29.10.2016

Sagi: ~XXV~


Obudziło mnie mrowienie w lewej ręce. Skrzywiłem się, nie rozumiejąc dlaczego nie czuję własnej dłoni. Poruszyłem z trudem palcami, z zaskoczeniem wyczuwając na przedramieniu pewien ciężar. Zmarszczyłem brwi, zdezorientowany. Kiedy jednak chwilę później otworzyłem oczy, zdrętwiała kończyna straciła jakiekolwiek znaczenie.

Lee Taemin spał tuż przede mną, posługując się moją ręką jako poduszką. Był tak blisko, że niemal czułem jego ciepły, miarowy oddech na skórze. Mogłem go dotknąć, odgarnąć grzywkę z oczu, zarysować kciukiem kształt ust. A zamiast tego trwałem w bezruchu, urzeczony, oczarowany, zahipnotyzowany tym magicznym momentem, o którym do tej pory nawet nie miałem odwagi marzyć. Momentem, w którym było mi dane obudzić się u boku ukochanej osoby.

Taemin poruszył się przez sen, a ja poczułem przechodzący po całym ciele dreszcz, kiedy jego włosy załaskotały moją skórę. Światło poranka, wlewające się do sypialni wąską stróżką między niedokładnie zasuniętymi zasłonami, zamigotało na miedzianych kosmykach, tylko dodając obserwowanemu przeze mnie obrazkowi nowej warstwy piękna.

Bo śpiący Lee Taemin był, w istocie, piękny.

Nie przeszkadzała mi zupełnie poburzona fryzura. Splątane niepokornie włosy tylko potęgowały zwykle skrzętnie ukrywaną uroczość swojego właściciela. Nie raziły mnie wciąż widoczne pod oczami sińce. Ich piętnującą zmęczenie obecność neutralizowało harmonijne zakrzywienie ust, które pozostawały zaklęte w nieznacznym półuśmiechu. Nigdy nawet nie śniłem o tym, że pewnego dnia będę w stanie wywołać na twarzy Taemina taki wyraz. Teraz jednak nie miałem już żadnych wątpliwości. Wiedziałem, czułem, że jestem powodem, dla którego leżący u mojego boku chłopak znów jest w stanie uśmiechać się do własnych snów. Ta świadomość sprawiła, że byłem cholernie szczęśliwy. I nawet nieco zapuchnięte powieki Taemina, cicha pozostałość po wczorajszych łzach, o których zapewne żaden z nas nie będzie miał odwagi wspomnieć na głos w świetle dnia, nawet to zawstydzające piętno było dla mnie cenną pamiątką po wszystkich niesamowitych słowach i spojrzeniach, które wymieniliśmy ze sobą zeszłej nocy. Uśmiechnąłem się z czułością.

Śpiący Lee Taemin nie był idealny. I właśnie to było w nim najpiękniejsze.

Po upływie całej wieczności, spędzonej na tej cichej obserwacji, wreszcie odważyłem się wyciągnąć wolną rękę przed siebie i przesunąć wierzchem dłoni po bladym policzku Taemina. Chłopak zmarszczył nos pod moim delikatnym dotykiem. Na ten widok uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. „Z pewnością nie nawykł do takich pobudek„ – pomyślałem z satysfakcją, likwidując dystans między nami i serwując mu subtelny pocałunek na powitanie.

Lee Taemin o poranku smakował dużo słodziej, niż o jakiejkolwiek innej porze dnia. Był to detal, który zamierzałem zachować w pamięci na przyszłość.

Kiedy na powrót się odsunąłem, oczy leżącego obok chłopaka były szeroko otwarte i wpatrywały się we mnie z ledwo dostrzegalnym cieniem dezorientacji. Odczekałem moment w milczeniu, obserwując jak Taemin, skonsternowany, nieco zamglonym snem wzrokiem rozgląda się po mojej sypialni, ze zmarszczonymi brwiami próbując zrozumieć, co w niej robi. W chwili, w której nasze spojrzenia ponownie się przecięły, jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, a na twarzy zagościły oznaki nagłego otrzeźwienia. Kiedy chwycił brzeg kołdry i gwałtownie zakrył się nią po czubek głowy byłem już pewien, że przypomniał sobie wszystko, co miało miejsce zeszłej nocy.

- Jak na mistrza spektakularnych ucieczek, ta konkretna jest wyjątkowo mało widowiskowa – stwierdziłem ze śmiechem, wpatrując się w zarys skrytej pod materiałem kołdry sylwetki. Byłem niemal pewien, że chłopak próbuje w ten sposób ukryć rumieńce, wbrew jego woli zakradające się na policzki na wspomnienie wymienionych wczoraj słów i tych kilku przelanych łez. Zawstydzony Lee Taemin wciąż pozostawał fenomenem zdolnym kompletnie mnie rozbroić.

Kiedy chłopak nie odpowiedział ma moją zaczepkę, dźgnąłem palcem miejsce na kołdrze, pod którym znajdowało się jego ramię.

- Taeeeeminnnn… - wymruczałem, przysuwając się bliżej. Spod materiału nie wydobył się żaden dźwięk, ale byłem pewien, że chłopak mnie słucha. – Proszę, wyjdź spod tej kołdry. Chcę ci coś ważnego powiedzieć – oznajmiłem, przybierając poważny ton głosu. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu Taemin ostrożnie i niechętnie zsunął materiał nieco niżej, pozwalając mi zobaczyć swoją twarz. Na ten widok uśmiechnąłem się psotnie i błyskawicznym ruchem pocałowałem go w policzek. – Dzień dobry, skarbie – przywitałem się z bezczelną wręcz satysfakcją. Mój triumf nie trwał jednak długo. Zdążyłem tylko dostrzec złowrogi błysk w oczach Taemina…

Chwilę później z głośnym gruchotem wylądowałem na twardej podłodze, z zaskakującą siłą zepchnięty z własnego łóżka. Pomasowałem obolały łokieć, spoglądając w górę z wyrzutem. Taemin triumfalnie wyglądał zza krawędzi łóżka, pełnym psoty wzrokiem obserwując, jak powoli zbieram się z ziemi.

- Nigdy więcej nie nazywaj mnie skarbem – powiedział ostrzegawczo słodkim tonem, ostatnie słowo wymawiając mimo wszystko z niejakim obrzydzeniem. Odpowiedziałem mu pełnym niedowierzania uniesieniem brwi.

- I za to wypchnąłeś mnie z mojego własnego łóżka? – rzuciłem ku niemu z cieniem pretensji w głosie, teraz już na siedząco przyglądając się otarciu na skórze przedramienia, którym zamortyzowałem upadek. Kiedy ponownie spojrzałem na Taemina, chłopak uśmiechał się figlarnie.

- Nie… - zaprzeczył, dodatkowo mnie dezorientując.

- Więc…? – dopytałem, ale kiedy zbył powód swojego zachowania wzruszeniem ramion, zmrużyłem podejrzliwie oczy. – Wiem! – Klasnąłem w dłonie, zwracając na siebie pytające spojrzenie. Wymierzyłem w niego palcem oskarżycielsko. – Po prostu nie mogłeś znieść faktu, że budzisz się w ramionach tak przystojnego faceta, jak ja…

- Chyba kpisz! – natychmiast zaprotestował, robiąc agresywną minę, jakby tylko po to, żeby odwrócić moją uwagę od zawstydzonego błysku w oczach.

- To całkowicie zrozumiałe, masz prawo czuć się w ten sposób… - kontynuowałem poważnym tonem, ze zrozumieniem kiwając głową i zupełnie ignorując pełne irytacji prychnięcie. – Ale w takim razie… - zamyśliłem się - …nie powinienem był w ogóle wpuszczać cię do swojego łóżka… - uniosłem pełne rozbawienia spojrzenie na mordującego mnie wzrokiem Taemina - …bo tulenie tak urokliwej istoty do snu to z pewnością  coś ponad moje siły… - Lee aż sapnął z oburzenia i byłem niemal pewien, że w głowie już opracowuje plan uduszenia mnie gołymi rękami i schowania mojego ciała pod tym nieszczęsnym łóżkiem. Uśmiechnąłem się z przebiegłością. – Ale mogę temu jeszcze zaradzić… - mruknąłem złowieszczo, co wyraźnie zaalarmowało Taemina, który byłby zapewne zdobył się na akt heroicznej ucieczki, gdybym wcześniej go nie dopadł.

- Puszczaj, debilu! – krzyknął, kiedy mocno oplotłem go ramionami w pasie. Zwycięski uśmiech starło mi z twarzy niespodziewane uderzenie łokciem w brzuch, które nieco osłabiło mój uścisk. Taemin wykorzystał  tę chwilę rozproszonej uwagi i spróbował mi się wyrwać, ale mu na to nie pozwoliłem, wciąż nie puszczając splecionych na jego brzuchu dłoni. Chłopak szarpnął na przód, ciągnąc mnie za sobą, przez co w efekcie obaj przeturlaliśmy się po łóżku, niemal z niego spadając. Zatrzymaliśmy się na skraju naszego pola bitwy, w co najmniej dwuznacznej pozycji. Głowa Taemina zawisła nad przepaścią, a ja wsparłem się rękami i kolanami po obu jego stronach, z niejaką satysfakcją obserwując nikły cień rumieńców na jego policzkach. Agresywny błysk ciemnych oczu tworzył z tym niewinnym różem zaskakująco szkodliwe dla mojego narwanego serca połączenie. Nie mówiąc już o unoszącej się w przyspieszonym tempie klatce piersiowej leżącego pode mną i piorunującego mnie wzrokiem chłopaka. Przełknąłem z trudem ślinę, nagle wahając się, czy lepiej będzie zaryzykować i walczyć dalej, czy też raczej skapitulować i ochronić resztki samokontroli. Mój mózg prawdopodobnie na moment przestał funkcjonować, kiedy Taemin uśmiechnął się w niepodważalnie uwodzicielski sposób. Byłem nim na tyle zahipnotyzowany, że nie wyczułem podstępu. Zupełnie przegapiłem chwilę, w której chłopak zgiął nogę w kolanie, szykując się do ataku. Gwałtownie zacisnąłem powieki, czując nagły nacisk na moje krocze. Zachłysnąłem się powietrzem, a kiedy chwilę później otworzyłem oczy, Taemin już wyswobadzał się z mojego uścisku. Jego triumfalny uśmiech tym razem zadziałał na mnie jak płachta na byka.

- Tym razem pan przegiął, panie Lee! – krzyknąłem, rzucając się w jego stronę. Chłopak wyciągnął zza pleców poduszkę, i zdzielił mnie nią po głowie. Nie pozostałem mu jednak dłużny, prędko znajdując własną amunicję.

Kolejna niedorzeczna bitwa rozgorzała między nami na dobre, puszczając każdy element mojej pościeli w powietrze. Nie miałem pojęcia, dlaczego nawet rozpocząć dnia nie mogliśmy w normalny sposób, ale nie przeszkadzało mi to. Beztroski śmiech Taemina nadawał urzekający rytm biciu mojego serca, a każde wymienione spojrzenie barwiło ten poranek ciepłym kolorem wspólnie przeżywanego uczucia.

W pewnym momencie, gdzieś między taeminową próbą uduszenia mnie moją własną poduszką, a potyczką słowną testującą naszą kreatywność w wymyślaniu wyzwisk, udało mi się znów złapać chłopaka w pasie. Tym razem jednak zadrżał wyraźnie pod wpływem mojego ciepłego oddechu na swojej odsłoniętej skórze karku, w który to wpatrzyłem się, mimowolnie sunąc wzrokiem po płynnej linii kręgosłupa, niknącej gdzieś za kołnierzem koszuli. Po kilku sekundach Taemin, tak jak poprzednio, szarpnął do przodu, dużo słabiej niż za pierwszym razem. Dłonią nieopatrznie wsparł się o moje udo, jednocześnie jakby uruchamiając mechanizm, zgodnie z którym moja ręka zsunęła się niebezpiecznie nisko na jego biodrze. Zastygliśmy obaj, naraz dziwnie skrępowani tą bliskością, która przecież nie różniła się chyba zbytnio od każdego poprzedniego zbliżenia. Mimo to mój oddech ugrzązł gdzieś w krtani, kiedy spoglądałem wciąż na smukły zarys pleców, na ledwo widoczny pod koszulą szkic łopatek. Pierwszy raz tak mocno chciałem ich dotknąć. Pierwszy raz tak bardzo byłem sparaliżowany wobec tej potrzeby bliskości. Moje serce krzyczało na mnie, nakłaniało, żebym zsunął dłoń niżej, zakradł się na jasną skórę ud, zbadał palcami jej fakturę. Nie byłem jednak w stanie choćby drgnąć. A chłopak w moich ramionach pozostawał w bezruchu i byłem pewien, że podobnie jak ja wstrzymuje oddech, że z równą mocą odczuwa intymność tej dziwnej chwili, która nie powinna mieć miejsca w środku infantylnej bitwy na poduszki.

Po upływie nieskończonej ilości zbyt mocnych, wręcz raniących klatkę piersiową uderzeń serc, ramiona Taemina uniosły się nieznacznie pod wpływem wreszcie zaczerpniętego oddechu. Chłopak odchrząknął nerwowo, i zdjął rękę z mojego uda, pozostawiając po sobie mrowiącą pamięć po dotyku. Ja również, kierowany sugestią, niechętnie odsunąłem dłoń, pozwalając mu wyswobodzić się z mojego uścisku. W milczeniu obserwowałem, jak nieco niezdarnie, z ewidentną oznaką rozkojarzenia próbuje wyplątać się z kłębowiska pościeli.

- Pójdę się ubrać… - mruknął na swoje usprawiedliwienie, w końcu stając na podłodze. Odwróciłem wzrok, całą silą woli wzbraniając się przed spoglądaniem na taeminowe uda, teraz, w świetle dnia, dużo bardziej widoczne spod materiału koszuli, niż zeszłej nocy, w półmroku. Przełknąłem z trudem ślinę, mimo wszystko aż nazbyt dobrze pamiętając tamten przyprawiający o zawał serca widok. Kątem oka dostrzegłem, że Taemin dotarł do drzwi mojej sypialni i wyciągnął dłoń w ich stronę.

I wtedy na korytarzu rozległy się kroki.

Taemin zamarł z dłonią na klamce. Podłoga zaskrzypiała złowieszczo tuż za barierą drzwi, sprawiając, że obaj wstrzymaliśmy oddech. Następnie przerażające dźwięki przycichły nieco, na moment oddalając w czasie moment krytyczny. A że taki miał nastąpić już nie było wątpliwości.

Wymieniliśmy z Taeminem przerażone spojrzenia, tym samym przekonując się nawzajem, że obaj na śmierć zapomnieliśmy o gospodarzu mieszkania, który najwyraźniej właśnie powrócił do domu. Żaden z nas nie zamierzał dać Kim Kibumowi pretekstu do rzucania sugestiami i złośliwościami przez najbliższy miesiąc. Dlatego po ledwie kilku sekundach pierwotnego paraliżu, przystąpiliśmy do działania.

Możliwie jak najciszej przemierzyłem dzielącą mnie i Taemina odległość. Chłopak odsunął się, a ja przyłożyłem ucho do drzwi, próbując wybadać sytuację. Nawet jeśli chwilę temu Kibum (jak przypuszczałem – celowo) kręcił się w pobliżu mojej sypialni, teraz żadna skrzypiąca deska nie zdradzała jego obecności. Wyprostowałem się, i spojrzałem na mojego towarzysza zbrodni. Następnie wymieniliśmy serię bezgłośnych komunikatów, wspólnie planując dalsze działanie. Po kilku gwałtownych wymachnięciach ramionami i równej im ilości potaknięć głowami, doszliśmy do porozumienia. Tym razem nasza współpraca w obliczu zagrożenia działała bez zarzutów.

Wyciągnąłem rękę ku klamce, a Taemin zapobiegawczo stanął przy ścianie za drzwiami, tak żeby nie dało się go dostrzec z korytarza. Nasz plan był bardzo prosty. Zamierzałem swobodnie wyjść z własnej sypialni, możliwie jak najszybciej namierzyć Kibuma, po czym zagadać go tak, żeby dać Taeminowi czas na wymknięcie się z pokoju, w którym zdecydowanie nie powinien był przebywać o tej porannej porze, w dodatku niemalże w negliżu, i zniknięcie. W znikaniu był całkiem niezły, więc nie martwiłem się o dalszy rozwój zdarzeń. Najważniejszy był sam moment opuszczenia naszej bazy. Cała ta sytuacja nawet w mojej głowie rodziła nieprzyzwoite wizje, nie chciałem więc myśleć, co dopowiedziałby sobie do niej mój przyjaciel. Dlatego musieliśmy działać sprawnie.

Rzuciłem Taeminowi ostatnie porozumiewawcze spojrzenie, a on skinął głową, z zaciętą miną na twarzy i z profesjonalnym błyskiem w oku. Nasza operacja ratowania życia nie zdążyła jednak nawet na dobre się zacząć, bo naraz dobiegł nas głos Kibuma.

- Chłopcy, mogę was prosić na chwilkę? – Złowieszcze wezwanie poniosło się echem po ścianach mieszkania, wywołując ciarki na moich plecach. Przymknąłem oczy, przytłoczony przegraną już na starcie, a Taemin zaklął cicho pod nosem, najwyraźniej równie dobrze jak ja wiedząc, co nas teraz czeka. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, po czym spojrzałem na mojego kompana, i wzruszyłem bezradnie ramionami. Z Kim Kibumem naprawdę nie warto było wojować. Dlatego też posłusznie opuściliśmy moją sypialnię i stawiliśmy się na wezwanie gospodarza domu.

Kibum siedział w salonie, rozparty na swoim wygodnym fotelu, z nogą założoną na nogę i dłońmi splecionymi na kolanie. Cała jego postawa aż krzyczała satysfakcją, która tylko wzmagała moje upokorzenie. Kiedy wraz z Taeminem stanęliśmy przed nim, oczy mojego przyjaciela rozbłysły nową falą rozbawienia. W milczeniu zlustrował mnie wzrokiem, którego przytłaczająca moc sprawiła, że mimowolnie zacząłem w nerwowy sposób przygładzać rozwichrzone włosy, byleby tylko wyglądać choć odrobinę porządniej. Bezskutecznie – kpiący wyraz nie opuszczał tęczówek Kibuma ani na chwilę.

Kiedy oczy mojego przyjaciela spoczęły na Taeminie, wyglądał, jakby ledwo powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem. Zerknąłem w tym samym kierunku, próbując zrozumieć, co aż tak Kibuma bawi. Moje oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy sam zlustrowałem wzrokiem stojącego obok mnie chłopaka. Burza rudobrązowych włosów dzikimi splotami okalała nieco zarumienioną twarz, a pomięta koszula rysowała kształt smukłej sylwetki, pokazując przez to znacznie więcej, niż byłem w danej chwili w stanie oglądać. Dopiero w tym krótkim momencie z pełną mocą dotarło do mnie, że ów poranny wizerunek Taemina wręcz krzyczał niewymuszonym erotyzmem. Chłopak zmarszczył brwi, skonsternowany moją dziwną reakcją. Zamiast odpowiedzieć na pytanie w jego oczach, pospiesznie odwróciłem wzrok, zanim zdążył znów zbłądzić zbyt nisko. Ten poranek zafundował mi już i tak zbyt wielką ilość zawałów serca.

Spojrzałem przed siebie, ponownie napotykając roziskrzone oczy Kibuma. Z zaskoczeniem doszedłem do wniosku, że zdecydowanie bardziej wolę obserwować jego kpiącą minę, niż patrzeć w kierunku stojącego obok mnie Taemina. Bo nawet zawstydzenie i zażenowanie były łatwiejsze do zniesienia, niż ta niepojęta sensacja gdzieś we mnie, niż ta dziwna siła budząca się powoli, wzmagająca się z każdym zbyt intymnym spojrzeniem czy dotykiem. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak bardzo nieobliczalny, jak tego słonecznego poranka.

Po kilkunastu sekundach ciszy Kibum wreszcie westchnął cierpiętniczo, jakby już w ten sposób celowo akcentując swoją dezaprobatę dla naszego dość jednoznacznego wyglądu. Skrzywiłem się, świadom, że mój przyjaciel nie nabierze się na bajkę o niewinnej poduszkowej bitwie. Nawet ja sam bym się na to nie nabrał.

- Możecie mi powiedzieć… - odezwał się w końcu mój przyjaciel, a ja zacisnąłem zęby, szykując się na atak - …co to tutaj robi? – zapytał, unosząc na rozłożonej dłoni pojedyncze zielone winogrono, które musieliśmy z Taeminem przeoczyć podczas sprzątania salonu po naszej bitwie. Zamrugałem kilkakrotnie, zaskoczony takim obrotem spraw. Wymieniliśmy z Taeminem porozumiewawcze spojrzenie, pod wpływem którego cała dziecinada poprzedniego wieczora powróciła do pamięci, sprawiając, że po chwili obaj parsknęliśmy śmiechem. Kibum zmierzył nas oceniającym spojrzeniem, niczym wychowawca zmuszony do użerania się z dwójką niesfornych uczniaków. Nie skomentował naszego zachowania, zamiast tego alarmująco przekrzywiając głowę. Tak dobrze mi znany błysk w jego oczach skutecznie starł uśmiech z mojej twarzy. – To mogę wam darować – powiedział wspaniałomyślnym tonem, zamykając dłoń na nieszczęsnym winogronie. – Ale jeśli zapaskudziliście cokolwiek w sąsiednim pokoju, niezależnie czy jest to pościel, podłoga czy ściana, to polecam już zacząć szukać nowego lokum. – Przełknąłem głośno ślinę, nie do końca pewien, co zestresowało mnie bardziej – groźny ton Kibuma, perspektywa wyrzucenia na bruk czy też raczej wizje rzeczy, które ja i Taemin według mojego przyjaciela z pewnością razem robiliśmy pod jego nieobecność.

- D-do niczego nie doszło… - wykrztusiłem z trudem, zły na siebie, że wszystkie moje aktorskie zdolności nagle zupełnie wyparowały, zostawiając mnie na pastwę nerwów. Kibum uniósł jedną brew, ale nie zdążył tego skomentować, bo niespodziewanie Taemin postanowił włączyć się do gry.

- Chyba nie wyrzucisz nas na ulicę, hyung? – zapytał dziwnie miękkim tonem, jednocześnie przysiadając na bocznym oparciu kibumowego fotela. Następnie wsparł brodę na dłoniach i wbił w mojego przyjaciela tak szczenięce spojrzenie, że na moment zupełnie mnie zatkało. Manipulujący wrodzoną uroczością Lee Taemin – tego jeszcze nie widziałem.

- Już raz nabrałem się na tę sztuczkę i oto z kim muszę się użerać – oznajmił Kibum, gestem głowy wskazując na mnie. – Twoja broń jest bardzo niebezpieczna, ale na mnie nie zadziała – dodał, klepiąc Taemina po ramieniu. Chłopak jak na komendę pozbył się swojej popisowej błagalnej miny, zastępując ją zwyczajowym, nieco zdystansowanym wyrazem twarzy.

- Co masz na myśli? – zapytał, chyba mimowolnie okazując oznaki zainteresowania. Zmierzyliśmy się z Kibumem długim spojrzeniem; spojrzeniem osób, które znają się od lat, a którym nagle przyszło wspominać pierwsze spotkanie. Kiedy mój przyjaciel westchnął cierpiętniczo, ja odpowiedziałem mu chłopięcym uśmiechem.

- Mam na myśli tego błazna, który dawno temu zastosował na mnie tę samą zmyślną technikę perswazji i tym sposobem wylądowałem z nim pod jednym dachem. Moim dachem – odparł dobitnie, mimo pretensjonalnej wypowiedzi nie potrafiąc zdusić uśmiechu, rysującego się w kącikach kocich oczu. Taemin, zdezorientowany, wodził spojrzeniem ode mnie do Kibuma, i z powrotem, czekając na dalsze wyjaśnienia.

- Bo widzisz, Taemin… - zacząłem swobodnym tonem, odsuwając jedno ze stojących przy stole krzeseł, i w nieco nonszalanckiej pozie zasiadając naprzeciwko wciąż mierzącego mnie spojrzeniem przyjaciela. – Nie jesteś jedynym, którego oczarowała moja pasja do aktorstwa. – Moje słowa zostały podsumowane dwoma zgodnymi, wzgardliwymi prychnięciami, na które odpowiedziałem olśniewającym uśmiechem. Kibum wywrócił oczami i wyrzucił ręce w powietrze.

- Ten idiota musiał upatrzyć sobie akurat róg ulicy tuż pod moimi oknami na swoje amatorskie popisy! – burknął, wywołując konsternację na twarzy obserwującego nas uważnie Taemina.

- Ale podobała ci się moja amatorszczyzna, musisz przyznać – odparłem nieco wyzywającym tonem, świadom, że irytacja Kibuma wynika tylko i wyłącznie z jego nadszarpniętej dumy.

- Też mi coś… - prychnął lekceważąco, dodatkowo wytrącony z równowagi moją pewną siebie postawą. – Dzień w dzień byłem rozdarty między chęcią zrzucenia mu czegoś ciężkiego na ten kudłaty łeb, żeby raz na zawsze się zamknął, a… - mój przyjaciel urwał.

- A czym? – podchwycił Taemin, teraz już szczerze zaintrygowany. Kibum zacisnął zęby.

- A potrzebą wykonania owacji na stojąco za tak wyśmienite umilanie mu wieczorów moją recytacją – dokończyłem za niego. Nie mogąc zaprzeczyć, Kibum wzruszył ramionami lekceważąco. Mimo widniejącej na twarzy irytacji, nie mogłem nie zauważyć przyjacielskiego błysku w tych dobrze znanych mi oczach, które, choć przewiercały mnie na wylot, choć oceniały i kpiły, zawsze pozostawały mi niezaprzeczalnie życzliwe i przychylne. Nie mam bladego pojęcia, jak dwa tak skrajnie różne charaktery były w stanie ze sobą wytrzymać przez tyle czasu, ale znacząca nasze uśmiechy prawda była niepodważalna. Kim Kibum i Choi Minho to przyjaciele na dobre i złe, jakkolwiek absurdalna mogłaby się ta relacja wydawać.

Po chwili ciszy Kibum wreszcie pokiwał smętnie głową, jakby godząc się z ujawnioną haniebną rzeczywistością i zaniechał dalszych aktów poirytowania. Zamiast tego uśmiechnął się złośliwie w moim kierunku.

- Był tak głośny i wkurzający, że w końcu byłem zmuszony zaprosić go na obiad, żeby zapchał się jedzeniem i przestał gadać od rzeczy choć na chwilę… - Na te słowa Taemin parsknął śmiechem, najwyraźniej wyobrażając sobie, jak Kibum wciska we mnie posiłek, bylebym na moment przestał mówić i go irytować. Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Wcale ci się nie dziwię, hyung – zwrócił się do Kibuma, po czym przeniósł dziwnie wyzywające spojrzenie na mnie. - Znam to frustrujące uczucie. Czasem poważnie rozważam skombinowanie jakiegoś knebla…

- Na niego nawet knebel nie pomoże – skwitował Kim, a młodszy przyznał mu rację. Z uniesionymi brwiami obserwowałem, jak dwie najbliższe mi osoby – mój przyjaciel i mój ukochany – zgodnie obrzucają mnie błotem. I nawet nie potrafiłem mieć im tego za złe. Łączące nas relacje były doprawdy specyficzne. Bo doskonale wiedziałem, że wszyscy równie mocno cenimy każdą wspólnie spędzoną chwilę.

- Fakt, że gadam same głupoty stawia was w dość niekomfortowej sytuacji – odparłem, posyłając im przekorny uśmiech. – Bo obaj mnie za te głupoty kochacie… - Moje nonszalanckie stwierdzenie spotkało się z dłuższą chwilą głuchej ciszy. W końcu Kibum i Taemin wymienili porozumiewawcze, pełne politowania spojrzenie, tym samym obracając moje w zamierzeniu triumfalne oświadczenie w żart.

- Jak ty z nim wytrzymałeś aż do teraz? – rzucił Lee teatralnie zszokowanym tonem.

- Jak ty zamierzasz z nim wytrzymać  od teraz? – odparł w ten sam sposób Kibum, po czym obaj wybuchli śmiechem, a ja wywróciłem oczami. Znów stałem na straconej pozycji.

- Może jakaś rada od doświadczonego w obchodzeniu się ze zidiociałym aktorem samozwańcem hyunga? – Taemin spojrzał na mojego przyjaciela wyczekująco, kiedy ten zrobił zamyśloną minę.

- Mam jedną całkiem praktyczną… - Kibum pokiwał głową z powagą. – Uważaj na krzesła.

- Krzesła? – Przez parę sekund zarówno ja, jak i Taemin wpatrywaliśmy się w gospodarza domu z konsternacją. W chwili, w której zrozumiałem, o czym mówi, zdobyłem się jedynie na zrezygnowane wywrócenie oczami. Kim wyglądał jednak, jakby bawił się w najlepsze, a Taemin nie pozostawał daleko w tyle w tej kwestii. Tak oto Choi Minho spełniał swoją życiową rolę, jako naczelnego błazna w mieście.

- Tak, krzesła. Kiedyś podczas obiadu ten pajac wdrapał się na jedno z nich…

- Żeby wyrecytować twój ulubiony fragment Hamleta! – wciąłem się na swoje usprawiedliwienie. Dobrze pamiętałem początki naszej znajomości. Rozmowy o najznamienitszych dziełach nieodłącznie zapisały się jako część naszych wspólnych posiłków. Na moje wtrącenie Kibum zareagował lekceważącym przytaknięciem, przybierając jednak przekorną minę.

- Co nie zmienia faktu, że w trakcie drugiego wersetu stracił równowagę, zleciał z krzesła, zahaczył nogą o obrus i rozwalił mi połowę zastawy… - wyliczył, z satysfakcją zupełnie mnie pogrążając.

- Jedną trzecią – sprostowałem burkliwie, spoglądając na przyjaciela z obruszoną miną. – I wszystko potem odpracowałem… - dodałem, próbując oczyścić swoje imię. Kibum pokręcił głową pobłażliwie, cały czas zwracając się bardziej do Taemina, niż do mnie. Poczułem się zignorowany, jak jeszcze nigdy dotąd w progach tego mieszkania.

- Powinienem był wyrzucić go na zbity pysk, nie sądzisz? – powiedział Kibum, kierując te słowa do bezgranicznie rozbawionego całą sytuacją Taemina. – Ale wtedy zrobił tę przeklętą minę… - Kim wskazał na mnie gestem głowy, a ja jak na komendę wydąłem dolną wargę oraz policzki, i rozszerzyłem naturalnie duże oczy, prezentując swoją tajną broń. Taemin niemal zakrztusił się ze śmiechu na ten widok. – I już nie byłem w stanie się go pozbyć. Tym sposobem…

- …zostaliśmy skazani na siebie nawzajem – dokończyłem pozornie zgorzkniałym tonem, nie kryjąc jednak wdzięczności za wszystko, co mój przyjaciel kiedykolwiek dla mnie zrobił. Kibum odwzajemnił moje spojrzenie, a w jego oczach dostrzegłem dziwnie miękką barwę.

- Jesteś irytujący – oznajmił dobitnie.

- Ty też…

- Będę za tobą tęsknił. – Uniosłem brwi, zaskoczony tak gwałtownym zwrotem tej rozmowy. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy to jakiś podstęp, ale szczerość w oczach Kibuma była nie do podważenia. Nawet jeśli żaden z nas tego nie werbalizował, to obaj wiedzieliśmy, że przygoda ze wspólnym mieszkaniem miała wkrótce dobiec końca. Na tę myśl czułem mieszankę ekscytacji i swego rodzaju nostalgii. Nie pozostało mi nic innego, jak odpowiedzieć przyjacielowi ciepłym, acz nieco smutnym uśmiechem.

- Ja też – zadeklarowałem, mimo niezręczności owej sytuacji czując, że te słowa musiały zostać wypowiedziane. Wstałem ze swojego krzesła i poklepałem przyjaciela po plecach. Moje i Taemina spojrzenia przecięły się, ale chłopak w milczeniu odwrócił wzrok, najwyraźniej speszony wobec tej dziwnie czułej wymiany zdań i spojrzeń, która niespodziewanie nawiązała się między mną, a moim przyjacielem. Widząc to, Kibum demonstracyjnie westchnął.

- Cóż, przynajmniej oddaję tego idiotę w dobre ręce – stwierdził żartobliwie, próbując rozładować ciężką od emocji atmosferę sprzed chwili. Spojrzałem w kierunku Taemina, oczekując kolejnej złośliwości z jego strony, ale chłopak milczał, nie patrząc mi w oczy. W końcu podniósł się z miejsca i w kilku krokach zlikwidował dzielącą nas odległość, niespodziewanie się we mnie wtulając. Nieco zaskoczony, ułożyłem jedną dłoń na jego głowie, drugą zaś mocno objąłem go w pasie. Jego oddech załaskotał mnie w szyję, kiedy dobiegł mnie ledwo słyszalny szept.

- Teraz jesteś moim prywatnym idiotą – brzmiała przeznaczona tylko dla moich uszu wiadomość, na dźwięk której zaśmiałem się serdecznie, jeszcze czulej tuląc do siebie tego niepoprawnego chłopaka, który skradł mi serce.

Kiedy moje i Kibuma spojrzenia się spotkały, w oczach przyjaciela nie było kpiny. Jedynie szczera aprobata zaprawiona nawet szczyptą dumy. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością. Kim Kibum był najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mogłem sobie wymarzyć.

~*~

- Trzy… dwa… - odliczyłem powoli, pełnym dramatyzmu tonem - …jeden… i… - Napiąłem mięśnie ramienia. – HOP! – krzyknąłem, unosząc ściskaną przez siebie rączkę Yoogeuna i pomagając mu brawurowo przeskoczyć nad wielką kałużą, zdobiącą parkową alejkę. Chłopiec miękko wylądował na podłożu, po czym okręcił się wokół własnej osi, żeby jeszcze raz spojrzeć na ogromną przeszkodę, którą udało mu się pokonać, i wydał z siebie bliżej niesprecyzowany, ale z pewnością entuzjastyczny odgłos.

- Jeszcze raz! – zawołał, dreptając w miejscu i niecierpliwie wyciągając w moim kierunku dłoń, którą to zaraz z uśmiechem chwyciłem. Następnie obaj zwróciliśmy głowy w stronę stojącego u drugiego boku dziecka Taemina. Uniosłem brwi, wyczekująco, a Yoogeun zamachał rączką w powietrzu.

- Dlaczego ja się na to zgodziłem… - burknął Taemin pod nosem, z iście cierpiętniczym wyrazem twarzy chwytając dłoń dziecka i wraz ze mną ponownie pomagając mu przefrunąć nad kałużą.

- Bo chciałeś spędzić trochę czasu z twoimi dwoma ulubionymi dżentelmenami – odparłem słodkim tonem, w odpowiedzi otrzymując obruszone prychnięcie, któremu jednak nie dałem się zwieść. Doskonale wiedziałem, że Taemin marudził jedynie dla zamaskowania tego, jak w rzeczywistości dobrze się bawił. Mogłem też dostrzec swego rodzaju dumę w jego oczach, ilekroć Sodam powierzała nam tak odpowiedzialne zadanie, jak opieka nad jej synem. I choć był to najzwyklejszy w świecie spacer, Taemin, mimo udawanej obojętności, cały czas wodził troskliwym wzrokiem za dzieckiem, ani na moment nie pozwalając mu zniknąć z pola widzenia. Wiedział, że Sodam mu ufa. I nie zamierzał tego zaprzepaścić.

Być może Lee Taemin nie nadawał się na opiekunkę do dziecka, ale swoją rolę jako wujka spełniał najlepiej, jak potrafił.

- Łiiiii – pisnął Yoogeun, rozkładając ramiona i biegnąc parkową alejką na poszukiwanie kolejnej kałuży, którą mógłby pokonać. Taemin wywrócił oczami, kiedy przybrałem identyczną co chłopiec pozę i poszedłem w jego ślady, zostawiając mojego naburmuszonego towarzysza w tyle. Dogoniwszy małego uciekiniera, porwałem go w ramiona i zacząłem łaskotać. – Przestaaaaaań, hyuuuung – wykrztusił chłopiec, między jednym atakiem śmiechu, a drugim. Zrobiłem pełną powątpiewania minę.

- Nie wiem, czy zasłużyłeś – stwierdziłem, kręcąc głową. – Dokuczałeś dzisiaj swojej ukochanej noonie, to karygodne – mówiłem dalej, serwując dziecku kolejną dawkę łaskotek i śmiejąc się razem z nim, kiedy próbował bezskutecznie wyrwać się z mojego uścisku. W końcu zawiesiłem broń, rozejrzałem się konspiracyjnie, i nachyliłem się do ucha Yoogeuna. – Chyba, że zrobimy tak… - szepnąłem, wzbudzając ciekawość chłopca, który na moment przestał się szarpać. – Widzisz te kwiatki, o tam? – Wskazałem dyskretnym gestem na skupisko barwnej roślinności, porastające zieloną przestrzeń kawałek od krańca alejki. Yoogeun energicznie pokiwał głową. – Pójdziemy ich trochę nazrywać, a potem wręczysz je noonie i ładnie przeprosisz. Co ty na to? – Wyraźnie widziałem, że w głowie malca odbywa się poważna kalkulacja wad i zalet tej propozycji. Kiedy w końcu stwierdził, że opłaca mu się na nią przystać, pokiwał znów głową. Zadowolony z nawiązanej umowy, postawiłem chłopca na ziemi, a on chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę trawnika. Obejrzałem się przez ramię na obserwującego nas z uniesionymi brwiami Taemina, i mrugnąłem w jego stronę psotnie, na co chłopak wywrócił oczami i ostentacyjnie opadł na stojącą w pobliżu ławeczkę, najwyraźniej zamierzając czekać tam aż do momentu, kiedy przestaniemy się wydurniać.

- Weź kilka tych… - poleciłem, chodząc wśród porastających ziemię roślin, których prawdopodobnie nawet nie mieliśmy prawa dotykać. Cóż, to nie pierwszy raz kiedy zamierzałem obdarować Taemina kradzionymi kwiatami. Miałem tylko nadzieję, że Yoogeun nie wspomni o tym Sodam, bo mogłem wpaść w niezłe kłopoty. – O, i te są ładne. – Wskazałem na kilka białych główek, podrygujących łagodnie wraz z wiatrem.

Yoogeun zaskakująco posłusznie pozrywał wskazane przeze mnie kwiaty, ozdabiając bukiet jeszcze kilkoma innymi, przez siebie wybranymi roślinami (pośród których znalazła się również najzwyklejsza w świecie trawa i kilka chwastów – wolałem nie ingerować w zamysł artystyczny kilkuletniego chłopca). W końcu, zadowolony z efektu swojej pracy, zamachał mi swoim chaotycznym, ale w pewien sposób uroczym bukiecikiem przed oczami. Pokiwałem głową z aprobatą i kucnąłem obok chłopca.

- Jest idealny – pochwaliłem, na co Yoogeun zrobił dumną minę, znów machając kwiatkami w powietrzu. Zniżyłem głos do konspiracyjnego szeptu. – Dobrze… teraz pójdziesz do Taemina, ładnie przeprosisz za dokuczanie mu i powiesz, że jest najśliczniejszą nooną na świecie – poleciłem poważnym tonem, spoglądając chłopcu prosto w oczy. – Rozumiemy się? – Yoogeun powoli pokiwał głową, przystając na moje warunki. Zadowolony z naszej sprawnej współpracy, poklepałem towarzysza zbrodni po plecach, po czym pchnąłem go w kierunku wciąż czekającego na ławce Taemina.

Kiedy stanęliśmy przed nim z bukietem kwiatów spojrzał na nas, jakbyśmy byli niespełna rozumu. Odchrząknąłem i lekko szturchnąłem Yoogeuna w plecy. Malec uśmiechnął się uroczo, po czym wyciągnął przed siebie swoje dzieło, i zamachał nim Taeminowi tuż przed oczami.

- Przepraszam za dokuczanie… - powiedział tak wdzięcznie i przymilnie, że oceniający wyraz na moment zniknął z twarzy Taemina, zastąpiony żywym zaskoczeniem, być może nawet cieniem speszenia. Yoogeun jeszcze raz zamachał bukiecikiem, wreszcie zmuszając starszego chłopaka do przyjęcia podarunku. Widok był, doprawdy, rozczulający, ale nie tak się z malcem umawialiśmy. Zmarszczyłem brwi i ponownie szturchnąłem go palcem w plecy. Chłopiec spojrzał na mnie z przebiegłym błyskiem w oku, po czym wsparł dłonie na kolanach Taemina i wspiął się na palce, sięgając jego ucha. – Tak naprawdę hyung wykorzystuje mnie, żeby cię poderwać… - szepnął tak głośno, że i ja byłem w stanie to usłyszeć.

- Ty mały zdrajco! – krzyknąłem, wyciągając ku niemu ręce z zamiarem kolejnego łaskotkowego ataku, ale chłopiec umknął mi, zanim zdążyłem go dopaść.

- To moja mama jest najśliczniejsza! – odparł, pokazując nam obu język, na co odpowiedziałem mu tym samym. Chłopiec zachichotał radośnie, i znów zaczął biegać po alejce, wydając z siebie triumfalne dźwięki.

- Więc… - odezwał się dotąd obserwujący naszą potyczkę w milczeniu Taemin. Na jego twarzy widniało jedynie bezgraniczne rozbawienie, ale kiedy spojrzało się w oczy, można było dostrzec błysk rozczulenia. – „Będę musiał wykupić całą kwiaciarnię”? – zacytował z przekorą, wskazując podbródkiem na różnobarwny bukiet, w którym niemal każdy kwiatek był inny. Wzruszyłem ramionami, jakby próbując zbyć fakt, że chwilę temu zostałem zdemaskowany przez kilkuletniego szkraba. Taemin pokręcił głową, nie mogąc zdusić uśmiechu. Bez słowa wyciągnąłem dłoń, a on przyjął ją i wstał ze swojej ławeczki, jednocześnie splatając nasze palce. Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten akt czułości.

- Nie patrz tak na mnie, to prezent od Yoogeuna… - mruknąłem, ruszając parkową alejką. – No i… -zawahałem się, nie patrząc na Taemina. - Cóż, uważam, że z tymi białymi byłoby ci szczególnie do twarzy, gdybyś… - Urwałem, otrzymując cios bukietem w głowę.

- Jesteś niepoprawny. Obaj jesteście – zawyrokował Taemin, rzucając mi ostre spojrzenie, które jednak dość szybko stopniało w mój ukochany, ciepły brąz. – Dziękuję za prezent – powiedział, wspinając się na palce i całując mnie w policzek. – Ale następnym razem nie wysługuj się dzieckiem, tylko skomplementuj mnie osobiście… - dodał, groźnie kiwając palcem. Uśmiechnąłem się przekornie.

- Zatem czuję się upoważniony do wyrażania swojego zachwytu nad twoją osobą o każdej porze dnia i nocy – odparłem błazeńskim tonem, na co Taemin zmarszczył nos, niezadowolony z takiego obrotu spraw. Zrobił krok w moją stronę, najwyraźniej zamierzając przemówić mi do słuchu, ale jego działanie sprawiło, że znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko siebie, a wszystkie docinki i złośliwości nagle wyparowały nam z głów. Przymknąłem oczy, pochylając się lekko, żeby…

- Fuuuuuuuuuj! – Okrzyk Yoogeuna zadziałał otrzeźwiająco, i oboje z Taeminem jak na komendę odsunęliśmy się od siebie. Chłopiec spoglądał na nasze speszenie z nieskrywaną satysfakcją. – Mieliście się bawić ze mną, a nie ze sobą! – zawołał ze złośliwym wyrzutem.

- Ty mały gagatku… - mruknął Taemin pod nosem, po czym z niebezpiecznym błyskiem w oku rzucił się w pogoń za piszczącym radośnie chłopcem, którego ewidentnie bawiła cała ta sytuacja. Skrzyżowałem ramiona na piersi i obserwowałem, jak obaj biegają w te i we w te, wykrzykując ku sobie co ciekawsze groźby. Kiedy młodszy w końcu się zmęczył, podbiegł w moim kierunku i schował się za moimi nogami.

- Najpierw mnie zdradzasz, a teraz oczekujesz pomocy? – zapytałem z uniesionymi brwiami, na co Yoogeun bez cienia wstydu pokiwał głową twierdząco. Westchnąłem i poczochrałem go po głowie, po czym wziąłem chłopca na ręce, a ten wtulił się w moją szyję, zupełnie wyczerpany. Taemin zatrzymał się tuż obok nas i zaskakująco troskliwie odgarnął spocone kosmyki włosów z czoła dziecka. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie, które skwitowałem potaknięciem głową.

Czas odprowadzić Yoogeuna do domu.

- Jeszcze się kiedyś na tym dzieciaku odegram – stwierdził Taemin, kiedy tylko odnieśliśmy usypiającego mi na rękach chłopca do jego mamy, i na palcach opuściliśmy posiadłość rodziny Kim. Spojrzałem na mojego towarzysza, mrużąc oczy.

- Moim zdaniem jesteście razem doprawdy uroczy… - mruknąłem, wywołując pełne oburzenia spojrzenie. Uniosłem ręce w obronnym geście. – Myślałem, że mam pozwolenie na komplementy… - usprawiedliwiłem się niewinnym tonem, na co Taemin prychnął wyniośle, zapewne już żałując swoich słów sprzed niespełna godziny.

- Co nie znaczy, że możesz go nadużywać – fuknął w końcu, próbując jakoś się wybronić. Zbliżyłem się do niego i założyłem mu za ucho jedno z luźnych pasm włosów, które wymknęły się spod kucyka w trakcie gonitwy za Yoogeunem.

- Zatem nie powinienem teraz mówić, że masz piękne oczy, prawda? – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, a złoty brąz, w którym zatopiłem swoje spojrzenie zamigotał nieznacznie.

- Tak właśnie. Nie mów nic takiego – odparł Taemin, starając się brzmieć hardo, ale nie potrafiąc zamaskować miękkiej nuty w swoim tonie głosu. Uśmiechnąłem się, chwytając go za rękę.

- Niech będzie. Nie powiem – zadeklarowałem, a mój towarzysz wywrócił oczami, po czym ścisnął mocniej moją dłoń, prowadząc nas przez miastowe popołudnie.

~*~

- Gdzież one się podziały… - mruknąłem pod nosem, przemierzając pokój i przeczesując wzrokiem zastawione bibelotami szafki i półki w poszukiwaniu złoconych spinek do mankietów, które zwykłem pożyczać od Kibuma na specjalne okazje. A że okazja była specjalna, chyba nikt nie miał wątpliwości. Od zamknięcia sprawy Kim Jonghyuna i rozpoczęcia nowego rozdziału opowieści każdy moment był dla mnie specjalną okazją. Moment, w którym Taemin spał, a mnie było dane go obserwować. Moment, w którym Taemin się uśmiechał, rozgrzewając moje serce. Moment, w którym Taemin chwytał mnie za rękę, wywołując dreszcze na całym moim ciele. Moment, w którym Taemin bez strachu spoglądał mi w oczy, w ten sposób powierzając mi część siebie. Takie chwile bezsprzecznie zasługiwały na miano wyjątkowych. Ale na nich nie koniec. Bo nawet kiedy Taemin rzucał we mnie wyzwiskami, żeby pokryć zawstydzenie, albo kiedy kopał mnie pod stołem, próbując zetrzeć z mojej twarzy rozpraszający go wyraz; nawet kiedy przepychaliśmy się jak dzieci, albo kiedy sprzeczaliśmy się o największe bzdury, przyprawiając przy tym Kibuma o migrenę; nawet kiedy kochaliśmy nieśmiało i dyskretnie, po cichu – każdy taki moment zajmował szczególne miejsce w moim sercu.

Każda spędzona w towarzystwie Lee Taemina sekunda była godna miana specjalnej okazji. A specjalne okazje zasługują na złocone spinki do mankietów.

Pokręciłem głową nad własnymi rozważaniami, i ruszyłem korytarzem do sąsiedniego pomieszczenia, kontynuując moje poszukiwania. Zatrzymałem się jednak w połowie drogi, dostrzegając na wpół uchylone drzwi od łazienki. Przełknąłem ślinę. Mój umysł nakazał w tył zwrot, ale ciało nie posłuchało i ruszyłem w dokładnie przeciwnym kierunku, niż powinienem, nagle zupełnie zapominając o złoconych spinkach do mankietów. Niepokorna wyobraźnia przywołała mi przed oczy wspomnienie porannego Taemina, odzianego jedynie w odsłaniającą zdecydowanie zbyt wiele ciała, luźną koszulę. Zatrzymałem się o krok od drzwi do łazienki, czując wstydliwe pieczenie na czubkach uszu, które prawdopodobnie zdążyły już przybrać barwę głębokiej czerwieni. Ostatnimi czasy moje ciało coraz częściej zupełnie ignorowało komendy umysłu i, słowo daję, zachodziłem w głowę, jak będzie wyglądała reszta mojego życia, jeśli nie przestanie mi się robić gorąco od samego myślenia o Lee Taeminie. Moje serce zatłukło się niecierpliwie o żebra, zmuszając mnie do jeszcze jednego kroku w przód. Wstrzymałem oddech, jednocześnie mając ochotę samego siebie za to podglądactwo spoliczkować. Było już jednak za późno na odwrót. Nie wierząc w to, co właśnie robię, przechyliłem się na bok, żeby zerknąć przez uchylone drzwi, i…

…odetchnąłem z ulgą. Na moje szczęście Taemin był w pełni ubrany. Żadnych obnażonych ud, żadnych nagich ramion i obojczyków, żadnych pozbawionych przesłony łopatek. Zakręciło mi się w głowie, kiedy uświadomiłem sobie, jak nieprzyzwoitych widoków podświadomie oczekiwałem. Słabość do tego chłopaka powoli wywlekała ze mnie najdziksze instynkty.

Po dobrej minucie wpatrywania się w ścianę i dochodzenia do siebie po tym haniebnym ataku absurdu, kiedy zdołałem wreszcie nieco unormować oddech, zebrałem się na odwagę, by znów zerknąć w kierunku Taemina. Chłopak stał pośrodku łazienki, naprzeciwko umieszczonego na ścianie lustra, i przyglądał się z uwagą własnemu odbiciu. Zmarszczyłem brwi, z początku nie rozumiejąc, co Taemin robi. Poczułem ukłucie niepokoju w sercu na wspomnienie ostatniego razu, kiedy z taką intensywnością patrzył w szklaną taflę. Czy znów szukał w niej siebie? Czy znów próbował oczyścić swoje spojrzenie z tych warstw sadzy, które pozostawiła w jego oczach spalona niegdyś kłamstwami prawda? Czy znów bał się mierzyć wzrokiem z samym sobą? Wziąłem głębszy wdech, z zamiarem zainterweniowania i ponownego złamania tego bolesnego spojrzenia posyłanego mu przez jego własne odbicie. Zanim jednak zdążyłem choćby drgnąć, obserwowany przeze mnie chłopak zrobił coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewał.

Lee Taemin poprawił długą grzywkę, po czym przygryzł sugestywnie wargę, jednocześnie uważnie obserwując własne odbicie w lustrze. Następnie zmarszczył brwi, najwyraźniej nie do końca zadowolony z efektu, i dla odmiany przybrał inną minę, tym razem na wskroś uroczą. Obserwowałem tę scenkę z mieszanką zdziwienia i rozbawienia.

Bo oto Lee Taemin szykował się na randkę.

Nieco rozluźniony, ostrożnie uchyliłem drzwi szerzej i wsparłem się ramieniem o framugę, ręce krzyżując na piersi i w dalszym ciągu uważnie przyglądając się poczynaniom mojego chłopaka. Taemin był już w pełni ubrany, prezentując się nad wyraz elegancko w jasnej koszuli i bordowej kamizelce, w którą prawdopodobnie wyposażył go Kibum. Uśmiechnąłem się, dostrzegając na jego mankietach złote spinki, których szukałem przez ostatnich piętnaście minut. Widać nie byłem jedynym, dla którego każda kolejna randka nosiła miano specjalnej okazji.

Taemin spróbował kolejnej ekspresji, tym razem wcielając w życie swój firmowy, przebiegły uśmiech, ten jednak szybko zniknął z jego twarzy, bo chłopak zaczął nerwowo poprawiać niesforne kosmyki swoich włosów, które najwyraźniej za nic nie chciały ułożyć się po jego myśli. Kiedy Lee wydał z siebie pełen irytacji odgłos, ledwo powstrzymałem się przed parsknięciem śmiechem. Udało mi się jednak w porę opanować. Świadomość, że Taeminowi tak bardzo zależało, żeby dobrze przede mną wyglądać, była tak zaskakująco satysfakcjonująca, że nie zamierzałem szybko zaprzepaścić szansy na oglądanie tej urokliwej scenki. Na moje usta wpłynął nieznaczny uśmiech, kiedy chłopak zebrał włosy i związał je z tyłu głowy, a część przydługiej grzywki zdmuchnął z pola widzenia, dając mi wgląd w swoje ciemne oczy. Następnie przyjrzał się sobie, poddając swój wygląd ponownej krytyce. Kiedy zmarszczka niezadowolenia zniknęła spomiędzy jego brwi, mój uśmiech dodatkowo się rozjaśnił. Taemin uczesał się dokładnie tak, jak lubiłem najbardziej.

Zaintrygowało mnie jednak wahanie, które chwilę później pojawiło się na jego twarzy. Chłopak powoli ułożył dłonie na obu policzkach, znów spoglądając na samego siebie ze zmarszczonymi brwiami. Nie zdołałem powstrzymać pojawiającej się w głowie refleksji, że to tak naprawdę nie pierwszy raz, kiedy stroi się specjalnie dla mnie. W przeszłości z pewnością wielokrotnie musiał w podobny sposób stawać przed lustrem i szukać. Szukać maski odpowiedniej na dany dzień. Takiej, która skutecznie usidli serce Choi Minho. Mogłem mieć tylko nadzieję, że ból, który w tamtych czasach na pewno gościł w jego spojrzeniu, już nigdy nie powróci w toń moich ukochanych, migdałowych oczu. Że kłamstwa Sagi już nigdy nie odgrodzą Lee Taemina od należnego mu szczęścia.

Chłopak na moment zastygł w bezruchu, mierząc się tym samym, niepewnym spojrzeniem, sprawiając, że zapragnąłem podejść do niego, i znów przytulić, znów zapewnić, że era Sagi jest już za nami.

I wtedy Taemin ponownie mnie zaskoczył.

Jego uszy zaczerwieniły się nieznacznie, kiedy wydął uroczo policzki, najwyraźniej testując najsłodszą minę, jaką miał w zanadrzu. Widok ten był tak rozbrajająco uroczy i komiczny, że tym razem mimowolnie parsknąłem serdecznym śmiechem, nie mogąc już dłużej się powstrzymać. Taemin błyskawicznie odskoczył od lustra i obrócił się w moim kierunku, z miejsca gromiąc mnie groźnym, ostrzegawczym spojrzeniem, które nie pokryło jednak coraz wyraźniej widocznych rumieńców na jego policzkach.

- Jesteś obrzydliwym, zboczonym podglądaczem! – zarzucił mi gniewnie, wytrącony z równowagi moim śmiechem.

- A ty uroczym, zakochanym chłopakiem – odparłem rozbawiony. Moje słowa sprawiły, że Taemin umilkł, teraz już speszony do granic możliwości. Wciąż chichocząc, odepchnąłem się od framugi i ruszyłem w jego kierunku. Chłopak nawet nie drgnął, kiedy stanąłem przed nim i zacząłem poprawiać detale, takie jak zwisający luźno kosmyk włosów (który to czułem się w obowiązku założyć za jego lewe ucho), czy nieco przekrzywiony kołnierzyk (który z niejakim wahaniem poprawiłem, jednocześnie usilnie starając się nie wpatrywać zbyt długo w smukłą szyję). Taemin nic nie mówił, ale byłem pewien, że zagryza wargę od wewnątrz, i wcale mu się nie dziwiłem. Moje serce znów biło zbyt szybko, a sensacje w żołądku nasilały się wraz z każdą spędzoną w milczeniu sekundą. W końcu, zadbawszy o każdy szczegół wyglądu mojego chłopaka, okręciłem go delikatnie z powrotem w stronę lustra. Kiedy nie zaprotestował i znów stanął twarzą w twarz ze swoim odbiciem, objąłem go mocno ramionami od tyłu, i wsparłem brodę na jego barku. Wydałem z siebie teatralne westchnienie.

- Woow… stanowimy naprawdę olśniewającą parę – rzuciłem z żartobliwym samozachwytem, w zamian otrzymując poirytowane pacnięcie w głowę.

- Palant – mruknął Taemin, nie potrafiąc jednak zdusić cienia uśmiechu na tę uwagę. Chłopak ułożył dłonie na moich splecionych na jego brzuchu rękach, a ja wtuliłem się mocniej w jego szyję.

- Ale wiesz… - mruknąłem, czując jak Taemin wzdryga się pod moim łaskoczącym oddechem na jego karku. – Myślę, że to głównie twoja zasługa. – Chłopak uniósł brwi. – W końcu to ty tutaj jesteś specjalistą od uwodzenia… - Na te słowa Taemin fuknął na mnie i spróbował się wyrwać, ale nie dałem mu takiej szansy, zamiast tego zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. – A tak w ogóle to… lepiej nie stosuj na mnie tej miny z przygryzaniem wargi, bo gwarantuję, że nie skończy się to zbyt bezpiecznie… AUA! – Odskoczyłem od Taemina, który mściwie kopnął mnie w piszczel i złapałem się za obolałą kość. – Ja tylko ostrzegam! – rzuciłem na swoje usprawiedliwienie, pod jego groźnym spojrzeniem unosząc ręce do góry, w akcie niewinności. Taemin jeszcze przez chwilę mordował mnie wzrokiem, po czym przywołał na twarz dziwnie sadystyczny wyraz, który z pewnością nie wróżył nic dobrego.

- Dziękuję za radę – oznajmił przekornym tonem, robiąc krok w moją stronę i powolnym, jakby leniwym gestem poprawiając moją przekrzywioną muszkę na szyi. Przełknąłem głośno ślinę, czując jego palce na swojej skórze. Chłopak uśmiechnął się złośliwie, po czym pociągnął mnie za połę marynarki, żeby sięgnąć mojego ucha. – Ale możesz być pewien, że dobrze wiem, jak obchodzić się z tego typu minami. Z pewnością użyję ich w adekwatnym do tego momencie… - wyszeptał, wywołując dreszcze na całym moim ciele. Następnie puścił materiał mojego ubrania i z uroczym uśmiechem go wygładził. Ostatnie spojrzenie, które mi posłał wychodząc z łazienki, miało w sobie mieszankę kpiny, rozbawienia i ledwie zauważalnej obietnicy.

~*~

- Kto by pomyślał, że doczekam dnia, w którym Lee Taemin zaprosi mnie na miasto wieczorem… - powiedziałem pełnym udawanego zdziwienia tonem głosu, przystając na skraju krawężnika i pełną piersią wdychając chłodne powietrze, gromadzące się na cichnących uliczkach o tej ciemnej, zdobionej złotem lamp porze.

- Po pierwsze… - mruknął Taemin, stając tuż obok mnie i zerkając z ukosa - …to nie ja cię zaprosiłem. Jeśli mnie pamięć nie myli, to ty błagałeś mnie, żebym gdzieś z tobą wyszedł, idioto – oznajmił pełnym wyższości tonem, jednocześnie potrącając mnie ramieniem i spychając z krawężnika. Popatrzyłem na Taemina z wyrzutem, robiąc przy tym minę zbitego psiaka, która chyba wciąż była skuteczna, bo posyłane mi harde spojrzenie w mgnieniu oka stopniało, a chłopak parsknął śmiechem, najwyraźniej zapominając o swoim postanowieniu zgrywania niewzruszonego.

- Niech będzie, to ja cię zaprosiłem. – Pokiwałem głową, ale dostrzegłem, że mój uśmiech był dla Taemina alarmujący. Podszedłem bliżej niego, wciąż z tym samym wyrazem twarzy, który sprawił, że chłopak nieznacznie się spiął, przygotowany na kontratak. Fakt, że chwilę wcześniej zostałem zepchnięty na skraj ulicy, a on wciąż stał na chodniku sprawił, że byliśmy obecnie niemal równego wzrostu.

Zatrzymałem się tuż przed nim, wpatrując się intensywnie w jego piękne oczy, znacznie lepiej widoczne kiedy staliśmy twarzą w twarz, niż kiedy musiałem patrzeć w dół, jak to było zazwyczaj. Naraz wspomniałem te wszystkie razy, kiedy naszą różnicę wzrostu neutralizowały buty na obcasie, odwieczny atrybut Sagi. Wtedy widziałem w tych migdałowych oczach jedynie iskierki rozbawienia, pełną dystansu kpinę, czarującą psotność. Jak wiele ciemnych tonów mi umykało? Jak wiele niepewności między kolejnymi żartami? Jak wiele bólu znaczącego każde odwrócenie wzroku? Jak wiele wyrzutów sumienia barwiących uśmiechy? Czy to ja byłem tak ślepym głupcem, czy Taemin tak świetnym aktorem – ta kwestia wciąż pozostawała dla mnie tajemnicą. Sekrety przeszłości bledły jednak w obliczu tego wszystkiego, co widziałem na twarzy stojącego przede mną chłopaka obecnie. Potrafiłem przeczytać nazwę każdej emocji kształtującej jej rysy, znałem imię każdego uczucia barwiącego te wyjątkowe oczy. Wiedziałem nawet w jakim rytmie bije skryte w klatce żeber serce.

Lee Taemin był najpiękniejszą zagadką, jaką kiedykolwiek rozwiązałem.

Uśmiechnąłem się do własnych myśli, a stojący przede mną chłopak uniósł jedną brew pytająco, wciąż jednak nieco spięty pod moim intensywnym spojrzeniem. Wyciągnąłem ręce z kieszeni i splotłem je na jego plecach, zamykając go w uścisku, ale wciąż nie odrywając wzroku od jego oczu. Na zabój zakochałem się w ich głębi. Obserwowanie oczu Lee Taemina było jak patrzenie w niebo późną nocą. Wielkie i otwarte, pozbawione granic, pozbawione sekretów. Widziałem spirale migoczących gwiazd, widziałem rozkwity iluminujących subtelnie barw. Widziałem nawet strzępki chmur, co jakiś czas przesłaniających blask, przypominających o bolesnych czasach. Widziałem to wszystko i czułem zaszczyt, czułem dumę, że jestem jedynym widzem tego nocnego spektaklu. Lee Taemin nie pokazywał go byle komu. Zdobycie biletu zajęło mi sporo czasu, ale było warto. Mógłbym spędzić resztę życia wpatrując się w to miniaturowe niebo w taeminowych oczach.

- To ja cię zaprosiłem – powtórzyłem po całych wiekach milczenia, naraz uprzytomniając sobie, że mam coś jeszcze do powiedzenia. – Bo widziałem, jak bardzo chcesz zostać zaproszony – wyjaśniłem z powagą, a na moim małym nocnym niebie zajarzyła się błyskawica irytacji. – Spełniłem tylko twoją niewypowiedzianą prośbę. Nie musisz mi dziękować – dodałem z przekorą, ciesząc się chwilą triumfu, doskonale świadom, że nie będzie ona trwała długo.

- Panie Choi, od kiedy jest pan taki zuchwały? – rzucił w odwecie. – Wciąż pamiętam, jak miękły panu kolana na widok pięknej Sagi – dodał złośliwie, a ja zacisnąłem usta, świadom, że tę rundę przegrałem. Nie mogłem w żaden sposób zaprzeczyć jego słowom, bo tak naprawdę wobec wdzięków Taemina kolana miękły mi stokroć bardziej, niż przy Sagi czy kimkolwiek innym. I ten chłopak doskonale o tym wiedział. Wywróciłem oczami, widząc zwycięski uśmiech na jego twarzy.

- Lepiej mi powiedz co „po drugie” – zmieniłem temat, unikając odpowiadania na jego zaczepkę. Taemin zmarszczył brwi, zdezorientowany, dopiero po chwili przypominając sobie, że nie dokończył swojej wcześniejszej wypowiedzi.

- Po drugie… - powtórzył ze szczyptą wahania - …to nie pierwszy raz, kiedy wyciągam cię wieczorem na miasto… - Taemin uśmiechnął się blado, widząc moją zaskoczoną, ale poważną minę. – Daj spokój, nie musimy traktować tamtych czasów jako tematu tabu – powiedział, mając na myśli wszystkie nasze wypady do kasyna i w tym podobne miejsca, wszystkie te nocne ekspedycje, które zdawały się być teraz tak odległe, tak inne, jakby stanowiły część odmiennej rzeczywistości. A mimo to raz rozbudzone w pamięci wspomnienia nie chciały już odejść. Bo to właśnie po takich ciemnych uliczkach przemykaliśmy wieczorami, trzymając się pod ramię. Obcasy Sagi stukały o złocony blaskiem lamp bruk, a nasze docinki i śmiechy rozpraszały miastową ciszę. Światła ulicy migotały we włosach i oczach Taemina tak samo jak teraz, malując jego rysy tajemniczymi barwami, które już wtedy wywoływały we mnie fascynację. Wiedziałem jednak, że tylko dla mnie były to beztrosko spędzone chwile. Taemin chyba wyczytał to z mojego spojrzenia, bo pokręcił głową nieco pobłażliwie. – Masz rację, to był tylko teatrzyk – oznajmił, siląc się na lekki ton. – Ale wiesz… - Taemin spuścił wzrok i zaczął bawić się moją zawiązaną pod szyją muszką. – Przy tobie czasem zapominałem, że to jedno wielkie oszustwo… - powiedział cicho, nieśmiało. Moje serce zabiło szybciej.

- Na przykład kiedy? – zapytałem, poirytowany zdradliwą chrypką w moim własnym głosie.

- Na przykład… - Taemin przez chwilę milczał, a oczekiwanie na jego słowa sprawiło, że moje serce dodatkowo przyspieszyło. Kiedy chłopak uniósł wzrok, psotne iskierki zamigotały w jego oczach. - …wtedy! – zawołał, mocno mnie odpychając, błyskawicznym ruchem zdejmując buty i puszczając się w bieg. Przez chwilę stałem w bezruchu, zdezorientowany, wzrokiem śledząc tego niepoprawnego dezertera, umykającego ciemną ulicą. Dobrze pamiętałem tamtą noc, którą spędziliśmy w kasynie, oszukując grających tam, bogatych dżentelmenów. Dobrze pamiętałem późniejszą drogę przez miasto i, jakże mógłbym zapomnieć, biegnącego boso, obłąkanego chłopaka, przez którego moje serce zaczęło bić w nowym rytmie. Uśmiechnąłem się do własnych wspomnień, po czym sam puściłem się w pogoń za królem oszustów.

Dogoniłem go na rogu dwóch ulic. Przemykając przez ciemność rozlaną pomiędzy dwoma latarnianymi ostojami światła, wyglądał jak jeden z wielu nocnych cieni, goszczących w tym mieście. Kiedy tylko znalazł się w moim zasięgu, mocno chwyciłem go za rękę. Poczułem, jak chłopak odwzajemnia uścisk. Następnych kilkanaście metrów przebyliśmy we dwójkę. To było niesamowite uczucie, uciekać razem z nim. Nie oglądać się za siebie, nie myśleć o przeszłości. Tylko biec, biec, biec przed siebie, z ciepłem i śmiechem drugiej osoby u boku.

Tak oto Lee Taemin sprawił, że po raz pierwszy poczułem się, jak wolny duch. I wystarczyło mi jedno jego roziskrzone spojrzenie, żeby zadecydować, że tak właśnie chcę spędzić resztę życia.

Kiedy w końcu zwolniliśmy, nie mogąc stłumić śmiechu, który utrudniał nam bieg, Taemin wsparł się plecami o pociemniałą ścianę najbliższego budynku, a jego włosy znów rozsypały się w nieładzie wokół twarzy. To było jak oglądanie tej samej sceny ponownie. Tym razem jednak każda barwa zdawała się być o stokroć intensywniejsza, a każde współdzielone spojrzenie kryło w sobie głębię gwiezdnej nocy. I nie było to jedyne, co się zmieniło.

Tym razem nie zająłem miejsca obok Taemina, zamiast tego stając tuż przed nim, tak blisko, że w pierwszej chwili chłopak odruchowo spróbował się cofnąć, napotykając jednak barierę ściany. Wsparłem ręce o mur po obu stronach jego głowy. Nie byłem pewien, czy w głowie kręci mi się od biegu, czy też raczej od widoku tego miliona gwiazd, wymalowanych na tafli taeminowych tęczówek, ale wytrzymałem w bezruchu jeszcze tylko kilka sekund. Usłyszałem pacnięcie upuszczonych butów o bruk, kiedy pochyliłem się i pocałowałem go.

Pocałowałem go, bo kochałem sposób, w jaki zawsze zamierał, kiedy to robiłem.
Pocałowałem go, bo kochałem to, jak chwilę później oddawał pocałunek ze zdwojoną mocą.
Pocałowałem go, bo kochałem moment, w którym układał dłonie na moich policzkach, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.
Pocałowałem go, bo kochałem tempo naszych pocałunków, coraz szybsze z każdym uderzeniem serca.
Pocałowałem go, bo kochałem eksplozje emocji, które przelewał we mnie wraz z każdym zbliżeniem.
Pocałowałem go, bo kochałem fakt, że jest mój, a ja jego. Że jesteśmy razem, szczerze i prawdziwie.

Że nie musimy się więcej ranić. Że możemy biegać beztrosko i boso po nocnym mieście i całować się żarliwie i czule w ciemnych zaułkach.

Pocałowałem go, bo wiedziałem, że gdybym tego nie zrobił, on by mnie wyręczył.

Odsunąłem się od Taemina, podziwiając złoty błysk w jego oczach. Chłopak wywrócił oczami, widząc moją pełną zachwytu minę i dźgnął mnie palcem w pierś.

- Tego punktu planu nie pamiętam – stwierdził przekornie, głosem wciąż nieco zachrypniętym po pocałunku.

- Nie ma już żadnego planu, którego musielibyśmy się trzymać – odparłem z łobuzerskim uśmiechem.

- No proszę, w panu Choi nagle odzywa się buntownik – zakpił Taemin, tak dobrze mi znanym, jakby przeznaczonym specjalnie do naśmiewania się ze mnie tonem.

- Lepiej ubierz buty. Nie zamierzam cię nosić na rękach, jeśli coś sobie zrobisz – rzuciłem od niechcenia, choć obaj byliśmy świadomi kłamliwości tej wypowiedzi.

Taemin posłuchał jednak mojej sugestii, najwyraźniej mając dość tego typu szaleństw na jeden raz. Kiedy tylko się wyprostował, zaczął nerwowo poprawiać fryzurę, którą (jak sam wcześniej ukradkiem podejrzałem) z taką uwagą układał, jakby dopiero teraz uświadomił sobie skutki beztroskiego biegania po ulicach miasta. Chłopak przejechał palcami po nieco rozwichrzonej grzywce, ale zamarł, kiedy nasze oczy się spotkały. W jego głowie zapewne już kreowała się wyrafinowana riposta na moje rozbawione spojrzenie, nie zdążył jednak jej użyć, bo wyciągnąłem rękę i czule przesunąłem kciukiem po jego policzku.

- Zostaw. Dla mnie zawsze jesteś piękny – oznajmiłem miękko, wywołując na twarzy Taemina takie zmieszanie, że cofnąłem dłoń nieco płochliwie. Chłopak najwyraźniej potrzebował chwili, żeby oswoić się z tym komplementem. Kiedy w końcu sięgnął po moją rękę i splótł nasze palce, jego spojrzenie barwił piękny odcień szczęścia.

- Udam, że tego nie słyszałem – mruknął cicho, jednocześnie mocno ściskając moją dłoń, dając mi poczuć to nieśmiałe dziękuję, którego nie miał odwagi wypowiedzieć na głos. Odpowiedziałem mu szerokim uśmiechem, po czym ruszyliśmy wybrukowaną przez latarnie ścieżką złota, prosto w miastową noc.

~*~

Z ciężkim westchnieniem opadłem na stołek, dłońmi wspierając się o blat baru. Moje stopy pulsowały z bólu w eleganckich, niewygodnych butach i sam się sobie dziwiłem, że udało mi się jakoś dowlec tutaj i usiąść. Kiedy wpadłem na pomysł zabrania Taemina do lokalu tanecznego naprawdę nie sądziłem, że mój partner postanowi spędzić na parkiecie bite cztery godziny, bez jednej choćby przerwy. Kochałem z nim tańczyć, naprawdę. Ale w pewnym momencie moje nogi odmówiły posłuszeństwa, a on z pobłażliwym uśmiechem odesłał mnie na miejsce, samemu ani myśląc odpuszczać kolejnego wygrywanego przez Sally utworu. Ten chłopak wciąż mnie zaskakiwał.

Nie mając nic lepszego do roboty, zamówiłem w barze dwa drinki, mając nadzieję, że Taeminowi w końcu zachce się pić i przyjdzie tu do mnie choć na chwilę. Próżne jednak były moje nadzieje.

Zastukałem niecierpliwie palcami w szkło kieliszka, rozglądając się po pomieszczeniu. Lokal, w którym obecnie pracowała Sally, był znacznie skromniejszy niż ten stanowiący miejsce naszego pierwszego spotkania. Nie było grzesznej czerwieni ani rozrzutnego złota. Brakowało przesłaniającego pole widzenia, rodzącego plugawe fantazje dymu i czających się w nim, okolonych kredką par oczu, szukających swoich ofiar pośród klientów. Zamiast tego zastał nas niewielki barek, garść krzeseł i przeznaczony do tańca parkiet na skraju którego ustawiono pianino. Miejsce idealne na naszą randkę.
Jako że trwała zmiana Sally, dziewczyna nie miała szansy się z nami przywitać, ale posłała nam wdzięczny uśmiech i odegrała kilka żywiołowych utworów z zawartą w nich, niemą dedykacją, które to stały się pośrednią przyczyną moich obolałych stóp. Niemniej jednak Taemin bawił się wyśmienicie, a dla jego złotego uśmiechu byłbym gotów tańczyć choćby i na rozżarzonym węglu, dlatego byłem naszej drogiej pianistce wdzięczny za dodatkowe zaangażowanie w grę.

Co nie zmieniało faktu, że w obecnej chwili najbardziej na świecie marzyłem o zdjęciu butów…

Przestrzeń lokalu wypełniła kolejna dźwięczna melodia, a ja rozejrzałem się uważnie wokół, sprawdzając, czy nikt mnie nie obserwuje, po czym zanurkowałem pod blatem baru, kilkoma szybkimi ruchami rozwiązując sznurówki i zsuwając buty z obolałych stóp, byleby zaznać ulgi choć na chwilę.

- Ciężko dotrzymać mu kroku, nieprawdaż? – Odezwał się niespodziewany głos, sprawiając, że uderzyłem głową o skraj baru, usiłując niezdarnie się wyprostować i nie dać po sobie poznać, że zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Na sąsiednim stołku znikąd zmaterializował się Jinki, którego przyjazny uśmiech zadziałał na mnie kojąco. Nawet jeśli mężczyzna dostrzegł moje bose stopy, w żaden sposób tego nie okazał, za co byłem mu wdzięczny.

- To prawda. W tańcu nie ma sobie równych. – Skinąłem głową, zerkając w kierunku wirującego po parkiecie Taemina, ale szybko odwracając wzrok. Obserwowanie jego płynącego wraz z muzyką ciała było dla mnie co najmniej niezdrowe.

- Chyba nie tylko w tańcu – skomentował Jinki, a jego bystre oczy po raz kolejny zamknęły w sobie tę mądrość, którą już tyle razy ratował mi życie. Odpowiedziałem mu łagodnym uśmiechem. Miał rację. Odkąd Lee Taemin pojawił się w moim życiu przyszło mi biec za nim już tyle razy, że dobrze wiedziałem, jak trudno jest zrównać z nim tempo. Jak ciężko jest dogonić go, złapać za rękę i spowolnić ten pęd, w którym żył. Sprawić, żeby przestał uciekać przed przeszłością, żeby wreszcie stanął w miejscu, wziął głęboki wdech i pochwycił swoje tu i teraz. Żeby pozwolił mu zakwitnąć i pokryć minione błędy. Lee Taeminowi naprawdę ciężko było dotrzymać kroku. Byłem dumny z faktu, że mnie się to udało.

- Co ty tu robisz, hyung? – zapytałem, dopiero teraz przyglądając się przyjacielowi uważniej. Jego niesforne i przydługie kosmyki włosów były zaczesane staranniej niż zwykle, a nienaganny strój zdradzał istnienie jakiegoś szczególnego powodu, dla którego Jinki zjawił się w tym lokalu o tak późnej porze. Uśmiechnąłem się przekornie, kiedy mężczyzna zerknął przelotnie w stronę obrzeża parkietu, po czym zaczął błądzić wzrokiem po sali, nie patrząc mi w oczy.

- Ah, wiesz… Tak się kręcę tu i tam… - mruknął od niechcenia, tylko poszerzając mój uśmiech. Pierwszy raz w życiu miałem okazję oglądać speszonego Lee Jinkiego. Ów widok stanowił ciekawą odmianę po tych wszystkich razach, kiedy hyung znacznie lepiej wiedział, co się dzieje w mojej głowie i w moim sercu, niż ja sam. Wyciągnąłem rękę i poklepałem go po ramieniu, sprawiając, że wreszcie na mnie spojrzał.

- Twoje oczy błyszczą, hyung – oznajmiłem, naśladując sposób, w jaki on sam niegdyś skierował ku mnie podobne słowa. Jinki podrapał się nerwowo w tył głowy, ale na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech, tym razem nieco nieśmiały.

- Widzę, że korzystasz z moich nauk obserwacji, Minho – zażartował, rozładowując nieco atmosferę. Następnie już bez pierwotnego skrępowania ponownie spojrzał w stronę wygrywającej łagodną melodię pianistki. – Cóż, nie ma chyba sensu zaprzeczać… - dodał nieco nieobecnym tonem, uważnie śledząc wzrokiem każdy ruch Sally. Nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu na ten widok. Nigdy bym nie pomyślał, że za kulisami mojego przedstawienia rozegra się nie jedna, a dwie historie miłosne. Byłem szczęśliwy widząc, że ta bystra dziewczyna, która pewnej burzliwej nocy podjęła ze mną dyskusję o strachu przed miłością, odnalazła kogoś, kto nauczył ją odwagi. Już nie mówiąc o tym, że zakochany Lee Jinki to doprawdy rozczulający widok. Mogłem z czystym sumieniem stwierdzić, że gorąco kibicowałem tej dwójce.

Sally zaczęła kolejny utwór, tym razem w skali durowej, a mój wzrok automatycznie przeniósł się na błądzącego po parkiecie chłopaka. Jego włosy już dawno przestały zachowywać pozory ułożonych, a rudobrązowe kosmyki wirowały razem z nim, raz po raz łapiąc zbłąkane refleksy przyćmionego światła. Taemin tańczył z zamkniętymi oczami, a jego ciało zdawało się stanowić jedność z muzyką. Chłopak wzbijał się na czubki palców, ramionami zataczając szerokie koła, by po chwili znów opaść na zgięte kolana, sięgnąć dłońmi ziemi. Każdy jego gest wywoływał ciarki na moich plecach. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że czyjś taniec będzie w stanie wywołać we mnie tyle emocji. Ale to był Lee Taemin, aktor w białej masce. I właśnie odgrywał mistrzowską partię w tej nowej sztuce; sztuce prawdziwych uczuć. Zupełnie oczarował mnie tym swoim autorskim przedstawieniem. Bo ilekroć opadał i muskał palcami posadzkę, myślałem o wszystkich minionych upadkach, o bólu przeszłych dni, o ranach, które potrzebowały czasu, żeby się zagoić. Bo ilekroć wspinał się na palce i wyciągał dłonie ku górze, myślałem o złotym błysku w jego oczach, o zagubionych na nocnym niebie marzeniach, których postanowił szukać, o jasności jego uśmiechu, który było mi dane oglądać od tak niedawna. Bo ilekroć wykonywał gwałtowny piruet, myślałem o tych wszystkich momentach, w których wymykał mi się z uścisku, by zniknąć. Bo ilekroć obejmował się ciasno ramionami, myślałem o tych chwilach, w których wracał z tęsknotą w oczach i z bólem w uśmiechu. Bo ilekroć przykładał zwiniętą dłoń do piersi, myślałem o tych wszystkich razach, kiedy znaleźliśmy się tak blisko siebie, że mogliśmy usłyszeć bicie naszych przeznaczonych sobie serc.

Lee Taemin mnie kochał. Kochał mnie tym tańcem. I było to dla mnie chyba jeszcze cenniejsze, niż jakiekolwiek werbalne wyznanie uczuć.

- Coś czuję, że naprawdę już się od siebie nie uwolnicie. – Głos Jinkiego wyrwał mnie z transu, i aż podskoczyłem na swoim miejscu, spoglądając na niego zdezorientowany. Hyung uśmiechał się z rozbawieniem. – Obaj wpadliście po uszy – dodał, kręcąc głową nad stanem naszych serc. W odpowiedzi ułożyłem dłoń na piersi i westchnąłem teatralnie.

- Ah, jak ja to przeżyję? – rzuciłem dramatycznym tonem, jednocześnie szczerze zastanawiając się nad tym, jak będzie wyglądała reszta mojego życia, jeśli nie przestanę dostawać zawału serca wraz z każdym uśmiechem Taemina. – Cieszę się, że tak twierdzisz, hyung – dodałem poważniejszym tonem. – Bo naprawdę nie wyobrażam sobie znów go stracić… - Jinki pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Jakie macie dalsze plany? – To samo pytanie padło z ust kolejnej osoby, jak zwykle wprawiając mnie w trudne do wyjaśnienia zdenerwowanie. – Teatr jest pusty bez ciebie – powiedział nieco smutnym głosem, który mnie zaskoczył. – Od czasu przedstawienia wiele osób przychodzi i pyta o tego niesfornego narratora, który tak mistrzowsko poprowadził opowieść o miłości. – Oczy Jinkiego zamigotały ciepło, co wywołało u mnie niespodziewane wyrzuty sumienia.

- Wiesz, hyung… - zacząłem z wahaniem, nie wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. – Nie jestem pewien, czy kiedyś tam wrócę… - Spojrzałem na niego płochliwie, obawiając się reakcji na to stwierdzenie, które nawet dla mnie samego było zaskakujące. Jinki nie wyglądał jednak na szczególnie zdziwionego. Jak zwykle wyczytał wszystko z moich oczu.

- Chciałbym, żebyś zapamiętał jedno, Minho – powiedział, w przyjacielskim geście kładąc dłoń na moim ramieniu. – Ten teatr już zawsze będzie częścią ciebie. Nieważne gdzie pójdziesz i jaki tryb życia wybierzesz, wierzę że zabierzesz jego, należny ci, fragment ze sobą i wykorzystasz go po swojemu. – Jinki uśmiechnął się przekornie i szturchnął mnie lekko w ramię. – Ale pamiętaj, w razie czego zawsze możesz wrócić. Tylne drzwi pozostawiam otwarte.

- Dziękuję, hyung – powiedziałem, jak zwykle biorąc sobie słowa Jinkiego do serca. Ten człowiek jak nikt inny potrafił zapanować nad chaosem w mojej głowie. Mężczyzna posłał mi ostatnie pokrzepiające spojrzenie, po czym przeciągnął się i zerknął na zegarek.

- Lepiej załóż buty, dżentelmenie – mruknął porozumiewawczo, nie patrząc w moim kierunku. – Moja pani kończy zmianę za dziesięć minut. Potem następuje półgodzinna przerwa w muzyce, zanim zjawi się kolejna pianistka – poinformował mnie, po czym zachichotał pod nosem, bo zacząłem gorączkowo wiązać sznurówki, chcąc zdążyć na jeszcze jeden taniec. – Tylko nie potknij się o własne nogi! – krzyknął jeszcze za mną, kiedy zatoczyłem się niebezpiecznie, bo moje stopy wcale nie miały się lepiej niż jeszcze pół godziny temu. Nie zamierzałem jednak pozwolić, żeby ten ból przezwyciężył potrzebę kolejnego wspólnego tańca, więc zacisnąłem zęby i ruszyłem w stronę parkietu.

Sally uśmiechnęła się do mnie, widząc jak powracam do walki, i chyba celowo płynnie przeszła do nowego utworu. Dźwięczne tony łagodnej, jakby stworzonej do spokojnego kołysania się melodii wypełniły przestrzeń między mną a Taeminem, kiedy powoli zbliżałem się do wciąż pogrążonego w tańcu chłopaka. Z każdym krokiem czułem siłę jego emocji coraz wyraźniej, zupełnie jakbym właśnie wkraczał na ich teren, jakbym wkradał się między kolejne zbyt szybkie oddechy. Kiedy w końcu stanąłem tuż za nim, byłem gotów przysiąc, że słyszę mocne uderzenia jego serca w każdej wygrywanej przez pianistkę nucie.

Taemin zatrzymał się, wyczuwając moją obecność, a ja objąłem go od tyłu ramionami, z czułością wtulając się w jego szyję. Chłopak przez chwilę trwał w bezruchu i zastanawiałem się, czy właśnie kalkuluje w głowie wyśmianie mojej wcześniejszej dezercji z parkietu. W końcu jednak postanowił milczeć, jedną dłonią przykrywając moją własną, a drugą kładąc na mojej głowie. W tym momencie w pełni doceniłem dobrany przez Sally utwór. Jego płynąca leniwie melodia pozwoliła nam bezkarnie kołysać się i tulić, nie myśląc o krokach czy rytmie. W pewnym momencie uniosłem głowę i pocałowałem Taemina w policzek, chwilę potem mimowolnie sunąc nosem wzdłuż jego szyi. Kiedy moje usta nieopatrznie zbłądziły na skraj jego kołnierzyka, chłopak okręcił się w moich ramionach i rzucił mi w zamierzeniu naganne spojrzenie. Jego próba niewzruszoności spełzła jednak na niczym, bo oto cała piękna konstelacja zajaśniała w jego ciemnych oczach, a kolejne zdobiące ją gwiazdy zdawały się żarzyć subtelnie, w ledwo powstrzymywanym pożądaniu. Nie było słów zdolnych odpowiedzieć na to spojrzenie, więc pochyliłem się i pocałowałem Taemina czule, po czym przygarnąłem go do siebie, sunąc dłońmi po jego plecach, czując jak chłopak oplata ramionami moją szyję i zaczyna rysować palcami mrowiące wzory na moim karku. Obracaliśmy się powoli w miejscu, zasłuchani w swoje oddechy, zatraceni w swoim cieple.

I jeśli tak miał wyglądać finał taeminowego tanecznego spektaklu, to byłem gotów przez resztę życia własnoręcznie podtrzymywać kurtynę przed opadnięciem.

W końcu jednak nastąpił moment, w którym muzyka ucichła, a ja otworzyłem oczy i zamrugałem kilkukrotnie, dopiero po chwili rozluźniając uścisk i spoglądając na mojego partnera. Wzrok Taemina był chyba równie nieobecny co mój, ale chłopak uśmiechnął się do mnie urokliwie. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo naraz dobiegło nas klaskanie.

Obaj spojrzeliśmy w stronę Sally, która machała do nas entuzjastycznie, jednocześnie zbierając swoje nuty z pianina. Kiedy do niej podeszliśmy, twarz dziewczyny rozjaśnił radosny uśmiech. Zaraz jednak opanowała się, i zrobiła poważną minę.

- Wy dwaj, jesteście doprawdy bezwstydni – powiedziała mrużąc oczy i groźnie machając na nas palcem. Nie wytrzymała jednak ani jednego poważnego spojrzenia więcej, bo znów wybuchła serdecznym śmiechem. – To była czysta przyjemność dla panów grać – oznajmiła, potakując głową.

- To była czysta przyjemność tańczyć do granej przez panienkę muzyki – odparł Taemin przekornie zalotnym tonem, za który zgromiłem go wzrokiem, a on pokazał mi język. Swoją dziecinadą wywołaliśmy kolejny wybuch śmiechu Sally, która najwyraźniej obrała sobie obserwowanie naszych interakcji jako nowe hobby.

- Wpadajcie częściej! – zawołała przyjaźnie, na co pokręciłem głową, pokazując rękami literę X i bezdźwięcznie przekazując dobitne nie ma mowy ponad ramieniem Taemina.

- Będziemy przychodzić co wieczór – oświadczył mój partner, a ja zrobiłem teatralnie zbolałą minę i bezradnie zwiesiłem głowę. Sally zachichotała z mojej błazenady, co zaalarmowało Taemina. Chłopak odwrócił się w moim kierunku z zamiarem ukarania mnie za wygłupy, ale  nie zdążył mnie w żaden sposób skrzywdzić, bo naraz dobiegło nas wołanie.

- Hej, Jieun! – Jinki zamachał rękami w powietrzu, po czym zeskoczył ze stołka i ruszył w naszym kierunku. Uniosłem brwi, zorientowawszy się, że hyung zwraca się do Sally. Dziewczyna wybrała odpowiednią osobę za powiernika swojego prawdziwego imienia. Uśmiechnąłem się do własnych myśli, obserwując jak, nieco speszona, wychodzi mu naprzeciw. Kiedy stanęli naprzeciwko siebie przez chwilę milczeli, spoglądając sobie w oczy. W końcu Jinki nerwowo podrapał się w tył głowy i coś powiedział, a Sally… to znaczy Jieun po krótkim wahaniu zrobiła jeszcze jeden krok w przód i podarowała mu krótki pocałunek w policzek.

- uuuUUU! – Razem z Taeminem jak na komendę zaczęliśmy klaskać i wiwatować, do reszty zawstydzając parę i zwracając uwagę pozostałych gości lokalu. Sally spłonęła rumieńcem, a Jinki zaśmiał się z naszej błazenady i pomachał nam na pożegnanie, zabierając swoją panią na randkę.
Kiedy zniknęli za drzwiami wyjściowymi, Taemin odwrócił się w moim kierunku ze zmarszczonymi brwiami.

- Co? – zapytałem, bo chłopak dodatkowo zmrużył oczy, intensywnie się we mnie wpatrując.

- Czy my też tak wyglądamy? – zapytał w końcu, a ja przekrzywiłem głowę.

- Tak, to znaczy jak?

- Jak para zakochańców – odparł burkliwie, sprawiając, że niemal zakrztusiłem się śmiechem. Widząc, że wciąż wbija we mnie uparte spojrzenie, poczochrałem go pieszczotliwie po głowie i pocałowałem w policzek.

- Taemin, my jesteśmy parą zakochańców – odparłem, wciąż ze śmiechem, a on westchnął ciężko, zmuszony pogodzić się z losem.

- Olśniewającą parą zakochańców – sprostował, po czym ruszył w kierunku drzwi, umykając przed moim rozbawionym spojrzeniem.

~*~

Noc przywitała nas falą granatowo-złotego chłodu, który rozpanoszył się na miejskich uliczkach o tej ciemnej porze. I choć zegarek na moim nadgarstku wprawnie łapał świetle refleksy, sygnalizując mi, że godzina jest już dość późna, to ani mnie, ani Taeminowi nie spieszno było do domu. Rześkość powietrza skutecznie przepędzała senność, a ciepło dłoni neutralizowało zmęczenie. To była nasza noc. I zamierzaliśmy wykorzystać każdą jej granatową sekundę.

Opuściwszy lokal taneczny, spacerowym krokiem ruszyliśmy przed siebie, pozwalając miastu nas gubić, księżycowi odnajdywać, a gwiazdom prowadzić. Ciszę ulicy kilkukrotnie rozproszył stukot kopyt, kiedy zagubione między późnymi godzinami powozy przemykały obok nas niczym widma, pędząc w sobie tylko znanych kierunkach. Sporadycznie mijani przechodnie wyglądali jak przebarwienia na kurtynie nocy, jedynie o pół tonu ciemniejsze, niż wszechobecna ciemność.

Kiedy przeszliśmy obok wyjątkowo dużej i głośnej grupy ludzi, zapewne arystokratów czekających na powóz, który odwiezie ich do domu po wystawnym balu czy bankiecie, poczułem jak Taemin zacieśnia uścisk na mojej dłoni. Posłałem mu pytające spojrzenie.

- Gapią się na nas – mruknął na swoje usprawiedliwienie, wzruszając ramionami. Uniosłem brwi, zaskoczony.

- Przeszkadza ci to? – zapytałem, zerkając przez ramię na śledzących nas wzrokiem dżentelmenów oraz wymieniające jakieś uwagi damy, i w odpowiedzi posyłając im bezczelny, olśniewający uśmiech.

- Nie przeszkadza… - Taemin pokręcił głową. – Po prostu to dla mnie… nowość. – Chłopak zawahał się. Nie patrzył mi w oczy, zamiast tego zerkał w niebo nad naszymi głowami. – Ciekawe, co by powiedział Taesun, gdyby mnie teraz zobaczył…

- Myślę, że mógłby nie uwierzyć, że udało ci się wyrwać tak idealnego faceta, jak… AUA! – Chwyciłem się za żebra, skąd pulsował ból zadany mi przez taeminowy łokieć.

- Zdecydowanie za dużo gadasz. – Chłopak westchnął teatralnie. – Chyba naprawdę będę musiał zastanowić się nad tym kneblem…

- No ale powiedz… - nie dawałem spokoju, przekornie szturchając Taemina w ramię. – Taesun byłby szczęśliwy mając takiego zdolnego i przystojnego bratowego… - Niemal wygrzmociłem się pośrodku chodnika, kiedy Taemin złośliwie podłożył mi nogę, najwyraźniej nie mając więcej cierpliwości do moich wygłupów.

- Nie bądź taki pewny siebie. Najpierw musiałby cię zaaprobować… - odgryzł się złośliwym tonem.

- Aż tak ciężko zdobyć jego poparcie? – zapytałem, robiąc zdziwioną minę. – Ilu podobnych do mnie kandydatów odprawił?

- Jesteś zazdrosny – stwierdził Taemin, mierząc we mnie palcem i mrużąc oczy.

- Bzdura. Po prostu chcę wiedzieć na czym stoję – odparłem, a chłopak wywrócił oczami.

- I co zamierzasz z tą wiedzą zrobić? – Widząc na twarzy Taemina pełne kpiny rozbawienie, dumnie zadarłem głowę i wypiąłem pierś.

- Zamierzam szczycić się tym, od ilu adoratorów okazałem się być lepszy – stwierdziłem śmiertelnie poważnym tonem.

- Nie było żadnego – powiedział Taemin, z krzywym uśmiechem obserwując moje zdziwienie. Przez moment zastanawiałem się nad jakąś przekorną uwagą, ale wtedy jego oczy niespodziewanie spoważniały. Chłopak westchnął, nagle zmęczony. – Wiesz, jak to ze mną było… Nigdy nie widziałem w sobie odwagi potrzebnej, żeby… - Taemin zawahał się.

- …kochać – podsunąłem usłużnie, a on pokiwał głową.

 - I paradoksalnie właśnie dlatego to wszystko się wydarzyło… - kontynuował. Jego oczy zasnute były mgiełką wspomnień.

- Co masz na myśli? – zapytałem, a w kącikach ust chłopaka zaigrał nostalgiczny uśmiech.

- Jak już może zauważyłeś, Taesun niezwykle lubił się ze mną droczyć. W tej kwestii z pewnością byście się dogadali, naprawdę. Obaj posiedliście zdolność wyprowadzania mnie z równowagi… - Taemin skrzywił się, udając dezaprobatę.

- Dziesięć bonusowych punktów już na starcie! No popatrz, chyba jednak jestem idealnym kandydatem…

- Często dokuczał mi, mówiąc że naprawdę skończę jak stara, samotna Sagi – kontynuował Lee, zupełnie ignorując moją pełną samozachwytu uwagę. – Zazwyczaj nie reagowałem, bo doskonale wiedziałem, że każda odpowiedź na zaczepkę da mu zbyt wiele satysfakcji. Ale pewnego dnia zmieniłem taktykę. – Chłopak zamyślił się, a jego oczy pociemniały, przybierając przygaszoną barwę pochmurnej nocy. Kolejną przecznicę minęliśmy w milczeniu. Nie miałem odwagi go popędzać, niemal czując nagły ciężar jego myśli, piętnujący chłodne powietrze nocy. Taemin przygryzał wargę od wewnątrz, nie odwzajemniając moich zmartwionych spojrzeń, zbyt zagubiony we własnej głowie.

Kiedy pokonaliśmy kolejny zakręt, a chłopak w dalszym ciągu milczał, wyciągnąłem ku niemu rękę, ale wtem zatrzymał się gwałtownie, nerwowo zwinięte w pięści dłonie chowając w kieszenie spodni.

- To tutaj – oznajmił, intensywnym wzrokiem lustrując pustą o tej późnej porze ulicę, która w moich oczach nie różniła się niczym szczególnym od wielu innych, które minęliśmy po drodze. Widziałem jednak, że w przypadku Taemina jest inaczej. – To tutaj się zaczęło.

- Zaczęło co? – Chłopak uśmiechnął się nieznacznie, słysząc moje pytanie.

- Ta naiwna, piękna miłość, którą z całego serca chciałem znienawidzić – odparł zaskakująco miękkim, pozbawionym goryczy tonem. Następnie westchnął ciężko, na powrót wbijając wzrok w ulicę. – To był dzień jak każdy. Koło południa poszliśmy z Taesunem odwiedzić starą Sagi. Pamiętam, że to właśnie wtedy nauczyła mnie tańczyć walca…

- Hej, mówiłeś, że nie znasz kroków! – zarzuciłem mu, a chłopak zerknął na mnie z przekornym uśmiechem i wzruszył ramionami.

- Musiałem mieć jakiś pretekst, żeby się do pana zbliżyć, panie Choi. – Chłopak zaśmiał się, widząc moje oburzenie. – Lekcja tańca to idealna ku temu okazja, nie sądzi pan? – rzucił pozornie lekkim tonem, a ja sapnąłem, udając irytację.

- Wiedziałem, że powinienem był wziąć zapłatę za tę lekcję – burknąłem pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Taemin wywrócił oczami.

- I tak niczego bym się nie nauczył z twoich ledwie wydukanych instrukcji i niezręcznie mnie obejmujących dłoni – odgryzł się, godząc w moją dumę. – Stara Sagi miałaby niezły ubaw, gdyby widziała, jakiego sobie znalazłem nieudolnego nauczyciela…

- Ty niewdzięczny…

- Po spotkaniu z Sagi ruszyliśmy przez miasto, w kierunku domu – przerwał mi Taemin. - Na ulicach panował typowy dla popołudniowej pory gwar, a stukot kół i końskich kopyt odbijał się echem od ścian kamienic, komponował się z szumem ludzkich rozmów. Kiedy minęliśmy tamten zakręt… - chłopak wskazał gestem głowy róg ulicy - …Taesun znów zaczął mi dokuczać. Ale tym razem postanowiłem mu się odwdzięczyć. – Przekorny błysk w oczach Taemina kontrastował z goryczą czającą się w zakrzywieniu jego ust. – Zarzuciłem mu, że to z jego winy jestem niedoświadczony w kwestiach randkowania, i że jako szanujący się starszy brat powinien mnie tego nauczyć – powiedział, nie kryjąc nostalgicznego uśmiechu. – Taesun lubił wyzwania. Dobrze o tym wiedziałem. Dlatego go podpuściłem. Wypatrzyłem w tłumie piękną, samotną damę w błękitnej sukience i poprosiłem brata, żeby zaprezentował mi swój kunszt podrywacza.

Taemin westchnął cicho, pokornie, jakby na powrót witając wyrzuty sumienia, które zdawały się być stałymi gośćmi tych ciemnych, smutnych oczu. Chłopak przez dłuższą chwilę milczał, najwyraźniej bijąc się z myślami. W końcu wyciągnął zaciśnięte dłonie z kieszeni, i przysiadł na skraju krawężnika, topiąc spojrzenie w przeciwległej stronie ulicy, jakby nakładając na jej cichą, granatową powierzchnię zapisane w pamięci barwy gwarnego dnia, i ponownie oglądając rozgrywającą się tutaj, dla niego pierwszą scenę w spektaklu. Po chwili wahania ja również zająłem swoje miejsce na widowni, tuż obok Taemina, razem z nim szukając pośród cieni tej zagubionej, tej jaśniejszej przeszłości.

- To miały być tylko wygłupy, naprawdę – odezwał się w końcu cichym głosem. – Nie sądziłem, że tak to się potoczy. Nie chciałem. – Ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem. Wyciągnąłem rękę i objąłem go ramieniem, a chłopak wsparł głowę na moim barku, wciąż nie odrywając wzroku od ulicy. Dopiero w tym cichym momencie zrozumiałem. Zrozumiałem cały ogrom odpowiedzialności, którą przez cały ten czas Taemin na siebie brał. Zrozumiałem poczucie winy, które nie znikało z jego spojrzenia, ilekroć mówił, bądź myślał o bracie. Zrozumiałem jego walkę o honor, którą stoczył nie tylko dla Taesuna, ale i dla siebie. Żeby naprawić coś, co uważał za swój błąd. Jeden z najpiękniejszych i najsmutniejszych błędów w dziejach tej opowieści. – To miały być tylko wygłupy – powtórzył Taemin. – Ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, wydarzyło się coś niepojętego…

- Młodziutka Kim Sodam. Po raz pierwszy sama w wielkim mieście. Po raz pierwszy postępująca zgodnie ze swoją, a nie brata wolą – wyrecytowałem słowa bohaterki tej sceny, a Lee uniósł głowę i spojrzał na mnie zaskoczony. Odpowiedziałem mu nieznacznym uśmiechem, po czym utkwiłem spojrzenie w estradzie cudzych wspomnień, oczami wyobraźni malując na niej sylwetkę młodej damy w błękitnej sukni, zagubionej pośród gwaru miasta. - Czy spotka ją szczęście, o którym marzyła? – zawiesiłem głos, kątem oka dostrzegając, że Taemin spogląda w tym samym kierunku co ja, a na jego twarzy maluje się skupienie i powaga.

- Młody Lee Taesun. Przemierza tę samą ulicę tysięczny raz. Zamiast jednak spoglądać w niebo, jak to ma w zwyczaju, wbija wzrok w tłum pędzących w swoje strony ludzi. Czy odnajdzie w nim to, czego od zawsze szukał? – Taemin spoglądał w mrok ze zmarszczonymi brwiami, jakby faktycznie śledził losy przedstawienia, którego obaj staliśmy się narratorami. Jakby faktycznie szukał odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie.

- Młodziutka Kim Sodam spotkała na swojej drodze przystojnego mężczyznę – kontynuowałem, dostrzegając na twarzy Taemina cień bladego uśmiechu na te słowa.

- Młody Lee Taesun odnalazł w tłumie obojętnych twarzy piękną kobietę przyozdobioną w niewinny błękit.

- Młoda dziewczyna o dojrzałym do miłości sercu i młody chłopak o marzycielskim spojrzeniu, o niewinnym uśmiechu. Gdzieś pośród miejskiego gwaru ich oczy związała nić przeznaczenia, klucząca między przechodniami, wiodąca życie na nowe tory… - Moja kwestia wybrzmiała dumnie, barwiąc spojrzenia służących nam za aktorów cieni, które zgodziły się zastępczo wziąć udział w tym improwizowanym przedstawieniu.

- Ta miłość nie była błędem – powiedział Taemin, jakby dopiero teraz, obserwując ową małą, wyimaginowaną inscenizację, zaakceptował w pełni znaczenie tych słów.

- Oczywiście, że nie. – Pokrzepiająco ścisnąłem dłoń chłopaka. – Jestem pewien, że ani Sodam, ani Taesun nigdy nie mieli ci za złe, że przypadkiem doprowadziłeś do ich spotkania – oznajmiłem, na co Taemin odpowiedział mi wdzięcznym uśmiechem. – Ale powiedz mi… czy twój brat-podrywacz czegoś cię wtedy nauczył? – zapytałem przekornym tonem, a moje słowa spotkały się z niespodziewanym parsknięciem śmiechem.

- A gdzie tam! Tak naprawdę Taesun był w tych kwestiach jeszcze gorszy ode mnie. – Chłopak zachichotał pod nosem, zapewne wspominając nieudolne randkowe próby swojego brata. – Na sam widok dziewczyny, która mu się podobała, zupełnie tracił język w gębie…

- Więc nie zagadał do Sodam? – Uniosłem brwi, zdziwiony, ale Taemin pokręcił głową, tym razem z zaskakująco miękkim uśmiechem na ustach.

- Zagadał. Poniekąd... Wyrecytował jej swój wiersz.

- Więc jednak znał się na rzeczy! Kobiety lubią wiersze! – stwierdziłem tonem znawcy.

- Znalazł się specjalista od kobiet – burknął Taemin zgryźliwie.

- Miałem trochę do czynienia z Sagi, chyba można to uznać za pewne doświadczenie w tej dziedzinie – odparłem, a chłopak boleśnie dźgnął mnie w ramię, najwyraźniej nie uznając moich słów za godne werbalnego komentarza.

Następnie zapatrzył się znów w toń nocy, jakby żegnając się z tamtym Taesunem i Sodam, którzy pozostawali jedynie obrazami w jego pamięci. Kurtyna prowizorycznej sceny powoli opadła, a ulica ponownie zasnęła w srebrze księżyca. Chłopak westchnął cicho, więc podniosłem się z krawężnika i wyciągnąłem ku niemu otwartą dłoń, którą z wdzięcznością przyjął. Następnie ponownie ruszyliśmy przed siebie, wiedzeni spokojnymi prądami tej granatowej rzeki, która rozlała się po bruku, która zamalowała okna, która zakradła się w każdą szczelinę między kamienicami.

Taemin milczał, wsadzając ręce w kieszenie i ze zmarszczonymi brwiami wbijając wzrok gdzieś w ciemność rozpościerającą się tuż za granicą terytorium lamp, w mrok należący do miastowej nocy. Zdawało mi się, że czegoś wypatruje tymi smutnymi oczami, że kogoś szuka pośród granatowych cieni. Być może próbował dostrzec odległą sylwetkę brata, balansującą na krawędzi światła i ciemności? Być może chciał zobaczyć samego siebie, siebie z przeszłości, czekającego gdzieś w stukocie butów o bruk? A być może po prostu wpatrywał się w mrok, rozpamiętując minione bezpowrotnie dni? Nie dziwiłem mu się. To miasto stało się księgą wspomnień, albumem pełnym powoli blaknących zdjęć. Niektóre z nich były tak piękne, że ich niknące z każdym upływającym dniem kolory wywoływały nostalgię, tęsknotę. Inne z kolei raziły ciemnymi barwami, przywoływały niechciane myśli i uczucia, które winny pozostać w przeszłości i więcej nie wracać. Kolejne mijane przez nas ulice miały swój udział w opowieści, swoją własną scenę, która się na nich rozegrała, zupełnie jakby samo miasto stało się estradą tej najbardziej zwariowanej sztuki, w jakiej przyszło nam grać.

Bez słowa minęliśmy bramy parku, w którym kiedyś siedzieliśmy razem na ławce, wypatrując idealnej kreacji dla Sagi. Nie skomentowaliśmy również wąskiego zaułka, prowadzącego do nielegalnego kasyna, miejsca naszej niegdysiejszej beztroskiej rozrywki. W ciszy przecięliśmy ulicę handlową, na której znajdowała się ozdobiona czerwoną suknią witryna zakładu krawieckiego, po czym wyminęliśmy smutny i pusty o tej porze plac targowy.

Nie potrzebowaliśmy słów. Mijane przez nas miejsca zdawały się same z siebie gwałtownie ożywać, uwalniać zaklęte w przeszłości barwy, i równie szybko na powrót usypiać, kiedy tylko odwróciło się od nich wzrok. Podziwialiśmy to widowisko w milczeniu, pozwalając minionym dniom narodzić się i umrzeć w blasku tej dziwnej, księżycowej nocy.

Krocząc tą ścieżką wspomnień dotarliśmy do miejsca, w którym obaj zgodnie się zatrzymaliśmy. Gmach miejskiego teatru spoglądał na nas przychylnie, niczym stary, dobry przyjaciel. Przez chwilę kusiło mnie, żeby chwycić Taemina za rękę i zakraść się tylnym wejściem prosto na moją ukochaną scenę, mój drugi dom. Zupełnie tak, jak zrobiłem to wiele miesięcy temu. Dobrze jednak pamiętałem słowa, które Jinki skierował do mnie podczas naszej rozmowy przy barze. To zadziwiające, że hyung przeczuwał moje zamiary jeszcze zanim ja sam zadecydowałem o swojej przyszłości. I miał rację, teraz wiedziałem to już na pewno.

Zerknąłem w kierunku mojego towarzysza, ale ten nie odwzajemnił spojrzenia. Mierzył wzrokiem kształt uśpionego teatru. Jego zmarszczone brwi zdradzały, jak głęboko się nad czymś zastanawia.

- Planujesz wrócić do teatru? – zapytał w końcu, ledwo hamując zmartwienie wymalowane w oczach przed zagoszczeniem na całej twarzy. Zmartwienie, które mogło wydać się dziwne dla każdego innego, ale nie dla mnie. Nawet jeśli żaden z nas go nie rozumiał.

- Aktorstwo to część mnie. Nie sądzę, żebym był w stanie z niego zrezygnować – powiedziałem powoli, ważąc słowa. Blady cień rozczarowania przesłonił gwiazdy w taeminowych oczach, kiedy chłopak pokiwał głową.

- No tak. Nie dziwię ci się. – Mój towarzysz podarował mi wymuszony uśmiech, na widok którego pokręciłem pobłażliwie głową.

- Ale moja odpowiedź brzmi nie – oznajmiłem, a Taemin uniósł brwi, zdezorientowany. – Nie zamierzam wracać do teatru.

- Jak to? Przecież to twoje marzenie! – Na twarzy Lee ulga walczyła z niezrozumieniem dla mojej postawy. Posłałem chłopakowi ciepły uśmiech, po czym skierowałem spojrzenie na gmach przysłuchującego się naszej rozmowie budynku.

 - Myślę, że odegrałem już największą rolę, jaką mogłem zaprezentować na deskach tego teatru. Przy niej każda kolejna mogłaby wydać się zbyt drobna, zbyt nieznacząca, żebym potrafił się w nią zaangażować. – Westchnąłem, zmęczony ciężarem wspomnień, które wciąż czaiły się za tymi murami. Z moich ust jednak nie znikał uśmiech. Uśmiechałem się do tego starego, miejskiego teatru, niczym do przyjaciela na dobre i na złe. Uśmiechałem się do niego z wdzięcznością za wszystko, czego mnie nauczył. Uśmiechałem się uśmiechem pożegnalnym. – Tamta scena, podobnie jak całe miasto, stała się tłem zbyt wielu ważnych wydarzeń w moim życiu, żebym był w stanie ze spokojnym sercem na niej pracować. Niech więc ten teatr pozostanie dla nas miejscem naszej wspólnej, prywatnej sztuki, i wiernie służy innym spragnionym magii iluzji aktorom. Poza tym… - Na moment zawiesiłem głos, zerkając na słuchającego mnie z uwagą Taemina. – Sam powiedziałeś, że od tej pory gramy tylko w duecie. Zamierzam się tego trzymać.

Chmury niepewności powoli ustąpiły z tych pięknych, migdałowych oczu, na powrót dając mi wgląd w migoczące nieznacznie punkty gwiazd. Taemin szturchnął mnie łokciem, speszony moim pełnym uwielbienia spojrzeniem, ale jego usta malowane były uśmiechem.

- I wiesz… - dodałem po chwili, znów zadzierając głowę, tym razem topiąc oczy nie w gmachu teatru, ale w otwartym, nocnym niebie nad moją głową. – Chyba znów budzą się we mnie moje szczeniackie marzenia. – Na te słowa chłopak uniósł brwi, pytająco. Wziąłem głęboki wdech. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz wolnym duchem razem ze mną? – zapytałem dużo mniej pewnym tonem, niż tego sobie życzyłem.

Taemin przez chwilę spoglądał na mnie, zaskoczony tą niespodziewaną propozycją, ale w końcu uśmiechnął się czarująco, po czym stanął na palcach i podarował mi krótki, ale pełen obietnic pocałunek, który wystarczył za wszelkie werbalne potwierdzenia. Następnie obaj zerknęliśmy w niebo nad naszymi głowami, to samo niebo, które od tej pory miało zastępować nam zdobioną malunkami, teatralną kopułę sufitu.

- Robi się późno – mruknąłem od niechcenia, chyba tylko dla zachowania pozorów, bo w rzeczywistości było późno już od bardzo dawna. Księżyc w najlepsze gospodarował materiałem granatu, ale noc ani myślała się kończyć. Taemin uśmiechnął się do mnie dziwnie, tajemniczo, czarująco.

- Jest jeszcze jedno miejsce, które chciałbym dzisiaj z tobą odwiedzić – szepnął cicho, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął księżycowymi ulicami, przez kaskady latarnianych świateł, aż ku dobrze nam obu znanemu szyldowi nocnego lokalu. Miejsca, które było naszym początkiem.

- Jesteś pewien? – zapytałem z wahaniem, spoglądając na ciemne drzwi z niejaką obawą, niczym na kurtynę, za którą przyjdzie mi zmierzyć się z wyjątkowo trudnym scenariuszem. Kilka przynależnych do dzielnicy rozrywki widm wyminęło nas chwiejnie i skierowało się w stronę nęcącego czerwienią szyldu. Taemin powiódł za nimi spojrzeniem, a kiedy zniknęli za drzwiami zadarł głowę do góry i zmrużył oczy.

- Czyżby pan tchórzył, panie Choi? – rzucił przekornie, zamykając mnie w zaklęciu swojego uśmiechu. Westchnąłem ciężko.

- Twoje kaprysy pewnego dnia wpędzą mnie do grobu – oznajmiłem, po czym ścisnąłem mocniej jego dłoń i ponownie wkroczyłem w krąg grzesznej czerwieni.

~*~

Nocny lokal nie zmienił się zbytnio od mojej ostatniej wizyty. Złocone dekoracje w dalszym ciągu raziły tandetą, a siedzący przy stolikach klienci nie przestawali wpatrywać się pożądliwie w okupowany przez tancerki podest. Bordowe draperie wciąż nadawały tonącemu w dymie pomieszczeniu erotycznej atmosfery. Lokal się nie zmienił. To ja byłem inny, niż kiedyś.

Pozwoliłem Taeminowi poprowadzić się w głąb pomieszczenia, aż ku temu szczególnemu stolikowi, naszemu stolikowi, który szczęśliwie okazał się być wolny. Tam chłopak zatrzymał się i zerknął na mnie przez ramię. Półuśmiech na jego ustach i te podejrzane iskierki w oczach sprawiły, że moje serce przyspieszyło niespodziewanie. W jarzącym się czerwienią półmroku lokalu spojrzenie Lee Taemina nabierało wyjątkowo niebezpiecznego wyrazu. Z trudem przełknąłem ślinę, kiedy chłopak odsunął dla mnie krzesło, i gestem ręki nakazał mi usiąść. Nie miałem w sobie siły, żeby protestować.

I tak zaczęła się kolejna inscenizacja, przedstawienie odgrywane przez nas i dla nas, finalny akt na tej ścieżce wspomnień, którą razem przebyliśmy owej dziwnej nocy.

Ułożyłem zaciśnięte nerwowo dłonie na kolanach i wpatrzyłem się w mglistą przestrzeń przed sobą. Wstrzymałem oddech. Czekałem. Czekałem na tę pierwszą scenę, w której przyszło mi brać udział.

Kiedy wreszcie poczułem cudze dłonie na swoim torsie, wypuściłem powoli powietrze z płuc i przymknąłem oczy, zatracając się w tym znajomym, choć zupełnie odmiennym niż za pierwszym razem dotykiem. Nie było już czarnych, eleganckich rękawiczek, nie było mgiełki damskich perfum. Ale były te ręce, które tak dobrze znałem. Były te dłonie, które tyle razy pozwoliły mi się trzymać. I ten dziwny, zupełnie nowy rodzaj dygotania w piersi. Piętno naiwnego zakochania.

Droczący się ze mną dotyk zniknął z moich ramion, i uniosłem powieki, napotykając jarzące się w półmroku spojrzenie migdałowych oczu. Tych szczególnych, jedynych w swoim rodzaju oczu, które czarowały mnie wciąż na nowo, nieważne ile razy się im przyglądałem. I choć owe dwa ciemne kręgi przestały być już dla mnie tak niepojętą zagadką, jak za pierwszym razem, kiedy było mi dane w nie spoglądać, tajemniczość znów zakradła się między rzęsy, znów przebarwiła kolor źrenic. Czy to to miejsce w tak dziwny sposób dekorowało głębię owych oczu? Czy to może serce ich właściciela pozwoliło uwolnić się nowym barwom? Jedno było pewne – ta noc zmierzała ku co najmniej niebezpiecznemu zakończeniu.

Po dłuższej chwili milczenia odchrząknąłem, w zaskakująco nerwowy sposób, i spróbowałem rzucić Taeminowi ostre spojrzenie.

- Znów stosujesz na mnie swoje sztuczki? – zapytałem oskarżycielskim tonem, a chłopak zaśmiał się widząc moją minę.

- Skąd ten pomysł? – rzucił w odpowiedzi, wspierając łokcie na stole i układając brodę na splecionych dłoniach. Kilka rozbawionych gwiazdek zamigotało w jego oczach. – Czyżbyś czuł się uwodzony? – dodał niewinnym tonem, jednocześnie zaczynając bawić się kosmykami własnych włosów, co jakiś czas leniwym gestem nawijając jeden z nich na palec. Miałem przemożną ochotę kopnąć go pod stołem, ale niestety byłem na daną chwilę zbyt skupiony na próbach zachowania kamiennej twarzy. Nie chciałem dawać mu tej satysfakcji, której ewidentnie łaknął.

- Lepiej oddaj mi mój portfel – powiedziałem, ignorując jego pytanie. Chłopak zmrużył oczy na te słowa i wydął dolną wargę, niezadowolony.

- Psujesz nastrój – mruknął markotnie, a ja ledwo zdołałem utrzymać poważną minę. Marudny Taemin okazał się być niedorzecznie wręcz uroczy.

- Panie Lee – naciskałem dalej, nie spuszczając z twardego tonu. Taemin wzniósł oczy ku niebu, po czym westchnął ciężko. W jego rękach niepostrzeżenie zmaterializowała się moja własność. Złodziejaszek posłał mi przebiegły uśmiech.

- Znów dałeś mi się okraść – oznajmił, obracając mój portfel w dłoniach.

- Znów wiele na tym nie zyskałeś – odparłem zgodnie z prawdą, bo gotówki miałem przy sobie niewiele więcej, niż poprzednim razem. Na te słowa Taemin gwałtownie przestał bawić się moim portfelem, i wbił we mnie niebezpiecznie intensywne spojrzenie.

- Tego bym nie powiedział… - mruknął z zagadkowym uśmiechem, który sprawił, że poczułem się niepewnie. Lee Taemin wciąż potrafił igrać z moim sercem jak prawdziwy zawodowiec. Z trudem przełknąłem ślinę.

- Co masz na myśli?

- Zyskałem potwierdzenie – wyjaśnił lakonicznie. Na widok mojej pytającej miny uraczył mnie szelmowskim uśmiechem. – Upewniłem się, że tak naprawdę lubisz oddawać mi panowanie nad sytuacją – oznajmił zadziornie, a moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Przez chwilę nic nie mówiliśmy, tylko wpatrywaliśmy się w siebie, Taemin z wieloznacznym półuśmiechem, ja z dłonią zaciśniętą w napięciu na skraju stołu.

- Jeszcze trochę i naprawdę mnie dzisiaj uwiedziesz… - odezwałem się w końcu zachrypniętym głosem. Satysfakcja tańczyła w ciemnych oczach, a ja w żaden sposób nie potrafiłem temu zapobiec. Taemin pochylił się ponad stołem. Nasze twarze znalazły się zdecydowanie zbyt blisko siebie.

- Cóż, chyba za bardzo przywiązałem się do swojej roli – stwierdził z przekorą. Nie byłem pewien, czy jego słowa powinny mi się podobać, czy wręcz przeciwnie – powinienem się ich obawiać. Światła i cienie znów igrały na jego twarzy, zwodząc mnie i dokuczając, nie pozwalając złapać głębszego oddechu. Wypełniający lokal, barwiony burgundem dym zdawał się powoli zagnieżdżać w spojrzeniu Taemina, stopniowo ogarniać również mój umysł. Mimowolnie wyciągnąłem dłoń przed siebie, a mój wzrok niespodziewanie zsunął się na te piękne, pełne usta, które tak cholernie chciałem w tym momencie pocałować. Zanim jednak zdążyłem dotknąć palcami taeminowego policzka, albo tym bardziej zasmakować owych nęcących mnie warg, chłopak odsunął się ode mnie. Rzuciłem mu rozczarowane spojrzenie spod zmarszczonych brwi, a on w odpowiedzi jedynie mrugnął figlarnie, po czym znów przybrał tę leniwą pozycję, która doprowadzała mnie do szaleństwa.

Taemin bawił się ze mną. Nie zamierzałem pozostać mu dłużny.

Tak zaczęła się nasza gra gestów, potyczka na niewypowiedziane słowa. Taemin mi się przyglądał, a ja przyglądałem się jemu. Gdyby ktoś obserwował nas w tamtym momencie, mógłby pomyśleć, że jedynie mierzymy się spokojnymi i może odrobinę zbyt skupionymi spojrzeniami. W rzeczywistości jednak niemal czułem elektryczność buzującą w dzielącej nas przestrzeni. Przygaszone światła wydobywały z rys twarzy Taemina tylko część zaszyfrowanych tam znaczeń, pozostawiając miejsce dla skrytej między cieniami sfery niedosłowności. Sfery, która skutecznie pobudzała moją wyobraźnię. Kurtyna bordowego dymu nakładała się na półuśmiech chłopaka, nadając mu drapieżnego wyrazu, który przyprawiał mnie o dreszcze. I choć muzyka dudniła mi w uszach, a odgłosy bachicznej zabawy rozlegały się z każdej strony, wszystko to zdawało się być przytłumione, jakby dochodziło z oddali. Jakby istniał tylko ten stolik i nas dwoje, siedzących przy przeciwnych jego krawędziach, zbyt daleko, by spełnić którąkolwiek z pojawiających się w głowie wizji. Dlatego dusiliśmy je w sobie, prowadząc tę niemą rozmowę, kryjąc potrzebę bliskości w barwie uśmiechu, a tęsknotę za dotykiem zaklinając w zmarszczeniu brwi. Oczy Taemina były piękne, niezgłębione, niezmierzone. W ich ciemnej toni mogłem dostrzec powoli rozpalające się nowe gwiazdy, których imion jeszcze nie znałem. Chciałem dotknąć każdej z nich, chciałem zatracić się w ich póki co żarzącym się nieznacznie blasku. Bo wiedziałem, że te drobne iskry gotowe są wzniecić pożar. Pożar, który będzie naszym wspólnym udziałem. Pożar, którego żaden z nas nie będzie chciał gasić.

- Podać coś? – Czyjś głos brutalnie przeciął nić wiążącą moje i Taemina spojrzenie. Uniosłem wzrok na skąpo ubraną dziewczynę, która zatrzymała się przy naszym stoliku. Na widok moich płonących żywym ogniem oczu kelnerka mimowolnie cofnęła się krok w tył, zaskoczona. Uśmiechnąłem się do niej szeroko, po czym przeniosłem wzrok na Taemina. Figlarne rozbawienie błąkało się po kącikach jego ust.

- Nie trzeba – rzuciłem w kierunku wciąż czekającej kelnerki, nie przestając jednak mierzyć się z moim partnerem intensywnym spojrzeniem. – Myślę, że mamy już wszystko, czego nam trzeba – dodałem z psotnym uśmiechem, po czym wstałem od stołu i szarmanckim gestem zaoferowałem Taeminowi swoje ramię. Chłopak wywrócił oczami i przyjął ten gest, pozwalając mi poprowadzić się ku wyjściu. Z powrotem na teren miastowej nocy.

~*~

Uśmiechnąłem się, obserwując jak Taemin niedbale zrzuca buty i wdrapuje się na moje zaścielone łóżko, po kilku chwilach wiercenia się odnajdując wygodną, na wpół leżącą pozycję. Następnie chłopak przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilową oznakę zmęczenia po tym długim dniu. Wystarczyło jednak kilkanaście sekund ciszy, żeby ponownie uniósł powieki, i spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Czemu się tak szczerzysz? – fuknął w moją stronę, zapewne doskonale świadom powodu mojej uciechy. Wzruszyłem ramionami lekceważąco, ale moja mina pozostała niezmiennie rozbawiona.

- Cóż, nie sądziłem, że zamierzasz tu spać co noc… - mruknąłem wymownie, tylko dodatkowo go irytując.

- Kto powiedział, że zamierzam tu spać? – rzucił burkliwie, sfrustrowany własnymi zarumienionymi lekko policzkami. – Po prostu po przetestowaniu każdej dostępnej mi powierzchni płaskiej w tym mieszkaniu, doszedłem do wniosku, że twoje łóżko jest najwygodniejsze. Dlatego postanowiłem tu trochę posiedzieć. Czy ty musisz zawsze wszystko nadinterpretować?

- Jak zamierzasz tu spać, to radziłbym ci uważać – stwierdziłem, zupełnie ignorując jego mizerne wymówki. Chłopak uniósł brwi, a ja posłałem mu pełne powagi spojrzenie. – Jeśli znów wleziesz mi pod kołdrę tak skąpo ubrany, jak ostatnio, to nie ręczę za siebie…

- Zboczeniec! – krzyknął Taemin, rzucając we mnie poduszką i pospiesznie wyplątując się z mojej pościeli. W końcu z buntowniczą miną stanął z powrotem na podłodze, moje rozbawione spojrzenie kwitując dziecinnym pokazaniem języka.

Uroczy.

Z mojej piersi wydobyło się mimowolne westchnienie, którego czuła barwa zaciążyła w przestrzeni między nami. Harde spojrzenie Taemina złagodniało, a łuk brwi wykrzywił się w zdumieniu nagłą zmianą mojej postawy. W odpowiedzi na jego bezdźwięczne pytanie posłałem mu miękki uśmiech. Chłopak speszył się, ale ani na moment nie oderwał wzroku od moich oczu. Mocniej zacisnąłem dłoń na oparciu swojego krzesła.

Znów coś się działo w kurtynie dzielącego nas powietrza. Znów coś buzowało i kotłowało się, nadając wymienianym spojrzeniom nowego wymiaru intensywności. To napięcie, którego doświadczyliśmy w nocnym klubie, wpatrując się w siebie w milczeniu, wcale nie zniknęło. Próbowaliśmy zatuszować je żartami, zneutralizować złośliwościami, unieszkodliwić swobodą. Ale ono wciąż piętnowało głębię naszych oczu, zarówno kiedy wracaliśmy z nocnej wyprawy pośród kaskad księżycowo-latarnianego światła, jak i teraz, w półmroku mojej sypialni.

To napięcie było iskrą.

A my ledwo dusiliśmy dwa małe ogniska, które w nas wznieciła.

Powoli wypuściłem powietrze z płuc, próbując się uspokoić. Taemin odwrócił wzrok i nerwowym gestem założył pasmo włosów za ucho.

- Jest późno. Pójdę już… - wymamrotał, robiąc krok w stronę drzwi. Błyskawicznie podniosłem się z miejsca i stanowczo chwyciłem nadgarstek chłopaka, unieruchamiając go. Wziąłem drżący wdech.

- Zostań ze mną tej nocy. Proszę. – Błagalna nuta w moim głośnie zaskoczyła nawet mnie samego. Po prostu nie potrafiłem znieść myśli o kolejnej nocy spędzonej na tęsknym wpatrywaniu się w ścianę. I dobrze wiedziałem, że nie jestem w tym sam. Taemin przez chwilę trwał w bezruchu, uporczywie, jakby obronnie, wpatrując się w moją dłoń na swoim nadgarstku. W końcu jednak uległ własnemu sercu i powoli uniósł wzrok.

Nasze spojrzenia się spotkały.

I wtedy niespodziewanie usłyszałem muzykę. Zupełnie jakby kradziony śpiew radia znów uraczył nas swoją przysługą. Melodia zdawała się sączyć ze ścian, z sufitu, emanować zza drzwi i spod podłogi. Była wszędzie i nigdzie. A każda upływająca sekunda wzmagała jej intensywność. Po spojrzeniu Taemina wiedziałem, że on też ją słyszy. Muzyka pulsowała rytmicznie w jego ciemnych oczach, których głębia nagle nabrała niebezpiecznego wyrazu. Z trudem przełknąłem ślinę, czując jak przyspieszająca melodia niemal rozsadza mi pierś, domagając się posłuszeństwa. To nie radio dla nas grało. To nie zewsząd dobiegała muzyka. My sami byliśmy jej źródłem. My i to buzujące między nami napięcie, rodzące jedyną w swoim rodzaju pieśń.

Tango spragnionych serc.

Nie odrywając wzroku od oczu Taemina, zsunąłem dłoń po jego nadgarstku i splotłem nasze palce. Drugą rękę umieściłem na jego talii, stalowym chwytem przyciągając go do siebie. Przez chwilę staliśmy tak, w bezruchu, oddychając zbyt szybko, zbyt łapczywie, jakby lada moment mogło zabraknąć nam tlenu.

I wtem rozległy się pierwsze takty władczej melodii, dużo intensywniejszej niż dotychczas. Jak na komendę przybraliśmy odpowiednią postawę, a krew zaszumiała mi w uszach, niemal zagłuszając muzykę wygrywaną przez dwa serca. Pieśń wciąż jednak dźwięczała głośno, sterując naszymi ruchami i nadając rytm oddechom. Była jedynym punktem odniesienia w moim świecie, który obecnie zamykał się w magii taeminowych oczu, w cieple jego dłoni i w dystansie między nami. Dystansie, którego nie mogłem znieść, a którego nie wolno było mi pokonać póki taniec nie dobiegnie końca.

Tak zaczęło się nasze tango. I nie ma chyba na świecie drugiego tańca, który tak dobrze obrazowałby historię naszej dziwnej miłości.

Taemin odepchnął mnie gwałtownie. Zaczęliśmy krążyć w takt rytmu dudniącego w naszych piersiach. Nasze płonące spojrzenia zdawały się być związane stalowym łańcuchem, którego nie sposób było rozerwać. Każdy krok stawiałem ostrożnie, jakby jeden niewłaściwy ruch mógł wszystko zaprzepaścić. A Taemin skradał się ku mnie, zgrabnymi ruchami, zmniejszając odległość między nami, jakby gnany przez tę apodyktyczną pieśń, która dyktowała nam kolejne posunięcia.

W końcu chłopak znalazł się tuż przede mną, wprost na wyciągnięcie ręki. I choć żar płonął w jego oczach, choć pragnienie rozpalało policzki, nie dotknął mnie ani razu. Zamiast tego przesunął dłońmi po swoim ciele, wplótł palce we włosy, ekstatycznie przymknął powieki.

Uwodził mnie.

Uwodził mnie, jak przy naszym pierwszym spotkaniu w nocnym klubie. Ale tym razem nie zamierzałem pozostać bezczynny.

Zrobiłem stanowczy krok do przodu, chcąc znów zamknąć jego dłoń w uścisku, ale okazał się szybszy. Umknął, zanim zdążyłem go dotknąć. Znów znaleźliśmy się po dwóch stronach pokoju, mierząc się ognistymi spojrzeniami, i krążąc w kółko, jakby szykując się do kolejnego ataku.

Dziwny był to taniec. Bo zbliżaliśmy się do siebie, ale jednocześnie zawsze kończyliśmy rozdzieleni. Bo pragnęliśmy siebie, ale jednocześnie trwaliśmy w narzuconej przez rytm serc odległości. Bo udawaliśmy dystans, ale jednocześnie nasze spojrzenia ani na moment nie przestały się o siebie ocierać. Dziwny był to taniec. Niemal tak dziwny, jak sama miłość.

Kiedy znów znaleźliśmy się o krok od siebie, postawa Taemina było dużo mniej harda, niż poprzednio. Jego dłonie dużo mniej stanowcze w odpychaniu moich. Jego oczy dużo mniej skore do tłumienia igrających w nich płomieni. Zupełnie jakby jego wola walki z obezwładniającym rytmem stopniowo słabła w obliczu pragnienia bliskości.

Tym razem zadziałałem szybciej, niż poprzednio, zakleszczając go w uścisku i prowadząc nasz pełen pasji taniec między ścianami mojej sypialni. Taemin poddał mi się, pośród kolejnych kroków posyłając mi dziwnie chaotyczne spojrzenie. Puściłem jedną jego rękę, zmuszając go do zrobienia piruetu. Kiedy wrócił w uścisk moich ramion, coś się zmieniło. Nowa zawziętość zabarwiła jego rysy i poczułem, jak chłopak przestaje stosować się do moich ruchów, wprowadzając własne. Zaczęliśmy walczyć o prowadzenie w tym pokręconym tańcu. Zupełnie, jakbyśmy pojedynkowali się o przywilej zadecydowania o dalszych losach tłukącej się w piersiach pieśni.

Nasza rywalizacja była zażarta. Taemin mnie odpychał, by chwilę potem znów przyciągnąć do siebie. Zawsze jednak zachowywał względnie bezpieczną odległość, nie ważne jak bardzo starałem się ją zlikwidować. Aż do chwili, w której moje serce zadudniło wyjątkowo ponaglająco, w odpowiedzi na co oplotłem rękami talię Taemina tak mocno, że nasze biodra zderzyły się o siebie. Taniec urwał się na moment, kiedy poczułem ciepły oddech chłopaka na swoim policzku. Nasze twarze dzieliły milimetry. Niemal czułem, jak mocno jego serce bije, tuż przy moim własnym. Wziąłem głęboki wdech, ale Taemin ubiegł moje zamiary.

Pocałował mnie.

I to tak intensywnie, tak mocno, tak desperacko. A potem wycofał się, ożywiając umierające tango, znów klucząc między zmysłami, znów prowadząc krzywdzącą nas obu grę.

W jego oczach widziałem dezorientację. Taki sam rodzaj zaskoczenia własnym zachowaniem, jak tych wiele miesięcy temu, zaraz po pocałunku na tarasie posiadłości rodzeństwa Kim. Uśmiechnąłem się smutno. Dobrze wiedziałem, jak wyglądały następne akty tej opowieści.

Tym razem to ja przełamałem dystans. Taemin odwrócił się do mnie plecami, a ja objąłem go od tyłu, prowadząc ów dziwny taniec z chłopakiem, którego twarzy nie byłem w stanie dostrzec. Tym mocniej wsłuchałem się w wiodącą naszymi losami muzykę. Nie mogąc wytrzymać braku kontaktu wzrokowego, zacząłem subtelnie całować szyję i kark Taemina, ani na moment nie przerywając naszego tańca. Chłopak wyraźnie drżał pod moim czułym dotykiem, pod ciepłem mojego oddechu. Jakby nie potrafił znieść tej szczerości, którą zabronił sobie odwzajemniać. Mimo bólu, trwał jednak odwrócony plecami do mnie, dobrze wiedząc, że jedno zerknięcie w moje oczy byłoby zgubne.

Moje pocałunki stały się bardziej żarliwe, a skóra Taemina gorętsza.

Gwałtownie odepchnęliśmy się od siebie, zajmując miejsca po dwóch stronach pokoju. I tak zaczęła się partia solowa tego tańca. Każdy z nas po swojemu wyrażał ból rozstania. Ale mimo rozłąki nasze spojrzenia znów były związane łańcuchem. Tańczyliśmy osobno, ale na tę samą melodię, pulsującą w piersiach i w głębinach oczu. Cierpieliśmy w samotności, ale ten ból nas jednoczył.

Aż w końcu tęsknota przeważyła nad wszystkim innym.

Pod wpływem nagłego porywu melodii przebiegliśmy dzielący nas dystans, spotykając się w jego połowie, i padając sobie w ramiona. Nie było odwagi na pocałunki. Cieszyliśmy się więc czułością dłoni, karmiliśmy się szczerością dotyku, pokrzepialiśmy się tęsknotą oczu. I tuliliśmy się, tuliliśmy się, tuliliśmy się. Tak mocno, tak intensywnie, jakbyśmy mieli już nigdy nie dostać drugiej takiej okazji.

W końcu uścisk Taemina osłabł, a jego spojrzenie nieco zbladło. Chłopak powoli i łagodnie wyswobodził się z moich ramion, odsuwając się krok po kroku, jakby tempem swoich ruchów próbował zamaskować popłoch. Nie pozwoliłem mu jednak drastycznie zwiększyć dystansu, tym razem podążając tuż za nim. Zamierzałem zrobić wszystko, byleby tylko znów nie odwracał się do mnie plecami.

Ta część naszego tanga była znacznie subtelniejsza. Taemin wycofywał się, ale zawsze na tyle powoli, żebym mógł go dogonić. Czasem pozwalał mi się dotknąć. Były to o wiele bardziej zmysłowe momenty, niż jakiekolwiek inne dotychczas. Zdarzało mu się poddać mojemu dotykowi, kiedy sunąłem dłonią po jego udzie, albo kiedy wtulałem twarz w zagłębienie jego szyi. Ale po takiej chwili zapomnienia zawsze z tym większym popłochem odsuwał się, uciekał. Były też jednak momenty, w których to on sam tracił nad sobą panowanie, oplatał nogą moje biodro i muskał ustami jedną z moich warg, umykając zanim zdążyłem go pocałować.

Nasze tango nie było kłótnią zakochanych, jak to zwykło się ów taniec określać. To było coś innego, coś znacznie większego, znacznie ważniejszego. To była kłótnia prawdy z kłamstwem. Walka teraźniejszości z przeszłością. Bitwa miłości ze strachem.

To była nasza wojna. Stoczyliśmy ją we dwoje.

Kiedy w końcu przyparłem Taemina do krawędzi biurka, chłopak nie wytrzymał. Zarzucił mi ramiona na szyję i oplótł moje biodra obiema nogami. Uniosłem go w górę, a jego usta naparły na moje.

Pierwszy z pocałunków pełnił rolę przeprosin.
Drugi z pocałunków był prośbą o przebaczenie.
Trzeci z pocałunków był bólem dwojga.
Czwarty z pocałunków był smutny i słony.
Piąty z pocałunków to tęskne wyznanie.
Szósty z pocałunków to nieśmiała nadzieja.
Siódmy z pocałunków to szczera obietnica.

Przyjmowałem tę falę uczuć, którą Taemin we mnie przelewał, te emocje, które buzowały w nim tym żywiej, bo tak rzadko dawał im ujście, te wiadomości, które za wszelką cenę chciał mi przekazać, choć dawno wyczytałem ich treść z jego oczu. Niosąc chłopaka w ramionach, wirowałem po pokoju, powstrzymując nasze tango przez ostatecznym rozproszeniem się w szumie przyspieszonych oddechów. Ono wciąż grało w nas, wciąż dźwięczało w uszach, ale już nie miało nad nami władzy. Teraz to my decydowaliśmy o jego losie.

Taemin przestał mnie całować i tylko patrzył na mnie swoimi wielkimi, lśniącymi w półmroku oczami, wciąż trzymając moją twarz w dłoniach, delikatnie gładząc kciukami moje policzki. Jego spojrzenie było zupełnie obezwładniające i chyba tylko magia tanga uratowała mnie przed potknięciem się o własne nogi. Chłopak pozwalał mi się nieść, w milczeniu przyjmował kolejne półobroty i zmiany kierunku. W pełni oddał mi prowadzenie, a ja starałem się sprostać powierzonej mi odpowiedzialności najlepiej, jak potrafiłem.

I kiedy już myślałem, że nasze tango przygasa, że lada moment zamieni się jedynie w rytmiczne kołysanie, a nasze serca wreszcie ochłoną po szaleńczo wygranej partii, Taemin przesunął palcem po moich wargach. A potem podarował mi jeszcze jeden pocałunek. Nasze usta złączyły się w tak powolnym, tak zmysłowym tempie, że poczułem jak każde najlżejsze muśnięcie biegnie ścieżką mojego kręgosłupa, pozostawiając po sobie dreszcze na całym ciele.

Ósmy pocałunek był zatraceniem się w sobie nawzajem.

Jego działanie było tak obezwładniające, że w pewnym momencie pogubiłem kroki tego usypiającego powoli tanga, i potknąłem się, lądując plecami na swoim łóżku. Taemin upadł razem ze mną i to chyba na moment go otrzeźwiło, bo pospiesznie wyplątał się z uścisku i przetoczył na plecy, obok mnie. Przez chwilę oddychał ciężko, wpatrując się wielkimi oczami w sufit. W końcu głośno przełknął ślinę.

- C-co… - wychrypiał. – Co to było? – zapytał, w tych trzech słowach podsumowując całe to szaleństwo, które rozegrało się między nami kilka minut temu. Jego zdumienie było w pewien sposób rozczulające. Jakby nie potrafił pojąć, skąd wziął się w nas ten żar. Uśmiechnąłem się łagodnie, może nawet nieco smutno.

- Myślę, że to była tęsknota – powiedziałem, nie patrząc w jego kierunku, ale czując na sobie zaskoczone spojrzenie.

- Tęsknota… - powtórzył, bardziej do siebie, niż do mnie, najwyraźniej smakując to słowo na języku, oswajając się z jego nowo odkrytą potęgą. Po chwili milczenia chłopak uniósł się na łokciu i posłał mi mocne spojrzenie. – W takim razie… - powiedział, z powrotem wdrapując się na mnie i wspierając się rękami po obu stronach mojej głowy. Nocne niebo w jego oczach jarzyło się nowym odcieniem szczerości. - …cholernie za tobą tęskniłem, Choi Minho – wyszeptał mi na ucho.

Tych kilka słów do reszty odebrało mi zdolność myślenia.

Pozwoliłem dłoniom powędrować ścieżką ud siedzącego na mnie chłopaka. Taemin wciągnął głośno powietrze i przymknął oczy. Pieszczotliwie przesunął nosem po moim policzku, który zaraz potem pocałował, to samo czyniąc z moim czołem, z moimi przymkniętymi powiekami, z moją szczęką. Każdy z tych mrowiących znaków odciskał na mnie powoli i subtelnie. I choć czułem żar jego ciała, stokroć intensywniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, nie było w jego działaniach tego pośpiechu, tej chorobliwej gorączki, która kierowała nim podczas naszego pierwszego zbliżenia. Taemin smakował każdą upływającą sekundę, jakby był świadom, że uronił ich już zbyt wiele i teraz usiłował to nadrobić.

Czułem się przez niego nieodwracalnie uwiedziony, mimo że w danym momencie nawet nie próbował tak na mnie oddziaływać. Zwłaszcza dlatego, że nie próbował. Jego naturalna czułość była stokroć bardziej odurzająca, niż każdy wyuczony trick.

Kiedy Taemin zsunął się z pocałunkami na moją szyję i obojczyki poczułem, jak robi mi się dużo goręcej, niż dotychczas. Każde delikatne muśnięcie na mojej skórze przyprawiało mnie o mrowiący dreszcz. Moje dłonie samowolnie powędrowały w górę i zatrzymały się na dolnej krawędzi taeminowej koszuli. Chłopak zastygł, czując niepewny dotyk na swoich biodrach, wystarczająco sugestywny, żeby zrozumieć nieme pytanie, ale nie dość odważny, żeby tak po prostu zakraść się pod materiał ubrania. Nie chciałem, by wszystko znów odbyło się zbyt szybko, bez pytań i pozwoleń, bez wspólnie określonych intencji. Dlatego czekałem.

Taemin powoli zszedł z moich bioder i odwrócił się do mnie plecami. Szybko podniosłem się do siadu, z dezorientacją obserwując jego poczynania. Bałem się, że go obraziłem, bądź spłoszyłem. Ciężko mi było jednak odgadnąć jego emocje. Drobna sylwetka chłopaka odcinała się wyraźnie na tle nocnych cieni, a on sam tonął kolanami w mojej skołtunionej pościeli. Nie widziałem jego twarzy, ale dostrzegałem nieznaczne spięcie ramion. Tę oznakę zdenerwowania zrozumiałem dopiero chwilę, później, kiedy kołnierzyk na jego szyi został wyraźnie poluźniony. Jeszcze kilka niepewnych mrugnięć oczami, i jasny materiał zsuwał się po smukłych ramionach, odsłaniając moim oczom ten widok, którego tak mocno, choć mimowolnie łaknąłem.

Wpatrywałem się urzeczony w jego piękne, smukłe plecy, w szlachetny rys łopatek, w płynną linię kręgosłupa. Poburzone włosy opadały na kark i lśniącymi subtelną miedzią falami spływały na nagie ramiona. Półmrok pokoju znaczył obnażoną skórę tajemnymi wzorami, z których każdy zdawał się opowiadać mi inną historię. Taemin poruszył się niespokojnie, po czym wziął głęboki wdech, jakby szykując się do następnego kroku. Kiedy powoli odwrócił głowę i zerknął na mnie przez ramię, moje serce na moment odmówiło dalszej współpracy. Było to jedno z najbardziej niesamowitych spojrzeń, jakie kiedykolwiek mi posłał. Jego oczy przyzywały mnie szlachetnym srebrem księżyca, którego jasność przyćmiewała migotanie gwiazd, przyciągała mnie i wołała. Kusiła.

Spojrzenie Taemina było zaproszeniem.

Najsubtelniejszym jakie kiedykolwiek otrzymałem.

Chłopak spuścił wzrok, kiedy się do niego przysunąłem. Powoli wyciągnąłem dłoń, ale moja ręka zawahała się tuż przed zetknięciem z obnażoną skórą. Bałem się go dotknąć. Irracjonalnie i głupio. Tchórzliwie. Jakby serce wciąż nie chciało zapomnieć tamtej kłamliwej gorączki, która niegdyś pchnęła nas sobie w ramiona. Ale tym razem było inaczej. Chorobliwą czerwień zastąpiło łagodne złoto docierających tu z ulicy świateł latarni, których jasność mieszała się w powietrzu z odległą, księżycową poświatą, malując na naszej skórze gwiezdne zaklęcia, których nie sposób było odczytać za pomocą umysłu. Które pozostawały domeną serca. Tym razem Taemin nie atakował mnie kolejnymi maskami pocałunków. Zamiast tego czekał. I prosił. Prosił, żebym go dotknął.

W końcu zebrałem się na odwagę i delikatnie, ledwo wyczuwalnie zarysowałem linię biegnącą płynnie od zagłębienia jego szyi, aż po krzywiznę ramienia. Całą drobną sylwetką wstrząsnął dreszcz. Jakby Taemin był wyczulony na każde muśnięcie, na każdą najdrobniejszą pieszczotę, jaką mu ofiarowałem. Nieco ośmielony, przysunąłem się jeszcze bliżej. Taemin zamruczał cicho, kiedy palcem wskazującym przemierzyłem piękny kształt jego łopatek. Następnie delikatnie zebrałem jego włosy w dłoń i przerzuciłem je przez ramię. Kiedy złożyłem łagodny pocałunek na skórze odsłoniętego karku, chłopak wciągnął głośno powietrze, a elektryczność znów zabuzowała między nami. Odwrócił głowę i spojrzał na mnie z ukosa. Jego oczy były malowane wszystkimi odcieniami płomieni. Ten widok mi wystarczył. Od tej pory istnieliśmy już tylko my dwaj i nasze spragnione siebie ciała.

Moje dłonie odnalazły urzekające krzywizny żeber, moje palce zakradły się na smukłość napiętego pod dotykiem brzucha. A ustom wciąż było mało. Całowałem każdy milimetr bladej skóry, napawając się jej kolorem, jej fakturą, jej zapachem. Taemin zacisnął jedną ze swoich dłoni na mojej, prowadząc mnie w górę, ku dwóm wrażliwym punktom na swojej klatce piersiowej. Kiedy posłuchałem jego sugestii, dodatkowo wtulając głowę w zagłębienie jego szyi i przygryzając delikatną skórę, chłopak wydał z siebie stłumiony jęk, i mocno zacisnął palce na kosmykach moich włosów. Ten dźwięk, który udało mi się z niego wydobyć, niemal rozsadził mnie od wewnątrz. Siedzieliśmy na tyle blisko siebie, że Taemin z pewnością czuł, jak mocno oddziałuje na mnie jego bliskość, jak bolesna staje się każda z pieszczot. Poddając się wzbierającemu we mnie szaleństwu, zacząłem wyznaczać ścieżkę żarliwych pocałunków od karku biegnąc w dół, aż po niższe partie smukłych pleców. Zawahałem się na krawędzi spodni, ale wtedy chłopak chwycił drugą moją dłoń, kierując ją ku intymnej części swojego ciała.
Ostatkiem sił woli wyrwałem rękę z jego uścisku. Złapałem Taemina za ramiona i gwałtownym ruchem obróciłem go przodem do siebie, sekundę później wpijając się w jego usta, za którymi już się stęskniłem, choć zdążyłem zasmakować ich tej nocy tak wiele razy. Ułożyłem obie dłonie na jego rozpalonych policzkach, a nasz pocałunek zwolnił tempa, jakbyśmy ponownie przypomnieli sobie, że nie musimy się spieszyć. Że mamy dla siebie resztę naszych dni.

Taemin powoli odchylił się do tyłu, pozwalając mi zdominować pocałunek. Kiedy miękko opadł plecami na pościel, na moment znieruchomiałem, podziwiając jego drobne, kruche ciało, w którym drzemała tak wielka siła charakteru. Jak zwykle najbardziej czarujące były jednak jego oczy. Taemin posłał mi spojrzenie pełne gwiezdnych girland, tajemniczych rozbłysków, niczym fajerwerki na zimowym niebie, oraz księżycowych wirów światła, których dostojne piękno nadawało uśmiechom srebrnego pobłysku. Z czułością pogładziłem chłopaka po policzku wierzchem dłoni, a on wtulił się w nią, na moment przymykając powieki.

Kiedy Taemin znów otworzył oczy, powolnym gestem rozpiąłem jeden guzik swojej koszuli i rzuciłem mu wyczekujące spojrzenie. On jednak pokręcił głową przecząco, a między jego brwiami utworzyła się nieznaczna zmarszczka. Piękne, gwiezdne spojrzenie nieco się zachmurzyło, a stanowczość i opór wirowały i mieszały się z poczuciem winy. Zupełnie jakby Taemin nie czuł się godzien ponownie mnie rozebrać, po tym z jakich powodów i w jaki sposób uczynił to za teatralnymi kulisami. Uśmiechnąłem się do niego smutno, ale moje spojrzenie pozostało uparte. Chwyciłem jego dłoń i nakierowałem ją na guziki mojej koszuli. Chłopak zawahał się, ale w końcu powoli poddał się mojej prośbie.

Wstrzymałem oddech, kiedy jego palce nieśmiało zbadały krzywiznę moich obojczyków, zaraz potem subtelnie docierając do skóry brzucha. Ani na moment nie spuściłem oczu z twarzy Taemina. Chłopak wodził wzrokiem za swoją odbywającą intymną podróż dłonią, w pełni skupiony na każdym zarysie mięśni czy kości pod swoimi palcami. Ucieszyła mnie ledwo dostrzegalna, ale dla mnie mimo wszystko widoczna gwiazdka zachwytu, która rozmigotała się w taeminowym spojrzeniu.

Ciekawska dłoń cofnęła się, a ja chwyciłem ją i ucałowałem. Taemin uśmiechnął się łagodnie. Kochałem tego typu uśmiechy, nie przytłumione przez przekorę, złośliwość czy żartobliwość. Były tak proste, tak szczere, że przypominały mi ową złotą drobinkę z taeminowych oczu, która niegdyś uratowała mi życie. To były uśmiechy miłości.

Pochyliłem się nad Taeminem, a kiedy pocałowałem jego szyję, chłopak przygotował się na kolejny wybuch namiętności. Ja miałem jednak inne zamiary. Sunąc nosem po jasnej skórze, dotarłem do unoszącej się nieco zbyt szybko klatki piersiowej, i tam zastygłem. Przekręciłem głowę w bok, czując jak Taemin wzdryga się pod wpływem moich łaskoczących go włosów. Delikatnie ułożyłem policzek na piersi chłopaka, wtulając się w jego rozpaloną skórę. Taemin wziął głębszy oddech, najwyraźniej zestresowany moim niezrozumiałym zachowaniem. Ja jednak uparcie trwałem w tej dziwnej pozycji, dodatkowo wsuwając dłonie pod boki chłopaka, i ciasno go obejmując. Nastał moment zupełnej ciszy i bezruchu, kiedy leżałem z głową na taeminowej piersi, a on oddychał powoli i głęboko, jakby próbując się w ten sposób uspokoić, oswoić z niewysłowioną intymnością mojego gestu. W końcu poczułem, jak chłopak nieco się rozluźnia. Jedną dłoń ułożył na mojej głowie, wplatając palce między kosmyki moich włosów, drugą zsunął na moje plecy, opuszkami znacząc moją skórę subtelnymi ornamentami dotyku. Jego klatka piersiowa uniosła się w głębszym oddechu.

- Co robisz? – zapytał cicho, niepewnie, jakby wahał się, czy powinien w ogóle zakłócać tę dziwnie ciepłą i przytulną ciszę, która nas ogarnęła. Ułożyłem głowę wygodniej na jego piersi, i przymknąłem oczy.

- Słucham – odparłem z prostotą, faktycznie wsłuchując się w niespokojny rytm grający gdzieś w głębi taeminowej klatki piersiowej, gdzieś tuż pod miejscem, w które się wtulałem. Była to pieśń głośna, wyraźna. I nawet jeśli słyszałem w niej sporadyczne, płochliwe tony, wciąż pozostawała powalająco silna, jakby właściciel tego serca, które dla mnie grało, już dawno zadecydował o swoich uczuciach.

- Czego? – Taemin pozwolił dłoni zsunąć się z mojej głowy na policzek, który to po chwili wahania pogładził ostrożnie, zdecydowanie nie obyty z tak otwartym okazywaniem czułości. Uśmiechnąłem się łagodnie, świadom, że chłopak poczuje to pod swoimi palcami.

- Prawdy – oznajmiłem pewnym tonem, a Taemin na moment zamarł pod wpływem tego silnego słowa, którego niegdyś wystrzegał się, jak mógł, a które przez cały czas głośno i jawnie śpiewało w jego piersi. Tym razem jednak, jego nagłe spięcie trwało jedynie krótką chwilę, po upływie której chłopak przeniósł obie dłonie na moje plecy, a brodę wsparł na czubku mojej głowy, nieco niezdarnie pozwalając mi wtulić się w siebie jeszcze mocniej. Poczułem, jak głośno wypuszcza powietrze z płuc.

- I jak ci się ona podoba? Ta moja prawda? – Wypowiedziane szeptem słowa były nieco drżące, ale sprawiły, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, bo dobrze wiedziałem, jak ciężko przychodzą Taeminowi tego typu wymiany szczerości. A mimo to starał się dla mnie. Próbował odsłonić przede mną swoje serce, mimo wszelkich mechanizmów obronnych, które wypracował w sobie przez lata. Ten niewysłowiony trud, który wkładał w naszą relację był niezwykle cenny. Sprawiał, że kochałem go jeszcze mocniej. O ile to w ogóle możliwe.

Na moment uniosłem głowę, tylko po to żeby zerknąć tulącemu mnie chłopakowi w oczy. Jego spojrzenie było nieco szkliste, a migoczące w taflach księżycowych jezior gwiazdy utwierdziły mnie w przekonaniu, że dla Taemina ta lakoniczna i nie do końca dosłowna rozmowa jest równie ważna, co dla mnie. Wyciągałem dłoń i czule przesunąłem kciukiem po bladym policzku.

- Jest piękna – odpowiedziałem szczerze, wywołując pełen ulgi i wdzięczności rozbłysk we wpatrzonych we mnie, ciemnych tęczówkach. Moja dłoń powędrowała wyżej, pieszczotliwie odgarniając zbłąkane kosmyki z twarzy Taemina. Tam na moment zastygła. – Zastanawiam się… - przygryzłem wargę, nieco nerwowo - …zastanawiam się, czy gdybym za pierwszym razem też spróbował…

- Usłyszałbyś dokładnie to samo – odezwał się Taemin, tym razem zaskakująco pewnym tonem. Posłałem mu zdumione spojrzenie. Bo oto ów uparty i skryty chłopak z własnej woli informował mnie, od jak dawna jest zakochany. Wziąłem głębszy wdech, kiedy uderzyła mnie moc tego stwierdzenia.

Zakochany Lee Taemin.

Te słowa wciąż brzmiały nieprawdopodobnie, wręcz abstrakcyjnie, nawet w mojej własnej głowie. Ale były prawdziwe, doskonale o tym wiedziałem. Grający tuż przy moim uchu rytm stęsknionego serca dodatkowo mnie o tym przekonywał. Ponownie pogłaskałem Taemina po policzku, a on uniósł brwi, dostrzegając zmianę w moim wyrazie twarzy. Odpowiedziałem mu subtelnym uśmiechem.

- Pocałuj mnie – poprosiłem cicho, głupio. Szczerze. Taemin posłał mi nieco zagubione spojrzenie, pozwalając płochliwej iskrze na moment zamigotać w głębi oczu. W moich słowach było coś tak intymnego, że przez chwilę chłopak wyraźnie walczył ze sobą, żeby nie odwrócić wzroku. Nie bałem się jednak, że przegra tę małą bitwę. Nie bałem się, bo mu ufałem. I wiedziałem, że on ufa mnie. Pozwoliłem mojemu uśmiechowi zaniknąć pod powagą własnego spojrzenia. – Pocałuj mnie, proszę. Pocałuj mnie tak, jak pocałowałbyś wtedy w teatrze, gdybyś tylko mógł…

Te słowa zadziałały jak zaklęcie, wydobywając z wpatrzonych we mnie oczu nowe kolory, i rozpalając na tym barwnym firmamencie kolejną wzorzystą ścieżkę migoczących złotem gwiazd. Taemin powoli przesunął dłoń z mojego policzka na wargi, których kształt zarysował kciukiem tak delikatnie, że ledwo wyczuwalnie. A potem z mocą zacisnął palce na kosmykach moich włosów, i przyciągnął mnie gwałtownie. Kiedy nasze usta dzieliły milimetry, chłopak zastygł na moment, a jego rozbiegane spojrzenie gorącą falą przetoczyło się po mojej twarzy. Następnie wreszcie spełnił moją prośbę. Ofiarowany mi pocałunek był tak mocny, tak głęboki, jakby Taemin zawarł w nim całe swoje uczucie. Całe oddanie, do którego tak nie lubił się przyznawać, a które okazywał na każdym kroku. Całe zaufanie, na które tak długo i ciężko musiałem pracować, a które teraz widziałem w każdym współdzielonym spojrzeniu. Całą pasję, która od dawna czaiła się w jego oczach, tuż za czernią kłamliwej kurtyny, nieraz ledwo trzymana w ryzach, teraz wolna i potężna, wyczuwalna w każdym dotyku. Ofiarował mi tym pocałunkiem całego siebie wraz ze swoim zakochanym sercem.

I słowo daję, gdyby pocałował mnie w ten sposób już wtedy, za kulisami teatru, nasza opowieść potoczyłaby się zupełnie inaczej. Zadbałbym o to osobiście.

Elektryczność znów zabuzowała między nami, wyposażając każde ziarnko ciszy w niebezpieczny ładunek, nadając każdemu uderzającemu o skórę oddechowi nieokiełznaną moc, której właśnie pozwalaliśmy przejąć kontrolę nad naszymi ciałami. Taemin ostatni raz musnął moje wargi, po czym przymknął powieki i odchylił głowę do tyłu, tym prostym gestem na nowo rozpalając moje zmysły. I tak znów zaczęło się powolne zatracanie, zapamiętałe smakowanie, nieprzytomne podziwianie. I choć nasze działania nie były gorączkowe, to niecierpliwość zaczęła piętnować dłonie i wkradać się między oddechy. Skóra Taemina była coraz gorętsza pod moimi palcami wraz z każdym malowanym na niej, czerwonym ornamentem pocałunku. Te intymne znamiona niosły z sobą dziwną dumę, której nie potrafiłem usprawiedliwić przed samym sobą. Zupełnie, jakbym w ten sposób zaznaczał, że Taemin jest mój, że nie należy do nikogo innego. Nie byłem jedynym, który pozostawił po sobie tego typu ślad. Kiedy tylko odważyłem się zbłądzić ustami ku jednemu z wrażliwych punktów na piersi Taemina, chłopak syknął cicho i wbił paznokcie w moje ramię. Byłem pewien, że szramy, które utworzył na mojej skórze nie będą ostatnimi tej nocy. Ale, mimo pieczącego bólu, nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie.

On był mój.

Ja byłem jego.

A ta noc należała do nas.

Pod jej granatową osłoną niepostrzeżenie rozpoczęły się pospieszne przygotowania do wyjątkowego spektaklu. Nie było kostiumów, masek czy wachlarzy. Ale były usta dekorujące skórę, były dłonie zdobiące ją pasmem dreszczy. Przywdziewaliśmy tę intymność dyskretnie i subtelnie, nasze oczy wiecznie powiązane złotą nicią zaufania. Jego moc pomogła nam pokonać skrępowanie i pozbyć się reszty odzienia. Bez pamięci pokochałem spojrzenie, jakie Taemin posłał mi w tamtym momencie. Bo choć ufne i wciąż nieco speszone, to zaprawione o tę znajomą, wojowniczą iskrę, której nigdy nie potrafiłem się oprzeć. Zanim zdążyłem zareagować, chłopak błyskawicznym ruchem oplótł nogi wokół moich bioder, sprawiając, że nasze męskości otarły się o siebie. Wyzywające spojrzenie, które mi rzucił, miało w sobie coś więcej, prócz czystej brawury. Nowa, zaklęta w dwóch ciemnych kręgach konstelacja, niegdyś ledwo dostrzegalna, zbyt subtelna, żeby ozłocić cały nieboskłon, teraz żarzyła się intensywnie, rozpalała tęczówki niebezpiecznym blaskiem. Blaskiem pożądania.

Taemin chwycił moją brodę i przyciągnął mnie bliżej, więc przymknąłem oczy, szykując się na kolejny pocałunek. Spotkało mnie jednak zaskoczenie, kiedy chłopak nie pozwolił mi zasmakować swoich ust, zamiast tego liżąc i przygryzając płatek mojego ucha. Jego działanie sprawiło, że poczułem gwałtownie wzbierającą we mnie krew. Każda pieszczota stawała się coraz boleśniejsza. Mojemu partnerowi najwyraźniej spodobała się ta reakcja, bo zaczął ssać skórę na mojej szyi i obojczykach, usatysfakcjonowany każdy stłumionym sykiem, który mimowolnie z siebie wydałem. Kiedy jednak spojrzał mi znów w oczy, a na jego ustach zamajaczył ten dobrze mi znany, cwaniacki uśmieszek, nie wytrzymałem. Zdecydowanym ruchem pchnąłem chłopaka z powrotem na poduszki, na moment krępując jego nadgarstki silnym uściskiem własnych dłoni. Zmierzyliśmy się wojowniczymi spojrzeniami, obaj zawzięci, żaden nieskory do kapitulacji. Na nic był jednak nasz upór, wobec tej potężnej siły, która chwilę potem nakazała naszym ustom znów się zderzyć. Na wpółświadomie pozwoliłem moim dłoniom zsunąć się na biodra Taemina, przez co chłopak zadrżał nieznacznie, każdy mój dotyk przyjmując z coraz większą wrażliwością. Kiedy posłał mi harde, pospieszające spojrzenie, uroczo kontrastujące z zarumienionymi wstydliwie policzkami, odpowiedziałem mu obiecującym uśmiechem. A potem pozwoliłem ustom dołączyć do spoczywających na smukłych biodrach dłoni.

I tak zaczął się kolejny etap teatralnych przygotowań. Nie dysponowaliśmy reflektorami, ale godne oświetlenie zapewniał nam sączący się zza okna, księżycowy blask, który srebrzył każdy malowany przeze mnie ślad pocałunku na skórze ud Taemina. Leżący przede mną chłopak był piękny. W stroju utkanym ze złotych, latarnianych pobłysków i z dotąd mi nieznaną, ekstatyczną ekspresją, mógł uchodzić za mistrza uwodzicieli, bądź króla oszustów. Nawet mgiełka pożądania nie była jednak w stanie przesłonić głębi jego spojrzenia. Blask tych niezwykłych oczu upewniał mnie co do jednego – oto mój aktorski partner, osoba, u boku której odegram każdą z przyszłych, życiowych ról.

Kaskada westchnień spłynęła na nas, kiedy pozwoliliśmy ustom znów zasmakować gorąca naszych ciał. Orkiestra półkrzyków zawładnęła nami wraz z dzielonym dotykiem w najbardziej intymnych miejscach. Symfonia urywanych oddechów ogarnęła nas w momencie, w którym odważyłem się wreszcie zbłądzić palcami ku taeminowemu wnętrzu, żeby przygotować go do tej jedynej w swoim rodzaju sztuki.

Nie mieliśmy scenariusza. Każdy gest, każdy oddech, każdy dźwięk naznaczony był urokliwym piętnem improwizacji. Tej samej, która pchała nas sobie w ramiona już nieraz w przeszłości, a która teraz zupełnie ogarnęła nasze ciała, podszeptując szalone propozycje. To właśnie na owej improwizacji polegało nasze szykowane pod osłoną nocy przedstawienie. W tym księżycowym teatrze nie było miejsca na kłamstwa czy oszustwa, a jedyną iluzją stał się czas, który przestał dla nas istnieć. I kiedy przygotowania dobiegły końca, a Taemin rozluźnił zaciskaną na kosmykach moich włosów dłoń, pochyliłem się nad nim, kilkoma subtelnymi muśnięciami ust dokonując ostatnich poprawek. Spojrzenie, które chwilę później wymieniliśmy utwierdziło mnie w przekonaniu, że obaj byliśmy gotowi, by podnieść kurtynę w górę.

Przedstawienie czas zacząć.

Początek był trudny, niepewny. Trem zżerała mnie kiedy układałem nogi Taemina na swoich barkach i nerwowo zaciskałem palce na jego bokach. Chłopak chyba dostrzegł moje napięcie, bo poczułem jedną z jego dłoni na swoim karku, znów rysującą niewidzialne, magiczne wzory, których delikatna obecność działała na mnie kojąco. Uniosłem wzrok, by spotkać oczy ukochanego, oczy rozmigotane milionem gwiazd. Piękne. Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, a potem Taemin zrobił coś, czego powinienem był się po nim spodziewać, a co i tak zupełnie mnie rozbroiło. Chłopak sugestywnie przygryzł wargę i ekstatycznie przymknął powieki, odchylając głowę do tyłu, i przybierając w ten sposób tę samą minę, którą wcześniej tego wieczora obiecał mi zastosować w odpowiednim do tego momencie. Nie mogłem się kłócić z jego doborem chwili. Był idealny.

Poruszyłem biodrami, a sunąca po moim karku dłoń zatrzymała się. Poczułem jak Taemin wbija paznokcie w moją skórę coraz mocniej, kiedy milimetr po milimetrze zagłębiałem się w jego rozpalone ciało. Również i siła mojego uścisku na jego biodrach zwiększała się z każdą chwilą.

Bo jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze.

Początkowa trema ustąpiła miejsca nagłemu przypływowi odwagi, który narzucił moim biodrom powolny, ale głęboki rytm, pozwalający Taeminowi przyzwyczaić się do mojej obecności. Chłopak mocno zagryzał wargę, z całych sił starając się nie krzyczeć. I choć dostrzegałem ból i niepewność w jego oczach, ja sam dobrze wiedziałem, jak poprowadzić nasze role. Bo pośród otaczających nas cieni, pośród skradzionych westchnień i mimowolnych pomruków, naprawdę czułem się, jak na teatralnych deskach. Robiłem to, co potrafiłem najlepiej – improwizowałem. A jakaś tajemna siła – czy to była sztuka, czy miłość – kierowała moimi posunięciami, nie zostawiając miejsca na żaden błąd. Cały jednak czas, niezmiennie pozostawałem zapatrzony w moje małe, prywatne niebo, które niegdyś odnajdowałem na sklepieniu teatru, a które teraz jaśniało w oczach spoglądającego na mnie chłopaka.
Kochanie się z Lee Taeminem naprawdę przypominało spektakl. Najniezwyklejszy jaki kiedykolwiek razem daliśmy. Przeznaczony tylko dla nas dwojga.

Po pierwszych niepewnych ruchach, wszystko nabrało tempa. Zaczęła się pospieszna wymiana kwestii z nieistniejącego scenariusza. Recytacja dłoni, deklamacja języków. A wszystko to odbywające się pod przewodnictwem potężnego rytmu naszych złączonych ciał. To było niesamowite uczucie, być tak blisko, być jednością, mając w pamięci te wszystkie przeszłe razy, kiedy dzieliło nas tak wiele, kiedy powietrze między nami okazywało się barierą nie do przebycia, a kolejne szczere słowa dusiliśmy w sobie, tchórzliwie, głupio. Nie byłem jedynym, któremu przyszło to do głowy. Widziałem w oczach Taemina strzępki chmur, niepostrzeżenie zakradające się pomiędzy blask rozżarzonych gwiazd.

Kolejny współdzielony pocałunek był niemal bolesny. Smakował goryczą, tęsknotą, cierpieniem. Utopiłem w ustach Taemina wspomnienie mojej samotności, a on odpowiedział mi najżarliwszymi przeprosinami, jakie kiedykolwiek otrzymałem. W ten sposób ostatecznie zakończyliśmy tragiczny akt naszej sztuki. Zamierzałem zadbać o to, żeby przeszłość więcej nas nie prześladowała, żeby na moment całkowicie zniknęła, roztopiła się w gorącu naszych oddechów.

Kierowany tym postanowieniem, przyspieszyłem, z każdą chwilą coraz dogłębniej odczuwając tę pulsująca rozkosz. Rozmazująca kontury mgiełka przyjemności zaczęła zasnuwać rozpalone spojrzenia. Poczułem, jak Taemin odpowiada na moje działanie, coraz mocniej wypychając biodra w moją stronę, jakby pragnąc jeszcze więcej mnie w sobie. Głośny jęk wyrwał się z jego smukłej piersi, kiedy trafiłem w czuły punkt w jego wnętrzu. To było nieprawdopodobne, obserwować jak Lee Taemin, król oszustów, drży w moich ramionach, rozpalonym spojrzeniem błagając o więcej. Byłem gotów zrobić wszystko, byle pozwolić mu poczuć się tak dobrze, jak ja sam się czułem. W zamian chłopak znów zatopił usta w zagłębieniu mojej szyi, obsypując skórę milionem boleśnie pieszczotliwych pocałunków. Splot pomruków i kompozycja jęków narastały z każdym kolejnym, coraz głębszym, coraz pełniejszym ruchem, wzmagając budowane misternie napięcie. Gdzieś pośród tego chaosu nasze spojrzenia znów się spotkały, tym razem czyste, piękne, szczęśliwe. Gotowe na finalny akt spektaklu zmysłów.

Twarz grającego ze mną w duecie aktora jeszcze nigdy nie przybrała tylu masek naraz. Zachwyciło mnie, że tym razem Taemin pozwolił każdej żyjącej w nim emocji zajaśnieć na ustach, bądź w spojrzeniu, i wziąć udział w naszym przedstawieniu. Zawstydzenie pudrowało policzki, skromność zakrzywiała łuk brwi, niewinność przymykała powieki. Te subtelne elementy uginały się jednak pod potęgą pragnienia, rozpalającą oczy, pod potrzebą intymnego dotyku, czerwieniącą spuchnięte od pocałunków usta. Byłem pewien, że taki sam głód piętnuje moje spojrzenie, kiedy wodziłem nim po rozpalonym ciele ukochanego, kiedy muskałem palcami każdy jego zakamarek, kiedy uderzałem w nie całą swoją siłą, prowadząc nas obu ku spełnieniu.

Zgodnie z nieustalonym przez nikogo planem, nasze dłonie splotły się mocno, po obu stronach głowy Taemina, a usta ponownie odnalazły ku sobie drogę. Chłopak niespodziewanie wyjątkowo zachłannie szarpnął biodrami, wyrywając ze mnie nieprzyzwoity okrzyk. Czarujący uśmiech, który od niego otrzymałem, pozostawił mnie bez oddechu, i chyba tylko instynkt uratował moją sytuację, nakazując mi odpowiedzieć na nieartykułowane żądanie, jeszcze gwałtowniej zagłębić się w ciało Taemina, rozewrzeć jego usta w ekstatycznym jęku. Kilka następnych posunięć wydusiło z nas pieśń urywanych oddechów, która w kulminacyjnym momencie przerodziła się w bezwstydny hymn rozkoszy, władczo wyginając plecy w łuk i mocniej zaciskając splecione dłonie. Coś niesamowitego wydarzyło się wtedy w oczach Taemina. Wszystkie ich barwy, jakie dotąd poznałem, zajaśniały na nocnym firmamencie, topione złotem spadających z nieboskłonu gwiazd. To były gwiazdy marzeń, niegdyś odległe, niedostępne, nierealne. Marzenia, których bał się szukać, w które nie potrafił wierzyć, do których nie chciał się przywiązywać. Teraz one wszystkie spadały prosto w nasze dłonie, zagnieżdżały się w wymienianych uśmiechach, rozjaśniały oczy nowym blaskiem, każde z nich napędzane wstęgą nadziei, która powiązała nasze roziskrzone spojrzenia.

Kiedy porywcza pieśń naszych oddechów zniżyła się do spokojnego, harmonijnego szmeru, powieki Taemina, opadły, niczym kurtyna. Przedstawienie dobiegło końca. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie wykradli kilku cennych momentów zza powoli pogrążających się w mroku kulis.

Położyłem się obok Taemina, pozwalając mu wtulić się we mnie, a nasze zmęczone ciała przykrywając kołdrą. Przez moment milczeliśmy, pozwalając płynącemu wraz z rytmem oddechów, księżycowemu srebru przejąć władzę nad tą chwilą. Pocałowałem tulonego przeze mnie chłopaka w czubek głowy, a on odpowiedział na to barwionym czułością westchnieniem. Jego serce biło tuż przy moim, a ów spokojny rytm nadawał światu sens. Przytuliłem ukochanego mocniej i zatopiłem twarz w długich, splątanych włosach. I byłbym zasnął w tej pozycji, gdyby nie niespodziewany dźwięk, który rozległ się w głębi mojego uścisku.

Lee Taemin wydał z siebie stłumiony chichot, a chwilę potem nie wytrzymał, i otwarcie parsknął śmiechem.

Obrzuciłem go zdezorientowanym spojrzeniem, na co chłopak zaśmiał się jeszcze głośniej, a jego oddech załaskotał moją skórę. Uniosłem brwi, zaskoczony.

- Z czego się śmiejesz? – zapytałem, mój głos wciąż zachrypnięty i nieco głębszy niż zwykle. Taemin pokręcił głową, najwyraźniej nieskory podzielić się ze mną źródłem swojego rozbawienia.

- Nieważne – rzucił tylko, próbując stłumić ten atak wesołości i chowając twarz w moich ramionach. Nie dałem jednak za wygraną, niemal pewien, że dostrzegłem na jego policzkach pełen zawstydzenia rumieniec.

- Panie Lee, żądam odpowiedzi w tej chwili, albo rozważę eksmitowanie pana z powrotem na kanapę w salonie – zagroziłem śmiertelnie poważnym tonem.

- Nawet się nie waż, bo sam skończysz dużo gorzej – odgryzł się wojowniczo, rzucając mi wyzywające spojrzenie. – Wypchnę cię przez okno, zobaczysz…

- Taemin… - ponagliłem, a chłopak wywrócił oczami.

- Po prostu… - zawahał się, po czym spuścił wzrok. – Po prostu nie sądziłem, że potrafisz wydawać z siebie takie dźwięki – oznajmił w końcu, choć nieco speszony, to wciąż z dozą rozbawienia. Otworzyłem usta w niemym szoku, niepewien czy miała to być obraza, czy też zwykła złośliwość. Gwiazdka afektu, którą dostrzegłem w oczach ukochanego wyprowadziła mnie jednak z błędu. Tak naprawdę jego słowa były po prostu bardzo pokrętnym i bardzo taeminowym sposobem na wyrażenie komplementu.

Westchnąłem ciężko, ale na moje usta mimowolnie wpłynął uśmiech. Spojrzałem na Taemina zmrużonymi oczami.

- Kto jak kto, ale ty nie powinieneś się na ten temat wypowiadać. Wcale nie byłeś lepszy – odparłem przekornie, dźgając chłopaka palcem w pierś. Taemin wydął dolną wargę, niezadowolony z takiego obrotu rozmowy, ale chwilę potem psotnie pokazał mi język, i znów zachichotał.

- Wiesz, Minho… - odezwał się, opierając głowę o moją pierś i pozwalając moim dłoniom igrać z jego długimi włosami. – Myślę, że Kibum nas zamorduje – oznajmił, i choć próbował przybrać grobowy ton, to w jego głosie wciąż pobrzmiewała figlarna, rozbawiona nuta.

- Jestem zmuszony przyznać ci rację – powiedziałem, kiwając głową z powagą, ale jednocześnie samemu zaczynając szczeniacko chichotać.

- Myślisz, że zadźga nas miotełką do kurzu? Udusi szmatką? Albo wypatroszy nożem kuchennym? – podsunął w zamyśleniu Taemin.

- To Kibum. Równie dobrze może nas otruć winem. Albo ciastem…. – Na te słowa obaj ponownie parsknęliśmy śmiechem, zachowując się zupełnie jak dwa duże dzieciaki. Wyciągnąłem dłoń i poczochrałem Taemina po włosach, a on zmarszczył nos na tę pieszczotę, mimo pozornego niezadowolenia, nie protestując. Spojrzenie, które mi posłał, choć w zamierzeniu przekorne, tak naprawdę było czyste, piękne, zakochane. Czule pocałowałem go w czoło, i pogładziłem kciukiem po policzku. Taemin znów się zaśmiał, a ja uniosłem brwi. – Co tym razem? – zapytałem z wyrzutem, zastanawiając się, co znów postanowił wykpić. On jednak pokręcił głową, pozwalając swojemu uśmiechowi nabrać nieśmiałej barwy.

- Po prostu… - Zerknął mi przelotnie w oczy, po czym wtulił się w moją pierś, łaskocząc skórę oddechem. – Jestem szczęśliwy – wyznał cicho, ostatnie słowo wypowiadając z dozą niedowierzania, jakby nigdy wcześniej nie sądził, że kiedykolwiek wybrzmi z jego ust. Uśmiechnąłem się promiennie na to wyznanie.

- Ja też – zadeklarowałem pewnym tonem, głaszcząc wtulonego we mnie chłopaka po głowie i plecach. Odpowiedział mi cichy pomruk aprobaty. – Tae?

- Hm?

- Zaliczyliśmy już obiecane tango, a nawet coś nadprogramowego… - powiedziałem powoli, czując jak chłopak znów śmieje się cicho tuż przy mojej szyi. – Myślę, że czas znaleźć nowe wspólne marzenie. – Na te słowa Taemin uniósł głowę, a dłonie ułożył na moich policzkach. Głębia jego roziskrzonego złotem gwiazd spojrzenia zaparła mi dech w piersi.

- Chcę razem z tobą zostać wolnym duchem… i wspólnie namalować własne niebo – wyszeptał szczerze, przywołując moje własne słowa, moją deklarację, którą niegdyś wypowiedziałem, nie łudząc się nawet, że kiedykolwiek dostanę szansę, by ją spełnić. Chwyciłem dłoń Taemina, i ucałowałem jej wierzch.

- Jak sobie życzysz – powiedziałem, nie odrywając wzroku od jego złotobrązowych oczu, a po chwili łącząc nasze usta w czułym pocałunku. Następnie chłopak znów ułożył głowę na mojej piersi i przymknął powieki.

- Lee Taemin, lat dwadzieścia trzy – odezwał się cichym, przytłumionym głosem, celowo jeszcze głębiej chowając twarz w moim uścisku, nie pozwalając mi obrzucić się zaskoczonym spojrzeniem. Pauza, która nastąpiła po tych słowach sprawiła, że uśmiechnąłem się ze zrozumieniem. Wsparłem brodę na czubku jego głowy, i mocniej przytuliłem go do siebie.

- Zarzut? – podsunąłem pomocnym tonem, świadom, że właśnie na to czeka. Chłopak wziął głębszy wdech, a ja już wiedziałem, że jego odpowiedź będzie wszystkim, o czym kiedykolwiek mógłbym marzyć.

- Kocha.

~*~

Jestem wreszcie~

Wiem, że znów kazałam Wam długo czekać, ale betowanie tych nieszczęsnych 46 stron było nieco ciężkim przedsięwzięciem, zważywszy na fakt, jak niewiele mam obecnie wolnego czasu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie >.<" Muszę Was też szczerze przeprosić za tę niedorzeczną długość, oby nikt w trakcie nie zasnął ;;; Długo kalkulowałam w głowie ewentualny podział na dwie części, ale finalnie zdecydowałam się wrzucić całość za jednym razem (wybacz, Mika! wiem, że głosowałaś za podziałem ;;;).

Ten rozdział powstawał długo i w bólach, przez co jestem z nim tym mocniej związana. No i, cóż... jest to preludium pożegnania /miejsce na szloch/. Nie planowałam zamieszczać w tym rozdziale tylu wspomnień, wszystko samo się w ten sposób potoczyło. Zupełnie, jakby Taemin i Minho sami z siebie czuli potrzebę spojrzenia wstecz, pożegnania się z tym wszystkim, co przeżyli (a my razem z nimi), tak żeby móc z czystym spojrzeniem i pełnym wiary sercem zwrócić się ku swojej wspólnej przyszłości. Co do tej przyszłości, to mam odnośnie niej plan, który zamierzam zrealizować w epilogu, nie jestem jednak w stanie określić, kiedy on powstanie, jako że nie postawiłam jeszcze ani jednej litery, czasu prawie w ogóle nie posiadam, a blokada twórcza dodatkowo pogarsza sytuację. Jest mi niezmiernie głupio, że będziecie musieli tak długo czekać na samą końcówkę, ale niestety nie mam na to póki co wpływu, przepraszam ;;;; Pozostaje mi mieć nikłą nadzieję, że kiedy mojej niepoprawnej parze aktorów wreszcie uda się odnaleźć drogę powrotną do Piaskowego Zamku - tu wciąż będą czekać jacyś widzowie, chętni obejrzeć kolejny mały spektakl.

Wracając do 25, jest w nim wiele miejsc, których nie jestem pewna, wiele takich, w których zwątpiłam (nie umiem pisać smutów!!!!!!), i chyba tylko cudem ruszyłam potem dalej. Obawiam się też, że niektórym osobom może wydać się nudny. Ale to 2min. Mój najdroższy, najukochańszy 2min w czystej postaci, moi synowie, których wychowałam, których prowadziłam, których uczyłam, i którzy uczyli mnie. Oto moje dzieci dorosły i nauczyły się kochać otwarcie i szczerze. Nie mogłabym chyba być bardziej dumna. Jedyne, co mi pozostaje, to prosić Was o wyrozumiałość i o odrobinę miłości względem tych niesfornych zakochańców, którzy postanowili randkować przez ponad 40 stron xD

Zdaję sobie sprawę, że scena tanga może wydać się nieco dziwna, ale polecam nie brać jej do końca dosłownie, i tak jak Minho przenieść ją na grunt całej historii ich relacji~ Pisząc ją, na zapętleniu słuchałam tego <klik> jeśli ktoś byłby zainteresowany podbudowaniem sobie klimatu czytania ^^

Abstrachując od Sagi, chciałam zamieścić tu małe ogłoszenie, o ile kogokolwiek to interesuje >.<" Jestem w początkowej (bardzo początkowej) fazie tworzenia nowego 2minowego opowiadania. Tytuł to "Złotolistek", a gatunkowo zahacza chyba o fantasy. Nie mam bladego pojęcia kiedy (i czy w ogóle) uda mi się to małe, ledwo istniejące coś pchnąć dalej, ale trzymajcie kciuki, może kiedyś się doczekacie! ^^ Otworzyłam stronę poświęconą temu ff (<klik>), ale póki co niemal nic tam nie ma. Być może za jakiś czas, jeśli mi się uda, pojawią się jakieś obrazki odnośnie bohaterów, czy coś w tym stylu, jeszcze nie wiem, ale możecie tam co jakiś czas kontrolnie zaglądać >.<"

Boże... ależ się rozpisałam x.x Przebaczcie tej niesfornej autorce, która albo nie mówi nic, albo mówi zdecydowanie zbyt dużo. Nie przedłużając: dziękuję wszystkim, którym zechciało się ten rozdział i całe Sagi czytać!

Do napisania~~ <3

| ~XXIV~ | ~epilog~ |

7 komentarzy:

  1. Jestem~! (HA PEWNIE SIĘ MNIE TU NIE SPODZIEWAŁAŚ!) Nie mam pojęcia, co tutaj robię, to chyba tylko takie nic, które muszę napisać, bo nie zasnę.
    Wiesz, Unnie, czytałam ten rozdział w częściach, więc dla mnie to wiele różnych dni, wór zmartwień, czy dasz radę, garść strachu, że Sagi nie będzie miało zakończenia i całe morze wiary, że jednak Ci się uda, że jeśli tylko napiszesz, to będzie idealnie. Teraz patrzę na ten rozdział, cały, skończony, z maską i notką autorską, patrzę i czuję się dumna, że Ci się udało, patrzę i czuję potrzebę dziękowania, że mimo wszystko ten rozdział jest zakończony, że przy całym tym trudnym, ciężkim spojrzeniu i myśleniu o nim, nie zostawiłaś go.
    Mam wrażenie, że ten rozdział to będzie morze łez... widać na każdym ostatnim rozdziale twojego opowiadania nie mogę siedzieć spokojnie. Wiem, że dla Ciebie losy Sagi wciąż są niepewne, ale ja jestem PEWNA, że Epilog powstanie i będzie małym dziełem sztuki, kolejnym małym dziełem sztuki... bo ten rozdział to jest dzieło sztuki.
    Boję się przeczytać całości, bo 46 stron to bardzo dużo, a ja jestem zbyt wrażliwa, gdy chodzi o Sagi. Dlatego też nie wiem, jak będzie z komentarzem, pewnie go napiszę, pewnie będzie wielkim bełkotem, pewnie będę niezadowolona i przekonana, że nie jest odpowiedni, że to zbyt duże nic, w porównaniu z tym rozdziałem. Pewnie tak, ale nie wiem kiedy. Wiesz, jak jest z moim komentowaniem, wiesz, że to czasochłonne i pracochłonne, a ja, mimo że czasu mam trochę więcej niż ty i chęci zawsze bardzo dużo, nie zawsze mam siłę, więc naprawdę NIE WIEM.
    To chyba wszystko na ten moment, a raczej nic, ale nie wiem, czy jestem w stanie napisać jeszcze coś z sensem (zakładając, że to wyżej ma sens.)
    Dziękuję, Unnie. Pamiętam, że kiedyś w każdym komentarzu nazywałam Cię artystką. W tym miejscu też pasuje użyć tego określenia… ale chyba tego nie zrobię, bo to byłoby dziwne. Dziękuję Ci za Sagi, za ten rozdział, każdą stronę, każde słowo. W momentach, kiedy mówisz o pożegnaniu, uświadamiam sobie, jak ważne stało się Sagi i ile dla mnie znaczy cały ten czas, jak bardzo kocham to opowiadanie i tych bohaterów i choć jeszcze nie planuję się żegnać, to uświadomienie dobrze mi robi. No ale kończąc już. Kocham Sagi, bardzo dziękuję~!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem OCZAROWANA tym smutem, pomocy.

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż...wow. Może zacznę od długości. Nie myślałam, że tyle to zajmie, ale oczywiście w pozytywnym sensie. Niektóre fragmenty były tak cudowne, że czytałam parę razy i uśmiechałam się słuchając szybkiego bicia serca. Radowało mnie jak oni potrafią być szczęśliwi. Aktualnie mam minę nostalgiczną. Wszystko co przeszli rozbrzmiewa we mnie i nie daje mi spokoju. Za dużo emocji.
    To cudownie zabawne jak Minho się zachował na początku. Coś mu ręka zdrętwiała. A to Taemin, ręka nie ważna xd rozbawiło mnie to strasznie xd "Taki wspaniały początek to co będzie dalej" - pomyślałam. Oglądanie śpiącego Taemina to musi być niebywale rozbrajające doświadczenie. Teraz Minho może to robić codziennie. Zazdroszczę ;_; <3 tak bardzo się cieszę na każdą jego wzmiankę o tym jak to cudownie jest dzielić takie rzeczy we dwoje, spędzać każdą chwilę w swoim wzajemnym towarzystwie i po prostu być. Razem. Każda cecha, nawyk, słowa, obietnice, bicie serca czy błyski w oczach określają Taemina. Nie wszystko jest tak świetne jakby ktoś chciał, ale to właśnie jest cudowne. Ta indywidualność. Każdy jest sobą i to jest naprawdę niesamowite. Że za każdą cechę, za wszystko można pokochać. To jest w miłości piękne. Zawstydzony Taemin to cholernie słodki Taemin. Muszę uważać, bo się rozpuszczę od zbyt wielkiej dawki. Choć ten rozdział to jedno wielkie WOW z uwzględnieniem słodkości w czystej postaci. Co do wypchnięcia Minho przez Taemina..,jak to się mówi "Co Twoje to Moje, a co Moje to Twoje", ale myślę, że jakby Taeś poprosił to Choi by nawet za podpórkę robił xd Ach ta Miłość. Kolejna ich walka, no ja je kocham, wszystkie! A zakończenie to...niezwykle zadowalające ;3 Kibum to mój mistrz xd on jest genialny. Był, jest i będzie. To taka postać, której nie da się nie kochać <3 Ciekawie się z Minho poznali. Już sobie to wszystko wyobraziłam i ledwo wytrzymywałam ze śmiechu. Szczególnie z tym stołem xd Potem ta scena z tekstem "Będę za Tobą tęsknił" nie no to było smutne, bardzo, ale Tae uratował sytuację swoim wejściem, eee przytulasem <3 poziom słodkości wzbił się ponad skalę. Yoogeun, kocham go. To taki wspaniały dzieciak. Od małego psotnik xd uczy się w końcu od najlepszych. Te kwiaty i tekst Yoogeuna były cholernie urocze, a późniejszy tekst Taemina i jego "zabawa" z Minho...mówiłam, że słodkość już jest poza skalą, więc teraz wzbiła się pod niebiosa xd To z lustrem było znowu urocze. Minho to zboczeniec. To już potwierdzone xd Ale za to jaki <3 on jest cudowny. Taemin ma wielkie szczęście mieć takie cudo przy sobie. Jego ukochany jest prawdziwym skarbem. Uwielbiam jak się Tae peszy przy nim <3 coś dziwnie mi ciepło na sercu, naprawdę ich kocham, ich szczęście, wszystko <3 Lśniąca para tak bardzo oddaje jacy są. To idealne określenie. Uwielbiam jak Minho komplementuje Tae. To jest niebywale onieśmielające. Bo w sumie to chcę zrozumieć Tae i czuć choć trochę to co on i mi się udziela jego speszenie. I szczęście <3 Ten tekst, który Minho powiedział do Tae "To ja cię zaprosiłem (...), bo wiedziałem jak bardzo chcesz zostać zaproszony" mnie zgładził. Rozbił moje serce na kawałki. To zbyt boskie. Zbyt bolesne. Dlaczego w takich chwilach zawsze wysiadam xd Na miejscu Tae chyba bym hiperwentylowała xd i zemdlała. Dalej znowu tak dużo słodkości. Ten ich bieg, ten pocałunek, ja tu nie wiem o czym pisać, bo o skali słodkości już pisałam xd to tu dodam, że to chyba cholernie seksowne (i znów banan na twarzy :)). seria "Pocałowałem go..." była dla mnie kolejną traumą. Musiałam zrobić małą przerwę, bo na zawał bym padła. To było fenomenalne. Taemin to trudny przeciwnik w tańcu, ale miłość zrobiła ponownie z Minho papkę i uległ jej. Kocham to strasznie. Jego uległość. Co do poczynań Taemina. A potem przy pospiesznym zakładaniu butów to już w ogóle sobie pomyślałam "a daj pan spokój, on już jest stracony, dla takich nie ma ratunku" xd i se kiwałam głową, w sumie nie wiem do jakiego pana ja mówiłam, trudno xd

    OdpowiedzUsuń
  4. Sally jest kochana. Poprzez jej dobrać moje oczy znowu się przeniosły do wyobraźni. Do tej sceny. Do tego klubu. Do tej chwili. Tego pięknego tańca. ICH tańca. Rozbrajająca scena (jak większość xd). Ludzie jak najbardziej się gapią. W końcu taka olśniewająca para jest dość niecodziennym widokiem. Ich miłość i blask w oczach. Rozumiem tamtych ludzi xd też bym się gapiła na tą piękną scenę <3 Jestem pewna, że Taesun gdzieś tam się cieszy widząc takiego Tae :'D Ach to on zapoczątkował to wszystko, teraz jeszcze bardziej mi go szkoda. Tyle musiał czuć wyrzutów sumienia, smutku, żalu, rozczarowania. Na pewno nikt nie ma mu za złe jego poczynań, a nawet byłabym skłonna stwierdzić, że byli i są szczęśliwi. Choć śmierć Taesuna dla Sodam była bardzo bolesna. Teraz jest wolna. Wychowuje ich dziecko i na pewno jest szczęśliwa. Bardzo jej życzę radości w życiu. Tak samo 2min'owi...Duet na zawsze <3 Cieszę się, że poszli w miejsce, w którym zaczęli. Trudno zapomnieć o przeszłości. W sumie nie jest to możliwe, ale można rozpocząć nowy rozdział żegnając się z nią. Teraz przejdę już do sceny w łóżku Minho..hmm o czym napisać...ZATKAŁO MNIE PO PROSTU. Tego nie da się opisać słowami. Przez cały ich "taniec" przypominałam sobie wszystko co dotychczas się stało. W każdym geście była inna scena, inne uczucie, inne wspomnienia. To mnie rozbiło. To wszystko. Szczęście, smutek, ból, kolory i błyski w oczach. To zalało moje myśli, serce. Trudno było się otrząsnąć, ale w tym pomogły mi (raczej pogorszyło mój stan xd) kolejne wydarzenia. Czytałam bez uśmiechu, ale za to z bijącym sercem.Bo to było coś z czego mogłam się radować, tylko przez to uczucie przebijała się powaga tego aktu. To ile to dla nich znaczyło. Odebrało mi to uśmiech, a powiększyło oczy. Z każdym przeczytanym słowem było coraz bliżej do końca. Z każdym słowem oddawali się sobie nawzajem. Z każdym słowem czułam tą miłość, którą się darzyli. Z każdym słowem byłam coraz bardziej zafascynowana tym jak pięknie można opisać stosunek kochających się ludzi. Taemin jest Minho, a Minho jest Taemina. To jest tak cholernie wspaniałe. Proste w zrozumieniu, choć zależy czym. Myśli rozumieją, a serce bije w szalonym rytmie nadając temu o wiele więcej uczuć i znaczeń.
    "Lee Taemin, lat dwadzieścia trzy (...) Zarzut? (...) Kocha. Na tym to już się po prostu załamałam i rozpłakałam. To było...niesamowite. W końcu usłyszałam coś co od tak bardzo dawna chcieli oboje z nich. Minho usłyszeć, a Taemin powiedzieć. A ja po prostu już wtedy nie mogłam. To było już STANOWCZO za dużo. Ta scena wzrusza do łez. Choć zwykle nie płaczę czytając to tu się tak nie da. To było piękne. Nie mając więcej słów - po prostu piękne.
    Mam nadzieję, że prolog do nowego opowiadania o 2min'ie (WIESZ, ŻE CIĘ KOCHAM ZA TEGO 2MINA, BARDZO BARDZO <3). Smut wyszedł ci znakomicie ^^
    Dużo weny i czasu na pisanie! Jesteś genialna <3

    OdpowiedzUsuń
  5. ZUPEŁNIE ZAPOMNIAŁAM!
    Niezwykle się ucieszyłam widząc Sagi w sobotę 29, ale jako że chodziłam cały dzień zmęczona, to czytałam chyba to z 3 godziny a potem i tak nie skończyłam XDDDD Oto co brak snu robi z człowiekiem (zdecydowanie nie polecam :/) A teraz siedziałam sobie tak po prostu i nagle coś mnie tknęło i myślę... "Czy ja to skończyłam czytać czy nie..." A potem od razu sobie przypomniałam. Aż mi głupio za taką sklerozę, serio XD
    Ew, co do rozdziału...
    Możesz sobie uważać jak chcesz, że nie umiesz pisać smutów, ale to był chyba jeden z najpiękniejszych jaki miałam okazję czytać. Czemu? Bo to nie jest po prostu pusty opis dla uciechy niektórych czytelników, ale wszędzie jest napakowane tyle emocji, porównań i w ogóle całe to oddanie tej słodkiej atmosfery jest niesamowite. I to już w sumie odnośnie nie tylko ostatniej części rozdziału XD Te wspomnienia też były takie awawawawawaw. Momentami robiło się smutno, no ale potem 2min był i było tak. Makaron w głowie.
    I już dawno się tak nie uśmiałam jak teraz, serio XDD
    Wszystkie te sytuacje... Już czuję jak będę za tym tęsknić ._. Za tą cudowną atmosferą, za Kibumowymi tekstami, nieogarniętym Minho i Taeminem w całej swojej postaci. XD
    Mam dzisiaj dosyć mało do powiedzenia, ale już widzę oczami wyobraźni mój milion stronicowy list na którym pewnie zaśniesz przez to wszystko po epilogu. Na razie trzymam kciuki za ostatnią historię Sagi i oczywiście również nowe opowiadanko ^^
    klik
    Mika~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Mika ^^ Wczoraj nie widziałam komentarza, bo jestem w górach i siadł nam prąd w całym domku xD ale już przeczytałam! :3
      Przepraszam, że ten rozdział jest taki długi i aż posnęłaś, naprawdę xD Nie miałam serca go podzielić. Bardzo cenię Twoją opinię odnośnie smuta, to serio sfera, w której czuję się niepewnie i jestem z siebie wiecznie niezadowolona xD
      Za Sagi tęsknić będę chyba najmocniej z wszystkich... Być może dlatego boję się choćby zaczynać epilog ><" Ale wszystko w swoim czasie~
      Dziękuję za garść miłych słów i pokrzepiającą Żabę! <333

      Usuń

Template made by Robyn Gleams