8.04.2016

Sagi: ~XIV~



Moje buty zachrzęściły na żwirze, kiedy razem z Kibumem przeszliśmy pod ozdobną bramą rezydencji rodziny Kim. Jednej z wielu, jeśli się nie myliłem. Jonghyun dysponował tak ogromnym majątkiem, że najwyraźniej postanowił zbudować osobny budynek specjalnie na okazje takie, jak ta.

- Bufon… - mruknąłem pod nosem, ale w tym momencie podchwyciłem pytające spojrzenie Kibuma i pokręciłem tylko głową, wciskając ręce w kieszenie i przyspieszając kroku. Musiałem trzymać język za zębami. Skupić się na swojej roli.

Znajdujący się za bramą plac i szerokie, prowadzące ku otwartym na oścież drzwiom frontowym schody, już teraz zapełnione były zaproszonymi na przyjęcie gośćmi. Stali w mniejszych i większych grupkach, rozmawiając z ożywieniem, zaśmiewając się w głos z każdego oklepanego kawału, plotkując i obgadując kogo się tylko da. Nie chcąc za bardzo rzucać się w oczy, przystanąłem w cieniu potężnej, rzeźbionej poręczy schodów i wsparłem się ramieniem o stabilność kamienia, którego chłód nieco mnie otrzeźwił.

- Muszę przyznać, że niektórzy wyglądają naprawdę zjawiskowo… - odezwał się Kibum, stając tuż obok mnie i z pieczołowitością poprawiając kołnierz własnej marynarki. Bawił mnie sposób, w jaki mój przyjaciel rzucał w kierunku tłumu pełne wyższości spojrzenia, jakby swoją dumą chciał dowieść, że jest lepszy od tej gromady rozpieszczonych balowiczów.

Przetoczyłem po nich spojrzeniem, pośród wielu twarzy szukając tej konkretnej, ale zaraz przymknąłem oczy z ochotą zaśmiania się z samego siebie. Czy naprawdę liczyłem, że spotkam tu Taemina? Przecież to byłoby zbyt proste. Musiałem uzbroić się w cierpliwość i opanowanie. Zwłaszcza, że nie miałem bladego pojęcia, na jakich zasadach miała się odbyć dzisiejsza rozgrywka.

- Hej, panie aktorze, mówię do pana! – Głos poirytowanego Kibuma sprowadził mnie na ziemię. Spojrzałem na niego, nieco zdezorientowany, a on tylko wywrócił oczami, widząc moją głupią minę, po czym dźgnął mnie palcem w ramię. – Nie mam pojęcia, co to za bałagan, w który się wpakowałeś, ale masz mi nie narobić wstydu, zrozumiano? – Uniosłem brwi, słysząc jego pouczający ton, ale nie śmiałem przerywać. – Pójdziesz tam, zrobisz co do ciebie należy, i z klasą opuścisz tę maskaradę – mówił dalej Kibum, a ja naprawdę chciałem uwierzyć w jego słowa. – No i… - Mój przyjaciel zawahał się, jakby niepewien, czy powinien wypowiedzieć na głos to, co krąży mu po głowie. – Wyglądasz tak powalająco dobrze, że nawet twój kochaś padnie z wrażenia… - wyrzucił z siebie szybko, po czym uchylił się przed moim ciosem w głowę, i z miejsca zaczął poprawiać nienaruszoną fryzurę. Jego słowa sprawiły, że znów poczułem supeł nerwów, zaciskający się na moim żołądku. Czy to naprawdę aż tak było widać, że przewidywałem spotkanie się dziś z Taeminem? I dlaczego, u licha, Kibum twierdził, że wygląd jakkolwiek mi w tym pomoże? Nie dotarło do niego, że nic nas już nie łączy? A może to do mnie wciąż nie dotarło, że to koniec?

Pokręciłem gwałtownie głową, dla silniejszego efektu kilkakrotnie uderzając się w skroń pięścią. Nie mogłem myśleć w ten sposób. Najważniejsze było przetrwać ostatni etap jonghyunowej zemsty, jakkolwiek by ona nie wyglądała, i jednocześnie znaleźć sposób na „przechwycenie” dziecka Sodam, gdziekolwiek by się ono nie znajdowało. Nawet w mojej głowie brzmiało to idiotycznie, ale takie właśnie postawiłem sobie cele na tę noc. Kwestię Taemina wolałem zostawić na później, co z pewnością nie było zbyt rozsądne, ale przynajmniej pozwalało mi się na czymkolwiek skupić. Wiedziałem tylko, że kiedy już go spotkam, pierwsze co zrobię, to spojrzenie mu w oczy. Może to naiwne, ale naprawdę chciałem wierzyć, że rada Jinkiego jakoś mi pomoże. Byłem niezaprzeczalnie beznadziejny w wyzbywaniu się głupiej nadziei.

- Nie rób takiej idiotycznej miny. – Kibum znów uderzył mnie dłonią w ramię, ale chwilę potem zaczął poprawiać moją przekrzywioną muszkę. – Użyj wreszcie tych swoich talentów i… - tu Kim pomachał mi przed oczami, wyrażając tym gestem coś bliżej nieokreślonego - …po prostu zrób coś z tą twarzą – powiedział, a ja wywróciłem oczami, ale zastosowałem się do jego słów i spróbowałem przywołać na usta nonszalancki uśmiech. Kibum przez chwilę obserwował to zmrużonymi oczami, ale w końcu pokiwał głową z aprobatą. – Może być – zawyrokował.

- Czyli jednak coś potrafię robić dobrze? – zapytałem z przekorą, ale Kim zignorował moje słowa, skupiając się na grzebaniu w torbie. Nie miałem pojęcia skąd ją wziął, co w niej trzymał, ani co zamierzał z nią zrobić w trakcie balu, ale nie zdążyłem zadać ani jednego pytania, bo naraz w jego rękach znalazł się przykuwający moją uwagę przedmiot.

- Maska… - powiedziałem tępo, z mieszaniną jakiegoś trudnego do uzasadnienia strachu i mimowolnego zaintrygowania. Kibum obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem.

- Nie doczytałeś swojego zaproszenia do końca? – zapytał, najwyraźniej czytając mi w myślach. – To bal maskowy. Ciesz się, że zadbałem i o to, bo głupio byś wyglądał wśród tych wszystkich ludzi… - stwierdził, a ja ponownie uniosłem głowę, i z zaskoczeniem zorientowałem się, że zgromadzeni goście zdążyli przywdziać swoje maski i ustawić się u stóp kamiennych schodów, czekając na zostanie wyczytanymi z listy zaproszonych.

Dopiero po chwili dostrzegłem, że Kibum w dalszym ciągu trzyma przeznaczoną dla mnie maskę, więc bez słowa wziąłem ją do ręki. Była bordowa, w odcieniu dopasowanym do chusteczki w mojej butonierce. Jak można się było tego spodziewać – Kibum zadbał o każdy szczegół. Sama zaś struktura maski składała się ze splotu fantazyjnych elementów, przetykanych złotymi akcentami, na brzegach jednak przyprószonych czernią. Ozdoba nie była jednolita, miała w sobie mnóstwo artystycznie wyciętych dziur, odsłaniających znacznie więcej twarzy, niż standardowa maska. Przez chwilę przyglądałem się jej niepewnie, ale poganiany przez Kibuma, zawiązałem lśniącą, czarną tasiemkę z tyłu głowy. Mój przyjaciel również uzupełnił swój strój o rzucającą się w oczy, ale mimo wszystko elegancką ozdóbkę. Zmierzyliśmy się spojrzeniami, po czym niemal jednocześnie każdy z nas skinął głową. Przedstawienie czas zacząć.

Znów światła, znów muzyka, znów tańce. Z ciężkim westchnieniem przystanąłem pod jedną z wykładanych elegancką boazerią ścian, jednocześnie nie spuszczając wzroku z tańczących po parkiecie par. Stroje dam mieniły się najrozmaitszymi kolorami, przetykanymi czernią garniturów i fraków mężczyzn. Tym razem moja wyobraźnia nie musiała się nawet wysilać w budowaniu groteskowego klimatu, maski stanowiły o nim same w sobie. Malowały twarze na najpiękniejsze barwy, zwodziły zmysły, kusiły nieistniejącym pięknem. To zabawne, jak łatwo jest ukryć swoje prawdziwe oblicze. Jak łatwo jest schować się pośród miliona wykrzywionych nienaturalnie twarzy, zmieszać się z tłumem złudnych uśmiechów. Stać się jednym z tych barwnych jak ptaki oszustów, tańczących na wybiegu gospodarza imprezy.

Skrzywiłem się, uświadamiając sobie, że moje myśli znów nasiąkają zgorzknieniem, bo pozwalam im zanadto zbliżyć się do tematu tabu. To nie był dobry moment na roztrząsanie kwestii zdrady, której stałem się ofiarą. A mimo to nie mogłem powstrzymać się przed wbijaniem wzroku w tę anonimową masę przed moimi oczami. Czy pośród setki barw zobaczę wreszcie jedyną w swoim rodzaju, białą maskę? Czy też nawet nie zdołam jej rozpoznać? Może jej czysta barwa poszarzała, może wijące się niczym pęknięcia w skórze wzory się zasklepiły, pozostawiając nienaruszoną powierzchnię? Może nawet te niedoskonałości były tylko częścią planu.

- Nie bawi się pan za dobrze, panie Choi? – Nieznajomy głos tuż obok mnie sprawił, że wzdrygnąłem się gwałtownie, i odwróciłem wzrok od tonącej w różnorakich barwach sali. Napotkałem parę kształtnych, znajomych oczu, które wpatrywały się we mnie czujnie, z przesadnym wręcz zainteresowaniem. Mimo ciepłej barwy, ich wnętrze rozjaśniała jakaś dziwna, nienaturalna iskra, która przyprawiła mnie o kolejny dreszcz. Zacisnąłem dłoń w pięść, wbijając sobie paznokcie w skórę dla otrzeźwienia. Potrzebowałem kilku sekund na ustabilizowanie oddechu, ale po ich upływie poczułem jak zdenerwowanie schodzi gdzieś na dalszy plan, ustępując odgrywanej przeze mnie roli. Uniosłem kąciki ust w górę, wprawnie formując uprzejmy uśmiech.

- Nie sądziłem, że zna pan nazwisko tak drugoplanowego gościa, jak ja – odpowiedziałem skromnie, jednocześnie z zakłopotaniem drapiąc się po karku. Kim Jonghyun zaśmiał się głośno i pokręcił głową przecząco.

- Oh, jest pan w wielkim błędzie! Panie Choi, uważam pana za gościa absolutnie pierwszoplanowego! – zawołał entuzjastycznie, klepiąc mnie po ramieniu, co sprawiło, że musiałem podwoić pancerz opanowania, żeby przypadkiem nie odtrącić jego dłoni i nie wyrzucić mu w twarz wszystkiego, co kłębiło mi się w głowie. – To zaszczyt mieć na balu tak wybitnego aktora, jak pan – dodał pełnym podziwu tonem, na co miałem ochotę parsknąć ironicznym śmiechem. Obaj bez reszty zaangażowaliśmy się w swoje role i najwyraźniej żaden nie zamierzał opuścić gardy.

- To mi schlebia, dziękuję – powiedziałem z pełnym satysfakcji uśmiechem, na widok którego Kim jeszcze energiczniej poklepał moje plecy.

- Kiedy tylko zobaczyłem pańskie popisy na scenie miejskiego teatru, zaraz zapragnąłem poznać pana osobiście – oznajmił, tylko dodając tej rozmowie kolejnej warstwy absurdu. – Jak panu się podoba mój bal? Dobrze się pan bawi? – zapytał, po raz pierwszy odwracając ode mnie wzrok, i zawieszając go gdzieś pomiędzy tańczącymi parami. To pozwoliło mi nieco swobodniej odetchnąć. Miałem też szansę po raz pierwszy przyjrzeć się osławionemu Kim Jonghyunowi z bliska.

Wrogie oblicze, które, podziurawione licznymi lotkami, łypało na mnie ze ściany taeminowego mieszkania, na żywo prezentowało się zgoła odmiennie. Mężczyzna nie miał na sobie maski, ale czy była mu w ogóle potrzebna? Miałem pewność, że to tylko gra pozorów, ale na pierwszy rzut oka Kim Jonghyun wcale nie wyglądał na groźnego i kierującego się chorą obsesją człowieka. Był niezaprzeczalnie przystojnym, młodym mężczyzną, o wyglądzie rasowego dżentelmena, i wcale nie gorszych manierach. Naraz przypomniały mi się wszystkie zalety, które przypisywała jego osobie Sodam. Może to niewłaściwe, ale do tej pory w tak wielkim stopniu pochłonięty byłem kwestią Taemina, że sama postać Jonghyuna rozmywała mi się gdzieś, mało ważna, nieistotna, choć tak naprawdę decydująca o dalszych wydarzeniach. Kiedy jednak wpatrywałem się w tę uśmiechniętą twarz, gradem zalały moją głowę refleksje. Jak ciemne myśli kryły się za tym jasnym spojrzeniem? Ile z nich dotyczyło mnie i mojej rodziny? Z pewnością wyobrażałem sobie swoje starcie z Kim Jonghyunem zupełnie inaczej. Bardziej bezpośrednio. Prostota była chyba jednak sprzeczna z jego wysublimowanym gustem. Gospodarz balu wprawnie operował niedomówieniami, wywołując na mnie chyba jeszcze silniejszy efekt, niż gdyby chociażby najzwyczajniej w świecie rzucił się na mnie z pięściami.

- Bo ja na przykład uwielbiam bale – kontynuował Kim, nie czekając na moją odpowiedź. – Są takie barwne, takie wesołe i pełne muzyki… - dodał nabożnym tonem, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od centrum strojnej sali, gdzie w takt skocznej melodii, wygrywanej przez zajmującą kąt pomieszczenia orkiestrę, odbywała się celebracja tej kolorowej, skrytej za jasną maską świateł nocy. Nie byłem pewien, czy to kwestia złudnej atmosfery tego balu, czy też mój rozmówca był tak doskonałym fałszerzem, ale w tych słowach zabrzmiała jakaś szczególnie dziecinna, naiwna nuta. Zupełnie jakby Kim za pomocą barw tej imprezy usiłował zbudować iluzję szczęścia. Czy Sodam miała rację, próbując usprawiedliwiać brata, jako człowieka goniącego za niedoścignionymi latami rodzinnego ciepła? Do tej pory uważałem to jedynie za właściwą rodzonej siostrze, nieco stronniczą postawę. Spotkanie Kim Jonghyuna twarzą w twarz namieszało mi jednak w głowie. Bo czy ktoś bez serca mógł mieć w oczach tyle niewyjaśnionego smutku, tyle lśniącej łagodnie tęsknoty? Czy ktoś taki mógł być niedoszłym mordercą?

- Nie jestem chyba obyty w tego typu imprezach… - odezwałem się, czując, że dalsze milczenie tylko dodatkowo mi zaszkodzi. Nie mogłem dać się tak łatwo wybić z roli, nie teraz, kiedy wszystko miało się rozwiązać. Nie wolno mi było zapominać o tym, że ów dżentelmen o niewinnym uśmiechu przez lata czyhał na życie mojego ojca, a teraz planował doszczętnie zniszczyć moje, co już mu się po części udało. A mimo to wyglądał, jak zupełnie nieszkodliwy chłopak, o nieco marzycielskim spojrzeniu. Zadziwiające, jak łatwo jest zostać w dzisiejszych czasach aktorem. – Nawet nie mam partnerki do tańca… - dodałem z wahaniem, jednocześnie udając zakłopotanie, i obawiając się, na jakie tory sprowadzi to naszą uroczą wymianę zdań.

- Pięknych dam tutaj nie brakuje – odparł Kim, w dalszym ciągu obserwując rozgrywającą się na parkiecie zabawę. – Oczywiście najpiękniejsza siedzi o tam – dodał z czułym uśmiechem, wskazując gestem dłoni balkonik u szczytu eleganckich schodów. Za rzeźbioną balustradą, górując nad tłumem i obserwując bal zza krawędzi rozłożonego wachlarza, siedziała przystrojona w błękit Kim Sodam. Nasze spojrzenia spotkały się tylko na moment, po upływie którego dziewczyna jedynie skinęła wdzięcznie w stronę brata. Jonghyun pomachał jej entuzjastycznie, uśmiechając się uśmiechem pełnym miłości. – Królowa tego balu – stwierdził z szacunkiem Kim. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak wiele słów Sodam faktycznie się sprawdzało. Nigdy nie sądziłem, że spojrzę na Kim Jonghyuna inaczej, niż jak na człowieka bez skrupułów. Człowieka pozbawionego uczuć. A teraz nie byłem już do końca pewien, gdzie kończy się gra, a gdzie zaczyna tragiczna rzeczywistość. Urok prysł jednak w momencie, w którym Kim znów spojrzał w moim kierunku. – Królowa zburzonego brutalnie zamku – sprostował pozornie łagodnym, ale niosącym z sobą ostrzegawczą nutę tonem, a jego oczy z ciepłych, znów stały się niepokojące.

- Słucham? – zapytałem, unosząc w zaskoczeniu brwi, udając głupiego, co wyraźnie go poirytowało. Nie zrobił jednak nic, ponad nieco krzywy, gorzki uśmiech.

- Życie nas nie rozpieszcza, nieprawdaż, panie Choi? – powiedział swobodnym tonem, wsadzając ręce w kieszenie i poczynając przechylać się w przód i w tył, balansować na czubkach eleganckich, lśniących butów. – Jedni umierają, żeby inni mogli się urodzić. Jedni przegrywają, żeby inni mogli zwyciężyć. Jedne serca gniją, żeby inne mogły zakwitnąć… - Kim spojrzał na mnie ze szczególnie zawistnym błyskiem w oku, błyskiem który skarykaturował tę łagodną, tęskną, kochającą twarz, nadając jej nieobliczalnego wyrazu. Przełknąłem nerwowo ślinę, niepewien jak zareagować, dopiero teraz czując z pełną mocną, że mam do czynienia z szaleńcem. To wrażenie tylko pogłębiło się, kiedy Kim rozciągnął wargi w szerokim uśmiechu. – Ale taka już kolej rzeczy, każdemu przypisano inny scenariusz. Nam pozostaje jedynie tańczyć do zagranej przez życie melodii! – zawołał, rozkładając szeroko ręce i obracając się lekko wokół własnej osi. Po kilku takich piruetach gwałtownie się zatrzymał, celując we mnie palcem. – Pan nie jest wyjątkiem, panie Choi! Musi pan koniecznie wziąć udział w moim balu! Dać się ponieść tym kolorom, które dla pana przygotowałem, a potem gwałtownie wpaść w ciemność nocy za oknem! Proszę choć raz zatańczyć, nalegam!

Po tych słowach poczułem jedynie silne pchnięcie w plecy, którym Kim zmusił mnie do wykonania kilku kroków w kierunku parkietu. Tyle wystarczyło, żebym ponownie został porwany w sam środek tego potężnego nieokiełznanego wiru barw, napędzanego wstęgą muzyki, która snuła się niczym pajęcza nić między kolejnymi tańczącymi ludźmi.

Baśniowy wystrój sali wciągnął mnie w swoje groteskowe sidła, każąc biec z tym samym żywiołem, co inni uczestnicy maskarady. Marmurowa posadzka falowała pod moimi stopami, przestając być ostoją stabilności, dołączając do szaleństwa tej nocy, czyniąc mnie niepewnym każdego chwiejnego kroku. Czułem kolejne chwytające mnie dłonie, ale nie widziałem twarzy. Tylko maski, maski, maski, które wyglądały, jakby stanowiły nieodłączny element wystroju wystawnego wnętrza, a nie żywe świadectwo ludzkiej obecności. Nie tańczyłem z gośćmi, tańczyłem z elementami dekoracyjnymi, ustawionymi na mojej drodze przez gospodarza imprezy, chyba tylko w celu zmylenia mnie, otumanienia natłokiem barw. Wiedziałem, że nie mogę dać się ogłupić, że to nie pora na rozkojarzenie, ale balowy demon migoczącą na złoto mgiełką wdzierał się do mojego umysłu przez uszy, oczy, dłonie, mącąc myśli, budując zdradliwy chaos, który miał wyprowadzić mnie z równowagi.

Chciałem uciec, ale uśmiechające się złowrogo maski nie pozwalały mi oddalić się choćby na krok, wciąż zaborczo chwytając moje dłonie, wciąż natarczywie zabiegając o moją uwagę. Zewsząd atakowały mnie spojrzenia tych balowych wysłanników, więżących mnie w pętli niekończącego się walca. Jego mocne tony wybrzmiewały wszędzie wokół. One również stanowiły część wystroju tej sceny, na której znów przyszło mi improwizować, a kolejne dźwięki wsiąkły w marmur, w draperie, w malowane sklepienie. Świat wirował, a mnie plątały się nogi, gubiły się myśli i spojrzenia. Noc iskrzyła się barwami najjaśniejszego dnia, kiedy parada groteskowych masek podążała w takt smyczków, niosąc mnie ze sobą. Jak marnym okazałem się być aktorem, skoro nie potrafiłem nawet odegrać roli uczestnika tego szalonego pochodu?

Wykonałem jeszcze jeden chwiejny obrót, zastanawiając się ile ów dziwny teatrzyk już trwa, ale kiedy w moje ramiona trafiła kolejna para dłoni, tego typu kwestie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, bo czas zupełnie się zatrzymał. Sekundy przestały płynąć w takt walca, i nawet sama muzyka zdawała się panować jedynie gdzieś w górze, gdzieś nad moją głową, na moment zupełnie tracąc nade mną kontrolę.

Bo oto w moje objęcia wpadł aktor w białej masce. Nie rekwizyt, nie element dekoracji, ale prawdziwy pierwszoplanowy aktor z krwi i kości. Tak podobny, a tak różny od wszystkich innych znajdujących się na tej sali gości. Rudobrązowe włosy były wprawnie spięte z tyłu głowy, a kształtne usta znaczyła zdradliwa, czerwona szminka. I choć elegancka, czarna suknia tylko dopełniała złudnego wrażenia, jakie robiła zamknięta w moich ramionach dama, to maska na jej twarzy pozostała znajoma, taka sama, jak ta zapisana w mojej pamięci. Jej biel kontrastowała z ubraniem, z makijażem, z wyuczoną, zobojętniałą miną, nadając twarzy niewinnego wyrazu. I tylko wzory znaczące jej jasną powierzchnię jakby się pogłębiły, przez co jeszcze bardziej przypominały mi pęknięcia w skórze.

Zacisnąłem mocniej trzymane przez siebie, odziane w czarne rękawiczki dłonie, jakby usiłując w ten sposób przekonać się, że to nie sen, nie iluzja tej szalonej, balowej nocy, a prawdziwe spotkanie dwóch aktorów pośród chaosu kolorowej maskarady. Tańcząca ze mną osoba nie zmieniła się w jeden z szalejących po ścianach cieni, była porażająco realna w moich ramionach. Pozostawało jednak dręczące mnie pytanie. Z kim przyszło mi tańczyć tej dziwnej nocy?

„Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję… Najpierw spójrz jeszcze raz w jej oczy, dobrze? Spójrz w nie, przyjrzyj się ich kolorowi, dostrzeż każde najdrobniejsze przebarwienie. Poszukaj w nich odpowiedzi. I dopiero wtedy zadecyduj. Kto wie, być może tylko jej spojrzenie pozwoli ci odróżnić prawdę od fałszu… – Słowa Jinkiego znów rozbrzmiały mi w uszach, jak słowa dobrego nauczyciela, potrafiącego zaradzić w każdej sprawie.

Siląc się na opanowanie, nie chcąc, żeby jakakolwiek oznaka oszalałego serca zawczasu wykwitła na mojej twarzy, zdradziła desperację, z jaką zamierzałem wcielić w życie powzięte postanowienie, zmusiłem swój rozbiegany wzrok do zrobienia tego, czego do tej pory unikałem, jak mogłem.
Świat zupełnie przestał istnieć w momencie, w którym wreszcie odważyłem się spojrzeć tańczącemu ze mną chłopakowi prosto w oczy.

Widoczne zza zasłony białej maski tęczówki były porażająco ciemne, zupełnie jakby malujący je artysta odrzucił wszelkie barwne akcenty, decydując się na stworzenie najbardziej przygnębiającego dzieła, na jakie było go stać. Nie były to oczy osoby usatysfakcjonowanej wykonywanym zadaniem. Nie były to oczy osoby zobojętniałej na kolejne nieuchronne punkty w planie wydarzeń. Nie były to nawet oczy osoby zgorzkniałej, patrzącej na wszystko z dystansu, przez pryzmat własnych spraw. Jedyne, co zobaczyłem w tych ciemnych, nie wiedzieć czemu, zapatrzonych we mnie oczach, to bezbrzeżny smutek. Czy Sagi byłaby w stanie spoglądać w ten sposób?

Przyciągnąłem Taemina jeszcze bliżej siebie, i poprowadziłem nasz milczący taniec poprzez plątaninę barw i dźwięków, gdzieś na pograniczu jawy i snu, czasu i nieczasu. Porażał mnie fakt, że chłopak ani na moment nie oderwał spojrzenia od moich oczu. Nie spuścił wzroku, jak to miał w zwyczaju, ilekroć usiłował coś ukryć. Nie odwracał głowy, jak to bywało, kiedy odcinał się ode mnie. Nie schował pływających w głębinach oczu myśli za przydługą grzywką. Po prostu wpatrywał się we mnie, sam nie wiem czy celowo, czy też mimowolnie, jednocześnie mocno ściskając moje dłonie, pozwalając prowadzić mi w tym białym walcu.

Fantazyjne otoczenie rozmywało się wokół nas, naraz dziwnie bezbarwne, zaprawione jedynie o drobne kolorowe akcenty, jak zdobny kwiat w czyichś włosach, czy wsadzona w butonierkę chusteczka. Wszystko to jednak stanowiło drugi plan, tło dla najważniejszej postaci, którą przyszło mi trzymać w ramionach. Taemin był jedynym wyraźnym i paradoksalnie najbardziej barwnym, choć przywdzianym w czerń i biel, bohaterem spektaklu. A smutne spojrzenie królowało na jego drobnej twarzy, niezmienne, niewzruszone, rozpaczliwe.

Naraz przypomniały mi się jego słowa sprzed wielu dni, słowa które wypowiedział tak nieopatrznie, a które teraz dopiero zaczynały nabierać dla mnie sensu. „Kiedy tańczę, czuję się sobą. Czuję się… prawdziwy.” – Co Taemin przez to rozumiał? Czy wraz z końcem tego dziwnego tańca, skończy się również moja szansa na spoglądanie w jego oczy? Czy znów przywdzieje maskę obojętności, znów stanie się tylko niezależnym interesantem w tej pogmatwanej sprawie? Jak miałem ocalić to szczere spojrzenie od zanieczyszczenia przez rzeczywistość? Jak miałem sprawić, żeby ten taniec się nie kończył?

Jakiś fragment mojej świadomości zarejestrował, że muzyka zwolniła, a zapełniające parkiet pary zatrzymały się na moment, więc chcąc nie chcąc poszedłem w ich ślady, jednocześnie zaciskając dłoń mojego partnera w stalowym uścisku. Nie zamierzałem puszczać Taemina, nie mogłem pozwolić mu znów zniknąć gdzieś w tym bezbarwnym tłumie. Nie po tym wszystkim, co przeszedłem, nie po tych męczarniach, które wywoływała jego nieobecność. Byłem gotów wybaczyć mu wszystko, byle tylko móc dalej trzymać go w ramionach. A on wciąż wpatrywał się we mnie smutno, pozwalając mi zobaczyć, jak oczy o kształcie migdałów ciemnieją jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, wraz z każdą upływającą sekundą. To, co widziałem w tych niezwykłych tęczówkach, nie było czernią kurtyny, którą być może spodziewałem się ujrzeć wraz z mijającym tańcem. To były burzowe chmury, ciężkie, nieuchronne, zasnuwające twarz Taemina w zapowiedzi czegoś, co miało nadejść.

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, cokolwiek, jakoś wtargnąć w tę ciszę, rozproszyć tę ciążącą coraz bardziej atmosferę, ale wtedy znów dostrzegłem to, co już kiedyś uratowało mi życie. Złotą drobinkę, której pochodzenia, ani znaczenia nie znałem, a która tak rzadko pojawiając się w oczach Taemina, zdawała się być jedynym drogowskazem, jedynym wyznacznikiem prawdy, w tym iluzorycznym świecie. Chciałem wziąć stojącego przede mną chłopaka w ramiona, chciałem przyłożyć policzek do jego klatki piersiowej, przekonać się o mocnym i rzeczywistym biciu jego serca, chciałem szeptać na ucho słowa tęsknoty, ale pozostałem nieruchomy. Podporządkowałem się ostrzegawczemu, złotemu okruchowi, ledwo widocznemu pośród fal bezradności, które wstrząsnęły ramionami Taemina wraz z pierwszymi taktami powracającej na parkiet muzyki.

Ostatnie posłane mi spojrzenie przybrało barwę przeprosin. Potem wszystko zaczęło przypominać raczej koszmar, niż zwykły sen.

Zanim zdążyłem zorientować się, co się dzieje, nastąpiła zmiana partnerów, i Taemin puścił moje ręce, wpadł w cudze objęcia, pozostawiając po sobie pustkę, nie tylko w ramionach, ale i w sercu. Zignorowałem stojącą przede mną damę, która najwyraźniej oczekiwała, że teraz to z nią będę tańczyć. Nie zamierzałem dłużej bawić się w tę maskaradę. Mój wzrok pobiegł śladem zaginionego w tłumie Taemina. Zacząłem torować sobie drogę przez mnogość wirujących bez opamiętania par, nie zwracając uwagi na okrzyki oburzenia i rzucane ku mnie wrogie spojrzenia. Jedyne, co było ważne, to nie stracić Taemina z oczu, nie pozwolić, żeby znów mi uciekł, nie teraz, kiedy przekonałem się, że nie wszystko co się między nami wydarzyło było jedynie grą.

Przecisnąłem się przez kolejną plątaninę sukni i odzianych w eleganckie buty stóp, wreszcie doganiając czerń znajomej mi kreacji, wyraźnie widoczną pośród mnogości barw. Tym razem zamierzałem bez jakichkolwiek środków ostrożności podbiec do Taemina, wziąć go na ręce, i siłą wynieść z tego przeklętego gniazda zepsucia, licząc na to, że wtedy wszystko już będzie w porządku. Zamarłem jednak w momencie, w którym dotarło do mnie, kto został nowym partnerem Lee.

Po marmurowej posadzce w takt zdradliwego walca wirowało dwoje ludzi. Piękna dama o nieodgadnionym spojrzeniu, odziana w czerń, przystrojona w białą maskę. Przystojny młodzieniec o szlachetnych rysach i kontrastującym z nimi, mściwym uśmiechu. Oto nadszedł czas finalnej sceny w tym absurdalnym przedstawieniu.

Ludzie powoli odsuwali się na bok, ustępowali miejsca gospodarzowi imprezy, przyklaskując jego wprawnie prowadzonemu tańcu. Czy tylko ja widziałem niebezpieczny błysk w jego oku? Czy tylko mnie ten walc przypominał karykaturalny obraz, bezduszną demonstrację, wycelowaną w kierunku nie tylko mojej, ale i Taemina piersi? Z podchodzącym do gardła sercem obserwowałem, jak Kim Jonghyun na moich oczach dokonuje obiecanej zemsty.

Zerknąłem w kierunku tańczącego z gospodarzem chłopaka, ale na jego twarzy nie odnalazłem ani cienia tych smutnych, tych prawdziwych barw, które widziałem jeszcze chwilę temu. Pan Kim nie tańczył z Lee Taeminem, ale z piękną Sagi, która uśmiechała się doń nieznacznie, która posyłała mu zalotne spojrzenia. Ledwo powstrzymywałem się przed zignorowaniem rozsądku, przed wtargnięciem między tę dwójkę, przed wyrwaniem Taemina z rąk tego zaślepionego obsesją mężczyzny. Wiedziałem, że nie mogę tego zrobić, że to wszystko zepsuje. Zniekształci scenariusz, zaprzepaści szansę na dyskretne wpłynięcie na bieg zdarzeń. Musiałem bezczynnie patrzeć. Obserwować najokropniejszą scenę w moim życiu.

Ostatni takt muzyki zadudnił mi w uszach niczym grzmot, zwiastujący burzę. Po nim nastąpiły szumne oklaski, które dotarły do mnie przytłumione, jakbym był oddzielony od reszty świata grubą warstwą szkła. Jedyne, co widziałem, to drobna sylwetka odziana w czerń. Piękna dama w białej masce zbliżyła się do swojego partnera, i złączyła ich usta, tym grzesznym, mściwym pocałunkiem odbierając mi zdolność oddychania.

Odwróciłem wzrok i zacisnąłem dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę, usiłując się uspokoić. Przecież to tylko przedstawienie, prawda? A ja jestem tylko aktorem, który ma godnie odegrać rolę złamanego serca. Bo moje serce wcale nie zostało złamane, prawda? Więc dlaczego tak bolało? Czy tak właśnie czuła się Park Eunsoo, kiedy mój ojciec ją zdradził?

Jeszcze raz, być może nieco desperackim aktem, spojrzałem w zakazanym kierunku, jakby łudząc się, że rzeczywistość wcale nie jest tak okrutna, jak mi się wydaje, że ta bolesna scena, którą wciąż mam przed oczami, to tylko iluzja balowej nocy. Stojąca pośrodku sali para w dalszym jednak ciągu trzymała się w objęciach, w dość wątpliwej imitacji czułości. Jak to możliwe, że ci wszyscy ludzie się na to nabrali? Jak to możliwe, że nawet ja sam zaczynałem w to mimowolnie wierzyć?

Próżno szukałem wzrokiem oczu Taemina, starając się znów znaleźć w nich odpowiedź. Chłopak robił wszystko, byle tylko nie patrzeć w moją stronę, choć z pewnością dobrze wiedział, jak uważnie go obserwuję. W pewnym momencie Kim Jonghyun podchwycił moje rozbiegane spojrzenie. Jego ciemne oczy bez skrupułów wwiercały się w moje własne, a pełen satysfakcji uśmiech ani na moment nie przygasał na pozornie łagodnej twarzy. Czy zaspokoił wreszcie swoje pragnienie zemsty? Czy czuł spełnienie, obserwując jak odwracam się plecami do sali, jak uciekam z tego przeklętego, powleczonego warstwą fałszywego złota miejsca?

Nie spoglądając za siebie ani razu, sztywnym krokiem oddaliłem się od świateł imprezy, skręcając w pierwszy pusty korytarz tej wielkiej rezydencji, jaki napotkałem. Panujący tu półmrok sprzyjał mojemu nastrojowi. Gdzieś za zakrętem znów rozległy się dźwięki muzyki, odgłosy zabawy, które jednak docierały do mnie przytłumione przez grube ściany. Elegancki dywan zdobiący podłogę, zdawał się pochłaniać śmiechy i okrzyki zgromadzonych na sali gości, pozostawiając zaległą wokół mnie ciszę w niemal nienaruszonym stanie.

Upewniwszy się, że nikt za mną nie poszedł, wsparłem się plecami o ścianę i ukryłem twarz w dłoniach, jakby mając nadzieję, że ten prosty gest w czymkolwiek mi pomoże. Stało się jednak wręcz przeciwnie, bo obrazy, których byłem świadkiem dosłownie chwilę wcześniej, teraz jeszcze żywiej przesuwały mi się przed oczami, przerysowane, przesadnie barwne, a przez to tylko bardziej przerażające. Dobrze wiedziałem, że nie powinienem pozwolić sobie analizować finalnej sceny, zaplanowanej przez Kim Jonghyuna, ale nie byłem w stanie się przed tym uchronić. Widok całującego go Taemina nie dawał mi spokoju, zagnieżdżając w mózgu i w sercu najczarniejsze myśli. Bo co jeśli znów dałem się nabrać? Co jeśli przyszedłem na to przyjęcie z przeświadczeniem, że jestem gotów na tę głupią, dziecinną zemstę, a tak naprawdę zostałem podwójnie oszukany? Co jeśli tak naprawdę to nie Sagi była maską, ale Lee Taemin, ten z którym tańczyłem białego walca, ten, w którego niewinność chciałem wierzyć?

Przed oczami znów zamigotało mi ciemnozłote spojrzenie Taemina, najszczersze jakim mnie kiedykolwiek uraczył. Uderzyłem się kilkukrotnie otwartą dłonią w czoło. Nie mogłem dać się złapać w pułapkę Jonghyuna, nie teraz, kiedy zaszedłem tak daleko. Nie po tym, jak los pozwolił mi znów tańczyć walca z aktorem w białej masce. Musiałem trzymać się swojego planu, żeby wszystko nie poszło na marne.

Przyszedłem na ten bal z zamiarem sprawdzenia, co kryją oczy Lee Taemina. Po tym, co zobaczyłem, nie było już mowy, że dam się złapać na kolejną manipulację. Od tej pory wiedziałem, że nie spocznę, póki nie odkryję, co znaczy ta niezmiennie wspierająca mnie złota drobinka, zabłąkana w ciemnych głębinach tęczówek.

- Minho… - Gwałtownie uniosłem głowę, i wzdrygnąłem się czując delikatny dotyk na ramieniu. – W porządku? – Kim Sodam spoglądała na mnie ze smutnym zrozumieniem w kształtnych oczach. Nie byłem pewien kiedy niepostrzeżenie zmaterializowała się w tym opustoszałym korytarzu, ale jak zwykle była na posterunku. Czujność godna królowej tego złotego zamku.

- Przeżyję – odparłem z niechęcią. Było mi nieco nieswojo dzielić się z tą kobietą moim obecnym stanem serca i umysłu. Nawet z sobą samym było mi dziwnie o tym rozmawiać.

- Mogłam przewidzieć, że Jonghyun właśnie tak postanowi to rozegrać… - stwierdziła Sodam, klepiąc mnie pokrzepiająco po ramieniu, i za moim przykładem opierając się plecami o ścianę. – Mój brat uwielbia zabiegi dramatyzujące sytuację…  - mruknęła nieco pobłażliwym tonem. – Pewnie dlatego pozwolił ci najpierw się z nim zobaczyć. Ale widziałam wasz wspólny taniec… - Sodam zawiesiła głos, i rzuciła mi pełne powagi spojrzenie. – Taemin jest tak różny od Taesuna, a jednocześnie tak podobny… - Uniosłem głowę i zmarszczyłem brwi pytająco, na co dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie, nostalgicznie. – U Taesuna siedzibą uczuć też były oczy – wyjaśniła z nieskrywaną czułością w głosie.

Otworzyłem usta, żeby zapytać, co przez to rozumie, ale wtedy z oddali nadpłynęła nowa fala oklasków, zapewne kwitująca kolejny wygrany do ostatniej nuty utwór. Sodam nerwowo zerknęła w kierunku, z którego dobiegały gwarne dźwięki, jakby obawiając się, że lada chwila zza zakrętu wyłoni się jej brat.

- Nie mogę tu długo zostać, bo to zaalarmuje Jonghyuna – rzuciła szybko w moją stronę, po czym założyła pasmo włosów za ucho i spojrzała na mnie z powagą, tym samym nakazując mi pełne skupienie. – Przypuszczam, że wciąż pamiętasz, jaką mam do ciebie prośbę, prawda? – zapytała kontrolnie, a ja jedynie skinąłem głową na potwierdzenie. – Dowiedziałam się, że obecnie mój syn jest gdzieś w tym budynku – oznajmiła rzeczowym tonem. Obrzuciłem ją zdziwionym spojrzeniem.

- Czemu Jonghyun na to pozwolił? Czy to nie zbyt ryzykowne? –zapytałem, ale przekorny uśmiech Sodam uciszył moje wątpliwości.

- Mój brat nieco za bardzo lubi wierzyć we własny spryt. Gdyby nie to, pewnie nie miałabym takiej łatwości w zdobywaniu informacji… - Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale było coś zuchwałego w tym geście, jakby dziecinna satysfakcja, że potrafi wykiwać nadopiekuńcze rodzeństwo. – Z tego co wywnioskowałam, Jonghyun sprowadził tu moje dziecko, żeby nakłonić Taemina do współpracy w tej ostatniej scenie… - wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. – Przypuszczam, że to warunek.

- Warunek?

- Jeśli Taemin zrobi wszystko tak, jak tak to Jonghyun zaplanował,  będzie mógł zabrać stąd chłopca. Jeśli zawiedzie, bądź wyłamie się z roli – mój syn zostanie w rękach mojego brata – sprecyzowała Sodam w zamyśleniu.

- Po co Jonghyun miałby stawiać tego typu warunki? Przecież wiadomo, że Taemin potrafi to zrobić… - powiedziałem niepewnym tonem, ale błysk w oku Sodam znów mnie uciszył.

- Przypuszczam, że przestał pokładać w Taeminie pełne zaufanie… - odparła dziewczyna wymownie, ale nie dała mi czasu na kolejne pytania. – Ale wracając do najważniejszego… Musi pan poczekać do końca balu, panie Choi. Przypuszczam, że to właśnie wtedy Taemin wraz z moim synem opuści ten budynek, i jestem niemal pewna, że zrobi to przez tylne, wychodzące na ogród drzwi. Tam właśnie go pan spotka. Tak jak mówiłam, nie wtrącam się w sprawy między nim, a panem, ale błagam… proszę zrobić wszystko, co w pana mocy, żeby odzyskać moje dziecko. Resztą ja się zajmę. – Po tych słowach, rzuciwszy mi jeszcze ostatnie zaskakująco silne spojrzenie, Kim Sodam odwróciła się tyłem do mnie, wyprostowała plecy, po czym na powrót wkroczyła w krąg sączącego się zza ściany światła. Zdążyłem jeszcze tylko dostrzec jej ozłoconą jasnością imprezy twarz, ale chwilę potem na powrót ubrała swoją błękitną maskę, i ruszyła dumnie przed siebie. Niczym królowa tego balu.

~*~

Okręciłem własną maskę w dłoniach. Raz, drugi, trzeci. Powiodłem palcami po wyciętych w jej powierzchni wzorzystych elementach, które pozostawiły na moich opuszkach kilka złocących się delikatnie w półmroku drobinek. Z głośnym westchnieniem odrzuciłem maskę na bok i znów zapatrzyłem się w widok przede mną.

Rozległe ogrody ciągnące się za posiadłością rodziny Kim naprawdę robiły wrażenie, nawet po zmroku. Rzekłbym nawet, że taka pora dużo bardziej tu pasowała, niż absurdalnie pozytywna jasność dnia. Nocą wszystko przybierało nieodgadnionego, tchnącego tajemniczością wyrazu. Cienie dwoiły mi się przed oczami, zwodząc wzrok na manowce, gubiąc moje spojrzenie pośród gęstwin drzew i krzewów. A to wszystko Księżyc powlekał srebrną warstwą melancholii.

Wzdrygnąłem się pod wpływem fali pierwszych zimowych chłodów, przenikających mój jesienny płaszcz. Nie mając lepszego pomysłu, po prostu wcisnąłem dłonie w kieszenie, dobrze wiedząc, że to i tak mi zbytnio nie pomoże.

Nie byłem pewien, ile tak już siedzę, czas zdawał się rządzić innymi prawami tu, w ciemności nocy i w ciszy wiatru, niż tam, w jazgotliwej jasności balu. Nawet myśli zaczęły płynąć spokojniejszym rytmem, zupełnie jakby rześkość prawdziwego wieczora oddawała mi zdolność skupienia, którą zatraciłem w blasku tego udawanego dnia, odbywającego się za przesłoną grubych murów rezydencji. I choć w głębi klatki piersiowej wciąż coś mnie bolało, wciąż coś rzęziło, zawodziło smutno, to powoli odzyskiwałem ducha walki.

Szczerze cieszyłem się, że zyskałem dobrych kilka godzin czekania, bo w dalszym ciągu nie miałem klarownego planu działania. Rozmyślając o tym, zacząłem się nawet zastanawiać, czy faktycznie dobrze postępuję. W dalszym ciągu nie mogłem pojąć, dlaczego Taeminowi tak niesamowicie mocno zależało na zaopiekowaniu się bratankiem, ale samo to, ile był gotów zrobić w imię tej sprawy, stawiało mnie w dziwnej sytuacji. Nie miałem wątpliwości co do tego, że Sodam znacznie lepiej zajmie się własnym dzieckiem, było jednak oczywiste, że Lee nie będzie skłonny okazać chęci współpracy. Dodatkowy problem stanowił Kim Jonghyun, który z pewnością nie pozwoli na dopełnienie się tego absurdalnego planu. Wolałem jednak póki co ufać temu „Resztą ja się zajmę”, które Sodam rzuciła ku mnie na odchodnym. Bądź co bądź, ta niepozorna dziewczyna chyba najlepiej z nas wszystkich wiedziała, co robi.

Wzdrygnąłem się, słysząc gdzieś zza bariery murów echo kolejnego gradu oklasków, znacznie głośniejszego i dłuższego, niż wszystkie poprzednie. Zerknąłem na zegarek. Bal prawdopodobnie dobiegał końca. Zaczerpnąłem głębiej tchu, wyczuwając rychłą konieczność zmierzenia się z losem. Nie mogłem przestać zastanawiać się, jak będzie wyglądało moje ponowne spotkanie z Taeminem. Czy będzie mi znów dane wychwycić jakiś szczery błysk w oku? Czy też spotkam się z maską zgorzkniałości i zobojętnienia? Czy choć raz zobaczę w tych ciemnych oczach wstyd? Nawet nie byłem pewien, czego oczekuję. Na sercu ciążyła mi świadomość, że za to wszystko, co się do tej pory wydarzyło, powinienem Lee Taemina szczerze nienawidzić. Tyle razy już mnie oszukał, tyle razy wykorzystał moje uczucia. A mimo to ja wciąż jak największy głupiec nie potrafiłem skreślić go w swoim sercu. Czy to znajomość jego szlachetnych pobudek mnie przed tym powstrzymywała? Albo to smutne, przepraszające spojrzenie, które posłał mi podczas balu? A może to tylko to naiwne, wciąż trzymające moje serce na sznurkach zakochanie, które w dalszym ciągu odgrywałem, mimo że już dawno utraciłem partnera do tej roli.

Naraz usłyszałem z oddali hałasy rozmów, głośne śmiechy, zapewne dobiegające z drugiej strony budynku. Rozradowani goście zaczynali opuszczać rezydencję Kim Jonghyuna. Przełknąłem ślinę nerwowo, czując, że lada chwila nastąpi moment, w którym znów wkraczam na scenę. Wyostrzyłem słuch, czekając być może na skrzypienie tylnych drzwi, bądź szybkie kroki na kamiennej posadzce tarasu, ale zamiast tego dobiegł mnie dźwięk znajomej piosenki, tej samej, którą wieki temu Taemin podsumował swoje życie. Wtedy zupełnie nie wiedziałem, co miał na myśli. Zadziwiające, jak wiele kwestii nabierało sensu dopiero teraz, kiedy było już za późno, żeby odwrócić bieg zdarzeń.

Wstałem z zimnego, kamiennego murka, na którym przyszło mi przeczekiwać bal, i znów nadstawiłem ucha, próbując zlokalizować źródło płynącej ku mnie melodii. Jakiś nieznany mi głos nucił ową wieloznaczną piosenkę, nieco niedbale, jakby momentami gubiąc niektóre dźwięki, zniekształcając utwór. Przez chwilę wahałem się, niepewien czy iść za tym odległym głosem, czy też trzymać swoją wartę w pobliżu drzwi wyjściowych z budynku. W końcu jednak ciekawość wzięła górę i wkroczyłem między porastające ogród Kim Jonghyuna krzewy. Kluczenie między nimi przypominało nieco gubienie się w zdradliwym labiryncie, w którym każdy zbudowany z zieleni korytarz wygląda po zmroku identycznie. W końcu jednak pokonałem ostatni zakręt i dotarłem do źródła śpiewu. To, co zobaczyłem, sprawiło, że na moment zamarłem w bezruchu.

Bo oto na ogrodowej alejce kucało kilkuletnie dziecko. Mały chłopiec nucił zapewne zasłyszaną gdzieś piosenkę zupełnie po swojemu, jednocześnie układając w trawie dziecinne wzorki z kamyków i liści. Jego widok w pierwszej chwili tak mnie zszokował, bo dzieciak miał na sobie znajomą, białą maskę. Co prawda była przekrzywiona, i ledwo trzymała się na białej tasiemce, zupełnie jakby chłopiec samodzielnie sobie ją zakładał, ale ów widok i tak miał w sobie jakiś nad wyraz groteskowy wydźwięk.

Uniosłem głowę i rozejrzałem się uważnie, nie mogąc pojąć co ta zguba, o którą wszyscy tak zabiegali, robi tu sama w środku nocy. Nie zlokalizowawszy jednak nikogo w pobliżu, wróciłem wzrokiem do chłopca i odchrząknąłem niepewnie, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Chłopiec uniósł głowę, wystraszony, ale widząc mnie, chyba nieco się uspokoił.

- Hej mały, co ty tutaj robisz? – zapytałem, nie mając żadnego lepszego pomysłu. Dzieciak przyłożył palec do ust, demonstrując dyskrecję.

- Chowam się – odparł z dziecinną uciechą i przebiegłym błyskiem w oku. Przybliżyłem się do chłopaka i idąc za jego przykładem, także kucnąłem.

- Przed kim? – zapytałem, w odpowiedzi otrzymując wybuch dziecięcego śmiechu.

- Przed nooną – stwierdził chłopiec psotnym tonem, przypominając mi przy tym jakiegoś skorego do żartów chochlika. Wyciągnąłem rękę i popukałem palcem w ozdóbkę na twarzy dziecka.

- Tę maskę też zwinąłeś noonie? – zgadłem, samemu nie mogąc powstrzymać rozbawienia. Chłopiec odpowiedział mi wymownym, pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem. W tym jednak momencie nasza urokliwa wymiana zdań została przerwana przez głośne nawoływanie, które dobiegło gdzieś z drugiego końca ogrodu. Westchnąłem teatralnie. – Chyba najwyższy czas stawić czoła twojej noonie, nie sądzisz? – mruknąłem, a kiedy dziecko, w dalszym ciągu rozbawione, skinęło głową, wziąłem chłopca na ręce i ruszyłem w drogę powrotną, między plątaniną krzewów.

- YOOGEUN! ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻEBYŚ NIE… - przepełniony zdenerwowaniem krzyk Taemina urwał się gwałtownie w momencie, w którym wraz z chłopcem wyszliśmy mu naprzeciw.

Nasze spojrzenia spotkały się tylko na chwilę. I znów poraził mnie smutek tych ciemnych oczu, znów znokautowała mnie ich bezradność, a to wszystko pokryte było ciężką kurtyną strachu i paniki, której Taemin w pierwszym momencie, wzięty z zaskoczenia, nie potrafił w sobie zdusić. Zaraz potem, jakby w akcie obrony, przybrał zobojętniałą maskę, więcej nie racząc mnie ani jednym bezpośrednim spojrzeniem.

- Yoogeun, idziemy… - rzucił Lee w stronę chłopca, najwyraźniej uznając zupełne zignorowanie mojej obecności za najlepsze rozwiązanie. Dziecko na moich rękach nie drgnęło jednak ani o milimetr.

- Nigdzie nie idę. Zostaję z hyungiem – odparł Yoogeun dobitnie, po czym pokazał Taeminowi język. Naprawdę zaczynałem lubić tego dzieciaka. Widząc irytację na twarzy Lee obaj mieliśmy ochotę wybuchnąć śmiechem.

- Hej, kawalerze. Dlaczego jesteś dla swojej noony taki nieuprzejmy? – zapytałem żartobliwie, dobrze wiedząc, że tym samym dodatkowo podrażnię i tak już wytrąconego z równowagi Taemina. Z zaskoczeniem odkryłem, ile satysfakcji dawało mi to swego rodzaju odgrywanie się na nim za wszystkie razy, kiedy panował nad moją sytuacją dużo bardziej, niż ja sam. W tym momencie to ja miałem na rękach Yoogeuna i to ja decydowałem o dalszym biegu zdarzeń. Zamierzałem wykorzystać to jak najlepiej, żeby dać Lee Taeminowi wreszcie jakąś nauczkę.

- Przestańcie nazywać mnie w ten sposób – wycedził płonący rudobrązową furią chłopak, chyba po raz pierwszy zwracając się również do mnie. – To już nie pana sprawa, panie Choi. Żądam puszczenia tego dziecka – powiedział ostrym jak brzytwa tonem, ale w tym momencie rozległo się głośne burczenie, dobiegające z brzucha trzymanego przeze mnie brzdąca, co totalnie zrujnowało groźny efekt, jaki Taemin zapewne próbował uzyskać.

- Ohohoho, co to miało być? – zapytałem Yoogeuna, zupełnie ignorując poirytowanego Lee. – Dżentelmenowi nie przystoi wydawać z siebie takich dźwięków – oznajmiłem, udając srogi ton i kiwając chłopcu palcem przed oczami. – Musimy coś na to zaradzić, nie sądzisz, kawalerze? – Yoogeun pokiwał głową entuzjastycznie na te słowa, więc poczochrałem go pieszczotliwie po włosach, i jak gdyby nigdy nic ruszyłem w kierunku tylnego wyjścia z terenu posiadłości. Za moimi plecami rozległy się pełne irytacji okrzyki.

- Oddaj mi to dziecko, idioto! Na zbyt wiele sobie pozwalasz! Co ty masz w tym zakutym łbie?! Przestań zgrywać cwaniaka! Wracaj tu! Mówię do ciebie, Minho! – Słysząc ten dziwnie znajomo brzmiący ciąg wyzwisk pod moim adresem nie byłem w stanie stłumić wpływającego na usta uśmiechu. Nie zatrzymałem się ani na chwilę, ale kiedy głos Taemina ucichł, wyostrzyłem słuch.

Ciche przekleństwo i odgłos szybkich, podążających za mną kroków wywołał we mnie szaloną satysfakcję. Może byłem na straconej pozycji w całej tej wojnie, ale ową małą potyczkę udało mi się zwyciężyć.

~*~

Jestem~! Uwaga, uwaga, Lee Taemin wreszcie raczył zaszczycić nas swoją szanowną obecnością! :D Przypuszczam, że wielu z Was go wypatrywało i powiem szczerze, że ja również nie mogłam się doczekać, aż wreszcie wróci (nawet nie wiecie, jakie feelsy dało mi opisywanie tego tańca) *~* Nie wiem, jak wyszło, także będę wdzięczna za jakiekolwiek słowa opinii (zwłaszcza, że blogspot zupełnie nie umie liczyć wyświetleń, także nawet ciężko mi ocenić, ile mniej więcej osób to czyta x.x).

W tekście zamieściłam link do muzyki, przy której pisałam większość tego rozdziału, zapętlając ją w kółko i w kółko, aż do znudzenia, także jeśli ktoś lubi czytać przy muzyce, to polecam >.<" Innym ważnym utworem dla tego rozdziału jest "So Close" (~♪♪♪~), które łączyłam z Sagi już od bardzo dawna, ale które okazało się szczególnie pomocne w budowaniu klimatu, kiedy pisałam scenę wspólnego tańca.

Jestem naprawdę bardzo ciekawa, co powiecie o tym rozdziale, mimo sporej długości, powstał dość szybko. Pisałam go jak zahipnotyzowana i nie mogłam odetchnąć aż do ostatnich słów. Jest dla mnie ogromnie ważny.

Dziękuję tym, którzy wciąż tu są, do napisania, fighting~!!! ^^

| ~XIII~ | ~XV~ |

11 komentarzy:

  1. Nie umiem pisać komentarzy, z góry przepraszam ;c
    Taniec... Cudo *.* Po prostu cudo. Czułam się, jakbym sama uczestniczyła w tym balu. Przy końcowej scenie zaczęłam się śmiać :D Minho taki usatysfakcjonowany :D Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)
    Dużo weny życzę ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! ^^
      Cieszę się, że postanowiłaś się odezwać, każdy taki komentarz to kolejne cenne ziarnko piasku, budujące mój zamek słów.
      Pisząc scenę tańca sama momentami przymykałam oczy i wyobrażałam sobie, że wiruję pośród gości, że stałam się częścią tej maskarady. Dobrze słyszeć, że nie jestem jedyna! ^^
      Dziękuję za komentarz, fighting~! <3

      Usuń
  2. Jej! W końcu jest Taemin ;3 w sumie teraz to on jest na najbardziej przegranej pozycji, bo odegrał swoją rolę, a nie dostał nagrody.. Te teksty Minho w ostatniej scenie wymiatają <3 czekam na kolejny rozdział. Fighting! :D

    http://cnbluestory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taemin za dużo namieszał, i teraz sam się w tym zgubił >.<"
      Dzięki za komentarz~! ^^

      Usuń
  3. W końcu mogłam to przeczytać! <3 Czekałam, aż Taemin ponownie wejdzie na scenę oraz na spotkanie 2min'a. To przekroczyło granicę doskonałości. <3 Na początku myślałam też co powie Taemin, ale nie powiedział nic, więc czekałam na następny raz. Okazało się, że Taemin go po prostu zignorował. Miło. xd Jonghyun ma bardzo skuteczne tortury. Te działające na psychikę są nieraz gorsze od wszelakich fizycznych katuszy. Cieszy mnie, że Taemin pokazał w swoich oczach (o boże, jak jak ja czekałam na to, jak opiszesz to co kryje się w tych ciemnych tęczówkach po takim czasie) nutkę szczerych uczyć. Niby smutek, ale to początek szczerości spojrzeń. Minho ma wiele powodów, by nienawidzić Taemina, to prawda. Zgadam się całkowicie. Taemin bawił się nim, rozkochał, a potem tak perfidnie go oszukał. Miał swój cel, ale to było nadzwyczaj okrutne. Tylko problem w tym, że miłość jest ślepa i Minho ma także powody, by go kochać. Szczerość w spojrzeniu Taemina uratowała ich, a Minho to wspaniały człowiek. Kocham go, jego zachowanie, uczucia. To kim jest, jego czyny wyrażają to co czuje, w co wierzy. Tak ja go widzę. Yoogeun to takie pocieszne dziecko. Jest świetny. Irytowanie Taemina, jak widać spodobało się im obu. xd Taemin wyzywał Minho, ale lubię jak to robi. Nie wiem dlaczego. Może to, że zwykli ludzie go nie obchodzą, a na Minho znajdzie czas, by powymyślać jakie wyzwiska skierować w jego stronę. xd Ale to jak łatwo to robił jest w pewnym sensie pocieszające, bo aż tak dużo się nie zmieniło...chyba. Za "Pana Choi" to kocham. Uwielbiam jak Tae to mówi. Szkoda, że nie mogłam przeczytać wcześniej, ale z drugiej strony z tego powodu jeszcze bardziej wyczekiwałam tego rozdziału. Nie zawiodłam się i czekam co dalej zrobi 2min. Sodam również. Jestem ciekawa jak "resztą się zajmie", ale życzę jej, by jej dziecko było z nią. Bardzo ją polubiłam. Do Jonghyuna raczej nie da się żywić jakichś cieplejszych uczuć, ale jego smutek udziela się i mnie i jakby próbować go zrozumieć to są czynniki łagodzące.
    Życzę weny i wiele pomysłów (tylko jak będziesz miała czas o nich myśleć!).

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem!
    Nie myślałam, że to wszystko się tak pokomplikuje, ale bardzo dobrze się patrzy, jak Minho się odgrywa na Taeminie! Daje mi chyba więcej satysfakcji niż Minho, oglądanie Taemina wyprowadzonego z równowagi <3
    Mam nadzieję że Taemin wróci do Minho z podkulonym ogonem, skamląc o przygarnięcie, o jakbym się cieszyła xDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, witaj znów :D
      Cóż, Sagi miało być bardzo lekkim opowiadankiem na max. 7 rozdziałów... w pewnym jednak momencie nieco wymknęło się spod kontroli >.<" Panienka Sagi bywa nieokiełznana...
      Minho faktycznie nieco sobie na Taeminie odbije te wszystkie krzywdy, które mu wyrządził. Ale to Minho... nie oczekujmy cudów, wiadomo nie od dziś, że to beznadziejnie zakochany przypadek xDD
      Dzięki za komentarz~~ ^^

      Usuń
  5. Jestem~! Tym razem bardzo szybko, ale chciałabym do końca majówki być już na bieżąco z Sagi i mam nadzieję, że się uda. JESTEM PRZERAŻONA x…………..x To chore .-. Ja wiem, że to czytałam, ale hm, to było już dość dawno i pamiętam zamysł, a nie fakty. I pamiętam, że bolało, bardzo, bardzo mocno ;; Co to Sagi ze mną robi? Naprawdę się boję. 14. rozdział to chyba taki przełom, moment, który decyduje bardzo mocno o losach bohaterów, który bardzo dużo zmieni. Teraz nie jest dobrze, Minho nie wie, po prostu nie wie NIC, chyba nawet nie jest pewny, jak się nazywa (ja tak mam przez Sagi czasami), a Taemin…? O nim nic w zasadzie nie wiadomo, tylko tyle, że zapewne będzie na balu i że pan Kim go wykorzysta i najprawdopodobniej będzie to powtórzenie historii Park Eunsoo, przed tym Sodam ostrzegała Minho, ale tak naprawdę jedna wielka niewiadoma. Ale myślę, że Taemin czuje się podobnie do Choi, jeśli nie dużo gorzej. Bo przecież jest zdany na łaskę i niełaskę Jonghyuna i być może zdał sobie sprawę ze swoich uczuć do Minho. Pewnie przytłacza go ilość masek na jego twarzy, jest zagubiony i nie potrafi zobaczyć siebie w sobie… OH, MYŚLENIE O TAEMINIE TO BYŁ ZŁY POMYSŁ. AUA, OMG LEE TAEMIN ;------------------------; OHHHHHHHHHHHHHH~!!!! Tak, /wcale nie łka wewnętrznie/ zmiana na pewno jest potrzebna, tylko, co jeśli ta zmiana w 14 nie będzie na lepsze? Jeśli to będzie kolejny cios w serca bohaterów? Jeśli wszystko się rozsypie, jak zamek z kart, przez te dwa asy w talii rodzeństwa Kim? Dlatego bardzo się martwię o nich i dlatego się tak boję robić ten krok. Oh, no dobra.
    Maska… czy raczej maski. Dwie maski, które wyglądają, jakby zaraz miały się pocałować ;; Czy to malutki spoiler? Czy 2min w tym rozdziale się pocałuje? Może te czarne wizje, które pojawiają się na myśl o tym rozdziale, to przesada i naprawdę oni będą szczęśliwi. Okej ;-; to tak bardzo złudzenie ;----; Ale chciałabym bal, na którym będą szczęśliwi x………..x Tak bardzo, bardzo, bardzo bym chciała, oni zasługują na szczęście ;; A co jeśli naprawdę się pocałują? Czy to będzie taeminowa gra? Czy może Minho zobaczy w oczach Lee coś, co popchnie go do tego pocałunku? Boję się x…x Pocałunki w tym momencie Sagi źle wróżą… Przecież to trochę, jak ich zbliżenie w 8. rozdziale, tam czułości były takie przesiąknięte jakimś napięciem, wszystko zapowiadało, że nie będzie dobrze, że ich zniszczy i tu jest tak samo, a może nawet bardziej, bo tu nawet nie ma pozorów związku, czy randki, tutaj są po przeciwnych stronach… obcy. Za tymi maskami na głównym planie widać inne, nie zwróciłam na nie wcześniej uwagi, ale to pasuje… otoczenie pełne masek, pocałunek masek… może to będzie forma zemsty. Może pan Kim tak to przygotował, całkiem jakby wiedział, co działo się w głowie Minho na ostatnim balu, jakby wiedział, że boi się zgubić wśród tych masek… PANIE KIM, DLACZEGO x……..x No tak, przypomniało mi się, dlaczego właśnie ten obrazek do rozdziału… I ty jeszcze mówisz, że nie umiesz ich szukać i dopierać… Dobra, chyba czas iść dalej, ale omg serio się boję x.x
    Tutaj jest miejsce na bardzo sensowną część komentarza, w której powiem, co było najlepsze, co było niezwykłe, co mnie poruszyło. To naprawdę to miejsce, ale nie, przepraszam, bo ja w końcu przeczytałam i nie czuję się na siłach do bardzo sensownego zbierania myśli, bo wszystko krzyczy we mnie, że kocham Sagi i że muszę napisać ci wszystko, żebyś równie mocno kochała i żebyś wiedziała, jak kocham i żebyś nigdy w to nie wątpiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak czytałam, to wszystkie momenty związane z 14 mi się przypomniały. Ten sen, który był najdziwniejszy, bo częściowo wyśniłam rozdział, o którym nic mi wcześniej nie mówiłaś. Pamiętam dobrze, było dużo różnic, ale oh, widzę Sagi, która ucieka i zabiera kolor, tak jak tutaj, gdy się pojawiła, wszystko stało się bezbarwne. I pamiętam, jak mi powiedziałaś, że w sumie trafiłam, że właśnie coś takiego widzisz w rozdziale, ale że się będzie różnić. I pamiętam mój strach, bardzo uzasadniony strach, przed tym rozdziałem. Nie pamiętam tylko okoliczności, w jakich czytałam ani momentu, kiedy powstał. Tylko te wielkie feelsy i niezdolność do życia. Tak jak teraz. Jest mi tak źle, że dawno mi tak nie było x…..x Przepraszam za ten bełkot, pamiętaj, że to z miłości ;;;;;
      Rozdział zaczyna się od lekko gorzkich myśli Minho. Myśli o tym, ile pieniędzy ma pan Kim, o tym, czy miejsce, do którego właśnie zmierzają razem z Kibumem, to specjalna rezydencja na bale. Wchodzą razem na plac przed schodami prowadzącymi do środka, na którym zebrała się już cała masa bogatych gości, którzy plotkują i śmieją się z nieśmieszonych żartów. Key nawet komplementuje niektórych, a Choi przetacza po nich tylko spojrzenie i czuje się zawiedziony, a przy tym śmieje się ze swojej naiwności, bo myśl, że spotka Taemina już tutaj była bardzo naiwna. Kibum mówi Minho słowa wsparcia, „Pójdziesz tam, zrobisz co do ciebie należy, i z klasą opuścisz tę maskaradę”. Komplementuje go i każe mu się ogarnąć, bo jego mina wygląda, jak kilkanaście nieszczęść. To dlatego, że tym razem Minho boi się improwizować, a tak naprawdę jedyny plan, który ma, to pójść za radą Jinkiego i spojrzeć Lee w oczy. Gdy udaje mu się przybrać w miarę zadawalającą minę, Key daje mu pasującą do jego stroju maskę. „Była bordowa, w odcieniu dopasowanym do chusteczki w mojej butonierce. Jak można się było tego spodziewać – Kibum zadbał o każdy szczegół. Sama zaś struktura maski składała się ze splotu fantazyjnych elementów, przetykanych złotymi akcentami, na brzegach jednak przyprószonych czernią. Ozdoba nie była jednolita, miała w sobie mnóstwo artystycznie wyciętych dziur, odsłaniających znacznie więcej twarzy, niż standardowa maska.” Ta maska mnie fascynuje, za każdym razem, jak czytam opis, to widzę ją trochę inaczej. Zastanawia mnie, czy Kibum specjalnie dobrał ten kolor, bo na pewno ma on znaczenie. Taka ciemna, głęboka czerwień to kolor bogatych, dodatkowo te złote elementy, czy Key chciał mu po prostu dodać siły tym kolorem? Splot fantazyjnych elementów i znowu to złoto, czyli ta maska musiała bardzo przyciągać wzrok, taka bardzo strojna, żeby dobrze kryła uczucia, te trudne uczucia, które na pewno pojawią się razem z Tae. Ale to wszystko przyprószone czernią…. I te asymetryczne dziury, które niby odsłaniają, ale tak naprawdę to kolejny element, który pomaga się schować.
      Przedstawienie się zaczęło. Nie mogę uwierzyć, że wyłączyłam playlistę, było mi tak mega dziwnie x…x Ale były nutki, a jak dodajesz nutki to przecież nie bez powodu i racja, tak bardzo pasuje x.x Minho stoi pod ścianą i obserwuje, przygląda się maską na twarzach gości, patrzy na tysiące kolorów, które wirują na parkiecie. I wtedy pojawia się Kim Jonghyun. Zaczyna rozmowę, a każda jego wypowiedź jest przesiąknięta ironią. Rozpoczyna teatrzyk pozorów, przesadnej grzeczności i lekkiego absurdu. A Minho dostrzega w nim wszystko to, co mówiła jego siostra, co tworzy przeraźliwie smutny obraz. Smutny, bo patrzy na dorosłego człowieka, który jest zagubiony, jak dziecko i hm trochę po dziecinnemu trwa w tym postanowieniu zemsty. W sensie dzieci robią tak, że jak raz się uprą, żeby zrobić na złość, to się nie zawahają i Jonghyun też właśnie tak, idzie cały czas w tej zemście, jakby zatrzymał się, gdy miał 15 lat i tylko dodawał następne kawałki do planu zemsty, nie oświetlając ich światłem teraźniejszości. A smutną całość dopełnia jeszcze królowa balu, dla której to wszystko, którą brat bardzo kocha, ale którą bardzo skrzywdził, która była jedną z ofiar jego zemsty.

      Usuń
    2. „Pan nie jest wyjątkiem, panie Choi! Musi pan koniecznie wziąć udział w moim balu! Dać się ponieść tym kolorom, które dla pana przygotowałem, a potem gwałtownie wpaść w ciemność nocy za oknem! Proszę choć raz zatańczyć, nalegam!” I Minho był zmuszony posłuchać, został wypchnięty do bawiących się i porwany przez barwny tłum. I nagle przestał czuć, że jest wśród ludzi, był bardziej wśród masek, manekinów, które stanowiły część wystroju w przygotowanym dla niego przedstawieniu. I wtedy w jego ramiona wpadł prawdziwy aktor z krwi i kości. Aktor w białej masce… bardzo znajomej masce. Sagi niemożliwie różniła się od tłumu swoim strojem. Przy tych wszystkich kolorach, które wypełniały salę jej czarna sukienka i biała maska stanowiły niesamowity kontrast. A Minho w końcu odważył się spojrzeć jej w oczy. Zobaczył w nich tylko ciemność. Całkiem ciemne oczy, które wypełniał bezbrzeżny smutek. Aż zwątpił, że to Sagi patrzy. Dziwne było też to, że chłopak nie odwracaj wzroku, cały czas patrzył mu prosto w oczy… To trochę tak jakby dawał mu szanse zobaczenia prawdy. Przecież już kiedyś dostał wskazówkę i teraz musiał ją sobie tylko przypomnieć - „Kiedy tańczę, czuję się sobą. Czuję się… prawdziwy.”, Choi też przemknęła przez głowę ta myśl, że może dostał szanse, żeby znaleźć prawdę. I gdy muzyka zwalnia, kończy się taniec, znowu widzi to coś, tę złotą drobinkę, która już kiedyś ich uratowała. „Przyciągnąłem Taemina jeszcze bliżej siebie, i poprowadziłem nasz milczący taniec poprzez plątaninę barw i dźwięków, gdzieś na pograniczu jawy i snu, czasu i nieczasu.” To zdanie mnie zaczarowało. Naprawdę, ale to naprawdę. Zakochałam się w tym niewczasie i chciałabym, żeby mogli w nim trwać wiecznie, a ja razem z nimi. Ale niestety następuje zmiana partnerów i Lee ucieka z jego ramion. Wtedy idzie za nią, innym gościom nie bardzo się to podoba, ale on nie może stracić Tae z oczu. I udaje mu się to, w końcu dociera do miejsca gdzie ma idealny widok na tańczącą parę. I dociera do niego, z kim tańczy Lee. „piękna dama o nieodgadnionym spojrzeniu, odziana w czerń, przystrojona w białą maskę. Przystojny młodzieniec o szlachetnych rysach i kontrastującym z nimi, mściwym uśmiechu. Oto nadszedł czas finalnej sceny w tym absurdalnym przedstawieniu.” Bo pan Kim nie tańczył z Lee Taeminem, ale z piękną Sagi. Gdy ostatni dźwięk utworu wybrzmiał, panienka w białej masce dosięgła ust swojego partnera i zemsta się dokonała. Minho stracił zdolność oddychania, (I feel you, Minho……….) odwrócił głowę i zdał sobie sprawę, że tylko mu się wydawało, że jest gotowy poczuć tę zemstę. Wyszedł z sali, wcześniej spotykając wzrok Jonghyuna, który uśmiechał się z satysfakcją. Schował się w ciemnym korytarzu, oparł plecami o ścianę i schował twarz w dłonie. Jego myśli były pełne bólu, nawet jeśli wiedział, że nie powinien się tym zajmować, bo przecież był gotowy na ten fragment przedstawienia. Zakwestionował nawet prawdziwość Taemina, nie był już pewny czy czasami to nie była tylko maska Sagi. Ale wtedy znowu przypomniał sobie o złocie w oczach Lee i o tym, że cała ta scena jest tylko ustawionym przez pana Kim planem zemsty. Minho tak bardzo bolało to, co zobaczył… nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak czuła się Park Eunsoo…. Choć opowieść Sodam daje jakieś wyobrażenie, skoro przez tyle lat czas nie zaleczył tych ran. Przychodzi Sodam. Pyta go, jak się trzyma. Trochę chyba sobie wyrzuca, że nie przewidziała, jak jej brat to rozegra. Przypomina mu o swojej prośbie i dzieli się z nim kolejnymi informacjami. A później wraca na bal… „Niczym królowa tego balu.”

      Usuń
    3. Minho przeszedł do ogrodu, żeby tam poczekać i złapać uciekającego znów aktora. Miejsce to robi niezwykłe wrażenie, gdy jest ciemno. Nabierały wtedy takiej tajemniczości. A cienie i księżyc tańczyły razem gubiąc spojrzenie Choi. Nie wiedział ile tam spędził, ale ten czas pozwolił mu trochę odzyskać wiarę w siebie i ducha walki, nawet jak serce dalej chciało pobolewać. Trochę martwiło go, że nie ma dalej planu działania, wiedział, co musi zrobić, ale jak to zrobić…? Usłyszał oklaski, tym razem trwały dłużej, bal chyba dobiegł końca. Minho zaczął zastanawiać się, jak będzie wyglądać jego spotkanie z Lee. Po tym wszystkich, co się przez niego wydarzyło wiedział, że powinien go nienawidzić, ale nie potrafił. „Czy to znajomość jego szlachetnych pobudek mnie przed tym powstrzymywała? Albo to smutne, przepraszające spojrzenie, które posłał mi podczas balu? A może to tylko to naiwne, wciąż trzymające moje serce na sznurkach zakochanie, które w dalszym ciągu odgrywałem, mimo że już dawno utraciłem partnera do tej roli.” Panie Choi, pan się zwyczajnie zakochał, niech pan już się nad tym nie głowi. Jejku to o tym zakochaniu, omg ;;;;;;; Widzę to serce na sznurkach… ;;;;;
      Wtedy Minho usłyszał jakiś nieznany mu głos nucący piosenkę. Przez chwilę się wahał, ale w końcu postanowił, że pójdzie sprawdzić czyj to głos. I to był chyba jakiś przypływ szczęścia, bo zobaczył kartę przetargową, o którą wszyscy zabiegali. Chłopiec miał ubraną białą maskę, która nadawała mu jakiegoś groteskowego wyglądu, nawet jeśli była przekrzywiona i ubrana własnymi siłami kilkulatka. Na pytanie o to, co robi odpowiada, że chowa się przed nooną. I wtedy pojawia się sama noona. Nawołuje, chcąc, żeby dziecko jak najszybciej do niego przyszło. A później na jego twarzy pojawia się panika, która przebija nawet przez maskę, którą przybiera, gdy tylko dostrzega Minho. A Yoogeun wcale nie chce wracać do Taemina. Kiedy burczy mu w brzuchu, Minho postanawia zabrać go do swojego domu. A Lee idzie za nimi cały czas mamrocząc pod nosem przekleństwa i wyzwiska pod adresem Minho.
      Przepraszam. PRZEPRSZAMA. Przepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszam. Ja wiem, że to pewnie całkiem bezsensowny bełkot. Nie chciałam, żeby tak wyszło ;_________; Ale ten rozdział mnie zaskoczył. Nie przypuszczałam, że tak bardzo mnie zaboli. Pewnie, bałam się, bo wiedziałam, że bolał, ale to było przy czytaniu, po przeczytaniu powinno być mniej x….x ALE NIE BARDZO, BARDZO BOLAŁO X.x To ja może już pójdę, co? Jeszcze raz przepraszam, to naprawdę tylko dlatego, że kocham Sagi ;;;;; Ohhhhh. Przepraszam.

      Usuń

Template made by Robyn Gleams