14.08.2016

Martwa biel



Autor: ShizukaAmaya
Pairing: Jongtae
Gatunek: shōnen-ai, angst, AU, Jonghyun POV
Długość: seria czterech miniaturek (klik); 3/4
Uwagi: teksty pisane w formie listów

~*~

Mój Taeminnie,

bardzo chciałem zanumerować ten list, jako że mam nieodparte wrażenie, iż okaże się on niezwykle ważny. Daremny jednak okazał się mój trud, moje próby pochwycenia i zliczenia tych puszczanych w świat, zamkniętych w słowach myśli i uczuć, bo już dawno straciłem rachubę. Tak więc, nie wiem który to list z kolei, nie wiem, jak gruby plik kopert już zalega na Twojej półce, ale proszę, przeczytaj go z uwagą, nawet jeśli kartka i długopis w rękach poety mogą się okazać narzędziami nad wyraz niebezpiecznymi.

Mój Taeminnie, jakiś czas temu obiecałem Ci, że postaram się tymi moimi chaotycznie skleconymi wiadomościami wywoływać uśmiech na Twojej twarzy. Od tamtej pory dobrze mi szło, prawda? Nie będę ukrywał, że jestem dumny z owych listów, których optymistyczny wydźwięk nawet mnie samego nieco uspokoił. Bo jak mógłbym dłużej pławić się w beznadziei, kiedy dzielę się z Tobą tak pięknymi wspomnieniami? Mam nadzieję, że sposób, w jaki opisuję nasze współdzielone chwile Ci się podoba. Wiem doskonale, jak cenisz moje pióro, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji bez żadnego skrępowania opowiadać Ci, jak szalone rzeczy robi z moim sercem Twoja obecność. Teraz to nadrabiam, z czułością maluję na kartkach utkane ze słów obrazy z mojej pamięci, tak, żebyś mógł to wszystko zobaczyć moimi oczami. Niezmiernie mocno pragnę poruszyć Cię tymi lirycznymi wywodami. Pragnę, żebyś czytając moje listy, prócz niewątpliwego zażenowania z powodu tkliwości tego kochającego Cię na zabój mężczyzny, poczuł też te kolory, te barwy kwitnące mi w piersi, ilekroć o Tobie myślę. Żebyś nigdy nie zapomniał, że jesteś dla mnie wszystkim.

Mój Taeminnie, dziwny jest ów spokój, który spadł na mnie tak samo, jak to bezbarwne zimowe niebo. Jego szalona i niezdecydowana barwa w mgnieniu oka przeistoczyła się w rzekę bieli nad moją głową. Czasem, w wyjątkowo mroźne dni, ta zobojętniała kopuła wspaniałomyślnie rozstępuje się, dając mi na moment wgląd za swoją barierę. W takich chwilach znów mam okazję ujrzeć jasny błękit, który tkwi w górze, jak odłamek wspomnień, jak refleksja dawno już minionego lata. Ów czysty kolor napawa mnie jednak dziwnym niepokojem, który nie do końca rozumiem. Moja ulubiona barwa, ta która zwykła mieszkać w Twoich oczach, kiedy jeszcze wszystko było w porządku, teraz wisi nade mną i tchnie porażającym chłodem, docierającym aż do samego serca, kłującym je. To imadło mroźnego błękitu od czasu do czasu zaciska się na mojej duszy, jakby próbowało zmienić ją w nieczuły lodowy odłamek. Mój Taeminnie, nie rozumiem tego. Nie rozumiem, czemu nie widzę już Twoich oczu w tym pozornie znajomym błękicie nad moją głową. Może to ta rozłąka tak miesza mi w głowie? Może to ta zima jest taka mroźna? Tak, z pewnością tak. Przecież na pewno Twoje oczy w dalszym ciągu kryją w sobie słoneczne ciepło lata. Zima ich nie dosięgnie.

Prawda?

Mój Taeminnie, chyba już widzisz, że słowa znów wymknęły mi się spod kontroli. Wybacz. Nie powinienem był o tym pisać, po prostu ten panujący w mojej głowie spokój nieco mnie momentami przeraża. Jakby coś się za nim kryło, jakby coś czaiło się tuż za krawędzią świadomości, tylko czekając na odpowiedni moment, żeby zaatakować…

Już przestaję, przepraszam.

Mój Taeminnie, tym razem kiepsko idzie mi wywoływanie uśmiechu, prawda? Napisałem na początku, że ten list będzie ważny, a okazuje się być jedynie zbitkiem chaotycznych i pozbawionych sensu myśli. Muszę się poprawić, bo jeszcze moment, i rzucisz zgniecioną kartką papieru przez okno, zamiast czytać dalej. Nawet nietrudno mi to sobie wyobrazić. Twoje zmarszczone gniewnie brwi, Twoje zastygłe w wyrazie dezaprobaty usta, Twoje skrzyżowane buntowniczo ramiona. I oczy. Oczy, które tak kocham. Pomalowane na kolor złości, przyozdobione iskierkami niepokoju. Nie powinienem wywoływać takich spojrzeń. Bo bardziej od Twojego gniewu, boję się tej dojrzałej barwy smutku, która zaczęła gościć w owych pięknych oczach nie wiadomo kiedy. Czy to ja byłem jej powodem? Nie myśl, że tego nie dostrzegłem, Taeminnie. Tego, że posyłane mi spojrzenia straciły dawną beztroskę, że w najradośniejszej nawet chwili, czaiły się w Twoich oczach zmartwienia. Czy to Ty tak dojrzałeś pod moim wpływem? Czy to ja zniszczyłem w Tobie niewinność? Nie wiem. Tak czy inaczej, czuję się winowajcą. Ślepym głupcem, który nie ma w zanadrzu nic, poza swoimi niewiele wartymi słowami. Idiotą, który nie dorósł do miłości.

A mimo to pozwoliłeś mi się kochać.

Mój Taeminnie, czasami widuję przez okno granat zimowego nieba. Dzieje się to zazwyczaj wraz z upływem owych dziwnych, chłodno-błękitnych dni, jeszcze zanim obojętna płachta chmur zdąży znów pokryć widoczny z zewnątrz świat. Szlachetność jego atramentowej barwy wprawia mnie w przedziwny stan. Kusi, woła, odbiera oddech. W owe granatowe noce nie jestem w stanie zmrużyć oka choć na moment, zbyt wielka jest potrzeba ciągłego zerkania w górę. Przypuszczam, że nieźle bym od Ciebie oberwał, gdybyś wiedział, z czym kojarzy mi się to ciemne niebo. Ale to tylko list… czasem czuję się, jakbym spisywał czytane jedynie przeze mnie monologi. Jakbym rozmawiał z samym sobą. Bzdura, wiem. Przecież codziennie oddaję kolejne moje wiadomości do wysłania, codziennie niewprawnie zaklejone koperty lądują w Twojej skrzynce, a Ty tylko wzdychasz, cicho, wyciągasz je, parzysz herbatę i czytasz. 

Znów gubię wątek, przepraszam, Taeminnie. Wierzę, że będziesz wyrozumiały wobec tego ślepo zakochanego mężczyzny, który nie potrafi wytrzymać choćby minuty, bez myśli o Tobie. Zmierzałem do tego, że listowna forma komunikacji czyni mnie chwilowo bezkarnym. Dlatego piszę tu rzeczy, których nie odważyłbym się powiedzieć Ci prosto w twarz. Ale chyba już o tym kiedyś wspominałem… Eh, bałagan, bałagan w mojej głowie. Gubię się.

Mój Taeminnie, to granatowe niebo, lśniące dziwnym odcieniem piękna, przypomina mi kolor Twoich oczu, w tych szczególnych, intymnych momentach, kiedy nawet moje słowa milkły, zastąpione cichą mową dłoni, bezdźwięczną piosenką warg. Chyba nigdy nie zapomnę tej porażającej dojrzałości, którą dostrzegłem w Twoich źrenicach podczas tamtej najcieplejszej z zimowych nocy. Twoje niezwykłe spojrzenie haftowane było gwiazdami uczuć, tak jasnych, tak odległych, tak czystych, dla mnie nieosiągalnych, podobnież jak te prawdziwe, lśniące punkty nad moją głową. A mimo to pomogłeś mi ich zasmakować, specjalnie dla takiego głupca, jak ja, przybliżając kawałek nieba, przynosząc mi go w dotyku dłoni, w miękkości warg. Tamta intymna, atramentowa noc tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jesteś aniołem, który zbłądził na ziemskie ostępy, którego dobre serce nie pozwoliło przejść obojętnie obok tak zbrukanej duszy, jak moja.

Mój Taeminnie, tamta noc spotęgowała we mnie przekonanie, że nie powinienem nigdy wypuszczać Cię z rąk. Bo jeszcze znikniesz. Bo jeszcze postanowisz wrócić do niebiańskiej krainy, z której niewątpliwie pochodzisz. Ale Ty nie słuchałeś. Znikałeś wieczorami, a ja nie potrafiłem już nawet samego siebie uspokoić argumentem o pracy dorywczej. Zbyt zimne były te godziny. Chłód zakleszczał się na moim gardle, dławiąc oddech. Serce ledwo biło pod warstwą lodu, usiłującą raz na zawsze powstrzymać je od pompowania mojej czarnej, skażonej atramentem brudnych słów krwi. A Ciebie wciąż nie było, Taeminnie. Choć ja rozsypywałem się w białej ciszy zimy, Ciebie nie było. Czasem chciałem zatrzymać Cię siłą…

Ale nie zrobiłbym tego.

Prawda?

 Mój Taeminnie, nie jestem w stanie dłużej patrzeć na tę biel nad moją głową. Nieskazitelna barwa malująca zimowy krajobraz, powinna kojarzyć mi się z niewinnością. A czuję tylko chłód. Chłód i wyrzuty sumienia. Nie powinienem szukać w tej martwej, groźnej barwie koloru Twoich oczu. Nie chcę, boję się, co wtedy znajdę. Taeminnie, przeraża mnie ta naznaczona śmiercią pora roku. Kiedy znów zalśni letni błękit? Kiedy znów zobaczę Twój uśmiech? Taeminnie, boję się patrzeć w to obojętne niebo, a i tak nie mogę oderwać wzroku. Mam nieodparte wrażenie, że pod tą jednolitą kopułą czają się sekrety mojego umysłu, kotłują się demony mojej duszy. Co się stanie, kiedy ta złowroga biel wreszcie pęknie pod naporem zgromadzonej za warstwą zimowych chmur zgnilizny? Taeminnie, coraz częściej prześladuje mnie przekonanie, że już nie zdążę spojrzeć w Twoje piękne oczy, że ta mroczna zima zbyt szybko mnie pochłonie, że moje własne myśli pożrą mnie żywcem.

Mój Taeminnie, czy ubierasz się ciepło? Czy Twoja delikatna skóra wciąż jest tak trupio blada, jak ostatnim razem, kiedy Cię widziałem?

Mój Taeminnie, czy uśmiechasz się jeszcze czasem? Czy Twoje miękkie usta zastygły w oznace przerażenia i nie potrafią już wyrażać nic z dawnego szczęścia?

Mój Taeminnie, czy kochasz mnie jeszcze? Czy kolor Twoich oczu kiedykolwiek przybierze znów barwę letniego błękitu?

Mój Taeminnie, potrzebuję Cię. Gdzie jesteś? Dlaczego nie odpisujesz na moje listy? Mój Taeminnie, dlaczego nawet niebo nie odzwierciedla już barwy Twojego spojrzenia? Dlaczego jest tak porażająco nieczułe? Martwe.

Ostatnimi czasy miewam szalone koszmary senne. Biel nieboskłonu prześladuje mnie nawet, kiedy próbuję odpocząć. Śnię o tym śnieżnym niebie, splamionym szkarłatną krwią. Mój Taeminnie, nie wiem skąd te potworne obrazy w mojej głowie, ale każdorazowo budzę się z przerażeniem szarpiącym pierś, odbierającym oddech. Budzę się z myślą o Tobie, Taeminnie. Jesteś cały i zdrów, prawda? Gdyby coś Ci się stało, z pewnością byś mi powiedział, prawda? Czy wciąż wychodzisz wieczorami do pracy, Taeminnie? Czy obcy ludzie dalej kradną ten należący do mnie uśmiech, Taeminnie? Kiedy o tym myślę, zazdrość zasnuwa mi spojrzenie. Nie zapomniałbyś o mnie, prawda? Przecież jesteś moim aniołem. A ja tylko zaplątanym w sidła własnych demonów wierszokletą. Chciałbym zamknąć Cię w swoich ramionach i nigdy nie puszczać. Czytać Ci swoje wiersze, aż ze spokojnym uśmiechem zaśniesz na mojej piersi. Ale ilekroć o tym myślę, Twoja twarz wciąż jest tak porażająco blada, Twoje ramiona wciąż tak okropnie zimne, Twoje usta wciąż niemożliwie sine, niezależnie od miliona gorących pocałunków, które jestem gotów na nich złożyć. A Twoje oczy wciąż przywdziewają tę pustą biel zimowego nieba, nie jarzy się w nich już miłość. Całe wypełnia strach.

Czego się boisz, Taeminnie? Przecież nie mnie, prawda?

Skąd na Twojej skórze te rany, Taeminnie? Kto Cię skrzywdził, Taeminnie? Powiedz mi. Sprawię, że dostanie nauczkę. Pożałuje tego, co zrobił. Bo jesteś moim aniołem, Taeminnie.

Anioły są nieśmiertelne, prawda?

Tylko dlaczego malująca niebo, niewinna biel Twoich oczu skażona jest czerwienią?

To pewnie tylko moja oszalała wyobraźnia.

Wciąż kocham,
Jonghyun

~*~

Wybaczcie. Stęskniłam się za tą dziwną serią.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Robyn Gleams