26.11.2016

stuk, stuk


Autor: ShizukaAmaya
Pairing: Jongkey
Gatunek: shōnen-ai, fluff, AU
Długość: (długi) one-shot
Uwagi: akcja opowiadania rozgrywa się w przeszłości (ze względu na pewien element)

~*~

Kim Kibum od zawsze uważał, że wielorodzinne kamienice mieszkaniowe to pomyłka. Ich istnienie było jednym, wielkim, opłakanym w skutkach błędem. Od brzydkiej, zwalistej, pozbawionej tożsamości fasady, przez niezliczone szeregi brudnych okien, w które strach było zerkać, aż po dziesiątki zamkniętych drzwi. Drzwi kryjących sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Żaden z tych elementów nie miał prawa istnieć, a mimo to wszystkie uparcie trwały razem, zbite w kupę, posklejane wysiłkami społecznej biedy, wprawnie tworząc swoją odstręczającą fizjonomię, i funkcjonując w najlepsze, jakby na opak wszelkim rządzącym tym światem prawom. Kamienica wytrwale stała na swoim miejscu, zupełnie nie zważając ani na swoją kruszejącą powierzchnię, ani na rozsadzającą ją od wewnątrz, ludzką zgniliznę. Stała, i zdawała się wrastać coraz głębiej w grunt, na którym została zbudowana, zbyt uparta, zbyt rozkochana we własnym brudzie, żeby ustąpić zębom czasu, i pozwolić zmieść się z powierzchni ziemi. A w jej poszarzałych, kamiennych objęciach, ludzki żywot niezmiennie toczył swój jazgotliwy bieg.

Kim Kibum od zawsze uważał, że wielorodzinne kamienice mieszkaniowe to pomyłka. Dlaczego więc przyszło mu żyć w jednej z nich?

Chłopak westchnął ciężko, i pokręcił głową do własnych myśli. Klucze zadźwięczały w jego dłoni, kiedy stanął w obliczu smutnych, odrapanych drzwi. Były niczym odźwierny, dzień i noc na swoim stanowisku, dzień i noc strzegące wejścia do tej siedziby rozkładu. Ich zmęczone oblicze przywitało Kibuma tym samym, zamglonym błyskiem szyb, co zwykle. Chłopak nie odpowiedział. Szybkim ruchem wsunął klucz w zamek, i chwilę potem znalazł się na pogrążonej w pozornej ciszy klatce schodowej.

Dlaczego pozornej? Bo tak naprawdę w kamienicy faktyczna cisza nigdy nie istniała. Nie miała prawa bytu w miejscu, w którym gnieździło się tyle istot ludzkich. Gdzie ludzie, tam i hałas – tak zbudowano ten świat. Tak samo było i tu, w wilgotnej nibyciszy kamiennych ścian. W pierwszej chwili nie słyszało się nic, świat zostawał za barierą skrzypiących drzwi i chłodnych ścian. Wystarczyło jednak ledwie kilkanaście sekund, żeby stopniowo zacząć zatapiać się w tym oszukanym bezdźwięku, coraz głębiej, i głębiej, by w końcu utonąć całkowicie, i niczym człowiek wepchnięty gwałtownie do wody, zacząć naraz słyszeć odgłosy, które wcześniej były dlań niedostępne.

Odgłosy, których wcale nie chciało się słyszeć.

Kibum westchnął ciężko, jak zwykle poddawany tej zniewalającej wręcz fali dźwięków, towarzyszących toczącym się za zbyt cienkimi ścianami żywotom ludzkim. Miał w głębokim poważaniu fakt, że sąsiadka z parteru właśnie zabrała się za odkurzanie swojej małej, zagraconej starociami nory. Nie obchodziło go urządzane w mieszkaniu tuż obok przemeblowanie. Mógłby się również obejść bez świadomości o organizowanej przez dzieciaki z naprzeciwka imprezie. A mimo to wiedział. Wiedział to, i znacznie więcej.

Wiedział rzeczy, bez których jego życie byłoby znacznie lżejsze.

Na przykład to, że w środkowym mieszkaniu na pierwszym piętrze dzień w dzień rozgrywała się istna wojna. Mieszkające tam, poczciwe małżeństwo za wszelką cenę chciało wysłać swojego jedynego syna na studia zagranicę. On jednak zapierał się rękami i nogami, twierdząc, że tu mu dobrze. Kibum miał szczerą nadzieję, że chłopak wreszcie przystanie na propozycję rodziców, i wyniesie się z kamienicy, bo jego tubalny głos potrafił przyprawić o ból głowy. No i szkoda by było zmarnować taką życiową szansę. Kibum z chęcią przystałby na jakąkolwiek propozycję uwzględniającą zmianę miejsca zamieszkania. Nie miał jednak prawa głosu w tej kwestii. To nie jego sprawa, nie jego życie. A i tak wiedział o nim aż za dużo.

Wredny urok wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych.

Ich niedorzecznie cienkie, jakby stawiane z papieru ściany, były skore wydać każdy powierzony im sekret. Taki jak ten, że samotny pan w średnim wieku, zajmujący kawalerkę na drugim piętrze, miewał nocami tajemnicze wizytacje. W zamierzeniu był to sekret, wiedział o nim jednak każdy lokator tego budynku. Naprawdę ciężko przegapić tak jednoznaczne odgłosy, budzące człowieka w środku nocy. Kibum szczerze współczuł pozostałym osobom zamieszkującym drugie piętro. On sam, gdyby znalazł się na ich miejscu, prawdopodobnie prędzej czy później przedziurawiłby sobie bębenki uszne, byle nie musieć tych nieprzyzwoitych jęków słuchać.

Z nim jednak los obszedł się nieco łaskawiej. Chłopak mieszkał na ostatnim piętrze średniej wysokości budynku. Wprawdzie żeby tam dotrzeć musiał najpierw przedrzeć się przez całą długość irytująco głośnej, a na domiar złego wypełnionej cudzymi zapachami klatki schodowej (samotna gosposia na czwartym piętrze uwielbiała piec ciasta o każdej porze dnia i nocy, sprawiając, że żołądek Kibuma wywracał się na lewą stronę z głodu; z mieszkania leżącego tuż obok jej z kolei, cuchnęło zgnilizną, i można było z powodzeniem założyć się, że ktoś tam jakiś czas temu umarł, i nikt nie zauważył). Na końcu tej żmudnej i przepełnionej mamrotanymi pod nosem przekleństwami wędrówki, czekała całkiem miła niespodzianka.

Na piętrze Kibuma panowała względna cisza. No, może pomijając miauczenie.

Tak, miauczenie.

Kibum z westchnieniem obrócił pęk kluczy w dłoniach, chwytając w palce ten właściwy. W tym jednak momencie drzwi za jego plecami otworzyły się, a zza framugi wyjrzała drobna, pomarszczona twarz kobiety.

- Wróciłeś już, chłopcze? – zagaiła poczciwie, a spomiędzy fałd jej długiej koszuli nocnej, w której chodziła przez cały dzień (Kibum nigdy nie widział swojej sąsiadki w niczym, co zakrawałoby na miano normalnego stroju), wychynęła głowa szarego kota, który chwilę później przeskoczył przez próg i zamiauczał donośnie, jakby wtórując pytaniu swojej pani. Kim zebrał całą swoją siłę woli, i z niejakim wysiłkiem przywołał na usta pogodny uśmiech.

- Tak, proszę pani – odpowiedział uprzejmym tonem, nie chcąc tej miłej staruszki urazić. Szczerze nienawidził faktu, że zadawała mu to pytanie, ilekroć zjawił się na progu własnego mieszkania. Nie dość, że odpowiedź była oczywista, skoro trzymał w rękach klucze, i właśnie zamierzał otworzyć drzwi, to jeszcze frustrował go fakt, że ta kobieta najwyraźniej całą dobę spędzała siedząc w przedpokoju, i nasłuchując jego powrotu. Jeszcze nigdy go nie przegapiła. Ten fakt był nieco przerażający. Czegóż jednak więcej wymagać od poczciwej starowinki, która za jedynych życiowych towarzyszy ma kilkanaście błądzących po jej mieszkaniu kotów (do pierwszego szarego śmiałka dołączyły już inne, jeden po drugim wyłaniając się spod koszuli nocnej właścicielki, i rozłażąc się po niezbyt obszernej przestrzeni ostatniego piętra), oraz swojego młodego sąsiada, wobec którego rozbudza jej się dawno już nieużywany instynkt macierzyński? Kibum musiał się z tym jakoś pogodzić. Zawsze mogło być gorzej.

Smutny urok wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych.

- Pimpusiu, nie dręcz chłopca – powiedziała staruszka, zwracając się do jednego ze swoich pupili – ogromnego, spasionego persa, który właśnie zmierzył Kibuma oceniającym spojrzeniem, zupełnie jakby zastanawiał się, czy może go obsikać – po czym uśmiechnęła się swoim miłym, choć bezzębnym uśmiechem w kierunku sąsiada. – Idź, odpocznij, chłopcze. I nie zapomnij o kubku gorącego mleka!

Kibum pokiwał głową.

- Dobrze, proszę pani. – Staruszka zawsze polecała mu wypić kubek gorącego mleka. Kibum nigdy się do tej rady nie stosował. Zamierzał wypić więcej niż jeden kubek. Kawy. Albo czegoś mocniejszego. Czegoś, co postawi go na nogi na najbliższych parę godzin pracy, którą musiał wykonać, poświęcając czas, przeznaczony na sen. Tego jednak swojej sąsiadce powiedzieć nie mógł. Dlatego tylko uśmiechnął się uprzejmie, i skinął głową w jej stronę. – Dobranoc, proszę pani.

- Dobranoc, śpij dobrze, chłopcze. – Kobieta, uszczęśliwiona, pomachała do niego małą, pomarszczoną dłonią, po czym przywołała gromadkę swoich miauczących hałaśliwie dzieci z powrotem do wnętrza mieszkania. Kiedy jej drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem, Kibum powoli wypuścił powietrze z płuc.

Wspominał już, że to miejsce to pomyłka?

Kiedy jednak zamknął za sobą drzwi własnego mieszkania, kiedy niedbale zdjął buty i porzucił torbę, kiedy opadł na swój ulubiony, wygodny fotel w salonie, na moment poczuł, że być może życie w tej kamienicy nie było takie złe. Miauczenie kotów sąsiadki z naprzeciwka dobiegało do niego przytłumione przez warstwy cienkich, ale mimo wszystko dających choć odrobinę prywatności ścian, a pozostałe wypełniające budynek dźwięki pozostawały gdzieś w dole, choć wciąż irytująco bliskie, to na tyle oddalone, że z odrobiną wysiłku  można je było zignorować.

Kibum przeczesał dłonią włosy, po czym na moment przymknął oczy, zmęczony. Uwielbiał fakt, że w mieszkaniu obok, tym które graniczyło bezpośrednio z jego własnym, nikt nie mieszkał. Stało puste od dłuższego już czasu, roztaczając wokół siebie rozkoszną, niepodważalną, i prawdziwą ciszę. Kibum był naprawdę wdzięczny osobie, która się z niego wyprowadziła. Tym sposobem nie musiał dzielić swoich ścian z nikim, a jedynymi dźwiękami na piętrze pozostawało miauczenie kotów.
Kibum miał nadzieję, że taki stan rzeczy pozostanie niezmienny już na zawsze.

Nie mógł być bardziej naiwny.

Złośliwy urok wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych.

Kiedy tylko chłopak uporał się z kilkoma przydzielonymi mu w pracy zadaniami, i z równą ilością zaparzanej w pośpiechu, mocnej kawy, wykończony, padł na swoje łóżko, twarz wtulając w miękką, pachnącą pościel, za którą tęsknił przez cały dzień. Gdzieś z tyłu głowy dręczyła go uporczywa myśl, frustrująca świadomość, że za niespełna cztery godziny i tak przyjdzie mu zerwać się na równe nogi, w pośpiechu zaparzyć kolejną kawę, i wybiec z domu, prosto na przystanek autobusowy. Póki co wolał jednak ten fakt zignorować, na moment oddać się słodkiemu sennemu zapomnieniu.

I kiedy już był na granicy przytomności, już miał ostatecznie utonąć w nieświadomości, oddać się tej krótkiej, ale jakże niezbędnej do funkcjonowania regeneracji, usłyszał coś.

Dźwięk.

Dźwięk niespodziewany, dźwięk obcy, dźwięk nowy.

Kibum szeroko otworzył oczy, z nagłym zaintrygowaniem wsłuchując się w ów odgłos, który zupełnie nie komponował się z dotychczasową melodią hałasów nocnych, wpisanych w życie tej kamienicy. Chłopak uniósł się na łokciu i nadstawił ucha.

Nieznajome stuk stuk zadźwięczało pośród ciszy, dużo głośniejsze, niż przytłumione miauczenie z naprzeciwka. Zupełnie jakby dobiegało tuż zza ściany.

Zza jego ściany.

Kibum zerwał się na równe nogi, pospiesznie wyplątując się z pościeli. Kompletnie rozbudzony, zmierzył swoją błękitną ścianę wnikliwym, niemalże oskarżycielskim spojrzeniem, bezgłośnie zadając jej pytanie.

Stuk stuk stuk stuk” – odpowiedziała ściana, przyprawiając swojego właściciela o kolejny zawał serca.

Otrząsnąwszy się z pierwotnego szoku, Kibum pospiesznie zbliżył się do źródła dźwięku, i z wahaniem przyłożył ucho do chłodnej powierzchni betonu. Przez chwilę nie działo się nic. Chłopak zmarszczył brwi, skonsternowany. Czyżby tylko mu się zdawało? Czyżby wyobraźnia płatała mu figle? Być może był po prostu bardzo, ale to bardzo zmęczony? Wysnute tego dnia, niezbyt przychylne refleksje na temat kamienic i irytujących, hałasujących po nocach mieszkańców, musiały zmieszać się z jego wycieńczeniem, owocując w taki, a nie inny sposób. Było mu zbyt cicho i zbyt dobrze, więc uroił sobie wydającego stukające dźwięki sąsiada.

Kibum uniósł jeden kącik ust w górę, bardzo bliski zaśmiania się z samego siebie.

I właśnie wtedy zza ściany posypał się cały grad stukających odgłosów.

Chłopak sapnął z oburzenia. Te dźwięki nie miały źródła w jego przemęczonej wyobraźni. Naprawdę dobiegały z sąsiedniego mieszkania. Czyżby ktoś się tam wprowadził? Kibum wydał z siebie cierpiętniczy jęk, i w akcie bezradności uderzył głową w swoją zdradliwą, błękitną ścianę, która od tej pory nie była tylko jego ścianą. Którą musiał teraz dzielić z kimś innym. Z osobnikiem wydającym stukające dźwięki.

Jakby na zawołanie ciszę wypełniła kolejna seria tych irytujących odgłosów. Kibum uderzył pięścią w ścianę, ale to nie poskutkowało. Dźwięki sączyły się zza wątpliwej betonowej bariery, wwiercając się w uszy, wywołując niebywałą wręcz frustrację. Chłopak gwałtownie odepchnął się od ściany, i głośno tupiąc nogami, powędrował z powrotem do łóżka, na które to opadł z impetem, krzyżując ręce na piersi. Nie zamierzał dać się wyprowadzić z równowagi jakiemuś byle sąsiadowi, który nie dość, że nie posiadał choćby na tyle manier, żeby przedstawić się współmieszkańcom, to jeszcze śmiał hałasować w środku nocy i zakłócać czyjś sen. Co to, to nie!

Kibum obrócił się na bok i przykrył głowę poduszką, zamykając oczy oraz pospiesznie przywołując sen. Udając przed samym sobą, że w żadnym, nawet najmniejszym, najdrobniejszym stopniu nie jest ciekaw tego tajemniczego człowieka zza ściany i jego dziwnych, stukających odgłosów.

Bo nie był ciekaw. Ani trochę.

I nawet, kiedy kilka godzin później zerwał się na równe nogi, wziął szybki prysznic i pospiesznie wypił kawę, w dalszym ciągu nie był zaintrygowany. Żeby tego dowieść, demonstracyjnie ani razu nie obrzucił swojej błękitnej ściany badawczym spojrzeniem, powstrzymał się również od przyłożenia do niej ucha, i wsłuchania się w odgłosy dobiegające z mieszkania obok. Zamykając drzwi swojego lokum zdecydował się jedynie na jedno, krótkie, szalenie wzgardliwe spojrzenie w kierunku nowo zajętej kawalerki, po czym ostentacyjnie zszedł po schodach. To wcale nie tak, że chciał mieszkającego tam człowieka spotkać. W żadnym wypadku! Po prostu zastanawiało go, jak można być tak nieokrzesanym, niewychowanym osobnikiem, i zignorować własnych sąsiadów? Ten ktoś powinien się chociaż przedstawić! Może uważał się za osobę zbyt ważną na takie konwenanse? Albo był po prostu parszywym ignorantem?

Kibum gwałtownie pokręcił głową. Nie mógł przez cały dzień zajmować swoich myśli jakimś byle świrem zza ściany. Miał o wiele bardziej wartościowe kwestie do obmyślania.

Z takim postanowieniem minęła mu większa część dnia. Praca skutecznie odciągnęła jego myśli od tajemniczego lokatora i stukających odgłosów. I kiedy niebo z gołębiej szarości zdążyło zmienić kolor na atramentowy granat, a chłopak, wykończony, ponownie stanął u wrót swojej kamienicy, niemal nie pamiętał swojej nocnej oraz porannej irytacji. Ledwo powłócząc nogami, wdrapał się na swoje siódme piętro, po drodze przeklinając i złorzecząc na szczekające za czyimiś drzwiami psy, na roznoszący się po trzecim piętrze smród spalenizny, na paradującego w samych bokserkach starszego pana, który postanowił pospacerować po schodach, w dół i w górę; słowem – na cały zamysł wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych, których szczerze nienawidził, jako że były jedną wielką pomyłką, o czym zapewne zdążył już nieraz wspomnieć, a co i tak musiało być powtarzane, dla podkreślenia powagi problemu.

Pełnym roztargnienia gestem wygrzebał klucze z torby. Zgodnie z codziennym rytuałem, drzwi za jego plecami otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Korytarz wypełnił się kocim miauczeniem.

- Wróciłeś już, chłopcze? – Starsza pani uśmiechnęła się do niego dobrodusznie, więc chłopak zebrał się w sobie, i pokiwał energicznie głową.

- Tak, proszę pani – odpowiedział, jednocześnie zastanawiając się, ile jeszcze razy w życiu przyjdzie mu przejść przez tę samą wymianę zdań. Czasami robiło się to nieco przerażające.

Staruszka zrobiła zatroskaną minę, najwyraźniej dostrzegając ciemne kręgi zmęczenia pod jego oczami. Kibum odwrócił wzrok. Nie lubił, kiedy ludzie patrzyli na niego w ten sposób. Jego sąsiadka zapewne już zamierzała poradzić mu lekarstwo na całe zło tego świata, w postaci kubka gorącego mleka, kiedy spojrzenie chłopaka spoczęło na drzwiach niezamieszkałej dotąd kawalerki. Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy naraz przypomniał sobie nocne stukotanie dobiegające zza jego błękitnej ściany.

- Proszę pani? – odezwał się, zanim kobieta zdążyła podzielić się z nim swoją mądrością życiową. – Czy tam ktoś teraz mieszka? – zapytał, wskazując gestem w stronę zamkniętych drzwi. Starsza pani przez chwilę milczała, spoglądając na Kibuma zagubionym wzrokiem, zupełnie jakby nie dotarły do niej jego słowa. Po chwili jednak schyliła się, wzięła na ręce chudego, rudego kota, i przytuliła go do piersi.

- Ktoś tam z pewnością mieszka, panie Śmieszku – powiedziała do zwierzęcia, kiwając głową, i zupełnie przy tym ignorując stojącego kilka metrów dalej Kibuma. Chłopak naraz pożałował, że w ogóle zapytał. – Wprowadził się wczoraj popołudniu, prawda? – Kobieta zrobiła zatroskaną minę. – Wprowadził się, ale nie przyszedł się nam przedstawić. To smutne, panie Śmieszku, bardzo smutne – mówiła dalej, wciąż zwracając swoje słowa do rudzielca, który chyba coraz bardziej chciał uciec z jej matczynego uścisku. – Nie chcą z nami rozmawiać. Dlaczego? Powinni wypić kubek gorącego mleka. Albo i dwa. Tak właśnie powiedział Pimpuś. Jego zawsze trzeba słuchać, przecież wiesz…

- Ekhm… to ja już pójdę, proszę pani… - odezwał się Kibum, czując się naprawdę niezręcznie wobec tego skierowanego do kota monologu. Sąsiadka oderwała wzrok od swojego pupila, i zmierzyła chłopaka nieprzytomnym spojrzeniem. Po krótkiej chwili podarowała mu jednak swój typowy, dobroduszny uśmiech.

- Dobranoc, chłopcze. I nie zapomnij o kubku gorącego mleka! – poleciła swoim zwyczajem, więc Kibum skinął głową na znak zgody, po czym skłonił się uprzejmie, i uciekł za drzwi swojego mieszkania.

Mówił coś kiedyś o tym, że jego piętro nie jest takie złe? Bzdura. Wolałby już chyba mieszkać w piwnicy, ze szczurami. Jego nieco zbzikowana lokatorka była naprawdę miłą, choć nieco przerażającą osobą. Ale ten nowy? Kto to widział nie przedstawić się swojej starszej sąsiadce? Mógł ignorować Kibuma, ale nie ją! Chłopak zamierzał przemówić tej niewychowanej osobie do słuchu, kiedy tylko ją spotka! Ktoś musiał zrobić na tym piętrze porządek.

Z takim właśnie postanowieniem, Kibum położył się do łóżka. Ledwie jednak przymknął powieki, uparte stuk stuk ponownie postawiło go na nogi. Pierwotne zaskoczenie zmieniło się teraz jednak w coś innego. Kibum leżał w ciszy nocy, wsłuchując się w ten obcy dźwięk, i zachodząc w głowę, skąd się w zasadzie brał.

stukstuk, stuk stuk stuk… stuk… stukstukstuk

Odgłosy sączyły się zza błękitnej ściany nierównymi kaskadami stuknięć, których chłopak w żaden sposób nie potrafił rozszyfrować. Były zbyt nieregularne, żeby cokolwiek konkretnego znaczyć. Nie był to odgłos wydawany przez żaden instrument, ani też dźwięk radia nadającego nocną audycję. Nie przypominało to kroków, ani też żadnej innej hałaśliwej ludzkiej czynności, która przychodziła Kibumowi do głowy, ilekroć myślał o typowych dla mieszkańców tej kamienicy odgłosach (a propozycje w jego głowie były naprawdę różnorodne, i mimo wszystko cieszył się, że żadna z nich nie pasowała do zasłyszanego dźwięku).

Po długich minutach rozmyślań i kombinacji, Kibum był zmuszony się poddać. Nie wiedział, co wydaje te stukoczące odgłosy, nie wiedział skąd się biorą, ani co mają na celu. Nie wiedział, kim jest tajemniczy nieznajomy zza ściany, i dlaczego do licha nie śpi o tak nieludzkiej porze, zamiast tego sącząc przez barierę betonu tę istną zagadkę, która spędza mu sen z powiek.

Nie wiedział, ale nie to było najgorsze. Najgorszy był fakt, że chciał wiedzieć. Mimowolnie i głupio. Był ciekaw. Wpadł w pułapkę własnych rozmyślań. W sidła zastawione przez sąsiada zza ściany oraz jego stukoczące dźwięki.

~*~

Trzeźwość świtu wcale nie przyniosła ze sobą poprawy. Wręcz przeciwnie, Kibum od momentu przebudzenia nie myślał o niczym innym, jak tylko o źródle frustrujących odgłosów, które nie dawały mu spać już od dwóch nocy. Zrodziło się w nim nowe postanowienie – zamierzał stanąć z mieszkającym za jego ścianą człowiekiem twarzą w twarz, i powiedzieć mu wszystko, co o nim sądzi. Z Kim Kibumem naprawdę nie warto było zadzierać, a tej tajemniczej osobie udało się tego dokonać jeszcze zanim zdążyli się w ogóle spotkać. Niebywałe osiągnięcie, doprawdy!

Chłopak wyszedł z mieszkania, tym razem powoli, z ociąganiem, celowo wydłużając swój pobyt na korytarzu. Głośno zadźwięczał pękiem kluczy w swojej dłoni, świadom, że w porannej ciszy tej wczesnej pory zapewne usłyszy to co najmniej połowa mieszkańców kamienicy. Bardzo powolnym ruchem zaryglował drzwi swojego lokum, po czym ze zniecierpliwionym westchnieniem spojrzał w kierunku źródła swojej irytacji. Mieszkanie sąsiada pozostało jednak zamknięte na cztery spusty, a zza jego ścian nie dobywał się żaden dźwięk (Kibum upewnił się co do tego piętnaście minut temu, kiedy mimowolnie przykładał ucho do malowanego błękitną farbą betonu w swojej sypialni). 

Chłopak przez chwilę wahał się i walczył ze sobą, a w końcu podszedł do balustrady schodów i z rozmachem kopnął w metalowe pręty, które zadrżały hałaśliwie, wypełniając całą klatkę głośnym echem. Kibum uśmiechnął się pod nosem, usatysfakcjonowany, po czym zwrócił się w stronę drzwi sąsiada z pełną wyczekiwania miną na twarzy.

Tak.

Prowokował go.

I mimo że opracowany przezeń plan był iście genialny, w tym przypadku nie zadziałał. Drzwi pozostały głuche na jego wezwanie. Zamknięte. Kibum jeszcze nigdy nie czuł się tak zignorowany.
Z naburmuszoną miną kopnął pręty balustrady ponownie, tym razem ze złości, po czym poprawił torbę na ramieniu, i zbiegł po schodach, po drodze ignorując pytające spojrzenie sąsiada z szóstego piętra, który najwyraźniej usłyszał wywołany przez Kibuma dźwięk.

Dopiero wyszedłszy z budynku, naszła go pewna refleksja. Być może jego tajemniczy sąsiad był obecnie poza domem? Może przebywał w mieszkaniu tylko nocami, stukając niedorzecznie i utrudniając mu sen? Na tę myśl chłopak naburmuszył się jeszcze bardziej, bo taka perspektywa znacznie zmniejszała prawdopodobieństwo natknięcia się na tego człowieka na korytarzu. Kibum po prostu musiał go spotkać, a nie zamierzał kłaść na szali swojej godności, i jako pierwszy zapukać do drzwi sąsiada. Co to, to nie! Należało wymyślić inny sposób.

Pod wpływem tych myśli, chłopak zatrzymał się przed budynkiem kamienicy, i zadarł głowę do góry, odszukując wzrokiem swoje własne okno tylko po to, żeby namierzyć to należące do osobnika zza ściany. Szare niebo odbijało się w szybach, utrudniając mu dostrzeżenie czegokolwiek. Zauważył jedynie brak firanek, co napełniło go pewną dozą optymizmu. Kiedy się ściemni, a światło w mieszkaniu zostanie zapalone, przy odrobinie szczęścia będzie w stanie zobaczyć coś, lub kogoś. Cokolwiek. Chłopak był coraz bardziej zdesperowany.

Mając nadzieję, że uda mu się mimo wszystko uszczknąć choćby fragment widoku na wnętrze kawalerki, Kibum zrobił kilka kroków w tył, mrużąc oczy i mimowolnie przygryzając nerwowo wargę.

- Podglądasz? – rozległo się pytanie, a chłopak skrzywił się. Nie cierpiał, kiedy jego sumienie zaczynało go w ten sposób strofować.

- Nie – odparł od niechcenia, wciąż zajęty bezczelnym wgapianiem się w cudze okno. Gdyby cofnął się jeszcze tylko trochę, być może mógłby…

- Oczywiście – odparł ten sam głos, a Kibum wywrócił oczami, poirytowany. Jego sumienie przeważnie nie bywało aż tak upierdliwe. Zazwyczaj nie komentowało też tak błahych wykroczeń, jak zaglądanie w cudze okna. No i normalnie ten głos w jego głowie brzmiał jednak nieco inaczej. A nawet zupełnie inaczej. Zupełnie nie jak

- Taemin! – wykrzyknął Kibum, odskakując na bok na widok stojącego tuż obok niego chłopaka, którego obecność zupełnie przegapił, zbyt zaabsorbowany szukaniem sposobu na dostrzeżenie czegoś przez okna sąsiada. Zaraz jednak opanował się, usiłując przybrać niewzruszoną ekspresję. Fakt, że został złapany na gorącym uczynku był tylko gwoździem do jego trumny. Jego zainteresowanie kwestią nowego lokatora zaszło zdecydowanie za daleko.

Taemin nonszalanckim gestem wsadził ręce w kieszenie jeansów i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech. Jeden z tych słodkich, rozbrajających wręcz uśmiechów, za którymi kryło się całe zło tego świata, o ile ktoś potrafił uważnie patrzeć. Kibum niestety potrafił. Znał tego dzieciaka już sporo czasu. Zdążył odkryć najróżniejsze aspekty jego wredoty.

- No proszę, co my tu mamy – odezwał się młodszy, przenosząc ciężar ciała z pięt na czubki palców, i z powrotem, swoich ciemnych, rozbawionych oczu nie spuszczając jednak z kolegi. – Nigdy nie posądziłbym cię o coś takiego…

- Co masz na myśli? – rzucił Kibum chłodnym tonem, szybko odzyskując opanowanie, i krzyżując ręce na piersi. Taemin jednak najwyraźniej nie nabrał się na jego zobojętniałą minę, bo tylko zmrużył migoczące psotnie oczy.

- Mam na myśli podkochiwanie się w sąsiedzie zza ściany… – odparł chłopak zuchwałym tonem, w zamian obrywając ciężką, kibumową torbą w ramię.

- Przestań pleść takie bzdury! – zawołał starszy, zbulwersowany samą perspektywą żywienia cieplejszych uczuć względem tego parszywego osobnika, który zyskał miano jego obecnego największego wroga. – Nawet go na oczy nie widziałem… - dodał burkliwie, z powrotem zarzucając torbę na ramię. Nagle zastygł w połowie ruchu. – Zaraz… czyli to faktycznie on?

- Co? – Taemin zamrugał oczami, skonsternowany.

- On, nie ona – zniecierpliwił się Kibum. - To mężczyzna? – zapytał ponaglającym tonem. Co prawda przeczuwał taki stan rzeczy już od dawna, ale otrzymanie tej konkretnej informacji tylko dodatkowo go nakręciło. Chciał wiedzieć więcej, więcej i więcej. Spojrzał na Taemina rozgorączkowanym wzrokiem. Młodszy przestał bujać się w miejscu, i zrobił zaskoczoną minę.

- Woah, hyung… jest gorzej niż myślałem. – Wyciągnął dłoń i poklepał przyjaciela po ramieniu, po czym przybliżył się do niego, przybierając poufały wyraz twarzy. - Ale nie dziwię ci się szczególnie. Też mam słabość do artystów… - mruknął konspiracyjnie. Oczy Kibuma zrobiły się okrągłe.

- Artystów? – powtórzył, zszokowany. Taemin uśmiechnął się cwaniacko i skwapliwie pokiwał głową.

- Tak mówią… - Młodszy uniósł wzrok ku wciąż nieprzeniknionemu oknu na siódmym piętrze, a Kibum mimowolnie poszedł w jego ślady. Taemin westchnął marzycielsko. - Nie wiem jaką dziedziną sztuki się zajmuje, ale przypuszczam, że cholernie seksownie wyglądałby z pędzlem w dłoni, albo z gitarą na kolanie…

- Zaraz, moment. – Kibum oderwał wzrok od okna i spojrzał na przyjaciela badawczo. - Czyli wiesz jak wygląda? – zapytał, czując, jak zaabsorbowanie całą tą sprawą nabiera niedorzecznych rozmiarów. Na widok miny Taemina niemal otworzył usta z wrażenia. - Widziałeś go?

- Tak, jakiś czas temu się minęliśmy. Chyba szedł do sklepu, czy coś… - Młodszy wzruszył ramionami, nie mogąc zrozumieć, skąd wzięło się aż tak wielkie poruszenie na twarzy przyjaciela. Kibum natomiast wahał się między poczuciem własnego idiotyzmu (widać jego tajemniczy sąsiad wcale nie był tak tajemniczy, jak mu się zdawało, i najwyraźniej poznali go już wszyscy, prócz niego samego), irytacją względem tego stukającego artysty od siedmiu boleści (naprawdę mógłby się chociaż przedstawić), a nowo narodzoną ekscytacją, którą szczerze chciał w sobie zdusić, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafił. Ciekawość to z pewnością jakaś niesklasyfikowana jeszcze, ale szalenie groźna choroba, na którą świat medycyny powinien jak najszybciej znaleźć skuteczne lekarstwo.

Kibum przymknął oczy, przytłoczony chaosem we własnej głowie. A po chwili uniósł jedną powiekę, nie wierząc w to, o co zamierza właśnie zapytać.

- I… i jak? – rzucił krótko, spoglądając na przyjaciela wyczekująco. Taemin uśmiechnął się figlarnie, a jego oczy zamigotały rozbawieniem.

- Gdyby nie fakt, że jestem zajęty, miałbym poważny problem… - odparł z przekorą, przygryzając wargę, i sprawiając, że Kibum poczuł szczerą ochotę, żeby go uderzyć. Młodszy chyba wyczuł tę chęć mordu, bo poklepał przyjaciela po ramieniu i odsunął się o parę kroków. – Ale tobie życzę powodzenia, hyung! – zawołał na odchodnym, mrugając psotnie, po czym obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, pogwizdując. Kibum zazgrzytał zębami.

- Jeszcze pożałujesz, żeś się ze mnie nabijał, gówniarzu! – zawołał za nim, ale Taemin pozostał niewzruszony. – Wszystko powiem Minho, zobaczysz! – Na te słowa młodszy uniósł jedną dłoń do góry, pożegnalnym gestem, po czym wsadził ją do kieszeni kurtki, i nie odwracając się, zniknął za zakrętem.

Kibum wydał z siebie pełen frustracji odgłos, po czym zwrócił nienawistne spojrzenie ku barwionemu szarością nieba oknu, za którym kryło się źródło jego wszystkich problemów. Wymamrotał stek przekleństw pod czyimś adresem, po czym poprawił torbę na ramieniu, i ruszył w kierunku przystanku, świadom, że jest cholernie spóźniony.

A wszystko przez tego nowego sąsiada. Wspominał już, że nienawidzi wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych?

Nienawidził ich tak bardzo, że nawet po dotarciu do pracy, wciąż myślał o mieszkańcu jednej z nich. O tajemniczym, przystojnym artyście, który zamiast tworzyć swoje dzieła od siedmiu boleści, wolał odgrywać nocne koncerty skomponowane ze stukających wkurzająco odgłosów. Też mu sztuka! Taemin musiał się pomylić. Albo też najzwyczajniej w świecie go wrabiał, co było całkiem prawdopodobne. Tak, zapewne w rzeczywistości ten cały tajemniczy sąsiad był jedynie gburowatym, podstarzałym dziwakiem, który cierpiał na bezsenność i hałasował po nocach. Kibum pokiwał głową do własnych myśli. Ta opcja wydawała się dużo sensowniejsza, niż bajka o seksownym artyście. Bo niby na czym miałaby się koncentrować jego sztuka? Powinien chociaż grać na pianinie, bądź gitarze, taką formę zakłócania nocnej ciszy Kibum byłby w stanie mu wybaczyć. Ale nie! Jedyne, co jego sąsiad potrafił, to wydawanie wkurzających, stukoczących dźwięków! Cóż to za rodzaj artyzmu?!

Kibum skrzywił się, niezadowolony z faktu, że nie może dojść z własnymi myślami do porozumienia. Nienawidził być o czymś niedoinformowany. Zazwyczaj każdy pytajnik w swojej głowie natychmiast zapełniał konkretną treścią. Taka była jego natura. Jednak mimo kolejnych prób i wysiłków, mimo mnogości poświęconych na ten temat myśli, mimo całego zainteresowania sprawą, człowiek zza ściany wciąż pozostawał dla chłopaka jedną, wielką niewiadomą. I to właśnie doprowadzało go do szewskiej pasji.

Kim podrapał się po głowie, po chwili czochrając włosy we frustracji. Tak nie mogło dłużej być. On już nie chciał wiedzieć. On musiał wiedzieć. Może gdyby spróbował…

- Kibum? – Jakiś bezczelny głos naraz wdarł się pomiędzy jego rozmyślania. Chłopak uniósł głowę, i spojrzał przed siebie  nieprzytomnym wzrokiem. – Dobrze się czujesz? – zapytał jego kolega z pracy, robiąc zatroskaną minę. Kibum przez moment milczał, spoglądając na niego, nieco zagubiony. Szybko jednak doprowadził się do porządku, i odchrząknął, poprawiając fryzurę.

- Tak. Mam się świetnie – rzucił obojętnym tonem, mając szczerą nadzieję, że ten przypadkowy człowiek da mu szybko spokój, i pozwoli mu wrócić do jego krainy rozpaczliwych rozmyślań. To zatrważające, jak monotematyczny stał się przez ostatnie dwa dni. Niestety jego kolega najwyraźniej miał inny plan, bo zbliżył się do jego biurka.

- W takim razie, bądź tak miły i zanieś te dokumenty do biura pana Parka – powiedział przymilnym tonem, uśmiechając się przy tym sztucznie. Kibum zmrużył oczy. To by było na tyle z ludzkiej empatii w pracy. Chłopak westchnął, po czym wyrwał plik dokumentów z rąk mężczyzny, i mamrocząc przekleństwa ruszył korytarzem w stronę windy.

W drodze do wskazanego biura cały czas jednak łamał sobie głowę nad zagadką stukających odgłosów. Choćby nie wiadomo jak mocno próbował, nie potrafił wymyślić żadnej dziedziny sztuki pasującej do tego specyficznego dźwięku. Przeprowadził w głowie przyspieszony przegląd wszystkich instrumentów, o jakich kiedykolwiek słyszał, i nie odnalazł nic odpowiedniego. Muzyka więc odpadała. Szkoda. Naprawdę nie obraziłby się, gdyby ktoś przygrywał mu do snu. Zamiast tego dostał jednak możliwie najbardziej irytujące odgłosy, jakie mógł sobie wymyślić. W dodatku absolutnie niczego konkretnego mu nie przypominały. To było po prostu stukanie, zwykłe stukanie. Nieregularne, ale długotrwałe, zawsze następujące w nierównomiernych falach. Niezbyt głośne, ale mimo to wyraźnie słyszalne. I bardzo, ale to bardzo rozpraszające.

Kibum sapnął z oburzenia,  jednocześnie z miną cierpiętnika pukając do drzwi biura pana Parka. Zamierzał załatwić kwestię dokumentów jak najszybciej, byle tylko móc na powrót utonąć w swoich smętnych rozważaniach.

- Proszę – dobiegło zza drzwi, i chłopak wszedł do środka.

- Przyniosłem tylko te doku… - Kibum urwał w połowie zdania, a jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

- Proszę położyć je na biurku. – Pan Park skinął głową, nie unosząc wzroku znad stojącego przed nim urządzenia. Jego palce uderzały w szeregi klawiszy, a pomieszczenie wypełniało się specyficznym odgłosem…

- Stuk, stuk – wymamrotał Kibum, wciąż wpatrując się w źródło dźwięku z niedowierzaniem.

Maszyna do pisania.

Rozwiązanie zagadki.

Chłopak nie był pewien, czy bardziej chce skakać z radości, że wreszcie zna sekret swojego sąsiada, czy też raczej krzyczeć z frustracji, że nie wpadł wcześniej na coś tak oczywistego. Charakterystyczne stukanie na moment ustało, a Kibum zamrugał oczami, nagle otrzeźwiony.

- Wszystko w porządku, panie Kim? – zapytał jego przełożony, unosząc wzrok znad swojej dumnie się prezentującej maszyny, i wpatrując się w niego badawczo. Kibum pokiwał powoli głową, zbyt zaabsorbowany swoim odkryciem, żeby zwrócić uwagę na troskę w oczach pana Parka. Pospiesznie odłożył dokumenty na biurko, i już miał opuścić pomieszczenie, kiedy zatrzymał się gwałtownie.

- Wspaniałe urządzenie – powiedział, spoglądając na maszynę do pisania z mieszanką niepewności i zachwytu. Twarz pana Parka rozjaśniła się na tę uwagę.

- Prawda? – Pieszczotliwie poklepał zgrabną obudowę. – Nie każdy może sobie na taką pozwolić…

Na te słowa Kibum mimowolnie się uśmiechnął. Faktycznie, nie każdy. Znał jednak pewną osobę, która miała w posiadaniu podobny skarb, i najwyraźniej kochała go na tyle mocno, że stukot klawiszy nie ustawał aż do późnych godzin nocnych. Chłopak skłonił się uprzejmie, i opuścił biuro swojego przełożonego. Kiedy szedł korytarzem i zasiadał znów za swoim biurkiem, uśmiech satysfakcji wciąż nie znikał z jego twarzy. Był do tego stopnia zaabsorbowany swoim odkryciem, że nawet nie zwrócił uwagi na spoglądającego nań z przerażeniem kolegę, który zapewne uznał go za psychopatę, bo przez dobre pół godziny siedział w bezruchu, jedynie szczerząc się do własnych myśli. Świadomość, którą przypadkiem nabył, była jednak zbyt ekscytująca, żeby ją zignorować.

Bo teraz już wiedział czym były stukające odgłosy utrudniające mu sen. Teraz już wiedział, jaką dziedziną sztuki zajmuje się jego nowy sąsiad. Teraz już wiedział, dlaczego nie słyszał z sąsiedniego mieszkania odgłosów instrumentów.

Teraz już wiedział, że przyszło mu dzielić ścianę z pisarzem. I zamierzał tego pisarza spotkać osobiście, czy ten tego chciał czy nie.

Wiedziony tą myślą, zrobił wszystko, by tego dnia wyjść z pracy jak najwcześniej. Miał szczerą nadzieję, że jeśli tylko wystarczająco się pospieszy, uda mu się natknąć na swojego sąsiada. Pisarz czy nie pisarz, ten człowiek musiał kiedyś wychodzić z domu, chociażby po to, żeby uzupełnić zapasy kawy, którą zapewne pił litrami, skoro był w stanie pracować do tak późnych godzin nocnych (przeważnie kładł się spać między trzecią, a czwartą w nocy – Kibum zdążył się o tym dobitnie przekonać, wysłuchując nocnych, stukoczących koncertów, wygrywanych na klawiszach maszyny do pisania).

Mamrocząc pod nosem zawiłe teorie o ilości mleka do kawy zestawionej w proporcji do ilości wypijanych na dobę filiżanek średniej wielkości, wypełnianych wodą w dwóch trzecich objętości (swoją drogą – ciekawe czy, i ile jego sąsiad słodził?), Kibum dotarł wreszcie pod drzwi swojej starej kamienicy. Tam jednak spotkało go gorzkie rozczarowanie. Mimo, że nastało już późne popołudnie, a niebo zdążyło przybrać barwę nocy, okna mieszkania na siódmym piętrze wciąż były ciemne. Czyżby lokator siedział w innym pokoju? A może jeszcze nie wrócił do domu?

Kibum zrobił nadąsaną minę, i agresywnie pchnął prowadzące na klatkę schodową drzwi. Od niechcenia włączył światło na korytarzu, po czym rozpoczął swój mozolny marsz ku ostatniemu piętru. Ze zrezygnowaniem pokonywał kolejne schody, tym razem nawet nie mając siły irytować się biegającym mu pod nogami psem sąsiadki, ani dudniącą niedorzecznie głośno muzyką, która wypełniała pół kamienicy. Rozczarowanie wzięło górę nad wszystkim innym, i chłopak stawiał kolejne kroki nawet nie unosząc głowy do góry. Jednocześnie toczyła się w nim poważna walka. Bił się z myślami, przytłoczony ogarniającą go desperacją i niedorzecznymi pomysłami, pojawiającymi się w jego głowie.

Bo co by mu zaszkodziło, gdyby celowo poczekał na moment, w którym jego sąsiad powróci do mieszkania? Mógłby udać, że akurat w pośpiechu wychodzi po coś do sklepu, i tym samym dać temu gburowi szansę na zreflektowanie się i przeprowadzenie porządnej wymiany formalności.

- Nie ma mowy – mruknął pod nosem, próbując uciszyć ten obłąkany głos w swojej głowie. Nie zamierzał zniżać się do poziomu swojej sąsiadki z naprzeciwka. Oczywiście szanował ją i cenił, ale bądźmy szczerzy – była zdziwaczałą i nieco zbzikowaną staruszką o stalkerskich zapędach. Kibum pokręcił głową, i westchnął ciężko. Tu chodziło o jego dumę. Musiał jakoś to wszystko przeboleć, i poczekać aż jego niedorozwinięty społecznie sąsiad samodzielnie, ze skruchą zapuka do jego drzwi. Chłopak niemal zaśmiał się diabolicznie na tę wizję, knując niecne plany zignorowania wizyty gościa co najmniej trzy razy, zanim łaskawie go przyjmie i pozwoli mu oglądać swą twarz. Tak. Pomysł idealny. Kibum już nie mógł się doczekać, aż ten niewychowany, parszywy, stukający…

- Wróciłeś już, chłopcze? – W podstępne knowania Kibuma wdarł się głos sąsiadki. I już otworzył usta, żeby machinalnie odpowiedzieć na rutynowe pytanie, kiedy jego wzrok padł na numer piętra, na którym właśnie się znajdował.

Szóste.

Kibum gwałtownie zatrzymał się i zmarszczył brwi, skonsternowany.

- Tak, proszę pani – odparł głos. Jakiś głos. Czyjś głos. Nowy głos. Kibum przypadł do balustrady schodów i zadarł głowę do góry, próbując coś dostrzec, przeniknąć wzrokiem beton. Bezskutecznie. Chłopak zaklął pod nosem, i zaczął pospiesznie skradać się ku siódmemu piętru.

- To dobrze, mój drogi – rozległa się wypowiedź sąsiadki, i Kibum poczuł, jak coś się w nim gotuje. Dopiero co to o niego tak się troszczyła, podczas gdy ten gbur ją zignorował! Jakim prawem nagle został jej drogim chłopcem?! Kim miał tylko nadzieję, że staruszka nie poleci mu wypić… - Pamiętaj, żeby wypić kubek gorącego mleka. Inaczej możesz się przeziębić! – oznajmiła staruszka z powagą i troską. Kibum zaklął pod nosem, niemal zdradzając swoją pozycję. Nie zamierzał dać się nakryć na podsłuchiwaniu, więc szybko zamilkł i zastygł w bezruchu, nasłuchując. Nikt chyba jednak nie zauważył jego cichego przekleństwa, bo po chwili klatka schodowa wypełniła się głośnym śmiechem, który stanowił odpowiedź na radę sąsiadki. Był to śmiech serdeczny, wdzięczny, szczery. Brzmiał pięknie. Kibum z miejsca go znienawidził.

- Dziękuję bardzo, na pewno zastosuję się do tej rady. Pani też musi na siebie uważać i pić gorące mleko! – rozległ się głos. Delikatny i bardzo przyjemny dla ucha. Kibum zapałał jeszcze większą nienawiścią.

- Tak zrobię, synku. A teraz, dobranoc – powiedziała pani z naprzeciwka, i Kibum poczuł, jak coś zakuło go w piersi z zazdrości. Jego nigdy nie nazywała synkiem. Nie żeby jakoś szczególnie mu na tym zależało. Ani trochę.

- Dobranoc, proszę pani – odpowiedział głos, wciąż bardzo miły i dźwięczny. Kibum przygryzł wargę, wybitnie niezadowolony z takiego obrotu spraw. Wredny stukający po nocach sąsiad zza błękitnej ściany zdecydowanie nie powinien mieć takiego ładnego głosu. Ta refleksja pochłonęła go na tyle, że dopiero słysząc odgłos kroków uświadomił sobie, że to jego jedyna szansa.

Nie przejmując się dłużej dyskrecją, popędził na złamanie karku, w ekspresowym tempie pokonując kilkanaście ostatnich stopni. Ułamek sekundy przed tym, jak dotarł na piętro, jego uszy wypełniło głośne trzaśnięcie dwóch par drzwi. Chłopak przeskoczył ostatni stopień, i dysząc ciężko, wsparł się ręką o ścianę. Niecierpliwym gestem odgarnął wpadającą mu do oczu grzywkę i rozejrzał się wokół. Zastała go jednak całkowita pustka i cisza (no, może pomijając standardowe miauczenie zza ściany oraz wybitnie głośną imprezę, odbywającą się kilka pięter niżej). Kibum wydał z siebie odgłos frustracji, po czym ze złością kopnął ścianę.

Był tak blisko! Jak mógł przepuścić taką szansę?! Miał ochotę podpiec do drzwi tego niedorzecznego człowieka i zacząć walić w nie pięściami. Wiedział jednak, że to najgorsze, co mógłby w tej sytuacji zrobić. Zamierzał bronić swojej dumy, nawet jeśli sąsiad zza błękitnej ściany właśnie próbował ją zdeptać. Dlaczego przedstawił się nawet tej zbzikowanej starszej pani, a jemu nie? Czy to jakaś forma dyskryminacji? A może tylko zgrywał miłego, w rzeczywistości rozmawiając z sąsiadką jedynie dlatego, że to ona go zaczepiła? Swoją drogą, fakt, że starsza pani z naprzeciwka po raz pierwszy, odkąd Kibum się wprowadził, zignorowała jego przybycie do domu, tylko dlatego, że ten gbur się napatoczył, był sporym ciosem. Wieczór bez przykazu wypicia kubka gorącego mleka (którego i tak nie wypełniał, ale nie w tym rzecz) nagle wydał się dziwnie pusty i bezbarwny. Samotny.

Kibum skrzywił się nieznacznie, niezadowolony z takich wniosków. Chcąc jakoś wyładować frustrację, przeniósł wzrok na zamknięte drzwi swojego nowego sąsiada. Na źródło wszelkich jego obecnych trosk. Miał ochotę kopać, bić i gryźć, ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Jego uwagę natomiast, przykuło coś nowego, coś czego wcześniej zdecydowanie nie było.

Chłopak zrobił kilka kroków w przód, z zaskoczeniem przyglądając się eleganckiej tabliczce z nazwiskiem, widniejącej na drzwiach sąsiada. Zgrabnie wykaligrafowane słowa głosiły światu nową informację o tajemniczym człowieku zza błękitnej ściany.

Kibum przekrzywił głowę, i pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech.

- No, panie Kim Jonghyun – mruknął, wciąż wpatrując się w tabliczkę, która na obecną chwilę musiała zastąpić mu właściciela wypisanego na niej imienia. – Zadarł pan z niewłaściwą osobą…

Po tych słowach chłopak uniósł dumnie głowę i okręcił się na pięcie. Drzwi własnego mieszkania zatrzasnął z takim hukiem, żeby każdy w kamienicy to usłyszał. Następnie zaparzył kawę, i przysiadł w swoim ulubionym, wygodnym fotelu, wzrok wbijając w błękitną ścianę. W ten sposób spędził najbliższych dziesięć minut. Nic się jednak nie wydarzyło. Chłopak odstawił w połowie wypitą kawę na stolik i zmarszczył brwi. Do jego uszu nie docierał absolutnie żaden dźwięk, nawet miauczenie kotów sąsiadki było dziś jakoś szczególnie przytłumione. Nie spodobało mu się to. Nie dlatego, że w jakiś sposób polubił stukające odgłosy zza ściany, broń Boże! Po prostu zdążył już do nich przywyknąć, oczekiwał nawet ich pojawienia się i nadania tła dla jego pracy i snu. One jednak, jak na złość, uparcie postanowiły się tego dnia nie rozlegać. Kto to widział tak się z Kibuma naigrywać? Chłopak był bliski stwierdzenia, że jego sąsiad celowo zaniechał dzisiaj pisania, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

Kim z frustracją poderwał się z miejsca, podszedł do ściany, i przyłożył ucho do błękitnej powierzchni. Może jego sąsiad wcale nie zaniechał pisania, a jedynie przeniósł się do innego pomieszczenia? Kibum naprawdę nie chciał, żeby ten Kim Jonghyun przestał tworzyć…

Dlaczego? Bo nie zdążył jeszcze odkryć, co takiego tworzył ów wkurzający gbur zza ściany! Teraz, kiedy miał już świadomość, że Taemin nie kłamał, i jego sąsiad faktycznie jest artystą, po prostu musiał dowiedzieć się na ten temat jak najwięcej. Wspominał już, że ciekawość to poważna choroba? Mógł powtarzać to stwierdzenie do znudzenia, bo jego własne zaintrygowanie zaczynało go przerażać. Przybierało wręcz postać obsesji. Ale jak tu przejść obojętnie koło stukających zza ściany odgłosów, kiedy ma się świadomość, że każda fala delikatnych, ale głośnych uderzeń, to litery i słowa, łączące się potem w zdania, akapity, strony? Kibuma zżerała ciekawość! Chciał przeczytać te zapisane nocną porą kartki, chciał dowiedzieć się, jakie historie opowiadały stukające mu do snu dźwięki, chciał poznać sekret każdego uderzenia, które, choć słyszał je wyraźnie pośród ciszy nocy, pozostawały niezrozumiałe bez graficznego odpowiednika. Czy to była powieść? A może poezja? Albo coś jeszcze innego? Kibum musiał się tego dowiedzieć.

A ów gbur zza ściany, jak na złość, postanowił tego wieczora zupełnie go zignorować. Dlaczego nie stukał? Zepsuła się jego maszyna do pisania? A może wreszcie poszedł spać o ludzkiej porze? Kibum podrapał się po głowie, i zerknął na zegarek. Ze zdziwieniem zorientował się, że o tej godzinie przeważnie dopiero wracał z pracy. Jak ten czas dziwnie mija, kiedy spędza się go na sfrustrowanych knowaniach…

Chłopak rzucił swojej błękitnej ścianie ostatnie, podejrzliwe spojrzenie, po czym usiadł z powrotem w fotelu, żeby dopić swoją ostygłą już kawę. Nie powinien tyle o tym wszystkim myśleć. To nie jego sprawa, co ten niewychowany dziwak sobie tam robi w swojej norze. Nie chciał stukać? Nie ma problemu! Kibuma nic a nic to nie obchodziło!

Upił łyk kawy i skrzywił się nad jej gorzkim smakiem. Jednocześnie przez jego głowę przemknęła nowa myśl. A co jeśli…

Coś mu się stało?

Kibum ponownie zerknął na ścianę, tym razem niepewnie. Przez chwilę walczył sam ze sobą, próbował zracjonalizować własne niepokorne myśli. Kolejne dwie minuty absolutnej ciszy okazały się jednak być ponad jego siły.

Zerwał się z miejsca, i popędził do kuchni. Pospiesznie wygrzebał z szafki pierwszą lepszą szklankę. Tak. Szklankę. Zamierzał zastosować stary jak świat pretekst z sąsiedzkim pożyczaniem szklanki cukru. Był własnym pomysłem tak zażenowany, że postanowił go nie roztrząsać, i czym prędzej wyszedł na korytarz, jak najciszej zamykając za sobą drzwi.

Wykaligrafowane Kim Jonghyun w dalszym ciągu dumnie strzegło mieszkania jego sąsiada. Kibum zawahał się, nie wierząc w to, co zamierza właśnie zrobić. Nie miał jednak wyboru. Po prostu musiał wiedzieć.

Stuk, stuk, stuk – Jego dłoń kilkukrotnie uderzyła w drewno ciemnych drzwi, i chłopak czuł wyraźnie, jak każde z tych puknięć odbija się echem w jego własnej czaszce. Przełknął ślinę nerwowo, a jego palce mocniej zacisnęły się na trzymanej szklance. Dlaczego tak się stresował? Przecież to tylko gbur zza błękitnej ściany. Niewychowany nowicjusz. Irytujący ignorant. Ten człowiek potrzebował nauczki, i Kibum przyszedł mu ją dać.

Na tę myśl, chłopak przybrał hardą, odpychającą minę, a brwi zmarszczył niby w gniewie. Zamierzał zrobić na tym bezczelniku  wrażenie osoby, z którą nie warto zadzierać. Na nic się jednak jego próby zdały, bo kiedy tylko drzwi zostały wreszcie otworzone, a w progu stanął nie kto inny, jak Kim Jonghyun we własnej osobie, oziębła mina Kibuma zrzedła, a jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

Bo wszystko było nie tak, jak powinno.

Ciemne oczy o ciepłym wyrazie, które sprawiały, że człowiekowi topniało serce. Brązowe włosy, których artystyczny nieład wyglądał czarująco, wręcz uroczo. Piękny uśmiech rozjaśniający całą twarz, wprowadzający przyjazną atmosferę. I nawet sprany, wytarty szlafrok, w którym zdecydowanie nie powinno się przyjmować gości, a który dodawał wizerunkowi chłopaka jakiejś dziwnej nutki niewymuszonego artyzmu…

Z tym człowiekiem absolutnie wszystko było nie w porządku.

Kto to widział, żeby ignorant i gbur zza ściany wyglądał w ten sposób? A do tego tak się uśmiechał? Kibum miał ochotę głośno przekląć, ale zamiast tego zagryzł mocno wargę od wewnątrz, mając nadzieję, że nie zacznie mimowolnie krzyczeć. Taemin miał rację. Ten dzieciak miał pieprzoną rację. Nowy sąsiad nie był po prostu artystą. Był cholernie przystojnym artystą. Kibum nagle zapragnął rzucić się ze schodów siódmego piętra, i stoczyć się aż na parter, byleby nie musieć dłużej patrzeć w te głębokie oczy o barwie czekolady.

Kim Jonghyun uśmiechnął się przyjaźnie.

- Ty musisz być Kim Kibum, mam rację? – odezwał się tym swoim śpiewnym głosem, lustrując stojącego w progu chłopaka ciekawym spojrzeniem. Kibum przez chwilę wpatrywał się w niego z konsternacją, zaskoczony takim początkiem rozmowy. Nie tak to sobie wyobrażał. Zupełnie nie tak. Potrzebował kilku sekund na odzyskanie rezonu. Po ich upływie wyprostował plecy i dumnie zadarł głowę, z satysfakcją dostrzegając, że jest o kilka centymetrów wyższy od swojego sąsiada. Uśmiechnął się w myślach. Jeden zero.

Szybko przywołując w głowie powód swojej wizyty pod drzwiami lokatora, Kibum ponownie przybrał srogą minę, tym razem zamierzając temu ignorantowi szczerze wygarnąć.

- Chciałem tylko po… - zaczął stanowczo, ale wtem jakaś dziwna, psotna iskierka zamigotała w oczach jego rozmówcy. Kibum zaciął się, sfrustrowany swoim poplątanym językiem, a stojący naprzeciwko chłopak zaśmiał się krótko, lekko, irytująco.

- Chciałeś tylko poprosić o szklankę cukru? – zapytał z rozbawieniem, zerkając znacząco na zdradliwą szklankę, którą Kibum wciąż trzymał w rękach, po czasie próbując schować ją za swoimi plecami. Młodszy zazgrzytał zębami. Ta rozmowa trwała od niespełna minuty, a już zyskała miano największego upokorzenia w całym jego dotychczasowym życiu. Chciał uciec, zniknąć, zeskoczyć ze schodów, ale nie mógł. Pozostawał przyszpilony w miejscu przez tę parę lśniących ciepłym brązem oczu. – Jestem Kim Jonghyun – oznajmił starszy, jak gdyby nigdy nic. Następnie wyciągnął przed siebie dłoń, jakby chciał się przywitać. Zamiast tego jednak, wskazał palcem na ściskające szklankę ręce swojego sąsiada. – Może zamiast cukru dasz się skusić na kubek gorącego kakao? – zapytał z czarującym uśmiechem, robiąc krok w lewo, i szarmanckim gestem zapraszając Kibuma do swojego mieszkania. Młodszy uniósł jedną brew do góry.

- Kakao? – rzucił podejrzliwym tonem, na co Jonghyun zrobił przerażoną minę. Rozejrzał się uważnie na boki, zupełnie jakby bał się, że ktoś ich podsłuchuje, po czym pochylił się w stronę Kibuma.

- Pani sąsiadka poleciła mi pić gorące mleko, ale bez słodkiego dodatku to nie to samo... – wyznał konspiracyjnym szeptem. Na te słowa Kibum wydał z siebie stłumione parsknięcie.

- Śmiesz łamać jej święty przykaz? – powiedział pozornie ostrym tonem, uderzając Kim Jonghyuna w ramię. Starszy zrobił urażoną minę i pomasował obolałe miejsce. Następnie zmrużył oczy podejrzliwie, jakby próbując wniknąć do kibumowego umysłu za pomocą samego spojrzenia. Jego paranormalna metoda chyba zadziałała, bo po chwili chłopak uśmiechnął się przebiegle.

- Ah, więc ty też jesteś tego typu zbrodniarzem… – stwierdził z udawaną ulgą, wywołując kolejne parsknięcie śmiechu ze strony Kibuma. – Kakao? – zapytał rzeczowym tonem, na co młodszy pokręcił przecząco głową.

- Kawa – odparł, wyznając swój mały grzech. Jonghyun zrobił niezadowoloną minę i pokręcił głową.

- Kawa nie wygra z kakao – stwierdził tonem znawcy, krzyżując ręce na piersi, i spoglądając na rozmówcę oceniająco.

- Kawa ma kofeinę. Zgarnia wszystko – odgryzł się Kibum zadziornie, gotów bronić życiodajnego napoju, dzięki któremu był w stanie funkcjonować mimo niedoboru snu. Jednocześnie dotarło do niego, w jak wielkim błędzie był, posądzając swojego sąsiada o picie niebotycznych ilości kawy. Jedynym, co się zgadzało, to mleko, którego zapasy zapewne musiał wciąż uzupełniać. Kibum był ciekaw, jak wielu rzeczy mógł się jeszcze o tym dziwaku w danej chwili dowiedzieć. Jak do tej pory wszystkie wysnute przez niego wnioski okazały się błędne. Chłopak nie był pewien, czy jest tym faktem bardziej sfrustrowany, czy zaintrygowany. Tak czy siak, nie było już odwrotu. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

 - Kakao to napój inspiracji – odparł Jonghyun, wciąż negując postawę Kibuma. – Nie ma szans, żeby przegrało z czymś tak podrzędnym, jak kawa – dodał z tonami głębokiego przekonania w głosie. Jego słowa sprawiły, że młodszy podwoił skupianą na swoim sąsiedzie uwagę, łaknąc jakichkolwiek szczegółów na temat jego inspiracji. Ten jednak nie wykazał dalszego zainteresowania tematem, najwyraźniej wciąż zbyt zaaferowany postawioną sobie misją wpojenia Kibumowi wagi swojego ulubionego napoju. – Sprawię, że sam się o tym przekonasz – kontynuował Jonghyun, ponownie szarmancko przepuszczając sąsiada w drzwiach. – Nalegam.

Kibum przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w tego dziwnego chłopaka, którego niecałe pół godziny temu chciał udusić gołymi rękami. To nie tak, że ta ochota mu przeszła, o nie. Teraz chciał go udusić stokroć bardziej. Był arogancki, pozbawiony taktu, lekkoduszny. Okropieństwo. A w zestawieniu z tymi szczenięcymi oczami, z tym ciepłym uśmiechem, z tym dźwięcznym głosem? Tragedia! Kibum naprawdę chciał go zabić. Ale tym, czego chciał jeszcze bardziej (i co szczerze go przerażało), było najzwyklejsze w świecie przystanie na jego zaproszenie.

Kibum wziął płytki wdech, czując jak przegrywa walkę o własną godność, po czym przybrał najbardziej odpychającą minę, na jaką było go stać.

- Najpierw nie raczysz się choćby przedstawić, a potem jak gdyby nigdy nic zapraszasz mnie na kakao? – burknął pod nosem, jednocześnie przeciskając się obok chłopaka, i zamaszystym krokiem wchodząc do jego mieszkania. Tuż za jego uchem rozległ się cichy śmiech Jonghyuna, po którym nastąpił odgłos zamykania drzwi.

- Zabawne, że o tym wspominasz, bo właśnie dzisiaj zamierzałem dokonać prezencji – powiedział, jednocześnie wskazując Kibumowi drogę ku salonowi. Młodszy zerknął na sąsiada podejrzliwie.

- Blefujesz – stwierdził oskarżycielskim tonem, wywołując kolejną salwę śmiechu. Kim Jonghyun miał naprawdę piękny śmiech. Kibum szczerze go za to nienawidził.

- Być może – przyznał starszy bez cienia skruchy, przysiadając na oparciu sofy i czekając, aż jego gość usadowi się przy małym stoliku. Kiedy młodszy opadł na krzesło i zaczął z zaciekawieniem rozglądać się wokół, Jonghyun podrapał się w kark, nieco nerwowym gestem, po czym wskazał kciukiem znajdującą się za ścianą kuchnię. – Pójdę przygotować kakao. Czuj się jak u siebie. – Po tych słowach opuścił pomieszczenie.

Kibum powoli wypuścił powietrze z płuc, uważając jednak, żeby nie zrobić tego za głośno. Ściany tej kamienicy były cienkie jak papier. Mimo ich wątpliwej bariery był w stanie usłyszeć krzątającego się po kuchni Jonghyuna oraz odległe miauczenie, dobiegające z sąsiedniego mieszkania. Chłopak potarł czoło, zmęczony natłokiem wrażeń, po czym ponownie, tym razem na spokojnie, rozejrzał się wokół siebie.

Czuj się jak u siebie, hm?

Niewykonalne. Kibum jeszcze nigdy w życiu nie widział na oczy tak chaotycznie urządzonego mieszkania. O ile można tu było w ogóle mówić o jakimkolwiek urządzaniu. Kilka niepozornych, pospolitych mebli niemal całkowicie ginęło pod mnogością należących do gospodarza przedmiotów. Stosy książek stały dosłownie wszędzie, na półkach, na stole, na sofie, na podłodze. Były wśród nich opasłe, stare tomiszcza, niewielkie, kieszonkowe wydania poezji, nowe, świeżo opublikowane powieści. Wszystko, czego dusza bibliofila mogła zapragnąć. Jednakże, mimo zajmowania każdej wolnej powierzchni płaskiej, to nie książki królowały nad tym skromnym, zagraconym pomieszczeniem. Niekwestionowaną władzę miały tutaj… kartki.

Tak, kartki.

Były wszędzie, niczym strumień zalewając całą przestrzeń pokoju, od brzegu aż po brzeg. Kibum zmarszczył brwi, po czym z wahaniem sięgnął po jedną z nich, tę leżącą najbliżej niego.

- Samotny ty, samotny ty, czy znasz moje serce? – odczytał po cichu, zaintrygowany. – Samotne serce, samotne serce, nikogo przy mnie nie ma...

- Tylko ty, tylko ty teraz znasz moje serce – odezwał się głos za plecami Kibuma, i chłopak podskoczył, wystraszony. – Samotne serce, samotne serce, nie mam nikogo, prócz ciebie* - dokończył Jonghyun, stawiając dwa parujące kubki na blacie stołu, i zerkając na trzymaną przez Kibuma kartkę z dziwnym rozrzewnieniem. Po paru sekundach ciszy młodszy odchrząknął nerwowo, odkładając kartkę na miejsce.

- Wiersz twojego autorstwa? – zapytał, choć dobrze znał odpowiedź. – Brzmi trochę jak piosenka – dodał cicho. Jonghyun znów przysiadł na oparciu sofy, a ciepły brąz jego oczu zamigotał w specyficzny sposób. Skinął jednak głową, potwierdzając domysł sąsiada. Kibum znacząco rozejrzał się po pomieszczeniu, omiatając spojrzeniem wypełniające je kartki. – Wszystko? – rzucił z niedowierzaniem, a Jonghyun posłał mu blady uśmiech.

- Przyszło ci dzielić ścianę z pisarzem – powiedział lekkim tonem, który nie zdołał jednak w pełni pokryć dziwnej głębi tych słów.

- Wiem - Kibum uśmiechnął się nieznacznie. Szczerze. O zgrozo. Już teraz czuł, że ta znajomość z pewnością nie wyjdzie mu na dobre. Jonghyun uniósł brwi i rzucił mu pytające spojrzenie.

- Wiesz? Skąd? – Na te słowa młodszy zaklął w myślach, uświadamiając sobie, że powinien zdecydowanie bardziej uważać na to, co mówi. Odchrząknął nerwowo.

- W tej kamienicy plotki roznoszą się z prędkością wiatru – odparł zdawkowo, przemilczając kilka niewiele znaczących kwestii, takich jak fakt, że od dwóch dni obsesyjnie wsłuchuje się w dobiegające zza ściany dźwięki, biega po schodach jak głupi, byle „przypadkiem” spotkać swojego nowego sąsiada, a do tego łamie sobie głowę nad źródłem tajemniczego stukania, i to wszystko pod pozorem chęci wygarnięcia pozbawionemu taktu Jonghyunowi. Nic godnego uwagi.

- Aha. – Jonghyun wzruszył ramionami, najwyraźniej zupełnie obojętny na tę informację. Następnie gestem wskazał wciąż czekający na stole kubek kakao. – Pij, póki gorące – ponaglił z powagą, najwyraźniej w dalszym ciągu gotów bronić magicznych mocy swojego ulubionego napoju. Kibum spojrzał na parujące naczynie z powątpiewaniem, ale posłusznie wziął kubek w dłonie, ciesząc się bijącym od niego ciepłem.

- Dalej uważam, że kawa wygrywa. Bez kofeiny ciężko pracować – stwierdził uparcie, ociągając się z wzięciem pierwszego łyku. Jonghyun zrobił oburzoną minę.

- Nie potrzebuję kofeiny, żeby móc pracować – stwierdził rzeczowym tonem, jakby stanowisko Kibuma zupełnie do niego nie przemawiało. Młodszy uniósł jedną brew.

- Więc jakim cudem utrzymujesz się na nogach do tak późna? – zapytał, nie mogąc zdusić w sobie ciekawości. On sam nie potrafił nocą funkcjonować bez porządnego kubka kawy. Albo kilku kubków.

- Tym, czego potrzebuję do pracy nie jest kofeina, ale wena – odparł Jonghyun, z rozbawieniem obserwując zdziwioną minę swojego rozmówcy. – Dlatego mówię, że kakao jest napojem inspiracji. Bez tego ciężko tworzyć. – Po tych słowach sam sięgnął po swój kubek i z niepodważalnym zachwytem upił łyk słodkiego napoju. Na jego usta natychmiastowo wpłynął łagodny, marzycielski uśmiech. Kibum obserwował to z rosnącym uczuciem niepokoju. Dlaczego tak dziwnie wpływał na niego ten widok? To tylko jego gburowaty sąsiad. Ignorant o potarganych włosach i zmęczonym uśmiechu. Dziwak paradujący w zniszczonym, spranym szlafroku i z zestawem długopisów w kieszeni. Artysta, który swoim zaskakująco głębokim spojrzeniem poszukuje inspiracji na dnie kubka z kakao.

Kibum z trudem przełknął ślinę, przerażony własnymi rozmyślaniami, po czym nerwowo zastukał palcami o brzeg swojego kubka, i upił kilka pospiesznych łyków, byle odwrócić swoją własną uwagę od Jonghyuna. Mając ów słodki smak na języku nie poczuł się jednak, bynajmniej, zainspirowany. Zamiast tego w jego sercu zagościła jeszcze większa frustracja. Bo Kim Jonghyun miał pieprzoną rację. Jego kakao naprawdę nie miało sobie równych.

- Więc… - odezwał się Kibum, próbując przerwać niezręczną ciszę, która między nimi zapadła. – Co konkretnie tworzysz? – Na to pytanie Jonghyun posłał mu cwaniacki uśmiech.

- Prawdopodobnie wszystko, co jesteś w stanie wymyślić, i jeszcze więcej. – Chłopak mrugnął do Kibuma figlarnie, na co ten wywrócił oczami. Taka odpowiedź była jednak mało konkretnym rozwiązaniem zagadki stukających odgłosów. Chciał wiedzieć więcej.

- Wiersze? – zapytał, w odpowiedzi otrzymując skinienie głową. - Opowiadania? – próbował dalej, na co Jonghyun ponownie przyznał mu rację. - Nowele? Powieści? – Znów i znów potwierdzenie. - Artykuły? Eseje? – Kiedy Jonghyun raz jeszcze pokiwał głową, Kibum zaczął poważnie zastanawiać się, czy istniała forma literacka, którą ten dziwak się nie zajmował. Widząc, że młodszemu skończyły się pomysły, gospodarz uśmiechnął się przekornie.

- Rozumiesz już chyba, dlaczego nie od razu przyszedłem się przedstawić – powiedział niewinnym tonem, jakby próbował się usprawiedliwić. - Od rana do wieczora nic nie robię, tylko piszę. Naprawdę zamierzałem cię dzisiaj odwiedzić, ale mnie ubiegłeś. – Jonghyun bezradnie wzruszył ramionami, co spotkało się z podejrzliwym spojrzeniem jego rozmówcy.

- Powiedzmy, że ci wierzę – mruknął Kibum wspaniałomyślnie. To nie tak, że w pełni przebaczył Jonghyunowi jego brak taktu. Po prostu w danym momencie nie miał nastroju na robienie mu wyrzutów. Może to wpływ magicznego kakao? A może to wina tego głębokiego spojrzenia o barwie czekolady? Kibum wolał nie wiedzieć. Sięgnął po swój kubek i dopił jego zawartość. Dopiero kiedy odstawiał naczynie na blat stołu zorientował się, że przegapił coś ważnego w wypowiedzi Jonghyuna. Uniósł głowę i rzucił sąsiadowi badawcze spojrzenie. - Mówisz, że zajmujesz się tym wszystkim od rana do wieczora? – zaczął, na co Jonghyun uniósł brwi, ale skinął głową. Kibum zmrużył oczy. - Co więc piszesz nocami? – kontynuował, wreszcie zadając dręczące go od wielu godzin pytanie. Chciał znać znaczenie każdego stukotu rozlegającego się w ciszy jego mieszkania. Chciał wiedzieć jakie słowa, zdania i akapity się za nimi kryją. W odpowiedzi otrzymał jednak tylko przekorny uśmiech.

- Wspominasz o moim nocnym życiu już po raz drugi... Skąd wiesz, że nie kładę się grzecznie spać przed północą? – spytał Jonghyun żartobliwie, ale jego oczy zamigotały nowym odcieniem podejrzliwości. Kibum spiął się pod tym wnikliwym spojrzeniem, i odchrząknął nerwowo.

- Po prostu się domyśliłem. Wyglądasz na zapracowaną osobę – uciął krótko, na co starszy pokiwał powoli głową.

- Ah tak... – mruknął, choć wcale nie starał się wyglądać na przekonanego. Kibumowi ani trochę się ta reakcja nie spodobała. Czuł na sobie uważne spojrzenie sąsiada, które sprawiało, że chciał powiedzieć mu o wszystkim –o podsłuchiwaniu, o wyklinaniu, o zaintrygowaniu. I nawet o tej dziwnej, jakby obcej iskierce sympatii, którą zaczął względem swojego nowego znajomego żywić.

Kibum gwałtownie odstawił pusty kubek na blat stołu, i zerwał się ze swojego miejsca.

- Ja też jestem zapracowaną osobą. Pójdę już – wymamrotał pospiesznie, po czym, nie patrząc więcej w te głębokie, nieco smutne oczy, zrobił jedyne, co w danym momencie wydało mu się rozsądne.

Uciekł.

~*~

Kiedy tylko zatrzasnął drzwi swojego mieszkania, głośno wypuścił powietrze z płuc, próbując jakoś doprowadzić się do porządku. W miejsce paniki dość szybko pojawiła się frustracja. Dlaczego wybiegł z mieszkania sąsiada jak głupi, zamiast kulturalnie się z nim pożegnać? Co on sobie teraz musiał o nim pomyśleć? W dodatku nawet nie podziękował mu za kakao! Pod wpływem tych myśli Kibum potargał włosy, zły na samego siebie. Chwilę potem jednak zastygł w bezruchu. Zaraz. Dlaczego w ogóle się przejmował tym, co ten świr sobie o nim pomyśli? Nie powinien się przejmować. Nie przejmował się. Ani trochę.

Kibum zdmuchnął potarganą grzywkę z oczu, po czym z nowym rezonem ruszył do kuchni. Włączył czajnik, wyciągnął z szafki kubek, i machinalnie sięgnął po puszkę z kawą. Zanim jednak zdążył nabrać choćby jedną łyżeczkę, ponownie zastygł w bezruchu.

Nie miał ochoty na kawę.

Po raz pierwszy od miesięcy przeszło mu przez myśl, że naprawdę nie chce mu się jej pić. Ani trochę. W danym momencie miał raczej ochotę na coś lżejszego, coś słodkiego, coś kojarzącego mu się z dzieciństwem.

Kibum zaklął pod nosem, i zakręcił puszkę z kawą. Następnie opadł na krzesło, mamrocząc pod nosem kolejne niecenzuralne słowa. Czajnik zaszumiał głośno i pstryknął, ale chłopak nie ruszył się ani o milimetr, zbyt zajęty obrzucaniem obelgami pewnego zdziecinniałego artysty zza ściany. Artysty, który zepsuł jego gust co do napojów.

Bo Kibum miał ochotę na kakao. I to nie byle jakie. Chciał napić się gorącego, słodkiego, zrobionego przez Kim Jonghyuna kakao. Chciał ponownie zasmakować jego napoju inspiracji. Przerażające.

Ignorując nowo odkrytą w sobie zachciankę, Kibum nalał do kubka wody mineralnej, i mamrocząc pod nosem opuścił kuchnię. Ten dzień przyniósł ze sobą zbyt wiele momentów frustracji, dlatego chłopak postanowił resztę wieczora spędzić na pracy, w ten sposób nieco odrywając myśli od dręczącego go tematu. Od kwestii dziwnego chłopaka zza błękitnej ściany.

Kiedy jednak nastała noc i Kibum, zmęczony, ułożył się wreszcie do łóżka, sen nie chciał przybyć. Chłopak kręcił się z boku na bok, nie mogąc pojąć, dlaczego tak trudno mu się zrelaksować, mimo wielkiego wyczerpania. Po dziewiątym wytrzepaniu poduszki i piętnastej zmianie pozycji był już tak zdesperowany, że rozważał nawet włączenie światła i poczytanie jakiejś nudnej książki, która byłaby w stanie go zmorzyć. Wtem jednak frustrującą ciszę pokoju wypełnił dźwięk.

Subtelne stuk, stuk, które rozległo się zza błękitnej ściany sprawiło, że Kibum mimowolnie się uśmiechnął. Oczami wyobraźni zobaczył Kim Jonghyuna w wytartym szlafroku i z rozczochranymi włosami, zasiadającego pośrodku dziwnego pokoju. Pokoju tonącego w jego słowach, które nie tylko wypełniały zalegające na podłodze i meblach kartki, ale wręcz wypływały spod stukających delikatnie i z wyczuciem palców. Maszyna do pisania (swoją drogą, Kibum czuł silną potrzebę zobaczenia jej wreszcie na własne oczy) stała dumnie naprzeciw swojego pana, ożywiając kolejne litery, wyrazy, zdania, wprawiając historie w ruch, nadając opowieściom realnego kształtu. Kibum czuł się częścią tego procesu, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Słyszał każde uderzenie, śledził każdy akapit. Nie wiedział jednak, co znaczą. Chciał wiedzieć. Chciał poznać słowa Kim Jonghyuna, chciał zrozumieć inspirację zawartą w kubku kakao, chciał odkryć sekrety tych ciepłych, choć smutnych oczu o barwie czekolady.

Chciał poznać artystę zza błękitnej ściany, człowieka który tej nocy opowiadał mu magiczne historie, kołysząc go do snu.

Z tą myślą Kibum poddał się wreszcie falom dziwnie kojącego stukania, i zasnął z nikłym uśmiechem na ustach.

~*~

Następnego dnia pobudka była ciężka, a przygotowania do wyjścia rozwlekłe. Kibum nie potrafił zdecydować w co się ubrać (zazwyczaj przychodziło mu to bez problemu), co zjeść na śniadanie (zupełnie nie był głodny), ani co wypić (w dalszym ciągu nie miał chęci na kawę). Każdą czynność wykonywał dwa razy dłużej niż zwykle, a rozkojarzenie piętnowało wszystkie jego myśli. Chłopak nie mógł pojąć, skąd to dziwne roztrzepanie, bo przeważnie był osobą bardzo zorganizowaną. W końcu jednak udało mu się spakować i znaleźć klucze do mieszkania.

Szeroko otworzył drzwi, i już miał zrobić krok w przód, kiedy w ostatniej chwili się zatrzymał. Zmarszczył brwi, z konsternacją spoglądając na coś, w co z roztargnienia niemal wdepnął.

Szklanka.

Kibum przekrzywił głowę, poważnie zastanawiając się, czy brak kawy nie wpływa na jego odbieranie rzeczywistości. Szklanka pozostała jednak szklanką, nieważne pod jakim kątem by na nią nie patrzył. Co więcej, szklanka nie była pusta. Kibum przez chwilę próbował zrozumieć, na co patrzy. Wtem głośno wciągnął powietrze.

- Kim Jonghyunie, jeszcze ja się z tobą policzę! – wykrzyknął, a jego głos poniósł się echem po całym korytarzu. Nie dbał o to. Chciał być słyszany. Bo oto na jego progu jak gdyby nigdy nic stała szklanka pełna cukru. Oczami wyobraźni niemal widział przebiegły uśmieszek Jonghyuna, kiedy ten podkradał się rano pod jego drzwi, żeby zostawić tak prześmiewczy, sąsiedzki upominek. – Kto to widział się tak ze mnie nabijać… - burknął Kibum pod nosem, wygrażając się w stronę zamkniętych drzwi winowajcy. Miał wystarczająco bolesną świadomość tego, jak bardzo się wczoraj wygłupił. Jonghyun nie musiał tego stanu pogarszać. – Pewnie, dobij leżącego… - wymamrotał chłopak, podnosząc szklankę z progu, i zamykając za sobą drzwi mieszkania. W ostatnim akcie irytacji pokazał w stronę lokum swojego sąsiada język, po czym ruszył schodami w dół, ze złością hałaśliwie tupiąc.

W rękach cały czas ściskał swoją, teraz wypełnioną cukrem, szklankę. Nie miał pojęcia dlaczego nie zostawił jej w mieszkaniu. Nie chciał wiedzieć. Idąc w stronę przystanku niezmiennie wbijał w naczynie spojrzenie zmrużonych oczu, próbując wyczytać z niego jakieś nieznane prawdy. W pewnym momencie, ignorując zdrowy rozsądek, nasypał sobie kilka białych kryształków na dłoń, i wsadził je do ust. Słodki smak błyskawicznie rozszedł się po jego języku. Kibum mimowolnie się uśmiechnął, ponownie zerkając na szklankę.

To było w gruncie rzeczy miłe, ze strony Kim Jonghyuna, że oddał mu jego zapomniane naczynie, w dodatku ze swoim własnym wkładem. No dobrze, może było to też nieco sarkastyczne i prześmiewcze. Ale wciąż miłe. Kibum naprawdę miał ochotę udusić swojego sąsiada gołymi rękami. Przez niego chodził po mieście ze szklanką cukru, do której szczerzył się jak głupi. Przez niego, ustawił rzekomą szklankę na biurku w pracy, co jakiś czas podjadając, i w ten sposób otrzymując co najmniej kilka oceniających spojrzeń kolegów. Przez niego wracając wieczorem do domu wstąpił do sklepu spożywczego i zakupił paczkę cukru. To wcale nie tak, że chciał podtrzymać tę dziwnie urokliwą wymianę podarunków. Po prostu musiał oddać Jonghyunowi to, co ten mu pożyczył, prawda?

Kibum westchnął. Nawet w jego własnej głowie to brzmiało absurdalnie.

Nasypując zakupiony cukier do szklanki, Kim obmyślił iście genialną treść liściku, który zamierzał dołączyć do prezentu. Pospiesznie zapisał na małej karteczce jadowite: „Zwracam cukier. Obyś utył i nie zmieścił się w ten swój okropny szlafrok. Kibum.”, po czym na palcach zakradł się do drzwi sąsiada. Z mściwym uśmiechem zostawił na progu szklankę i liścik, po czym odwrócił się na pięcie, z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.

Wtem za jego plecami rozległo się skrzypnięcie drzwi.

Chłopak zamarł w bezruchu, wewnętrznie wyklinając wszystkie wielorodzinne kamienice mieszkaniowe, których istnienie sprowadziło na niego tak wielkie upokorzenie. Nie miał odwagi się odwrócić. Zacisnął powieki, zastanawiając się, czy nie jest jeszcze za późno na skok z siódmego piętra. Zrobił krok w stronę schodów, ale nagle korytarz wypełnił się głośnym, serdecznym śmiechem. I choć Kibum wiedział, że stał się obiektem kpiny, ten ciepły dźwięk sprawił, że nieco się zrelaksował. Powoli odwrócił się w stronę drzwi sąsiada, a jego jasny uśmiech wywołał dziwny skurcz w żołądku.

- Naprawdę uważasz, że mój szlafrok jest okropny? – To było wszystko, co Kim Jonghyun powiedział, zupełnie jakby właśnie ta kwestia wydała mu się najistotniejsza. Rozbawienie i oburzenie mieszało się w jego głębokich oczach, tworząc dziwną, migotliwą mieszankę. Kibum z trudem przełknął ślinę. Nienawidził sposobu, w jaki ten człowiek na niego działał. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, starszy powtórzył szarmancki gest z zeszłego wieczora, zapraszając Kibuma do swojego mieszkania. – Jeśli chciałeś, żebym znów poczęstował cię kakao, wystarczyło po prostu zapukać. – Po tych słowach posłał mu tak rozbrajający uśmiech, że Kibum nie był w stanie protestować. Chciał go kopnąć, chciał wysypać mu tę szklankę cukru na głowę, chciał go zwyzywać. Ale nie potrafił. Utonął w tych rozmigotanych, brązowych oczach. I nawet kiedy ponownie zasiedli w zagraconym saloniku, z kubkami kakao w dłoniach, Kibum nie potrafił powstrzymać się od mało taktownego zerkania w stronę swojego sąsiada. To było dziwne uczucie, przyglądać się osobie, która parę dni temu była jedynie stukoczącym irytująco dźwiękiem zza jego ściany. Teraz Kim Jonghyun zmienił się w człowieka z krwi i kości, wraz z jego szczenięcym uśmiechem i głębią brązowych oczu. I tak jak stukające dźwięki zza ściany stały się melodią kołyszącą młodszego do snu, tak ich właściciel, z irytującego gbura, przeistoczył się w chłopaka o czarującym charakterze i nieco smutnym spojrzeniu. Kibum chciał zgłębić wszystkie sekrety jego ciemnych oczu.

Kubki z kakao zostały niepostrzeżenie opróżnione, a nowym tematom do rozmowy wciąż nie było końca. I tylko wiszący na ścianie zegar zachował poczucie rzeczywistości, pospieszając wymieniających się poglądami chłopaków swoim natarczywym tykaniem. Zerkając na jego złośliwe wskazówki, Kibum podniósł się z krzesła i posłał Jonghyunowi przepraszające spojrzenie.

- Miło się rozmawiało, ale czas na mnie – powiedział, tym razem pamiętając o zabraniu swojej szklanki ze sobą. – Dziękuję za kakao.

- Jest uzależniające, prawda? – odparł Jonghyun ze śmiechem. – Jeśli kiedykolwiek najdzie cię na nie ochota, czuj się zaproszony – dodał nieco poważniejszym tonem, a jego uśmiech zabarwił się odcieniem smutku. Odcieniem samotności. I widząc ten uśmiech Kibum już wiedział, że przepadł.

Od tego czasu odwiedzał Kim Jonghyuna niemal codziennie.

Na dobre dał oczarować się jego małemu światkowi, kręcącemu się wokół filozoficznych rozważań, życiowych refleksji i dziecinnej fascynacji ponadczasową magią gorącego kakao. Tocząc wciągające dyskusje do późnego wieczora, potrafili wypić wiele kubków tego dziwnego napoju. I choć z początku Kibum nie był przekonany, co do jego właściwości,  teraz zaobserwował je na własne oczy.

Bo kakao to w istocie napój inspiracji.

Jonghyun potrafił wypić ledwie dwa łyki i z miejsca zasiąść do swojej maszyny, kilkoma wprawnymi stuknięciami nadając świeżo zrodzonej wizji realnych kształtów. Na samego Kibuma kakao działało jednak nieco inaczej. Jego słodki smak go odurzał, jego ciepło dodawało mu odwagi. A tajemne malunki unoszącej się nad kubkiem pary barwiły zagracony salonik i jego rezydenta dziwnym odcieniem smutnego piękna. Kibum pokochał atmosferę tego miejsca, gdzie czas usypiał w rytm ich głosów, a magia słów wirowała w powietrzu wraz z kurzem.

Pokochał też starą maszynę do pisania, którą pewnego dnia wreszcie było mu dane zobaczyć. Jonghyun pokazał mu swój skarb z nieskrywaną dumą, po kolei objaśniając jej działanie. Otrzymał ją od mamy na urodziny, i stała się jego oczkiem w głowie, najważniejszym przedmiotem, jaki kiedykolwiek posiadał. Kibum z fascynacją oglądał skromną, ale ładną obudowę i częściowo wytarte od ciągłego używania klawisze. Jonghyunowa maszyna do pisania miała w sobie jakąś dziwną dumę, jakiś trudny do wyjaśnienia majestat. Teraz, kiedy Kibum już wiedział dokładnie jak wygląda źródło stukających co noc dźwięków, czuł do tego urządzenia jeszcze większy szacunek. Bo miał świadomość, że jest wiernym narzędziem w rękach godnego artysty.

Chłopak uśmiechnął się czule, delikatnie dotykając opuszkami palców kilku klawiszy maszyny do pisania. Była piękna. Była tak piękna, jak jej właściciel, który co dzień, co noc przelewał w nią swoją duszę.

Kibum uniósł wzrok, napotykając uważne spojrzenie Jonghyuna. Było ciepłe, pełne zaangażowania, ale wciąż nieodgadnione. Starszy uśmiechnął się do kolegi, po czym bez ostrzeżenia chwycił drugą jego dłoń, i ją również umieścił na klawiaturze maszyny.

- Sam spróbuj, to świetna zabawa – powiedział zachęcająco, delikatnie popychając Kibuma na krzesło, i przysuwając je bliżej stolika. – Napisz cokolwiek. Zobaczysz, jakie to niesamowite uczucie – wyszeptał mu na ucho, po czym ułożył dłonie na oparciu krzesła, czekając. Kibum przełknął głośno ślinę, dziwnie zestresowany takim obrotem sytuacji. Jego palce zawisły nad klawiaturą, niezdolne do najlżejszego ruchu. Bał się. Bał się nacisnąć choćby jeden z klawiszy. Nie czuł się odpowiednią osobą do tak poważnego zadania. To nie on powinien w tym miejscu siedzieć, tworzyć. Nie był artystą. Był tylko chłopakiem, który zakochał się w smaku kakao, i który chyba nieco uzależnił się od głębokiego, czekoladowego spojrzenia pewnego pisarza.

Kibum wziął uspakajający wdech, po czym powoli rozprostował palce, i ponownie ułożył je na klawiszach. Po chwili namysłu, z wielkim skupieniem i uwagą, zapisał słowa, które tkwiły w jego pamięci od pierwszej wizyty w mieszkaniu Kim Jonghyuna. Słowa, które obecnie być może sam chciałby mu przekazać. Stukanie, które wypełniło pokój, wydało mu się obce, mimo że z pozoru brzmiało identycznie, jak to, którego słuchał co noc. Był jednak coraz bardziej pewien tego, co chciał przekazać, dlatego brnął dalej, aż do ostatniego słowa. Kiedy skończył, jego dłonie ponownie zawisły nad klawiaturą, jakby znów nie czuły się godne, żeby jej dotykać. Milczenie, które zawładnęło pomieszczeniem, sprawiło że odwrócił się i niepewnie zerknął na stojącego za nim Jonghyuna. Jego spojrzenie było dziwne, smutne, odległe. Widząc minę Kibuma, zmusił się jednak do bladego uśmiechu.

- Aż tak podoba ci się ten wiersz? – zapytał pozornie lekkim tonem, na co młodszy z powagą pokiwał głową.

- Myślę, że pasuje do sytuacji – odparł szczerze. Po tych słowach nie wspomnieli o wierszu i jego przesłaniu już ani razu.

Wieczory mijały Kibumowi w rytm kolejnych spotkań, a noce upływały wraz z falami kojących stukotów zza ściany. Do tego stopnia uzależnił się od tych dźwięków, że zupełnie już nie potrafił bez nich zasnąć. Zadziwiające, jak bardzo jego nastawienie do tych odgłosów zmieniło się od pierwszego razu, kiedy je usłyszał. Narzekał wtedy, że jego sąsiad artysta nie wybrał innej dziedziny sztuki. Teraz jednak uważał inaczej. Pisanie było najpiękniejszą ścieżką życiową, jaką mógł wybrać. Było częścią niego. Wsłuchując się w nocne koncerty odśpiewywane przez maszynę do pisania, Kibum wiedział, że słucha uczuć, emocji, przemyśleń. Bo w tych niepozornych stuknięciach zaklęta była cała dusza Kim Jonghyuna.

I kiedy pewnego dnia odważył się ponownie o te nocne akty twórcze zapytać, odpowiedź okazała się być kompletnym zaskoczeniem.

- Listy – odparł Jonghyun krótko, stawiając przed Kibumem parujący kubek, i zasiadając na fotelu naprzeciw niego. Jego uśmiech nabrał tej specyficznej, melancholijnej barwy, co już kilka razy w przeszłości. Kibum chciał wiedzieć, co ona oznacza.

- Listy? – powtórzył, biorąc kubek w dłonie i z uciechą wdychając kojący, słodkawy zapach, tak już znajomy, tak kojarzący się z tym zagraconym mieszkaniem i jego właścicielem. – Do kogo?

- Do ludzi samotnych – odparł Jonghyun z westchnieniem, a dziwne zmęczenie nagle zagościło w jego zazwyczaj rozmigotanym i psotnym spojrzeniu. Widząc jednak nie znikające z twarzy Kibuma pytanie, zdobył się na łagodny uśmiech, i rozwinął swoje wyjaśnienie. – Do wszystkich. Do starych, do młodych, do kobiet, do mężczyzn, do dzieci. Do smutnych, do zgnębionych, do opuszczonych. Do każdego, kto potrzebuje moich słów. Biorę część ich bólu na siebie, i próbuję przetworzyć go w siłę do dalszej walki. – Jonghyun na chwilę zwiesił głos, z zamyśleniem wpatrując się gdzieś w granat wieczornego nieba za oknem. W końcu jednak westchnął cicho, i przeniósł wzrok na Kibuma, posyłając mu nieco gorzki uśmiech. – Możesz uznać, że to głupie, albo naiwne, ale…

- Nie – przerwał mu młodszy stanowczym tonem, a Jonghyun uniósł brwi, nie spodziewając się takiej reakcji. Kibum podniósł się z miejsca, po czym usiadł tuż obok przyjaciela, jedną ręką przykrywając jego splecione nerwowo dłonie. Były takie zimne. Kibum chciał podarować im trochę swojego ciepła. Spojrzał Jonghyunowi w oczy. Ich dziwny blask był onieśmielający. – Moim zdaniem to piękna inicjatywa – powiedział w końcu, zły na swój nieco zachrypnięty głos. W odpowiedzi na te słowa, Jonghyun uśmiechnął się do niego tak pięknie, że jego biedne serce zabiło nieco zbyt szybko.

- Tak uważasz? – mruknął cicho, spoglądając w dół, powoli odwracając jedną dłoń, i ostrożnie splatając swoje palce z palcami Kibuma. Był to gest tak delikatny, tak subtelny, a jednocześnie rodzący nowe źródło dygotania w piersi. Dłoń Jonghyuna była naprawdę lodowata. A mimo to Kibumowi przyszło do głowy, że chciałby już nigdy nie musieć jej puszczać. Jak do tego doszło?

Młodszy odchrząknął nerwowo, rozglądając się wokół, byle znaleźć dla siebie jakiekolwiek rozproszenie.

- Więc… - odezwał się z namysłem, a wtem jego wzrok padł na maszynę do pisania. – Więc… nocami piszesz listy, tak? – Nie uniósł głowy, żeby sprawdzić reakcję. Za bardzo się bał spoglądać w te czekoladowe oczy. Wystarczyło mu ciążący przyjemnie chłód jonghyunowej dłoni. Powinien być w tamtym momencie niebywale wręcz zaabsorbowany faktem, że znalazł wreszcie rozwiązanie swojej zagadki. Wiedział już, co znaczyły stukoty zza ściany i do kogo były kierowane. I choć cieszył się z tego niezmiernie, stokroć bardziej cenił ten delikatny, ale zdecydowany dotyk na swojej skórze. – Hm… - zastanowił się, szukając w głowie odpowiedniego do przerwania ciszy pytania. Kiedyś miał ich tak wiele. Teraz słyszał jedynie szum własnej krwi w uszach.- Więc dlaczego piszesz je na maszynie? Czy listów nie powinno się pisać ręcznie? – wypalił pierwsze, co przyszło mu do głowy.

W odpowiedzi Jonghyun zaśmiał się krótko i lekko, co sprawiło, że Kibum poczuł, jak z zażenowania pieką go policzki. Kiedyś w takiej sytuacji zapragnąłby uciec. Kiedyś obrzuciłby Kim Jonghyuna stekiem niewypowiedzianych na głos przekleństw. Kiedyś czułby frustrację i złość. Magiczne kakao musiało mu jednak namieszać w głowie, bo obecnie jedyne, co czuł, to delikatne, przyjemne mrowienie, gdzieś wewnątrz piersi. I nie chciał, żeby to uczucie znikało.

- Zważ na fakt, że wysyłam je do bardzo różnych typów ludzi. Warto też dodać, że moje pismo odręczne jest naprawdę paskudne. – Jonghyun zmarszczył nos z niesmakiem, co wydało się Kibumowi dziwnie urocze. – Dlatego pisanie ich na maszynie jest znacznie praktyczniejsze. Mam pewność, że każdy zrozumie przekaz.

Jego wyjaśnienie dało Kibumowi do myślenia. Bo choć czytał dziesiątki prac Jonghyuna, faktycznie ani razu nie widział jego odręcznego pisma. Był ciekaw, czy jest aż tak okropne, jak prezentował je jego właściciel. Był też ciekaw, czy tym razem Jonghyun ponownie nawiąże do kibumowych domysłów na temat jego nocnego życia. To zadziwiające, jak bardzo zmieniła się jego postawa od momentu, w którym po raz pierwszy siedział w tym mieszkaniu. Wtedy na perspektywę odkrycia jego małego podsłuchiwania spanikował i uciekł. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Teraz chciał, żeby Jonghyun to odkrył, chciał, żeby się dowiedział. Bo teraz miał już pewność, że każdej nocy wsłuchiwał się w słowa piękne i szlachetne, słowa darowane innym ludziom. Czuł w sobie swego rodzaju dumę, jako stały bywalec tych stukoczących granatową porą koncertów. I miał małą, drobną nadzieję, że Jonghyun dobrze wie, o jego stałej obecności. Że też czasem wpatruje się w ich wspólną ścianę (niestety po tej stronie nie była błękitna, a beżowa), rozmyślając o tym, co aktualnie robi mieszkający za jej przesłoną chłopak. Że kiedy w zamyśleniu zasiada do swojej magicznej maszyny, a setki myśli wypełniają jego głowę, barwnie przeistaczając się w słowa, choć parę z nich należy do Kibuma.

Tego właśnie Kibum pragnął. Choć kilku cichych stuknięć, które byłyby jego cenną własnością. Nie tylko odgrywaną dla kogoś obcego melodią, ale czymś, co mógłby nazwać swoim.

Kibum zerknął na swojego towarzysza pełnym nadziei spojrzeniem, ale ten tylko westchnął cicho, chwilę potem puszczając dającą mu ciepło dłoń, pod błahym pozorem podniesienia z podłogi przypadkowego tomiku poezji, który leżał tam już od dobrego tygodnia, a najwyraźniej nagle wydał mu się godny uwagi. Młodszy zacisnął puste palce, już czując, jak bardzo brakuje mu tego chłodnego dotyku. Odchrząknął nerwowo, po czym zaczął pospiesznie się zbierać.

- Czas na mnie – rzucił tylko niedbale, zarzucając torbę na ramię. Jonghyun skinął jedynie głową, udając wielkie zaabsorbowanie czytaną książką. Mimo to Kibum czuł na sobie jego uważne spojrzenie, wodzące za nim, ilekroć odwrócił wzrok. Zdeterminowany opuścić mieszkanie sąsiada, zanim postanowi zrobić bądź powiedzieć coś głupiego, chłopak zatrzymał się dopiero w progu pomieszczenia, żeby po raz ostatni tego dnia zerknąć na gospodarza. Jonghyun wciąż uparcie wbijał spojrzenie w przypadkowo odszukane strony tomiku, starając się za wszelką cenę uniknąć kontaktu wzrokowego. Wyglądał tak chłopięco w swoim przydługim i spranym szlafroku, tonący w wielkim fotelu, w którym zwykł siadać, ilekroć czuł potrzebę porozmyślać. Otaczające go zewsząd książki, kartki i wydruki, tylko potęgowały to wrażenie. Kibum nie był już pewien, czy obserwowany przez niego chłopak przypomina bardziej władcę, czy więźnia tego małego królestwa słów, które separowało go od świata. I wtedy naszła go pewna refleksja.

Kim Jonghyun pisał listy do ludzi samotnych, a sam był chyba najsamotniejszą osobą na tej Ziemi. Zasiadał na tronie zmyślonych, okutych słowami uczuć, zbyt mocno bojąc się ich realnej mocy, by zasmakować jej na własnej skórze.

Pod wpływem tych myśli, Kibum odwrócił się w stronę przyjaciela, i wziął krótki wdech.

- Wiesz, jeśli kiedyś poczułbyś potrzebę towarzystwa, zawsze chętnie pogadam. Także… czuj się zaproszony… - wybąkał niezręcznie, dopiero teraz orientując się, że przez tak długi czas był stałym gościem w mieszkaniu sąsiada, a sam nie zaprosił go do siebie ani razu. – Nawet pisarz może mieć czasem dość swojej samotności – dodał jeszcze, po czym szybko obrócił się na pięcie, i tym razem skutecznie opuścił lokum Jonghyuna. Błysk, który pojawił się w oczach starszego na jego słowa, pozostał jednak w pamięci Kibuma jeszcze przez długi czas.

~*~

Zapraszając starszego do siebie nie przypuszczał, że wizyta nastąpi tak prędko. I to w tak nietypowej formie.

Dość szybko uporał się z rzeczami, które musiał przygotować do pracy, po czym wziął krótki prysznic, i wypił szklankę wody (bezpowrotnie stracił sympatię do kawy; kakao zaś bał się robić samemu – był niemal pewien, że bez jonghyunowego wkładu zabraknie mu tej szczypty magii). Następnie wreszcie ułożył się wygodnie w łóżku, przymykając oczy. Czekając.

I wtem, usłyszał coś.

Dźwięk.

Dźwięk spodziewany, dźwięk znajomy, a mimo to dźwięk nowy.

Kibum szeroko otworzył oczy, z nagłym zaintrygowaniem wsłuchując się w ów odgłos, który zupełnie nie pasował do conocnych koncertów cudzych słów, cudzych myśli. Był dużo głośniejszy, dużo bliższy, dużo bardziej osobisty.

Chłopak uniósł się na łokciu i nadstawił ucha.

Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk…

Dziwnie regularne odgłosy wypełniały cichą przestrzeń pokoju. Ich przeważną chaotyczność zastąpił pewien konkretny rytm.

Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk…

Oczy Kibuma rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy posłał swojej ścianie pytające spojrzenie. Coś dziwnego działo się w jego piersi, kiedy wsłuchiwał się w kolejne mocne tony nowej pieśni.

Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk…

Chłopak wygrzebał się spod kołdry, i stanął przed błękitną barierą, kryjącą za sobie źródło dźwięku. Powoli wyciągnął dłoń, palcami muskając chłodny beton. Tak chłodny, jak dotyk Kim Jonghyuna.

Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk…

Kibum zrobił krok w przód i przyłożył ucho do ściany, wtulając w jej zimną strukturę policzek. Mocne i głośne stukanie rozlegało się teraz tuż obok, jakby na wyciągnięcie ręki. Brzmiało tak poważnie, a zarazem tak znajomo. Kibum przyłożył zwiniętą dłoń do piersi i przymknął oczy.

Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk… - zaśpiewało znów serce Kim Jonghyuna, który stał się tego wieczora gościem w sypialni Kibuma. Gościem w jego własnym sercu.

Kibum zsunął się po ścianie, przysiadając na podłodze. Powrót do łóżka nagle wydał mu się absurdalnym rozwiązaniem. Chciał pozostać jak najbliżej tego niezwykłego dźwięku. Było w nim coś niewysłowienie intymnego, co sprawiało, że miał ciarki na plecach. Dobrze wiedział, że każde głośne uderzenie przy jego uchu, to kolejne słowo, szczere i piękne. Chciał poznać je wszystkie, jakkolwiek smutne by się miały okazać. I tym razem był pewien, że nocny koncert jest kierowany tylko i wyłącznie do niego, że to serce, które bije głosem maszyny do pisania postanowiło wreszcie się przed nim otworzyć.

Z tą wywołującą uśmiech myślą Kibum zasnął wtulony w błękitną ścianę, kołysany przez kojący odgłos bicia serca. Serca zakochanego pisarza.

~*~

Kiedy następnego dnia po południu ponownie przekraczał próg mieszkania Kim Jonghyuna, jego serce drżało ze zdenerwowania. Po wiadomości, którą wyczytał z nocnego stukania, nie był pewien, czego się spodziewać. Szczerej rozmowy? Deklaracji uczuć? Romantycznego odczytania napisanego nocą tekstu? W głowie Kibuma mimowolnie mnożyły się pomysły, każdy kolejny coraz bardziej absurdalny od poprzedniego. I choć nie miał pojęcia, czy którykolwiek z nich się ziści, był pewny jednego – nadchodzących zmian.

Jakże więc wielkie było jego zdziwienie, kiedy dotarłszy do zagraconego saloniku, zastał wszystko, tylko nie zmiany. Pokój wciąż tonął w nieładzie, książki wciąż piętrzyły się w chaotycznych stosach, nieumyty kubek po kakao wciąż stał na stoliku. A pośród tego zamętu siedział Kim Jonghyun, tak samo samotny i smutny, jak każdego poprzedniego dnia.

Kibum zatrzymał się w progu salonu, naraz niepewny, czy ma prawo zrobić krok dalej. Może się pomylił? Może wcale nie był zaproszony na teren tej dziwnej, melancholijnej ciszy, którą roztaczał wokół siebie właściciel zagraconego, pełnego słów pokoju? Może wpraszał się zbyt często? Może podchodził zbyt blisko? Może nie był osobą zdolną przełamać samotność pisarskiego serca?

Chłopak zawahał się, świadom, że jeszcze może zawrócić, jeszcze może ponownie uciec. Zanim jednak zdążył powziąć jakąkolwiek decyzję, Jonghyun uniósł wzrok znad czytanej akurat książki i, dostrzegłszy go, uśmiechnął się ciepło. Przyjaźnie. Kibum nigdy nie sądził, że ten posyłany mu tak często uśmiech, będzie w stanie go zaboleć. Ale bolał, bolał bardzo. Czyżby Kibum naprawdę uroił sobie wczorajszą gamę gorących uczuć, którą usłyszał zza bariery chłodnego betonu?

- Nie wchodzisz? – zapytał Jonghyun, przyglądając mu się badawczo, zapewne zaskoczony tym dziwnym wahaniem, które zazwyczaj nie miało miejsca. Kibum odchrząknął nerwowo, po czym sztywno opadł na kanapę, wzrokiem wodząc po rozsypanych wokół kartkach, celowo unikając patrzenia w stronę sąsiada. Bał się tego, co mógłby zobaczyć w jego ciemnych oczach. Czekał, aż Jonghyun swoim zwyczajem wstanie i pójdzie do kuchni, przygotować dla nich obu kakao. Do tego czasu nie zamierzał nawet głębiej odetchnąć, zbyt spięty pod uważnym spojrzeniem przyjaciela. Jonghyun jednak, jak na złość, nie ruszył się ze swojego miejsca, w dalszym ciągu siedząc w fotelu i przyglądając się Kibumowi. W końcu młodszy nie wytrzymał, i ze zniecierpliwieniem uniósł wzrok.

Oczy Kim Jonghyuna jeszcze nigdy nie były tak nieodgadnione, jak podczas tej cichej wymiany spojrzeń. I choć Kibum nie znał nazw kłębiących się w nich uczuć, ich dziwna barwa dodała mu śmiałości. Chłopak wziął głębszy wdech.

- Więc? – wyrzucił z siebie, mając szczerą nadzieję, że Jonghyun zrozumie jego pytanie i oszczędzi mu dalszego zakłopotania. Niestety, nie zrozumiał.

- Więc co? – zapytał, robiąc zdziwioną minę. Jego oczu wciąż jednak nie opuszczał ten specyficzny wyraz, który jednocześnie onieśmielał i dodawał odwagi.

- Więc co pisałeś zeszłej nocy? – powiedział Kibum, z zaskoczeniem wychwytując nutkę stanowczości we własnym głosie. Zbyt długo już tłumił w sobie nurtujące go pytania, zbyt długo chował swoje uczucia za uśmiechami i spojrzeniami. Nadszedł czas szczerości.

- Ah… - Jonghyun powoli odchylił się na oparcie fotela, dłonią nerwowo przeczesując włosy, zupełnie jakby próbował odwrócić uwagę Kibuma od tego dziwnego rodzaju speszenia, które zamigotało w jego oczach. Po chwili niezdecydowania pozwolił sobie jednak na blady uśmiech. – Więc jednak słuchasz? – Żaden z nich nie był pewny, czy ta niezręczna wypowiedź to pytanie, czy też raczej stwierdzenie. Mimo to Kibum skinął głową, spuszczając wzrok.

- Co noc – powiedział cicho, szczerze. 

Ogarnięci pełnym zakłopotania milczeniem, przez moment wbijali wzrok w podłogę, nie mając odwagi zerknąć sobie w oczy. To było dziwne uczucie, ta świadomość, że choć co wieczór się rozstawali, by wrócić na swoją część ściany, ich rozmowa wcale nie ustawała. Bo zaraz potem Jonghyun zasiadał za swoją maszyną, wystukiwał kolejne dźwięczne słowa i posyłał je w kierunku siedzącego tuż za ścianą Kibuma, który łapał te szczere odgłosy, dla każdego z nich robiąc miejsce w swoim sercu. Ich nocne rozmowy traktowały o bezsenności i samotności, a świadomość obecności drugiej osoby tuż za ścianą dodawała otuchy. Kibum cieszył się, że nie jest jedyną osobą, która czuje tę dziwną intymność, jaką dawała im owa cienka, przepuszczająca każdy głośniejszy dźwięk bariera. Bo każdy artysta potrzebuje odbiorcy. Kibum był dumny z więzi, jaką udało im się za sprawą tych nocnych koncertów wytworzyć. I pomyśleć, że to wszystko dzięki obskurnemu urokowi wielorodzinnych kamienic mieszkaniowych...

Chłopak uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, z rozbawieniem patrząc na przeszłego siebie, który nienawidził tego miejsca i nie cierpiał wszystkiego co z nim związane, ze stukającym złośliwie sąsiadem zza ściany na czele. Teraz ów zdziwaczały ignorant podniósł się z fotela, i zasiadł na kanapie tuż obok Kibuma. Chłopak przestał się uśmiechać, zamiast tego nerwowo przygryzając wargę. Ich kolana niemal się stykały, i mógł wyczuć bijące od Jonghyuna ciepło, nawet jeśli jego spoczywające na udach dłonie zapewne w dalszym ciągu były lodowate. Kibum chciał ponowić swój gest z poprzedniego wieczora, chciał podarować przyjacielowi odrobinę swojego ciepła, ale tym razem nie miał nawet odwagi unieść wzroku, wciąż uparcie wpatrując się w przypadkowo wybrany punkt zagraconej podłogi. Kątem oka dostrzegł, że Jonghyun znów nerwowo splótł obie dłonie.

- List – powiedział po prostu, tym jednym słowem skutecznie przykuwając zdumione spojrzenie Kibuma. Na widok jego skonsternowanej miny, uśmiechnął się czule. – Pytałeś co pisałem w nocy, więc odpowiadam – wyjaśnił. – Pisałem list.

Kibum zmarszczył brwi na te słowa, niepewien jak zareagować. Mimo że popierał jonghyunową inicjatywę pisania listów do samotnych ludzi, tym razem spodziewał się czegoś innego. Nie potrafił zaradzić kującemu go w serce rozczarowaniu. Uśmiech Jonghyuna był jednak tak ciepły, tak pełen zaufania, że Kibum zmusił się do entuzjastycznego tonu głosu.

- Do kogo? – zapytał, mając nadzieję, że brzmi przekonująco. Tak naprawdę zupełnie nie obchodziło go, kto akurat potrzebował słów jego przyjaciela. Bo, jakkolwiek egoistyczne by to nie było, tym razem to Kibum był osobą, która pragnęła otrzymać list. List od Kim Jonghyuna.

- Do siebie – odpowiedział starszy, i tym razem Kibum nie zdołał już ukryć swojego zdezorientowania i  rozczarowania. Widząc to, Jonghyun wyciągnął dłoń, i delikatnie musnął kciukiem kącik ust przyjaciela, jakby próbując w ten sposób przywrócić na jego twarz uśmiech. Nie odpowiadając na wyraźne pytanie w oczach młodszego, chłopak spuścił wzrok, tym razem samemu sięgając po rękę przyjaciela. Otworzył jedną z dłoni Kibuma, i położył na niej czystą, białą kopertę. Następnie zamknął jego palce na brzegu papieru, i z niepewnym uśmiechem zerknął w oczy przyjaciela. Kibum wziął drżący wdech, pojmując intencje Jonghyuna.

- Nie powinno się czytać cudzych listów – powiedział nieco zachrypniętym głosem, wciąż wbijając wzrok w leżącą na jego dłoni kopertę, której nie miał odwagi choćby z bliska obejrzeć. Jakie sekrety kryły się za tą cienką przesłoną papieru? Jakie uczucia, myśli, emocje? I czy naprawdę był gotów je poznać?

Jonghyun zaśmiał się cicho, i ponownie pogładził Kibuma po policzku, tym razem wierzchem dłoni. Jego dotyk pozostawiał po sobie chłodne, mrowiące przyjemnie piętno.

- Czytanie cudzego listu, to jak oglądanie fragmentu jego serca – powiedział starszy w zamyśleniu. W jego słowach nie było jednak wahania. Zupełnie, jakby dobrze wiedział, co mówi. Zupełnie, jakby już zadecydował. – A ten właśnie fragment powierzam tobie. – Jonghyun znów uśmiechnął się czule, a migotanie jego ciemnych źrenic naraz wydało się Kibumowi najpiękniejszym widokiem, jakiego dotąd doświadczył. Bo po raz pierwszy odkąd się poznali, w oczach Kim Jonghyuna nie dominowały smutek i samotność. Królowała w nich nadzieja. - Przeczytaj mój list, Kibum. Proszę.

Kibum powoli skinął głową.

~*~

Powróciwszy do swojego mieszkania, pospiesznie ściągnął buty i odrzucił torbę na bok. Zazwyczaj, wedle swojego codziennego rytuału, powinien z miejsca zawędrować do kuchni, nastawić czajnik, i w zadumie rozważyć ponowną próbę przyrządzenia własnego kakao. Tym razem jednak, zupełnie nie miał głowy do takich pobocznych kwestii. Tym razem jedyne co się liczyło, to ten list w jego dłoni. List, który zamierzał właśnie przeczytać.

Nie zważając na piętrzące się na biurku, służbowe papiery, którymi powinien się tego wieczora zajmować, Kibum opadł na swoje łóżko i zapatrzył się w obracaną w dłoniach, białą kopertę, z której to powoli i ostrożnie wyciągnął list. Następnie wziął głęboki wdech i zaczął czytać.

Już po kilku akapitach Kibum uśmiechnął się czule. List opowiadał o chłopcu, który kochał słowa oraz zawartą w nich, tajemną magię. Potrafił zapomnieć o Bożym świecie, i godzinami błądzić po zmyślonych ścieżkach nieistniejących krain, zarówno tych zawartych w książkach, jak i tych zrodzonych w jego własnej wyobraźni. Chłopiec rósł, i choć literatura fascynowała go coraz bardziej, a własnym piórem władał coraz wprawniej, szybko odkrył w sobie pewną sprzeczność. Bo słowa, które na kolejnych zapisywanych przez niego kartkach były jego wiernymi przyjaciółmi, w prawdziwym życiu zupełnie nie chciały mu się podporządkowywać. Miał problem z nawiązywaniem znajomości, problem z formułowaniem na głos swoich myśli, problem z bezpośrednim wyrażaniem uczuć. I choć jakiekolwiek życie towarzyskie powoli wymykało mu się z rąk, w królestwie słowa pisanego wciąż był władcą. Niepodzielnym. Samotnym.

Kibum delikatnie przesunął opuszkami palców po maszynopisie, zupełnie jakby chciał pogładzić po policzku właściciela tych smutnych słów. Już rozumiał, dlaczego Jonghyun napisał list do siebie. Bo każda samotna dusza potrzebuje tej garści pokrzepiających słów. Jonghyun tak długo rozdawał je innym, choć sam potrzebował ich równie mocno. Jego list różnił się jednak od tych, które Kibum (ukradkiem) przeczytał w mieszkaniu sąsiada. W kierowanym ku sobie maszynopisie, chłopak zamieścił wiele reprymend. Strofował samego siebie za brak odwagi, przestrzegał samego siebie, przed całkowitym zamknięciem się w swojej iluzorycznej krainie słów, prosił samego siebie o odrobinę szczerości i śmiałości.

Kibum niemalże czuł kryjące się za kolejnymi akapitami, targające Jonghyunem emocje. A kiedy zamknął oczy, mógł je wręcz usłyszeć, przywołując w pamięci nocne stukanie pisarskiego serca, które podsłuchał zza swojej błękitnej ściany. Teraz, kiedy znał już treść każdego wydanego wtedy przez maszynę odgłosu, był w stanie wyobrazić sobie, że tak naprawdę to sam Jonghyun czyta mu te płynące prosto z serca słowa, że to jego dźwięczny głos sączy się zza błękitnej ścienny i wypełnia półmrok sypialni. Kibum uśmiechnął się czule na tę myśl. Dobrze wiedział, że to niemożliwe. Jonghyun nie bez powodu chciał, żeby jego przyjaciel przeczytał ten list. Bo słowo pisane to jedyny sposób, w jaki potrafił mu przekazać, co czuje.

List kończył się prośbą o szybką odpowiedź. Przeczytawszy ostatnie słowa, Kibum zsunął się ze swojego łóżka i usiadł na podłodze, plecy opierając o swoją błękitną ścianę. Mimo później pory zza jej bariery nie dochodził żaden dźwięk. Tej nocy Kim Jonghyun nie pisał. Kibum wcale mu się nie dziwił. Sam nie byłby teraz w stanie skupić się na czymkolwiek innym, niż te darowane mu przez przyjaciela słowa. Bo oto jego irytujący sąsiad-ignorant postanowił pokazać mu fragment swojego serca. Kibum nie mógłby być bardziej szczęśliwy.

Przez chwilę siedział w milczeniu, wciąż obracając list Jonghyuna w dłoniach, a głowę opierając o chłodny beton. Zastanawiał się, co autor poznanych przez niego właśnie słów aktualnie robi. Kiedy zamknął oczy, mógł sobie wyobrazić Jonghyuna siedzącego po drugiej stronie ich wspólnej ściany, w podobnej pozycji jak on sam, również z przymkniętymi powiekami i zamyślonym wyrazem twarzy. Pod wpływem tej wizji Kibum uniósł dłoń, i po chwili wahania, zapukał cicho w malowany błękitem, chłodny beton. Przez chwilę nie działo się nic.

A potem równie ciche stuk stuk odpowiedziało na jego nieśmiałe pytanie, upewniając go, że nie jest tej nocy sam. Że zyskał coś znacznie cenniejszego, niż bezosobowe stukanie maszyny do pisania.
Serce samotnego pisarza zza błękitnej ściany.

~*~

Kibum uniósł rękę, ale zanim zdążył zapukać, drzwi otworzyły się same. Jonghyun rzucił mu krótkie, pełne zakłopotania własną niecierpliwością spojrzenie, po czym usunął się na bok, i swoim zwyczajem zaprosił przyjaciela do mieszkania. Młodszy nie skomentował jego zachowania, w milczeniu przemierzając korytarz i wkraczając do zagraconego saloniku. Na jego ustach widniał jednak nieznaczny uśmiech. Teraz, kiedy był już pewniejszy uczuć przyjaciela, jego oznaki speszenia wydały mu się nad wyraz urocze. Tęsknił jednak za ciepłym uśmiechem, którym przeważnie był witany. Zamierzał jak najszybciej z powrotem przywołać go na usta sąsiada.

Chłopcy stanęli pośrodku jak zwykle tonącego w książkach i kartkach pomieszczenia, a niezręczne milczenie niemal wwiercało im się w uszy. Kibum zerkał na przyjaciela, z zaciekawieniem badając jego ekspresję, ten jednak unikał kontaktu wzrokowego jak tylko mógł, zapewne wewnętrznie panikując na samą myśl, co młodszy powie o jego liście. Gospodarz odchrząknął i nerwowo potarł kark.

- Kakao… - mruknął wymownie, najwyraźniej znajdując w tym szansę na chwilową ucieczkę. List nie kłamał. Jonghyun naprawdę miał spory problem z okazaniem swoich uczuć, mimo że tak pięknie potrafił zamykać je w kolejnych wstukiwanych w maszynę słowach. Chłopak skierował się w stronę kuchni, ale nie uszedł ani jednego kroku, bo naraz został stanowczo zatrzymany.

Kibum w milczeniu stanął tuż przed nim i przytulił się do niego. Starszy zamarł, czując jak przyjaciel układa głowę na jego piersi, a dłonie ciasno splata za jego plecami. Kibum przymknął oczy, wreszcie wyraźnie słysząc upragniony dźwięk, ten sam, który nocami przekazywała mu maszyna do pisania, a który teraz rozlegał się tuż przy jego uchu.

- Stuk stuk… stuk stuk… stuk stuk… - wyszeptał cicho, z uśmiechem. Czuł, jak Jonghyun powoli rozluźnia się w jego uścisku, i z wahaniem go odwzajemnia, układając dłonie na plecach przyjaciela. Starszy nerwowo przełknął ślinę, zanim wreszcie się odezwał.

- Jak… jak ci się podobał mój list? – wydukał niepewnie, jednocześnie nieświadomie mocniej przytulając Kibuma do siebie. Jakby się bał, że to ciepło, które przyjaciel mu dawał, może lada chwila zniknąć. Wziął drżący wdech. – Zamierzasz napisać odpowiedź? – zapytał.

Na te słowa Kibum uniósł głowę, tym razem patrząc Jonghyunowi prosto w oczy. Starszy wyraźnie walczył ze sobą, żeby nie uciec spojrzeniem, nie stchórzyć w tak znaczącym momencie. Widząc to, Kibum uniósł dłoń i ujął palcami brodę Jonghyuna, tak żeby ten nie mógł odwrócić głowy. Następnie posłał mu zachęcający uśmiech, po czym przymknął oczy i ostrożnie musnął wargami usta przyjaciela. Jonghyun gwałtownie wciągnął powietrze, najwyraźniej zszokowany takim obrotem spraw. Kibum chciał się cofnąć, chciał zbadać reakcję w ciemnych oczach przyjaciela, być może chciał nawet przeprosić za taką śmiałość. Nie zdążył jednak nawet drgnąć, bo po chwili Jonghyun przyciągnął go jeszcze bliżej siebie, dając jego zamiarom ciche przyzwolenie. Kibum uśmiechnął się z ulgą i pogłębił pocałunek, który pozwolił im obu na moment zapomnieć o wszelkich niepewnościach i lękach. Zapomnieć o samotności. Zastąpić ją ciepłem bijącym od ukochanej osoby.

Kiedy pocałunek dobiegł końca, Kibum spojrzał na Jonghyuna z psotną iskierką w oku.

- To była moja odpowiedź – oznajmił, nawiązując do zadanego wcześniej przez starszego pytania. Jonghyun uśmiechnął się na te słowa i czule pogładził Kibuma wierzchem dłoni.

- W takim razie powinienem chyba każdego mojego adresata prosić o odpowiedź. To naprawdę opłacalne – zażartował przekornie, w zamian otrzymując lekkie uderzenie w ramię.

- Zamiast gadać głupoty, lepiej przygotuj kakao. Twój gość robi się niecierpliwy – odgryzł się Kibum, po czym pocałował starszego w policzek, i wyswobodził się z jego uścisku, z gracją opadając na kanapę. Jonghyun wywrócił oczami nad jego zachowaniem, po czym mamrocząc pod nosem ruszył do kuchni. Im obu przydałby się teraz porządny kubek dobrego kakao.

~*~

Kibum zamaszyście otworzył drzwi swojego mieszkania, i już miał zrobić krok w przód, kiedy dostrzegł coś na progu. Chłopak przekrzywił głowę, z zaintrygowaniem przyglądając się stojącemu u jego stóp termosowi.

Tak, termosowi.

Kibum podejrzliwie rozejrzał się na boki, po czym kucnął w progu, badawczo wpatrując się w swoje znalezisko. Po chwili wahania odkręcił górną część termosu, żeby sprawdzić jego zawartość. Charakterystyczny zapach uwolnił się w przestrzeni korytarza, a Kibum z miejsca poczuł się rozbudzony, mimo wczesnej godziny. Kakao.

Chłopak z niedowierzaniem zerknął w stronę drzwi prowadzących do mieszkania jego sąsiada. Miał ochotę załamać ręce nad tym dziecinnym gestem ze strony Jonghyuna, ale nie potrafił. Bo jego sąsiad, jego przyjaciel, (jego chłopak?) był po prostu zbyt uroczy.

Kibum z uśmiechem zakręcił termos i schował go do torby, już teraz pewien, że ten dzień będzie dobry. Wyposażony w magiczną miksturę inspiracji był w stanie stawić czoła każdej przeciwności losu. Dlatego z werwą dotarł na przystanek o czasie, dlatego efektywnie pracował przez cały dzień, dlatego energicznym krokiem opuścił biuro, wprost nie mogąc doczekać się powrotu do domu.

Na widok gmachu swojej kamienicy, Kibum mimowolnie się uśmiechnął. Jednocześnie pozwolił sobie na pełną rozbawienia refleksję. Bo kiedyś szczerze nienawidził tego miejsca, nienawidził swoich lokatorów, nienawidził wszystkiego, co związane z wielorodzinnymi kamienicami mieszkaniowymi. Teraz jednak na widok obskurnej, odrapanej fasady, czuł powoli rozchodzące się po ciele ciepło. I pomyśleć, że to wszystko za sprawą pewnego sąsiada-ignoranta, który przywłaszczył sobie jedną stronę kibumowej ściany…

Kiedy przekroczył próg kamienicy, jego uszy niemal od razu zostały zaatakowane natłokiem dźwięków. Chłopak nie wzdrygnął się jednak, nie przeklął, a zamiast tego energicznym krokiem ruszył po schodach w górę. Po drodze minął dwójkę robiących kawały, pukających do drzwi sąsiadów dzieci, które zamarły na jego widok. Kibum uśmiechnął się do nich psotnie i przyłożył palec do ust, w ten sposób obiecując zachować ich zabawę w sekrecie. Następnie mrugnął w ich stronę, po czym ruszył w dalszą drogę. Piętro wyżej grzecznie skłonił się gburliwej sąsiadce, a na kolejnych schodach przez chwilę bawił się z psem jednego z mieszkańców.

Kiedy wreszcie dotarł na swoje siódme piętro był zmęczony, ale pełen pozytywnej energii. Wtem za jego plecami rozległo się znajome skrzypnięcie drzwi.

- Wróciłeś już, chłopcze? – zapytała pani sąsiadka, darząc go swoim matczynym uśmiechem. Kibum pokiwał głową.

- Tak, proszę pani – powiedział, jednocześnie obserwując, jak ten sam spasiony pers co zwykle, ponownie przygląda mu się z wyższością. W przypływie dobrego nastroju przez chwilę rozważał podrapanie kota za uchem, ale dość szybko porzucił ten pomysł. Aż tak nie oszalał.

- To dobrze. – Staruszka wyglądała na szczerze zadowoloną. – On też już wrócił – dodała po chwili, gestem wskazując na drzwi Jonghyuna. Jej wiekowe oczy zamigotały dziwnie, i przez chwilę Kibum był przekonany, że staruszka wie znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Szybko jednak pokręcił głową, odrzucając ten wniosek. Przecież nie mogła wiedzieć. Prawda? Starając się ominąć peszący temat, Kibum ograniczył się do kolejnego uprzejmego uśmiechu. Sąsiadka spojrzała na niego z powagą. – Idź już, synku. I nie zapomnij o kubku gorącego…

- Szczerze mówiąc – przerwał jej Kibum, w akcie nagłego przypływu odwagi – od gorącego mleka jeszcze lepsze jest gorące kakao – powiedział z przekonaniem, mając tylko nadzieję, że nie urazi w ten sposób swojej sąsiadki. – Pani też powinna spróbować!

- Kakao? – Staruszka zmarszczyła brwi, po czym wzięła czarnego kocura na ręce i zrobiła poważną minę. – Słyszałeś? Synek chce, żebyśmy pili kakao – poinformowała zwierzaka. – W takim razie musimy spróbować…

- Koniecznie. – Kibum uśmiechnął się zachęcająco, po czym sięgnął do kieszeni po klucze. – A teraz, dobranoc pani. – Ukłonił się uprzejmie.

- Powodzenia, chłopcze – odparła staruszka z wymownym uśmiechem, po czym zwołała swoje koty, i zniknęła za drzwiami mieszkania. Kibum przez chwilę rozważał jej dziwne słowa, po czym pokręcił głową. Wolał nie wiedzieć, co jego zdziwaczała sąsiadka miała na myśli.

Dopełnieniem udanego dnia stał się moment, w którym ponownie przekroczył próg mieszkania Jonghyuna. Przywitał go wytęskniony, ciepły uśmiech i para chłodnych dłoni, które chwyciły go za rękę i zaciągnęły w głąb kawalerki. Tam Jonghyun pocałował młodszego w policzek, po czym umknął do kuchni, przygotować dla nich obu kakao.

Wieczór minął im na kolejnej absorbującej rozmowie, tym razem zaprawionej jednak o ciepło splecionych dłoni i harmonię od czasu do czasu łączących się ust. I nawet kiedy nastała pora zwyczajowego rozstania, Kibum nie podniósł się z kanapy. W milczeniu obserwował przysuwającego sobie stolik z maszyną do pisania Jonghyuna. Kiedy starszy ponownie zasiadł na kanapie, Kibum przechylił się, ułożył głowę na jego kolanach i przymknął oczy. Jonghyun rzucił mu zaskoczone spojrzenie.

- Maszyna jest głośna – powiedział, pieszczotliwie bawiąc się kosmykami włosów młodszego. – Nie będzie ci przeszkadzać? – Na to pytanie młodszy uśmiechnął się z rozbawieniem, bo przypuszczenie Jonghyuna było dokładnie przeciwne od prawdy. Chłopak uniósł się na łokciu i podarował starszemu słodki pocałunek. Następnie z powrotem ułożył się na jego kolanach.

- Nie marudź już – mruknął sennym głosem, ponownie przymykając powieki. – Po prostu pisz.

Ten cichy rozkaz wystarczył, żeby Jonghyun zaczął błądzić palcami po klawiaturze maszyny.

stukstuk, stuk stuk stuk… stuk… stukstukstuk

Dźwięki wypełniały pomieszczenie, znajome, a jednocześnie tak odmienne od tych, które Kibum usłyszał za pierwszym razem. Te obecne były znacznie mniej smutne, znacznie mniej samotne. Ich optymistyczna melodia sprawiła, że chłopak uśmiechnął się sennie, szczęśliwy jak nigdy dotąd. Siedzący tuż obok pisarz na moment przerwał swoją pracę, tylko po to, żeby czule odgarnąć włosy z czoła ukochanego. Chłopaka, który wyleczył jego samotność.


I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od niepozornego stuk stuk, dobiegającego zza błękitnej ściany.

~*~

* Hyorin - "Lonely"

Przybywam z obiecanym Jongkey~!
Mimo długiego wahania się, ostatecznie zadecydowałam, że wrzucę całość i nie będę niepotrzebnie rozdrabniać tego tekstu. Mam nadzieję, że nikt nie usnął w trakcie czytania! >.<"
Hm... mam świadomość, że ten one-shot nie jest idealny. Pisałam go dość długo i bardzo fragmentarycznie, bo przede wszystkim zaskoczyła mnie jego długość... Pomysł wziął się z życia codziennego i hałasu wywoływanego przez sąsiadów zza ściany. Nie miałam pojęcia, że aż tak się to małe coś rozwinie~ Cóż, za wszelkie wytknięcia niedociągnięć będę wdzięczna, bo nie jestem ostatnio w formie i mam tego świadomość >.<" Dlatego właśnie staram się mimo wszystko pisać, żeby jakoś to pisanie w sobie podtrzymać i przełamać trudny czas. Nie ukrywam jednak, że zdążyłam się do tych moich niesfornych, zakochanych w smaku kakao lokatorów przywiązać. Mam nadzieję, że okażecie im trochę miłości ^^ (to mój pierwszy Jongkey one-shot od wieków x.x jestem szczęśliwa, że udało mi się go napisać~)

Nie przedłużając,
Do napisania~~! <3

3 komentarze:

  1. Ficzka przeczytałam na wattpadzie, ale z komentarzem przyszłam tutaj... blogger jest bardziej motywujący do oddania komentarzy xd
    Bardzo wciągnęłam się w to opowiadanie, może dlatego,że Jonghyuna momentami utożsamiałam z sobą, a może zauroczył mnie ten klimat siódmego piętra hałaśliwej kamkenicy. Pewnie zadziałały obydwie z tych rzeczy. Nie powiem trochę zajęło mi czytanie tego one shota, ale nie zanudziłam się i w sumie zdumiła mnie ta długość, bo opowiadanie nie jest jakoś bardzo rozwinięte fabularnie, a mimo to jest długie, a podczas czytania nie odczuwa się znużenia i monotonni w wydarzeniach i słowach, a to dopiero jest wyczyn napisać takie coś!
    Dużodużodużo weny i nie trać wiary w siebie,bo nawet jak piszesz bez przekonania wychodzi cudnie.

    cnbluestory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama bardzo wczułam się w opisywanie życia toczącego się w kamienicy ^^ A jonghyunowe stukanie wzięło się od mojego własnego stukania w klawiaturę, kiedy piszę, i ciągłych narzekań mojej siostry, że robię to za głośno xD Co do długości, to ja sama jej nie rozumiem, bo faktycznie nie dzieje się tu wiele, przedział czasowy też nie jest powalająco duży... Także hm, to opowiadanie chyba tak już ma x.x Dobrze, że Cię nie zanudziłam!
      Dziękuję za piękny komentarz <3

      Usuń
  2. Zaczęlam to czytać jak jadlam sniadanie, czyli koło 6, a skonczyłam dopiero teraz, czekając na Huba, który się gdzieś podział, dajesz wiarę?/przenosi się z blogger do notatnika, bo nie podoba jej się czcionka/ chociaż myślę, ze bardziej zdumiewające jest to, ze piszę ten komentarz xD
    Oh, biedny Bummie, naprawdę. Nawet ja szybciej odgadlam co to za irytujące stuk stuki dzieją się za scianą, niz on. Ale cóż, należy mu się kara, bo był po prostu zbyt złosliwy >< Tak jak Taemin, naprawdę, dzieciaku. Typowy ltm, mam wrażenie, wypowiedział kilka zdan, a juz wiadomo, ze znów jest irytujacym bachorem, w ogóle nie przejmującym się Kibumem i Minho (tak btw, to Taemin kot? Hoshi mnie zmotywowała do zrobienia kolejnego absurdalnego arta).
    Jonghyun, anxjdjfnfkrbz uroczy jest, chcę takiegoooo.
    Nie wiem, co chcę pisać xD
    To uczucie kiełkujące między nimi było tak subtelne, że pewnie gdybym nie wiedziała, ze ma byc, to bym go nie zauważyła. Ale i tak jestem w mocnym rozczuleniu. Jak czytalam to na hisie, udając, ze slucham nauczyciela, to usmiechałam się do siebie jak głupia, zapewne wyglądając jak psychopatka.
    Emmm... W każdym razie, jak przy każdym twoim tekście, naszła mnie refleksja, ze niesamowicie kocham twój styl pisania, który pozwala mi poczuć to wszystko, co tam się dzieje. Bijesz na głowę lektury, które czytam, a juz na pewno Ferdydurkę xDD
    Huh, czy powinnam napisac jakies podsumowanie? Bo ja tak jakby nie umiem?
    Oh i pewne nasadziłam błędów, ale rozumiesz, nie umiem w dotykową klawiaturę.

    OdpowiedzUsuń

Template made by Robyn Gleams