterze, pogadajmy też tu. XD Faktycznie, różnica jest wyczuwalna, dlatego tak mi to żyć nie daje. Nie myślałaś o przerobieniu go? Albo napisaniu od początku? Wiem, że to kupa roboty, w końcu wrzuciłaś kilka rozdziałów, więc zaczęcie od nowa jest wymagające, ale wiesz, pomysł sam w sobie jest dosyć ciekawy, więc trochę szkoda by go było. Nie wiem za bardzo jak to określić, żebyś teraz nie pomyślała, że jestem jakimś stalkerem, który będzie nad Tobą wisiał i z ruzgą wrzeszczał "pisz, pisz!". ._. No ale mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi! I teraz pewnie Cię nie pocieszę, ale cokolwiek byś nie napisała ja to przeczytam z uwielbieniem. Ale postaram się być obiektywna, o!
      Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć, choć jak znam siebie skończy się jak zawsze. XD

      Usuń
    3. Myśleć, myślałam. Ale mam wrażenie, że tamto opowiadanie już dawno zgasło gdzieś we mnie, nie potrafiłabym odnaleźć ciągów myślowych, które miałam w głowie pisząc istniejące rozdziały. Szczerze mówiąc, nawet boję się do nich zaglądać, bo pewnie załamie mnie ich poziom xDDD
      Zaraz lecę skomentować to Twoje Jongho~~

      Usuń
    4. Zaczynałam od tego opowiadania i podobało mi się. Właściwie sama nawet nie wiem, co mi się w nim podobało - pewnie to, że jest zawieszone, bo zawsze mam takie szczęście, że to, co mnie najbardziej urzeka to coś z tym jest nie tak. XD W każdym razie wiesz, pomysły są Twoje, to nie musisz się martwić, że znowu je wykorzystasz. XD I ej, czy tylko mnie się nie odtwarza Twoja playlista? o.O

      Usuń
  4. Jestem~ Pominę wstęp, bo wiesz, jak było.
    Taemin jest tutaj pogrążony w swoistej stagnacji, apatii. Wiąże się to też z tęsknotą za tym, co było kiedyś - za znacznie łatwiejszym życiem. Ogólnie, całe te rozważania są dla mnie konfrontacją dzieciństwa z dorosłością – Taemin jakby… hm. Mam wrażenie, że zanim zorientował się, że napędza go zakochanie, zanim zaczął analizować uczucia i je nazywać, był jeszcze właśnie dzieckiem, chociaż i wtedy dojrzałym. Wydaje mi się, że strasznie motam, ale mam nadzieję, że mniej więcej rozumiesz, o co mi chodzi x.x
    To oczekiwanie Taemina… przychodzi mi tu na myśl pewien cytat, znaleziony już dawno temu – „Samo czekanie jest nadzieją. Czekam, więc mam nadzieję. Gorzki smak nadziei”. Taemin, wciąż czekający, tylko patrzący na kolejne odjeżdżające tramwaje, wydaje się niemal w tym zatopiony, chociaż sam nie wie, czego oczekuje. Pełny jest właśnie tej goryczy i tęsknoty, i są to uczucia, które tak bardzo zaskakują Jonghyuna („zaplątanym w nić własnych myśli”, piękne i trafne). W zasadzie, nie jestem pewna, czy można uznać to zagubienie Taemina za winę Jonghyuna; chyba nie. Zachowuje się co prawda egoistycznie, ale jednak nie ma to wpływu na sprawy pomiędzy Taeminem a Minho. Niemniej, to zmartwienie jest jednak pewną nową cechą, jaką ujawnia Jonghyun – już nie myśli tylko o sobie. Nie wiem, po prostu w moich oczach wyrzuty sumienia, które odczuwa, czynią go bardziej ludzkim. Zaraz znów pojawiają się myśli dotyczące Kibuma, który wciąż jest kimś jednocześnie tak intrygującym, i jeszcze irytującym dla Jonghyuna.
    Taemin niechętnie opowiada o ich spotkaniu, co, wziąwszy pod uwagę jego przeżycia nie jest niczym dziwnym. Jest okropnie zagubiony, Minho wysyłał mu przecież sprzeczne sygnały; i jakby nie przyjmuje do świadomości takiego zakończenia. Co najbardziej boli, to to, że zaczyna on szukać winy w sobie, w sytuacji, gdy (jeśli już można mówić o winie) zawinił Minho; mimo dobrych intencji. Tęsknota i brak zrozumienia sprawiają mu niemal fizyczny ból. Jonghyun to zauważa, i nie może pojąć, przy całej świadomości ich uczuć, podobnie jak tego, że Taemin tak… właśnie, jaka sama to ujęłaś, bagatelizuje to spotkanie. Z drugiej strony, porzucając już oczywistą chęć zachowania tajemnicy przez Taemina, może chce on w ten sposób osłabić ból, przetłumaczyć coś samemu sobie. Ale zaraz pojawiają się kolejne, bolesne pytania. Miłość trudno jest zrozumieć w normalnych warunkach, co dopiero w sytuacji granicznej, gdy spotkanie jest formalnie niemożliwe, a każda chwila razem wydaje się być wykradziona gwiazdom. Ta chwila, gdy Taemin mówi o własnej śmierci; jest w tym coś bardzo złowieszczego, i łapiącego za serce. Często to zauważam, że on jest zaskakująco świadomy każdej możliwości, jaka może ich spotkać w zamkniętym mieście, i konsekwencji każdego ze swoich czynów. Jonghyun dość spontanicznie proponuje mu ucieczkę – zapewne z jego punktu widzenia postępuje niemal bohatersko. Spotyka się to jednak oburzeniem Taemina. Hm, w sumie… postępowanie Jonga kojarzy się z odwróconym dekalogiem, chociaż może nie powinnam tak tego nazywać… jednak wracając – Taemin jest zbyt dojrzały na tchórzliwą ucieczkę. Mam wrażenie, że jest tutaj swoiste odwrócenie ról, bo to Taemin, mimo, że młodszy, myśli bardziej altruistycznie i przyszłościowo, właśnie, jak pisałam, dojrzale. Jonghyun dalej mierzy ludzi według siebie, jakby nie przychodziło mu do głowy, że ktoś może zachować się honorowo, i dla dobra kogoś innego, a nie tylko swojego. Dlatego tak zaskakuje go wiadomość, że Key prowadzi sierociniec. Podoba mi się to, że przez wpływ Kibuma Jonghyun jest postacią dynamiczną, i zmienia się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w sumie trochę zabawne, że gdy Jonghyun szedł do Kibuma ze złymi intencjami, czuł się o wiele lepiej niż gdy zmierza tam z dobrymi. Jest to zabawne, ale też wciąż pokazuje jego charakter, to, jaki był do tej pory. Na całe szczęście zmienia się, chociaż wciąż wypiera ze świadomości, że Key jest po prostu dobry. Ta scenka z dziećmi… cóż. Jest to rozczulające, gdy obserwuje się takie zaangażowanie. Kibum bardzo pasuje do kreacji takich postaci. Pojawia się Taemin; ten zwrot ‘Motylku’ dosłownie kłuje mnie w oczy ;; Słaby szpieg z Jonghyuna, gdy od razu zostaje wykryty przez dzieci. No i to też jest rozczulająca scena ;__; chciałabym ją skomentować jakoś… sensowniej, ale do głowy przychodzi mi jedynie rozczulenie; no i jeszcze to, że z Jonghyuna wreszcie wydobyta została ta lepsza iskra.
      Taemin w desperacji pojawia się u Kibuma, wciąż licząc na pomoc. Niestety, Key mimo całej swojej sympatii do ‘Motylka’ nie chce ponownie ryzykować. Jest to bolesne, ale jednak logiczne czy… prawidłowe. Kibum naprawdę jest niemal… gloryfikowany. Rozumiesz, chodzi mi o wszystko, co na siebie bierze, i to, że zawsze stara się być w porządku; a wszystkie zmartwienia chowa wewnątrz siebie (przypomina mi tu znów Onew, lecz bez piętna samotnej miłości). Między Jonghyunem a Kibumem wreszcie nawiązuje się pewna nić porozumienia. Jonghyun tutaj również jest dziecinny, lecz w jak diametralnie inny sposób to okazuje!
      I nagle ten świadomy konsekwencji i niebezpieczeństwa Taemin decyduje się na porzucenie własnych reguł. Jest to chyba jeden z najbardziej radykalnych kroków, jakie on, przy swoim charakterze, może uczynić (przychodzi mi do głowy samobójstwo… ale to nie ten Taemin). Tę desperację widać w każdym słowie tego fragmentu. „Chciał, żeby Minho go pamiętał. Nie jako długowłosego chochlika, który nieustannie depcze mu po piętach, a jako chłopaka który żył w melodii niskiego głosu, w chłodzie ciemnych oczu.” To zdanie zwłaszcza mnie uderza, bo tak bardzo określa to, co napędza Taemina. Lęk przed zapomnieniem towarzyszył ludziom chyba od zawsze; ale przecież gdy zapominają o nas ukochani umieramy naprawdę. Non omnis moriar, tylko nie chodzi o sztukę, a miłość.
      To spotkanie… dużo piszesz o niebie, nocy, o niebie w oczach Minho (widzę te wszystkie opisy, są piękne). Znów to zdaje się być chwila, jak pisałam, wykradziona gwiazdom, jakby, hm… to zabrzmi głupio, ale może zrozumiesz – stworzona przez nich samych wbrew losowi. Taemin jakby zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że już sama ta chwila jest… niedozwolona? więc unika kontaktu jak może, chce tylko powiedzieć to bolesne, przygotowane wcześniej zdanie. Lecz to Minho burzy jego zamiary, ciesząc się dotykiem, bardzo delikatną pieszczotą. Być może chciał w ten sposób zaczarować rzeczywistość – Taemin nie wyciągnął pierwszy dłoni do kontaktu, więc nie ma ryzyka choroby. Minho działa jednocześnie subtelnie, ale moim zdaniem jest w tym desperacja. Definicja wolności jako miłości… uwolnienie własnych uczuć i zatracenie się w zbyt krótkiej pieszczocie… ogólnie to jeden z najpiękniejszych opisów, kocham go mocno. Podoba mi się tutaj ta ich urywana rozmowa , zawsze będę kochała niedopowiedzenia, a przecież wiadomo doskonale, o czym jest mowa, i nad czym się zastanawiają. Wciąż obecny jest tragizm, rzucający ciemni cień nawet na krótką chwilę szczęścia. Tym bardziej przerażające jest to, że zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Że mają świadomość, że to wszystko może skończyć się bardzo źle, a czas spędzony razem jest tak krótki… Wszelkie plany wydają się niczym. I nagle ta myśl – światełko nadziei, czy też może świadomości, że jest dobrze, że ta kolejna noc może być przespana spokojnie. Taemin wymyka się, a my, czytelnicy pozostajemy niepewni.
      Ojej, mamo, dlaczego?

      Usuń
  5. Jestem!~ Przepraszam, że z opóźnieniem, ale wiesz, że wcześniej nie mogłam, a później nie mogłam się zabrać i wyszło, że jestem dopiero teraz. Tak na wstępie powiem, że nienawidzę Cię. Nienawidzę Cię za 2mian, za Taemina, za Minho, za Kibuma, za Jonghyuna, za Onew, którego tu nie było, też. Nienawidzę Cię za prawdziwą wolność, za całą tę historię. Okej, teraz mogę iść komentować.
    Zaczynasz od kontrastu między ciepłymi, słonecznymi, wakacyjnymi dniami w towarzystwie Minho, a duszącym upałem dni spędzonych w zamkniętym mieście. Taemin tęskni za tymi dniami, gdy wszystko było proste, chciałby do nich wrócić. Jonghyun obserwując chłopaka zaczyna czuć wyrzuty sumienia, wydaje mi się, że momentami jest mu nawet głupio, że ugania się za wolnością, zamiast zainteresować się przyjacielem. Próbuje się nawet dowiedzieć, co się dzieje. Wtedy Taemin się przed nim otwiera, mówi o swojej miłość do Minho. Ale wraca nasz stary Jonghyun, który chce uciec. I Znowu Taemin jest tym dojrzalszym, który poucza. Eh, ten Jonghyun. A jednak dotarło do niego to, co mówił Tae. Nie uwierzył na słowo, musiał sprawdzić, więc poszedł do mieszkania Key. I przekonał się, jak ważnym człowiekiem jest Kibum. Może nie zna go nikt z bogatych mieszkańców miasta, ale dla tych dzieci jest promyczkiem nadziei, osobą, która się nimi zajmuje, bez której nie poradziłyby sobie. I chyba zaczyna coś rozumieć. Postanawia sam dać dzieciom trochę radości, na moment zapomina o świecie poza murami, na chwilę liczą się tylko te maluchy i ich uśmiech. Kibum to bardzo odpowiedzialna osoba. Nie może pozwolić, by zaraza rozniosła się po świecie, miasto nie bez powodu jest zamknięte, nie może pozwolić Tae na kolejne spotkanie z Minho. Jednak Taemin nie słucha. Nogi same niosą go do miejsca, gdzie spotkali się z Minho poprzednio. Nie wie, czy nie narobi sobie kłopotów, ale wie, że musi spróbować. "Zamierzał traktować ten mały akt odwagi jako własną formę siły, jako jedyny sposób na zachowanie cząstki siebie pod granatem nieba, nawet jeśli pewnego dnia wszelki materialny ślad po nim zaginie." To był jego pierwszy moment prawdziwej wolności. I dopisało mu szczęście, drzwi otworzył Minho. Zaczęli rozmawiać. Minho bardzo się przejął tym, że Tae może zachorować, że chłopak w ogóle przyjmuje taką możliwość. Zrozumiał wtedy, że przez chwilę chce być wolny. I zrozumiał czy ta wolność dla niego jest. Obydwaj zrozumieli. Pocałowali się pierwszy raz. Nie myślą o konsekwencjach. W tym momencie ważna jest tylko bliskość ukochanej osoby. W końcu udało im się wyznać uczucie, choć nie wypowiedzieli go słowami. Po prostu to wiedzą, czują. Nadchodzi czas pożegnania. Chyba mają świadomość, że mogą się więcej nie zobaczyć, dlatego zawierają umowę. Taemin codziennie da znać, że wszystko jest w porządku. I rozeszli się. Każdy na inną stronę. Zakosztowali wolności na tym małym placu, za świadków mając tylko cztery ściany, gwiazdy i niebo. Wracają z jej namiastką w sercu, wierząc, że to wszystko się skończy i będą wolni na zawsze.
    Jak już mówiłam, NIENAWIDZĘ CIĘ. Kocham w tej historii właśnie tę wolność, mimo że z jednej strony jest tylko pobocznym wątkiem, to przede wszystkim jest kluczem całości, nadaje jej głębszy sens. Nie wiem, co jeszcze mam napisać, więc może zamilknę. AHA! NIENAWIDZĘ TWOJEJ PLAYLISTY PRAWIE TAK BARDZO JAK JĄ KOCHAM.

    OdpowiedzUsuń

Template made by Robyn Gleams