Autor: ShizukaAmaya
Pairing: 2min
Gatunek: fluff, shōnen-ai, AU, Taemin POV
Długość: one-shot
~*~
Monotonne
plamy światła rozlewały swój blask po całym pomieszczeniu. Wodziłem wzrokiem za
tymi szalejącymi kołami, jakby w poszukiwaniu większego sensu w otaczającej
mnie rzeczywistości. Z głośników sączyła się senna melodia, nakładająca na powietrze
jeszcze cięższe brzemię, ciągnąca je w dół, razem z moimi powiekami, które za
wszelką cenę starały się przesłonić pole widzenia, pochłonąć świadomość,
spychając mnie w otchłań snu.
Poruszyłem się na krześle, nieświadomie szukając miękkości łóżka w jego twardym oparciu. Daremnie. Było mi tak okropnie źle i niewygodnie. Ze zniecierpliwieniem rozluźniłem ciasny splot krawata na mojej szyi, upatrując w tym działaniu choć odrobiny upragnionego wyzwolenia. Na próżno. Powietrze w dalszym ciągu ciążyło mi na piersi, siłą pochylało moją głowę, podstępnie nakłaniając do snu.
Wyprostowałem się na moim zdecydowanie zbyt twardym i nieprzyjaznym krześle, i ponownie przetoczyłem wzrokiem po zatłoczonej sali. W takt snującej się muzyki po parkiecie sunęły sylwetki ludzi. Ich pozbawione ładu i koordynacji ruchy drażniły oczy, zupełnie nie pasując do rytmu wszechobecnej melodii. Przesunąłem dłonią po twarzy, starając się pozbyć migających mi w źrenicach plam światła, po czym gwałtownie podniosłem się z miejsca, tym samym stawiając opór ciążącej atmosferze snu. Ze zniecierpliwieniem zerknąłem na zegarek, szukając w jego wskazówkach jakiegoś znaku zwiastującego rychły koniec katuszy, urządzanej mi przez nudę.
Nie było już nawet sensu wyrzucać samemu sobie, że zgodziłem się tu przyjść. Moja nienawiść do tego typu imprez była głęboko zakorzeniona w głębi aspołecznej natury. Mimo to, oto jestem, sam pośród tańczących par, przyodziany w garnitur, przyozdobiony krawatem. Jestem i czekam. Czekam, aż ten bal się skończy. Targająca mną niechęć do migoczących światełek, infekujących ściany, sufit, parkiet, a nawet ludzi swoim jaskrawym blaskiem, nie przekreślała jednak faktu, że musiałem tu być. Szczerze mówiąc, zwyczajnie nie potrafiłem nie przyjść. Nie, kiedy on mnie poprosił. Być może to jakieś brudne sztuczki magiczne, ale wystarczył jeden z tych szerokich, jaśniejących bielą uśmiechów, żebym zgodził się spełnić każdą prośbę mojego najlepszego przyjaciela. W efekcie mojej słabości wylądowałem tu, zagubiony pośród irytujących światełek, podczas gdy on podbijał parkiet wraz ze swoją partnerką.
Podczas gdy śledziłem wzrokiem wirujące cienie, na moment zamigotała mi w głowie nieśmiała myśl. Pomysł na dręczącą nudę, na rozproszenie obezwładniającej monotonii. Wizja ewidentnie nie spodobała się racjonalnej części mojego zamroczonego sennością umysłu, bo czym prędzej wyparłem ją z głowy, pozwalając ulecieć gdzieś pod ciemniejący sufit. Żeby tylko czymś zająć bezużyteczne w danej chwili kończyny, począłem spacerować, sunąc powoli, ostrożnie wzdłuż ściany, starając się pochwycić odrobię zaległych w kątach cieni, tak by pozostać bytem niedostrzegalnym dla ogółu.
Nogi same doprowadziły mnie do celu swojej wędrówki, zatrzymując się przed obszernym stołem, zastawionym szczątkowymi ilościami przekąsek. Moja ręka czym prędzej sięgnęła po jeden z obiecująco wyglądających kieliszków, po brzegi wypełnionych czerwonym płynem. Gorzki smak wina zaborczo rozlał się po całym języku, by po chwili zniknąć w czeluściach przełyku. Opróżniwszy szkarłatne wnętrze kieliszka, odłożyłem smutne, puste naczynie na blat stołu, i opadłem na najbliżej znajdujące się krzesło. Szukając jakiejkolwiek rozrywki, przeczesałem salę wzrokiem. Pośród dziesiątek szarych i bezbarwnych uśmiechów błysnął ten jeden, który zdawał się jaśnieć niczym latarnia morska. Na ten widok czym prędzej zsunąłem się na kolana, upatrując w obszernym stole zbawiennej kryjówki przed przyjacielem. Za nic w świecie nie chciałem z nim teraz rozmawiać, tłumaczyć gdzie podziała się moja partnerka i dlaczego siedzę sam. Dziewczyna, którą przedstawił mi mój przyjaciel, już dawno olała mnie, tak jak ja olałem ją, i puściła się w tan, tym samym pozostawiając mnie na pastwę samotnego balowania. Nie, żebym miał coś przeciwko. Stokroć bardziej wolałem przysypiać na moim za twardym krześle, niż plątać nogi gdzieś tam, na parkiecie, w dodatku w towarzystwie jakiejś wyperfumowanej koleżanki Minho. Mój przyjaciel jednak by tego nie zrozumiał, i zapewne bardzo by się postarał zaangażować mnie w tę niedorzeczną imprezę, która nie miała ani powodu ani celu. Ot, zwykły bal, stworzony dla ludzi niewyżytych towarzysko.
Oparłem się plecami o nogę stołu, z zamiarem przesiedzenia, bądź nawet przespania całego wieczora w mojej bezpiecznej kryjówce. Zawiesiłem wzrok na ścianie, ale długo w ten sposób nie wytrzymałem, niejako niezadowolony z faktu, że teraz jedyne co mi pozostało do obserwacji to kawał betonu i rząd koślawych krzeseł. No i te niezmordowane światełka na ścianie, wciąż szaleńczo tańczące po jej powierzchni, wciąż tak samo kłujące w oczy swoją ruchliwością.
Zmusiłem się do oderwania wzroku od ich hipnotyzujących pląsów, dla odmiany poszukując ratunku w rozciągającej się pode mną, wytartej i zakurzonej posadzce. Niespodziewanie ów ratunek znalazłem, momentalnie lokalizując porzuconą przez kogoś butelkę, niemal w całości wypełnioną znajomą cieczą. Język poruszył się niespokojnie, łaknąc kolejnej dawki wina. Usłuchałem tej subtelnej aluzji i sięgnąłem po butelkę. Pociągnąwszy z niej długi łyk rozpływającego się po jamie ustnej płynu, ponownie zerknąłem na zegarek. Czy to możliwe, że minęło dopiero dziesięć minut, odkąd ostatni raz zaciągałem pomocy u jego wskazówek? Czas wlókł się niemiłosiernie, a repertuar niczym nie różniących się od siebie piosenek zdawał się nie mieć końca. Marzyłem o choćby krótkiej chwili ciszy i spokoju, zwłaszcza, że świat wokół mnie zaczynał lekko wirować. Z niemałym zdziwieniem zorientowałem się, że moja zdobycz, mój zabutelkowany skarb, zniknął już niemal w połowie, rozpływając się we wnętrzu żołądka.
Nuda tak bardzo dokuczała moim, niespodziewanie pobudzonym zmysłom. Senność gdzieś uciekła; wyparowała, bądź utonęła na dnie butelki. Żałowałem, że nie mogłem choć wyjrzeć zza stołu, i znów poobserwować krążących po parkiecie cieni. Głupia myśl, którą przegoniłem z umysłu zaledwie parę minut temu, nagle znalazła drogę powrotną do mojego zamroczonego mózgu, wwiercając się w niego ze zdwojoną siłą. Zasłuchałem się w żywą melodię, docierającą do mojej kryjówki, z opóźnieniem orientując się, że moje palce poczęły błądzić po podłodze, wystukując rytm przekazywany im przez umysł. Po chwili podniosłem zdumiony wzrok na irytujące mnie wcześniej plamy światła na ścianie. Ich ruchliwa natura coś mi wyraźnie komunikowała, coś co krążyło po głowie od początku balu, a do czego nie chciałem się przyznać. Coś, co objawiło się w palcach wystukujących rytm i w nogach nie mogących pozostawać w dalszym bezruchu.
Chciałem zatańczyć. Miałem nieposkromioną ochotę wmieszać się w ten bezbarwny tłum, zawirować wśród nieskończoności rozbłysków i cieni. Przechyliłem butelkę do góry nogami, ale ku mojej rozpaczy nie wypłynęła z niej już ani jedna rozpalająca kropelka trunku. Ignorując ryzyko natknięcia się na mojego przyjaciela, zerwałem się na równe nogi i przetoczyłem rozbieganym spojrzeniem po półmroku sali.
Poruszyłem się na krześle, nieświadomie szukając miękkości łóżka w jego twardym oparciu. Daremnie. Było mi tak okropnie źle i niewygodnie. Ze zniecierpliwieniem rozluźniłem ciasny splot krawata na mojej szyi, upatrując w tym działaniu choć odrobiny upragnionego wyzwolenia. Na próżno. Powietrze w dalszym ciągu ciążyło mi na piersi, siłą pochylało moją głowę, podstępnie nakłaniając do snu.
Wyprostowałem się na moim zdecydowanie zbyt twardym i nieprzyjaznym krześle, i ponownie przetoczyłem wzrokiem po zatłoczonej sali. W takt snującej się muzyki po parkiecie sunęły sylwetki ludzi. Ich pozbawione ładu i koordynacji ruchy drażniły oczy, zupełnie nie pasując do rytmu wszechobecnej melodii. Przesunąłem dłonią po twarzy, starając się pozbyć migających mi w źrenicach plam światła, po czym gwałtownie podniosłem się z miejsca, tym samym stawiając opór ciążącej atmosferze snu. Ze zniecierpliwieniem zerknąłem na zegarek, szukając w jego wskazówkach jakiegoś znaku zwiastującego rychły koniec katuszy, urządzanej mi przez nudę.
Nie było już nawet sensu wyrzucać samemu sobie, że zgodziłem się tu przyjść. Moja nienawiść do tego typu imprez była głęboko zakorzeniona w głębi aspołecznej natury. Mimo to, oto jestem, sam pośród tańczących par, przyodziany w garnitur, przyozdobiony krawatem. Jestem i czekam. Czekam, aż ten bal się skończy. Targająca mną niechęć do migoczących światełek, infekujących ściany, sufit, parkiet, a nawet ludzi swoim jaskrawym blaskiem, nie przekreślała jednak faktu, że musiałem tu być. Szczerze mówiąc, zwyczajnie nie potrafiłem nie przyjść. Nie, kiedy on mnie poprosił. Być może to jakieś brudne sztuczki magiczne, ale wystarczył jeden z tych szerokich, jaśniejących bielą uśmiechów, żebym zgodził się spełnić każdą prośbę mojego najlepszego przyjaciela. W efekcie mojej słabości wylądowałem tu, zagubiony pośród irytujących światełek, podczas gdy on podbijał parkiet wraz ze swoją partnerką.
Podczas gdy śledziłem wzrokiem wirujące cienie, na moment zamigotała mi w głowie nieśmiała myśl. Pomysł na dręczącą nudę, na rozproszenie obezwładniającej monotonii. Wizja ewidentnie nie spodobała się racjonalnej części mojego zamroczonego sennością umysłu, bo czym prędzej wyparłem ją z głowy, pozwalając ulecieć gdzieś pod ciemniejący sufit. Żeby tylko czymś zająć bezużyteczne w danej chwili kończyny, począłem spacerować, sunąc powoli, ostrożnie wzdłuż ściany, starając się pochwycić odrobię zaległych w kątach cieni, tak by pozostać bytem niedostrzegalnym dla ogółu.
Nogi same doprowadziły mnie do celu swojej wędrówki, zatrzymując się przed obszernym stołem, zastawionym szczątkowymi ilościami przekąsek. Moja ręka czym prędzej sięgnęła po jeden z obiecująco wyglądających kieliszków, po brzegi wypełnionych czerwonym płynem. Gorzki smak wina zaborczo rozlał się po całym języku, by po chwili zniknąć w czeluściach przełyku. Opróżniwszy szkarłatne wnętrze kieliszka, odłożyłem smutne, puste naczynie na blat stołu, i opadłem na najbliżej znajdujące się krzesło. Szukając jakiejkolwiek rozrywki, przeczesałem salę wzrokiem. Pośród dziesiątek szarych i bezbarwnych uśmiechów błysnął ten jeden, który zdawał się jaśnieć niczym latarnia morska. Na ten widok czym prędzej zsunąłem się na kolana, upatrując w obszernym stole zbawiennej kryjówki przed przyjacielem. Za nic w świecie nie chciałem z nim teraz rozmawiać, tłumaczyć gdzie podziała się moja partnerka i dlaczego siedzę sam. Dziewczyna, którą przedstawił mi mój przyjaciel, już dawno olała mnie, tak jak ja olałem ją, i puściła się w tan, tym samym pozostawiając mnie na pastwę samotnego balowania. Nie, żebym miał coś przeciwko. Stokroć bardziej wolałem przysypiać na moim za twardym krześle, niż plątać nogi gdzieś tam, na parkiecie, w dodatku w towarzystwie jakiejś wyperfumowanej koleżanki Minho. Mój przyjaciel jednak by tego nie zrozumiał, i zapewne bardzo by się postarał zaangażować mnie w tę niedorzeczną imprezę, która nie miała ani powodu ani celu. Ot, zwykły bal, stworzony dla ludzi niewyżytych towarzysko.
Oparłem się plecami o nogę stołu, z zamiarem przesiedzenia, bądź nawet przespania całego wieczora w mojej bezpiecznej kryjówce. Zawiesiłem wzrok na ścianie, ale długo w ten sposób nie wytrzymałem, niejako niezadowolony z faktu, że teraz jedyne co mi pozostało do obserwacji to kawał betonu i rząd koślawych krzeseł. No i te niezmordowane światełka na ścianie, wciąż szaleńczo tańczące po jej powierzchni, wciąż tak samo kłujące w oczy swoją ruchliwością.
Zmusiłem się do oderwania wzroku od ich hipnotyzujących pląsów, dla odmiany poszukując ratunku w rozciągającej się pode mną, wytartej i zakurzonej posadzce. Niespodziewanie ów ratunek znalazłem, momentalnie lokalizując porzuconą przez kogoś butelkę, niemal w całości wypełnioną znajomą cieczą. Język poruszył się niespokojnie, łaknąc kolejnej dawki wina. Usłuchałem tej subtelnej aluzji i sięgnąłem po butelkę. Pociągnąwszy z niej długi łyk rozpływającego się po jamie ustnej płynu, ponownie zerknąłem na zegarek. Czy to możliwe, że minęło dopiero dziesięć minut, odkąd ostatni raz zaciągałem pomocy u jego wskazówek? Czas wlókł się niemiłosiernie, a repertuar niczym nie różniących się od siebie piosenek zdawał się nie mieć końca. Marzyłem o choćby krótkiej chwili ciszy i spokoju, zwłaszcza, że świat wokół mnie zaczynał lekko wirować. Z niemałym zdziwieniem zorientowałem się, że moja zdobycz, mój zabutelkowany skarb, zniknął już niemal w połowie, rozpływając się we wnętrzu żołądka.
Nuda tak bardzo dokuczała moim, niespodziewanie pobudzonym zmysłom. Senność gdzieś uciekła; wyparowała, bądź utonęła na dnie butelki. Żałowałem, że nie mogłem choć wyjrzeć zza stołu, i znów poobserwować krążących po parkiecie cieni. Głupia myśl, którą przegoniłem z umysłu zaledwie parę minut temu, nagle znalazła drogę powrotną do mojego zamroczonego mózgu, wwiercając się w niego ze zdwojoną siłą. Zasłuchałem się w żywą melodię, docierającą do mojej kryjówki, z opóźnieniem orientując się, że moje palce poczęły błądzić po podłodze, wystukując rytm przekazywany im przez umysł. Po chwili podniosłem zdumiony wzrok na irytujące mnie wcześniej plamy światła na ścianie. Ich ruchliwa natura coś mi wyraźnie komunikowała, coś co krążyło po głowie od początku balu, a do czego nie chciałem się przyznać. Coś, co objawiło się w palcach wystukujących rytm i w nogach nie mogących pozostawać w dalszym bezruchu.
Chciałem zatańczyć. Miałem nieposkromioną ochotę wmieszać się w ten bezbarwny tłum, zawirować wśród nieskończoności rozbłysków i cieni. Przechyliłem butelkę do góry nogami, ale ku mojej rozpaczy nie wypłynęła z niej już ani jedna rozpalająca kropelka trunku. Ignorując ryzyko natknięcia się na mojego przyjaciela, zerwałem się na równe nogi i przetoczyłem rozbieganym spojrzeniem po półmroku sali.
Kolejne procenty uderzyły mi do głowy, wraz z pierwszymi taktami utworu, który w swoim walcowym rytmie w żaden sposób nie odbiegał od wszystkich poprzednich, a który mimo to pobudził serce i ciało do działania. Posuwistym krokiem wtargnąłem na ten zakazany teren, teren skażony uśmiechami i dobrą zabawą. Ach, tak pięknie mieniły się światła na ścianach. Wirując między splecionymi w uściskach parami, uwiesiłem swoje lekkie spojrzenie na jednej z pomarańczowych plam, dziwnie przypominającej mi wielką piłkę, odbijającą się od każdej napotkanej powierzchni. Śledziłem spojrzeniem jej lot, kiedy przepływała swobodnie przez granicę między ścianą a sufitem, by następnie zgubić ją w mnogości innych rozszalałych piłek, mieniących się nade mną niczym gwiazdy.
Poczyniłem jeszcze jeden chwiejny krok w tył, starając się wyśledzić moją zgubę na tym oszukanym nieboskłonie, ale niespodziewanie mój tan został przerwany, a ja odbiłem się od jakiejś przeszkody napotkanej przez nierozważne ciało, i skupiłem wszystkie zmysły na usilnej próbie utrzymania wątpliwej równowagi.
- O, jesteś, Tae. – Znajomy głos zakłócił ciszę mózgu, od paru godzin przetwarzającego jedynie przytłumione dźwięki muzyki. – Jednak postanowiłeś wypełznąć zza tego stołu? – Pytanie utonęło w otchłani zamroczonego umysłu, bo widok tego jaśniejącego uśmiechu zdusił wszelkie oznaki zdrowego rozsądku. Zmarszczyłem brwi, kontemplując nad znaczeniem jego słów, ale zaraz zgubiłem ich sens, który prawdopodobnie zniknął wraz ze szkarłatnym płynem w moim żołądku. – Tae? Dobrze się czujesz? – Głos Minho przedarł się przez moje zawiłe rozmyślania, przyzywając spojrzenie, znów czarując uśmiechem.
- Gdzie twoja dama serca? – zapytałem ochrypłym głosem, z niewiadomych powodów bardzo ciekaw odpowiedzi. Minho uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową, biorąc mnie pod ramię. Jeśli wcześniej kręciło mi się w głowie od spożytego alkoholu, to tym razem powodem z pewnością był odurzający zapach mojego przyjaciela.
- Taemin, jesteś pijany… - stwierdził Minho, prowadząc mnie w kierunku wyjścia. Nogi zaprotestowały jeszcze zanim zrobił to umysł, i używając całej swojej siły zaprałem się, odmawiając dalszej drogi.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – zarzuciłem mu, zupełnie już nie myśląc co mówię, i dlaczego tak bardzo mnie to nurtuje. – Przyszedłeś tu z piękną młodą damą, a teraz szlajasz się sam, zamiast zaopiekować się nią z należytym szacunkiem – wyłożyłem mu śmiertelnie poważnym tonem, zupełnie ignorując fakt, że sam nie postąpiłem inaczej. Mało obchodziła mnie partnerka mojego przyjaciela, ale to, że był sam i ściskał moje a nie jej ramię, dziwnie drażniło zmysły. Mimo, że byłem szczerze poirytowany, Minho najwyraźniej nie zrozumiał powagi sytuacji, bo rozciągnął usta w niedorzecznie szerokim uśmiechu.
- Moja dama poszła przypudrować nosek, jeśli już musisz wiedzieć – oznajmił, a ja niespodziewanie poczułem rozczarowanie. – A teraz chodź, wsadzę cię do taksówki, zanim uśniesz pośrodku parkietu.
- Nigdzie nie idę. – Wyswobodziłem rękę z jego uścisku, a wzrok znów zakręcił się wokół migających światełek – Jestem na balu i zamierzam tańczyć – oznajmiłem stanowczo, po czym okręciłem się na pięcie i ruszyłem w falujący tłum ludzi.
Zawirowałem, pozwalając moim lekkim kończynom ponieść się jednostajnemu rytmowi. Twarze pojawiały się i znikały, przeplatały się z kolorowymi piłkami szalejącymi na ścianach i suficie. Nie byłem pewien jak to się dzieje, że mimo tych wszystkich ludzi tańczących wokół mnie, wciąż jeszcze na nikogo nie wpadłem, ani nie zostałem staranowany przez jakąś nadmiernie entuzjastyczną parę. Szybko jednak wyzbyłem się wszelkich rozmyślań, bez reszty oddając się słodkiemu zapomnieniu, ulegając magii walca, pozbywając się dziwnego rozżalenia, które nie wiadomo kiedy i dlaczego zagnieździło się w piersi.
- Taemin, co ty wyprawiasz? – Niski głos Minho znów sprowadził mnie na ziemię, burząc harmonię wieczoru. Miałem go dość, chciałem tańczyć i nie myśleć o niczym, nie byłem jednak w stanie zrealizować mojego pragnienia pod wpływem tych dużych brązowych oczu, w których odbijały się kolorowe plamy. Odwróciłem się więc gwałtownie, zmieniając swój taneczny tor, starając się utonąć w natłoku kolejnych kręcących się par. Daremnie.
Mocne ramię oplotło mnie w pasie, a moja dłoń została uwięziona w splocie palców. Spojrzałem nierozumiejącym wzrokiem na mojego przyjaciela, którego oczy skradły imprezowe światło.
- M-Minho… - wydusiłem z siebie, nagle niepewny czy moje taneczne zapędy to taki dobry pomysł. – Minho, co ty wyprawiasz? – Dziwnie słaby głos zdawał się tonąć w mnogości dźwięków. Mimo to mój przyjaciel go usłyszał, przybierając w odpowiedzi psotny wyraz twarzy.
- Jestem na balu i zamierzam tańczyć – odparł, i nie dając mi czasu na reakcję, począł kluczyć wśród tłumu ludzi, z wdziękiem wymijając kolejne pary. Trzymał mnie mocno i pewnie, i byłem pewien, że z melodią walca miesza się odgłos za szybko bijącego serca. Nie mogłem jednak rozstrzygnąć, do kogo to serce należy. Jego hałaśliwość przeszkadzała mi, zagłuszała piosenkę, sprawiała, że nogi plątały się, gubiły swoją ścieżkę.
- Minho... – odezwałem się, jednocześnie zastanawiając się jakim cudem mój przyjaciel tak bezbłędnie stawia kolejne kroki, cały czas patrząc na mnie, a nie na podłogę falującą pod naszymi stopami. – Twoja dama serca…
- Mówiłem ci już, że gdzieś mi się zapodziała – wszedł mi w słowo, z niewiadomych powodów dodatkowo wzmacniając uścisk.
- Ale przyszedłeś tu spędzić z nią miło czas. To będzie wielka strata, jeśli nie zatańczysz z nią walca… - obserwowałem jak z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem coraz dziwniejszy wyraz formuje się na twarzy Minho, zakradając się do roziskrzonych oczu, uwydatniając się w zakrzywieniu ust.
- Taemin – powiedział takim tonem, jakby to jedno słowo wszystko miało mi wyjaśnić. Czekałem, wpatrując się w jego długie rzęsy, bojąc się pokusić o zerknięcie prosto w oczy. Czekałem, aż pomoże mi zrozumieć. Chciałem pojąć nie tyle dlaczego Minho właśnie ze mną tańczy, a raczej z jakiego powodu sprawia mi to tak szaloną przyjemność. Czemu jego zapach odurza zmysły, nie pozwalając ulec nudzie. Czemu po raz pierwszy odkąd zaczął się bal, naprawdę dobrze się bawię. – Nie przyszedłem spędzić czasu z nią – oznajmił, kładąc akcent na ostanie słowo. – Tak naprawdę chciałem trochę pobyć z tobą. Chciałem pomóc ci się rozerwać, zaznać trochę zabawy. Efekt chyba jest raczej mierny... – Jego słowa odbijały się echem od ścian zamroczonego umysłu, nie nabierając żadnego logicznego sensu.
- Nie rozumiem… - zacząłem, ale w tym momencie Minho wyprostował rękę, po czym zmusił mnie do zrobienia zbyt gwałtownego i niespodziewanego piruetu, który zapewne skończyłby się równie nieoczekiwanym spotkaniem z podłogą, gdyby nie to, że przyjaciel na powrót przyciągnął mnie do siebie, a ja oparłem się o niego całym ciężarem ciała.
Prąd. To, co potem poczułem było jak kopnięcie elektrycznością. Coś, co pobudziło mnie znacznie bardziej niż cała butelka wina. Przez chwilę zdezorientowany umysł nie był pewien, co się właściwie dzieje. Jakby w próbie potwierdzenia domysłów, musnąłem palcem usta Minho, które nieopatrznie spoczęły na moich własnych. Mój niepewny dotyk najwyraźniej uruchomił cały mechanizm, bo te dziwne wargi, jednocześnie znajome i całkiem obce, naparły na mnie, swoją wysublimowaną perswazją nakłaniając do poddania się pocałunkowi. Nie sprzeciwiałem się im. Nawet nie wiem kiedy moje oczy zostały przysłonięte powiekami, a zamiast świateł balu zobaczyłem zupełnie inny rodzaj migotania, wywołany bliskością Minho. Mój partner wciąż kołysał mną lekko, tym samym imitując taniec, a ja nie mogłem pojąć jakim cudem jeszcze stałem na nogach. Czułem język Minho łaskoczący moje podniebienie, czułem jego dłonie wodzące po moim ciele. Czemu było mi tak niesamowicie dobrze? W tym dziwnym uścisku, pośrodku irytującej sali balowej, pełnej irytująco roześmianych i roztańczonych ludzi.
- Już rozumiesz? – zapytał cicho Minho, a powietrze utworzyło kilkumilimetrową barierę między naszymi ustami. Powoli uniosłem powieki, napotykając intensywne spojrzenie dwóch bezdennych źrenic, teraz dodatkowo zabarwionych dziwnym blaskiem. Nie byłem pewien, czy chcę rozumieć. Nie tylko zachowanie Minho, ale też swoje własne. Dlatego tylko zacisnąłem usta, i przyspieszyłem kroku, na powrót dostrajając nasze ruchy do hipnotyzującego rytmu walca. Chwiejny świat zawirował w mnogości barwnych świateł, ale tym razem byłem już pewny, że powodem odurzenia nie był alkohol, a te ręce trzymające mnie jakby nigdy nie miały zamiaru puścić, te oczy wpatrujące się we mnie z szaloną fascynacją, ten uśmiech czarujący najjaśniejszą bielą.
~*~
Takie małe coś, które zaczęłam pisać już jakiś czas temu,
ale wtedy mi przerwano i nie mogłam do tego wrócić. Aż do dziś ~studniówka taka
inspirująca~ To nie ten 2min, o którym pisałam w poprzednim poście ale tamtego
pewnie też wrzucę jakoś w tym tygodniu. Hm… piosenka, do której tańczyli Minho
i Taemin była inspiracją do całego shota, dlatego po prostu musiałam ją
zamieścić w akcji opowiadania. Tyle~~
Jakie to romantyczne! Yhm...! <3
OdpowiedzUsuńMimo mojej choroby jestem bardzo energetyczna przez to! <3
Matko ten pocałunek 2mina na balu ach...i walc... kobieto zaszalałaś! <3
Dalej nie mogę się ogarnąć! Wiesz co ci powiem masz wielki talent i jestem zadowolona z tego, że w miare szybko coś dodajesz! <3
Dobra ja idę wziąść leki, ale czekam na nowość~~ :D
Dziękuję za kochany komentarz i życzę zdrowia :3 a teraz marsz do łóżka ! *stanowcza Amaya jest stanowcza* ^.^
UsuńNo popacz, studniówka taka fascynująca. Pewnie gdybym była, też by mnie coś zainspirowało. Co do samego 2mina... Może masz rację, że oniryzm to trochę za dużo powiedziane, ale sądzę, że jesteś na dobrej drodze ^^ Podobało mi się to, chociaż początkowo miałam wrażenie, że wszystko zmierza raczej w kierunku angsta niż fluffa. Cieszę się, że jednak Minho odwzajemnia uczucia naszego Taemisia (EJEJ, BO JA MAM TAKĄ MYŚL, KTÓRĄ MUSZĘ SIĘ PODZIELIĆ. Teraz sobie przypomniałam). Hm. A może Żabol specjalnie naraził Tamina na te domysły? Głupia żaba.
OdpowiedzUsuńCóż. To ja wracam do historii :')
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńOjesujesujesu ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
Takie piękne, taki cudny język, takie perfekcyjne metafory, jak jak jak jak jak???????
Czytając to, szczególnie drugą część tak mnie ściskało w żołądku, gawd, chelp.
Weź wstawiaj mi tego drugiego 2mina teraz zaraz natychmiast, i rozdział i wszystko wgl no ;;;;;;;;;;;
Obawiam się, że w końcu zabraknie ci odpowiednich znaków na klawiaturze xD Cieszę się Twoim entuzjazmem ~~<3
Usuńuroczeuroczeuroczeurocze!
OdpowiedzUsuńTen pocałunek, ojeju, to takie romantyczne i w ogóle, że po prostu aż mi się coś robi, moja wyobraźnia aż boli. Tyle słodkości i na dodatek to siedzenie pod stołem i picie wina, rozpływam się normalnie. Z każdym oneshotem piszesz coraz lepiej, zdajesz sobie sprawę? Oby tak dalej omg <3
Życzę weny~
Dobrze wiedzieć, bo jak dla mnie to w kółko piszę tak samo >.< Też się rozpływam, wyobrażając ich sobie w tych garniturach, wirujących pośród rozmigotanych światełek *-* Dziękuję za kochany komentarz ~~<3
Usuń„Moja nienawiść do tego typu imprez była głęboko zakorzeniona w głębi aspołecznej natury” - Aż się poczułam jakby Taemin siedział mi w głowie >.< Też pałam wielką niechęcią do tego typu okazji, ale jak już się pojawiam to, nie upijam się i nie całuję z najlepszym przyjacielem. Szaleni XD
OdpowiedzUsuńAch, Minho taki uroczy, no naprawdę. Jego partnerka na pewno będzie zachwycona, jak znajdzie go tańczącego walca z chłopakiem. Tak w ogóle to oni się pocałowali tak na środku sali XD? Szaleni x2
W takim razie i ja siedzę Ci w głowie xD bo myśli Taemina dotyczące imprez pokrywają się w moimi własnymi. Owszem, szaleńcy jedni ;-; Nawet debilom do głowy nie przyszło, że ludzie patrzą ;-; ah ta miłość xD
UsuńCo alkohol robi z człowiekiem xD
OdpowiedzUsuńKrok posuwisty xP jak ja lubię to określenie >.<
Tak skomplikowany opis pocałunku, że nawet nie do końca zrozumiałam wszystkie wyrażenia. Ale mniejsza, bo ja to ja.
PIĘĘKNEE zakończenie :) PIĘĘKNE
O nie, nie, nie. Nienawidze pisac z telefonu. Wzielo mi zezarlo komentarz ;; przykro bardzo. Teraz juz nawet nie mam sily na bawienie sie w polskie znaki, mam nadzieje, ze raz mi to wybaczysz. Zaczne od poczatku. To szlo jakos tak:
OdpowiedzUsuńCzesc! Wrocilam~ tym razem szybciej, bo mam duuuzo czasu wolnego. Jednym z najlepszych sposobow na wykorzystanie go, jest czytanie Twoich historii <3
Przegladalam sobie dalej Twoje shoty, szukajac czegos na ogarniecie sie po JongKeyu i trafilam tutaj. Po drodze minęłam chyba jakiegos Ontae, ale.. no, nie przepadam. Na pewno kiedys tam zawitam. Pozniej :D Co mnie zaskoczylo, to perspektywa Taemina! Mysliciel z niego, czasem bardziej jak z Minho. Cieszy mnie, ze mimo zmiany pov to Minho wciaz jest inicjatorem. Lubie go w takiej roli, nie tylko dlatego, ze jest starszy, ale.. no, to Minho po prostu. Jak zaczelam czytac, to tak sie zastanawialam 'gdzie ten Minnie sie zmajduje?'. W pewnej chwili myslalam nawet, ze na pogrzebie (lol, przemilczmy to), ale atmosfera naprawde byla ciezka. Dowiaduje sie, ze to bal i nagle wszystko staje sie jasne :D Przywolalas moje okropne wspomnienia z polmetku ;; Czulam sie jak Tae, wiec przez jakis czas mogłam sie z nim utożsamiać. Do czasu az sie upil i tanczyl z Minho. U nas nie bylo takiego Minho ;;
Okey wracam na ziemię. Jak zwykle u Ciebie zwyczajnie nie ma sie do czego doczepic. Nie chcialam, zeby to wygladalo tak, ze nic tylko chwale i slodze, no ale... jak tu inaczej, jak same pozytywne komentarze w głowie? Jak zwykle opis pocalunku jest dla mnie high lightem shota. Za kazdym razem rownie cudowne. Bylam ciekawa kiedy zabraknie Ci porównan czy slow, ale teraz chyba pomalu dociera do mnie, ze to zwyczajnie niemozliwe. Tyle scen, a jednak kazda tak odmienna, kazda ma 'to cos'.
Po calym shocie mozna odnieść wrazenie, ze Minho specjalnie pozbyl sie partnerek albo wybral takie, zeby szybko ich olaly :D podstepny.
Wybacz nieogarniecie, ale nie potrafie pisac z telefonu :c
Pozdrawiam serdecznie, życzę duzo weny, xx
Martis.
Wybacz, za opóźnioną odpowiedź, już jestem~!
UsuńPisać z telefonu nie cierpię, więc podziwiam, że w ogóle Ci się chciało, zwłaszcza, że, jak mówisz, pierwotny komentarz Ci zjadło >.<
Jeśli chodzi o Ontae, to... hm, kocham ich na swój sposób, inaczej niż 2mina, nieco mniej uwagi im poświęcam, bo ciężej mi o nich pisać. Tamten one-shot i tak nie jest jakiś wybitny... bardziej dumna jestem z Ontae miniaturki inspirowanej Rainy Blue >.< i z Balonika w sumie też... z moich Ontae nie lubię tylko Voiceless... Ale to taka dygresja xD
Wiem, ta ciężka atmosfera... hm, może wynika to też z mojego postrzegania wszelkiego rodzaju imprez (jak choćby ta nieszczęsna studniówka -.-), nieco mnie wkradło się w do głowy tego naszego Taemina, który nie bawił się zbyt dobrze, a na przyszedł tylko z powodu jednej, konkretnej osoby... przypuszczam, że podświadomie czuł się samotny i zazdrosny, stąd jego fatalne samopoczucie. Do tego znów zarzuciłam motywem tańca, mam do niego słabość, cóż >.<
Eh, ten shot powstał tak dawno, aż ciężko uwierzyć, że już tyle czasu minęło x.x W każdym razie, dziękuję za kolejny kochany komentarz~~! <3
Shizu