12.08.2016

Sagi: ~XXIII~



Ciężkie drzwi zostały szeroko otwarte, a nasze buty zastukały o wypolerowaną marmurową posadzkę. Czułem się dziwnie, przekraczając próg posiadłości rodziny Kim z tak lekkim sercem, zupełnie jakby wciąż z trudem przychodziło mi uwierzenie, że bolesne chwile są już za nami, że nie będzie więcej oszustw i masek, a sam właściciel domostwa nie wyłoni się zaraz zza jednego z pokaźnych, zdobiących hol filarów, żeby znów położyć kres kiełkującemu w piersi szczęściu.

Oderwałem wzrok od imponujących schodów, prowadzących zapewne na wyższe kondygnacje budynku, i spojrzałem w kierunku stojącego obok mnie Taemina. Choć z pozoru wydawał się spokojny, to bez trudu mogłem dostrzec, że tak naprawdę stresuje się dużo bardziej, niż ja. Zupełnie, jakby bał się, że lada moment Kim Jonghyun znów stanie między nami, znów wyda jedno ze swoich niedorzecznych poleceń, znów zniszczy to, co właśnie zaczynaliśmy naprawiać.

- W porządku? – zapytałem, robiąc krok w jego stronę, chcąc chwycić go za rękę i jakoś w ten sposób pokrzepić. Zatrzymałem się jednak, nagle słysząc szybkie kroki, odbijające się echem po obszernej przestrzeni holu. Ku mojemu zaskoczeniu, na usta Taemina wpłynął nieznaczny uśmiech.

- NOOOOOOOONA! – Rozległ się znajomy głos. Odwróciłem głowę, napotykając wzrokiem pędzącego w naszym kierunku Yoogeuna. Chłopiec zupełnie mnie zignorował i z szerokim uśmiechem rzucił się ku Taeminowi, który automatycznie wziął go na ręce. Obserwowałem tę sytuację z otwartymi ze zdziwienia ustami, niepewien czy to ta sama dwójka na każdym kroku rzucających w siebie błotem chłopaków, co jeszcze parę tygodni temu.

- Nie nazywaj mnie tak – burknął Taemin machinalnie, chyba jedynie dla samego podkreślenia, że w dalszym ciągu nie akceptuje tego żenującego przezwiska. Następnie poklepał Yoogeuna po głowie, nieco niezdarnie, ale mimo wszystko czule. – Byłeś grzeczny? – zapytał, a malec potaknął entuzjastycznie.

Uniosłem brwi, zupełnie zaskoczony tym, jak bardzo ich relacja ociepliła się przez ten czas, od kiedy ostatni raz widziałem ich razem. Dobrze wiedziałem, że Taemin odwiedzał Yoogeuna regularnie przez cały okres przygotowań do przedstawienia, ale byłem zbyt zaabsorbowany bieżącymi sprawami, żeby go o to wypytywać. Teraz jednak przekonywałem się na własne oczy, jak wiele te ich spotkania znaczyły. I choć w dalszym ciągu nie widziałem Taemina w roli opiekunki do dzieci, to byłem w pewien sposób dumny z jego prób otwierania się na drugiego człowieka.

Uśmiechnąłem się rozczulony, widząc jak Yoogeun z ożywieniem o czymś Taeminowi opowiada, a ten z całych sił stara się okazać zainteresowanie. Kiedy jednak na moment pochwyciłem spojrzenie starszego, ten szybko odwrócił wzrok, najwyraźniej zawstydzony własnym odmiennym od codziennego zachowaniem. Pokręciłem głową ze śmiechem na ustach.

- Hej, kawalerze… - zagadnąłem, zbliżając się i pacając Yoogeuna w ramię. – O mnie już zapomniałeś? – Chłopiec spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej przez moment intensywnie kalkulując w głowie, przez kogo woli być trzymany na rękach. W końcu jednak jego twarz rozjaśnił kolejny radosny uśmiech.

- Hyuuuuuung! – zawołał, wykręcając się w ramionach Taemina i lokując się w moich. Spojrzałem w kierunku Lee z triumfem na twarzy, na co ten odpowiedział mi mściwym pokazaniem języka. Obaj z Yoogeunem zachichotaliśmy, jak zwykle zwyciężając z rudowłosą nooną. Nasza dziecinada została jednak przerwana przez osobę, z którą przyszliśmy się spotkać.

Kim Sodam stanęła u szczytu schodów, i z uśmiechem przywołała nas gestem dłoni.

~*~

- Niezmiernie cieszę się, mogąc wreszcie gościć was w należyty sposób – powiedziała Sodam, zamykając drzwi bawialni, i wskazując nam fotele przy stoliku do kawy. Sama usadowiła się na sofie, swoim zwyczajem na moment skupiając całą uwagę na nalewaniu herbaty do porcelanowych filiżanek.
Posłusznie udałem się we wskazanym mi kierunku, jednocześnie rozglądając się po wykwintnie urządzonym pomieszczeniu. Wspomniałem poprzednie moje spotkania z Sodam, to w podziemiach kawiarni, to znów w skromnym zakładzie krawieckim. I choć wcześniej miałem ciągłe i nieodparte wrażenie, że takie obskurne miejsca nie pasowały do jej królewskiej aury, dopiero patrząc na dziewczynę otoczoną złotymi bibelotami na etażerkach i drogimi tapetami na ścianach zrozumiałem, że wystrój nie miał większego znaczenia, bo ta osoba stanowiła klasę sama w sobie.

Sodam uśmiechnęła się do mnie, kiedy zająłem swoje miejsce. Taemin jednak miał inne plany. Swoim zwyczajem zignorował zaproszenie, i wsparł się o jedną ze ścian, zawieszając uważne spojrzenie na zdobiącej szafkę miniaturowej makiecie kosmosu, wykonanej z drewna. Otworzyłem usta, żeby go upomnieć, ale zanim zdążyłem to zrobić, gospodyni powstrzymała mnie pokręceniem głowy, najwyraźniej nie urażona pozbawionym manier zachowaniem jednego ze swoich gości.

Kiedy herbata została rozlana do filiżanek, a jej aromatyczny zapach wypełnił pomieszczenie, Kim Sodam posłała nam radosne spojrzenie.

- Zacznijmy od tego, co powinnam była zrobić już wczoraj, ale nie było na to czasu – oznajmiła z powagą. – Gratuluję nad wyraz udanego przedstawienia. – Choć jej uśmiech wciąż był jasny, to w oczach zaigrał refleks smutku. – Byliście naprawdę niesamowici i cieszę się, że mogłam z wami współpracować. Bez waszej pomocy to przedsięwzięcie nie miałoby szans na powodzenie. Dziękuję. – Szczera wdzięczność na twarzy dziewczyny sprawiła, że poczułem się w pewien sposób oczyszczony z winy ojca. Nie mogłem naprawić jego błędu, ale w zamian za to zapobiegłem dalszym rozwijającym się z tamtego jednego grzechu krzywdom. Czułem, że od tej pory będę w stanie żyć z czystym sumieniem.

- Nie musi nam panienka dziękować, to… - zacząłem w skromnym tonie, ale przerwano mi w połowie zdania.

- Czy on… - odezwał się niespodziewanie Taemin. Oboje spojrzeliśmy w jego kierunku. Chłopak nie patrzył żadnemu z nas w oczy, skupiając się na miniaturowym drewnianym niebie. – Na pewno został unieszkodliwiony? – zapytał, jakby potrzebując usłyszeć potwierdzenie, żeby móc wreszcie przyjąć to do wiadomości. – Nie wróci już, prawda? – Taemin uniósł głowę i spojrzał na Sodam ze zmarszczonymi brwiami. Było coś niemalże błagalnego w tych ciemnych oczach, i wcale się ich właścicielowi nie dziwiłem. Jedyne czego obecnie pragnąłem, to spokój i beztroska. Taeminowi chyba jednak ze znacznie większym trudem przychodziło dopuszczenie do siebie myśli, że złe czasy są już za nami.

Sodam pokiwała głową z bladym uśmiechem, najwyraźniej doskonale rozumiejąc, co się dzieje w głowie Taemina.

- Nie wróci… a przynajmniej nieprędko. Mam nadzieję, że przez ten czas dokładnie przemyśli wszystko to, co ukazaliście w waszej sztuce – powiedziała dziewczyna, po czym pozwoliła sobie na nieco gorzki półuśmiech. – Ah, cóż ze mnie za okropna siostra, która gwarantuje o pozbyciu się własnego brata… - Sodam pokręciła głową, jakby próbując zbyć tego typu myśli, które musiały nawiedzać ją dość często. Po chwili dziewczyna z nową werwą klasnęła w dłonie. – Ale to już za nami, czas ruszyć naprzód! – powiedziała, siląc się na entuzjazm.

- Co zamierza panienka teraz robić? – zapytałem z uprzejmym zainteresowaniem, dobrze wiedząc, że Taemin nie będzie łaskaw poprowadzić tej rozmowy. Być może nie traktował już Sodam jak zdrajczyni, ale z jakiegoś powodu w dalszym ciągu nie pałał do niej sympatią. Westchnąłem w duchu.

- Przypuszczam, że to pora, kiedy wreszcie mogę spróbować nauczyć się roli… - Dziewczyna na moment zawiesiła głos, marszcząc brwi nad własnymi słowami. – Nie roli… To czas by nauczyć się być matką, a nie jedynie ją odgrywać. – Uśmiechnęła się subtelnie, uśmiechem pełnym nadziei na dobrą przyszłość. – A wy? Jakie macie plany?

Jej żywa ciekawość starła się z moim jawnym zakłopotaniem i z taeminową wymuszoną obojętnością. Naraz zrozumiałem, czemu ten chłopak zapobiegawczo nie raczył koło mnie usiąść. Zupełnie jakby przewidział, że ta sytuacja nastąpi i zadecydował stanąć poza polem rażenia. Jeśli sądził, że tym razem mu odpuszczę, to się grubo mylił.

Pokręciłem głową z pobłażliwym uśmiechem, po czym wstałem ze swojego fotela. Sodam chyba dobrze wyczuwała rosnące w przestrzeni pomieszczenia napięcie, bo usłużnie milczała, czekała, tym samym sprzyjając moim zamiarom. W kilku krokach zbliżyłem się do wspartego o ścianę chłopaka, który z upartością godną osła wbił wzrok w podłogę, ignorując moją egzystencję.

- Mamy chyba tylko jeden cel – odezwałem się w imieniu nas obu, na co Taemin wreszcie uniósł głowę i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco, po czym, zanim zdążył się wycofać, chwyciłem go za rękę i ścisnąłem ją z mocą. – Wspólnymi siłami nauczyć się kochać – oznajmiłem otwarcie, na co oczy Taemina rozszerzyły się nieznacznie, zaskoczone taką szczerością. Chłopak wyraźnie wahał się między złością na mnie, za tę bezceremonialność, zawstydzeniem przed Sodam, że widzi nas w tak intymnym momencie, a prostą i mimowolną potrzebą zawierzenia moim naznaczonym nadzieją słowom. W końcu jednak, to ostatnie chyba wygrało, bo Taemin odpowiedział mi nieco słabszym niż mój, ale wciąż niosącym z sobą siłę uściskiem dłoni. W jego oczach znów zaigrał milion barw, które tak pięknie skomponowały się z nieznacznym uśmiechem.
Kiedy odwróciłem się w kierunku Sodam, dziewczyna obserwowała nas z dziwnie czułym wyrazem, błąkającym się w kącikach ust. Jednak w momencie, w którym jej oczy spoczęły tylko na Taeminie, błysnęła w nich niezaprzeczalna powaga.

- Panie Lee… - zawiesiła głos i pokręciła głową. - Taemin… - zaczęła znów, spoglądając mu w oczy tak intensywnie, że chłopak na moment zaniechał swojego zgrywania obojętności. Sodam uśmiechnęła się ciepło. – Jestem pewna, że Taesun byłby z ciebie dumny – powiedziała z przekonaniem, zupełnie szokując Taemina swoimi słowami. Chłopak zachwiał się nieznacznie pod ich wpływem, więc mocniej ścisnąłem jego dłoń. Nie rozumiałem, czemu wypowiedź Sodam wywarła na nim aż takie wrażenie, ale wystarczyła mi świadomość, jak wiele jej słowa dla niego znaczyły. Po krótkiej chwili dziewczyna przeniosła wzrok na mnie.

- Minho, mam dla ciebie ostatnią misję – oznajmiła, a ja uniosłem brwi, zaskoczony. – Ostatnią, ale z nich wszystkich najważniejszą. Opiekuj się nim. Jestem pewna, że zrobisz to lepiej, niż ktokolwiek inny.

~*~

Wizyta u Sodam zajęła nam więcej czasu, niż przewidywaliśmy, z racji tego, że Yoogeun postanowił pokazać nam wszystkie piękne zabawki, które podarowała mu mama, i nikt nie miał odwagi go od tego pomysłu odwodzić. Byłem ciekaw, w kogo wdał się ten dzieciak, bo w kwestii upartości mógł z powodzeniem konkurować ze swoim wujkiem. Kiedy wiele godzin później wymęczeni opuściliśmy posiadłość rodziny Kim, słońce chyliło się już ku zachodowi. Jego ciepła, pomarańczowo-złota barwa iskrzyła się na dachach budynków, malowała wąskie alejki, zdobiła brukowane uliczki. Miasto żyło ostatnim, najpiękniejszym tchnieniem dnia, a ja szedłem przez zalewającą je rzekę światła z niesamowicie lekkim sercem w piersi; sercem pozbawionym sznurków czy zasłon, sercem otwarcie i bez skrępowania bijącym dla idącego u mojego boku chłopaka.

Taemin, swoim zwyczajem, szedł z rękami w kieszeniach i głową zadartą do góry, zapatrzony w to błękitno-złote niebo nad nami. I choć znów błądził myślami gdzieś między zabarwionymi miedzią obłokami, a gdzieniegdzie srebrzącymi się już nieśmiało gwiazdami, tym razem nie czułem skrępowania, obserwując jego pełną zadumy twarz. Czy to możliwe, że teraz wydawała mi się jeszcze piękniejsza, niż kiedyś? Zupełnie jakbym dotąd oglądał jedynie wyjątkowo wprawnie wykonany szkic, który pod wpływem raz rozbudzonej w sercu szczerości zaczął stopniowo wypełniać się czystymi barwami, wznosząc dzieło sztuki na nowy poziom piękna. Światło zachodzącego słońca tylko potęgowało to niezwykłe wrażenie, ożywiając ów obraz, w szlachetny sposób wyostrzając każde pociągnięcie pędzla, każdy kontur, każdy cień. Po raz pierwszy z pełną premedytacją zachwyciłem się smukłością widocznej zza kołnierza płaszcza szyi, po raz pierwszy bez wyrzutów sumienia zbadałem wzrokiem kształtność ust, po raz pierwszy bez jakichkolwiek obaw westchnąłem nad głębią oczu. Po raz pierwszy tak bezkarnie i beztrosko było mi dane obserwować pozbawioną maski twarz Lee Taemina. I był to, słowo daję, najpiękniejszy widok na tym świecie.

- Gapisz się – burknął Taemin, zgodnie z oczekiwaniami wypowiadając słowa, na które czekałem. Uśmiechnąłem się przekornie.

- Widzisz, ja zachwycam się twoją urodą nieustannie, a ty nie wpatrujesz się we mnie prawie nigdy. Czy powinienem czuć się urażony? – zapytałem pełnym wyrzutu tonem, a Taemin zgromił mnie wzrokiem za ten iście szczeniacki tekst.

- Istnieją subtelniejsze sposoby podziwiania czyjegoś wyglądu… - odciął się złośliwie, wytykając mi mój brak wyczucia, ale zaraz ugryzł się w język, jakby w obawie, że spróbuję rozwinąć ten wątek. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

- Jak na przykład? – ciągnąłem temat, nie dając za wygraną. Na to pytanie chłopak odwrócił wzrok, i gdybym miał dość odwagi, powiedziałbym, że Lee Taemin właśnie się zawstydził. Wolałem jednak nie igrać z ogniem. Wziąłem głęboki wdech. – Jeśli sugerujesz obserwowanie podczas snu, to już to przetestowałem… - powiedziałem z wahaniem, zastanawiając się, czy zaraz moje oczy doznają bliskiego kontaktu z paznokciami Taemina, i w efekcie stracę wzrok. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby chciał oskarżyć mnie o próbę gwałtu, bądź coś równie absurdalnego, ale ostatecznie najwyraźniej się rozmyślił, i znów spuścił głowę. Nie byłem pewien, czy odechciało mu się docinek, czy też po prostu żadna obelga nie wydała mu się adekwatna do sytuacji, ale kiedy chwilę potem się odezwał, jego głos zabrzmiał nad wyraz cicho.

- Ja też – rzucił krótko i z bezgranicznym zażenowaniem na twarzy. Moje serce przyspieszyło na tę wiadomość. Dotąd sądziłem, że to tylko ja jestem takim desperatem, żeby zakradać się do sąsiedniego pokoju. Kto by pomyślał, że nadejdzie dzień, w którym Lee Taemin własnowolnie przyzna się do podglądania mnie w trakcie snu?

- Czuję się usatysfakcjonowany – stwierdziłem z głupawym uśmiechem, nie drążąc dłużej tematu, po czym chwyciłem Taemina za rękę i żwawiej ruszyłem przed siebie. Nie uszedłem jednak nawet paru kroków, gdy poczułem, że chłopak stawia opór. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Co robisz? – zapytał niepewnie, spoglądając na nasze dłonie. Odpowiedziałem mu ciepłym uśmiechem.

- Zabieram cię na randkę – odparłem z prostotą, jakbym stwierdzał najoczywistszy na świecie fakt, mimo że doskonale wiedziałem jak kompletnie nieoczywiste to było w przypadku naszej pokręconej relacji. Być może właśnie z tego powodu postanowiłem podejść do owej kwestii tak spontanicznie.

- R-randkę? – W oczach Taemina niespodziewanie błysnęła panika. Miałem świadomość, jak źle musiało mu się to słowo kojarzyć. Bo choć ja sam bawiłem się świetnie niemal przez całe nasze dwie pierwsze, udawane randki, to dla Taemina musiały to być istne katusze. Moje uśmiechy, moje pocałunki, moje oczy przepełnione miłością – musiał patrzeć na to wszystko z bolesną świadomością, że każda z tych pozornie pięknych chwil już wkrótce zmieni się w ostrą igiełkę, która utkwi w moim sercu i zostawi na nim wieloletnią ranę. Co gorsza, moje serce nie było jedynym, które miało z tego powodu cierpieć. Tak właśnie w oczach Taemina musiała obecnie wyglądać randka. Postanowiłem dołożyć wszelkich starań, żeby to zmienić.

- W końcu mieliśmy się uczyć miłości, prawda? A zakochani chodzą na randki – stwierdziłem dobitnie, obserwując, jak Taemin wyraźnie walczy ze sobą, żeby nie okręcić się na pięcie i nie uciec przed moimi niedorzecznymi pomysłami. W końcu głośno wypuścił powietrze z płuc.

- W takim razie… - Chłopak łagodnie wysunął rękę z mojego uścisku, zupełnie ignorując moje zszokowane jego zachowaniem spojrzenie. – W takim razie… - powtórzył, ponownie łącząc nasze dłonie, ale tym razem splatając każdą parę palców osobno. Następnie uniósł wzrok, czarując mnie barwą głębokiego złota w ciemnych tęczówkach. Czy to kolory zachodzącego słońca znalazły chwilową siedzibę w jego oczach, czy też naprawdę widziałem w nich moc taeminowych uczuć – to nie miało znaczenia. Najważniejsze były te wiedzione uśmiechem radosne iskierki, które rozjaśniły nie tylko kręgi źrenic, ale i całą twarz. – Tak będzie mi ciężej się wyrwać, jeśli postanowisz zrobić coś idiotycznego – oznajmił, unosząc nasze złączone dłonie na poziom wzroku, i znów je opuszczając. Zaśmiałem się z rozczuleniem, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej złośliwości skierowane w moją osobę będą się pojawiać już zawsze, niezależnie od okoliczności, czy powagi sytuacji.

- Uznam to za przyzwolenie na robienie głupstw – odparłem przekornie, po czym mocniej ścisnąłem dłoń Taemina, i poprowadziłem go przez tonące w magii zachodu miasto.

Tak zaczęła się nasza pierwsza prawdziwa randka.

Niespiesznym krokiem przemierzaliśmy szerokie, strzeżone przez wiekowe dęby aleje, oraz wąziutkie, zapomniane przez świat uliczki. Wszystko dosłownie iskrzyło się na naszych oczach, a każda barwa zdawała się splatać z blaskiem zachodu, odkrywając przed nami swoje mistyczne, niedostępne za dnia oblicze. Złote miasto bez słowa przyjęło dźwięk naszych kroków, ciepło naszych dłoni, rytm naszych serc, dokonując w nas czegoś niemożliwego. Bo oto z każdym lśniącym na włosach Taemina, słonecznym odłamkiem światła czułem, jakbym zakochiwał się na nowo. Jakbym znów poznawał tę osobę, którą znałem już tak długo. Jakbym znów oddawał serce komuś, kto od dawna miał je w posiadaniu. Jakbym znów zamarzył o pierwszym walcu z chłopakiem, z którym tańczyłem już tyle razy.

Dziwny był to spacer. Magia momentu, w którym świat zawisa na granicy dnia i nocy wyraźnie wpłynęła na nasze serca i umysły, nadając spojrzeniom nowego rodzaju zawstydzenia, które do tej pory nie miewało zbyt często miejsca w naszej relacji. Naraz stałem się aż nazbyt świadom elementów, takich jak ciepło splecionej ze mną dłoni, czy urzekająca barwa komponującego się z ciszą wieczora głosu. Nie rozmawialiśmy wiele, zupełnie jakby słowa przestały pasować do tych szczególnych, dzielonych na dwoje chwil, zupełnie jakby zakłócały nadzwyczajność tego wspólnie spędzonego czasu. Więc milczeliśmy, komunikując się blaskiem oczu i głębią uśmiechów. Słowa zresztą zdawały się być zbędne, bo już sam ten odbywany przy akompaniamencie ostatnich dźwięków miejskiego dnia spacer przekroczył moje najśmielsze oczekiwania.

Byłem szczęśliwy. Szczęśliwy, jak nigdy dotąd. I jeśli mnie wzrok nie mylił, podobnie było w przypadku idącego u mojego boku Taemina. Jego uśmiech jeszcze nigdy nie był tak szeroki, tak prosty, tak szczery. Czy to dotyk mojej dłoni dodał mu odwagi? Czy to może ten zachód słońca tak na nas obu wpływał? Nie miałem pojęcia. Jedyne, co się liczyło, to tu i teraz. Najpiękniejsze tu i teraz, jakiego doświadczyłem.

I nawet kiedy ostatnia kropla słonecznego złota zniknęła spomiędzy kosmyków taeminowych włosów, jego spojrzenie nadal jarzyło się dziwnym blaskiem pośród chłodnych błękitów i granatów, malujących świat wraz z przybyciem nocy. Wtedy właśnie przyspieszyłem kroku, i skręciłem w jedną z bocznych, mało uczęszczanych uliczek, biegnącą między ścianami dwóch wiekowych kamienic.

- Gdzie idziemy? – zapytał Taemin podejrzliwie, posłusznie jednak pozwalając prowadzić się w nieznane. Odpowiedziałem mu tajemniczym uśmiechem.

- Gwiaździste wieczory to idealna pora na przedstawienia, nie sądzisz? – powiedziałem zagadkowo, obserwując, jak chłopak machinalnie zerka ku górze. Niebo nie było jednak zbyt dobrze widoczne z tego obskurnego zaułka, bo nad naszymi głowami porozwieszane zostały suszące się w popołudniowym słońcu i wciąż nie pościągane przez właścicieli mieszkań prześcieradła. Taemin zmarszczył nos, co wydało mi się, ni mniej ni więcej, rozbrajająco urocze.

- Przedstawienia? – powtórzył, spoglądając na mnie jawnie zaintrygowany. Przystanąłem i wsparłem obie ręce na biodrach, przybierając srogą minę.

- Chyba nie sądzisz, że zapomniałem o tym, co kiedyś mi powiedziałeś? – rzuciłem ku niemu, wywołując tylko dodatkową dezorientację, objawiającą się w zmarszczeniu brwi. Westchnąłem, udając zniecierpliwienie. – Powiedziałeś, że następnym razem, kiedy będę chciał zabrać cię na randkę, powinienem to wcześniej zaplanować… - W oczach Taemina błysnęło zrozumienie, i już otworzył usta, żeby jakoś to skomentować, ale nie dałem mu dojść do słowa. – Jako że to nasza pierwsza prawdziwa randka pomyślałem, że muszę się do tej rady zastosować. Tym razem postaram się sprostać twoim oczekiwaniom. – Ostatnie zdanie wypowiedziałem nieco sarkastycznym tonem, wspominając znudzenie, jakim Sagi napiętnowała naszą udawaną randkę w teatrze. Taemin skrzywił się na moje słowa.

- Ty… - zaczął, najwyraźniej znów szukając w głowie jakiejś oryginalnej obelgi, co ostatnimi czasy przychodziło mu z coraz większym trudem. Nie żebym narzekał. Zanim jednak na cokolwiek się zdecydował, bez słowa wskazałem uprzejmym gestem na przytwierdzone do ściany jednej z kamienic, zardzewiałe schodki, przeznaczone do celów technicznych. Taemin umilkł, obrzucając podejrzliwym wzrokiem to metalowe stopnie, to moją pełną powagi twarz. W końcu ciekawość chyba jednak w nim zwyciężyła, bo westchnął ciężko, i podszedł do drabinki. – Jeśli tylko mnie wkręcasz, to pożałujesz… - mruknął pod nosem, po czym bez dalszego marudzenia zaczął wspinać się po metalowych stopniach ku górze. Z pełnym rozczulenia uśmiechem poszedłem w jego ślady.

Dotarłem na dach budynku tuż po Taeminie. Orzeźwiający, wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz, spłukując z niej złote ciepło minionego już zachodu słońca. Zastępując je nerwowym trzepotaniem serca w piersi. Nie byłem nawet pewien, czym się stresuję. Czy to to od nowa przeżywane zakochanie tak na mnie wpływało? Czy to ten chłodny blask księżyca, barwiący drobną sylwetkę Taemina odbierał mi trzeźwość umysłu? A może wielki aktor Choi Minho właśnie tchórzył przed kolejną improwizacją?

Przełknąłem nerwowo ślinę i zbliżyłem się do zastygłego w bezruchu Taemina. Chłopak topił wzrok w siatce wijących się lśniącymi w blasku latarni wstęgami uliczek, po których raz po raz przemykały cienie mieszkańców miasta, spieszących o tej późnej porze do domów. Wiatr rozwiewał kosmyki włosów Taemina, pozwalając mi dostrzec pełen dziwnego napięcia wyraz twarzy. Choć nad naszymi głowami rozciągał się niesamowity widok, powód dla którego wybrałem to miejsce na naszą randkę, chłopak uparcie wbijał wzrok w ziemię, unikając światła gwiazd. Jakby wciąż bojąc się otwarcie spoglądać w ich stronę.

Wyciągnąłem dłoń i przesunąłem jej wierzchem po chłodnym policzku Taemina, zwracając na siebie jego uwagę. Chłopak spojrzał mi w twarz z dziwną mieszanką niesprecyzowanych emocji, kłębiących się w ciemnych oczach. Zdawało mi się, że o coś mnie pyta tym dziwnie tęsknym wzrokiem, o coś prosi, czegoś pragnie. Bez słowa odsunąłem się i wskazałem usłużnym gestem w kierunku ustawionego na dachu, zardzewiałego i rozklekotanego stolika. Nie miałem pojęcia, kto go tu umieścił, ani w jakim celu to zrobił. Przypuszczałem, że ktoś zagospodarował dla siebie ten fragment dachu, wyposażając go w skromne miejsce do siedzenia. I choć wiedziałem, że to miejsce do kogoś musiało należeć, nie przeszkadzało mi to w odwiedzaniu tego cudzego improwizowanego tarasu kiedy tylko naszła mnie ochota na pełne zadumy patrzenie w niebo. Na przykład dzisiaj.

Taemin uniósł brwi, zaskoczony tym samotnym stolikiem, który był z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej się tu spodziewał. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, kiedy mimo wszystko ruszył w jego stronę. Odsunąłem mu krzesło, a on z pokrywającą przeraźliwe skrzypienie gracją usiadł na nim, i spojrzał na mnie wyczekująco. Ja jednak nie od razu zająłem swoje miejsce. Przystanąłem obok stolika, drapiąc się w głowę i rozglądając się na boki. Po krótkiej chwili namierzyłem tuż przy drzwiach prowadzących z wnętrza budynku na dach to, czego szukałem. Nie zważając na rzucane mi przez Taemina, pytające spojrzenia, udałem się w tamtym kierunku, by po chwili znów powrócić do naszego stolika. Wreszcie, skierowałem wzrok na czekającego niecierpliwie chłopaka, i uśmiechnąłem się czarująco, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Kiedy w mojej ręce pojawiła się, nieco zgnieciona, ale wciąż dodająca otoczeniu elegancji róża (którą, dla ścisłości, zwinąłem z czyjegoś parapetu dosłownie pół godziny wcześniej), Taemin uniósł brwi w niedowierzaniu. Wspomniałem tamten dzień, kiedy Kibum wcisnął mi w ręce bukiet kwiatów, który w zamierzeniu miałem podarować mojemu wspólnikowi, a który ostatecznie wyrzuciłem do kosza, bojąc się, że się zbłaźnię. Obecna mina Taemina niewiele odbiegała od tej, którą sobie tamtego dnia ze zgrozą wyobraziłem. Tym razem jednak, nie zamierzałem czynić z tej róży prezentu. Postawiłem na stole znalezioną wcześniej, szklaną butelkę, którą kiedyś nieopatrznie zapomniałem stąd sprzątnąć, po czym wetknąłem w jej szyjkę łodyżkę kwiatka, tym samym w ów prowizoryczny sposób dekorując miejsce naszej randki. Widząc to, Taemin parsknął śmiechem nad moją dziecinadą. Coś przewróciło mi się w żołądku na ten dźwięk. Znaliśmy się już tyle miesięcy, a widok śmiejącego się beztrosko Taemina wciąż był dla mnie zupełną i kompletnie urzekającą nowością.

Skończywszy swoje przygotowania, wreszcie usadowiłem się na drugim zardzewiałym krześle, naprzeciwko tego zajętego przez Lee. Chłopak jeszcze raz omiótł wzrokiem stolik, a później przelotnie zerknął na niebo nad nami.

- To wygląda jak gwiezdna restauracja… - powiedział, ale urwał, jakby dopiero po chwili orientując się, jak dziecinnie musiało to zabrzmieć. Zupełnie rozczulał mnie sposób, w jaki coraz częściej się przy mnie zapominał, i zaczynał mówić, co mu przyszło do głowy, zaniechując uprzedniej kalkulacji nad każdym słówkiem. Marszczył wtedy nos, zupełnie niezadowolony z samego siebie i zażenowany swoim brakiem samokontroli, co było absolutnie uroczym widokiem. Cieszyło mnie, że w parze z tym niezadowoleniem, coraz rzadziej szły strach, panika, czy spłoszenie. Tego typu spostrzeżenia czyniły cały mój wysiłek i cierpliwość naprawdę godnymi poświęcenia.

- To może być gwiezdna restauracja, jeśli tego sobie życzysz – odparłem z uśmiechem, na co Taemin wywrócił oczami, poirytowany faktem, że celowo ciągnę ten wątek rozmowy.

- Więc co będziemy jeść? – zapytał z pretensją w głosie, obrzucając znaczącym spojrzeniem pusty, wyposażony jedynie w, aspirującego na miano romantycznego, kwiatka stolik. W odpowiedzi pochyliłem się nad blatem z tajemniczą miną na twarzy.

- Będziemy żywić się miłością – oznajmiłem poufałym szeptem, za co otrzymałem bolesnego pstryczka w czoło. Taemin mierzył mnie na wpół poirytowanym, na wpół rozbawionym spojrzeniem.
- Jesteś idiotą – stwierdził po raz nie wiem który, a ja wyszczerzyłem się głupawo, po czym zerwałem się z miejsca i sięgnąłem do kieszeni. Wyciągnąłem z niej białą chusteczkę do nosa i przewiesiłem ją przez zgięte przedramię, w imitacji ścierki.

- Kelner-idiota stawia się na wezwanie – powiedziałem formalnym tonem głosu, nieznacznie się kłaniając. – Czym mogę służyć? – Taemin pobłażliwie pokręcił głową, wyglądając przy tym, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien pozwolić mi na te wygłupy, czy też raczej zdzielić mnie moją szklaną butelką po głowie. W końcu zdecydował się, chyba nieco wbrew sobie, na pierwszą opcję, bo przybrał zamyślony wyraz twarzy.

- A co szanowny pan kelner poleca? – zapytał kpiącym tonem, który miał chyba w zamierzeniu jakoś pokryć te radosne iskierki w jego oczach, komunikujące mi wyraźnie, że chłopak świetnie się bawi, nawet jeśli by się do tego nie przyznał. Przybrałem profesjonalną minę.

- Nasza restauracja specjalizuje się w obsługiwaniu wyjątkowo nieudolnych i improwizowanych randek pod gołym niebem – zacząłem rzeczowym tonem, a Taemin zakrył usta dłonią, próbując stłumić śmiech. – Oferujemy specjały takie, jak wieczorne uściski dłoni, gwiezdne spojrzenia w oczy i, osobiście moje ulubione, księżycowe pocałunki – wyliczyłem z niezachwianą powagą, na co mój towarzysz prychnął głośno, orientując się w moich niecnych zamiarach. Moja następna wypowiedź sprawiła jednak, że kpiący wyraz opuścił jego oczy. – Daniem specjalnym na dziś jest wspólne oglądanie nieba. Prawdziwego nieba. – Położyłem nacisk na ostatnie dwa słowa, obserwując, jak na twarzy Taemina pojawia się zrozumienie. Chłopak spuścił wzrok w obronnym geście, nie chcąc, żebym widział, co myśli.

Porzuciłem moją rolę kelnera, ponownie zajmując miejsce przy stole. Przez chwilę obaj milczeliśmy, i tym razem ta cicha atmosfera ciążyła mi niemiłosiernie, ale wiedziałem, że muszę być cierpliwy. Zerknąłem na zegarek, i uśmiechnąłem się nieznacznie.

- Minho… - odezwał się w końcu Taemin, ale nie dałem mu dojść do słowa.

- Ciii… - Ułożyłem palec na ustach, nie zważając na zdziwione spojrzenie mojego towarzysza. Następnie wskazałem gestem głowy w kierunku nieba nad nami. – Zaczyna się dzisiejsze przedstawienie – powiedziałem szeptem, zupełnie jakbym naprawdę siedział na teatralnej sali, pośród dziesiątek foteli, z ekscytacją oczekując na przygotowaną specjalnie dla nas sztukę. Bo tak właśnie się czułem. Jakby niebo, które naraz rozjarzyło się milionem gwiazd, przybrało swoją najpiękniejszą szatę specjalnie po to, żebyśmy mogli z Taeminem ją podziwiać. Jaśniejące na kanwie granatu latarenki zdawały się być tak blisko nas, jakby wystarczyło jedno sięgnięcie dłonią, żeby je posiąść. Chłodne ścieżki ich blasku wiły się na ciemnym tle, układały się w fantazyjne, tajemnicze wzory, tworzyły hipnotyzujące korytarze, a każdą z tych dróg chciałem przemierzyć czując ciepło dłoni siedzącego obok mnie chłopaka. Kierowany tą myślą, z niejakim trudem oparłem się urokowi prezentowanej mi sztuki, i zerknąłem w kierunku Taemina.

Mój towarzysz siedział z głową zadartą do góry, zapatrzony w iluminacje niebieskie, których czarodziejskie światło odbijało się na jego twarzy, czyniąc ją tym piękniejszą. Uśmiechnąłem się, widząc, jak Taemin bez dalszych oporów pozwala nocy się oczarować. Dobrze pamiętałem jego strach tamtego wieczora w teatrze, kiedy wyznał mi, że nie czuje się dość prawdziwy, żeby patrzeć w rzeczywiste niebo. Od tamtego czasu jednak wszystko uległo zmianie. Wdychałem rześkie, nocne powietrze, a moje serce biło tak mocno, tak intensywnie, że czułem się bardziej żywy, niż kiedykolwiek dotąd. Miałem nadzieję, że w przypadku Taemina było podobnie.

Mój wzrok padł na leżącą na stole, zaciśniętą w pięść dłoń Lee. Choć jego twarz wyrażała spokój, wręcz fascynację dla piękna odgrywanego dla nas przez noc przedstawienia, chłopak wciąż mimowolnie się denerwował. Westchnąłem cicho, i przykryłem jego rękę swoją własną. Taemin wzdrygnął się, ale nie spojrzał w moim kierunku. Poczułem, jak rozluźnia dłoń, więc wyprostowałem jego palce i splotłem je z moimi. Chłopak wziął drżący wdech.

- Nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedziała Sodam… - odezwał się z wahaniem. Uniosłem brwi w niemym pytaniu, a chłopak przełknął ślinę nerwowo. – „Jestem pewna, że Taesun byłby z ciebie dumny” – powtórzył słowo w słowo, chyba nieświadomie mocniej ściskając moją dłoń. – Zupełnie nie rozumiem, co miała na myśli – kontynuował, wyrzucając z siebie to, co kłębiło mu się po głowie. – Taesun zawsze był zbyt… zbyt dobry na ten świat. Zbyt wrażliwy na jego złudne piękno. Zbyt otwarty w swoich czystych uczuciach. Zbyt niewinny, żeby… żeby…

Taemin urwał, najwyraźniej nie chcąc kończyć tego zdania na głos, choć obaj dobrze znaliśmy jego dalszy ciąg. Nie przerywałem mu jednak. Zaskoczony słuchałem, nie mogąc uwierzyć, że Taemin wreszcie dzieli się ze mną tym fragmentem bolesnej przeszłości. Chłopak wziął kolejny głęboki wdech, próbując się uspokoić.

- Nigdy nie potrafiłem być taki, jak on. Taesun był w stanie cieszyć się z największej bzdury, takiej jak śpiew ptaków o poranku, czy chłód jesiennego wieczora, podczas gdy ja… ja martwiłem się dosłownie wszystkim, zwłaszcza od momentu, w którym zostaliśmy sami, co nastąpiło dość wcześnie… - Taemin zmarszczył brwi nad swoimi nieprzyjemnymi wspomnieniami. Chciałem jakoś mu pomóc, jakoś ulżyć, ale miałem świadomość, że to moment, w którym on sam musi to wszystko z siebie wyrzucić, żeby móc zacząć od nowa. Więc słuchałem, wspierając ciepłem dłoni i szczerością spojrzenia, bo czułem, że tego właśnie Taemin w tej chwili potrzebował.

- Już w momencie, w którym nasi rodzice odeszli wiedziałem, że to ja będę musiał zadbać o nasze utrzymanie. Nie dlatego, że Taesun był leniwy, bądź niezdolny do pracy… Oh, to musi brzmieć idiotycznie w ustach młodszego rodzeństwa, ale… po prostu chciałem go chronić. Chciałem… zachować w nim to dobro, które zawsze tak podziwiałem… którego sam w sobie nigdy nie widziałem. Bałem się, że ten świat go zniszczy, że odbierze mu tę cenną niewinność i sprzeda ją na pobliskim targu za grosze. – Taemin na moment umilkł, najwyraźniej gubiąc się w tym chaotycznym potoku słów, którym zapewne nigdy dotąd z nikim się nie dzielił. Następnie uniósł głowę, żeby znów spojrzeć w gwiazdy.

- Odkąd pamiętam Taesun marzył, żeby studiować literaturę. To była jego największa pasja, której zawsze mu zazdrościłem. Czasem tuż po zachodzie słońca siadał na parapecie, na moment zapatrując się w ciemniejące niebo za oknem. Chwilę potem sięgał po tomik poezji, bądź jakąś wybitną powieść, i zaczynał czytać. Jego głos niósł się po pokoju, a ja słuchałem, oczarowany. Nawet jeśli jako mały chłopiec nie rozumiałem połowy z zawartych w książce słów, sposób, w jaki Taesun przeżywał daną historię w pełni mnie absorbował. Samo jego czytanie było dla mnie czymś w pełni magicznym, ale kiedy pisał… Kiedy Taesun pisał, jego zawarte w słowach uczucia zdawały się wypełniać powietrze, malować ściany, wylewać się strumieniami przez okno i zdobić wieczorne niebo. Jego teksty żyły. A w każdym z zapisanych słów biło jego niewinne serce. – Taemin westchnął i przez moment zdawało mi się, że widzę na jego ustach nieco nostalgiczny uśmiech. Po chwili jednak zmarszczył brwi. – A kim w tym wszystkim byłem ja? – zapytał retorycznie. - Cichym obserwatorem, zafascynowanym, oczarowanym, ale jednocześnie nieco przerażonym tą niewypowiedzianą szczerością, wiecznie goszczącą w oczach brata. Czasem marzyłem o tym, żeby kiedyś móc patrzeć na życie, tak jak on. Innym razem znów drżałem na samą myśl, co będzie, jeśli pewnego dnia ten brutalny świat złamie jego pozbawione ochrony serce. Nie miałem wtedy pojęcia, jak wiele z moich obaw pewnego dnia się spełni… - Taemin zacisnął zęby, w refleksie po targającej nim niegdyś nienawiści. Przypuszczam, że ona w dalszym ciągu gościła w jego sercu. Wierzyłem jednak, że chłopak nie zamierzał nigdy więcej sięgać po narzędzie zemsty. W końcu Lee pokręcił głową, przywracając się do porządku.

- Z racji tego, jak bardzo ceniłem marzenia mojego brata, postanowiłem dołożyć wszelkich starań, żeby umożliwić mu ich spełnienie. Mimo trudnej sytuacji materialnej nakłoniłem go do pójścia na studia. Uczył się niezwykle pilnie, a w chwilach wolnych od zajęć dorabiał jako korepetytor, bo jego wiedza o literaturze była już wtedy naprawdę rozległa. Zdobyte w ten sposób pieniądze wystarczały jednak ledwie na pokrycie czynszu, o pozostałych kosztach już nie wspominając. To właśnie wtedy zacząłem kraść. – Taemin spuścił głowę, chyba po raz pierwszy jawnie okazując zawstydzenie swoim sposobem życia. Dotąd przybierał maskę cwaniaka, który przewyższa mnie sprytem i umiejętnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Nie miałem pojęcia, jak wiele go ta postawa kosztuje. – Z początku to było nic, kilka jabłek zwiniętych z targu, żeby nie kłaść się spać z pustym żołądkiem… Ale z czasem koszty studiów Taesuna zaczęły rosnąć, a ostatnie, czego chciałem, to widzieć jak z powodów finansowych porzuca swoją pasję. Dlatego moje pożyczki od przypadkowych ludzi na ulicy stawały się coraz częstsze i coraz większe. Wraz z kradzieżą w parze przyszło kłamstwo. Nie mogłem powiedzieć bratu, skąd tak naprawdę brałem przynoszone do domu pieniądze. Więc zmyślałem, ile się dało, z zaskoczeniem dostrzegając, że kłamstwo wszystko ułatwia. Że dzięki niemu mogę naginać rzeczywistość dla własnego użytku. Kłamstwo było niezwykle praktyczne, a ja praktyczności właśnie potrzebowałem, żeby jakoś utrzymać nas obu przy życiu. – Taemin wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu, być może z politowaniem rozmyślając o dawnym sobie i popełnionych wtedy błędach. – Taki był początek króla oszustów – podsumował nieco ironicznie. – Ale nawet jako oszust było mi dobrze, póki moje starania nie szły na marne… A potem… potem wszystko się posypało…

Chłopak zamilkł na moment. Jego oczy pociemniały, i poczułem jak znów wzmacnia uścisk dłoni.

- Widzisz więc chyba jak dawno temu… i jak bardzo się zgubiłem. Jak wiele błędów popełniłem zarówno przed, jak i po tragedii. Jak ogromną hańbą dla takiego człowieka jak Taesun jestem. – Taemin uniósł wzrok, po raz pierwszy od początku swojej opowieści spoglądając mi w oczy. Na jego twarzy malował się ból. Ból i przytłaczające poczucie winy. – A ona i tak śmie mówić, że mój brat byłby ze mnie dumny… - Jego głos zadrżał niebezpiecznie, a w jego oczach obrzydzenie do samego siebie zmieszało się z mimowolnym pierwiastkiem nadziei. – Jak, Minho? – rzucił ku mnie, niemal desperacko potrzebując odpowiedzi. – Jakim cudem? Jakim prawem? W jaki sposób Taesun mógłby być dumny z kogoś takiego, jak ja? Kogoś, kto całe swoje życie zmienił w jedno wielkie oszustwo… - Taemin urwał, gwałtownie nabierając tchu, ale nie odrywając ode mnie tego błagalnego wręcz spojrzenia.

Westchnąłem głęboko, po czym ująłem jego dłoń w obie ręce, nieznacznie pochylając się nad dzielącym nas stołem. Przez chwilę ciężko mi było znaleźć jakiekolwiek słowa, bo wciąż byłem zbyt zszokowany opowieścią Taemina, jego prawdziwymi, ożywającymi w głębinach oczu i na nieco zarumienionych z frustracji policzkach emocjami, które tak długo tłumił w sobie. Z którymi żył sam na sam przez tak wiele lat. Świadomość, że jestem pierwszą osobą, przed którą w takim stopniu się otworzył, była jednocześnie cenna, jak i przytłaczająca. Wiedziałem jednak, w jakim napięciu chłopak czeka na moje słowa. Pogładziłem wierzch jego dłoni kciukiem, w czułym geście.

- Wiesz, co kiedyś powiedziała mi Sodam? – zacząłem powoli, dobierając słowa w głowie. Taemin uniósł brwi. – Powiedziała mi, że pod jednym względem jesteś do Taesuna bardzo podobny… - kontynuowałem, jednocześnie zawieszając wzrok na naszych złączonych dłoniach, bo konsternacja na twarzy Taemina zupełnie mnie rozpraszała. – Powiedziała, że zarówno w jego, jak i w twoim przypadku siedzibą uczuć są oczy… - Zerknąłem przelotnie na zupełnie zaskoczonego tą wypowiedzią chłopaka, nie do końca pewny, jak zareaguje.

- Kiedy ci to powiedziała? – zapytał, siląc się na spokój. Odpowiedziałem mu nieco smutnym uśmiechem.

- Po naszym wspólnym tańcu… - zacząłem, ale mina Taemina utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie muszę precyzować, o który taniec chodzi. Chłopak zagryzł wargę i spuścił głowę, najwyraźniej znów nie chcąc, żebym patrzył mu w twarz. Sam ten gest jednak wystarczył, żeby powiadomić mnie, że to wspomnienie było dla niego równie bolesne, co dla mnie. – W każdym razie… - zacząłem ponownie, skupiając się na tym, co chciałem powiedzieć. – Jak sam powiedziałeś, Taesun nade wszystko cenił szczerość uczuć… - Taemin powoli skinął głową, nie do końca pewien, w jakim kierunku zmierzam. Uśmiechnąłem się czule. - …a od jakiegoś czasu, twoje oczy są wręcz malowane tym, co czujesz i myślisz. Ilekroć na mnie patrzysz, ilekroć pozwalasz się złapać za rękę, ilekroć szczerze się uśmiechasz ja sam czuję coś na kształt dumy. Bo wciąż pamiętam zimną obojętność i wyuczoną kpinę. Widzę, jak walczysz, jak starasz się odzyskać siebie, jak podnosisz się, mimo kolejnych potknięć. Nigdy nie było mi dane poznać Taesuna… ale z samego sposobu, w jaki ty, czy Sodam o nim mówicie mogę wywnioskować, jakim człowiekiem był. I jestem pewien, że twoje starania, twoje próby naprawiania błędów, a także to, że odważyłeś się nawet kochać… To wszystko bez wątpienia zasługuje na jego dumę – zakończyłem, po czym powoli znów spojrzałem w kierunku Taemina.

Chłopak milczał, pozwalając nocy szumieć wokół nas. I choć nie oczekiwałem po nim żadnej konkretnej reakcji, aż nazbyt dobrze wiedząc ile go ta cała rozmowa kosztuje, jego usta i tak opuściło jedno, proste słowo. Ciche dziękuję zaszumiało mi w uszach, kiedy mój towarzysz posłał mi zmęczone, a mimo to pełne siły spojrzenie, które wywołało niesamowite ciepło w moim sercu.
Nagle wyprostowałem się na swoim miejscu, i zerknąłem na zegarek. Opowieść Taemina była tak niespodziewanym punktem planu, że zupełnie zapomniałem o dalszym ciągu obmyślonej przeze mnie randki.

- Idealnie. – Uśmiechnąłem się znad tarczy zegarka, i zerknąłem ku zdezorientowanemu Taeminowi. Uniosłem dłoń do góry i zacząłem odliczać na palcach. – Trzy, dwa, jeden…

Naraz, zgodnie z moimi oczekiwaniami, dobiegł nas głos spikera radiowego, wydobywający się z odbiornika ustawionego w otwartym oknie jednego z mieszkań położonych na najwyższym piętrze budynku. Taemin uniósł brwi, zapewne zastanawiając się, skąd wiedziałem kiedy mieszkańcom kamienicy przyjdzie ochota na słuchanie wieczornej audycji. Nie było to zbyt trudne do przewidzenia, zważywszy na fakt, że ów mieszkający gdzieś pod naszymi stopami meloman był niezwykle regularny w swoim użytkowaniu odbiornika, co zdążyłem już zaobserwować, bo znałem to miejsce od dość dawna. Nie pokusiłem się jednak o żadne wyjaśnienia. Wstałem ze swojego skrzypiącego krzesła, i stanąłem przed w dalszym ciągu skonsternowanym Taeminem. W momencie, w którym głos radia ucichł, a na wody wieczornego chłodu wpłynęła wartka, swingowa melodia, najwyraźniej przewidziana dla osób, urządzających o tej późnej porze potańcówki, na twarzy mojego towarzysza błysnęło zrozumienie.

Skłoniłem się, wyciągając w jego stronę otwartą dłoń.

- Czy zaszczyci mnie pan wspólnym tańcem, panie Lee? – zapytałem z czarującym uśmiechem na ustach. Chłopak wywrócił oczami, ale tym razem na jego twarzy nie było wahania. Bez słowa chwycił moją dłoń i pozwolił porwać się do tańca.

Skoczna melodia zaklęła nasze ciała, nakłaniając nas do podskoków, piruetów i półobrotów. Przybliżaliśmy i oddalaliśmy się od siebie, zgodnie z tym, co dyktowała nam zdobiąca cichą przestrzeń dachu muzyka. Taemin nie puścił jednak mojej dłoni ani razu, trzymając ją z taką mocą, że aż mnie samego to zaskoczyło. Nasze kroki odbijały się głośno na płaskiej powierzchni dachu, i mogłem tylko modlić się w duchu, żeby nie było to słyszalne w mieszkaniu tuż pod nami. Niewiele mnie to zresztą obchodziło. Pierwszy raz nasz taniec był tak lekki, tak beztroski, tak naznaczony szczęściem. Zupełnie, jakbyśmy żyli właśnie po to, żeby pewnego dnia paść sobie w objęcia i z blaskiem w oczach dać się ponieść tej podkradniętej komuś bezkarnie muzyce. Nie był to w żadnym stopniu ułożony taniec. Nie miał w sobie nic z elegancji walca, ale w zamian czarował spontanicznością. Śmiech wypełnił terytorium gwiazd, kiedy raz czy dwa zdeptaliśmy sobie wzajemnie palce, albo potknęliśmy się o własne nogi. Te niedociągnięcia tylko dopełniły wyjątkowości chwili, która wreszcie była taka prawdziwa, że aż ciężko mi było uwierzyć, że to wszystko faktycznie się dzieje. Że trzymam Taemina w ramionach, że czuję jego bijące serce przy moim, że gwiazdy odbijają się w jego śmiejących się oczach.

I nawet kiedy muzyka niespodziewanie ucichła (tak to się kończy, jak się słucha radia na gapę), nie odsunęliśmy się od siebie. Taemin splótł ręce na mojej szyi, a ja otoczyłem ramionami jego drobną sylwetkę. Nie chcieliśmy przerywać tej bliskości, ale głupio nam było tak stać i się przytulać, więc w dalszym ciągu kręciliśmy się po dachu w imitacji wolnego tańca. Musiało to wyglądać naprawdę idiotycznie, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Gwiazdy usłużnie oświetlały nam drogę między jednym krańcem dachu, a drugim, a my sunęliśmy nogami po ziemi, zbyt pochłonięci wzajemną obecnością, żeby zaprzątać sobie głowę odpowiednimi krokami.

Taemin wyglądał piękniej, niż kiedykolwiek, kiedy spoglądał na mnie z ufnością w oczach, i dziwnie nieśmiałym uśmiechem błąkającym się po ustach. Moje serce zabiło szybciej, kiedy chłopak wtulił się we mnie jeszcze mocniej, i ułożył głowę na mojej piersi. Byłem pewien, że słyszy głośne uderzenia tuż przy swoim uchu, co było jednocześnie zawstydzające i satysfakcjonujące. Ułożyłem jedną dłoń na jego głowie, bawiąc się kosmykami miedzianych włosów, którym księżyc nadawał dziwnie srebrnego pobłysku.

Chwilę potem zacząłem nucić.

Taemin zatrzymał się gwałtownie, na dźwięk dobrze nam obu znanej melodii. Mimo że nie odśpiewałem znaczących w tej piosence słów, chłopak bez problemu ją poznał, i nieco zesztywniał. Kiedy nie dałem mu żadnych wyjaśnień, w końcu uniósł głowę, żeby obrzucić mnie zdziwionym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się nieco blado.

- Twoje marzenie – powiedziałem, wpędzając Taemina w jeszcze większą dezorientację. Czułym gestem odgarnąłem zbłąkany kosmyk włosów z jego pola widzenia. – Tamtej nocy, kiedy się rozstaliśmy… - urwałem, bo mój głos nieco zadrżał. Odchrząknąłem. – Tamtej nocy powiedziałeś, że chciałbyś jeszcze raz zatańczyć ze mną do tej piosenki… - Taemin otworzył usta, a zaraz potem je zamknął, niepewny co chce powiedzieć. Poczułem, jak mocno zaciska dłonie na materiale mojego kołnierza. W końcu pokręcił głową, nie byłem pewien czy nade mną, czy też nad samym sobą. Sobą z przeszłości.

- To było bardzo lekkomyślne życzenie… - stwierdził, zapewne tak samo jak ja wspominając wszystkie nieprzyjemne maskarady, przez które od tamtego czasu musieliśmy przebrnąć. – Teraz wolałbym już chyba nigdy więcej nie słyszeć tej melodii – dodał, wydymając dolną wargę i kręcąc gwałtownie głową, co okazało się być nad wyraz urocze.

- Więc jakie jest twoje nowe marzenie? – zapytałem, obserwując jak jego twarz rozjaśnia szeroki uśmiech.

- Chyba pozostanę przy tej samej kategorii – stwierdził z namysłem. – Tyle, że następnym razem wolałbym zatańczyć coś trudniejszego. Jakieś tango, albo… - urwał, widząc, jak krztuszę się własną śliną na to stwierdzenie.

- Tango?! – wydusiłem z siebie, próbując nawet nie wizualizować sobie takiego tańca w jego wykonaniu. Taemin uśmiechnął się z satysfakcją.

- A co? To przerasta pana umiejętności, panie Choi? – zapytał z przekorą, na co wywróciłem oczami, i zmusiłem go do zrobienia imponującego piruetu, byleby tylko na moment się zamknął i dał mi dojść do siebie po tej niewątpliwie rozpalającej wyobraźnię wizji. Kiedy znów wylądował w moich ramionach, uśmiechnąłem się czule.

- „Kiedy tańczę, czuję się sobą. Czuję się prawdziwy” – zacytowałem jego własne słowa, i widziałem po jego minie, że dobrze je pamiętał. – Czy teraz… - zawahałem się. – Czy teraz czujesz się prawdziwy? – zapytałem w końcu, nie mając pojęcia, jaką spotkam reakcję. Tym razem jednak, Taemin wyglądał na zdecydowanego. Zatrzymał się w miejscu, ściągając ręce z mojego karku i układając je na moich policzkach. Jego oczy zamigotały urzekająco, kiedy wspiął się na palce i odpowiedział na moje pytanie krótkim, ale słodkim pocałunkiem. Spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Jak nigdy dotąd – zwerbalizował to, co chwilę temu sam wyczułem w tym ulotnym zbliżeniu. Następnie zmarszczył brwi, zsuwając dłonie z mojej twarzy i wspierając je na mojej klatce piersiowej, tam, gdzie dało się wyczuć przyspieszony rytm serca. – Ale chyba mam jeszcze jedno, ważniejsze marzenie… - dodał cicho, przez chwilę wpatrując się w swoje ręce, jakby wczuwając się w tę hałaśliwą melodię pod swoimi palcami. W końcu uniósł wzrok, a wiszące nad nami gwiazdy zabarwiły jego oczy pięknym odcieniem nadziei. – Chcę już zawsze grać w duecie – oznajmił z nieco niepewnym uśmiechem, na widok którego coś przewróciło mi się w żołądku. Przyciągnąłem Taemina bliżej siebie.

- W takim razie lepiej bądź uważny w doborze partnera – poradziłem poważnym tonem, a chłopak przekrzywił głowę. Uśmiechnąłem się przekornie. – Bo ten tutaj zrobi wszystko, żeby zakłócić twoje skupienie na pracy – wyjaśniłem, sprawiając, że Taemin obrzucił mnie oburzonym spojrzeniem i uderzył pięścią w moją pierś. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo tym razem to ja go pocałowałem. Dużo goręcej i dużo dłużej, niż to miałem w zamiarze. Kiedy jednak odsunęliśmy się od siebie, przestrzeń dachu znów wypełnił nasz śmiech, któremu zawieszone na granacie nieba gwiazdy zawtórowały swoim jasnym blaskiem.

Tak oto odbyłem pierwszą randkę z Lee Taeminem. Najpiękniejszą randkę w moim życiu. A to był dopiero początek…

~*~

Powracam z nową dawką 2mina!!! 

Powiem Wam szczerze, że czasami łapałam się na obawach, co powiecie na taką ilość fluffiastości, czy się nie zanudzicie na śmierć. Ale wystarczyło mi jedno spojrzenie na tych moich niepoprawnie zakochanych i szczęśliwych synów, żeby dać im tyle urokliwych chwil we dwoje, o ile tylko mnie poproszą xD Jestem słaba >.<" Ten rozdział dał mi naprawdę wiele feelsów, kiedy z mocno bijącym sercem pozwalałam uśmiechom wreszcie zajaśnieć, dłoniom wreszcie się spleść - to naprawdę było dla mnie niesamowite przeżycie po tych wszystkich trudach, które przyszło mi z nimi przeżyć. Mam nadzieję, że komukolwiek zechce się to czytać! xD Sagi wielkimi krokami zbliża się do końca (x_____x)... Kolejne dwa rozdziały wychodzą jakieś niedorzecznie długie, nie wiem jeszcze co z tym fantem uczynić >.< Ale ostrzegam, że nie wrzucę 24 póki nie skończę 25 (który jest BARDZO niepokorny, ale w końcu sobie z nim poradzę), więc może być lekki poślizg, z góry przepraszam ;;; 

Btw. Czy ktoś planuje jutro zjawić się na Zlocie Fanów K-popu w Krakowie? Bo ja będę na pewno! :D

Btw2. DOSTAŁAM PIĘKNY SHINEE KOCYK I MAGICZNY 2MINOWY KUBEK eoifjweofjwe!!!! <333 /musiałam się pochwalić/

Cóż, chyba tyle... do napisania ^^

7 komentarzy:

  1. Rozdział niezwykle fllufiasty, ale mi się bardzo podobał ;3 w końcu 2min jest naprawdę razem! Yeah! Cała ta randka zaplanowana przez Minho wyszła super ;3
    Czekam na kolejne rozdziały, ale z drugiej strony smutno mi, że to już tak blisko końca...
    Powodzenia ^^

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, napisałam przed tym naprawdę okropnie długi komentarz. To miało być takie małe zadośćuczynienie za brak odzewu pod poprzednimi rozdziałami. Stwierdziłam jednak, że publikowanie tamtego czegoś nie ma sensu. Był tam za duży chaos. Nie chcę też się tłumaczyć bo powody każdy ma swoje. Wybacz.
    Jedno jest pewne, 'Sagi' jest kolejnym świetnym opowiadaniem do którego będę wracać. Choćby nie wiem jak się skończyło, warto. Ten rozdział jak i wszystkie poprzednie były cudowne, idealne wręcz i doskonale pasowało w nich wszystko. Jedynie czego mi brakowało to jakiejś wzmianki z perspektywy Jonghyuna po całym przedstawieniu.
    Niesamowita aura, magiczna wręcz. Niebanalna fabuła, świetnie wykreowani bohaterowie i opisy przeżyć wewnętrznych - to wszystko sprawia, że Twoje opowiadania stale przyciągają. A mnie jest ciągle mało i z każdym rozdziałem chcę więcej, choć nie mam prawa o to prosić.
    Uwielbiam 'Sagi' i tak już zostanie.
    Za brak komentarzy przepraszam a za 'Sagi' dziękuję. Naprawdę.
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Cię widzieć! ^^
      Co do chaosu w komentarzach, absolutnie mi to nie przeszkadza, ale nic nie szkodzi, zadowolę się tą krótką, ale szczerą oznaką miłości do mojego opowiadania :3
      O Jonghyunie zamierzam jeszcze wspomnieć, ale prawdopodobnie będzie to dopiero w epilogu ><" Cieszę się, że w takim stopniu doceniasz to moje niesforne "Sagi", które przez ostatni rok stało się ogromną częścią mnie samej. Obyśmy obie szczęśliwie dotarły do końca (pożegnania z bohaterami nie są łatwe, wiem coś o tym ;-;).
      To ja dziękuję! <3
      Fighting~

      Usuń
  3. 2mina nigdy za mało <3 Uwielbiam ich chwile tylko razem. Tą bliskość, te uczucia, które do siebie czują, spojrzenia jakimi się obdarzają, ach, wszystko jest cudowne! Ich randka była idealna. Minho jako kelner i jego teksty, a do tego zachowanie Taemina były przecudowne. Magiczne wręcz. Czekałam długo, aż Taemin opowie coś o Taesunie i w końcu się doczekałam. Tego tak dużo. Do tego fakt, że powiedział o tym Minho, zaufał mu, zaufał temu uczuciu, które z dnia na dzień wciąż rosło i mimo tych chwil, kiedy czuł się niemal niepewny, oszukany (?) przez własne uczucia, zdradzony w sowim świecie, w swoim sercu to teraz może odczuwać skutki tych chwil dezorientacji, to w co to się przerodziło, jak pięknie się uformowało, a także jaką radość może teraz odczuwać. Minho także cierpiał, ale na szczęście już są razem szczęśliwi. Mogą rozmawiać, patrzeć na siebie bez skrępowania. Jak prawdziwi przyjaciele. Bo chyba w związkach to właśnie to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że zatracą się w tym nowym uczuciu, nowych doświadczeniach, rozmowach, szczęściu i będą żyć jako duet jak to oboje chcą. To dopiero początek tego kwitnącego uczucia, a przynajmniej jak oficjalnie sobie to już okazują. Początek, a niedługo koniec. Chciałabym czytać co dalej będzie, dalej i dalej i nie przestawać. Nie jest to możliwe do końca, ale wyobraźnia na szczęście daje nam o wiele więcej możliwości. Co będzie dalej? Już chcę wiedzieć <3 Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo, dużo weny <3 Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cukier, puder, czekolada, słodkości...... Jakie to było słodkie, no aż mi zaraz zęby powypadają XDDD Ale nie że mi się nie podoba, skąd! *podnosi dłonie w obronnym geście* Należy im się za ten czas XD I tak uśmiechałam się jak głupia XD A jeśli obawiałaś się, że się zanudzę, to mogę cię uspokoić, bo tak z pewnością nie było ^^
    Wróciła moja królowa Kim Sodam! Jak ja uwielbiam tą kobietę, to jest niemożliwe po prostu XD W sumie to podziwiam ją za wymyślenie takiego plany przeciwko swojemu bratu. W sumie ja ją podziwiam ZA WSZYSTKO (za to jak opowiada przede wszystkim XDDDD). Ciekawi mnie to, czy będzie jeszcze jakiś wątek z Jonghyunem, w sensie czy ciepło ma za kratkami, ma fajnych współlokatorów, czy strój w paski dobrze mu leży i takie tam XDD
    W ogóle jak pomyślę, że to już prawie koniec to.... nie? Koniec, co to w ogóle jest, halo? Nie zgadzam się? No sama nie wiem XD
    Na razie, życzę ci powodzenia w pisaniu 25 rozdziału, bo już nie mogę się doczekać ani 24, ani 25 no i tak... XD
    Cóż, do następnego, fighting!
    Mika~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie zanudziłam, bo fluffiastości nie koniec >.< Jest dużo rzeczy, o których mój 2min musi jeszcze porozmawiać... a że oni najwyraźniej NIE UMIEJĄ robić tego NORMALNIE, bo to INFANTYLNE ZJEBY, to cóż... 24 i 25 będą dalszym ciągiem zadośćuczynienia za wszelkie przeszłe smutki :"D
      Sodam jest cenna, też ją kocham ;;; <3 A o Jonghyunie planuję wspomnieć w epilogu~
      TEŻ NIE ROZUMIEM SŁOWA "KONIEC" W KONTEKŚCIE SAGI x.x piszę to opowiadanie od ponad roku, dla mnie brak Sagi to abstrakcja x.x
      Cóż, zobaczymy jak to będzie...
      Dziękuję!!!!!!!!!!!!!!!!! <3
      Fighting ^^

      Usuń

Template made by Robyn Gleams