Pairing: dowolny/brak (?)
Gatunek: angst
Długość: miniaturka
~*~
Kiedyś chyba byłem malarzem.
Kiedy otwierałem oczy, widziałem świat. Obrazy złotymi smugami malowały się w promieniach słońca,
barwiąc zastygłe w oczekiwaniu powietrze. Niebo za oknem tchnęło refleksjami, a
jego barwa nadawała ton moim myślom. Zwykłem wtedy brać w płuca kilka głębokich
wdechów, które napędzały krew w żyłach, które budziły uśpione serce do życia.
Wyciągałem dłoń ku górze i śledziłem palcem migotliwe szkice, nakreślone w
przestrzeni pędzlem wyobraźni. Wszystko, na czym spoczął mój wzrok, czyniłem
nowym obrazem. Żyłem dla intensywnej farby błękitu i ostrych krawędzi
zmierzchu.
Teraz kiedy otwieram oczy, widzę szary, narysowany przez
rzeczywistość sufit.
~*~
Kiedyś chyba byłem muzykiem.
Cichy odgłos kroków rozpoczynał melodię dnia, z czasem dopełnioną
przez dźwięczny szum wody i charakterystyczny szczęk talerzy. Zwykłem wtedy
otwierać szeroko jedno z wychodzących na główną ulicę okien i zasłuchiwać się
bez opamiętania. Świat prządł swoją zadziwiającą muzykę, z prawdziwym
profesjonalizmem dobierając kolejne warkoty silników i odgłosy rozmów. Dźwięki
splatały się z sobą i ulatywały ku niebu, które nieodmiennie słuchało koncertu
płynącego wartko życia. Wszystko, co docierało do moich uszu, wkomponowywałem w
nową pieśń. Żyłem dla śpiewu poruszanych przez wiatr kartek i melodii
wygrywanej na parapecie przez krople deszczu.
Teraz kiedy otwieram okno, słyszę bezbarwny szum rutyny.
~*~
Kiedyś chyba byłem tancerzem.
Przekraczałem próg mieszkania i pełnym gracji półobrotem
rozpoczynałem wędrówkę po schodach. Raz, dwa, trzy – odmierzałem kolejne kroki,
uważając, żeby nie zgubić rytmu. Moje stopy stąpały lekko po kolejnych
stopniach, i nawet po wyjściu na chodnik, wciąż nie chciały podporządkować się monotonnej
melodii władającej krokami innych ludzi. Zwykłem wtedy wskakiwać na krawężnik,
przez chwilę balansując na jego brzegu, niczym akrobata na linie. Rozkładałem
ramiona i przymykałem oczy, a nurt miastowej muzyki wiódł moje ciało przez
szumne prądy dnia, prowadził moje stopy przez splątane siatki ulic. Każda
powierzchnia pod moimi stopami, stawała się nową estradą. Żyłem dla dynamiki
miejskich krawężników i ilości kałuż do przeskoczenia.
Teraz kiedy wychodzę na ulicę, rytm moich kroków dostraja
się do tempa ogółu.
~*~
Kiedyś chyba byłem rzeźbiarzem.
Siadałem na trawie w parku, a moje dłonie własnowolnie
zagarniały pojedyncze źdźbła, przesiewając je między palcami, ciesząc się ich
miękkim, kojącym dotykiem. Zwykłem wtedy zdejmować buty i zatapiać stopy w
morzu zieleni. Szorstkość ziemi dawała mi stabilność, a delikatność różanych
płatków, które dekorowały parkowy krajobraz, napełniała moje serce dziwną
wrażliwością. I nawet chropowata, surowa kora drzewa, pod którym siedziałem,
wydawała mi się dziełem sztuki. Wszystko, co trafiło pod moje palce, czyniłem
rzeźbą urzeczywistniającą piękno świata. Żyłem dla gładkości tafli wody i
subtelnego dotyku wiatru na policzku.
Teraz nie siadam pod drzewem i nie zdejmuję butów. Zajmuję
miejsce na niewygodnej, twardej ławce.
~*~
Kiedyś chyba byłem poetą.
Jedno słowo potrafiło zrodzić całą historię. Parady metafor,
orszaki porównań, zastępy rymów – to wszystko malowało się w blasku
popołudniowego słońca. Zwykłem wtedy zajmować miejsce w przypadkowej kawiarni i
w pośpiechu spisywać w głowie girlandy myśli. W ostatnim blasku dnia każde
znane mi słowo miało niepowstrzymaną moc. Każde z nich potrafiło zmienić świat.
A ja byłem ich panem, ich przyjacielem, ich kochankiem. Wszystkie słowa były
moje, a ja byłem ich. Żyłem dla prozaicznego kształtu zapisanych na kartce
liter i świata uczuć zamkniętego w każdej pojedynczej sylabie.
Teraz kiedy siedzę w kawiarni u schyłku dnia, jedyne słowa
jakie się liczą, to wypowiedziana przez kasjerkę cena kawy, za którą przyszło
mi zapłacić.
~*~
Kiedyś chyba byłem artystą.
A ty byłeś moim
największym dziełem.
Moje oczy malowały twoje usta złotym uśmiechem.
Moje uszy tkały zwiewne melodie twojego głosu.
Moje stopy zaburzały rytm twojego chodu.
Moje dłonie rzeźbiły gorące piętno na twojej skórze.
Moje słowa zmieniały nasz wspólny świat.
Moje uszy tkały zwiewne melodie twojego głosu.
Moje stopy zaburzały rytm twojego chodu.
Moje dłonie rzeźbiły gorące piętno na twojej skórze.
Moje słowa zmieniały nasz wspólny świat.
Kiedyś chyba byłem poetą.
Teraz jestem tylko człowiekiem.
Szarym, smutnym, zagubionym.
Pustym.
Bo czy można być artystą,
kiedy serce
nie bije?
~*~
Wiem, że długo mnie tu nie było. Wybaczcie, że po takiej przerwie przybywam z czymś, co pewnie mało kogo zainteresuje... Ale chyba po prostu potrzebowałam napisać coś takiego. Napisać o tym, że nie mogę pisać. Mój mały wewnętrzny autotematyzm. Tekst mówi o niemocy twórczej i odczuciach towarzyszących temu stanowi. Ten tekst to ja i moje uśpione serce. Jeśli chodzi o osobę pojawiającą się pod koniec, dla mnie jest nią po prostu Wena. Wy możecie sobie podstawić, kogo tylko chcecie, bądź też odczytać ten test zupełnie po swojemu, pozostawiam dowolność interpretacji >.<"
Egzaminy już niemalże dobiegły końca, więc niedługo będę mieć chwilę oddechu. Mam nadzieję, że ten czas odpoczynku pozwoli mi na powrót znaleźć drzwi do własnej wyobraźni.
Trzymajcie się ciepło~! ^^
Shizu <3
Ten tekst jest zupełnie inny od pozostałych... taki poetycki, jak biały wiersz, czy coś.... xd
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ;3
Życzę żeby wena wróciła i powodzenia na egzaminach ^^
Biały wiersz to chyba przesada, ale faktycznie to coś zdecydowanie nowego u mnie. Miło że czytasz, mimo że to nie ff ^^
UsuńDzięki ~~<3