Przesunąłem palcem po pociemniałych deskach, rysując w kurzu
bliżej niesprecyzowany wzór. Przez chwilę krytycznym wzrokiem wpatrywałem się w
mój malunek, po czym starłem go ręką, przewracając się na plecy. Gdzieś na
skraju umysłu zamajaczyła mi wizja rzucającego talerzami Kibuma, i zapewne
miało to jakiś związek z moim umorusanym w kurzu ubraniem, ale okazało się na
tyle nieistotne, że dość szybko o tym zapomniałem. Miałem obecnie zdecydowanie
gorsze problemy na głowie. Właśnie z tego powodu znów wylądowałem w tym
miejscu. Nawet jeśli na samą myśl o ponownym udziale w jakimkolwiek
przedstawieniu przechodził mnie nieprzyjemny dreszcz, to przebywanie w teatrze
po zmroku, kiedy światła dawno już zgasły, a fotele znów zagościły pustkę, w
dalszym ciągu działało na mnie uspokajająco. Oczywiście na tyle, na ile było to
możliwe…
Głośno westchnąłem, swoim zwyczajem wznosząc oczy ku
teatralnemu sklepieniu. Było ciemne. Porażająco, dogłębnie, przygnębiająco
ciemne. Nie byłem pewien ile godzin już tu leżałem, spowity w kurz i ciasną
siatkę myśli, ale sufit nad moją głową nie rozjaśnił się przez ten czas nawet o
pół tonu. Tak samo jak wnętrze mojego umysłu.
Przymknąłem oczy, ale niemal od razu skrzywiłem się, żałując
tej decyzji, bo fragmenty myśli, informacji i wspomnień znów zaczęły migać po
wewnętrznej stronie powiek, przyprawiając mnie o ból głowy. A ponad cały ten
chaos wzbijał się nierówny rytm obolałego serca.
Potarłem dłonią skroń, po raz nie wiem który próbując
przywołać się do porządku i jakoś nakłonić własny mózg do współpracy. Nie
mogłem przecież przeleżeć w tym miejscu reszty swojego marnego życia.
Zwłaszcza, że przedstawienie w dalszym ciągu trwało, o czym Kim Sodam była
łaskawa mnie na odchodnym powiadomić.
- Kim Sodam… - mruknąłem pod nosem, krzyżując ramiona za
głową i znów wbijając wzrok w ciemność nade mną. Kim była ta kobieta, której
niewinny teatrzyk cieni postawił mój świat na głowie? Dziewczyna wyłożyła
wszystkie karty na stół, uświadamiając mnie, że byłem jedynie bezwolnym
pionkiem w cudzej grze, przesuwanym z miejsca na miejsce, wedle upodobania
graczy. Ze wszystkich uczestników okazałem się być najsłabszy, nawet jeśli w
niektórych kwestiach mój udział był kluczowy. Nie myliłem się w swoich
wcześniejszych osądach, naprawdę byłem jedynie rekwizytem w rękach bezdusznych
aktorów. Kto by pomyślał, że można rozegrać tak mistrzowską partię na polu
cudzych uczuć?
Pozwoliłem sobie na kolejne ciężkie westchnienie. Raczej nie
byłem zbyt trudnym celem do zestrzelenia, nieprawdaż? Subtelny dotyk, garść
kłamliwych słów, czerwone usta... Czy naprawdę dałem się złapać na coś takiego?
Na tę myśl miałem ochotę rozpaczliwie zaśmiać się w głos, co zapewne
zabrzmiałoby co najmniej niepokojąco w zatęchłej ciszy pustego nocą teatru. Tak
naprawdę sprzedałem swoje serce po znacznie niższej cenie. Jeden szept. Tyle
wystarczyło, żebym totalnie stracił głowę. Sagi okazała się być asem w rękawie
Kim Jonghyuna, mistrzowskim posunięciem króla gry, który zaatakował mnie z
zaskoczenia, w dodatku celując w miejsce zupełnie nieosłonięte, takie którego
osłaniać nie chciałem, zbyt naiwny, zbyt głupi wierząc, że moc moich uczuć jest
w stanie zmienić świat. Od nowa napisać tę część fabuły.
I kimże była ta osoba, która uczyniła ze mnie zupełnego
idiotę? Kim był Lee Taemin, który mnie oczarował, rozkochał, zostawił? Tak
dobrze znałem jego rzadki uśmiech, a fakturę
delikatniej skóry mógłbym rozpoznać z zamkniętymi oczami. Moje dłonie
pamiętały kształt jego talii, a usta wciąż mrowiły na myśl o złożonych na nich
pocałunkach. Każde wypowiedziane przez niego słowo w dalszym ciągu
zamieszkiwało odległy zakamarek mojego umysłu, gotowe zjawić się na wezwanie i
torturować mnie odtwarzającymi się w nieskończoność, naraz bolesnymi
wspomnieniami. Moja wiedza była tak rozległa. Tak bezwartościowa. Bo gdzież w
tym wszystkim był Lee Taemin?
Pokręciłem głową, niemal pobłażliwie odpowiadając na własne
pytania. Wszystkie wymienione przeze mnie cechy mogły równie dobrze stanowić
wierny opis Sagi. Ile w tym było Taemina? Może krył się w gorzkości uśmiechu? A
może w sarkazmie powlekającym niektóre słowa? Może schował się w ciężkości
spojrzenia? Albo w…
Mimowolnie powędrowałem ręką ku własnym wargom. Nie, tu z
pewnością go nie było… Te usta, których dotykałem pozostawały zawsze tak
porażająco zimne, jak cała istota panienki Sagi. Tak naprawdę nigdy nie dane mi
było całować Lee Taemina, ba, nawet nie byłem pewien czy kiedykolwiek
zamieniłem z nim choć słowo.
A mimo to pozostawało dręczące mnie pytanie, coś co nie
dawało mi spokoju, nawet jeśli niewiele zmieniało moją żałosną sytuację. Byłem
ciekaw, od kiedy tak naprawdę Taemin był pionkiem Kim Jonghyuna. Jak długo
trwała ta zabawa, w której nieświadomie brałem udział? Może od samego początku?
To czyniłoby całą naszą znajomość jednym, wielkim, porażająco urokliwym
kłamstwem. Naraz każde słowo i każde spojrzenie stanęły pod znakiem zapytania.
Czy to z Taeminem nawiązałem współpracę przeciw Jonghyunowi? Czy też raczej
pośrednio podpisałem pakt z samym twórcą scenariusza, własnowolnie pozwalając
się wciągnąć w jego grę, w której nie ma już tej dobrej i tej złej strony. W
której każdy dba jedynie o własny interes. A rozgrywka wciąż nie dobiegła
końca…
Poczułem, jak robi mi się niedobrze na myśl o tym, co
jeszcze miało nastąpić. Kim Sodam uprzedziła mnie, że ostateczna zemsta ma się
dopiero dopełnić. Nie wiedziałem w jaki dokładnie sposób, ale dziewczyna kazała
mi być w gotowości. To fascynujące, jaką przeciwwagę dla Jonghyuna stanowiła
jego siostra. Nie zmieniło to jednak faktu, że uczyniono ze mnie popychadło w
rękach tej dwójki, pośrednika w starciu między rodzeństwem. Taemin był pionkiem
Jonghyuna, a niespodziewanie ja sam zostałem zawodnikiem wystawionym przez
Sodam. Czy to nie zabawne, że Lee nagle stał się moim przeciwnikiem w tej
bezcelowej i zupełnie mi niepotrzebnej walce? Nie mogłem przestać zastanawiać
się, na ile on sam był graczem, a na ile jedynie pionkiem, niemal tak samo
bezwolnym jak ja…
Potrząsnąłem gwałtownie głową. Takie myślenie donikąd by
mnie nie doprowadziło. Wciąż miałem w pamięci słowa Sodam. Słowa, których
zamierzałem się od tej pory trzymać - „Znajdź uciekiniera, Minho. Znajdź osobę,
która zdezerterowała ze sceny. A kiedy ją znajdziesz, zrób z nią co chcesz, ale
zwróć mi moje dziecko.”
Może nie był to najlepszy moment w moim życiu na nagły zryw
altruistycznych zapędów, ale jeśli kogoś było mi w tej opowieści szkoda, to z
pewnością samej Sodam. Była jak królowa rozsypującego się zamku, miała wszystko
i nic, a choć straciła tak wiele, wciąż tliła się w niej nadzieja. Imponowała
mi jej wewnętrzna siła i to jak twardo musiała stąpać po ziemi, żeby mimo
wszystkich życiowych tragedii i tak być zdolną dążyć ku lepszemu. Były to
cechy, których z pewnością mi brakowało, a które niewątpliwie przydałyby się w
mojej obecnej sytuacji. Niemniej, jakkolwiek bym się nie starał, nie potrafiłem
zignorować tego sprawnie maskowanego spokojem błagania, które zobaczyłem w
oczach Sodam. Nie byłem pewien czy dam radę w jakikolwiek sposób jej pomóc, ale
zamierzałem przynajmniej spróbować, skoro i tak ja jeden jedyny nie miałem już
nic, o co mógłbym walczyć, a mimo to musiałem brać udział w bitwie.
Wciąż nie byłem jednak pewien, co tak naprawdę zamierzam
zrobić z dezerterem. Czułem, że ponowne spotkanie z Taeminem nadejdzie, ale
bałem się tej chwili, jak żadnej innej w całym moim dotychczasowym życiu. Nie
mogłem przestać zadręczać się tym, co zobaczę w tych migdałowych oczach, kiedy
znów w nie spojrzę. Czy będą miały taki sam kształt i kolor? A może,
zdemaskowane, nagle przybiorą inną formę? Może kiedy spojrzę w tę twarz, którą
tak kocham, zobaczę zupełnie obcego człowieka?
Gwałtownie zerwałem się do siadu i zacząłem trzeć skronie,
próbując uspokoić panującą w głowie burzę. Nadmiar myśli był tak
przytłaczający, że czułem się o krok od obłędu.
- Noc rozmyślań? – Pytanie, choć niespodziewane, zabrzmiało
miękko i łagodnie, jakby ten cichy głos wtapiał się w odwieczne cienie teatru.
Podobnie jak sylwetka wyłaniającego się zza kulis mężczyzny.
- Hyung… - mruknąłem nieporadnie, zamiast powitania, zbyt
gwałtownie wytrącony z własnego ciągu myśli, żeby było mnie stać na coś więcej.
Jinki uśmiechnął się jednak przyjaźnie, jak to miał w zwyczaju, po czym bez
słowa usadowił się na skraju sceny i zaczął machać nogami w przód, w tył i na
boki, upodabniając się przy tym do małego chłopca, co tylko potęgowało właściwą
jego oczom niewinność.
Przez chwilę w milczeniu obserwowałem jego plecy,
zastanawiając się, czy wolę z nim porozmawiać, czy też po prostu uciec. Dobrze
wiedziałem, że Jinki daje mi czas na decyzję, i że nie będzie miał mi za złe,
jeśli w tym momencie po prostu wyjdę. To ciekawe, że tak niewiele o nim wiedziałem,
a mimo to czułem do tej osoby swego rodzaju respekt. Czy to jego łagodny sposób
bycia, czy jasne spojrzenie, z pozoru dziecinne, a kryjące w sobie
niezaprzeczalną mądrość – nie wiem. Czułem jednak, że jeśli ktoś jest w stanie
uspokoić ten sztorm w mojej głowie, to tą osobą jest właśnie Jinki.
Wziąłem głęboki wdech, po czym przemierzyłem dzielącą nas
przestrzeń i usiadłem obok hyunga, w odpowiedzi na co ten uśmiechnął się
zachęcająco, po czym spojrzał w górę, tak jak ja sam miałem to w zwyczaju.
- Dawno cię tu nie widziałem… - powiedział wymownym tonem,
jakby maskując w tym stwierdzeniu pytanie. Nie mogłem mieć mu za złe tej
ciekawości. W końcu dobrze wiedział, jak bardzo marzyłem o scenie, nic więc
dziwnego, że moja ignorancja wobec oferowanych mi ostatnimi czasy ról tak go
zaintrygowała. Nie byłem jednak pewien, czy jestem w stanie w jakikolwiek
sposób się wytłumaczyć. Nawet ja już nie rozumiałem swojego nagłego wstrętu do
przedstawień. Zupełnie jakbym bał się, że grając kolejne role, ja sam zniknę
pod przywdziewanymi przez siebie maskami. Ten strach był tak irracjonalny w
głowie aktora, że aż wstyd było mi o tym mówić na głos.
Jinki odczekał moment, szanując moje milczenie, po czym
oderwał wzrok od malowanego sufitu nad nami, i spojrzał na mnie łagodnie, ale z
pewną dozą zdziwienia. Czułem się dziwnie pod jego uważnym wzrokiem, który
zdawał się czytać kolejne pojawiające się w mojej głowie myśli. W końcu mój
towarzysz współczująco pokręcił głową.
- Nie wiem, co jest powodem twojego smutku, Minho, ale twoje
oczy nie są już takie, jak dawniej. Ten imponujący blask, który w nich
widziałem, ilekroć recytowałeś Szekspira, niemal zupełnie zgasł… - oznajmił
Jinki, swoim zwyczajem nie mówiąc nic wprost, zamiast tego klucząc pośród
metafor, które tym razem uderzyły mnie z zadziwiającą mocą.
Wcześniej zastanawiałem się, czy po tym wszystkim co się
wydarzyło jestem wściekły bardziej na Taemina, za to co zrobił, czy na siebie,
za swoją naiwność. Jak to możliwe, że niemal zupełnie obca osoba odczytała moje
uczucia lepiej niż ja sam? Skąd Jinki mógł wiedzieć, że to co usilnie staram
się nazywać złością, to tak naprawdę nic innego, jak bezbrzeżny smutek, w
którym pogrążałem się z każdą kolejną skierowaną ku Taeminowi myślą? Ja
naprawdę chciałem go nienawidzić, ale bądźmy szczerzy, czy wola Choi Minho
kiedykolwiek miała znaczenie w tym opowiadaniu?
- Wiesz, ostatnio przypomniała mi się ta urocza dama, którą
kiedyś tu przyprowadziłeś… - kontynuował Jinki, i miałem tylko nadzieję, że nie
zauważy jak bardzo zesztywniałem na te słowa. – Kiedy bagatelizowała kwestię
marzeń jej oczy były podobne do twoich obecnie… Tak ciemne, a tak pragnące
światła. Tęskne. – Jinki na chwilę zwiesił głos, widząc poruszenie na mojej
twarzy, ale najwyraźniej postanowił dokończyć zaczętą myśl. – Za czym ona
tęskniła, Minho? Za czym ty tęsknisz?
Spuściłem wzrok, nie chcąc, żeby mój rozmówca coś wyczytał z
mojej twarzy. Skąd ten człowiek mógł tak wiele o mnie wiedzieć? I czy naprawdę
widział coś takiego w oczach Taemina? Przełknąłem głośno ślinę, wspominając
tamten dzień, w którym pokazywałem mu swój mały, cichy, prywatny świat na
deskach tej sceny. Jego myśli były dla mnie wtedy tak odległe, tak niedostępne,
schowane za kpiącymi spojrzeniami i kąśliwymi słowami. I choć usiłowałem sobie
wmówić, że nigdy nie znałem Lee Taemina, to tamto wspomnienie w mojej głowie
nie chciało pozwolić wywabić z siebie drobinek szczerości, które na dobre
splotły się z włóknami obrazu. Ku mojej zgubie, nie była to jedyna taka scena.
Lekcja tańca na poddaszu starej kamienicy. Odbyta w trakcie balu rozmowa o
poszukiwaniu marzeń. Niespodziewany pocałunek na tarasie. I te słowa, o których
próbowałem zapomnieć, a które naraz wróciły do mnie ze zdwojoną mocą. „Nie wiem
czy podołam mojej roli” – brzmiało mi w uszach, znów chwiejąc moimi
niestabilnymi uczuciami, znów sącząc do serca złudną nadzieję.
- Już się z nią nie widuję – odparłem, ignorując zbyt trudne
i problematyczne pytania Jinkiego; pytania, na które nie znałem odpowiedzi.
- To, że się z nią nie widujesz, nie znaczy, że o niej nie
myślisz – stwierdził mój towarzysz, kiwając głową z przekonaniem, a ja
zacisnąłem dłonie na krawędzi sceny, boleśnie odczuwając trafność jego uwag.
Kiedy Jinki spojrzał mi w oczy już wiedziałem, że nie spodobają mi się jego
kolejne słowa. – Kochasz ją, Minho?
Pytanie wybrzmiało cicho, a i tak ponownie zalało moją głowę
świadomością absurdu, w jakim żyłem. Nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś
skierował do mnie te słowa. A ja, nawet patrząc na wszystko, co mnie spotkało
przez pryzmat rozgrywających się za moimi plecami części scenariusza, nie byłem
w stanie zmienić swojej odpowiedzi.
- Tak – powiedziałem, zapominając co to godność i do reszty
tonąc w swojej beznadziei. Postanowiłem jednak uprzedzić kolejne pytanie, to
samo, które kiedyś zadał mi Kibum. – Ale nie wiem, jak to wygląda z jej strony…
- wyrzuciłem z siebie szybko, nie dając sobie czasu na zmianę zdania. – Wiesz
hyung… ona jest naprawdę świetną aktorką. Dużo lepszą niż ja… - dodałem z
przekąsem, świadom jak prawdziwe są moje słowa. – Dlatego nigdy nie wiem, czy
to co mówi i robi nie jest przypadkiem tylko częścią jej roli… - Po tych
słowach zagryzłem wargi, naraz żałując, że w ogóle pozwoliłem sobie na takie
dywagacje. Jeszcze kilka godzin temu podważałem każdą spędzoną z Taeminem chwilę,
a teraz na nowo pozwalałem sobie na wątpliwości, na głupi zalążek wiary, że nie
wszystko w tym durnym przedstawieniu było na niby. Że nie wszystko w Lee
Taeminie było stworzone, by mnie zniszczyć.
Wzdrygnąłem się, czując jak Jinki klepie mnie po ramieniu
pokrzepiająco. Rozmowa z nim przynosiła mi jednocześnie ulgę, i źródło
rozterek. Bałem się jego spostrzegawczości i tego, co ów niepozorny chłopak
może wyczytać jedynie z mojego spojrzenia.
- Minho, Minho… - mruknął pobłażliwie, kręcąc głową, niejako
rozbawiony moim zachowaniem, co wcale nie było na miejscu, ale nie miałem
odwagi mu tego wytknąć. – Widziałem, jak wcielasz się w dziesiątki postaci, ale
ty chyba wciąż nie wiesz, że istota aktorstwa kryje się w oczach. Tylko
nieliczni potrafią zapanować nad barwą własnych oczu. Czy tamta zagubiona
dziewczyna jest do tego zdolna?
Wspomniałem dwa kształtne kręgi, które tak wiele razy
wpatrywały się we mnie z irytacją, bądź ze złośliwością. Czasem zaprawione
odrobiną smutku, albo krztyną strachu. Czy te oczy też brały udział w
przedstawieniu? Czy raczej rządziły się własnymi prawami? Oczy niepokorne,
nieokiełznane w swoich zmiennych barwach. W pamięci znów zamajaczyła mi
drobinka złota, którą dostrzegłem w owych tęczówkach tamtego wieczora, kiedy
niemal dałem się skusić potędze pożądania. Drobny okruszek, zdawałoby się –
przywidzenie. A mimo to zmienił bieg zdarzeń, zawrócił mnie na właściwe tory,
uratował przed całkowitym zniszczeniem. Czy byłem jedynym, którego ten złoty
refleks ocalił?
Nie zdążyłem zebrać myśli, o formułowaniu sensownej
odpowiedzi już nie wspominając, bo naraz Jinki spojrzał na mnie z niesamowitą
powagą i pochylił się nieco do przodu, jakby chcąc mnie zmusić do uważnego
słuchania.
- Nie wiem, o co biją się obecnie twoje myśli… ale dam ci
pewną radę – powiedział powoli, najwyraźniej czekając, aż każde jego słowo do
mnie dotrze i wryje mi się w pamięć. – Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję…
Najpierw spójrz jeszcze raz w jej oczy, dobrze? Spójrz w nie, przyjrzyj się ich
kolorowi, dostrzeż każde najdrobniejsze przebarwienie. Poszukaj w nich
odpowiedzi. I dopiero wtedy zadecyduj. Kto wie, być może tylko jej spojrzenie
pozwoli ci odróżnić rzeczywistość od teatralnej roli…
~*~
Głośne trzaśnięcie drzwiami obwieściło przybycie Kibuma do
domu. Wzdrygnąłem się na myśl, że przyjaciel mógłby znów wparować do mojego
pokoju i po raz tysięczny próbować ze mną rozmawiać. Zdarzały się momenty, w
których myślałem, że już na dobre sobie odpuścił, widząc, że tym razem donikąd
to nie prowadzi, i że nawet jego rady na nic mi się zdarzą, bo sytuacja jest
zbyt beznadziejna. Za każdym jednak razem Kibum rozwiewał moje wątpliwości,
atakując znienacka, w momentach, w których najmniej się tego spodziewałem, na nowo
próbując wciągnąć mnie do życia. To nie tak, że nie doceniałem jego prób,
wiedziałem jednak, że te wysiłki są całkowicie daremne. Nie istniała żadna
metoda, która pomogłaby mi stanąć na nogi, bo decydujący cios miał dopiero
nadejść. Dlatego właśnie postanowiłem w ogóle nie podnosić się z podłogi i
czekać aż zostanę wreszcie znokautowany, a dopiero po ogłoszeniu zwycięzcy
starcia, zająć się mozolnym procesem leczenia obrażeń.
Ciche skrzypnięcie sprawiło, że przymknąłem oczy, próbując
zapanować nad budzącą się irytacją. Nie chciałem wyładowywać swojej frustracji
na przyjacielu, zwłaszcza, że tak wiele dla mnie robił. Mimo to czasem czułem,
że jestem już na granicy swojej wytrzymałości nerwowej.
Odetchnąłem głęboko, nie patrząc na stojącego w progu
Kibuma. Czekając aż powie, co ma do powiedzenia, i znów da mi spokój na
najbliższych parę godzin. Cisza przeciągała się jednak dziwnie długo, co nagle
przykuło moją uwagę. Już otworzyłem usta, żeby zapytać przyjaciela co się
stało, kiedy na moich kolanach wylądowały dwie czerwone koperty. Przez chwilę
wpatrywałem się w nie zdezorientowany, ale nie trwało to długo. W momencie, w
którym zrozumiałem czym są te ozdobne kartki papieru, które teraz nerwowo
obracałem w dłoniach, gwałtownie pociemniało mi przed oczami. Oto nadszedł czas
finalnej sceny.
Zbyt zaaferowany szalejącą w mojej głowie burzą, na nowo
rozbudzoną przez ten bezpośredni dowód nadchodzących nieuchronnie zdarzeń,
zupełnie przegapiłem moment, w którym Kibum usiadł obok mnie, obserwując
uważnie moje zachowanie.
- Początkowo myślałem, że to tylko jakaś ogromna impreza, na
tyle wielka, że zaprosili na nią nawet takich odrzutków jak my… - zaczął,
powoli dobierając słowa. – Ale twoja mina utwierdziła mnie w przekonaniu, że to
zdecydowanie grubsza sprawa… - dodał, a ja niemal mogłem wyczuć w powietrzu
niewypowiedziane na głos pytania. Kibum wpatrywał się we mnie wyczekująco, ale
z dozą niepokoju, wpisaną w zmarszczenie brwi. – Czy… - próbował dalej, ale
spojrzenie, które mu posłałem, chyba starczyło za każdą inną odpowiedź. Mój
przyjaciel zacisnął usta i odchrząknął, po czym, chyba po raz pierwszy odkąd go
poznałem nie zadając żadnych pytań, po prostu wstał i wsparł ręce na bokach,
jednocześnie patrząc na mnie oceniającym wzrokiem. – Widzę, że czeka nas bal,
panie Choi – oznajmił, a ja skrzywiłem się na te słowa, nieco za bardzo
przypominające mi o pewnej osobie. – Nie wiem, z czym przyjdzie ci się mierzyć,
ale przygotuję cię do tej bitwy najlepiej, jak potrafię – dodał Kibum, i nawet
jeśli średnio wierzyłem w skuteczność jego zabiegów, to byłem mu naprawdę
wdzięczny za taką postawę. Przyjaciel posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym
opuścił pokój, w celu przetrząśnięcia całego domostwa i znalezienia
odpowiednich akcesoriów.
Ignorując dobiegające zza ściany hałasy i przekleństwa,
rzuciłem się na łóżko i przyłożyłem dłonie do twarzy.
Więc znów bal, tak? Mój ulubiony dramatopisarz miał doprawdy
wyborne poczucie humoru, co do tego przestałem mieć wątpliwości już jakiś czas
temu. Wspomnienie poprzedniego razu, kiedy szykowałem się na bal, wywołało
nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Nie chciałem znów przez to przechodzić, znów
gubić się w tłumie wykrzywionych wrogo masek, znów szukać tej jedynej znajomej
mi twarzy, bo teraz nawet ona wydawała się zupełnie obca. Jeszcze bardziej złowieszcza,
niż każda inna.
Jęknąłem głośno i zakryłem twarz poduszką, nie pomogło mi to
jednak w walce z uporczywymi myślami. Mimo wielu wewnętrznych monologów, ja
wciąż nie czułem się gotowy na ten decydujący moment. Wciąż panicznie bałem się
chwili, w której znów spojrzę w te niezgłębione oczy o kształcie migdałów. Czy
rada Jinkiego na cokolwiek się zda? Czy też może zobaczę jedynie wymalowaną po
wewnętrznej stronie tęczówek, elegancką kurtynę, która raz na zawsze zakończy
to przedstawienie?
- Minho, chodź tutaj do cholery, nie mamy dużo czasu! –
krzyknął Kibum, a groźba w jego głosie nieco sprowadziła mnie na ziemię.
Zwlokłem się z łóżka i stanąłem w progu sąsiedniego pokoju,
w którym panował istny chaos, właściwy przygotowaniom organizowanym przez Kim Kibuma.
A pośród tego mój przyjaciel, pozornie poirytowany, a tak naprawdę dopiero
teraz czujący się jak ryba w wodzie. Cóż mogłem więcej zrobić, jak poddać się
jego zabiegom?
Stanąłem pośrodku pokoju, a kibumowe narzędzia poszły w
ruch. Szczotki, grzebienie, szelki i paski. Mój przyjaciel najwyraźniej bawił
się w najlepsze, dobierając kolejne elementy mojego stroju wieczorowego.
Sprawiało mu to tyle satysfakcji, że nie miałem serca choćby słowem skrytykować
jego pracę. Może to zabawne, ale Kibum przywiązywał tak wielką uwagę do każdego
szczegółu mojego wyglądu, że poczułem się, jakby przyjaciel kompletował moją
zbroję. Pancerz, który będzie mnie chronił przez tych kilka godzin decydującej
bitwy. Może nie było to tak pomocne, jak prawdziwa zbroja, ale z pewnością
dodawało otuchy i pewności siebie.
Skończywszy swoją pracę, Kibum z pełnym zadowolenia
uśmiechem pozwolił mi spojrzeć w lustro. Widząc własne odbicie w szklanej
tafli, uniosłem brwi, sam nieco zaskoczony. Prawdopodobnie był to pierwszy raz
w całym moim dotychczasowym życiu, kiedy wyglądałem aż tak elegancko. Nigdy nie
byłem osobą przywiązującą wagę do wyglądu zewnętrznego, wiecznie zbyt
zaabsorbowany tym, co się działo w mojej głowie, bądź w moim sercu. Moja
niedbałość nieraz doprowadzała Kibuma do szewskiej pasji, dlatego teraz nie
ukrywał dumy ze swojego dzieła. A nawet ja sam musiałem przyznać, że z
powierzchni lustra wpatrywał się we mnie młody, przystojny człowiek. Starannie
ułożona fryzura i elegancka muszka zawiązana pod szyją, skutecznie odwracały
uwagę od ciemnych kręgów pod oczami, a dopasowany garnitur (nie miałem pojęcia,
skąd Kibum go wytrzasnął) podkreślał atletyczną budowę mojego ciała. Nawet
jeśli w głowie miałem chaos, to Kim zadbał o to, żebym z zewnątrz wyglądał jak
rasowy dżentelmen, opanowany, pewny siebie, w każdym calu idealny. Ta przesłona
pozorów naprawdę robiła wrażenie. I zgodnie ze słowami Jinkiego… tylko oczy
pozostały ciemne, smutne, zagubione.
Kibum stanął obok mnie, również obserwując tego Minho… czy
raczej pana Choi, namalowanego na powierzchni lustra. Przyjaciel jeszcze przez
moment milczał, poprawiając czerwoną chusteczkę w mojej butonierce, po czym
poklepał mnie po ramieniu, pozwalając sobie na szeroki uśmiech.
- Nawet nie sądziłem, że zrobię z ciebie aż takiego przystojniaka…
- oznajmił przekornym tonem, wyciągając dłonie przed siebie. – Te ręce leczą –
dodał nabożnym szeptem, a ja wywróciłem oczami, nie potrafiąc powstrzymać
śmiechu. W tym jednak momencie, na twarzy Kibuma zagościła nagła powaga. Kim
stanął przede mną, i wsparł obie ręce na moich ramionach, jednocześnie twardo
spoglądając mi w oczy. – Pójdziesz tam i pokażesz im wszystkim, na co cię stać
– powiedział, i nawet jeśli brzmiało to tylko jak tandetne słowa dopingu, to
nie byłem w stanie ich zbagatelizować. Zbyt wiele wiary kryło się w spojrzeniu
Kibuma, zbyt wiele siły przekazywał mi jego nieznaczny uśmiech.
Nietypowa dla naszej relacji chwila powagi minęła jednak
dość szybko, bo naraz mój przyjaciel pokiwał mi palcem przed oczami.
- I nawet mi się nie waż zniszczyć to ubranie – wysyczał mi
na ucho z przestrogą błyskającą w ciemnych oczach, a ja przełknąłem nerwowo
ślinę, dobrze wiedząc, jaki mam problem z trzymaniem się tego typu zasad. Kibum
wpatrywał się we mnie jednak wyczekująco, jakby wymagając klarownego
potwierdzenia, że jego słowa do mnie dotarły, więc, chcąc nie chcąc, pokiwałem
powoli głową, na znak, że spróbuję tym razem nic nie zniszczyć. Kim uśmiechnął
się, usatysfakcjonowany, po czym wskazał ręką drzwi. – A teraz czeka mnie dużo
ważniejsze zadanie, a mianowicie przygotowanie własnego stroju. Dlatego
wynocha! – zawołał, po czym wypchnął mnie za drzwi, zanim zdążyłem rzucić
jakąkolwiek przekorną uwagą.
Stanąwszy w przedpokoju, jeszcze raz przelotnie zerknąłem na
własne odbicie w lustrze, i wypróbowałem jeden z olśniewających, aktorskich
uśmiechów. Wyszedł zadziwiająco przekonywująco.
Kto by pomyślał, że tej nocy na balu Kim Jonghyuna zagości
co najmniej dwóch aktorów?
~*~
Przybywam znów, tym razem w rekordowym tempie~! Ostatnio nagromadził mi się taki zapas gotowych rozdziałów, że nie ma sensu ich magazynować, dlatego oto jestem >.< Powiem Wam szczerze, że jestem totalnie rozdarta, jeśli o Sagi chodzi. Z jednej strony od wielu tygodni mam w sobie niemal niegasnący entuzjazm dla tej opowieści, ona wciąż stanowi tło mojego codziennego życia, wciąż gości w myślach, wciąż upomina się o uwagę, zabiera mi długie godziny snu, zakrada się do głowy nawet w czasie, który powinien być poświęcony nauce. Z drugiej jednak strony... trudno nie zauważyć Waszego słabnącego zainteresowania. Widok tej niemal pustej widowni bywa nieraz niczym kubeł zimnej wody, gaszącej mój zapał. On zawsze samoistnie rozpala się na nowo, ale boję się... Boję się, że pewnego dnia zostanie po nim tylko przygnębiający obłok dymu...
Rozdział XIII uważam za raczej nudny, ale obiecuję, że w następnym będzie się dużo, dużo działo~!!!
Fighting i do napisania~ ^^
Nie mogę się doczekać tego balu. Ciekawe co Jonghyun przygotował. Chyba już się do niego nie przekonam. Jest ważna postacią oraz bez niego to przedstawienie nie miałoby racji bytu. Czas, gdy Taemin i Minho się spotkają przybliża się coraz bardziej. Cieszy mnie to i intryguje. Jak to może się potoczyć? Co będzie po tym? Nie mogę się doczekać. Jinki ma dobre rady, Minho na pewno skorzysta. Tylko co te oczy będą przedstawiały...chyba nie da się aż tak ukryć uczuć, mam nadzieję, że jakoś to wyjdzie. Jakoś na początku, a potem już wszystko będzie łatwiejsze. Nie mówię, że łatwe, bo to opowiadanie nie jest takie. Wszystko jest rozbudowane, przemyślane, dużo pracy w nie wkładasz. Minho znów potwierdził ,że kocha Taemina. Bardzo mnie to cieszy, fajnie jakby jeszcze Taemin się zadeklarował. xd Co do przemyśleń Minho na temat uczuć jakie Taemin do niego żywi, bądź ich braku to na pewno przy kimś obcym, zwykłym pionku, swoim zadaniu nie pokazywałby prawdziwego siebie, a przy Minho w niektórych scenach widać było, że to on, Taemin. Chwila zapomnienia stawała się realna, przy nim niekiedy przypominał sobie dawno zagubione uczucia, zwiększały się z każdym dniem, spotkaniem, aż w końcu stało się coś, czego Tae nie chciał przyznać przed samym sobą, bał się tego. Przynajmniej ja tak to widzę. Minho niedługo się zobaczy z nim, nadal jestem ciekawa ich spotkania i tego co będzie w oczach Tae. Fajnie, że to zostało wspomniane, Minho się zastanawiał nad tym, ale prawda jest taka, że nie ważne co wymyśli to wszystko wyjdzie w praniu. Mam nadzieję, że Sodam będzie miała swoje dziecko z powrotem, Minho porozmawia z Tae, on zostanie w mieście i nie wiem jak to się dalej potoczy, a Jonghyun zostawi zemstę i zacznie żyć, choć patrząc na jego zachowanie to raczej to nie nastąpi prędko, jak w ogóle nastąpi.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny. :)
Szczerze.. to czytając ten początkowy myślotok(?) Minho, myślałam, że zamudze się na śmierć ;-; nie lubie takich długich tekstów bez przebiegu akcji.. ale potem już było lepiej :D jeszcze obiecałaś, że następne rozdziały będą bardziek ekscytujące, więc trzymam cię za słowo. Fighting! ^^
OdpowiedzUsuńTak sądziłam, że to będzie raczej nużące, ale Minho błagał mnie o trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego, a ja jak zwykle nie potrafiłam mu odmówić >.<"
UsuńDzięki za komentarz, do napisania~! <3
Jestem~! Przepraszam, że dopiero teraz ;____; Wiem, że minął prawie miesiąc ;__; Musiałam chyba odpocząć od Sagi (nie śmiej się ze mnie .-. nie powiedziałam, jak to odpoczywanie wyglądało), poza tym z czasem też było średnio, a Sagi zasługuje na porządny komentarz, który (niestety) wymaga dużo czasu, zresztą sama wiesz. No i w końcu się znalazł (a ja zmarnowałam go tyle, marudząc Ci, że bełkoczę ;__; ). Pewnie uznasz mnie za nienormalną, ale STĘSKNIŁAM SIĘ ZA TYM. Naprawdę, ale naprawdę stęskniłam się, bo w komentowaniu jest coś niezwykłego. Szczególnie, jak ma się do komentowania coś takiego. Bo, że Sagi jest niezwykłe (chyba) nie muszę ci powtarzać i sama to dobrze wiesz, prawda? Mam taką nadzieję. I za nimi (bohaterami) też się stęskniłam, a 13. to moment, kiedy bardzo się o nich martwię ;__; Wiesz, to chyba głupie, ale zawsze, jak zaczynam kometowa Sagi, ogarnia mnie jakiś chory, całkowicie bezsensowny stres. Przecież powiedziałam Ci już tyle słów o tym opowiadaniu, ale w komentarzu jest aż za bardzo świadoma, że one mają dla ciebie jakieś znaczenie (zazwyczaj o tym trochę zapominam, bo to dziwne, ok). Więc no… nie dość, że tęsknie za opowiadaniem, o którym cały czas gadamy, to jeszcze się stresuje komentowaniem, JESTEM NIENORMALNA x….x Dobra, chyba czas zacząć układać dalszą część tych puzzli. Najpierw trzeba dobrze przyjrzeć się każdemu elementowi, a później włożyć go na odpowiednie miejsce w całej dużej układance w mojej głowie. To niesamowite, jak każdy nawet najmniejszy element może mieć później znaczenie, mam nadzieję, że nic nie pominę (i nie pominęłam wcześniej .-.) Miałam pisać coś jeszcze, ale mi uciekło… A TEN WSTĘP I TAK ZROBIŁ SIĘ JAKIŚ NIEMOŻLIWIE DŁUGI x.x Aaa, wiem, miałam ci jeszcze powiedzieć, że nic nie pamiętam, więc, jak napiszę tu jakieś głupoty, możesz na mnie krzyczeć.
OdpowiedzUsuńJAK TO SIĘ DZIEJE, ŻE CZY W TYM ZAMKU SĄ JAKIEŚ KAMERY? DLACZEGO BL ZAWSZE TRAFIA? JAK NIE NAJWAŻNIEJSZY MOMENT ROZDZIAŁU, TO JAK PRZYGLĄDAM SIĘ MASCE (czyt. Prawdziwemu dowodowi aktorstwa w życiu bohaterów)……….. /wybuch bólu życia/
Maska. Pamiętam, jak ją wybierałaś… Naprawdę pamiętam, ale nie pamiętam, dlaczego właśnie ją… to dziwny moment, kiedy moja pamięć cofa mnie do momentu zanim przeczytałam rozdział, zanim opowiadałaś o masce, zanim ją zobaczyłam. Naprawdę, chyba nigdy nie zrozumiem tego mechanizmu, ale moja głowa często to robi, oddziela, jakbym nie wiedziała, co jest dalej, jakbym dopiero poznawała. M a g i a . A no tak maska… Dalej mnie dziwi, że chce ci się je dobierać i wybierać i to niezwykłe, że są one pewnego rodzaju dopełnieniem opowieści… Kocham Sagi x…..x Em… maska, tak. Czerwona maska na śniegu. Ten śnieg ma chyba znaczenie, może to jest deszcz, który padał w czasie rozmowy Minho z panną Sodam, ale zamarzł przez informację, które poznał Choi, może to uczucia Minho sprawiły, że on zamarza? Został sam, oszukany, wiedząc, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze zaboli, „bo scenariusz lubi się powtarzać”… A może to tylko znak, że pory roku się zmieniły, że nadeszła zima… I czerwona maska, to na pewno przez strój przygotowany przez dla Minho na bal, ale kontrast między śniegiem i czerwienią maski aż bije po oczach. Dlaczego ta czerwień? Co kierowało Kibumem przy wyborze? Może chciał dodać Choi trochę pewności, może to symbol tego, w imię, czego chłopak działa, matczynej miłości, jego miłości do Taemina? A może to przyszły ból chłopaka, ból, który jest celem planu, w który wtajemniczyła go Sodam, bólu, który będzie tak wielki, że zastąpi lodowy smutek… Tak… To ten… Może przejdę dalej…
Minho siedzi na teatralnej scenie. Patrzy na teatralne niebo, niebo, które nie rozjaśniło się nawet na chwilę w czasie długich nocnych godzin, tak samo jak w jego głowie nie pojaśniało. Tak teraz myślę, największą różnicą między prawdziwym niebem i tym teatralnym jest brak blasku gwiazd. Mogą one być tam namalowane, ale nigdy nie będą świecić, jak te prawdziwe. Takie udawane gwiazdy. Czy w teatrze wszystko gra swoje role? Czy w świecie aktorów nie ma miejsca dla prawdziwych rzeczy?
Zmęczony Choi zamyka oczy, ale szybko tego żałuje, gdy przed jego oczami pojawiają się kotłujące się jego głowie myśli. „A ponad cały ten chaos wzbijał się nierówny rytm obolałego serca.” Szybciej bijące serce kojarzy się z zakochaniem, ale gdy to serce jest obolałe można wywnioskować, jaki to rodzaj miłości, można się domyślić, że to miłość, przez którą się cierpi. Mnie serce boli, jak myślę, że ten rodzaj miłości się mu przytrafił (nawet jeśli to chwilowe), naprawdę źle mi z tego powodu, przecież to cierpiący przyjaciel x…..x Dalej myśli pana Choi przeskakują na Kim Sodam, uświadamia sobie, jak odważną i śliną kobietą jest. I jak słaby jest w porównaniu. Myśli o tym jak szybko i prosto sprzedał swoje serce. Myśli o tej niskiej, zbyt niskiej cenie, jaką KTOŚ zapłacił za jego miłość. Jeden szept. I myśli o tym KIMŚ. Lee Taemin. As w rękawie pana Kim. Zastanawia się, kim naprawdę jest Tae. Bo że osoba, którą znał, nie ma z chłopakiem wiele wspólnego, był doskonale świadomy. „Bo gdzież w tym wszystkim był Lee Taemin?” Wątpi, że był gdziekolwiek. I wie, gdzie go nie było na pewno. Nie było go w osobie, którą całował.
UsuńDręczy nas – mnie i Minho – podobna sprawa. „…od kiedy tak naprawdę Taemin był pionkiem Kim Jonghyuna”? Ile to trwało? Czy pan Kim jest twórcą Sagi? Czy może Sagi została przez niego tylko wykorzystana? Czy Taemin naprawdę planował się mścić na rodzeństwie Kim, czy może był to tylko fragment przedstawienia? Idealnie zaplanowane oszustwo.
Minho nie wie na czym ma polegać dalsza część planu? Co takiego przygotował dla niego Kim Jonghyun? Sodam ostrzegła go przed bratem, ale nie powiedziała, co dokładanie się stanie. I jeszcze dodatkowo uczyniła go swoim graczem, pionkiem, który ma wygrać dla niej rozgrywkę, i to taką, w której jest skazany na przegraną. „Znajdź uciekiniera, Minho. Znajdź osobę, która zdezerterowała ze sceny. A kiedy ją znajdziesz, zrób z nią co chcesz, ale zwróć mi moje dziecko.” Te słowa wciąż są tak ważne, ale jednak bledną w obliczu tego, że walka, na którą panna Kim go wysyła, jest przegrana (teraz to dopiero do mnie dotarło, dlatego się powtarzam >.<). A Minho nawet nie wie, co ma zrobić z dezerterem, co zobaczy w jego oczach.
Wtedy pojawia się Jinki. Czy mówiłam Ci już, że kocham Lee Jinkiego w Sagi? Pewnie jakieś tysiąc razy, ale powiem jeszcze raz, KOCHAM GO. To taka oaza spokoju, która rozświetla mroczny chaos w głowie Minho. I tym razem pojawia się w idealnym momencie. Choi przez chwilę zastanawia się, czy po prostu nie uciec od rozmowy z tym człowiekiem, dobrze wie, że to nie będzie prosta rozmowa, bo Jinki wręcz zmusi go do zastanowienia, rozmyślań, do wypełnienia swoich rad. Kocham ;;; <3 W końcu Minho postanawia zostać i porozmawiać. Onew zauważ, że dawno już nie przebywał w teatrze. „Zupełnie jakbym bał się, że grając kolejne role, ja sam zniknę pod przywdziewanymi przez siebie maskami.” Taki stan tak bardzo kojarzy mi się z Taeminem, że zapomniałam, że Choi też był w takiej sytuacji. A przecież z racji swojego zawodu powinien być przystosowany do ubierania masek. Prawdziwy problem pojawia się, gdy maski stają się rzeczywistością. To niezwykłe, jak dużo Jinki potrafi wyczytać z oczu. Zauważa blask, czy raczej jego brak, w oczach Minho, które kiedyś tak jasno błyszczały, gdy Choi był na scenie, recytował Szekspira. Blask został całkowicie zduszony przez zimny smutek, który go ogarnął.
A Jinki zadaje kolejne pytanie: „Za czym ona tęskniła, Minho? Za czym ty tęsknisz?” I chyba nie pomylę się, jeśli powiem za ciepłem, prawdziwym ciepłem. Minho zastanawia się czy Onew wyczytał coś z oczu Tae, czy możliwe, że te drobinki, które widział w jego tęczówkach, nie były wytworem jego wyobraźni? To bardzo zgubne dla niego myślenie. Choi nie odpowiedział na pytanie (nie na głos, bo przecież chaos w jego głowie je przyswoił i dobrze je wplecie w odpowiednie miejsce, z którego nie będzie dawało mu spokoju). Powiedział tylko, że się już z Sagi nie widuje, na co Onew wytknął mu, że to wcale nie znaczy, że o niej nie myśli. I zapytał czy ją kocha. Tym razem Minho odpowiedział zgodnie z prawdą. ON JUŻ TAK DŁUGO JEST ŚWIADOMY SWOJEJ MIŁOŚCI x…………………x Ale od razu wraża też swoją wątpliwość, co do jej (JEGO) uczuć. Wtedy Jinki mówi mu, że kluczem do człowieka są jego oczy i pyta, czy myśli, że młoda zagubiona dziewczyna umie panować na kolorem oczu. Daje mu radę, żeby zanim coś postanowi jeszcze raz spojrzał w jej oczy i sprawdził, czy jest w nich prawda.
UsuńPrzenosimy się teraz do mieszkania. Minho słyszy trzaśnięcie drzwiami i wie, że jego przyjaciel wrócił do domu. Ma nadzieję, że w końcu odpuści i przestanie wyciągać go do życia. Kiedy słyszy ciche skrzypniecie drzwi od swojego pokoju, wie że się przeliczył. Zdziwiło go to, że Kibum nic nie mówi po wejściu do jego pokoju. Już miał zapytać co się stało, ale wtedy na jego kolanach wylądowały dwie czerwone koperty i wszystko stało się jasne. Ostatni akt tego przedstawienia się zaczyna i miał być nim bal. Kibum komentuje jego zachowanie, rozumiejąc, że to poważna sprawa. Obiecuje mu pomóc i rzuca się w wir przygotowań. „Nie chciałem znów przez to przechodzić, znów gubić się w tłumie wykrzywionych wrogo masek, znów szukać tej jedynej znajomej mi twarzy, bo teraz nawet ona wydawała się zupełnie obca. Jeszcze bardziej złowieszcza, niż każda inna.” Przypomniał mi się pierwszy bal ;-------; Dlaczego nie dałaś wtedy ostrzeżenia „dalsze czytanie grozi utratą zdrowia i życia”? Nie pakowałabym się w tą niebezpieczną podróż przez teatralny mrok, w którym odbywa się parada papierowych twarzy. Naprawdę. Ale Minho boi się kolejnego balu, wie, że tam będzie koniec tej historii i że ucierpi, że zgubi się i że bardzo ciężko będzie mu znaleźć oczy, w których jest odpowiedź, co jest prawdą. W końcu Key woła Minho do siebie i Choi oddaje się jego zabiegom. Czuł się, jakby był przygotowywany do prawdziwej bitwy, zbroja i broń miały dodać mu odwagi i pewności siebie. Kiedy Kibum skończył Minho zobaczył w lustrze przystojnego, młodego dżentelmena. W tafli odbijał się nie Minho-samozwańczy aktor, ale pan Choi-pionek panny Kim. I… „tylko oczy pozostały ciemne, smutne, zagubione.” Kibum chwile zachwyca się swoim dziełem i mówi Minho ostatnie słowa dopingu, które choć brzmią głupio, przekazują prawdziwą siłę, której Choi na pewno będzie potrzebował, a później wyrzuca go z pokoju, żeby mieć czas i przestrzeń na przygotowanie siebie. Po wyjściu z królestwa Key, Minho przegląda się w lustrze i ćwiczy swój uśmiech, który wychodzi zadziwiająco przekonujący. „Kto by pomyślał, że tej nocy na balu Kim Jonghyuna zagości co najmniej dwóch aktorów?”
Okej, udało się. Nie mogę uwierzyć, że pisałam ten komentarz prawie 5 godzin (więcej jak doliczymy, że najpierw marudziłam 1,5) x……………..x Co ten miesiąc bez komentowania ze mną zrobił. Na początku miałam ci zamiar tu jeszcze coś napisać, ale chyba już tylko przeproszę ;-; Serio przepraszam za to wyżej .-----. Mam nadzieję, że szczyptę sensu ma, a jak nie to pamiętaj, że to tylko z miłości do Sagi ;_____; To ja już pójdę stąd może ;___________; Przepraszamprzepraszamprzepraszam. Kocham Sagi naprawdę bardzo ;;; <3