22.10.2016

Melancholijne złoto


Autor: ShizukaAmaya
Pairing: Jongtae
Gatunek: shōnen-ai, angst, AU, Jonghyun POV
Długość: seria czterech miniaturek (klik); 4/4
Uwagi: teksty pisane w formie listów

~*~

Taeminnie,

piszę do Ciebie w pośpiechu, albowiem mam Ci do powiedzenia coś niezwykle ważnego. Pozwól jednak, że najpierw nakreślę kilka słów opisu, oddających mój obecny stan ducha.

Taeminnie, czy patrzyłeś ostatnio w niebo? Ono zawsze maluje się nad naszymi głowami, mimo że tylko czasem jesteśmy skłonni je dostrzegać. Wierzę jednak, że Ty wciąż zerkasz tęsknie w górę, łącząc nasze rozdzielone spojrzenia na palecie nieboskłonu. Być może niedługo nie będziemy już musieli uciekać się do takich metod komunikacji. Ale o tym za chwilę, cierpliwości.

Proszę Cię o cierpliwość, a mnie samemu długopis pali się w dłoni, kiedy spisuję te słowa. Zaraz jednak wszystkiego się dowiesz, poczekaj jeszcze kilka akapitów.

Taeminnie, ta zima była niezwykle ciężka, niezwykle mroźna. Dlatego z tym większą ulgą powitałem pierwsze promienie wiosennego słońca, wkradającego się niespostrzeżenie między kratami w moim oknie, malującego moją twarz i moje myśli na złoty odcień optymizmu. Wiosna napełnia płuca, wprawia w ruch zastygłe dotąd pod warstwą lodu serce. To nie tak, że zamierzam wyrzucić z pamięci tamto białe, mroźne niebo, które przez ostatnich kilka miesięcy ciążyło nad każdą moją myślą. Jego wymowne milczenie dokonało we mnie pewnych zmian, które nie do końca rozumiem, ale dzięki którym znów czuję spokój w sercu.

Nawet jeśli ma on barwę smutku.

Taeminnie, chyba nawet nie zdziwi Cię już, kiedy powiem, że zatapiając spojrzenie w tym tchnącym nowym życiem niebie, myślę o Tobie. Wraz z każdym wschodem Słońca, na owej palecie błękitu dzieje się coś niesamowitego. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale wiosenne niebo za moim oknem tchnie niewypowiedzianą wolnością, jakby wreszcie wyzwolone spod ciężkiej osłony zimowych chmur, dopiero teraz mogło przybrać swoją pełną, najpiękniejszą barwę. Wiesz… ostatnio zadzierając głowę do góry nie jestem już do końca pewien, czy to ja patrzę na niebo, czy to ono patrzy na mnie. Obserwujesz mnie czasem, Taeminnie? Kręcisz głową nad moimi naiwnymi listami? Uśmiechasz się z zażenowaniem, słuchając moich głupich, chaotycznych myśli? Momentami boję się zerkać w ten złoty obraz namalowany za granicą mojego przesłoniętego siatką krat okna. Boję się, że utonę w jego kolorze, bo choć nie pamiętam, żeby Twoje oczy kiedykolwiek przybrały tę złotą barwę, Twoje serce z pewnością nosiło ją na sobie od samego początku.

Nigdy nie byłem jej godzien.

Nie masz nawet co zaprzeczać, teraz wiem to już na pewno. Jeszcze jakiś czas temu, obserwując nieboskłon, przyrównując go do tylu dobrze mi znanych, dwóch magicznych kręgów, zwierciadeł Twojej duszy, miałem nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę w Twoich smutnych, skutych lśniącym lodem wstrzymywanych łez oczach. Oczach wpatrujących się we mnie z wyrzutem. Wiele jednak zrozumiałem od tamtego czasu. Zupełnie jakby wiosna tchnęła nieco zdrowego rozsądku do mojego zatęchłego umysłu. Teraz kiedy zerkam ku złotemu niebu już wiem, że to nie Twoje oczy patrzyły na mnie z wyrzutem, ale moje własne.

Bo Ty do ostatniej chwili byłeś moim aniołem. Dlaczego rozumiem to dopiero teraz? Robaczywe słowa gniją mi w ustach, kiedy próbuję po raz kolejny wyznać Ci miłość. Nie czuję się Ciebie godzien. A Ty wciąż uśmiechasz się do mnie tym złotym uśmiechem, który tak bezprawnie próbowałem sobie przywłaszczyć, a który należał do mnie od początku, aż do samego końca. Bo byłeś moim aniołem. Bo nadal nim jesteś.

W ciepłe poranki i chłodne wieczory wspominam najpiękniejsze wspólne chwile, jakie tylko moje serce zdołało zapamiętać. Najszczersze złote spojrzenia, którym nauczyłem się ufać dopiero po czasie. Taeminnie, rozmyślam o wszystkich zatopionych w szumie wody, łagodnych dniach, spędzonych nad brzegiem rzeki, przepuszczonych na skleconych dla zabawy, bzdurnych wierszykach i wywołujących salwy śmiechu, dziecinnych wygłupach.  Mozaika rozbłysków, tworząca się na powierzchni wody, odbijała się na Twoich włosach, malowała Twoją piękną twarz. Szczególnie jeden z tych urokliwych w swojej prostocie dni zapisał się w mojej pamięci, odtwarza się przed moimi oczami wciąż i wciąż, jak złośliwa kaseta, która postanowiła zaciąć się na budzącej najwięcej emocji scenie. Przypuszczam, że dobrze wiesz, o który moment mi chodzi. Taeminnie, tamten dzień wciąż jawi mi się w pamięci jak nierealne wspomnienie wybujałego umysłu, coś co wydarzyło się naprawdę, co do tego nie mam wątpliwości, a co mimo to przywdziewa ramy fantazyjności. Taeminnie, tamten dzień to wiosenny wiatr, ciepło dłoni, czar uśmiechu. Spokojny oddech i bijące mocno serce. Chlupot wody i śpiew ptaków. Magiczny, żywy obraz, który mógłbym opisać na milion sposobów, na który mógłbym zużyć setki wyrażeń, a moje wywody i tak byłyby niczym, w porównaniu z powalającą mocą i pięknem tamtych dwóch słów, które wtedy od Ciebie usłyszałem.

I oto jestem. Ja. Poeta. Wojownik pióra. Znokautowany przez ledwie dwa wyrazy. Jestem, i rzucam się na kolana, błagając o przebaczenie. Gdybym tylko nigdy nie pozwolił sobie zwątpić w tamto wyznanie, które mi podarowałeś, gdybym tylko poskromił demony, czające się w moim umyśle. Gdybym tylko nie podniósł na Ciebie ręki…

Gdybym tylko dorósł do miłości.

A Ty i tak pozwoliłeś mi się kochać.

Dlaczego tego nie doceniłem, Taeminnie? Dlaczego zbezcześciłem Twoją szczerość?
Taeminnie, niebo złoci się, lśni, przebarwia nad moją głową. Wiersze wspomnień, wersety uczuć, zdają się sunąć po kanwie błękitu, gdzieniegdzie zaplamionego moimi wyrzutami sumienia, które tak wprawnie i subtelnie próbujesz zamaskować białymi kształtami obłoków. Chciałbym Ci za to podziękować, ale nie sądzę, żebym miał do tego prawo.

Bo byłeś moim aniołem, a ja pozwoliłem własnym demonom Cię skrzywdzić.

Bo zasługiwałeś na raj, a ja urządziłem Ci piekło na ziemi.

Taeminnie, to życiodajne złoto nad moją głową nieco mnie już przytłacza. Twoje ciche, szczere „kocham Cię” wciąż rozbrzmiewa mi w uszach, wciąż przypomina mi o tym, co z Twoją niewinną miłością uczyniłem. A Ty spoglądasz na mnie jak zawsze, jakby nic się nie wydarzyło. Złota wiosna w Twoich oczach przybiera formę tak dobrze mi znanej, bezinteresownej wyrozumiałości, która jest w pewien sposób zobowiązująca. Jakby te barwy zwieszającej się nad światem kanwy wyznaczały rytm mojego wciąż bijącego uparcie, choć beznadziejnie i nierówno serca.

Taeminnie, nie będę już nawet tłumaczył się z chaotyczności tego listu. Nie teraz, kiedy mam wrażenie, że i tak słyszysz każdą moją atramentową myśl, mało tego, że słuchasz również i tych, których wcale tutaj nie zawarłem. Nie mogę się sprzeciwiać, każde z moich słów od zawsze należało do Ciebie. Weź je wszystkie. To jedyne, co mogę Ci teraz dać. Na resztę już za późno.

Ale skoro o słowach mowa, pozwól, że czymś Ci się pochwalę. Otóż, udało mi się wreszcie skończyć owe dzieło, nad którym pracowałem od miesięcy. Wspominałem Ci kiedyś o nim w liście, mam nadzieję, że wciąż pamiętasz. Nie będę go tu załączał. Zamierzam odczytać Ci je osobiście…

Tak, Taeminnie, wreszcie nadszedł ten czas. Przepraszam, że kazałem Ci czekać tak długo, nie było to zależne od mojej woli. Ale wreszcie mi się udało. Przekonałem tutejszych ludzi, że powinni pozwolić mi na choć jedną randkę do roku. Kto by pomyślał, że ten argument zadziała?

Taeminnie, niezmiernie stresuję się przed tym spotkaniem. Mam świadomość, że nie będzie ono łatwe. Jeszcze rok temu wyobrażałem je sobie zupełnie inaczej, niż teraz. Teraz wiem, że będzie ciche i smutne. Przepraszające. I że rozegra się bezpośrednio pod Twoim złotym niebem, gdzieś pośród żałobnego szumu traw.

Ale dam radę, jestem Ci to winien. Tak długo samotnie czekałeś, aż wreszcie się zjawię…

Taeminnie, nie przejmuj się zbytnio, nie wprawię Cię w zakłopotanie. Tutejsi ludzie chyba zrozumieli powagę sytuacji, bo zadbali o mój ubiór. Nie mam pojęcia skąd wiedzieli, jak kochasz, kiedy mam na sobie elegancką czerń, ale garnitur dobrali bezbłędnie. Dostałem nawet bukiet kwiatów, którym polecili mi Cię obdarować. Z białymi liliowymi płatkami we włosach byłoby Ci do twarzy, Taeminnie. Tak samo, jak z tym złotym, na zawsze już wiosennym uśmiechem.

O zmierzchu ciepłego dnia stanę z pochyloną głową i odczytam Ci swój wiersz. Kolory Twoich oczu będą odbijać się w barwie nieba, kiedy wymienimy ze sobą smutne, tęskne spojrzenie.

Kocham.
Przepraszam.
Dziękuję.
Twój,
Jonghyun

~*~

Ostatnia część. Ciążył mi jej brak na blogu, dlatego postanowiłam wreszcie opublikować, choćby dla własnej satysfakcji, zwłaszcza, że minął już rok, odkąd zaczęłam tę serię pisać. To dziwny przypadek, naprawdę. Zazwyczaj tak wymowny brak reakcji na tekst sprawia, że sama przestaję go doceniać, że daję się przytłoczyć swoim samokrytycznym myślom, że zamazują mi się atuty, a widoczne pozostają same wady. Z tą serią jest jednak inaczej. Bo kocham ją całą sobą i jestem z niej bardzo dumna, co nie zdarza mi się często. Tej dziwnej dumy nie jest w stanie stłumić nawet zatrważająco niska liczba wyświetleń. Zamierzam zachować w sobie to cenne uczucie i chronić je. Oby przetrwało jak najdłużej.

To smutna seria pełna niejasnych słów. I choć nie ujmuję kryjącej się za nimi fabuły dosłownie, mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zrozumiał zamysł.

Dziękuję wszystkim, którzy razem z Jonghyunem podziwiali zmienne kolory nieba.

Do napisania~

Ps. Rozważam wrzucenie 25. rozdziału Sagi w przyszły weekend, zobaczymy, co z tego wyjdzie! ^^

1 komentarz:

  1. Mimo tego, że ta seria miniaturek utrzymana jest w smutnym stylu to widać, że włożyłaś w to całe serce. Każdy z listów, które Jonghyun pisał do Taemina. Każdy mówi o tym jak bardzo tęskni za nim. Pod czas czytania miałam różne domysły, od więzenia, szpitala psychiatrycznego i do schizofrenii. Po ostatnich dwóch jest mi szczególnie przykro. Bo piękno okazało się bólem, bólem, który Jonghyun czuje i opisuje co myśli. Szczerze, bez zatajania niczego. Naprawdę piękne. Mimo, że ten komentarz jest dość krótki, to musiałam go napisać.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń

Template made by Robyn Gleams