Ciężkie drzwi zostały szeroko otwarte, a nasze buty zastukały o wypolerowaną marmurową posadzkę. Czułem się dziwnie, przekraczając próg posiadłości rodziny Kim z tak lekkim sercem, zupełnie jakby wciąż z trudem przychodziło mi uwierzenie, że bolesne chwile są już za nami, że nie będzie więcej oszustw i masek, a sam właściciel domostwa nie wyłoni się zaraz zza jednego z pokaźnych, zdobiących hol filarów, żeby znów położyć kres kiełkującemu w piersi szczęściu.
Oderwałem wzrok od imponujących schodów, prowadzących
zapewne na wyższe kondygnacje budynku, i spojrzałem w kierunku stojącego obok
mnie Taemina. Choć z pozoru wydawał się spokojny, to bez trudu mogłem dostrzec,
że tak naprawdę stresuje się dużo bardziej, niż ja. Zupełnie, jakby bał się, że
lada moment Kim Jonghyun znów stanie między nami, znów wyda jedno ze swoich
niedorzecznych poleceń, znów zniszczy to, co właśnie zaczynaliśmy naprawiać.
- W porządku? – zapytałem, robiąc krok w jego stronę, chcąc chwycić go za rękę i jakoś w ten sposób pokrzepić. Zatrzymałem się jednak, nagle słysząc szybkie kroki, odbijające się echem po obszernej przestrzeni holu. Ku mojemu zaskoczeniu, na usta Taemina wpłynął nieznaczny uśmiech.
- NOOOOOOOONA! – Rozległ się znajomy głos. Odwróciłem głowę, napotykając wzrokiem pędzącego w naszym kierunku Yoogeuna. Chłopiec zupełnie mnie zignorował i z szerokim uśmiechem rzucił się ku Taeminowi, który automatycznie wziął go na ręce. Obserwowałem tę sytuację z otwartymi ze zdziwienia ustami, niepewien czy to ta sama dwójka na każdym kroku rzucających w siebie błotem chłopaków, co jeszcze parę tygodni temu.
- Nie nazywaj mnie tak – burknął Taemin machinalnie, chyba
jedynie dla samego podkreślenia, że w dalszym ciągu nie akceptuje tego
żenującego przezwiska. Następnie poklepał Yoogeuna po głowie, nieco niezdarnie,
ale mimo wszystko czule. – Byłeś grzeczny? – zapytał, a malec potaknął
entuzjastycznie.
Uniosłem brwi, zupełnie zaskoczony tym, jak bardzo ich
relacja ociepliła się przez ten czas, od kiedy ostatni raz widziałem ich razem.
Dobrze wiedziałem, że Taemin odwiedzał Yoogeuna regularnie przez cały okres
przygotowań do przedstawienia, ale byłem zbyt zaabsorbowany bieżącymi sprawami,
żeby go o to wypytywać. Teraz jednak przekonywałem się na własne oczy, jak
wiele te ich spotkania znaczyły. I choć w dalszym ciągu nie widziałem Taemina w
roli opiekunki do dzieci, to byłem w pewien sposób dumny z jego prób otwierania
się na drugiego człowieka.
Uśmiechnąłem się rozczulony, widząc jak Yoogeun z ożywieniem
o czymś Taeminowi opowiada, a ten z całych sił stara się okazać
zainteresowanie. Kiedy jednak na moment pochwyciłem spojrzenie starszego, ten
szybko odwrócił wzrok, najwyraźniej zawstydzony własnym odmiennym od
codziennego zachowaniem. Pokręciłem głową ze śmiechem na ustach.
- Hej, kawalerze… - zagadnąłem, zbliżając się i pacając
Yoogeuna w ramię. – O mnie już zapomniałeś? – Chłopiec spojrzał na mnie ze
zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej przez moment intensywnie kalkulując w
głowie, przez kogo woli być trzymany na rękach. W końcu jednak jego twarz
rozjaśnił kolejny radosny uśmiech.
- Hyuuuuuung! – zawołał, wykręcając się w ramionach Taemina
i lokując się w moich. Spojrzałem w kierunku Lee z triumfem na twarzy, na co
ten odpowiedział mi mściwym pokazaniem języka. Obaj z Yoogeunem zachichotaliśmy,
jak zwykle zwyciężając z rudowłosą nooną. Nasza dziecinada została jednak
przerwana przez osobę, z którą przyszliśmy się spotkać.
Kim Sodam stanęła u szczytu schodów, i z uśmiechem
przywołała nas gestem dłoni.
~*~
- Niezmiernie cieszę się, mogąc wreszcie gościć was w
należyty sposób – powiedziała Sodam, zamykając drzwi bawialni, i wskazując nam
fotele przy stoliku do kawy. Sama usadowiła się na sofie, swoim zwyczajem na
moment skupiając całą uwagę na nalewaniu herbaty do porcelanowych filiżanek.
Posłusznie udałem się we wskazanym mi kierunku, jednocześnie
rozglądając się po wykwintnie urządzonym pomieszczeniu. Wspomniałem poprzednie
moje spotkania z Sodam, to w podziemiach kawiarni, to znów w skromnym zakładzie
krawieckim. I choć wcześniej miałem ciągłe i nieodparte wrażenie, że takie
obskurne miejsca nie pasowały do jej królewskiej aury, dopiero patrząc na
dziewczynę otoczoną złotymi bibelotami na etażerkach i drogimi tapetami na
ścianach zrozumiałem, że wystrój nie miał większego znaczenia, bo ta osoba
stanowiła klasę sama w sobie.
Sodam uśmiechnęła się do mnie, kiedy zająłem swoje miejsce.
Taemin jednak miał inne plany. Swoim zwyczajem zignorował zaproszenie, i wsparł
się o jedną ze ścian, zawieszając uważne spojrzenie na zdobiącej szafkę
miniaturowej makiecie kosmosu, wykonanej z drewna. Otworzyłem usta, żeby go
upomnieć, ale zanim zdążyłem to zrobić, gospodyni powstrzymała mnie pokręceniem
głowy, najwyraźniej nie urażona pozbawionym manier zachowaniem jednego ze
swoich gości.
Kiedy herbata została rozlana do filiżanek, a jej
aromatyczny zapach wypełnił pomieszczenie, Kim Sodam posłała nam radosne
spojrzenie.
- Zacznijmy od tego, co powinnam była zrobić już wczoraj,
ale nie było na to czasu – oznajmiła z powagą. – Gratuluję nad wyraz udanego
przedstawienia. – Choć jej uśmiech wciąż był jasny, to w oczach zaigrał refleks
smutku. – Byliście naprawdę niesamowici i cieszę się, że mogłam z wami
współpracować. Bez waszej pomocy to przedsięwzięcie nie miałoby szans na
powodzenie. Dziękuję. – Szczera wdzięczność na twarzy dziewczyny sprawiła, że
poczułem się w pewien sposób oczyszczony z winy ojca. Nie mogłem naprawić jego
błędu, ale w zamian za to zapobiegłem dalszym rozwijającym się z tamtego
jednego grzechu krzywdom. Czułem, że od tej pory będę w stanie żyć z czystym
sumieniem.
- Nie musi nam panienka dziękować, to… - zacząłem w skromnym
tonie, ale przerwano mi w połowie zdania.
- Czy on… - odezwał się niespodziewanie Taemin. Oboje
spojrzeliśmy w jego kierunku. Chłopak nie patrzył żadnemu z nas w oczy,
skupiając się na miniaturowym drewnianym niebie. – Na pewno został
unieszkodliwiony? – zapytał, jakby potrzebując usłyszeć potwierdzenie, żeby móc
wreszcie przyjąć to do wiadomości. – Nie wróci już, prawda? – Taemin uniósł
głowę i spojrzał na Sodam ze zmarszczonymi brwiami. Było coś niemalże
błagalnego w tych ciemnych oczach, i wcale się ich właścicielowi nie dziwiłem.
Jedyne czego obecnie pragnąłem, to spokój i beztroska. Taeminowi chyba jednak
ze znacznie większym trudem przychodziło dopuszczenie do siebie myśli, że złe
czasy są już za nami.
Sodam pokiwała głową z bladym uśmiechem, najwyraźniej
doskonale rozumiejąc, co się dzieje w głowie Taemina.
- Nie wróci… a przynajmniej nieprędko. Mam nadzieję, że
przez ten czas dokładnie przemyśli wszystko to, co ukazaliście w waszej sztuce
– powiedziała dziewczyna, po czym pozwoliła sobie na nieco gorzki półuśmiech. –
Ah, cóż ze mnie za okropna siostra, która gwarantuje o pozbyciu się własnego
brata… - Sodam pokręciła głową, jakby próbując zbyć tego typu myśli, które
musiały nawiedzać ją dość często. Po chwili dziewczyna z nową werwą klasnęła w
dłonie. – Ale to już za nami, czas ruszyć naprzód! – powiedziała, siląc się na
entuzjazm.
- Co zamierza panienka teraz robić? – zapytałem z uprzejmym
zainteresowaniem, dobrze wiedząc, że Taemin nie będzie łaskaw poprowadzić tej
rozmowy. Być może nie traktował już Sodam jak zdrajczyni, ale z jakiegoś powodu
w dalszym ciągu nie pałał do niej sympatią. Westchnąłem w duchu.
- Przypuszczam, że to pora, kiedy wreszcie mogę spróbować
nauczyć się roli… - Dziewczyna na moment zawiesiła głos, marszcząc brwi nad
własnymi słowami. – Nie roli… To czas by nauczyć się być matką, a nie jedynie ją odgrywać. – Uśmiechnęła się subtelnie,
uśmiechem pełnym nadziei na dobrą przyszłość. – A wy? Jakie macie plany?
Jej żywa ciekawość starła się z moim jawnym zakłopotaniem i
z taeminową wymuszoną obojętnością. Naraz zrozumiałem, czemu ten chłopak
zapobiegawczo nie raczył koło mnie usiąść. Zupełnie jakby przewidział, że ta
sytuacja nastąpi i zadecydował stanąć poza polem rażenia. Jeśli sądził, że tym
razem mu odpuszczę, to się grubo mylił.
Pokręciłem głową z pobłażliwym uśmiechem, po czym wstałem ze
swojego fotela. Sodam chyba dobrze wyczuwała rosnące w przestrzeni
pomieszczenia napięcie, bo usłużnie milczała, czekała, tym samym sprzyjając
moim zamiarom. W kilku krokach zbliżyłem się do wspartego o ścianę chłopaka,
który z upartością godną osła wbił wzrok w podłogę, ignorując moją egzystencję.
- Mamy chyba tylko jeden cel – odezwałem się w imieniu nas
obu, na co Taemin wreszcie uniósł głowę i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, po czym, zanim zdążył się wycofać,
chwyciłem go za rękę i ścisnąłem ją z mocą. – Wspólnymi siłami nauczyć się
kochać – oznajmiłem otwarcie, na co oczy Taemina rozszerzyły się nieznacznie,
zaskoczone taką szczerością. Chłopak wyraźnie wahał się między złością na mnie,
za tę bezceremonialność, zawstydzeniem przed Sodam, że widzi nas w tak intymnym
momencie, a prostą i mimowolną potrzebą zawierzenia moim naznaczonym nadzieją
słowom. W końcu jednak, to ostatnie chyba wygrało, bo Taemin odpowiedział mi
nieco słabszym niż mój, ale wciąż niosącym z sobą siłę uściskiem dłoni. W jego
oczach znów zaigrał milion barw, które tak pięknie skomponowały się z
nieznacznym uśmiechem.
Kiedy odwróciłem się w kierunku Sodam, dziewczyna
obserwowała nas z dziwnie czułym wyrazem, błąkającym się w kącikach ust. Jednak
w momencie, w którym jej oczy spoczęły tylko na Taeminie, błysnęła w nich
niezaprzeczalna powaga.
- Panie Lee… - zawiesiła głos i pokręciła głową. - Taemin… -
zaczęła znów, spoglądając mu w oczy tak intensywnie, że chłopak na moment
zaniechał swojego zgrywania obojętności. Sodam uśmiechnęła się ciepło. – Jestem
pewna, że Taesun byłby z ciebie dumny – powiedziała z przekonaniem, zupełnie
szokując Taemina swoimi słowami. Chłopak zachwiał się nieznacznie pod ich
wpływem, więc mocniej ścisnąłem jego dłoń. Nie rozumiałem, czemu wypowiedź
Sodam wywarła na nim aż takie wrażenie, ale wystarczyła mi świadomość, jak
wiele jej słowa dla niego znaczyły. Po krótkiej chwili dziewczyna przeniosła
wzrok na mnie.
- Minho, mam dla ciebie ostatnią misję – oznajmiła, a ja
uniosłem brwi, zaskoczony. – Ostatnią, ale z nich wszystkich najważniejszą.
Opiekuj się nim. Jestem pewna, że zrobisz to lepiej, niż ktokolwiek inny.
~*~
Wizyta u Sodam zajęła nam więcej czasu, niż przewidywaliśmy,
z racji tego, że Yoogeun postanowił pokazać nam wszystkie piękne zabawki, które
podarowała mu mama, i nikt nie miał odwagi go od tego pomysłu odwodzić. Byłem ciekaw,
w kogo wdał się ten dzieciak, bo w kwestii upartości mógł z powodzeniem
konkurować ze swoim wujkiem. Kiedy wiele godzin później wymęczeni opuściliśmy
posiadłość rodziny Kim, słońce chyliło się już ku zachodowi. Jego ciepła,
pomarańczowo-złota barwa iskrzyła się na dachach budynków, malowała wąskie
alejki, zdobiła brukowane uliczki. Miasto żyło ostatnim, najpiękniejszym
tchnieniem dnia, a ja szedłem przez zalewającą je rzekę światła z niesamowicie
lekkim sercem w piersi; sercem pozbawionym sznurków czy zasłon, sercem otwarcie
i bez skrępowania bijącym dla idącego u mojego boku chłopaka.
Taemin, swoim zwyczajem, szedł z rękami w kieszeniach i
głową zadartą do góry, zapatrzony w to błękitno-złote niebo nad nami. I choć
znów błądził myślami gdzieś między zabarwionymi miedzią obłokami, a gdzieniegdzie
srebrzącymi się już nieśmiało gwiazdami, tym razem nie czułem skrępowania,
obserwując jego pełną zadumy twarz. Czy to możliwe, że teraz wydawała mi się
jeszcze piękniejsza, niż kiedyś? Zupełnie jakbym dotąd oglądał jedynie
wyjątkowo wprawnie wykonany szkic, który pod wpływem raz rozbudzonej w sercu
szczerości zaczął stopniowo wypełniać się czystymi barwami, wznosząc dzieło
sztuki na nowy poziom piękna. Światło zachodzącego słońca tylko potęgowało to
niezwykłe wrażenie, ożywiając ów obraz, w szlachetny sposób wyostrzając każde
pociągnięcie pędzla, każdy kontur, każdy cień. Po raz pierwszy z pełną
premedytacją zachwyciłem się smukłością widocznej zza kołnierza płaszcza szyi,
po raz pierwszy bez wyrzutów sumienia zbadałem wzrokiem kształtność ust, po raz
pierwszy bez jakichkolwiek obaw westchnąłem nad głębią oczu. Po raz pierwszy
tak bezkarnie i beztrosko było mi dane obserwować pozbawioną maski twarz Lee
Taemina. I był to, słowo daję, najpiękniejszy widok na tym świecie.
- Gapisz się – burknął Taemin, zgodnie z oczekiwaniami
wypowiadając słowa, na które czekałem. Uśmiechnąłem się przekornie.
- Widzisz, ja zachwycam się twoją urodą nieustannie, a ty
nie wpatrujesz się we mnie prawie nigdy. Czy powinienem czuć się urażony? –
zapytałem pełnym wyrzutu tonem, a Taemin zgromił mnie wzrokiem za ten iście
szczeniacki tekst.
- Istnieją subtelniejsze sposoby podziwiania czyjegoś
wyglądu… - odciął się złośliwie, wytykając mi mój brak wyczucia, ale zaraz
ugryzł się w język, jakby w obawie, że spróbuję rozwinąć ten wątek.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Jak na przykład? – ciągnąłem temat, nie dając za wygraną.
Na to pytanie chłopak odwrócił wzrok, i gdybym miał dość odwagi, powiedziałbym,
że Lee Taemin właśnie się zawstydził. Wolałem jednak nie igrać z ogniem.
Wziąłem głęboki wdech. – Jeśli sugerujesz obserwowanie podczas snu, to już to
przetestowałem… - powiedziałem z wahaniem, zastanawiając się, czy zaraz moje
oczy doznają bliskiego kontaktu z paznokciami Taemina, i w efekcie stracę
wzrok. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby
chciał oskarżyć mnie o próbę gwałtu, bądź coś równie absurdalnego, ale
ostatecznie najwyraźniej się rozmyślił, i znów spuścił głowę. Nie byłem pewien,
czy odechciało mu się docinek, czy też po prostu żadna obelga nie wydała mu się
adekwatna do sytuacji, ale kiedy chwilę potem się odezwał, jego głos zabrzmiał
nad wyraz cicho.
- Ja też – rzucił krótko i z bezgranicznym zażenowaniem na
twarzy. Moje serce przyspieszyło na tę wiadomość. Dotąd sądziłem, że to tylko
ja jestem takim desperatem, żeby zakradać się do sąsiedniego pokoju. Kto by
pomyślał, że nadejdzie dzień, w którym Lee Taemin własnowolnie przyzna się do
podglądania mnie w trakcie snu?
- Czuję się usatysfakcjonowany – stwierdziłem z głupawym
uśmiechem, nie drążąc dłużej tematu, po czym chwyciłem Taemina za rękę i
żwawiej ruszyłem przed siebie. Nie uszedłem jednak nawet paru kroków, gdy
poczułem, że chłopak stawia opór. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego ze
zmarszczonymi brwiami.
- Co robisz? – zapytał niepewnie, spoglądając na nasze
dłonie. Odpowiedziałem mu ciepłym uśmiechem.
- Zabieram cię na randkę – odparłem z prostotą, jakbym
stwierdzał najoczywistszy na świecie fakt, mimo że doskonale wiedziałem jak
kompletnie nieoczywiste to było w przypadku naszej pokręconej relacji. Być może
właśnie z tego powodu postanowiłem podejść do owej kwestii tak spontanicznie.
- R-randkę? – W oczach Taemina niespodziewanie błysnęła
panika. Miałem świadomość, jak źle musiało mu się to słowo kojarzyć. Bo choć ja
sam bawiłem się świetnie niemal przez całe nasze dwie pierwsze, udawane randki,
to dla Taemina musiały to być istne katusze. Moje uśmiechy, moje pocałunki,
moje oczy przepełnione miłością – musiał patrzeć na to wszystko z bolesną
świadomością, że każda z tych pozornie pięknych chwil już wkrótce zmieni się w
ostrą igiełkę, która utkwi w moim sercu i zostawi na nim wieloletnią ranę. Co
gorsza, moje serce nie było jedynym, które miało z tego powodu cierpieć. Tak
właśnie w oczach Taemina musiała obecnie wyglądać randka. Postanowiłem dołożyć wszelkich starań, żeby to zmienić.
- W końcu mieliśmy się uczyć miłości, prawda? A zakochani
chodzą na randki – stwierdziłem dobitnie, obserwując, jak Taemin wyraźnie
walczy ze sobą, żeby nie okręcić się na pięcie i nie uciec przed moimi
niedorzecznymi pomysłami. W końcu głośno wypuścił powietrze z płuc.
- W takim razie… - Chłopak łagodnie wysunął rękę z mojego
uścisku, zupełnie ignorując moje zszokowane jego zachowaniem spojrzenie. – W
takim razie… - powtórzył, ponownie łącząc nasze dłonie, ale tym razem splatając
każdą parę palców osobno. Następnie uniósł wzrok, czarując mnie barwą
głębokiego złota w ciemnych tęczówkach. Czy to kolory zachodzącego słońca
znalazły chwilową siedzibę w jego oczach, czy też naprawdę widziałem w nich moc
taeminowych uczuć – to nie miało znaczenia. Najważniejsze były te wiedzione
uśmiechem radosne iskierki, które rozjaśniły nie tylko kręgi źrenic, ale i całą
twarz. – Tak będzie mi ciężej się wyrwać, jeśli postanowisz zrobić coś
idiotycznego – oznajmił, unosząc nasze złączone dłonie na poziom wzroku, i znów
je opuszczając. Zaśmiałem się z rozczuleniem, dochodząc do wniosku, że
najwyraźniej złośliwości skierowane w moją osobę będą się pojawiać już zawsze,
niezależnie od okoliczności, czy powagi sytuacji.
- Uznam to za przyzwolenie na robienie głupstw – odparłem
przekornie, po czym mocniej ścisnąłem dłoń Taemina, i poprowadziłem go przez
tonące w magii zachodu miasto.
Tak zaczęła się nasza pierwsza prawdziwa randka.
Niespiesznym krokiem przemierzaliśmy szerokie, strzeżone
przez wiekowe dęby aleje, oraz wąziutkie, zapomniane przez świat uliczki.
Wszystko dosłownie iskrzyło się na naszych oczach, a każda barwa zdawała się
splatać z blaskiem zachodu, odkrywając przed nami swoje mistyczne, niedostępne
za dnia oblicze. Złote miasto bez słowa przyjęło dźwięk naszych kroków, ciepło
naszych dłoni, rytm naszych serc, dokonując w nas czegoś niemożliwego. Bo oto z
każdym lśniącym na włosach Taemina, słonecznym odłamkiem światła czułem, jakbym
zakochiwał się na nowo. Jakbym znów poznawał tę osobę, którą znałem już tak
długo. Jakbym znów oddawał serce komuś, kto od dawna miał je w posiadaniu.
Jakbym znów zamarzył o pierwszym walcu z chłopakiem, z którym tańczyłem już
tyle razy.
Dziwny był to spacer. Magia momentu, w którym świat zawisa
na granicy dnia i nocy wyraźnie wpłynęła na nasze serca i umysły, nadając
spojrzeniom nowego rodzaju zawstydzenia, które do tej pory nie miewało zbyt
często miejsca w naszej relacji. Naraz stałem się aż nazbyt świadom elementów,
takich jak ciepło splecionej ze mną dłoni, czy urzekająca barwa komponującego
się z ciszą wieczora głosu. Nie rozmawialiśmy wiele, zupełnie jakby słowa
przestały pasować do tych szczególnych, dzielonych na dwoje chwil, zupełnie jakby
zakłócały nadzwyczajność tego wspólnie spędzonego czasu. Więc milczeliśmy,
komunikując się blaskiem oczu i głębią uśmiechów. Słowa zresztą zdawały się być
zbędne, bo już sam ten odbywany przy akompaniamencie ostatnich dźwięków
miejskiego dnia spacer przekroczył moje najśmielsze oczekiwania.
Byłem szczęśliwy. Szczęśliwy, jak nigdy dotąd. I jeśli mnie
wzrok nie mylił, podobnie było w przypadku idącego u mojego boku Taemina. Jego
uśmiech jeszcze nigdy nie był tak szeroki, tak prosty, tak szczery. Czy to dotyk
mojej dłoni dodał mu odwagi? Czy to może ten zachód słońca tak na nas obu
wpływał? Nie miałem pojęcia. Jedyne, co się liczyło, to tu i teraz.
Najpiękniejsze tu i teraz, jakiego doświadczyłem.
I nawet kiedy ostatnia kropla słonecznego złota zniknęła spomiędzy
kosmyków taeminowych włosów, jego spojrzenie nadal jarzyło się dziwnym blaskiem
pośród chłodnych błękitów i granatów, malujących świat wraz z przybyciem nocy.
Wtedy właśnie przyspieszyłem kroku, i skręciłem w jedną z bocznych, mało
uczęszczanych uliczek, biegnącą między ścianami dwóch wiekowych kamienic.
- Gdzie idziemy? – zapytał Taemin podejrzliwie, posłusznie
jednak pozwalając prowadzić się w nieznane. Odpowiedziałem mu tajemniczym
uśmiechem.
- Gwiaździste wieczory to idealna pora na przedstawienia,
nie sądzisz? – powiedziałem zagadkowo, obserwując, jak chłopak machinalnie
zerka ku górze. Niebo nie było jednak zbyt dobrze widoczne z tego obskurnego
zaułka, bo nad naszymi głowami porozwieszane zostały suszące się w
popołudniowym słońcu i wciąż nie pościągane przez właścicieli mieszkań
prześcieradła. Taemin zmarszczył nos, co wydało mi się, ni mniej ni więcej,
rozbrajająco urocze.
- Przedstawienia? – powtórzył, spoglądając na mnie jawnie
zaintrygowany. Przystanąłem i wsparłem obie ręce na biodrach, przybierając
srogą minę.
- Chyba nie sądzisz, że zapomniałem o tym, co kiedyś mi
powiedziałeś? – rzuciłem ku niemu, wywołując tylko dodatkową dezorientację,
objawiającą się w zmarszczeniu brwi. Westchnąłem, udając zniecierpliwienie. –
Powiedziałeś, że następnym razem, kiedy będę chciał zabrać cię na randkę,
powinienem to wcześniej zaplanować… - W oczach Taemina błysnęło zrozumienie, i
już otworzył usta, żeby jakoś to skomentować, ale nie dałem mu dojść do słowa.
– Jako że to nasza pierwsza prawdziwa randka pomyślałem, że muszę się do tej
rady zastosować. Tym razem postaram się sprostać twoim oczekiwaniom. – Ostatnie
zdanie wypowiedziałem nieco sarkastycznym tonem, wspominając znudzenie, jakim
Sagi napiętnowała naszą udawaną randkę w teatrze. Taemin skrzywił się na moje
słowa.
- Ty… - zaczął, najwyraźniej znów szukając w głowie jakiejś
oryginalnej obelgi, co ostatnimi czasy przychodziło mu z coraz większym trudem.
Nie żebym narzekał. Zanim jednak na cokolwiek się zdecydował, bez słowa
wskazałem uprzejmym gestem na przytwierdzone do ściany jednej z kamienic,
zardzewiałe schodki, przeznaczone do celów technicznych. Taemin umilkł,
obrzucając podejrzliwym wzrokiem to metalowe stopnie, to moją pełną powagi
twarz. W końcu ciekawość chyba jednak w nim zwyciężyła, bo westchnął ciężko, i
podszedł do drabinki. – Jeśli tylko mnie wkręcasz, to pożałujesz… - mruknął pod
nosem, po czym bez dalszego marudzenia zaczął wspinać się po metalowych
stopniach ku górze. Z pełnym rozczulenia uśmiechem poszedłem w jego ślady.
Dotarłem na dach budynku tuż po Taeminie. Orzeźwiający,
wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz, spłukując z niej złote ciepło minionego
już zachodu słońca. Zastępując je nerwowym trzepotaniem serca w piersi. Nie
byłem nawet pewien, czym się stresuję. Czy to to od nowa przeżywane zakochanie
tak na mnie wpływało? Czy to ten chłodny blask księżyca, barwiący drobną
sylwetkę Taemina odbierał mi trzeźwość umysłu? A może wielki aktor Choi Minho
właśnie tchórzył przed kolejną improwizacją?
Przełknąłem nerwowo ślinę i zbliżyłem się do zastygłego w bezruchu Taemina. Chłopak topił wzrok w siatce wijących się lśniącymi w blasku latarni wstęgami uliczek, po których raz po raz przemykały cienie mieszkańców miasta, spieszących o tej późnej porze do domów. Wiatr rozwiewał kosmyki włosów Taemina, pozwalając mi dostrzec pełen dziwnego napięcia wyraz twarzy. Choć nad naszymi głowami rozciągał się niesamowity widok, powód dla którego wybrałem to miejsce na naszą randkę, chłopak uparcie wbijał wzrok w ziemię, unikając światła gwiazd. Jakby wciąż bojąc się otwarcie spoglądać w ich stronę.
Wyciągnąłem dłoń i przesunąłem jej wierzchem po chłodnym
policzku Taemina, zwracając na siebie jego uwagę. Chłopak spojrzał mi w twarz z
dziwną mieszanką niesprecyzowanych emocji, kłębiących się w ciemnych oczach.
Zdawało mi się, że o coś mnie pyta tym dziwnie tęsknym wzrokiem, o coś prosi,
czegoś pragnie. Bez słowa odsunąłem się i wskazałem usłużnym gestem w kierunku
ustawionego na dachu, zardzewiałego i rozklekotanego stolika. Nie miałem
pojęcia, kto go tu umieścił, ani w jakim celu to zrobił. Przypuszczałem, że
ktoś zagospodarował dla siebie ten fragment dachu, wyposażając go w skromne
miejsce do siedzenia. I choć wiedziałem, że to miejsce do kogoś musiało
należeć, nie przeszkadzało mi to w odwiedzaniu tego cudzego improwizowanego
tarasu kiedy tylko naszła mnie ochota na pełne zadumy patrzenie w niebo. Na
przykład dzisiaj.
Taemin uniósł brwi, zaskoczony tym samotnym stolikiem, który
był z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej się tu spodziewał. Uśmiechnąłem się z
satysfakcją, kiedy mimo wszystko ruszył w jego stronę. Odsunąłem mu krzesło, a
on z pokrywającą przeraźliwe skrzypienie gracją usiadł na nim, i spojrzał na
mnie wyczekująco. Ja jednak nie od razu zająłem swoje miejsce. Przystanąłem
obok stolika, drapiąc się w głowę i rozglądając się na boki. Po krótkiej chwili
namierzyłem tuż przy drzwiach prowadzących z wnętrza budynku na dach to, czego
szukałem. Nie zważając na rzucane mi przez Taemina, pytające spojrzenia, udałem
się w tamtym kierunku, by po chwili znów powrócić do naszego stolika. Wreszcie,
skierowałem wzrok na czekającego niecierpliwie chłopaka, i uśmiechnąłem się czarująco,
sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Kiedy w mojej ręce pojawiła się,
nieco zgnieciona, ale wciąż dodająca otoczeniu elegancji róża (którą, dla
ścisłości, zwinąłem z czyjegoś parapetu dosłownie pół godziny wcześniej),
Taemin uniósł brwi w niedowierzaniu. Wspomniałem tamten dzień, kiedy Kibum
wcisnął mi w ręce bukiet kwiatów, który w zamierzeniu miałem podarować mojemu
wspólnikowi, a który ostatecznie wyrzuciłem do kosza, bojąc się, że się
zbłaźnię. Obecna mina Taemina niewiele odbiegała od tej, którą sobie tamtego
dnia ze zgrozą wyobraziłem. Tym razem jednak, nie zamierzałem czynić z tej róży
prezentu. Postawiłem na stole znalezioną wcześniej, szklaną butelkę, którą
kiedyś nieopatrznie zapomniałem stąd sprzątnąć, po czym wetknąłem w jej szyjkę
łodyżkę kwiatka, tym samym w ów prowizoryczny sposób dekorując miejsce naszej
randki. Widząc to, Taemin parsknął śmiechem nad moją dziecinadą. Coś przewróciło
mi się w żołądku na ten dźwięk. Znaliśmy się już tyle miesięcy, a widok
śmiejącego się beztrosko Taemina wciąż był dla mnie zupełną i kompletnie
urzekającą nowością.
Skończywszy swoje przygotowania, wreszcie usadowiłem się na
drugim zardzewiałym krześle, naprzeciwko tego zajętego przez Lee. Chłopak
jeszcze raz omiótł wzrokiem stolik, a później przelotnie zerknął na niebo nad
nami.
- To wygląda jak gwiezdna restauracja… - powiedział, ale
urwał, jakby dopiero po chwili orientując się, jak dziecinnie musiało to
zabrzmieć. Zupełnie rozczulał mnie sposób, w jaki coraz częściej się przy mnie
zapominał, i zaczynał mówić, co mu przyszło do głowy, zaniechując uprzedniej
kalkulacji nad każdym słówkiem. Marszczył wtedy nos, zupełnie niezadowolony z
samego siebie i zażenowany swoim brakiem samokontroli, co było absolutnie
uroczym widokiem. Cieszyło mnie, że w parze z tym niezadowoleniem, coraz
rzadziej szły strach, panika, czy spłoszenie. Tego typu spostrzeżenia czyniły
cały mój wysiłek i cierpliwość naprawdę godnymi poświęcenia.
- To może być gwiezdna restauracja, jeśli tego sobie życzysz
– odparłem z uśmiechem, na co Taemin wywrócił oczami, poirytowany faktem, że
celowo ciągnę ten wątek rozmowy.
- Więc co będziemy jeść? – zapytał z pretensją w głosie,
obrzucając znaczącym spojrzeniem pusty, wyposażony jedynie w, aspirującego na
miano romantycznego, kwiatka stolik. W odpowiedzi pochyliłem się nad blatem z
tajemniczą miną na twarzy.
- Będziemy żywić się miłością – oznajmiłem poufałym szeptem,
za co otrzymałem bolesnego pstryczka w czoło. Taemin mierzył mnie na wpół
poirytowanym, na wpół rozbawionym spojrzeniem.
- Jesteś idiotą – stwierdził po raz nie wiem który, a ja
wyszczerzyłem się głupawo, po czym zerwałem się z miejsca i sięgnąłem do
kieszeni. Wyciągnąłem z niej białą chusteczkę do nosa i przewiesiłem ją przez
zgięte przedramię, w imitacji ścierki.
- Kelner-idiota stawia się na wezwanie – powiedziałem
formalnym tonem głosu, nieznacznie się kłaniając. – Czym mogę służyć? – Taemin
pobłażliwie pokręcił głową, wyglądając przy tym, jakby nie mógł się zdecydować,
czy powinien pozwolić mi na te wygłupy, czy też raczej zdzielić mnie moją
szklaną butelką po głowie. W końcu zdecydował się, chyba nieco wbrew sobie, na
pierwszą opcję, bo przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- A co szanowny pan kelner poleca? – zapytał kpiącym tonem,
który miał chyba w zamierzeniu jakoś pokryć te radosne iskierki w jego oczach,
komunikujące mi wyraźnie, że chłopak świetnie się bawi, nawet jeśli by się do
tego nie przyznał. Przybrałem profesjonalną minę.
- Nasza restauracja specjalizuje się w obsługiwaniu
wyjątkowo nieudolnych i improwizowanych randek pod gołym niebem – zacząłem
rzeczowym tonem, a Taemin zakrył usta dłonią, próbując stłumić śmiech. –
Oferujemy specjały takie, jak wieczorne uściski dłoni, gwiezdne spojrzenia w
oczy i, osobiście moje ulubione, księżycowe pocałunki – wyliczyłem z
niezachwianą powagą, na co mój towarzysz prychnął głośno, orientując się w
moich niecnych zamiarach. Moja następna wypowiedź sprawiła jednak, że kpiący
wyraz opuścił jego oczy. – Daniem specjalnym na dziś jest wspólne oglądanie
nieba. Prawdziwego nieba. – Położyłem
nacisk na ostatnie dwa słowa, obserwując, jak na twarzy Taemina pojawia się
zrozumienie. Chłopak spuścił wzrok w obronnym geście, nie chcąc, żebym widział,
co myśli.
Porzuciłem moją rolę kelnera, ponownie zajmując miejsce przy
stole. Przez chwilę obaj milczeliśmy, i tym razem ta cicha atmosfera ciążyła mi
niemiłosiernie, ale wiedziałem, że muszę być cierpliwy. Zerknąłem na zegarek, i
uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Minho… - odezwał się w końcu Taemin, ale nie dałem mu
dojść do słowa.
- Ciii… - Ułożyłem palec na ustach, nie zważając na
zdziwione spojrzenie mojego towarzysza. Następnie wskazałem gestem głowy w
kierunku nieba nad nami. – Zaczyna się dzisiejsze przedstawienie – powiedziałem
szeptem, zupełnie jakbym naprawdę siedział na teatralnej sali, pośród
dziesiątek foteli, z ekscytacją oczekując na przygotowaną specjalnie dla nas
sztukę. Bo tak właśnie się czułem. Jakby niebo, które naraz rozjarzyło się
milionem gwiazd, przybrało swoją najpiękniejszą szatę specjalnie po to, żebyśmy
mogli z Taeminem ją podziwiać. Jaśniejące na kanwie granatu latarenki zdawały
się być tak blisko nas, jakby wystarczyło jedno sięgnięcie dłonią, żeby je
posiąść. Chłodne ścieżki ich blasku wiły się na ciemnym tle, układały się w
fantazyjne, tajemnicze wzory, tworzyły hipnotyzujące korytarze, a każdą z tych
dróg chciałem przemierzyć czując ciepło dłoni siedzącego obok mnie chłopaka. Kierowany
tą myślą, z niejakim trudem oparłem się urokowi prezentowanej mi sztuki, i zerknąłem
w kierunku Taemina.
Mój towarzysz siedział z głową zadartą do góry, zapatrzony w
iluminacje niebieskie, których czarodziejskie światło odbijało się na jego
twarzy, czyniąc ją tym piękniejszą. Uśmiechnąłem się, widząc, jak Taemin bez
dalszych oporów pozwala nocy się oczarować. Dobrze pamiętałem jego strach
tamtego wieczora w teatrze, kiedy wyznał mi, że nie czuje się dość prawdziwy,
żeby patrzeć w rzeczywiste niebo. Od tamtego czasu jednak wszystko uległo
zmianie. Wdychałem rześkie, nocne powietrze, a moje serce biło tak mocno, tak
intensywnie, że czułem się bardziej żywy, niż kiedykolwiek dotąd. Miałem
nadzieję, że w przypadku Taemina było podobnie.
Mój wzrok padł na leżącą na stole, zaciśniętą w pięść dłoń
Lee. Choć jego twarz wyrażała spokój, wręcz fascynację dla piękna odgrywanego
dla nas przez noc przedstawienia, chłopak wciąż mimowolnie się denerwował.
Westchnąłem cicho, i przykryłem jego rękę swoją własną. Taemin wzdrygnął się,
ale nie spojrzał w moim kierunku. Poczułem, jak rozluźnia dłoń, więc
wyprostowałem jego palce i splotłem je z moimi. Chłopak wziął drżący wdech.
- Nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedziała Sodam… -
odezwał się z wahaniem. Uniosłem brwi w niemym pytaniu, a chłopak przełknął
ślinę nerwowo. – „Jestem pewna, że Taesun
byłby z ciebie dumny” – powtórzył słowo w słowo, chyba nieświadomie mocniej
ściskając moją dłoń. – Zupełnie nie rozumiem, co miała na myśli – kontynuował,
wyrzucając z siebie to, co kłębiło mu się po głowie. – Taesun zawsze był zbyt…
zbyt dobry na ten świat. Zbyt wrażliwy na jego złudne piękno. Zbyt otwarty w
swoich czystych uczuciach. Zbyt niewinny, żeby… żeby…
Taemin urwał, najwyraźniej nie chcąc kończyć tego zdania na
głos, choć obaj dobrze znaliśmy jego dalszy ciąg. Nie przerywałem mu jednak.
Zaskoczony słuchałem, nie mogąc uwierzyć, że Taemin wreszcie dzieli się ze mną
tym fragmentem bolesnej przeszłości. Chłopak wziął kolejny głęboki wdech,
próbując się uspokoić.
- Nigdy nie potrafiłem być taki, jak on. Taesun był w stanie
cieszyć się z największej bzdury, takiej jak śpiew ptaków o poranku, czy chłód
jesiennego wieczora, podczas gdy ja… ja martwiłem się dosłownie wszystkim,
zwłaszcza od momentu, w którym zostaliśmy sami, co nastąpiło dość wcześnie… -
Taemin zmarszczył brwi nad swoimi nieprzyjemnymi wspomnieniami. Chciałem jakoś
mu pomóc, jakoś ulżyć, ale miałem świadomość, że to moment, w którym on sam
musi to wszystko z siebie wyrzucić, żeby móc zacząć od nowa. Więc słuchałem,
wspierając ciepłem dłoni i szczerością spojrzenia, bo czułem, że tego właśnie Taemin
w tej chwili potrzebował.
- Już w momencie, w którym nasi rodzice odeszli wiedziałem,
że to ja będę musiał zadbać o nasze utrzymanie. Nie dlatego, że Taesun był
leniwy, bądź niezdolny do pracy… Oh, to musi brzmieć idiotycznie w ustach
młodszego rodzeństwa, ale… po prostu chciałem go chronić. Chciałem… zachować w
nim to dobro, które zawsze tak podziwiałem… którego sam w sobie nigdy nie
widziałem. Bałem się, że ten świat go zniszczy, że odbierze mu tę cenną
niewinność i sprzeda ją na pobliskim targu za grosze. – Taemin na moment
umilkł, najwyraźniej gubiąc się w tym chaotycznym potoku słów, którym zapewne
nigdy dotąd z nikim się nie dzielił. Następnie uniósł głowę, żeby znów spojrzeć
w gwiazdy.
- Odkąd pamiętam Taesun marzył, żeby studiować literaturę.
To była jego największa pasja, której zawsze mu zazdrościłem. Czasem tuż po
zachodzie słońca siadał na parapecie, na moment zapatrując się w ciemniejące
niebo za oknem. Chwilę potem sięgał po tomik poezji, bądź jakąś wybitną
powieść, i zaczynał czytać. Jego głos niósł się po pokoju, a ja słuchałem,
oczarowany. Nawet jeśli jako mały chłopiec nie rozumiałem połowy z zawartych w
książce słów, sposób, w jaki Taesun przeżywał daną historię w pełni mnie
absorbował. Samo jego czytanie było dla mnie czymś w pełni magicznym, ale kiedy
pisał… Kiedy Taesun pisał, jego zawarte w słowach uczucia zdawały się wypełniać
powietrze, malować ściany, wylewać się strumieniami przez okno i zdobić
wieczorne niebo. Jego teksty żyły. A w każdym z zapisanych słów biło jego
niewinne serce. – Taemin westchnął i przez moment zdawało mi się, że widzę na
jego ustach nieco nostalgiczny uśmiech. Po chwili jednak zmarszczył brwi. – A
kim w tym wszystkim byłem ja? – zapytał retorycznie. - Cichym obserwatorem,
zafascynowanym, oczarowanym, ale jednocześnie nieco przerażonym tą
niewypowiedzianą szczerością, wiecznie goszczącą w oczach brata. Czasem
marzyłem o tym, żeby kiedyś móc patrzeć na życie, tak jak on. Innym razem znów
drżałem na samą myśl, co będzie, jeśli pewnego dnia ten brutalny świat złamie
jego pozbawione ochrony serce. Nie miałem wtedy pojęcia, jak wiele z moich obaw
pewnego dnia się spełni… - Taemin zacisnął zęby, w refleksie po targającej nim
niegdyś nienawiści. Przypuszczam, że ona w dalszym ciągu gościła w jego sercu.
Wierzyłem jednak, że chłopak nie zamierzał nigdy więcej sięgać po narzędzie
zemsty. W końcu Lee pokręcił głową, przywracając się do porządku.
- Z racji tego, jak bardzo ceniłem marzenia mojego brata, postanowiłem dołożyć wszelkich starań, żeby umożliwić mu ich spełnienie. Mimo trudnej sytuacji materialnej nakłoniłem go do pójścia na studia. Uczył się niezwykle pilnie, a w chwilach wolnych od zajęć dorabiał jako korepetytor, bo jego wiedza o literaturze była już wtedy naprawdę rozległa. Zdobyte w ten sposób pieniądze wystarczały jednak ledwie na pokrycie czynszu, o pozostałych kosztach już nie wspominając. To właśnie wtedy zacząłem kraść. – Taemin spuścił głowę, chyba po raz pierwszy jawnie okazując zawstydzenie swoim sposobem życia. Dotąd przybierał maskę cwaniaka, który przewyższa mnie sprytem i umiejętnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Nie miałem pojęcia, jak wiele go ta postawa kosztuje. – Z początku to było nic, kilka jabłek zwiniętych z targu, żeby nie kłaść się spać z pustym żołądkiem… Ale z czasem koszty studiów Taesuna zaczęły rosnąć, a ostatnie, czego chciałem, to widzieć jak z powodów finansowych porzuca swoją pasję. Dlatego moje pożyczki od przypadkowych ludzi na ulicy stawały się coraz częstsze i coraz większe. Wraz z kradzieżą w parze przyszło kłamstwo. Nie mogłem powiedzieć bratu, skąd tak naprawdę brałem przynoszone do domu pieniądze. Więc zmyślałem, ile się dało, z zaskoczeniem dostrzegając, że kłamstwo wszystko ułatwia. Że dzięki niemu mogę naginać rzeczywistość dla własnego użytku. Kłamstwo było niezwykle praktyczne, a ja praktyczności właśnie potrzebowałem, żeby jakoś utrzymać nas obu przy życiu. – Taemin wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu, być może z politowaniem rozmyślając o dawnym sobie i popełnionych wtedy błędach. – Taki był początek króla oszustów – podsumował nieco ironicznie. – Ale nawet jako oszust było mi dobrze, póki moje starania nie szły na marne… A potem… potem wszystko się posypało…
Chłopak zamilkł na moment. Jego oczy pociemniały, i poczułem jak znów wzmacnia uścisk dłoni.
- Widzisz więc chyba jak dawno temu… i jak bardzo się zgubiłem. Jak wiele błędów popełniłem zarówno przed, jak i po tragedii. Jak ogromną hańbą dla takiego człowieka jak Taesun jestem. – Taemin uniósł wzrok, po raz pierwszy od początku swojej opowieści spoglądając mi w oczy. Na jego twarzy malował się ból. Ból i przytłaczające poczucie winy. – A ona i tak śmie mówić, że mój brat byłby ze mnie dumny… - Jego głos zadrżał niebezpiecznie, a w jego oczach obrzydzenie do samego siebie zmieszało się z mimowolnym pierwiastkiem nadziei. – Jak, Minho? – rzucił ku mnie, niemal desperacko potrzebując odpowiedzi. – Jakim cudem? Jakim prawem? W jaki sposób Taesun mógłby być dumny z kogoś takiego, jak ja? Kogoś, kto całe swoje życie zmienił w jedno wielkie oszustwo… - Taemin urwał, gwałtownie nabierając tchu, ale nie odrywając ode mnie tego błagalnego wręcz spojrzenia.
Westchnąłem głęboko, po czym ująłem jego dłoń w obie ręce,
nieznacznie pochylając się nad dzielącym nas stołem. Przez chwilę ciężko mi
było znaleźć jakiekolwiek słowa, bo wciąż byłem zbyt zszokowany opowieścią
Taemina, jego prawdziwymi, ożywającymi w głębinach oczu i na nieco
zarumienionych z frustracji policzkach emocjami, które tak długo tłumił w
sobie. Z którymi żył sam na sam przez tak wiele lat. Świadomość, że jestem
pierwszą osobą, przed którą w takim stopniu się otworzył, była jednocześnie
cenna, jak i przytłaczająca. Wiedziałem jednak, w jakim napięciu chłopak czeka
na moje słowa. Pogładziłem wierzch jego dłoni kciukiem, w czułym geście.
- Wiesz, co kiedyś powiedziała mi Sodam? – zacząłem powoli,
dobierając słowa w głowie. Taemin uniósł brwi. – Powiedziała mi, że pod jednym
względem jesteś do Taesuna bardzo podobny… - kontynuowałem, jednocześnie
zawieszając wzrok na naszych złączonych dłoniach, bo konsternacja na twarzy
Taemina zupełnie mnie rozpraszała. – Powiedziała, że zarówno w jego, jak i w
twoim przypadku siedzibą uczuć są oczy… - Zerknąłem przelotnie na zupełnie
zaskoczonego tą wypowiedzią chłopaka, nie do końca pewny, jak zareaguje.
- Kiedy ci to powiedziała? – zapytał, siląc się na spokój.
Odpowiedziałem mu nieco smutnym uśmiechem.
- Po naszym wspólnym tańcu… - zacząłem, ale mina Taemina
utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie muszę precyzować, o który taniec chodzi.
Chłopak zagryzł wargę i spuścił głowę, najwyraźniej znów nie chcąc, żebym
patrzył mu w twarz. Sam ten gest jednak wystarczył, żeby powiadomić mnie, że to
wspomnienie było dla niego równie bolesne, co dla mnie. – W każdym razie… -
zacząłem ponownie, skupiając się na tym, co chciałem powiedzieć. – Jak sam
powiedziałeś, Taesun nade wszystko cenił szczerość uczuć… - Taemin powoli
skinął głową, nie do końca pewien, w jakim kierunku zmierzam. Uśmiechnąłem się
czule. - …a od jakiegoś czasu, twoje oczy są wręcz malowane tym, co czujesz i
myślisz. Ilekroć na mnie patrzysz, ilekroć pozwalasz się złapać za rękę,
ilekroć szczerze się uśmiechasz ja sam czuję coś na kształt dumy. Bo wciąż
pamiętam zimną obojętność i wyuczoną kpinę. Widzę, jak walczysz, jak starasz
się odzyskać siebie, jak podnosisz się, mimo kolejnych potknięć. Nigdy nie było
mi dane poznać Taesuna… ale z samego sposobu, w jaki ty, czy Sodam o nim
mówicie mogę wywnioskować, jakim człowiekiem był. I jestem pewien, że twoje
starania, twoje próby naprawiania błędów, a także to, że odważyłeś się nawet
kochać… To wszystko bez wątpienia zasługuje na jego dumę – zakończyłem, po czym
powoli znów spojrzałem w kierunku Taemina.
Chłopak milczał, pozwalając nocy szumieć wokół nas. I choć
nie oczekiwałem po nim żadnej konkretnej reakcji, aż nazbyt dobrze wiedząc ile
go ta cała rozmowa kosztuje, jego usta i tak opuściło jedno, proste słowo.
Ciche dziękuję zaszumiało mi w
uszach, kiedy mój towarzysz posłał mi zmęczone, a mimo to pełne siły
spojrzenie, które wywołało niesamowite ciepło w moim sercu.
Nagle wyprostowałem się na swoim miejscu, i zerknąłem na
zegarek. Opowieść Taemina była tak niespodziewanym punktem planu, że zupełnie
zapomniałem o dalszym ciągu obmyślonej przeze mnie randki.
- Idealnie. – Uśmiechnąłem się znad tarczy zegarka, i zerknąłem ku zdezorientowanemu Taeminowi. Uniosłem dłoń do góry i zacząłem odliczać na palcach. – Trzy, dwa, jeden…
Naraz, zgodnie z moimi oczekiwaniami, dobiegł nas głos
spikera radiowego, wydobywający się z odbiornika ustawionego w otwartym oknie
jednego z mieszkań położonych na najwyższym piętrze budynku. Taemin uniósł
brwi, zapewne zastanawiając się, skąd wiedziałem kiedy mieszkańcom kamienicy
przyjdzie ochota na słuchanie wieczornej audycji. Nie było to zbyt trudne do
przewidzenia, zważywszy na fakt, że ów mieszkający gdzieś pod naszymi stopami
meloman był niezwykle regularny w swoim użytkowaniu odbiornika, co zdążyłem już
zaobserwować, bo znałem to miejsce od dość dawna. Nie pokusiłem się jednak o
żadne wyjaśnienia. Wstałem ze swojego skrzypiącego krzesła, i stanąłem przed w
dalszym ciągu skonsternowanym Taeminem. W momencie, w którym głos radia ucichł,
a na wody wieczornego chłodu wpłynęła wartka, swingowa melodia, najwyraźniej
przewidziana dla osób, urządzających o tej późnej porze potańcówki, na twarzy
mojego towarzysza błysnęło zrozumienie.
Skłoniłem się, wyciągając w jego stronę otwartą dłoń.
- Czy zaszczyci mnie pan wspólnym tańcem, panie Lee? – zapytałem z czarującym uśmiechem na ustach. Chłopak wywrócił oczami, ale tym razem na jego twarzy nie było wahania. Bez słowa chwycił moją dłoń i pozwolił porwać się do tańca.
Skoczna melodia zaklęła nasze ciała, nakłaniając nas do podskoków, piruetów i półobrotów. Przybliżaliśmy i oddalaliśmy się od siebie, zgodnie z tym, co dyktowała nam zdobiąca cichą przestrzeń dachu muzyka. Taemin nie puścił jednak mojej dłoni ani razu, trzymając ją z taką mocą, że aż mnie samego to zaskoczyło. Nasze kroki odbijały się głośno na płaskiej powierzchni dachu, i mogłem tylko modlić się w duchu, żeby nie było to słyszalne w mieszkaniu tuż pod nami. Niewiele mnie to zresztą obchodziło. Pierwszy raz nasz taniec był tak lekki, tak beztroski, tak naznaczony szczęściem. Zupełnie, jakbyśmy żyli właśnie po to, żeby pewnego dnia paść sobie w objęcia i z blaskiem w oczach dać się ponieść tej podkradniętej komuś bezkarnie muzyce. Nie był to w żadnym stopniu ułożony taniec. Nie miał w sobie nic z elegancji walca, ale w zamian czarował spontanicznością. Śmiech wypełnił terytorium gwiazd, kiedy raz czy dwa zdeptaliśmy sobie wzajemnie palce, albo potknęliśmy się o własne nogi. Te niedociągnięcia tylko dopełniły wyjątkowości chwili, która wreszcie była taka prawdziwa, że aż ciężko mi było uwierzyć, że to wszystko faktycznie się dzieje. Że trzymam Taemina w ramionach, że czuję jego bijące serce przy moim, że gwiazdy odbijają się w jego śmiejących się oczach.
I nawet kiedy muzyka niespodziewanie ucichła (tak to się kończy, jak się słucha radia na gapę), nie odsunęliśmy się od siebie. Taemin splótł ręce na mojej szyi, a ja otoczyłem ramionami jego drobną sylwetkę. Nie chcieliśmy przerywać tej bliskości, ale głupio nam było tak stać i się przytulać, więc w dalszym ciągu kręciliśmy się po dachu w imitacji wolnego tańca. Musiało to wyglądać naprawdę idiotycznie, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Gwiazdy usłużnie oświetlały nam drogę między jednym krańcem dachu, a drugim, a my sunęliśmy nogami po ziemi, zbyt pochłonięci wzajemną obecnością, żeby zaprzątać sobie głowę odpowiednimi krokami.
Taemin wyglądał piękniej, niż kiedykolwiek, kiedy spoglądał na mnie z ufnością w oczach, i dziwnie nieśmiałym uśmiechem błąkającym się po ustach. Moje serce zabiło szybciej, kiedy chłopak wtulił się we mnie jeszcze mocniej, i ułożył głowę na mojej piersi. Byłem pewien, że słyszy głośne uderzenia tuż przy swoim uchu, co było jednocześnie zawstydzające i satysfakcjonujące. Ułożyłem jedną dłoń na jego głowie, bawiąc się kosmykami miedzianych włosów, którym księżyc nadawał dziwnie srebrnego pobłysku.
Chwilę potem zacząłem nucić.
Taemin zatrzymał się gwałtownie, na dźwięk dobrze nam obu znanej melodii. Mimo że nie odśpiewałem znaczących w tej piosence słów, chłopak bez problemu ją poznał, i nieco zesztywniał. Kiedy nie dałem mu żadnych wyjaśnień, w końcu uniósł głowę, żeby obrzucić mnie zdziwionym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się nieco blado.
- Twoje marzenie – powiedziałem, wpędzając Taemina w jeszcze większą dezorientację. Czułym gestem odgarnąłem zbłąkany kosmyk włosów z jego pola widzenia. – Tamtej nocy, kiedy się rozstaliśmy… - urwałem, bo mój głos nieco zadrżał. Odchrząknąłem. – Tamtej nocy powiedziałeś, że chciałbyś jeszcze raz zatańczyć ze mną do tej piosenki… - Taemin otworzył usta, a zaraz potem je zamknął, niepewny co chce powiedzieć. Poczułem, jak mocno zaciska dłonie na materiale mojego kołnierza. W końcu pokręcił głową, nie byłem pewien czy nade mną, czy też nad samym sobą. Sobą z przeszłości.
- To było bardzo lekkomyślne życzenie… - stwierdził, zapewne tak samo jak ja wspominając wszystkie nieprzyjemne maskarady, przez które od tamtego czasu musieliśmy przebrnąć. – Teraz wolałbym już chyba nigdy więcej nie słyszeć tej melodii – dodał, wydymając dolną wargę i kręcąc gwałtownie głową, co okazało się być nad wyraz urocze.
- Więc jakie jest twoje nowe marzenie? – zapytałem, obserwując jak jego twarz rozjaśnia szeroki uśmiech.
- Chyba pozostanę przy tej samej kategorii – stwierdził z namysłem. – Tyle, że następnym razem wolałbym zatańczyć coś trudniejszego. Jakieś tango, albo… - urwał, widząc, jak krztuszę się własną śliną na to stwierdzenie.
- Tango?! – wydusiłem z siebie, próbując nawet nie wizualizować sobie takiego tańca w jego wykonaniu. Taemin uśmiechnął się z satysfakcją.
- A co? To przerasta pana umiejętności, panie Choi? – zapytał z przekorą, na co wywróciłem oczami, i zmusiłem go do zrobienia imponującego piruetu, byleby tylko na moment się zamknął i dał mi dojść do siebie po tej niewątpliwie rozpalającej wyobraźnię wizji. Kiedy znów wylądował w moich ramionach, uśmiechnąłem się czule.
- „Kiedy tańczę, czuję się sobą. Czuję się prawdziwy” – zacytowałem jego własne słowa, i widziałem po jego minie, że dobrze je pamiętał. – Czy teraz… - zawahałem się. – Czy teraz czujesz się prawdziwy? – zapytałem w końcu, nie mając pojęcia, jaką spotkam reakcję. Tym razem jednak, Taemin wyglądał na zdecydowanego. Zatrzymał się w miejscu, ściągając ręce z mojego karku i układając je na moich policzkach. Jego oczy zamigotały urzekająco, kiedy wspiął się na palce i odpowiedział na moje pytanie krótkim, ale słodkim pocałunkiem. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Jak nigdy dotąd – zwerbalizował to, co chwilę temu sam wyczułem w tym ulotnym zbliżeniu. Następnie zmarszczył brwi, zsuwając dłonie z mojej twarzy i wspierając je na mojej klatce piersiowej, tam, gdzie dało się wyczuć przyspieszony rytm serca. – Ale chyba mam jeszcze jedno, ważniejsze marzenie… - dodał cicho, przez chwilę wpatrując się w swoje ręce, jakby wczuwając się w tę hałaśliwą melodię pod swoimi palcami. W końcu uniósł wzrok, a wiszące nad nami gwiazdy zabarwiły jego oczy pięknym odcieniem nadziei. – Chcę już zawsze grać w duecie – oznajmił z nieco niepewnym uśmiechem, na widok którego coś przewróciło mi się w żołądku. Przyciągnąłem Taemina bliżej siebie.
- W takim razie lepiej bądź uważny w doborze partnera – poradziłem poważnym tonem, a chłopak przekrzywił głowę. Uśmiechnąłem się przekornie. – Bo ten tutaj zrobi wszystko, żeby zakłócić twoje skupienie na pracy – wyjaśniłem, sprawiając, że Taemin obrzucił mnie oburzonym spojrzeniem i uderzył pięścią w moją pierś. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo tym razem to ja go pocałowałem. Dużo goręcej i dużo dłużej, niż to miałem w zamiarze. Kiedy jednak odsunęliśmy się od siebie, przestrzeń dachu znów wypełnił nasz śmiech, któremu zawieszone na granacie nieba gwiazdy zawtórowały swoim jasnym blaskiem.
Tak oto odbyłem pierwszą randkę z Lee Taeminem. Najpiękniejszą randkę w moim życiu. A to był dopiero początek…
~*~
Powracam z nową dawką 2mina!!!
Powiem Wam szczerze, że czasami łapałam się na obawach, co powiecie na taką ilość fluffiastości, czy się nie zanudzicie na śmierć. Ale wystarczyło mi jedno spojrzenie na tych moich niepoprawnie zakochanych i szczęśliwych synów, żeby dać im tyle urokliwych chwil we dwoje, o ile tylko mnie poproszą xD Jestem słaba >.<" Ten rozdział dał mi naprawdę wiele feelsów, kiedy z mocno bijącym sercem pozwalałam uśmiechom wreszcie zajaśnieć, dłoniom wreszcie się spleść - to naprawdę było dla mnie niesamowite przeżycie po tych wszystkich trudach, które przyszło mi z nimi przeżyć. Mam nadzieję, że komukolwiek zechce się to czytać! xD Sagi wielkimi krokami zbliża się do końca (x_____x)... Kolejne dwa rozdziały wychodzą jakieś niedorzecznie długie, nie wiem jeszcze co z tym fantem uczynić >.< Ale ostrzegam, że nie wrzucę 24 póki nie skończę 25 (który jest BARDZO niepokorny, ale w końcu sobie z nim poradzę), więc może być lekki poślizg, z góry przepraszam ;;;
Btw. Czy ktoś planuje jutro zjawić się na Zlocie Fanów K-popu w Krakowie? Bo ja będę na pewno! :D
Btw2. DOSTAŁAM PIĘKNY SHINEE KOCYK I MAGICZNY 2MINOWY KUBEK eoifjweofjwe!!!! <333 /musiałam się pochwalić/
Cóż, chyba tyle... do napisania ^^
Rozdział niezwykle fllufiasty, ale mi się bardzo podobał ;3 w końcu 2min jest naprawdę razem! Yeah! Cała ta randka zaplanowana przez Minho wyszła super ;3
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały, ale z drugiej strony smutno mi, że to już tak blisko końca...
Powodzenia ^^
http://cnbluestory.blogspot.com/
Dzięki~! ^^
UsuńWiesz, napisałam przed tym naprawdę okropnie długi komentarz. To miało być takie małe zadośćuczynienie za brak odzewu pod poprzednimi rozdziałami. Stwierdziłam jednak, że publikowanie tamtego czegoś nie ma sensu. Był tam za duży chaos. Nie chcę też się tłumaczyć bo powody każdy ma swoje. Wybacz.
OdpowiedzUsuńJedno jest pewne, 'Sagi' jest kolejnym świetnym opowiadaniem do którego będę wracać. Choćby nie wiem jak się skończyło, warto. Ten rozdział jak i wszystkie poprzednie były cudowne, idealne wręcz i doskonale pasowało w nich wszystko. Jedynie czego mi brakowało to jakiejś wzmianki z perspektywy Jonghyuna po całym przedstawieniu.
Niesamowita aura, magiczna wręcz. Niebanalna fabuła, świetnie wykreowani bohaterowie i opisy przeżyć wewnętrznych - to wszystko sprawia, że Twoje opowiadania stale przyciągają. A mnie jest ciągle mało i z każdym rozdziałem chcę więcej, choć nie mam prawa o to prosić.
Uwielbiam 'Sagi' i tak już zostanie.
Za brak komentarzy przepraszam a za 'Sagi' dziękuję. Naprawdę.
A.
Miło mi Cię widzieć! ^^
UsuńCo do chaosu w komentarzach, absolutnie mi to nie przeszkadza, ale nic nie szkodzi, zadowolę się tą krótką, ale szczerą oznaką miłości do mojego opowiadania :3
O Jonghyunie zamierzam jeszcze wspomnieć, ale prawdopodobnie będzie to dopiero w epilogu ><" Cieszę się, że w takim stopniu doceniasz to moje niesforne "Sagi", które przez ostatni rok stało się ogromną częścią mnie samej. Obyśmy obie szczęśliwie dotarły do końca (pożegnania z bohaterami nie są łatwe, wiem coś o tym ;-;).
To ja dziękuję! <3
Fighting~
2mina nigdy za mało <3 Uwielbiam ich chwile tylko razem. Tą bliskość, te uczucia, które do siebie czują, spojrzenia jakimi się obdarzają, ach, wszystko jest cudowne! Ich randka była idealna. Minho jako kelner i jego teksty, a do tego zachowanie Taemina były przecudowne. Magiczne wręcz. Czekałam długo, aż Taemin opowie coś o Taesunie i w końcu się doczekałam. Tego tak dużo. Do tego fakt, że powiedział o tym Minho, zaufał mu, zaufał temu uczuciu, które z dnia na dzień wciąż rosło i mimo tych chwil, kiedy czuł się niemal niepewny, oszukany (?) przez własne uczucia, zdradzony w sowim świecie, w swoim sercu to teraz może odczuwać skutki tych chwil dezorientacji, to w co to się przerodziło, jak pięknie się uformowało, a także jaką radość może teraz odczuwać. Minho także cierpiał, ale na szczęście już są razem szczęśliwi. Mogą rozmawiać, patrzeć na siebie bez skrępowania. Jak prawdziwi przyjaciele. Bo chyba w związkach to właśnie to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że zatracą się w tym nowym uczuciu, nowych doświadczeniach, rozmowach, szczęściu i będą żyć jako duet jak to oboje chcą. To dopiero początek tego kwitnącego uczucia, a przynajmniej jak oficjalnie sobie to już okazują. Początek, a niedługo koniec. Chciałabym czytać co dalej będzie, dalej i dalej i nie przestawać. Nie jest to możliwe do końca, ale wyobraźnia na szczęście daje nam o wiele więcej możliwości. Co będzie dalej? Już chcę wiedzieć <3 Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo, dużo weny <3 Powodzenia!
OdpowiedzUsuńCukier, puder, czekolada, słodkości...... Jakie to było słodkie, no aż mi zaraz zęby powypadają XDDD Ale nie że mi się nie podoba, skąd! *podnosi dłonie w obronnym geście* Należy im się za ten czas XD I tak uśmiechałam się jak głupia XD A jeśli obawiałaś się, że się zanudzę, to mogę cię uspokoić, bo tak z pewnością nie było ^^
OdpowiedzUsuńWróciła moja królowa Kim Sodam! Jak ja uwielbiam tą kobietę, to jest niemożliwe po prostu XD W sumie to podziwiam ją za wymyślenie takiego plany przeciwko swojemu bratu. W sumie ja ją podziwiam ZA WSZYSTKO (za to jak opowiada przede wszystkim XDDDD). Ciekawi mnie to, czy będzie jeszcze jakiś wątek z Jonghyunem, w sensie czy ciepło ma za kratkami, ma fajnych współlokatorów, czy strój w paski dobrze mu leży i takie tam XDD
W ogóle jak pomyślę, że to już prawie koniec to.... nie? Koniec, co to w ogóle jest, halo? Nie zgadzam się? No sama nie wiem XD
Na razie, życzę ci powodzenia w pisaniu 25 rozdziału, bo już nie mogę się doczekać ani 24, ani 25 no i tak... XD
Cóż, do następnego, fighting!
Mika~
Cieszę się, że nie zanudziłam, bo fluffiastości nie koniec >.< Jest dużo rzeczy, o których mój 2min musi jeszcze porozmawiać... a że oni najwyraźniej NIE UMIEJĄ robić tego NORMALNIE, bo to INFANTYLNE ZJEBY, to cóż... 24 i 25 będą dalszym ciągiem zadośćuczynienia za wszelkie przeszłe smutki :"D
UsuńSodam jest cenna, też ją kocham ;;; <3 A o Jonghyunie planuję wspomnieć w epilogu~
TEŻ NIE ROZUMIEM SŁOWA "KONIEC" W KONTEKŚCIE SAGI x.x piszę to opowiadanie od ponad roku, dla mnie brak Sagi to abstrakcja x.x
Cóż, zobaczymy jak to będzie...
Dziękuję!!!!!!!!!!!!!!!!! <3
Fighting ^^