Autor: ShizukaAmaya
Pairing: Jongkey
Gatunek: shōnen-ai, fluff
Długość: miniaturka
Tramwaj numer dwadzieścia sześć przejechał ulicą Sosnową, skręcił na rogu, i wtoczył się na aleję Kwitnących Kwiatów. Stukot kół odbił się echem od ścian przycupniętych przy wąskim pasie ruchu kamieniczek, informując zajętych własnymi sprawami mieszkańców o swojej skromnej podróży. Takiej samej, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć z cichym zmęczonym sapnięciem zatrzymał się na zbudowanym specjalnie dla niego, skromnym przystanku, usłużnie otwierając zapraszająco drzwi. Kilka kryjących się pod rozchybotanym daszkiem osób wyłoniło się z cienia i zmrużyło oczy w popołudniowym słońcu. Stopnie zaskrzypiały nieznacznie, pozwalając następującym po sobie parom butów wkroczyć do wąskiego pojazdu. Kiedy wszyscy pasażerowie znaleźli się w środku, ponad szum ulicy wzbił się alarmujący dźwięk dzwonka. Następnie drzwi zamknęły się z wyuczonym trzaskiem. Takim samym, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć ruszył przez miasto, płynąc powoli przez koloryt dnia, swoją rozklekotaną obecnością dodając uroku ulicznemu krajobrazowi. Niespiesznie wiodąc pasażerów ku celom ich odbywanej w akompaniamencie stukotu kół podróży. Popołudniowe słońce malowało dach tramwaju rdzawą farbą, oślepiając przypadkowych przechodniów, którzy akurat nieopatrznie zerknęli w stronę ulicy. Tory uginały się pod ciężarem maszyny, wyznaczając ścieżkę jej losu. Takiego samego, jak co dzień.
W tramwaju numer dwadzieścia sześć dźwięki miasta były przytłumione. Sączyły się przez grube szyby wraz z rudawym światłem popołudnia, splatając się z nim, i w tej formie zdobiąc puste siedzenia, czasem tylko błąkając się niepewnie ku twarzom zamyślonych pasażerów. Ta wcale nie do końca cicha słoneczna cisza plątała się ze spojrzeniami zajmujących twarde, tramwajowe miejsca osób, rozmywała rzeczowość, przemycała marzycielstwo. Okrywała przytłumione wnętrze pojazdu cienką, półprzezroczystą woalką senności. Pasażerowie pozwalali nieść się przez plątaninę ulic, na wpół zamglonymi oczami spoglądając w przybrudzone szyby. Zupełnie, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć zaskrzypiał cicho, jakby znajomo, kiedy na jego pokład wkroczyła kolejna para stóp. Dzwoneczek zwiastował zamknięcie drzwi i odcumowanie od przystanku. Rozpoczął się kolejny miniaturowy rejs po wodach stukotu, rozlegającego się między jedną, a drugą miejską przystanią. Nowy pasażer skasował bilet, po czym przystanął przy oknie po prawej stronie, wystawiając twarz ku przeciekającej przez zamgloną szybę strużce słonecznego blasku. Zastygł w tej pozycji na równe sześć uderzeń kół o szyny. Sześć stuknięć maskujących nieco przyspieszone bicie serca. Następnie powoli odwrócił głowę i dyskretnie zerknął w przeciwległym od okna kierunku. Tym samym, co co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć wiódł gości swojego pokładu w nieznane, odbierając minutom piętno pośpiechu, rozmazując imiona przecinanych ulic, zakotwiczając myśli w subtelnym pięknie tych dziwnych, stukoczących chwil. Siedzący przy lewym oknie chłopak również na moment oddał się tej niejasnej aurze, tkającej dziwne sieci między kolejnymi sunącymi po głowie myślami. Z transu wyrwał go nieznaczny dreszcz, który przebiegał po kręgosłupie zawsze w tych samych, konkretnych okolicznościach. Młodzieniec oderwał wzrok od wyświetlającej przyspieszony żywot miasta szyby, i spojrzał w stronę przeciwległego okna. Stojący przy nim chłopak jeszcze sekundę wcześniej zdawał się go obserwować. Teraz jednak z wystudiowaną miną wpatrywał się w sufit tuż ponad jego głową. Tramwaj zastukał głośniej, informując pasażerów, że nie jedno, a dwa serca naraz bezzasadnie przyspieszają tępa. Jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć w swoim zatęchłym, pachnącym starością powietrzu przemycał splecione z drobinami kurzu, ukradkowe spojrzenia. Stojący przy oknie chłopak wyciągnął z torby książkę w zielonej okładce i zaczął ze zmarszczonymi mądrze brwiami wczytywać się w jej treść. Siedzący przy oknie młodzieniec z obojętnie dumną miną założył nogę na nogę, a dłonią zaczął niezobowiązująco, wcale nie nerwowo obracać w dłoniach przebijający ucho kolczyk. Czytający nie rozumiał ani jednego słowa z tekstu, któremu przyglądał się od dobrych pięciu minut. Siedzący stracił już rachubę małych kółek, które wykonał jego obracający się w dłoni kolczyk. Tkana złotym światłem bariera powietrza nagle stała się zupełnie przezroczysta, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Jak co dzień.
Pasażerów tramwaju numer dwadzieścia sześć łączyła dziwna relacja.
Nie znali się.
A mimo to stojący przy oknie wiedział, że chłopak z naprzeciwka lubi widowiskowe kapelusze, które nadają jego twarzy uroczego wyrazu. Że często nosi wymyślne buty na wysokich podeszwach, przez które z pewnością jest od niego wyższy. Że ma słabość do zabawnych dodatków i detali, na które większość ludzi nie zwraca uwagi, a jego szafa zawiera w sobie najprawdopodobniej wszystkie kolory tęczy. Że czasem uśmiecha się w szczególnie urokliwy sposób, chwilę potem z wdziękiem poprawiając fryzurę, albo zahaczając palcami o jeden z licznych zdobiących ucho kolczyków.
Nigdy nie wymienili ani sowa.
A mimo to siedzący przy oknie wiedział, że chłopak z naprzeciwka był miłośnikiem mało popularnej literatury. Że miał wyjątkowo dużo książek w zielonej okładce, z których część posiadała na sobie stempel miejskiej biblioteki. Że zdarzało mu się czytać poezję, pod wpływem której jego spojrzenie zawsze miękło nieco, nabierając subtelnego, nostalgicznego wyrazu. Że mimo ostrych rysów do twarzy było mu w różu, a kiedy się uśmiechał nawet brąz jego oczu zdawał się jaśnieć tajemniczym blaskiem.
Byli sobie zupełnie obcy.
A mimo to współdzielone spojrzenie miało barwę ponownego spotkania. Jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć przemknął niepostrzeżenie ulicą Różaną, w ciszy sunąc ku końcowemu przystankowi. W jego stukotliwym wnętrzu siedzący przy oknie pasażer wstał ze swojego miejsca i wykonał kilka chybotliwych kroków, docierając do przeciwległej strony pojazdu. Stojący tam chłopak posłał mu zaskoczone spojrzenie, kiedy ten wyciągnął z jego dłoni nierozważnie trzymaną do góry nogami książkę w zielonej oprawie, rzucił okiem na jej tytuł, po czym oddał ją właścicielowi. Kilka stukotów później obaj zaśmiali się zakłopotani. Malowane słońcem tramwajowe powietrze splotło ich niepewnie rozmigotane spojrzenia, kiedy jeden z nich nachylił się z wahaniem i pocałował zarumieniony kłopotliwie policzek drugiego. Dwie zupełnie obce dłonie splotły się, witając dziwnie znajome ciepło na skórze. Ciepło oznaczające nowy początek.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć klekotliwie zatrzymał się na ostatnim przystanku, docierając wreszcie do celu swojej codziennej podróży przez miasto. Drzwi otworzyły się niezbyt wdzięcznie, wypuszczając do wnętrza pojazdu podmuch letniego wiatru. Dwie pary stóp wprawiły stare schodki w skrzypienie, które tym razem zabrzmiało nad wyraz sympatycznie. Drzwi jeszcze przez moment pozostały otwarte, jakby maszyna spoglądała za oddalającą się parą. W końcu dzwonek zadźwięczał na pożegnanie, a następujący po nim trzask zabarwił się zadowoleniem, zupełnie jakby tramwaj był dumny z zaistniałej sytuacji.
Bo codzienna podróż przez wody nieśmiałości wreszcie skończyła się aktem odwagi.
Pairing: Jongkey
Gatunek: shōnen-ai, fluff
Długość: miniaturka
Tramwaj numer dwadzieścia sześć przejechał ulicą Sosnową, skręcił na rogu, i wtoczył się na aleję Kwitnących Kwiatów. Stukot kół odbił się echem od ścian przycupniętych przy wąskim pasie ruchu kamieniczek, informując zajętych własnymi sprawami mieszkańców o swojej skromnej podróży. Takiej samej, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć z cichym zmęczonym sapnięciem zatrzymał się na zbudowanym specjalnie dla niego, skromnym przystanku, usłużnie otwierając zapraszająco drzwi. Kilka kryjących się pod rozchybotanym daszkiem osób wyłoniło się z cienia i zmrużyło oczy w popołudniowym słońcu. Stopnie zaskrzypiały nieznacznie, pozwalając następującym po sobie parom butów wkroczyć do wąskiego pojazdu. Kiedy wszyscy pasażerowie znaleźli się w środku, ponad szum ulicy wzbił się alarmujący dźwięk dzwonka. Następnie drzwi zamknęły się z wyuczonym trzaskiem. Takim samym, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć ruszył przez miasto, płynąc powoli przez koloryt dnia, swoją rozklekotaną obecnością dodając uroku ulicznemu krajobrazowi. Niespiesznie wiodąc pasażerów ku celom ich odbywanej w akompaniamencie stukotu kół podróży. Popołudniowe słońce malowało dach tramwaju rdzawą farbą, oślepiając przypadkowych przechodniów, którzy akurat nieopatrznie zerknęli w stronę ulicy. Tory uginały się pod ciężarem maszyny, wyznaczając ścieżkę jej losu. Takiego samego, jak co dzień.
W tramwaju numer dwadzieścia sześć dźwięki miasta były przytłumione. Sączyły się przez grube szyby wraz z rudawym światłem popołudnia, splatając się z nim, i w tej formie zdobiąc puste siedzenia, czasem tylko błąkając się niepewnie ku twarzom zamyślonych pasażerów. Ta wcale nie do końca cicha słoneczna cisza plątała się ze spojrzeniami zajmujących twarde, tramwajowe miejsca osób, rozmywała rzeczowość, przemycała marzycielstwo. Okrywała przytłumione wnętrze pojazdu cienką, półprzezroczystą woalką senności. Pasażerowie pozwalali nieść się przez plątaninę ulic, na wpół zamglonymi oczami spoglądając w przybrudzone szyby. Zupełnie, jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć zaskrzypiał cicho, jakby znajomo, kiedy na jego pokład wkroczyła kolejna para stóp. Dzwoneczek zwiastował zamknięcie drzwi i odcumowanie od przystanku. Rozpoczął się kolejny miniaturowy rejs po wodach stukotu, rozlegającego się między jedną, a drugą miejską przystanią. Nowy pasażer skasował bilet, po czym przystanął przy oknie po prawej stronie, wystawiając twarz ku przeciekającej przez zamgloną szybę strużce słonecznego blasku. Zastygł w tej pozycji na równe sześć uderzeń kół o szyny. Sześć stuknięć maskujących nieco przyspieszone bicie serca. Następnie powoli odwrócił głowę i dyskretnie zerknął w przeciwległym od okna kierunku. Tym samym, co co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć wiódł gości swojego pokładu w nieznane, odbierając minutom piętno pośpiechu, rozmazując imiona przecinanych ulic, zakotwiczając myśli w subtelnym pięknie tych dziwnych, stukoczących chwil. Siedzący przy lewym oknie chłopak również na moment oddał się tej niejasnej aurze, tkającej dziwne sieci między kolejnymi sunącymi po głowie myślami. Z transu wyrwał go nieznaczny dreszcz, który przebiegał po kręgosłupie zawsze w tych samych, konkretnych okolicznościach. Młodzieniec oderwał wzrok od wyświetlającej przyspieszony żywot miasta szyby, i spojrzał w stronę przeciwległego okna. Stojący przy nim chłopak jeszcze sekundę wcześniej zdawał się go obserwować. Teraz jednak z wystudiowaną miną wpatrywał się w sufit tuż ponad jego głową. Tramwaj zastukał głośniej, informując pasażerów, że nie jedno, a dwa serca naraz bezzasadnie przyspieszają tępa. Jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć w swoim zatęchłym, pachnącym starością powietrzu przemycał splecione z drobinami kurzu, ukradkowe spojrzenia. Stojący przy oknie chłopak wyciągnął z torby książkę w zielonej okładce i zaczął ze zmarszczonymi mądrze brwiami wczytywać się w jej treść. Siedzący przy oknie młodzieniec z obojętnie dumną miną założył nogę na nogę, a dłonią zaczął niezobowiązująco, wcale nie nerwowo obracać w dłoniach przebijający ucho kolczyk. Czytający nie rozumiał ani jednego słowa z tekstu, któremu przyglądał się od dobrych pięciu minut. Siedzący stracił już rachubę małych kółek, które wykonał jego obracający się w dłoni kolczyk. Tkana złotym światłem bariera powietrza nagle stała się zupełnie przezroczysta, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Jak co dzień.
Pasażerów tramwaju numer dwadzieścia sześć łączyła dziwna relacja.
Nie znali się.
A mimo to stojący przy oknie wiedział, że chłopak z naprzeciwka lubi widowiskowe kapelusze, które nadają jego twarzy uroczego wyrazu. Że często nosi wymyślne buty na wysokich podeszwach, przez które z pewnością jest od niego wyższy. Że ma słabość do zabawnych dodatków i detali, na które większość ludzi nie zwraca uwagi, a jego szafa zawiera w sobie najprawdopodobniej wszystkie kolory tęczy. Że czasem uśmiecha się w szczególnie urokliwy sposób, chwilę potem z wdziękiem poprawiając fryzurę, albo zahaczając palcami o jeden z licznych zdobiących ucho kolczyków.
Nigdy nie wymienili ani sowa.
A mimo to siedzący przy oknie wiedział, że chłopak z naprzeciwka był miłośnikiem mało popularnej literatury. Że miał wyjątkowo dużo książek w zielonej okładce, z których część posiadała na sobie stempel miejskiej biblioteki. Że zdarzało mu się czytać poezję, pod wpływem której jego spojrzenie zawsze miękło nieco, nabierając subtelnego, nostalgicznego wyrazu. Że mimo ostrych rysów do twarzy było mu w różu, a kiedy się uśmiechał nawet brąz jego oczu zdawał się jaśnieć tajemniczym blaskiem.
Byli sobie zupełnie obcy.
A mimo to współdzielone spojrzenie miało barwę ponownego spotkania. Jak co dzień.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć przemknął niepostrzeżenie ulicą Różaną, w ciszy sunąc ku końcowemu przystankowi. W jego stukotliwym wnętrzu siedzący przy oknie pasażer wstał ze swojego miejsca i wykonał kilka chybotliwych kroków, docierając do przeciwległej strony pojazdu. Stojący tam chłopak posłał mu zaskoczone spojrzenie, kiedy ten wyciągnął z jego dłoni nierozważnie trzymaną do góry nogami książkę w zielonej oprawie, rzucił okiem na jej tytuł, po czym oddał ją właścicielowi. Kilka stukotów później obaj zaśmiali się zakłopotani. Malowane słońcem tramwajowe powietrze splotło ich niepewnie rozmigotane spojrzenia, kiedy jeden z nich nachylił się z wahaniem i pocałował zarumieniony kłopotliwie policzek drugiego. Dwie zupełnie obce dłonie splotły się, witając dziwnie znajome ciepło na skórze. Ciepło oznaczające nowy początek.
Tramwaj numer dwadzieścia sześć klekotliwie zatrzymał się na ostatnim przystanku, docierając wreszcie do celu swojej codziennej podróży przez miasto. Drzwi otworzyły się niezbyt wdzięcznie, wypuszczając do wnętrza pojazdu podmuch letniego wiatru. Dwie pary stóp wprawiły stare schodki w skrzypienie, które tym razem zabrzmiało nad wyraz sympatycznie. Drzwi jeszcze przez moment pozostały otwarte, jakby maszyna spoglądała za oddalającą się parą. W końcu dzwonek zadźwięczał na pożegnanie, a następujący po nim trzask zabarwił się zadowoleniem, zupełnie jakby tramwaj był dumny z zaistniałej sytuacji.
Bo codzienna podróż przez wody nieśmiałości wreszcie skończyła się aktem odwagi.
~*~
Witajcie~~! Przybywam z takim małym czymś, które wymyśliłam jakiś miesiąc temu, a spisałam dopiero teraz, gdzieś między pakowaniem, a podróżą na wczasy. Nie jestem pewna jak wyszło, bo miałam niewiele czasu na zbetowanie i ponowne przemyślenie tego, w dodatku mój nadworny doradca ma obecnie urlop, więc nie byłam w stanie zasięgnąć rady... Dlatego jest, jak jest. Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną opinią! ^^
Udanych wakacji Wam życzę~
Fighting
Przyjemny ff ;3 fajny zamysł żeby powtarzać na początku akapitów to samo zdanie. Podoba mi się i nie wiem, co więcej napisać..
OdpowiedzUsuńPowodzenia i udanych wakacji ^^
cnbluestory.blogspot.com/
dzięki~~ ^^
UsuńWróciłam z wakacji, a tu JongKey, o jeju
OdpowiedzUsuńŚwietne, jak zwykle zresztą. Zawsze będę podziwiać te opisy, kocham je po prostu.
Weny ^^
Dziękuję :3
Usuń