Wskazówka: znaczek "~♪♪♪~" jest odnośnikiem do utworu wykonywanego przez bohatera.
Machnąłem dłonią
w powietrzu, tuż przed twarzą Kibuma. Jego oczy pozostały jednak zamknięte, a
on sam nawet się nie poruszył, zupełnie nieczuły na moje zaczepki.
- Usnął, czy co… - mruknąłem sam do siebie, widząc, że cały wtulił się w fotel, przybierając wygodną pozę. Muszę przyznać, że szalenie bawiła mnie jego mina. Zero normalnej zadziorności i złośliwości… tylko jakaś dziwna czułość. Znałem go bardzo dobrze, ale coś takiego widziałem po raz pierwszy. Musiał mieć jakiś niezwykle przyjemny sen, bo innego wytłumaczenia nie potrafiłem znaleźć. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czyby nie dać mu spokoju, skoro już tak dobrze mu się spało. Ten szalony przypływ empatii szybko jednak ulotnił się gdzieś, w momencie, w którym Key wyszczerzył się jak głupi do sera. Coś takiego koniecznie trzeba było udokumentować. Czym prędzej wygrzebałem z torby telefon, i już przymierzałem się do zrobienia zdjęcia, kiedy tę pogrążoną w błogim spokoju twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.
- YA! Co ty wyczyniasz?! – Wpatrywała się we mnie para płonących gniewem oczu. Nie wiem gdzie się podział ten błądzący po radosnej krainie snów chłopak, bo w jego miejsce znów zjawił się dobrze mi znany Kibum. Westchnąłem ciężko, chowając telefon. Key z impetem wyrwał z uszu słuchawki i począł zwijać je na palcu. Dopiero teraz mój wzrok padł na odtwarzacz muzyki, który leżał na kolanach przyjaciela.
- Czego tak słuchałeś? Wyglądałeś jakbyś zaraz miał dostać orgazmu… - mruknąłem, nawet nie spodziewając się jaką burzę wywoła moja uwaga. Coś dziwnego błysnęło w oczach Key, kiedy przyspieszył swoje zwijanie słuchawek, zapewne zamierzając jak najszybciej schować podejrzany przedmiot sprzed moich oczu. Daremnie. Jednym susem doskoczyłem do przyjaciela, i wyrwałem mu z dłoni odtwarzacz. Kibum aż sapnął z oburzenia.
- Oddaj mi to w tej chwili, ty przerośnięty półgłówku! – wykrzyknął, zrywając się na równe nogi. Mimo całej swojej irytacji i woli walki nie mógł jednak nic poradzić na moje długie kończyny, uniemożliwiające mu dostanie pożądanego przedmiotu w swoje ręce.
- Hm... zobaczymy co ten Key tak bardzo stara się ukryć. Czyżbyś wstydził się swojego gustu muzycznego? Nie mów mi, że lubisz… - urwałem, gdy moich uszu dobiegły łagodne tony jakiejś ballady. Nie byłoby w niej może nic zaskakującego, gdyby nie znajomy głos, wyśpiewujący kolejne tony w rytm muzyki. Nie zdążyłem jednak dłużej się temu przysłuchać, bo Key wreszcie dopiął celu, wyrywając mi zakazany odtwarzacz.
- Już? Zadowolony? – warknął, pospiesznie zbierając swoje rzeczy z mojego fotela.
- Czy… czy to był Jonghyun? – zapytałem z niedowierzaniem, wciąż niepewny czy się nie przesłyszałem.
- Być może – odparł Key wymijająco, unikanie odpowiedzi nie wyszło mu jednak tak sprawnie, jak to zwykle w jego przypadku było.
- Skąd to masz? Jesteś jego fanem? Lubisz go? Nie mów, że… serio się spotykacie?
- Minho! – przerwał mi Key, wreszcie odrywając wzrok od podłogi, i wbijając we mnie gniewne spojrzenie. – Zachowujesz się jak podniecona nastolatka – oznajmił dobitnie, jak zwykle próbując wybronić się atakiem. Postanowiłem jednak przemilczeć tę uwagę, nie dając mu szansy na zmianę tematu. Zrozumiawszy o co mi chodzi, Kibum wywrócił oczami i opadł z powrotem na fotel. Uznając to za dobry znak, usadowiłem się na krześle naprzeciwko niego.
- Więc… - mruknąłem ponaglająco. Pierwszy raz widziałem Key w takim stanie. Zazwyczaj naprawdę ciężko było wywołać rumieniec zawstydzenia na jego bladej twarzy. Teraz jednak chłopak był cały czerwony. – Myślałem, że to z Jonghyunem to jednorazowy wyskok…
- Oh, ja też tak sądziłem! – wybuchnął wreszcie, wyrzucając ręce w powietrze. Zaraz jednak opanował się nieco, i skrzyżował ramiona na piersi. – A potem zaprosił mnie na kawę i…
- I?
- Ja wiem, jak to musi wyglądać! – zirytował się. – Poszedłem tam z przeczuciem, że bardzo szybko zakończę tę znajomość…
- A mimo to…
- Możesz mi łaskawie nie przerywać? Zaczęło się od tego, że pochwalił mój kapelusz. Rozumiesz, co to znaczy, prawda? Żeby go pochwalić najpierw musiał go ZAUWAŻYĆ, co nie jest wcale taką oczywistością, kiedy spojrzy się na tych wszystkich ignorantów łażących po ulicach…
- Kibum…
- Ale to nie koniec. On odsunął mi krzesło. Wiesz, dla kulturalnych ludzi to nic dziwnego, ale byłem w szoku, że ten patałach zna choć odrobinę z savoir vivre.
- I dlatego…
- A wiesz co zrobił potem? Dał mi swoją płytę. Czy to nie bezczelne? Powinienem wyrzucić to marne narzędzie przekupstwa do najbliższego śmietnika.
- Zatem…
- Więc myślę sobie: „Ha! Niedoczekanie! Przesłucham ją w całości, choćby była najgorszym kawałkiem badziewia w całym muzycznym świecie!”.
- Jak to…
- W efekcie… znów się z nim umówiłem… - Key najwyraźniej ostatecznie zakończył swój wywód, dając mi wreszcie dojść do słowa. Nie mogłem jednak zrobić nic innego, jak parsknąć głośnym śmiechem. Mój przyjaciel, który rzucał radami sercowymi na prawo i lewo, teraz sam wyglądał, jakby potrzebował pomocy. – Tak, bardzo zabawne. Śmiej się dowoli – prychnął, bawiąc się nerwowo kolczykami w prawym uchu.
- Ohh, wybacz, ale teraz to ty zachowujesz się jak podniecona nastolatka… - odparłem z przekorą, wiedząc, że za chwilę zostanę zasztyletowany morderczym spojrzeniem. Key jednak znów mnie zaskoczył, niespodziewanie kompletnie nie reagując na moje docinki. Dalej siedział, wbijając wzrok w ziemię, obracając w palcach złote kółeczka.
- Wiesz… chyba go lubię – orzekł w końcu cicho. Uniosłem brwi, nie spodziewając się aż takiej szczerości. Zwierzający mi się Kibum? To przechodziło wszelkie pojęcie. Mimo wszystko, coś w jego łagodnym uśmiechu powstrzymało mnie od dalszych wygłupów. – Może nie jest zbyt inteligentny… - mówił dalej Key - …ani elokwentny… Coś jednak w tym jego szczenięcym uśmiechu i delikatnym głosie totalnie mnie rozbraja. Widzisz, nawet taki przygłup jak ty znalazł miłość, więc myślę, że i Jonghyunowi się należy…
Nawet jeśli chwilę temu zamierzałem zaprzestać swoich docinek, ostatnią uwagą Kibum przekreślił moje przyjazne zamiary. Nie zdążyłem jednak wypowiedzieć nic kąśliwego, bo przyjaciel westchnął ciężko i zerwał się na równe nogi, klaskając w dłonie.
- No mój drogi, myślę, że na ciebie już czas – oznajmił, a na jego twarz wróciła właściwa mu pewność siebie. Idąc w jego ślad, również podniosłem się z miejsca, nagle ze zdwojoną siłą czując przytłaczający mnie stres, o którym przez chwilę udało mi się zapomnieć. Kibum zbliżył się do mnie, żeby dokonać ostatnich poprawek w przygotowanym przez siebie stroju. – Jesteś irytujący i wścibski, ale cóż… i tak życzę ci połamania pędzla, czy czego tam… - oznajmił, klepiąc mnie po ramieniu. Posłał mi jeszcze jeden pokrzepiający uśmiech, zanim ruszyłem w kierunku drzwi.
- Usnął, czy co… - mruknąłem sam do siebie, widząc, że cały wtulił się w fotel, przybierając wygodną pozę. Muszę przyznać, że szalenie bawiła mnie jego mina. Zero normalnej zadziorności i złośliwości… tylko jakaś dziwna czułość. Znałem go bardzo dobrze, ale coś takiego widziałem po raz pierwszy. Musiał mieć jakiś niezwykle przyjemny sen, bo innego wytłumaczenia nie potrafiłem znaleźć. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czyby nie dać mu spokoju, skoro już tak dobrze mu się spało. Ten szalony przypływ empatii szybko jednak ulotnił się gdzieś, w momencie, w którym Key wyszczerzył się jak głupi do sera. Coś takiego koniecznie trzeba było udokumentować. Czym prędzej wygrzebałem z torby telefon, i już przymierzałem się do zrobienia zdjęcia, kiedy tę pogrążoną w błogim spokoju twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.
- YA! Co ty wyczyniasz?! – Wpatrywała się we mnie para płonących gniewem oczu. Nie wiem gdzie się podział ten błądzący po radosnej krainie snów chłopak, bo w jego miejsce znów zjawił się dobrze mi znany Kibum. Westchnąłem ciężko, chowając telefon. Key z impetem wyrwał z uszu słuchawki i począł zwijać je na palcu. Dopiero teraz mój wzrok padł na odtwarzacz muzyki, który leżał na kolanach przyjaciela.
- Czego tak słuchałeś? Wyglądałeś jakbyś zaraz miał dostać orgazmu… - mruknąłem, nawet nie spodziewając się jaką burzę wywoła moja uwaga. Coś dziwnego błysnęło w oczach Key, kiedy przyspieszył swoje zwijanie słuchawek, zapewne zamierzając jak najszybciej schować podejrzany przedmiot sprzed moich oczu. Daremnie. Jednym susem doskoczyłem do przyjaciela, i wyrwałem mu z dłoni odtwarzacz. Kibum aż sapnął z oburzenia.
- Oddaj mi to w tej chwili, ty przerośnięty półgłówku! – wykrzyknął, zrywając się na równe nogi. Mimo całej swojej irytacji i woli walki nie mógł jednak nic poradzić na moje długie kończyny, uniemożliwiające mu dostanie pożądanego przedmiotu w swoje ręce.
- Hm... zobaczymy co ten Key tak bardzo stara się ukryć. Czyżbyś wstydził się swojego gustu muzycznego? Nie mów mi, że lubisz… - urwałem, gdy moich uszu dobiegły łagodne tony jakiejś ballady. Nie byłoby w niej może nic zaskakującego, gdyby nie znajomy głos, wyśpiewujący kolejne tony w rytm muzyki. Nie zdążyłem jednak dłużej się temu przysłuchać, bo Key wreszcie dopiął celu, wyrywając mi zakazany odtwarzacz.
- Już? Zadowolony? – warknął, pospiesznie zbierając swoje rzeczy z mojego fotela.
- Czy… czy to był Jonghyun? – zapytałem z niedowierzaniem, wciąż niepewny czy się nie przesłyszałem.
- Być może – odparł Key wymijająco, unikanie odpowiedzi nie wyszło mu jednak tak sprawnie, jak to zwykle w jego przypadku było.
- Skąd to masz? Jesteś jego fanem? Lubisz go? Nie mów, że… serio się spotykacie?
- Minho! – przerwał mi Key, wreszcie odrywając wzrok od podłogi, i wbijając we mnie gniewne spojrzenie. – Zachowujesz się jak podniecona nastolatka – oznajmił dobitnie, jak zwykle próbując wybronić się atakiem. Postanowiłem jednak przemilczeć tę uwagę, nie dając mu szansy na zmianę tematu. Zrozumiawszy o co mi chodzi, Kibum wywrócił oczami i opadł z powrotem na fotel. Uznając to za dobry znak, usadowiłem się na krześle naprzeciwko niego.
- Więc… - mruknąłem ponaglająco. Pierwszy raz widziałem Key w takim stanie. Zazwyczaj naprawdę ciężko było wywołać rumieniec zawstydzenia na jego bladej twarzy. Teraz jednak chłopak był cały czerwony. – Myślałem, że to z Jonghyunem to jednorazowy wyskok…
- Oh, ja też tak sądziłem! – wybuchnął wreszcie, wyrzucając ręce w powietrze. Zaraz jednak opanował się nieco, i skrzyżował ramiona na piersi. – A potem zaprosił mnie na kawę i…
- I?
- Ja wiem, jak to musi wyglądać! – zirytował się. – Poszedłem tam z przeczuciem, że bardzo szybko zakończę tę znajomość…
- A mimo to…
- Możesz mi łaskawie nie przerywać? Zaczęło się od tego, że pochwalił mój kapelusz. Rozumiesz, co to znaczy, prawda? Żeby go pochwalić najpierw musiał go ZAUWAŻYĆ, co nie jest wcale taką oczywistością, kiedy spojrzy się na tych wszystkich ignorantów łażących po ulicach…
- Kibum…
- Ale to nie koniec. On odsunął mi krzesło. Wiesz, dla kulturalnych ludzi to nic dziwnego, ale byłem w szoku, że ten patałach zna choć odrobinę z savoir vivre.
- I dlatego…
- A wiesz co zrobił potem? Dał mi swoją płytę. Czy to nie bezczelne? Powinienem wyrzucić to marne narzędzie przekupstwa do najbliższego śmietnika.
- Zatem…
- Więc myślę sobie: „Ha! Niedoczekanie! Przesłucham ją w całości, choćby była najgorszym kawałkiem badziewia w całym muzycznym świecie!”.
- Jak to…
- W efekcie… znów się z nim umówiłem… - Key najwyraźniej ostatecznie zakończył swój wywód, dając mi wreszcie dojść do słowa. Nie mogłem jednak zrobić nic innego, jak parsknąć głośnym śmiechem. Mój przyjaciel, który rzucał radami sercowymi na prawo i lewo, teraz sam wyglądał, jakby potrzebował pomocy. – Tak, bardzo zabawne. Śmiej się dowoli – prychnął, bawiąc się nerwowo kolczykami w prawym uchu.
- Ohh, wybacz, ale teraz to ty zachowujesz się jak podniecona nastolatka… - odparłem z przekorą, wiedząc, że za chwilę zostanę zasztyletowany morderczym spojrzeniem. Key jednak znów mnie zaskoczył, niespodziewanie kompletnie nie reagując na moje docinki. Dalej siedział, wbijając wzrok w ziemię, obracając w palcach złote kółeczka.
- Wiesz… chyba go lubię – orzekł w końcu cicho. Uniosłem brwi, nie spodziewając się aż takiej szczerości. Zwierzający mi się Kibum? To przechodziło wszelkie pojęcie. Mimo wszystko, coś w jego łagodnym uśmiechu powstrzymało mnie od dalszych wygłupów. – Może nie jest zbyt inteligentny… - mówił dalej Key - …ani elokwentny… Coś jednak w tym jego szczenięcym uśmiechu i delikatnym głosie totalnie mnie rozbraja. Widzisz, nawet taki przygłup jak ty znalazł miłość, więc myślę, że i Jonghyunowi się należy…
Nawet jeśli chwilę temu zamierzałem zaprzestać swoich docinek, ostatnią uwagą Kibum przekreślił moje przyjazne zamiary. Nie zdążyłem jednak wypowiedzieć nic kąśliwego, bo przyjaciel westchnął ciężko i zerwał się na równe nogi, klaskając w dłonie.
- No mój drogi, myślę, że na ciebie już czas – oznajmił, a na jego twarz wróciła właściwa mu pewność siebie. Idąc w jego ślad, również podniosłem się z miejsca, nagle ze zdwojoną siłą czując przytłaczający mnie stres, o którym przez chwilę udało mi się zapomnieć. Kibum zbliżył się do mnie, żeby dokonać ostatnich poprawek w przygotowanym przez siebie stroju. – Jesteś irytujący i wścibski, ale cóż… i tak życzę ci połamania pędzla, czy czego tam… - oznajmił, klepiąc mnie po ramieniu. Posłał mi jeszcze jeden pokrzepiający uśmiech, zanim ruszyłem w kierunku drzwi.
~*~
Roztarłem dłonie,
ze zdenerwowaniem rozglądając się po klasie. Wszyscy uczniowie biorący udział w
Dniu Jedności Sztuki dostali polecenie zgromadzenia się tu z dużym
wyprzedzeniem. W efekcie wodziłem wzrokiem po twarzach obecnej na sali
młodzieży. W duchu podziękowałem szalonym pomysłom mojego różowowłosego
przyjaciela, bo gdybym faktycznie zjawił się na występie w czymkolwiek, co
znalazłbym w swojej szafie, to zapewne zostałbym wyśmiany.
Poprawiłem nerwowo kołnierzyk koszuli, spoglądając na wszelkiego rodzaju instrumenty, zgromadzone w pomieszczeniu. Byłem niemal pewien, że na większości z nich Taemin potrafiłby zagrać równie dobrze, co na skrzypcach czy pianinie. Mimo wszystko ciężko mi było wyobrazić go sobie z gitarą elektryczną przewieszoną przez ramię, albo uderzającego wściekle w talerze perkusji. Chociaż... taka buntownicza wersja Taemina wcale nie byłaby gorsza od obecnej. Jego zadziorny charakterek idealnie do tego pasował. Nie mówiąc już o moim chłopaku odzianym w skóry i machającym energicznie swoimi długimi włosami w rytm muzyki... Przed oczami pojawiła mi się wizja, której z pewnością nie mógłbym się oprzeć.
Z drugiej strony… Taemin zasiadający za złotą ramą harfy, odziany cały w biel, od której odcinałyby się pasma jego włosów, niedbale spiętych z tyłu głowy... Jego smukłe dłonie poruszające się sprawnie po przejrzystych nitkach, wydobywające z nich niebiańskie tony... Śmierć z zachwytu gwarantowana.
Mój wzrok padł na grupę tancerzy, zawzięcie ćwiczących jakieś skomplikowane układy. Taemin jako tancerz? Musiałem dłuższą chwilę wytężyć moją wyobraźnię, żeby zobaczyć jej oczami, jak mój chłopak porusza się płynnie w takt muzyki, wyginając swoje ciało w łuk, eksponując łabędzią szyję, zgrabnie przechodząc do piruetu... na taki widok niejednemu zrobiłoby się gorąco. A może to ze mną nie jest już dobrze? Całkiem prawdopodobne. Ten chłopak z sąsiedniej kamienicy wywrócił moje życie do góry nogami, sprawiając że właśnie stoję w sali pełnej ludzi, z głową w chmurach, wyobrażając sobie jak napina mięśnie nóg podczas tańca, i podniecając się widokiem wirującej wokół niego luźnej koszuli. Faktycznie wszystko ze mną w porządku...
Oblizałem wargi i skierowałem spojrzenie w kąt pomieszczenia, z którego to dobiegały dziwaczne dźwięki, oznaki przeprowadzanej przez uczniów rozgrzewki wokalnej. Mimo niezliczonych wizji, spośród których jedna była bardziej kusząca od drugiej, to właśnie śpiewający Taemin wzbudzał we mnie największą tęsknotę. Nie wiem nawet czemu, po prostu koniecznie chciałem to usłyszeć. Nie mogłem uwierzyć w twierdzenie Taemina, jakoby to nie potrafił śpiewać. Po prostu jego perfekcjonizm sprawiał, że nie uznawał niczego za dostatecznie dobre, wciąż dążąc do ideału. Ale obietnica została złożona i wiedziałem, że Taemin jej nie złamie.
Wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, wyłapałem znajomą twarz, i ruszyłem w tamtym kierunku
- Widzę, że przygotowania idą pełną parą, hyung - odezwałem się, a Onew uniósł głowę znad zapisu nutowego, i obrzucił mnie płochliwym spojrzeniem. Od czasu pamiętnej wycieczki jego stosunek do mnie nieco się ochłodził. Nie spiskował już z Taeminem, ale trzymał dystans, jakby obawiał się, że w każdej chwili mogę się na niego rzucić. Miałem dziwne wrażenie, że Onew miał mi za złe to, że rzekomo deprawuję naszego niewinnego skrzypka. Zdawałoby się, że zupełnie zapomniał kto zadawał mu pytania dotyczące jego fantazji erotycznych.
- Owszem, lada chwila powinna się zacząć próba dźwięku – oznajmił Onew, ze skupieniem na twarzy notując coś obok pięciolinii. – A gdzie Taemin? – zapytał, jakby nagle orientując się, że jestem sam.
- Oh, chciałbym to wiedzieć… - odparłem zrezygnowany – Spróbuję jeszcze raz do niego zadzwonić – dodałem, po czym opuściłem głośną salę i ruszyłem pustym korytarzem szkolnym, szukając jakiegoś ustronnego miejsca, w którym mógłbym porozmawiać przez telefon.
Stresowałem się. Myślałem, że dotrzemy na miejsce razem, jak zwykle. Taemin jednak, zupełnie mnie zaskoczył niespodziewanym stwierdzeniem, że tym razem mam na niego nie czekać. Ciężko było mi ocenić skąd ta nagła zmiana, bo rozmawialiśmy przez telefon. Mimo wszystko, choć nie widziałem jego twarzy, coś niepokojącego było w tonie głosu dobiegającego ze słuchawki. Taemin nie pozwolił mi jednak wybadać o co chodzi, bo bardzo szybko się rozłączył. Chciałem do niego iść, dowiedzieć się w czym tkwi problem, ale nie było czasu. Co najmniej jeden z artystów biorących udział w Dniu Jedności Sztuki, musiał zjawić się w szkole ze sporym wyprzedzeniem, inaczej groziłaby nam dyskwalifikacja. Sprawnie ukryłem przed organizatorami fakt, że Taemin do tej pory się nie stawił, choć miał na koncie już całkiem spore spóźnienie. Nie powiem, że się nie niepokoiłem. Przez pierwszą godzinę zwalałem dziwną kwestię jego nieobecności na paraliżujące uczucie tremy. Dobrze wiedziałem, jak ciężko musi mu być grać przy tych wszystkich ludziach, zwłaszcza mając w pamięci ordynarne słowa, którymi rzucali w niego uczniowie podczas wycieczki. Na tę imprezę nie miały jednak wstępu podobne indywidua, zgromadzili się za to przedstawiciele najznakomitszych uczelni artystycznych. Nie zabrakło również rodzin i przyjaciół osób występujących. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to możliwe, że matka Taemina postanowiła uświetnić imprezę swoją obecnością. To tylko dodatkowo mnie zdenerwowało. Presja wywoływana przez nietolerancyjną młodzież była niczym, w porównaniu z naciskiem jakiego Taemin doświadczał ze strony swojej rodzicielki.
Po raz kolejny tego dnia wcisnąłem zieloną słuchawkę, ale moje działanie wywołało jedynie jednostajny dźwięk nieodbieranego połączenia.
- Tu jesteś, Choi. – Głos Kibuma odbił się echem od ścian korytarza. Zrezygnowany, i coraz bardziej podenerwowany, wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni spodni. Na ten widok mój przyjaciel wydał z siebie zduszony okrzyk. – Co ty robisz?! – krzyknął, patrząc ze zgrozą na moje poczynania. – Jak będziesz tak wypychał kieszenie to twoje spodnie zamienią się w worek! – bełkotał, szczerze przejęty naruszonym fasonem mojego odzienia. Wywróciłem oczami, szukając ratunku od tego modowego świra. Zamiast pomocy, mój wzrok napotkał roześmianą twarz Jonghyuna.
- Cześć żabooki, jak…
- Gdzie jest Taemin? – wszedłem mu w słowo, w odpowiedzi otrzymując zdziwioną minę.
- Myślałem, że przyjdzie z tobą… - stwierdził, drapiąc się po głowie. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ten dzieciak się spóźniał. Jest punktualny jak francuski zegarek…
- Szwajcarski, Jjongie, szwajcarski… - poprawił go Kibum. Jonghyun uśmiechnął się krzywo, i objął mojego przyjaciela od tyłu rękami, głowę opierając na jego ramieniu. Zapewne cisnąłbym w ten uroczy obrazek jakąś kąśliwą uwagą, gdyby nie fakt, że w mojej głowie rozszalała się gonitwa myśli. Coś było zdecydowanie nie tak, coś musiało się stać. Czułem jak szpony niepokoju w zastraszającym tempie zaciskają się wokół mojej szyi, zmuszając do działania.
- Idę – oznajmiłem tylko, nie zaszczycając splecionych w uścisku kochanków ani jednym spojrzeniem, i ruszyłem korytarzem. Moje szybkie kroki odbijały się echem od ścian, a ten dźwięk zdawał się ponaglać mnie do szybszego działania. Po drodze zajrzałem jeszcze do niemal po brzegi wypełnionej sali. Zamierzałem na wszelki wypadek sprawdzić, czy Taemin w dalszym ciągu się tu nie zjawił. Niemal natychmiast z tłumu twarzy wyłonił się Onew hyung, który czym prędzej się do mnie zbliżył. Co najmniej niepokojący wyraz gościł na jego wiecznie rozradowanej twarzy.
- Minho… stało się coś dziwnego – zaczął, unikając mojego spojrzenia.
- Mów – rzuciłem, może niezbyt uprzejmie, nie mogąc dłużej wytrzymać narastającego we mnie napięcia.
- Chodzi o to, że… profesor Kwon przed chwilą kazał mi coś zrobić – bełkotał dalej, a ja złapałem hyunga za oba ramiona i mocno nim potrząsnąłem, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.
- Powiedz wreszcie o co chodzi! – krzyknąłem groźnie, nie zważając już ani na otaczający nas tłum gapiów, ani na cień strachu czający się w oczach Onew.
- Profesor kazał mi wykreślić Taemina z listy uczestników… - Nie usłyszałem końcówki jego zdania, bo bez słowa puściłem się biegiem w kierunku wyjścia. W głowie szumiały niezliczone teorie na temat tego, co się mogło wydarzyć. Usilnie starałem się myśleć racjonalnie. Mimo wszystko każdy kolejny scenariusz kreowany przez mój spanikowany umysł, zdawał się być czarniejszy od poprzedniego.
Wpadałem na ludzi, ignorowałem sygnalizację świetlną, nie zważałem na nic, i chyba tylko cudem udało mi się bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Widząc kamienicę, w której mieszkał Taemin, poczułem jakieś szarpnięcie w piersi, które swoją intensywnością znacznie przerosło cały mój dotychczasowy niepokój. To był strach. Bałem się, co w tym dobrze mi znanym mieszkaniu zastanę.
Ostatni odcinek drogi pokonałem na bezdechu. Nogi plątały mi się, kiedy pokonywałem kolejne stopnie, ciało nie nadążało za poganiającym je umysłem. Drżącymi dłońmi począłem grzebać w torbie, szukając kluczy do mieszkania.
- Taemin?! – wrzasnąłem, wsuwając metal do zamka. Odpowiedziała mi cisza, zagłuszana jednak czymś jeszcze. Czymś znajomym, a jednocześnie dziwnie podsycającym niepokój. Wreszcie drzwi stanęły otworem, a ja wpadłem do mieszkania. Panowała w nim dziwna atmosfera, meble zdawały się szeptać między sobą, otoczenie sączyło aurę obcości, choć bywałem tu już przecież niezliczoną ilość razy. Największe jednak wrażenie zrobiły na mnie dźwięki dobiegające z pokoju Taemina. Drżąca melodia skrzypiec rozdzierała swoim ostrzem martwą ciszę mieszkania. Nie czarowała, nie zaklinała, ale właśnie rozdzierała. Z trudem przełknąłem ślinę, zbliżając się do źródła dźwięku. Znałem ten utwór. Najważniejszy utwór w moim życiu. Ten sam, którym Taemin powiadomił mnie o swoich uczuciach. Ten sam, który rozpalał czerwienią, który łączył usta i wiązał dłonie. Jak to możliwe, że ta łagodna melodia, niosąca ze sobą tylko piękne wspomnienia, teraz odbijała się echem strachu po ścianach mojego umysłu? Poczyniłem ostatni chwiejny krok, i pchnąłem drzwi.
W pokoju Taemina panowała przerażająca pustka. Przez otwarte okno wdzierał się mroźny wiatr, niosąc ze sobą płatki śniegu, omiatając swoim dotykiem ogołocone z książek półki, opróżnioną z ubrań szafę. Niewidzącym spojrzeniem przesunąłem po pomieszczeniu, odnotowując w pamięci jedynie krzyczącą zewsząd nieobecność. Wreszcie moje oczy spoczęły na źródle tej niepokojącej w swoim pięknie muzyki. Na szafce w kącie pokoju stał zwykły, najprostszy w świecie magnetofon. Jego metalowa obudowa zdawała się kpić ze mnie, wyśpiewując kolejne rzewne tony utworu, bezczelnie przemawiając głosem taeminowych skrzypiec. Prawdziwego instrumentu jednak nigdzie nie było, podobnie jak jego właściciela. Kolejne próby zrozumienia nie dostarczały mi żadnych odpowiedzi. Tylko pustka, i to niepowtarzalne uczucie kiedy nie, jak mówią, tracisz grunt pod nogami, a dosłownie toniesz w czeluściach rozpaczy i nieświadomości. Nie miałem pojęcia co się stało, o co chodzi, gdzie jest Taemin, a co najważniejsze, skąd ten przenikliwy chłód w moim sercu.
Melodia naszej miłości wwiercała mi się w uszy, kalecząc bębenki. Melodia śpiewająca o pożegnaniu, którego nie chciałem zaakceptować.
Poprawiłem nerwowo kołnierzyk koszuli, spoglądając na wszelkiego rodzaju instrumenty, zgromadzone w pomieszczeniu. Byłem niemal pewien, że na większości z nich Taemin potrafiłby zagrać równie dobrze, co na skrzypcach czy pianinie. Mimo wszystko ciężko mi było wyobrazić go sobie z gitarą elektryczną przewieszoną przez ramię, albo uderzającego wściekle w talerze perkusji. Chociaż... taka buntownicza wersja Taemina wcale nie byłaby gorsza od obecnej. Jego zadziorny charakterek idealnie do tego pasował. Nie mówiąc już o moim chłopaku odzianym w skóry i machającym energicznie swoimi długimi włosami w rytm muzyki... Przed oczami pojawiła mi się wizja, której z pewnością nie mógłbym się oprzeć.
Z drugiej strony… Taemin zasiadający za złotą ramą harfy, odziany cały w biel, od której odcinałyby się pasma jego włosów, niedbale spiętych z tyłu głowy... Jego smukłe dłonie poruszające się sprawnie po przejrzystych nitkach, wydobywające z nich niebiańskie tony... Śmierć z zachwytu gwarantowana.
Mój wzrok padł na grupę tancerzy, zawzięcie ćwiczących jakieś skomplikowane układy. Taemin jako tancerz? Musiałem dłuższą chwilę wytężyć moją wyobraźnię, żeby zobaczyć jej oczami, jak mój chłopak porusza się płynnie w takt muzyki, wyginając swoje ciało w łuk, eksponując łabędzią szyję, zgrabnie przechodząc do piruetu... na taki widok niejednemu zrobiłoby się gorąco. A może to ze mną nie jest już dobrze? Całkiem prawdopodobne. Ten chłopak z sąsiedniej kamienicy wywrócił moje życie do góry nogami, sprawiając że właśnie stoję w sali pełnej ludzi, z głową w chmurach, wyobrażając sobie jak napina mięśnie nóg podczas tańca, i podniecając się widokiem wirującej wokół niego luźnej koszuli. Faktycznie wszystko ze mną w porządku...
Oblizałem wargi i skierowałem spojrzenie w kąt pomieszczenia, z którego to dobiegały dziwaczne dźwięki, oznaki przeprowadzanej przez uczniów rozgrzewki wokalnej. Mimo niezliczonych wizji, spośród których jedna była bardziej kusząca od drugiej, to właśnie śpiewający Taemin wzbudzał we mnie największą tęsknotę. Nie wiem nawet czemu, po prostu koniecznie chciałem to usłyszeć. Nie mogłem uwierzyć w twierdzenie Taemina, jakoby to nie potrafił śpiewać. Po prostu jego perfekcjonizm sprawiał, że nie uznawał niczego za dostatecznie dobre, wciąż dążąc do ideału. Ale obietnica została złożona i wiedziałem, że Taemin jej nie złamie.
Wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, wyłapałem znajomą twarz, i ruszyłem w tamtym kierunku
- Widzę, że przygotowania idą pełną parą, hyung - odezwałem się, a Onew uniósł głowę znad zapisu nutowego, i obrzucił mnie płochliwym spojrzeniem. Od czasu pamiętnej wycieczki jego stosunek do mnie nieco się ochłodził. Nie spiskował już z Taeminem, ale trzymał dystans, jakby obawiał się, że w każdej chwili mogę się na niego rzucić. Miałem dziwne wrażenie, że Onew miał mi za złe to, że rzekomo deprawuję naszego niewinnego skrzypka. Zdawałoby się, że zupełnie zapomniał kto zadawał mu pytania dotyczące jego fantazji erotycznych.
- Owszem, lada chwila powinna się zacząć próba dźwięku – oznajmił Onew, ze skupieniem na twarzy notując coś obok pięciolinii. – A gdzie Taemin? – zapytał, jakby nagle orientując się, że jestem sam.
- Oh, chciałbym to wiedzieć… - odparłem zrezygnowany – Spróbuję jeszcze raz do niego zadzwonić – dodałem, po czym opuściłem głośną salę i ruszyłem pustym korytarzem szkolnym, szukając jakiegoś ustronnego miejsca, w którym mógłbym porozmawiać przez telefon.
Stresowałem się. Myślałem, że dotrzemy na miejsce razem, jak zwykle. Taemin jednak, zupełnie mnie zaskoczył niespodziewanym stwierdzeniem, że tym razem mam na niego nie czekać. Ciężko było mi ocenić skąd ta nagła zmiana, bo rozmawialiśmy przez telefon. Mimo wszystko, choć nie widziałem jego twarzy, coś niepokojącego było w tonie głosu dobiegającego ze słuchawki. Taemin nie pozwolił mi jednak wybadać o co chodzi, bo bardzo szybko się rozłączył. Chciałem do niego iść, dowiedzieć się w czym tkwi problem, ale nie było czasu. Co najmniej jeden z artystów biorących udział w Dniu Jedności Sztuki, musiał zjawić się w szkole ze sporym wyprzedzeniem, inaczej groziłaby nam dyskwalifikacja. Sprawnie ukryłem przed organizatorami fakt, że Taemin do tej pory się nie stawił, choć miał na koncie już całkiem spore spóźnienie. Nie powiem, że się nie niepokoiłem. Przez pierwszą godzinę zwalałem dziwną kwestię jego nieobecności na paraliżujące uczucie tremy. Dobrze wiedziałem, jak ciężko musi mu być grać przy tych wszystkich ludziach, zwłaszcza mając w pamięci ordynarne słowa, którymi rzucali w niego uczniowie podczas wycieczki. Na tę imprezę nie miały jednak wstępu podobne indywidua, zgromadzili się za to przedstawiciele najznakomitszych uczelni artystycznych. Nie zabrakło również rodzin i przyjaciół osób występujących. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to możliwe, że matka Taemina postanowiła uświetnić imprezę swoją obecnością. To tylko dodatkowo mnie zdenerwowało. Presja wywoływana przez nietolerancyjną młodzież była niczym, w porównaniu z naciskiem jakiego Taemin doświadczał ze strony swojej rodzicielki.
Po raz kolejny tego dnia wcisnąłem zieloną słuchawkę, ale moje działanie wywołało jedynie jednostajny dźwięk nieodbieranego połączenia.
- Tu jesteś, Choi. – Głos Kibuma odbił się echem od ścian korytarza. Zrezygnowany, i coraz bardziej podenerwowany, wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni spodni. Na ten widok mój przyjaciel wydał z siebie zduszony okrzyk. – Co ty robisz?! – krzyknął, patrząc ze zgrozą na moje poczynania. – Jak będziesz tak wypychał kieszenie to twoje spodnie zamienią się w worek! – bełkotał, szczerze przejęty naruszonym fasonem mojego odzienia. Wywróciłem oczami, szukając ratunku od tego modowego świra. Zamiast pomocy, mój wzrok napotkał roześmianą twarz Jonghyuna.
- Cześć żabooki, jak…
- Gdzie jest Taemin? – wszedłem mu w słowo, w odpowiedzi otrzymując zdziwioną minę.
- Myślałem, że przyjdzie z tobą… - stwierdził, drapiąc się po głowie. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ten dzieciak się spóźniał. Jest punktualny jak francuski zegarek…
- Szwajcarski, Jjongie, szwajcarski… - poprawił go Kibum. Jonghyun uśmiechnął się krzywo, i objął mojego przyjaciela od tyłu rękami, głowę opierając na jego ramieniu. Zapewne cisnąłbym w ten uroczy obrazek jakąś kąśliwą uwagą, gdyby nie fakt, że w mojej głowie rozszalała się gonitwa myśli. Coś było zdecydowanie nie tak, coś musiało się stać. Czułem jak szpony niepokoju w zastraszającym tempie zaciskają się wokół mojej szyi, zmuszając do działania.
- Idę – oznajmiłem tylko, nie zaszczycając splecionych w uścisku kochanków ani jednym spojrzeniem, i ruszyłem korytarzem. Moje szybkie kroki odbijały się echem od ścian, a ten dźwięk zdawał się ponaglać mnie do szybszego działania. Po drodze zajrzałem jeszcze do niemal po brzegi wypełnionej sali. Zamierzałem na wszelki wypadek sprawdzić, czy Taemin w dalszym ciągu się tu nie zjawił. Niemal natychmiast z tłumu twarzy wyłonił się Onew hyung, który czym prędzej się do mnie zbliżył. Co najmniej niepokojący wyraz gościł na jego wiecznie rozradowanej twarzy.
- Minho… stało się coś dziwnego – zaczął, unikając mojego spojrzenia.
- Mów – rzuciłem, może niezbyt uprzejmie, nie mogąc dłużej wytrzymać narastającego we mnie napięcia.
- Chodzi o to, że… profesor Kwon przed chwilą kazał mi coś zrobić – bełkotał dalej, a ja złapałem hyunga za oba ramiona i mocno nim potrząsnąłem, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.
- Powiedz wreszcie o co chodzi! – krzyknąłem groźnie, nie zważając już ani na otaczający nas tłum gapiów, ani na cień strachu czający się w oczach Onew.
- Profesor kazał mi wykreślić Taemina z listy uczestników… - Nie usłyszałem końcówki jego zdania, bo bez słowa puściłem się biegiem w kierunku wyjścia. W głowie szumiały niezliczone teorie na temat tego, co się mogło wydarzyć. Usilnie starałem się myśleć racjonalnie. Mimo wszystko każdy kolejny scenariusz kreowany przez mój spanikowany umysł, zdawał się być czarniejszy od poprzedniego.
Wpadałem na ludzi, ignorowałem sygnalizację świetlną, nie zważałem na nic, i chyba tylko cudem udało mi się bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Widząc kamienicę, w której mieszkał Taemin, poczułem jakieś szarpnięcie w piersi, które swoją intensywnością znacznie przerosło cały mój dotychczasowy niepokój. To był strach. Bałem się, co w tym dobrze mi znanym mieszkaniu zastanę.
Ostatni odcinek drogi pokonałem na bezdechu. Nogi plątały mi się, kiedy pokonywałem kolejne stopnie, ciało nie nadążało za poganiającym je umysłem. Drżącymi dłońmi począłem grzebać w torbie, szukając kluczy do mieszkania.
- Taemin?! – wrzasnąłem, wsuwając metal do zamka. Odpowiedziała mi cisza, zagłuszana jednak czymś jeszcze. Czymś znajomym, a jednocześnie dziwnie podsycającym niepokój. Wreszcie drzwi stanęły otworem, a ja wpadłem do mieszkania. Panowała w nim dziwna atmosfera, meble zdawały się szeptać między sobą, otoczenie sączyło aurę obcości, choć bywałem tu już przecież niezliczoną ilość razy. Największe jednak wrażenie zrobiły na mnie dźwięki dobiegające z pokoju Taemina. Drżąca melodia skrzypiec rozdzierała swoim ostrzem martwą ciszę mieszkania. Nie czarowała, nie zaklinała, ale właśnie rozdzierała. Z trudem przełknąłem ślinę, zbliżając się do źródła dźwięku. Znałem ten utwór. Najważniejszy utwór w moim życiu. Ten sam, którym Taemin powiadomił mnie o swoich uczuciach. Ten sam, który rozpalał czerwienią, który łączył usta i wiązał dłonie. Jak to możliwe, że ta łagodna melodia, niosąca ze sobą tylko piękne wspomnienia, teraz odbijała się echem strachu po ścianach mojego umysłu? Poczyniłem ostatni chwiejny krok, i pchnąłem drzwi.
W pokoju Taemina panowała przerażająca pustka. Przez otwarte okno wdzierał się mroźny wiatr, niosąc ze sobą płatki śniegu, omiatając swoim dotykiem ogołocone z książek półki, opróżnioną z ubrań szafę. Niewidzącym spojrzeniem przesunąłem po pomieszczeniu, odnotowując w pamięci jedynie krzyczącą zewsząd nieobecność. Wreszcie moje oczy spoczęły na źródle tej niepokojącej w swoim pięknie muzyki. Na szafce w kącie pokoju stał zwykły, najprostszy w świecie magnetofon. Jego metalowa obudowa zdawała się kpić ze mnie, wyśpiewując kolejne rzewne tony utworu, bezczelnie przemawiając głosem taeminowych skrzypiec. Prawdziwego instrumentu jednak nigdzie nie było, podobnie jak jego właściciela. Kolejne próby zrozumienia nie dostarczały mi żadnych odpowiedzi. Tylko pustka, i to niepowtarzalne uczucie kiedy nie, jak mówią, tracisz grunt pod nogami, a dosłownie toniesz w czeluściach rozpaczy i nieświadomości. Nie miałem pojęcia co się stało, o co chodzi, gdzie jest Taemin, a co najważniejsze, skąd ten przenikliwy chłód w moim sercu.
Melodia naszej miłości wwiercała mi się w uszy, kalecząc bębenki. Melodia śpiewająca o pożegnaniu, którego nie chciałem zaakceptować.
~*~
Miesiąc później
Zerknąłem na zegarek. Dochodziła siódma wieczór. Przeciągnąłem dłonią
po twarzy, jakby w marnej próbie starcia z niej oznak zmęczenia. Powoli podążyłem
do kuchni, gdzie nastawiłem wodę na herbatę, i zacząłem stukać palcami w blat
stołu, czekając niecierpliwie na pstryknięcie czajnika.
Jedyny widok, jaki rozciągał się z mojego parapetu to dość brzydka i odrapana kamienica naprzeciwko. Odpadający tynk, zardzewiałe rynny i omszony dach, oto czym miałem przyjemność cieszyć oczy. Pociągnąłem łyk gorącego napoju i wlepiłem oczy w okno naprzeciwko. Było, w przeciwieństwie do mojego, zamknięte na cztery spusty, ciche i smutne. Z wiekowych framug schodziła płatami biała farba, a wnętrze mieszkania niknęło w mroku. Zawiesiłem wzrok na tej czarnej dziurze, której martwe oblicze łagodnym wieńcem okalały gałęzie drzew, raczących świat widokiem swoich świeżych pąków i zielonych liści. Smutnym spojrzeniem obrzuciłem przestrzeń w dole, a mój wzrok napotkał resztki topniejącego w zastraszającym tempie śniegu, niezaprzeczalnego znaku jego bytności w moim życiu.
Z westchnieniem odstawiłem kubek na parapet, i sięgnąłem po kopertę zalegającą na moim biurku już od dobrych paru godzin. Z mocno bijącym sercem rozerwałem miły w dotyku papier, a na moje kolana wypadła płyta CD, bez żadnych oznaczeń czy wymyślnego opakowania, ot zwykły, błyszczący w świetle lampy krążek. A mimo to wywołał we mnie szalone zdenerwowanie, niepewność co tym razem usłyszę.
Narzuciłem na plecy
sweter, żeby ustrzec się przed chłodnymi powiewami, pozostałościami odchodzącej
zimy. Tak przygotowany, uzbrojony w kubek parującej herbaty, skierowałem się do
salonu, gdzie otworzyłem duże okno na oścież i usadowiłem się wygodnie we wnęce
parapetowej, moim ulubionym miejscu w całym tym mieszkaniu.
Jedyny widok, jaki rozciągał się z mojego parapetu to dość brzydka i odrapana kamienica naprzeciwko. Odpadający tynk, zardzewiałe rynny i omszony dach, oto czym miałem przyjemność cieszyć oczy. Pociągnąłem łyk gorącego napoju i wlepiłem oczy w okno naprzeciwko. Było, w przeciwieństwie do mojego, zamknięte na cztery spusty, ciche i smutne. Z wiekowych framug schodziła płatami biała farba, a wnętrze mieszkania niknęło w mroku. Zawiesiłem wzrok na tej czarnej dziurze, której martwe oblicze łagodnym wieńcem okalały gałęzie drzew, raczących świat widokiem swoich świeżych pąków i zielonych liści. Smutnym spojrzeniem obrzuciłem przestrzeń w dole, a mój wzrok napotkał resztki topniejącego w zastraszającym tempie śniegu, niezaprzeczalnego znaku jego bytności w moim życiu.
Jego, tego skrzypka z sąsiedniej kamienicy, który niespodziewanie
zjawił się ze swoją muzyką, zaklinając moje serce, moje zmysły, tylko po to, by
następnie równie niespodziewanie zniknąć, pozostawiając za sobą przerażającą
ciszę. Niezajmującą, niemagiczną, niezimową. Ciszę straszną w swojej ciężkiej
bezczynności, w swojej nieustannej obecności. Ciszę sączącą truciznę samotności
do moich żył.
Z westchnieniem odstawiłem kubek na parapet, i sięgnąłem po kopertę zalegającą na moim biurku już od dobrych paru godzin. Z mocno bijącym sercem rozerwałem miły w dotyku papier, a na moje kolana wypadła płyta CD, bez żadnych oznaczeń czy wymyślnego opakowania, ot zwykły, błyszczący w świetle lampy krążek. A mimo to wywołał we mnie szalone zdenerwowanie, niepewność co tym razem usłyszę.
Wskazówki zegara wybiły siódmą,
a ja drżącymi rękami umiejscowiłem płytę w odtwarzaczu. Tym samym odtwarzaczu,
który przywitał mnie tamtego dnia, kiedy mój utkany w oparciu o muzykę Taemina świat
legł w gruzach. Ten magnetofon paradoksalnie stał się moim jedynym towarzyszem
w dręczącej chorobie zwanej tęsknotą. Wcisnąłem przycisk odtwarzania i poprawiłem
się na moim miejscu, układając szkicownik na kolanach.
Spokojna melodia wypełniła pomieszczenie, a ja z trudem wziąłem głęboki wdech, słysząc w niej o wiele więcej niż ktokolwiek inny na całej ziemi. Więcej niż znawcy czy krytycy. Słyszałem w niej Taemina, z całą jego upartością i perfekcjonizmem. Słyszałem jego cichy głos i dźwięczny krzyk. Słyszałem potoki nigdy nie wypowiedzianych słów, wszystkich zawartych w tym jednym nagraniu. Kolejne tony wyrywały z mroków pamięci niezliczone obrazy, przechowywane w mojej głowie w nienaruszonym stanie, wciąż żywe i kwitnące tęskną miłością. Wspomnienia mieszały się z nutami szybującymi po pokoju, wzlatując w wiosenny wieczór. Ukryłem twarz w dłoniach, czekając aż poruszająca przemowa się skończy, a głos Taemina umilknie, znów zostawiając mnie na pastwę ciszy. Utwór powoli obniżył swoje loty, kończąc się ciepłymi, pozornie kojącymi dźwiękami. Uniosłem głowę, i wyciągnąłem płytę z napędu, żeby potem umieścić ją na szczycie stosu, stworzonego z podobnych dźwięcznych wiadomości.
Pierwszy list Taemina
przybył do mnie w tydzień po jego niespodziewanym odejściu. List? Właśnie tak
postanowiłem to nazywać. Przysyłane mi płyty za każdym razem zawierały inne
nagranie, wszystkie jednak niewątpliwie były śpiewane głosem tych dobrze mi
znanych skrzypiec. Prócz muzyki nigdy jednak nie otrzymałem ani jednego słowa,
a koperty były pozbawione adresu zwrotnego. Tłumaczyłem to sobie na swój sposób.
Taemin nigdy nie był dobry w słowach, nawet miłość postanowił zwerbalizować za
pomocą muzyki. Nic dziwnego, że na wysyłane mi przez niego listy, składały się
zapisy nutowe i nagrania. W ten pokrętny sposób Taemin przekazywał mi jak się
czuje, co u niego słychać, czy wszystko w porządku. Wciąż dźwięczał mi w uszach
tamten pierwszy list, którego melodia swoim brzmieniem idealnie dostroiła się
do szarpiącej moim sercem rozpaczy.
Do tej pory nie wiem, co się tak naprawdę wydarzyło. Jonghyun przekazał mi krążące plotki, o tym, jakoby to matka Taemina zmusiła go do wyjazdu. Podobno nie chciała, żeby jej syn zadawał się z kimś tak wypaczonym jak ja, z kimś kto zepsuł jej idealną laleczkę, którą przez lata trzymała w złotej klatce, z dala od świata. Nie wiedziałem komu wierzyć, ani co o tym myśleć. Byłem jednak pewien, że mój skrzypek musiał mieć ważny powód, dla którego postanowił zmierzyć się z problemem sam. Oczywiście, próbowałem się z nim skontaktować, moje starania spełzły jednak na niczym. Mimo wszystko żyłem nadzieją. Choć każda kolejna koperta lądująca w mojej skrzynce rozdzierała mi serce, od nowa wprawiając w otępienie i nieskończoną tęsknotę, to listy te stanowiły potwierdzenie, że Taemin gdzieś jest, i pamięta o mnie, tak jak ja o nim. Byłem mu niejako wdzięczny, że nie zostawił mnie bez znaku życia. Musiały mi jednak wystarczyć te słowa zaklęte w jego piosenkach, słowa rozbrzmiewające w czterech ścianach pokoju, słowa dające z każdym płynącym tonem kolejną minimalną dawkę nadziei, od której zdążyłem się już uzależnić.
Rzuciłem ostatnie tęskne
spojrzenie w kierunku okna Taemina, starając się nie przywoływać przed oczy
wszystkich obrazów, które kojarzyły mi się z tą łuszczącą się framugą, czy z
odstręczającymi zaciekami. Jak to możliwe, że te odrażające szyby, ta ciemna
dziura w ścianie, stały się centrum mojego wszechświata?
W końcu otrząsnąłem się z kurzu przeszłości i zamknąłem okno, nie chcąc słyszeć piskliwych ptasich kłótni, które ośmieliły się zawojować terytorium niegdyś należące jedynie do księżycowej muzyki Taemina. Możecie nazwać mnie głupcem, ale mimo wszystko wierzyłem. Tak długo jak w mojej skrzynce pojawiały się kolejne listy, a zerkając przez szybę dostrzegałem znajomy kształt przeciwległego okna, tak długo wierzyłem, że jeszcze kiedyś usłyszę muzykę Taemina na żywo. Że będzie mi jeszcze dane znów paść ofiarą uroku, rzucanego przez skrzypka z sąsiedniej kamienicy.
~*~
Jeśli chcecie kogoś lub coś winić za ten rozdział, to odsyłam tutaj --> ~♪♪♪~
Cóż... jest wcześniej, bo jutro wyjeżdżam, także na komentarze też prawdopodobnie odpowiem z opóźnieniem. Ale, ale *tutududum* oto jest pięćdziesiąty post na tym blogu! Dziękuję, że jesteście ~~<3
...
OdpowiedzUsuń...
...
...
Kurwa.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Kurwa do potęgi, do sześcianu.
KURWA!
CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ, ŻEBY URYWAĆ ROZDZIAŁ W TAKIM MOMENCIE I JESZCZE INFORMOWAĆ, ŻE WYJEŻDŻASZ (przynajmniej informujesz, Teamin nawet tego nie zrobił) I .... zostawiasz mnie w takim stanie....
Shizuś, powiedź, chcesz mnie zabić? Masz tam jakieś serduszko w piersi, nie? NO TO DLACZEGO, DO KURWY NĘDZY, URYWASZ ROZDZIAŁ W TAKIM MOMENCIE, JA SIĘ NA TO NIE ZGADZAM, KRUL KOSMOSU PODPISUJE NAKAZ NA BŁYSKAWICZNĄ KONTYNUACJĘ!
... Nie no, ja nie wierzę. Nie wierzę w to, jak idealnie zmieniłaś nastrój w tym rozdziale. Na jego początku niemal skakałam z radości, kiedy wrzuciłaś motyw JongKey (czy jakkolwiek się ten parking nazywa), co z tego, że nie mam pojęcia, jak oni wyglądają, uwielbiam ich razem, serio, pokochałam ich motyw w tym opowiadaniu, są tacy śliczni~ Może staną się moim k-popwym OTP? Co z tego, że muzyki nie trawię xd
W każdym razie to, to jest po prostu piękne:
"- Czego tak słuchałeś? Wyglądałeś jakbyś zaraz miał dostać orgazmu… (...)- Czy… czy to był Jonghyun? – zapytałem z niedowierzaniem, wciąż niepewny czy się nie przesłyszałem."
Wiesz, jak ja zaczęłam piszczeć, to mój brat myślał, że już całkowicie zwariowałam xd
"A to tylko yaoi..." no tak, TYLKO YAOI~
Wiesz, w tym rozdziale naprawdę genialnie stopniowałaś napięcie, do zabawnego wątku na początku przechodziłaś genialnymi opisami do punktu kulminacyjnego, który wywrócił na chwilę mój świat do góry nogami.
"Taemin zasiadający za złotą ramą harfy, odziany cały w biel, od której odcinałyby się pasma jego włosów, niedbale spiętych z tyłu głowy... Jego smukłe dłonie poruszające się sprawnie po przejrzystych nitkach, wydobywające z nich niebiańskie tony... Śmierć z zachwytu gwarantowana."
Wiesz, po tym fragmencie mogłam sobie niemal wyobrazić Teamina (tego z mojej wyobraźni, bo nie wiem, jak wygląda) w takiej sytuacji i byłam przekonana, że gdyby zamienić harfę na skrzypce to powaliłby tam ludzi na kolana, a Dzień Jedności Sztuk stałby się czymś niezwykle pięknym i niezapomnianym, a jego opis zapadłby mi w pamięć na bardzo długo.
...
UsuńAle nie, nie ma tak dobrze, Shizuś to utajniona sadystka~!
Serio, odkąd Teamin zaczął się spóźniać, ja coś tak czułam, że coś jest nie tak. A potem ten zwrot akcji.... SIŁY WSZECHMOGOĄCE RATUJCIE, CLD UMARŁA!!!!
Wiesz, że kocham angsty, nie? I takie zakończenie (gdyby to było zakończenie, gdyby w spisie treści nie figurował epilog) uznałabym za najpiękniejsze zakończenie opowiadania wieloczęściowego ever, ale z drugiej strony wiem, że Ty wolisz fluffy, stąd jestem prawie w 100% pewna, że w epilogu spotkają się magicznie po latach (?). Wolałabym, żeby zakończenie pozostało z wydźwiękiem angstowym, ale jestem ciekawa, co tam wymyślisz. Cóż, wolałabym dead end, ale nie ukrywam, że spodziewam się pod Tobie jednak happy endu.
"Melodia naszej miłości wwiercała mi się w uszy, kalecząc bębenki. Melodia śpiewająca o pożegnaniu, którego nie chciałem zaakceptować."
Uwielbiam bardzo takie podsumowania, naprawdę. One mają w sobie to coś. A jeszcze tak napisane... piękne, naprawdę.
"Słyszałem w niej Taemina, z całą jego upartością i perfekcjonizmem. Słyszałem jego cichy głos i dźwięczny krzyk. Słyszałem potoki nigdy nie wypowiedzianych słów, wszystkich zawartych w tym jednym nagraniu. Kolejne tony wyrywały z mroków pamięci niezliczone obrazy, przechowywane w mojej głowie w nienaruszonym stanie, wciąż żywe i kwitnące tęskną miłością. Wspomnienia mieszały się z nutami szybującymi po pokoju, wzlatując w wiosenny wieczór."
Ahahahahah, Shiuś, kurwa, to jest fchuj piękne. Serio, moje zazwyczaj nieczułe serduszko bardzo poruszyło się na ten krótki fragment. Ten ból, ta tęsknota... Wiesz, ludzie pisali mi ostatnio pod KiKise, że sytuacja, w której Kise postawiłam, sprawiła, że jest im go szkoda, że mu współczują i wgl Kise w ich oczach strasznie się z mojej strony nacierpiał (choć kiedy to pisałam, kompletnie tak tego nie czułam, a już na pewno nie było mi Kise szkoda, ale taki przywilej autora, że wszystko widzi inaczej niż czytelnicy). No i tak teraz przyszło mi na myśl, że chyba wiem o co im chodziło. Zrozumiałam to dzięki sposobowi, w jaki przedstawiłaś ból Minho. Myślę, że chodziło im nie o samą postać, lecz o motyw tęsknoty. Ja np; nie współczuję Minho. Może powinnam (ale CLD to zimna suka), raczej porusza mnie sposób, w jaki Minho odczuwa stratę Teamina, jak odczuwa tę tęsknotę. I to właśnie jej opis - to jak wspaniale tę tęsknotę pokazałaś, sprawił, że w moim zimnym serduszko zakwitło ziarenko żalu i współczucia. Dodaj sobie do tego All of Me lecące w głośnikach i bam! CLD jest w niebie~!
Naprawdę, Shizuś, genialna robota, padam na kolana i biję Ci pokłony~
Usuń"W końcu otrząsnąłem się z kurzu przeszłości."
Bardzo podoba mi się ta metafora - kurz przeszłości. Genialne sformułowanie *czemu ona czegoś takiego nie wymyśliła* *zazdrość*
"Że będzie mi jeszcze dane znów paść ofiarą uroku, rzucanego przez skrzypka z sąsiedniej kamienicy."
Oh, no i znowu.... jak już wbiłaś mi nóż w serduszko, to teraz nim dłubiesz, wyciągasz i znów wbijasz.... ale za to właśnie kocham angsty, za to, że poza dozą smutku, powagi i bólu, pojawia się w nich także nadzieja. Bez tej nadziei angst byłby tylko poważnym otworem, ale ona nadaje mu niepowtarzalny klimat, podtrzymuje napięcie do końca, do ostatnich słów nie pozwala czytelnikowi wypuścić wstrzymanego powietrza. A kiedy nadzieję ujmuje się w kilku prostych, lecz jakże pięknie brzmiących słowach... wtedy CLD rozpływa się i kona, pragnąc poznać ciąg dalszy w trybie natychmiastowym.
Wspaniały rozdział, Shizuś, najlepszy do tej pory, zakochałam się w nim, naprawdę. Dzięki niemu CdA nabrało dla mnie nowego wymiaru, wprawiło mnie w stan, w który do tej pory wprawiały mnie jedynie mocne, angsotwe shoty. Pokłon Ci, Shiuś. Jesteś genialna.
Błagam, nie. Błagam, powiedz, że to jakiś żart. Matko. I nie, ja wcale nie płaczę.
OdpowiedzUsuń*resztę dopiszę później, teraz idę ryczeć w poduszkę i rozpaczać*
Przepraszaaam >.< żyj, moja droga, żyj~~! Jesteś mi tu potrzebna : D
UsuńNie wierzę..... :''( zostawił go! :"( nie jestem wstanie napisac nic sensownego. Boję się , że nie będą razem :(
OdpowiedzUsuń;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
OdpowiedzUsuńWiedziałam.
Nie powinnam czytać tego rozdziału.
Teraz to musisz dawać kolejny teraz zaraz natychmiast, uhhhhhhhhhh, co się stanie co się stanie no co się stanie do cholery ;x
Nie jestem w stanie nawet komentować strony merytorycznej ani literackiej rozdziału, bo złamałaś mi nim serce ;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;
Wybacz ;;;;;;;; dziękuję za tę gromadę feelsowych średników ;;;;;;;; ~~<3
UsuńUmma, tak jak mówiłam, serwujesz napięcie małymi dawkami, ale jednak coraz mocniejszymi, no i teraz nam pół internetów umiera przez ciebie. Ale spoko, ja też, chociaż zdołować mnie bardziej nie zdołowałaś (to ja może poczytam jakieś twoje angsty...?).
OdpowiedzUsuńCo do samego rozdziału, jak wiesz, bardzo mi się podoba ten Kibummie tutaj, bo jest trochę inny od tego, co na ogół nam prezentowałaś, ale pozostaje sobą. Głos Jonghyuna, wcale się mu nie dziwię <3
Same rozkminy Minho trochę rozluźniły nastrój, i dobrze, bo nie przesadziłaś w żadną stronę. Nie łamiesz zasady decorum (a masz, ciesz się :P), ale już coraz więcej było czuć tego napięcia i niepokoju, przeczucia, że coś idzie w złą stronę.
Kontrast między brzmieniem tej samej melodii kiedyś i teraz, bardzo to lubię.
Swoją drogą, zamierzam się tu trochę wyłamać, zwłaszcza w kwestii zakończenia. Zasadniczo mogłabyś urwać tę historię tutaj, lubię zakończenia otwarte przy dobrze prowadzonych opowiadaniach; czytelnik może sam dopowiedzieć sobie resztę historii. No i może wyjdę na osobę bez serca, ale średnio rozumiem taką rozpacz, bo przecież Taemin wciąż wysyła Minho płyty- czy to nie znak?
Dalej miłość do opisów, dalej kompleksy, nie powinnam cię lubić.
Okej, pierniczę dzisiaj, gomene ;..;
Także ten. Ty wiesz, że właśnie mam ochotę Cię znaleźć i Ci przypieprzyć? Nie wiesz? No to już wiesz. Jak dla mnie każdy 2min powinien kończyć się dobrze, a tutaj nie mam nic dobrego. I właśnie dlatego płaczę, i teraz boli mnie wszystko. Ten rozdział mógłby być idealny, piękny i w ogóle, sama nie wiem, ale nadal jest smutny, a ja nie lubię się smucić.Hm, Taemin wysyła płyty. Jeden plus. Przyznam się, ze w momencie kiedy Minho wchodził do pokoju Taemina i grał magnetofon to miałam naprawdę czarne myśli, bo, cholera, okno było otwarte! źle ze mną. Nie trzeba było oglądać NCIS XD
OdpowiedzUsuńTo pójdę może do początku, co?
Aww, aww, Kibum, hah XD Miłość cię dopadła? No bywa, w Jonghyunie nie da się nie zakochać. I zauważył kapelusz, to dopiero wariat. Wow, odsunął krzesło. Wariat x2 XD
Wiesz, co widziałam, gdy Minho wyobrażał sobie Taemina-tancerza? Tak, sądzę, że wiesz >.< Luźna koszula, światełka, łabądek XD *dead*
Minho ma dość oryginalne myślenia, jak zdążył przeskoczyć z rockowego TaeMana na Minnie grającego na harfie. To dopiero trzeba mieć wyobraźnię.
No dobra, chyba wreszcie ogarniam i zrozumiałam, że może taki stan rzeczy nie jest zły. Przecież z Taeminem wszystko w porządku, a na dodatek istnieje coś takiego jak epilog <3
Już się wypłakałam, utwór Ame mi w tym pomógł, przeżyła oczyszczenie, no nie wiem katharsis? XD
IDŹŻE Z TYM ŁABĘDZIEM, TO MNIE PRZEŚLADUJE x.x fakt, taki trochę nastrój grozy z tym otwartym oknem i wgl >.< btw. - to ja miałam Cię znaleźć, nie Ty mnie :| omg, KATHARSIS, moja humanistyczna dusza czuje się poruszona :')
UsuńDziękuję za komentarz ~~<3
Początek przesłodziaśny, zwierzający się Kibum... Piękne. Lecz to łamanie serduszek czytelnikom o którym ci wspominałam... Wyszło ci dużo lepiej, niż się spodziewałam. To nie było takie typowe łamanie serca, ale takie... wzbudzanie współczucia, empatii dla bohatera i to jest w tym wszystkim naprawdę cudowne. Ubóstwiam Cię za to. Mieć do czynienia z taką artystką... To jest naprawdę coś...
OdpowiedzUsuńAniu... Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna za to opowiadanie. Tak bardzo wczułam się w ten rozdział. Widziałam to wszystko. Jak on biegł, jak wpadł do szepczącego mieszkania, jak zastał tam magnetofon. Widziałam go, jak cierpi, a gdy puściłam tę piosenkę z nagrania, które wysłał mu Taemin, to słyszałam szept. Słowa wypowiadane w jego głowie na tle muzyki. Przerwy między zdaniami, pozwalające wybrzmieć tym tęsknym słowom, tym wspomnieniom. A gdy Minho patrzył w jego okno, widziałam tam Taemina jak za mgłą. Może i naoglądałam się zbyt dużo dram, ale dzięki temu mogę teraz lepiej odczuć to, co napisałaś. Po tym moim okropnym piątku, naprawdę, naprawdę jestem Ci wdzięczna za to, że mogłam to przeczytać.
Gdybym potrafiła wyrażać swoje uczucia poprzez słowa, to myślę, że napisałabym tu cały esej...
Jestem z Ciebie dumna.
Kocham.
Jak obiecałam, tak i jestem.
OdpowiedzUsuńWspomniałam kiedyś, że jestem skończoną idiotką? Nie? No to teraz to mówię - jestem skończoną idiotką.
Jak mogłam nie chcieć przeczytać tego opowiadania?! Jak mogłam nie chcieć Twojego dziecka? xD
A teraz już na poważnie.
Piszesz tak niesamowicie, widać, że musiałaś się sporo namęczyć nad fabułą, wszystko jest przemyślane, łączy się ze sobą. Sposób, w jaki działa Twoja wyobraźnia jest i będzie dla mnie zagadką. Po tym co piszesz mogę stwierdzić, że jesteś wartościową osobą.
Czytając te rozdziały, szczególnie ten i chyba dziesiąty (nie pamiętam), serce łomotało mi w piersi. Mówię o scenie na wycieczce, gdy wypisywali sobie swoje wady i zalety na karteczkach, było mi naprawdę smutno, nawet uroniłam kilka łez (co jest wyczynem, ponieważ mnie nie wzruszają rzeczy, które "nie dzieją się na prawdę", czyli nie wzrusza mnie czyjaś twórczość), ale to, jak opisałaś tamtą sytuację, czułam się, jakbym tam była, widziała to wszystko. W tym rozdziale było mi smutno, ale chyba każdy doświadczył tego uczucia, czytając o zniknięciu Taemina... Pocieszył mnie trochę fakt, iż jakikolwiek kontakt ze sobą mają - Tae wysyła Minho swoje melodie(?).
Wiem, że jednak się zejdą, czuję to, ponieważ jest jeszcze prolog, a co to by było za opowiadanie, z takim początkiem, rozwinięciem, gdzie dwójka chłopaków doświadcza uczucia miłości? Jeżeli w zakończeniu pojawi się happy end, to mnie nie zaskoczysz, jednak jeżeli ta dwójka nie będzie mogła być razem... Wtedy uruchomię moją wyobraźnię i zrobię tak, żeby byli razem. xD
No cóż, muszę się przyznać, że gdy wczoraj o północy (yeah) skończyłam to czytać, zaczęłam rozmyślać o całym sensie istnienia XD No może nie o "sensie istnienia", ale zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam jeszcze pisać, czy kształcić się w jednej dziedzinie, czy może w każdej po trochu. No ale to nie o mnie, tu chodzi o Twoje opowiadanie!
Tak więc, jak na początku wspomniałam, jestem idiotką, ale też moja ignorancja wzrosła na najwyższy poziom. Jak mogłam nie chcieć przeczytać czegoś, co uznałaś za bardzo dobre? Skoro jak piszesz coś "źle", a wychodzi Ci dobrze, to to opowiadanie musiało być wspaniałe! Ono Ci się podoba, więc skoro Twój samokrytycyzm pozwolił Ci na uznanie tego, za własne "dziecko", to musi być to wspaniałe i takie też jest...
Cóż, często mam tak, że nawet jeśli nie znam danego pairingu lub go nie lubię, i tak czytam te opowiadania, bo są one napisane przez konkretne osoby. Nawet jeśli nie słucham One Direction, to i tak czytałam kiedyś o nich opowiadanie, bo było naprawdę piękne. Więc dlaczego u Ciebie chciałam zrobić wyjątek? Chyba dlatego, żeby właśnie nie rozmyślać w nocy, czego to ja nie potrafię >.<
Okok, chyba się zapędziłam i rozpisałam w 4/5 nie na temat, ale trudno :"|
Czekam na epilog i proszę, niech on będzie szczęśliwy, bo inaczej mnie załamiesz D:
PS Dalej będę się upierać przy swoim, że słowo "czemu" nie powinno w ogóle istnieć. Ono naprawdę nie jest poprawną formą gramatyczną, to jest potoczne słówko od słowa "dlaczego"! :( XD
Awww, udało Ci się przeczytać :') miło mi, że mimo niechęci do 2mina podjęłaś się tego wyzwania ^.^ moje dziecko się cieszy (ugh, ja nawet nie lubię dzieci xd)
Usuń"Sposób, w jaki działa Twoja wyobraźnia jest i będzie dla mnie zagadką." - nie tylko dla Ciebie :') ale poszalałaś tu z tyloma pochwałami, zarówno dotyczącymi mojego pisania, jak i mnie, jako osoby, że wow, nie wiem co powiedzieć *^* ;-;
I proszę, nie zaczynaj o braku sensu w Twoim pisaniu, bo będę odpowiadać za każdym razem w ten sam sposób: przestań gadać głupoty i biegnij, bo Word na Ciebie czeka! O wartości zajmowania się pisaniem już Ci kiedyś robiłam wykładzik na Twoim blogu, pokaż mi więc, że moje słowa się nie zmarnowały >.<
Może nie przesadzajmy, że uznaję CdA za aż takie dobre, co to, to nie, zbyt wiele niedociągnięć i irytujących mnie fragmentów. Ale to pierwsze moje w pełni stworzone cokolwiek w życiu, także~~
Yay, dziękuję za ten przepiękny komentarz, cieszę się niezmiernie, że udało mi się w takim stopniu Cię poruszyć :')
Fighting ~~<3