3.03.2017

Sagi: ~epilog, czyli świat oczami Choi Minho - masochistycznego błazna na pół etatu~



Kopyta zastukały o bruk, a drewniane koła zaskrzypiały donośnie, płosząc stado wygrzewających się na słońcu gołębi. Ponad miastowy gwar wzbił się delikatny odgłos dzwoneczków. Gromadka bawiących się na ulicy dzieci przerwała swoją grę, a kilka par dużych ze zdziwienia oczu wpatrzyło się w nadjeżdżający powóz, jednocześnie całkowicie tracąc zainteresowanie piłką, która potoczyła się po chodniku, zapomniana. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Dzieci zbyt zaabsorbowane były tym dziwnym gościem, który zawitał do ich miasta.

- Cyrkowcy! – zawołała malutka dziewczynka, a jej pyzata buzia pojaśniała uśmiechem. Stojący obok chłopiec złośliwie pacnął ją po głowie dłonią.

- Głupia! – rzucił w jej kierunku, robiąc bardzo wyniosłą minę. – To tylko kupcy!

- A może to Cyganie? – zaproponowała stojąca z tyłu, nieco starsza dziewczynka, w zamyśleniu wpatrując się w nadjeżdżający wóz. Był stosunkowo duży, a jego specyficzna konstrukcja zdradzała nietypowe przeznaczenie. Nie przykuł uwagi dzieci bez powodu. Drewno, z którego został wykonany, pomalowano pięknym odcieniem granatu, a zdobiące jego powierzchnię, złote gwiazdy przywodziły na myśl odległy, nocny nieboskłon. Mnogość dekorujących pojazd ozdóbek i dzwoneczków tylko potęgowała niezwykłe wrażenie, jakie robił on na przechodniach. Ciągnące wóz, dwa kare konie z dumą stukały podkowami o bruk, zapowiadając przybycie do miasta niezwykłych gości.

- Żadni Cyganie, mówię wam, że to handlarze! – obstawał przy swoim chłopiec. – Pewnie z zagranicy. Przywieźli niezwykłe towary z dalekich krain.

- Po co handlarzom taki ładny wóz? Moim zdaniem to jednak cyrkowcy – odparła jedna z dziewczynek, robiąc upartą minę.

- Czyś ty widziała kiedyś cyrk? W cyrku są słonie! – zawołał zirytowany chłopiec. – I lwy i tygrysy… - wyliczał na palcach, zaabsorbowany bronieniem swoich racji. – W tym wozie nic takiego się nie zmieści!

- Zmieści się o wiele więcej – odezwał się niespodziewany głos, na dźwięk którego dzieci przerwały swoją kłótnię i zwróciły zaskoczone spojrzenia w stronę, z którego dobiegał.

Uśmiechnąłem się do nich przekornie, i odepchnąłem się od ściany kamienicy, miejsca z którego do tej pory obserwowałem rozwój sytuacji. Podrzuciłem w dłoniach piłkę, którą bawiąca się gromadka porzuciła chwilę wcześniej, i okręciłem ją na palcu wskazującym. Wszedłem między grupkę dzieci i kucnąłem przed chłopcem, który z takim przekonaniem obstawał przy swojej opinii odnośnie nadjeżdżającego wozu. Posłałem mu łobuzerski uśmiech.

- W tym wozie zmieszczą się nie tylko słonie, lwy czy tygrysy… - powiedziałem z powagą - …ale i mamuty, smoki, elfy…

- Mamuty wyginęły! – zawołał jeden ze starszych chłopców.

- A elfy nie istnieją… – odezwało się któreś z dzieci za moimi plecami.

- Boję się smoków… – wymamrotała malizna, która bezceremonialnie wsparła się rączkami o moje kolano.

Chłopiec przed którym kucałem jednak, nie odezwał się ani słowem, wpatrując się we mnie wielkimi, zaintrygowanymi oczami. W końcu wziął głębszy wdech.

- Czy to… - zawahał się. – Czy to w ogóle możliwe? – zapytał niepewnie, a w jego niewinnych, dziecięcych oczach błysnęła iskierka nadziei. Wyciągnąłem dłoń i poklepałem chłopca po głowie.

- Wszystko jest możliwe – powiedziałem cicho, ale z taką mocą i wiarą, że chłopiec bezwiednie się uśmiechnął. – Musisz tylko uwierzyć w moc swojej wyobraźni – dodałem poważnym tonem, po czym przekazałem mu piłkę i wstałem, wzrok zwracając ku gwiezdnemu pojazdowi, obecnie znajdującemu się już na wyciągnięcie ręki.

Wóz zrównał się z nami i zatrzymał. Koń zarżał cicho, a trzymający lejce chłopak zamachał do mnie ponaglająco, wymownie klepiąc miejsce na koźle, tuż obok siebie. Uśmiechnąłem się promiennie, po czym ponownie spojrzałem na gromadkę obserwujących to wszystko z otwartymi ustami dzieci.

- Każdy z was może na własne oczy zobaczyć smoki, elfy, trolle, i co tylko dusza zapragnie! – zawołałem donośnym głosem, zwracając uwagę przechodniów. – Wszystko, co kryje wasza wyobraźnia może się urzeczywistnić, jeśli tylko w to uwierzycie! – Po tych słowach podbiegłem do wozu i wskoczyłem na boczny stopień, dając powożącemu chłopakowi znak, żeby ruszył. Mój towarzysz wywrócił oczami, ale postąpił zgodnie z sugestią. Pojazd zaczął znów jechać, a ja pomachałem do gromadki dzieci dłonią. – Przekonajcie się, że wszystko jest możliwe już jutro po południu! Zapraszamy na przedstawienie, które ożywi waszą wyobraźnię! – zawołałem jeszcze, wywołując poruszenie w tłumie gapiów. Niektórzy dorośli kręcili głowami z politowaniem, inni zaś wyglądali na zainteresowanych, komentując między sobą wypowiedziane przeze mnie słowa. Posłałem wszystkim swój firmowy uśmiech, po czym wreszcie wdrapałem się na kozła, siadając koło mojego towarzysza.

- I jak wypadłem? – zapytałem pogodnym tonem, zadowolony z siebie. Chłopak prychnął cicho.

- Błazen – skwitował burkliwie, oczu nie odrywając od ulicy. Wydąłem dolną wargę, obruszony i szturchnąłem go delikatnie łokciem, zwracając na siebie uwagę. Chłopak mimowolnie zerknął w moim kierunku, i mimo odpychającej miny, byłem w stanie dostrzec rozbawione złote iskierki w jego oczach. To mi wystarczyło. Uśmiechnąłem się promiennie i pocałowałem go w policzek, ignorując pełne irytacji fuknięcie. Następnie odchyliłem się na siedzeniu, krzyżując ręce za głową i spoglądając w błękit nieba.

- Naprawdę wszystko jest możliwe – mruknąłem cicho, rozmyślając o tym siedzącym obok mnie chłopaku, który nieodwracalnie zmienił mój świat, i wdychając zapach tego miasta, które niegdyś stanowiło estradę naszych uczuć. – Trzeba tylko uwierzyć…

- Co ty tam mamroczesz pod nosem? – rzucił mój towarzysz, znów skupiając się na powożeniu.

- Nic, Taeminnie – odparłem, w odpowiedzi otrzymując spodziewane prychnięcie na użyte przeze mnie zdrobnienie. Zaśmiałem się cicho, i przymknąłem oczy. Powóz kołysał mnie łagodnie, wzmagając senność. Byłem jednak pewny, że nie przyśnią mi się smoki, elfy, mamuty, ani trolle. Moja wyobraźnia już od dawna krążyła wyłącznie wokół aktora w białej masce. Osoby, z którą postanowiłem spędzić resztę życia.

~*~

- To tutaj – powiedziałem, zatrzymując się gwałtownie. Idący obok mnie Taemin również przystanął, posyłając mi skonsternowane spojrzenie.

- Nie, to dopiero za rogiem… - sprostował, marszcząc brwi i krzyżując ręce na piersi. Wsparłem się plecami o ścianę i wbiłem wzrok w czubki niewypastowanych butów. – Może i nie mieszkałem tam tak długo, jak ty, ale znam drogę – rzucił ostrym tonem, wręcz z urazą w głosie. – Nie wiem, co knujesz, ale nie nabie… - Taemin urwał w połowie słowa, kiedy uniosłem na niego wzrok. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby chłopak zrozumiał, że nie stroję sobie z niego żartów. W jego oczach mimowolnie błysnęła troska, a rysy twarzy złagodniały. – W porządku, Minho? – zapytał miękkim tonem, podchodząc bliżej mnie. Posłałem mu słaby uśmiech.

- Mam tremę – wydusiłem z siebie, zaskoczony własnymi słowami. Na ich potwierdzenie wyciągnąłem przed siebie dłoń. Drżała. Taemin przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi w skupieniu brwiami. W innym przypadku pewnie zachwyciłbym się w tamtym momencie uroczością, z jaką badał tajemnicze zjawisko mojej tremy, ale byłem zbyt rozdygotany, żeby móc się na to zdobyć. W końcu ta wnikliwa obserwacja chyba przyniosła jakieś wnioski, bo Taemin pokiwał powoli głową, po czym zmrużył oczy i spojrzał mi w twarz.

- Tchórz – podsumował dobitnie, odsuwając się ode mnie i ruszając chodnikiem. Przez chwilę w zdumieniu wpatrywałem się w jego oddalającą się sylwetkę, po czym pokręciłem głową nad samym sobą. Czego innego się spodziewałem? Taemin miał rację. Pozwoliłem sobie na długi, uspokajający wydech, po czym ruszyłem za nim.

- A co, jeśli zmienił adres? – rzuciłem, zrównując się z Taeminem krokiem. Chłopak wywrócił oczami.

- Nie przekonasz się, póki nie sprawdzisz… - mruknął zmęczonym tonem.

- A co, jeśli jest zajęty? – pytałem dalej, nie mogąc powstrzymać wątpliwości.

- Wtedy przyjdziemy później – odparł od niechcenia.

- A co, jeśli wcale nie chce się ze mną widzieć? – Tym razem Taemin nie wytrzymał, i gwałtownie przystanął, rzucając mi ostre spojrzenie.

- A co, jeśli się zdenerwuję i tak przemebluję ci tę aktorską twarz, że nawet Kibum cię nie pozna?! – rzucił w skrajnej irytacji, groźnie machając mi palcem wskazującym przed nosem. Następnie stanął za mną, ułożył ręce na moich plecach i zaczął siłą pchać mnie do przodu. – Pójdziesz tam i koniec – burknął nad moim uchem. - Odwiedzisz starego przyjaciela, wypijesz herbatkę, opowiesz co u ciebie słychać…

- Taemin, minął rok – powiedziałem, zupełnie jakby ten jeden argument miał usprawiedliwić moje absurdalne zachowanie. Pchający mnie chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie z powagą.

- W takim razie będziecie mieli dużo do opowiedzenia. Obaj – oznajmił spokojnym tonem, po czym ponownie zerknął na moją drżącą z nerwów dłoń, tym razem chwytając ją w uścisk własnej. Poczułem, jak pod wpływem tego znajomego ciepła nieznacznie się uspokajam. Spojrzałem na Taemina z wdzięcznością, a on uśmiechnął się łagodnie i bez słowa ruszył dalej, ciągnąc mnie za sobą.

Skąpane w popołudniowym słońcu kamienice zdawały się witać nas błyskami okiennic, a umykające przed stopami gołębie wypełniały uszy znajomym gruchaniem. Gwar ulicy tworzył barwne tło dla toczącego się swoim niezmiennym rytmem życia. Z zaciekawieniem rozglądałem się na boki, chłonąc każdy element tej znajomej, a jednocześnie tak odmiennej, jakby odkrywanej na nowo rzeczywistości, od brudnej ulicy, przez obskurne fasady budynków, aż po ciemne zaułki. I słowo daję, nigdy nie pomyślałbym, że tego typu widoki mogą mi się wydać tak piękne. Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, nabierając w płuca tyle zapachu mojego miasta, ile byłem w stanie, i ścisnąłem mocniej dłoń Taemina. Byłem pewien, że on też tęsknił, nawet jeśli tego nie okazywał. To miasto wychowało nas obu. Nigdy nie przestałem nazywać go domem.

Dotarłszy przed próg mieszkania Kibuma zatrzymaliśmy się, a ja znów powoli wypuściłem powietrze z płuc, po czym zerknąłem na Taemina.

- Dobra, to kto puka? – rzuciłem w jego stronę, mając nikłą nadzieję, że zrozumie ukrytą w tym pytaniu sugestię. Zrozumiał. I dlatego też, jak na Lee Taemina przystało, zrobił dokładnie na przekór od mojej niemej prośby. Jakim cudem wytrzymywałem z tym chłopakiem już ponad rok czasu?

- Ty – odparł stanowczo, a jego stalowe spojrzenie zdawało się nie znosić żadnego sprzeciwu.

- Taemin… - jęknąłem błagalnie, na co chłopak wywrócił oczami, zniecierpliwiony.

- To twój najlepszy przyjaciel – oznajmił dobitnie, jakby ten argument miał przesądzać o wszystkim. Posłałem mu zrozpaczone spojrzenie.

- Ale… - próbowałem dalej, chłopak nie dał mi jednak dojść do słowa.

- Bądź mężczyzną, choć raz… - rzucił prowokującym tonem, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

- Co ty sugerujesz? – zapytałem oburzonym tonem.

- Absolutnie nic – odparł Taemin frustrująco spokojnym tonem, dodatkowo lekceważąco wzruszając ramionami.

- I mówi to chłopak, który biegał po mieście w damskich ciuchach?! – zarzuciłem mu, nie zamierzając tak łatwo odpuścić faktu, że właśnie igra z moją dumą. Te słowa wreszcie zdołały przełamać jego barierę zobojętniałości. Chłopak zrobił krok w moją stronę, a w jego oczach zalśniły groźne pioruny.

- To był kostium sceniczny – wycedził przez zęby, przerażająco wyraźnie akcentując każde słowo. – Do roli pięknej Sagi. Jeśli nie pamiętasz tej sztuki, to z miłą chęcią ci przypomnę. – Chłopak dźgnął mnie palcem w pierś. - Grasz w niej aktorską niedojdę, która leci na chłopaka w sukience… - Niemal zapowietrzyłem się z oburzenia.

- To cios poniżej pasa! – zawołałem z urazą. - Obaj dobrze wiemy, że padłem ofiarą twojego oszustwa! – dodałem, na co Taemin przybrał agresywną minę, chwytając mnie za kołnierz i szarpiąc w dół, tak, że nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.

- Zaraz zrobię z ciebie taką ofiarę, że się nie pozbierasz… - zagroził cichym, mrożącym krew w żyłach tonem, pod wpływem którego po całym moim ciele przebiegł dziwny dreszcz. Zdobyłem się jednak na zuchwały półuśmiech.

- Tylko spróbuj… - odparłem niemal szeptem, do reszty go prowokując. Poczułem jeszcze mocniejsze szarpnięcie za kołnierz, a nasze usta znalazły się milimetr od siebie, tak blisko, że dzielące nas powietrze wręcz buzowało od napięcia.

- Jesteś idiotą – szepnął Taemin, po czym przymknął oczy i już miał wcielić w życie swój ambitny plan robienia za mnie ofiary, kiedy za moimi plecami rozległo się wymowne chrząknięcie. Jak na komendę odskoczyliśmy od siebie, zgodnie spoglądając w stronę osoby, która przeszkodziła nam w trakcie kłótni.

Kim Kibum stał w progu swojego mieszkania z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wzdrygnąłem się pod wpływem jego oceniającego spojrzenia, ale mina mojego przyjaciela pozostała nieodgadniona. Nerwowo zagryzłem wargę od wewnątrz, bo zaległa wokół nas cisza wwiercała mi się w uszy, na nowo budząc wątpliwości. Miałem desperacką nadzieję, że ktoś się wreszcie odezwie i przerwie to milczenie, Kibum jednak nie wypowiedział ani jednego słowa. Zamiast tego, po dłuższej chwili mrożenia nas spojrzeniem, w końcu usunął się z przejścia, dając nam nieme przyzwolenie na przekroczenie progu jego mieszkania.

W milczeniu przemierzyliśmy znajomy przedpokój i korytarz, by wreszcie dotrzeć do salonu, który niewiele się zmienił od czasu, kiedy widziałem go ostatni raz. Miałem przemożną ochotę obejść całe mieszkanie, przyjrzeć się każdemu elementowi, dotknąć każdego zdobiącego półki bibelota. Zamiast tego jednak zastygłem pośrodku pomieszczenia, wzroku nie odrywając od mojego przyjaciela, który, wciąż milcząc, stanął tuż przede mną. Jego bystre oczy zdawały się egzaminować całą moją osobę, badać najdrobniejsze zmiany, jakie we mnie zaszły, wyczytywać historię ostatniego roku z samego mojego spojrzenia. Przełknąłem nerwowo ślinę, ledwo zdolny wytrzymać to napięcie. Może naprawdę nie powinienem był przychodzić? Może Kibum czuł ulgę, mając wreszcie spokój z tym niewydarzonym aktorzyną, który tak długo wisiał mu na karku? Może był zły, że znów się zjawiam i zawracam mu głowę? Nie byłem w stanie powstrzymać rodzących się w głowie, panicznych pytań. To jedno, długie, nieodgadnione spojrzenie było stokroć bardziej stresujące, niż jakiekolwiek napady pretensji i rzucania przedmiotami, z którymi miałem do czynienia w przeszłości.

Nerwowo odchrząknąłem, mając świadomość, że powinienem coś powiedzieć. Przywitać się, przeprosić, pożegnać – cokolwiek. Zanim jednak zdążyłem wydobyć z siebie głos, poczułem silne szarpnięcie w przód, i chwilę potem tonąłem w uścisku Kibuma, który wtulił się we mnie tak mocno, że przez moment nie mogłem złapać oddechu. Gwałtownie zamrugałem oczami, zaskoczony takim obrotem spraw. Ponad ramieniem przyjaciela pochwyciłem spojrzenie Taemina, który uśmiechnął się łagodnie i skinął głową. Powoli rozluźniłem się i odwzajemniłem uścisk, pozwalając kącikom własnych ust powędrować w górę.

- Dobrze cię znów widzieć, leniwy darmozjadzie – mruknął Kibum do mojego ucha, tym złośliwym, ale wypowiedzianym życzliwym tonem stwierdzeniem sprawiając, że wreszcie zaśmiałem się swobodnie, i przyjacielskim gestem poklepałem go po plecach.

- Ja też za tobą tęskniłem – odparłem szczerze, jeszcze przez chwilę ciesząc się tą pieczętującą ponowne spotkanie bliskością. Następnie odsunęliśmy się od siebie, znów wymieniając spojrzenie. Groźny, nieodgadniony wyraz zniknął z oczu Kibuma, zastąpiony przez radosne, nieco rozbawione iskierki. W końcu mój przyjaciel zwrócił spojrzenie w kierunku czekającego cicho pod ścianą Taemina i uścisnął mu dłoń.

- Ciebie też miło mi znów gościć – powiedział, posyłając chłopakowi szeroki uśmiech. – Wierzę, że dobrze się tym niewydarzonym idiotą zająłeś pod moją nieobecność – dodał przekornie, zerkając na mnie ze złośliwym błyskiem w oku. Taemin zaśmiał się pod nosem.

- Jestem teraz specjalistą od poskramiania niewydarzonych idiotów – odparł zuchwałym tonem, posyłając mi przekorne spojrzenie. Zmarszczyłem gniewnie brwi.

- Poskramiania? – podchwyciłem obruszonym tonem. – Co chcesz przez to powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że jesteś…

- Dość, dość tego – wciął się Kibum, stając pomiędzy nami. – Nie zaczynajcie. Znów kłócicie się jak stare małżeństwo… - skwitował zjadliwie. Uniosłem jedną brew do góry.

- Znów? – zapytałem, ignorując resztę wypowiedzianego przez mojego przyjaciela zdania. Kibum wywrócił oczami, zniecierpliwiony.

- Myślisz, że nie było was słychać, kiedy wydzieraliście się pod moimi drzwiami? – rzucił w moją stronę, a na jego ustach zaigrał kpiący półuśmiech. – Zaprowadziło was to jednak w szalenie ciekawym kierunku… - dodał wymownie, mrugając do Taemina. – Czy każda wasza kłótnia tak wygląda? – Zerknąłem na mojego chłopaka, szukając u niego pomocy, ale ten spuścił wzrok na swoje buty, zupełnie jakby po cichu liczył na to, że ziemia się pod nim rozstąpi i uwolni go od niewygodnych pytań Kim Kibuma. Odchrząknąłem nieco nerwowo, w głowie szukając jakiejś wymijającej odpowiedzi na dociekania przyjaciela, ale zanim zdążyłem cokolwiek z siebie wydusić, on najwyraźniej już stracił zainteresowanie tematem.

Byłbym odetchnął z ulgą, gdyby nie fakt, że najwyraźniej Kibum obrał sobie Taemina za swój nowy obiekt zainteresowania. Płynnym krokiem podszedł do niego, po czym ze zmrużonymi oczami zaczął przyglądać się jego twarzy. Podchwyciłem zrozpaczone spojrzenie swojego chłopaka, ale nie mogłem zrobić nic więcej, jak tylko bezradnie wzruszyć ramionami. Może i mój żywot już nie zależał od życzliwości mojego przyjaciela, ale jedno się nie zmieniło – z Kim Kibumem nie warto zadzierać. Zwłaszcza kiedy zwala się do niego w gości bez zapowiedzi tuż po rocznej nieobecności. Miałem związane ręce. Taemin przeniósł błagalne spojrzenie ze mnie, na Kibuma, ale ten był nieugięty. Po dokładnym zbadaniu twarzy chłopaka, zaczął krążyć wokół niego, jakby analizując wszelkie zmiany, które w nim zaszły. W końcu zatrzymał się w miejscu i rzucił mu poważne spojrzenie.

- Zmężniałeś – zauważył po prostu, a Taemin zrobił tak bezcenną minę, że ledwo powstrzymałem się przed parsknięciem gromkim śmiechem. Kibum nie zraził się jednak dezorientacją w oczach swojego obiektu badań, i z niezachwianą pewnością siebie kontynuował swój absurdalny wywód. – Wyglądasz nieźle. Szczerze mówiąc, spodziewałem się zobaczyć samą skórę i kości – stwierdził bez ogródek, a oczy Taemina rozszerzyły się ze zdziwienia. Kibum posłał mu porozumiewawczy uśmiech, po czym zerknął na mnie z ukosa. – Choi nie umie zająć się nawet samym sobą, a co dopiero dźwigać odpowiedzialność za utrzymywanie drugiej osoby…

- Kibum, jak możesz! – zawołałem z wyrzutem, ale jak zwykle zostałem zignorowany, bo mój przyjaciel przysunął się bliżej do Taemina, robiąc poufałą minę.

- Dlatego cieszę się, że sam potrafisz o siebie zadbać – powiedział z uznaniem, po czym poklepał Taemina po plecach. Chwilę później jednak znów zrobił zamyśloną minę. – Tylko te włosy zupełnie się nie zmieniły... – stwierdził, gestykulując rękami wokół głowy Taemina. – Nie myślałeś czasem, żeby je przyciąć?

- Tak.

- Nie.

Kibum spojrzał na nas rozbawiony, słysząc dwie sprzeczne, a wypowiedziane jednocześnie i z równą stanowczością odpowiedzi. Wsparł ręce na biodrach i przekrzywił głowę, niczym drapieżnik idący na łów. Najwyraźniej wyśmienicie się bawił igrając z naszymi nerwami. Kim Kibum znów był w swoim żywiole.

- Więc tak… - powiedział, zerkając na Taemina - …czy nie? – dokończył, zwracając głowę w moją stronę.

Zacisnąłem zęby, mierząc się spojrzeniem z moim chłopakiem. Upartość w jego oczach nie wskazywała jednak na chęć ustąpienia. Prawdopodobnie dalej był na mnie zły za to, że zabroniłem mu ścinać włosy. Na samo wspomnienie tamtej kłótni przechodził mi po plecach nieprzyjemny dreszcz. Była jedną z największych, jakie do tej pory przeszliśmy. A że sprzeczki zdarzały się w naszym przypadku często, nietrudno się domyślić. Zadziwiające, że o największe błahostki potrafiliśmy się kłócić najżarliwiej. Żaden z nas nie był dobry w przepraszaniu.
Taemin zmrużył oczy, posyłając mi spojrzenie, które mogłoby zabijać, ale ja nie pozwoliłem mojej hardej minie złagodnieć. Kibum zagwizdał cicho.

- Rozumiem – podsumował z prostotą, przerywając naszą niewerbalną potyczkę, i ponownie zwracając na siebie uwagę.

Uniosłem brwi, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Jak mógł rozumieć, kiedy dla mnie samego sytuacja wydawała się zupełnie absurdalna? Przypuszczałem nawet, że w przypadku Taemina było podobnie. Po prostu obaj byliśmy zbyt uparci, żeby ustąpić. Potrafiliśmy walczyć do upadłego, nawet zapomniawszy, o jaką głupotę nam pierwotnie poszło. Sytuacja była skomplikowana i bezsensowna, a Kibum i tak zdawał się faktycznie rozumieć, jak to w rzeczywistości wyglądało. Przez ten rok czasu zdążyłem się odzwyczaić od paranormalnych zdolności mojego przyjaciela. Najwyraźniej postanowił na powrót mi o nich przypomnieć.

Kibum klasnął w dłonie, a jego oczy zamigotały niepokojąco.

- To ja pójdę zaparzyć herbaty – stwierdził niespodziewanie, śpiewnym tonem, po czym ruszył w stronę kuchni ewidentnie szalenie z czegoś zadowolony. Nie miałem tylko pojęcia, z czego. Nie byłem pewien, czy w ogóle chcę wiedzieć. Cóż takiego wspaniałego było w moich i Taemina sprzeczkach? Kibum bywał naprawdę nieobliczalny.

Kiedy zostaliśmy sami, Taemin zerknął na mnie spode łba. Choć wciąż wyglądał na obrażonego, to złość w jego spojrzeniu nieco przygasła, a zakrzywienie brwi złagodniało. Kilka nieśmiałych gwiazdek zajaśniało w tych ciemnych oczach, i choć chłopak nie wypowiedział ani słowa, wiedziałem, że kłótnia dobiegła końca. Pokręciłem głową, a moje usta własnowolnie uformowały się w łagodny uśmiech. Podszedłem do Taemina i bez słowa objąłem go ramionami od tyłu, głowę układając na jego barku. Uwielbiałem sposób, w jaki zwykł wtulać się we mnie i przez chwilę trwać w ciszy, jakby nasłuchując głośnego bicia mojego serca tuż przy swoim uchu. I ja milczałem, tuląc go mocno do siebie, powoli puszczając w niepamięć minioną wymianę zdań. Mogliśmy się kłócić i sprzeczać, mogliśmy na siebie krzyczeć i wzajemnie zabijać się wzrokiem, mogliśmy walczyć o bzdury i uparcie obstawać przy swoim, ale to wszystko bledło i traciło na znaczeniu, kiedy brałem Taemina w ramiona. Bo w tych intymnych chwilach świat przestawał istnieć. Czując znajome ciepło i wdychając znajomy zapach, pozwalałem kurtynom powiek na moment opaść, a otaczającej mnie czerni stać się kanwą dla barwnych palet wspomnień, które, malowane pędzlem wyobraźni, zaczynały przywoływać przeszłe słowa, gesty, spojrzenia i uśmiechy; przeszły ból i przeszłą tęsknotę; przeszłą szczerość i przeszłą odwagę. Wszystko to, co ukształtowało naszą miłość. Wystarczyło kilka równomiernych uderzeń taeminowego serca pod moimi palcami, żeby mi przypomnieć, że ten zamknięty w moich ramionach chłopak, to sens mojego życia. Cień dla mojego światła. Kurtyna dla mojej sceny. Bez niego nic nie funkcjonowałoby prawidłowo. Na czele ze mną samym.

Po dłuższej chwili wspólnie przeżywanego zapomnienia, Taemin wreszcie okręcił się w moich ramionach, a spojrzenie, które mi posłał, było znów czyste, znów szczęśliwe, znów zniewalające. To zadziwiające, że minęło tyle czasu, a ja wciąż nie byłem na te piękne oczy uodporniony. Migoczące w nich, odległe gwiazdy wspomnień dały mi znak, że nie jestem jedynym, na którego w tak dziwny sposób zadziałała ta spokojna, harmonijna bliskość sprzed chwili. To była nasza cicha podróż w przeszłość, nasza niema rozmowa prowadzona za pośrednictwem na powrót dostrajających się do siebie serc. Nasza milcząca obietnica, że minione błędy już nie wrócą. To była nasza deklaracja. I, słowo daję, mógłbym ją składać choćby i kilkaset razy dziennie, byleby móc bez ustanku obserwować jarzące się w taeminowym spojrzeniu gwiazdki wzajemnego afektu.

Uśmiechnąłem się do niego czule, i nie odrywając wzroku od tych gwiezdnych oczu, uniosłem jego dłoń do góry, żeby złożyć na niej pocałunek. Taemin wywrócił oczami na ten szarmancki gest, nie potrafiąc jednak zatuszować delikatnego rumieńca, który zabarwił jego policzki. Uwielbiałem go zawstydzać. Moja łatwość w okazywaniu uczuć była dla kogoś tak zamkniętego jak Taemin nie lada udręką, zdążyłem się już o tym przekonać. W drugą stronę wcale nie było lżej. Bo choć ja potrafiłem wyznawać miłość kilka razy dziennie, mój chłopak zdobywał się na to rzadko i zawsze z niejakim trudem. Różnice naszych charakterów stały się przez ten rok przyczyną wielu sporów, ale nie przeszkadzało mi to. Wiedziałem, że jeśli zechcę mówić, Taemin będzie słuchał, a kiedy będę potrzebował wsparcia, jedno jego gwiezdne spojrzenie stanie się dla mnie siłą do walki. I wierzyłem, że w jego przypadku jest podobnie. Że jeśli czasem znów się zachwieje, moje dłonie pomogą mu utrzymać równowagę, a kiedy serce zabije zbyt słabo, zbyt niepewnie, moje słowa, gesty i spojrzenia pomogą mu odzyskać zagubioną melodię. Dzięki tym różnicom, każdego dnia uczyliśmy się od siebie jak żyć marzeniami i jak kochać całym sobą. To wszystko składało się na najpiękniejszy związek, jakiego mogliśmy zapragnąć.

Wtuliłem policzek w trzymaną przez siebie dłoń Taemina, a on mimowolnie się do mnie uśmiechnął.

- Urocze. – Już po raz drugi tego dnia, czyjś nieproszony głos sprawił, że magia momentu prysła, a dwa zirytowane spojrzenia zwróciły się w stronę samozwańczego komentatora naszych interakcji. Kibum zaśmiał się krótko na widok naszych min. – Wyglądacie jak para zbitych psiaków – skwitował z rozbawieniem, po czym machnął ręką na nasze oburzenie, i bezceremonialnie ustawił na stole kilka butelek wina. Zmarszczyłem brwi.

- Kibum, herbata tak nie wygląda… - mruknąłem wymownie, na co mój przyjaciel pokiwał powoli głową.

- Bardzo trafna obserwacja, Choi – odparł poważnym tonem, rozśmieszając w ten sposób obserwującego nas z boku Taemina. Czy ja zawsze musiałem padać ofiarą tej dwójki? Kibum wzruszył ramionami i przystąpił do odkorkowywania butelek. – Pomyślałem, że tak znamienici goście nie zaszczycają mnie swoją obecnością codziennie, dlatego warto to w jakiś sposób uczcić – wyjaśnił, i choć jego słowa były szczerą oznaką radości, nie umknął mi sarkastyczny charakter tej wypowiedzi. Kim Kibum pozostawał Kim Kibumem. I skłamałbym, gdybym powiedział, że za nim nie tęskniłem.

Westchnąłem ciężko, po czym odsunąłem jedno z krzeseł, gestem głowy wskazując je mojemu chłopakowi. Taemin rzucił mi krótkie spojrzenie spod uniesionych brwi, po czym prychnął cicho, i usiadł dokładnie naprzeciwko oferowanego mu przeze mnie miejsca. Kibum posłał chłopakowi pełne aprobaty spojrzenie, po czym nalał mu pełen kieliszek wina, w nagrodę za zrobienie ze mnie idioty. Kompletnie zignorowany, opadłem na odsunięte przez siebie krzesło i zmrużyłem oczy, wpatrując się w siedzącą naprzeciwko mnie dwójkę złośliwców.

- Nie krzyw się tak, bo będziesz miał zmarszczki – skomentował Kibum, jednocześnie wypełniając również i mój kieliszek.

- On już ma zmarszczki – wtrącił Taemin rzeczowym tonem, sprawiając, że mój przyjaciel zakrztusił się ze śmiechu. Rzuciłem ukochanemu urażone spojrzenie.

- Taemin, nie…

- I siwe włosy – kontynuował swoją zdradę Taemin, teraz już nie odrywając psotnego spojrzenia od mojej twarzy. Czułem, jak napięcie w pomieszczeniu wzrasta, a powietrze robi się ciężkie. Taemin rzucał mi wyzwanie. Nie zamierzałem go zignorować. Chłopak przekrzywił głowę i uśmiechnął się słodko, prawą rękę unosząc ponad stół. – Dokładnie dwa – wyjawił, pokazując na palcach. Zmrużyłem oczy.

- Za to Taemin mówi przez sen – zaatakowałem w rewanżu, zaskakując przeciwnika. Mina mojego chłopaka nieco zrzedła, ale w oczach wciąż płonął ognik upartości. Oderwałem od niego wzrok i zwróciłem się do Kibuma. – Nie uwierzyłbyś, jakich ciekawych rzeczy można się od niego dowiedzieć, kiedy śpi… - powiedziałem lekkim tonem, zaskarbiając sobie kolejny rozbawiony uśmiech mojego przyjaciela, który najwyraźniej świetnie się bawił, obserwując naszą scenkę. Zastanawiałem się, kiedy Taemin zareaguje, bo jego upartość póki co nakazywała mu milczenie. Ledwo powstrzymałem się od cwaniackiego uśmiechu. Wiedziałem, że wygram to starcie. – Kiedyś na przykład zaczął coś mamrotać o tym, jak to w wieku dwunastu lat…

Nie dokończyłem zdania, bo Taemin zerwał się na równe nogi, przechylił ponad blatem stołu i bezceremonialnie zakneblował moje usta dłońmi. Panika mieszała się w jego spojrzeniu z oburzeniem, ale była w tym wszystkim jakaś urocza nieporadność i wstydliwość, która zupełnie mnie rozbroiła. Moja zacięta mina złagodniała, a posyłane Taeminowi spojrzenie przybrało barwę przeprosin. Chłopak jeszcze przez chwilę nieufnie oceniał moje intencje, jakby bał się, że kiedy tylko opuści dłonie, dokończę rozpoczęte moment wcześniej zdanie. W końcu jednak chyba postanowił mi zaufać, bo uwolnił moje usta i wyprostował się.

- Palant… - mruknął cicho, po czym opadł na krzesło i jednym haustem wychylił swój kieliszek. Uśmiechnąłem się pod nosem. Coś mi ten widok przypominał. Taemin mimowolnie pochwycił moje spojrzenie (choć starał się robić wszystko, żeby go unikać) i po chwili zamyślenia nad moją nagłą zmianą ekspresji, w jego oczach błysnęło zrozumienie. On też pamiętał.

- Chłopcy… - odezwał się niespodziewanie Kibum. Spojrzałem w jego kierunku pytająco, a on zaczął ze znudzoną miną wodzić palcem po krawędzi swojego kieliszka. – Czy możecie przestać to robić?

- Robić co? – zapytał Taemin, zdezorientowany. Kibum westchnął ze zniecierpliwieniem.

- Bezdźwięcznie rozmawiać? Przesyłać myśli w powietrzu? Pieprzyć się wzrokiem? – wyliczył na palcach, z rozbawieniem obserwując nasze miny. Odchrząknąłem.

- To ostatnie nie miało miejsca – skorygowałem, po czym z psotnym uśmiechem zerknąłem na Taemina. – Przynajmniej dzisiaj – dodałem, mrugając. Taemin demonstracyjnie popukał się w czoło, ale tym razem postanowiłem przymknąć na to oko. – Po prostu… - zawahałem się, naprędce oceniając, ile mogę powiedzieć. – Po prostu to nie pierwszy raz, kiedy tak siedzimy przy tym stole z butelką wina…

- Najpaskudniejszego wina na świecie – wtrącił Taemin z rozbawieniem, dzieląc ze mną to szczególne, nasiąknięte wspomnieniami spojrzenie.

- Wina, którym się upiłeś – dodałem dokuczliwie, wskazując na chłopaka palcem. On jednak pokręcił głową i zmarszczył brwi.

- Wina, którym ty mnie upiłeś – sprostował z cwaniackim uśmiechem, na co odpowiedziałem mu niewinną miną.

- Nie żałuję. Po pijaku mówisz dużo uroczych rze… - nie dokończyłem zdania, bo naraz Taemin kopnął mnie pod stołem, najwyraźniej usiłując mnie uciszyć. Jego psotna mina w mgnieniu oka zrobiła się poważna, a oczy zamigotały tym specyficznym, płochliwym odcieniem ciemnego brązu, który tak dobrze znałem. Minęło już tyle dni, a on wciąż bał się wspominać o tamtej szczególnej nocy, kiedy to Lee Taemin, oszust i uwodziciel, popłakał się z miłości. Nie winiłem go za ten strach. Tamta przesiąknięta smakiem łez deklaracja uczuć pozostawała odciśnięta na moim sercu. Nie było potrzeby mówić o niej na głos. Posłałem Taeminowi uspokajające spojrzenie, pod wpływem którego spięcie jego ramion wyraźnie zelżało. Następnie zwróciłem się w stronę Kibuma. – W każdym razie wybacz, że podkradliśmy ci wtedy wino – powiedziałem lekkim tonem, sprawnie zmieniając temat. – W zasadzie nigdy cię za to nie przeprosiłem…

Kibum lekceważąco machnął ręką.

- Myślisz, że tej kradzieży nie zauważyłem? – zapytał z rozbawieniem. – Trzymałem to wino specjalnie dla hałaśliwego sąsiada z dołu. Miałem nadzieję go tym otruć… - Obaj z Taeminem zaśmialiśmy się na te słowa, dopiero teraz, po roku czasu, rozwiązując zagadkę ohydnego wina, które pewnego niezręcznego wieczora stało się naszym narzędziem komunikacji. – Cóż, wygląda na to, że takich kanalii, jak wy, nie da się w ten sposób unieszkodliwić – dodał Kibum ze złośliwym uśmiechem. Następnie westchnął i przystąpił do ponownego napełniania kieliszków. – Ale moglibyście już skończyć ten konkurs na króla idiotów, i zacząć wreszcie opowiadać, co u was słychać – mruknął wymownym tonem, i choć jego sugestia została wypowiedziana mimochodem, w mig przywróciła nas do porządku. Poprawiłem się na swoim miejscu, wreszcie skupiając całą uwagę na przyjacielu. Kibum odstawił butelkę na bok i wsparł brodę na dłoniach, posyłając nam przebiegły uśmiech. – Nie myślcie, że nic nie wiem. Dotarły do mnie wieści o parze niepoprawnych idealistów, którzy za pośrednictwem swoich przedstawień naiwnie krzewią w  widzach wiarę w marzenia… - Chłopak wypowiedział te słowa z właściwym dla siebie przekąsem, ale nie umknęła mi iskierka dumy, która zajaśniała w jego spojrzeniu. - Czyżby chodziło o was?

- Brzmi całkiem znajomo – odparł Taemin z uśmiechem, a radosne ogniki zamigotały w jego migdałowych oczach. Widok niegdyś tak rzadki, teraz stał się częścią codzienności. I choć mogłoby się zdawać, że ten spędzony razem rok Taemina zmienił, rzeczywistość była o wiele piękniejsza. Bo tak naprawdę ów czas sprawił, że Taemin znów był dawnym sobą. Tym samym chłopakiem, który niegdyś tańczył beztrosko na ulicach miasta w takt pieśni śpiewanej przez starą Sagi. Teraz również zdarzało mu się to robić. Wieczorami, w trakcie postojów, nieraz wyrywał mnie z zamyślenia, żądając wspólnego tańca pod gołym niebem. Uśmiechał się wtedy do mnie arogancko, jednocześnie nie potrafiąc stłumić nieśmiałych iskierek, widocznych w głębi źrenic. Kochałem te momenty, kiedy świat zaczynał wirować w rytm naszych kroków, a haftowane nad naszymi głowami gwiazdy zatapiały swój blask w oczach wpatrzonego we mnie chłopaka. Nie potrzebowaliśmy muzyki czy parkietu, noc śpiewała specjalnie dla nas. Byliśmy wolnymi duchami.

- Chyba już zawsze będę niepoprawnym, naiwnym idealistą… - mruknąłem nieobecnym tonem, a moje usta własnowolnie uformowały się w czuły uśmiech. – Na tym polega bycie wolnym duchem – powiedziałem pełnym wiary głosem. Kibum wywrócił oczami.

- Wszystko bardzo pięknie, ale co z pieniędzmi? – zapytał rzeczowym tonem, jak zwykle sprowadzając mnie na ziemię. Zerknęliśmy na siebie z Taeminem znacząco. – Nie mieliście problemu z utrzymaniem siebie i koni?

- Bywało ciężko – przyznałem z westchnieniem, niezbyt zadowolony z faktu, że Kibum przywołuje nieprzyjemne wspomnienia. Wiedziałem jednak, że robi to tylko i wyłącznie z troski. – Zwłaszcza na początku, zanim nauczyliśmy się odpowiednio gospodarować pieniędzmi i czasem – wyjaśniłem, przelotnie zerkając na Taemina. – No i… nie do końca zgadzaliśmy się co do repertuaru… - dodałem z wahaniem, na co Kibum uniósł brwi, zaciekawiony.

- To znaczy? – zapytał, a ja już otworzyłem usta, żeby jakoś delikatnie zmienić temat, kiedy Taemin mnie ubiegł.

- Choi kazał mi grać Julię – oznajmił, a jego irytacja wobec tej sprawy była wciąż wyczuwalna, mimo że minęło już tyle miesięcy. Nerwowym gestem potarłem skroń, naraz żałując, że w ogóle o tym wspominałem. Rzuciłem Taeminowi błagalne spojrzenie.

- Już o tym rozmawialiśmy…

- Owszem, wielokrotnie – przyznał, kiwając głową. – A mimo to ty wciąż nie rozumiesz, że nie możesz mnie wciskać w każdą rolę żeńską, tylko przez te cholerne długie włosy, idioto!

- Więc w końcu nie zagraliście „Romea i Julii”? – zapytał Kibum, ponownie bezgranicznie rozbawiony naszym zachowaniem. Zasłoniłem twarz dłońmi, teraz już jawnie udając, że mnie nie ma.

- Zagraliśmy. – Mimo że nie patrzyłem na Taemina, w samym jego głosie mogłem wychwycić mściwy uśmiech. – A pan Choi był najurokliwszą Julią, jaką świat widział... – Słysząc głośne parsknięcie Kibuma jeszcze bardziej zapragnąłem zapaść się pod ziemię i już stamtąd nie wychodzić.

- Poważnie wcisnąłeś go w ten kostium? – rzucił do Taemina, krztusząc się ze śmiechu. – Że też tego nie widziałem! Taemin, masz moje wyrazy szacunku!

Teraz już bezwstydnie leżałem na stole, chowając twarz za skrzyżowanymi ramionami, z mocnym postanowieniem przeczekania tego konkursu na gnębienie Choi Minho. Zdążyłem już zapomnieć, jak niezwyciężoną drużynę tworzy mój przyjaciel i mój ukochany, kiedy zjednoczą siły w robieniu ze mnie idioty. Zapadła w pokoju cisza nieco mnie zaalarmowała, ale zanim zdążyłem zareagować, poczułem jak znajome dłonie oplatają mnie od tyłu w pasie. Taemin pochylił się nade mną, a jego oddech załaskotał mnie w ucho.

- Nie gniewaj się na mnie, Julio – szepnął tak cicho, że prawdopodobnie tylko ja byłem w stanie to usłyszeć. – Wiesz, że twój Romeo cię kocha – dodał na wpół kpiąco, na wpół nieśmiało, po czym pocałował mnie w policzek, i się odsunął. Po takim argumencie nie mogłem dalej trwać w obruszeniu, więc podniosłem się ze stołu i zerknąłem na zasiadającego z powrotem na swoim miejscu chłopaka, ale on już uciekał spojrzeniem. Uroczy.

- W takim razie nic dziwnego, że z początku wam nie szło – wtrącił wciąż rozbawiony całym zajściem Kibum. – Choi musiał być okropną Julią – dodał, marszcząc nos z udawanym niesmakiem.

- Tłum odebrał to jako element komediowy, także nie było aż tak źle – stwierdził Taemin, wzruszając ramionami. – Ale „Romeo i Julia” nie ostali się w naszym repertuarze zbyt długo.

- Objazdowy teatr zaczął przyciągać mnóstwo dzieciaków, dlatego postanowiliśmy dostosować się do widzów i skierowaliśmy się w stronę tradycyjnych baśni – kontynuowałem opowieść, ignorując rozbawione iskierki w oczach przyjaciela, i udając że sytuacja sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca. – Ale dla dorosłych też graliśmy. – Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, na pewne wspomnienie. – Raz jakiś mężczyzna przyczepił się do mnie, mówiąc że w dzisiejszych czasach teatr bez pięknej kobiety, to teatr niekompletny. – Zerknąłem na mojego partnera, a on wywrócił oczami, widząc do czego zmierzam. – Taemin najpierw rzucił w niego butem na obcasie, a potem zwyzywał tak, że jegomość nie odważył się więcej wchodzić nam w drogę…

- Nie powinien był mówić takich rzeczy – mruknął mój chłopak na swoje usprawiedliwienie, jednocześnie wzruszając ramionami. Zaśmiałem się, rozbawiony jego niewinną miną. Lee Taemin potrafił bardzo zaciekle walczyć o swoje racje. Byłem z niego dumny. – Ja przynajmniej nie używałem pięści… - dodał chłopak wymownie, a ja odchrząknąłem, widząc jego znaczące spojrzenie.

- Cóż, czasem nie ma innego wyjścia… - burknąłem wymijająco, doskonale wiedząc, co Taemin ma na myśli. Nieprzyjemny dreszcz przebiegał mi po plecach na samo wspomnienie pewnego bogatego typa, na którego natknęliśmy się przygotowując uliczne przedstawienie w jednym z większych miast. Ów jegomość musiał w przeszłości natrafiać na same szemrane trupy teatralne, bo wziął Taemina za jeżdżącą razem z aktorami prostytutkę. Zastałem go, kiedy próbował wyegzekwować na moim chłopaku udzielenie mu usługi. Nie do końca pamiętam, co działo się później. Wiem tylko, że ten bezczelny typ skończył z tak poobijaną twarzą, że żadna dama prędko by go nie zechciała, nawet jeśli by jej zapłacił. Minęło już trochę czasu, ale wciąż robiło mi się gorąco z wściekłości na samo wspomnienie tamtego incydentu. I choć Taemin powtarzał mi, że nic wielkiego się nie stało, że miewał już z takimi do czynienia, że sam by sobie poradził, to wystarczyło jedno zajrzenie w jego ciemne oczy, żeby dostrzec, jak bardzo go ta sytuacja przeraziła. Zacisnąłem zęby, wciąż zły na siebie, że nie zapobiegłem tak traumatycznemu zdarzeniu. Gdybym mógł, wgniótłbym tamtego pozbawionego manier idiotę w bruk, tak żeby nawet nie było co zbierać. Powstrzymał mnie przed tym sam Taemin, który w pewnym momencie, żeby nie dopuścić do kolejnego ciosu, objął mnie od tyłu, krępując moje ręce i szepcząc mi na ucho ciche, uspokajające słowa.

Jego subtelna obecność podziałała zarówno wtedy, jak i teraz. Czując na zaciśniętej w pięść dłoni znajomy dotyk, uniosłem wzrok ponad stołem i spojrzałem Taeminowi w oczy. Migoczące w nich łagodnie odcienie złota podziałały na mnie kojąco. Chłopak posłał mi delikatny uśmiech i pokręcił nieznacznie głową, bezdźwięcznie prosząc mnie, żebym puścił to wszystko w niepamięć. Rozluźniłem się, prostując palce i splatając nasze spoczywające na stole dłonie, po czym powoli kiwnąłem głową na znak zgody.

- Ah… - Niespodziewane westchnienie sprawiło, że obaj spojrzeliśmy w kierunku Kibuma. Mój przyjaciel siedział z brodą wspartą na obu dłoniach, zapewne przez cały ten czas bacznie nas obserwując. Na jego twarzy widniała co najmniej podejrzana ekspresja. Uniosłem brew w niemym pytaniu, a on ponownie teatralnie westchnął i przybrał uroczystą minę. – Mój mały Choi wreszcie dorósł – oznajmił patetycznym tonem, sprawiając, że Taemin parsknął śmiechem. Wywróciłem oczami, świadom, że znów znalazłem się na celowniku. Kibum musiał szalenie stęsknić się za dokuczaniem mi na wszelkie możliwe sposoby, bo w czasie tej jednej rozmowy wyrobił już co najmniej kilkudniową normę. I był w swoim droczeniu się niezachwiany, bo ani śmiech Taemina, ani moja pełna rezygnacji mina, nie były w stanie zrujnować jego udawanej, podniosłej ekspresji. – Dopiero co musiałem pastować mu buty i dobierać spinki do mankietów… - mówił dalej, spoglądając nieobecnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. – A teraz już nawet sam potrafi się ubrać! – Kibum chwycił się za serce, udając dogłębne poruszenie. – Co prawda wciąż wygląda jak łajza, ale to i tak niesamowity postęp…

- Kibum…

- Kiedyś obawiałem się, czy ze swoim zakutym, rozmarzonym łbem trafi z teatru do domu – kontynuował tyradę. – A teraz podróżuje po świecie i nawet nauczył się używać map!

- To ja czytam mapy… - wtrącił pod nosem Taemin, więc zgromiłem go spojrzeniem, żeby nie pogarszał mojej tragicznej sytuacji. W odpowiedzi chłopak psotnie pokazał mi język.

- Kiedyś potrafił zapomnieć jaki jest dzień tygodnia, miesiąc, a nawet rok! – wciąż wymieniał Kibum, zupełnie ignorując moją irytację. – Teraz sam musi planować każdy dzień, każdy postój, każdy wydatek. I wciąż żyje! To wyczyn, którego się po nim nie spodziewałem…

Już otworzyłem usta, żeby jakoś przerwać ten potok złośliwości, ale naraz w oczach mojego przyjaciela zamigotało coś nowego, coś znacznie prawdziwszego, niż jego teatralna mina. Kibum odwzajemnił moje spojrzenie i uśmiechnął się nieznacznie.

- Kiedyś był oderwanym od rzeczywistości marzycielem… - powiedział powoli, zerkając najpierw na przysłuchującego się Taemina, później na nasze wciąż splecione dłonie, i wreszcie z powrotem wracając spojrzeniem do mnie. – Teraz jest człowiekiem, który żyje swoimi marzeniami i każdego dnia wciela je w rzeczywistość. – Słowa Kibuma wybrzmiały z taką powagą i dumą, że nie potrafiłem powstrzymać wzbierającego we mnie wzruszenia. Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, ale szczerość mojego spojrzenia chyba przekroczyła krytyczny poziom niezręczności, bo Kim cierpiętniczo wywrócił oczami. – Dlaczego ja się z tym idealistycznym pajacem w ogóle przyjaźnię? – rzucił retorycznie, celowo rujnując podniosłość chwili. Zaśmiałem się cicho, widząc, że świat na powrót wraca do normy, a ja znów zostaję nadwornym błaznem.

- Może i jestem pajacem, ale beze mnie byłoby nudno – odgryzłem się przekornie, mierząc w przyjaciela palcem.

- Też mi coś! Miałem masę ciekawych zajęć pod twoją nieobecność! – zaperzył się Kibum.

- Jak na przykład co? – podchwyciłem, udając zaintrygowanie, na co mój przyjaciel z frustracją wyrzucił ręce w powietrze.

- Jak na przykład normalne życie! – odparł zjadliwym tonem. Uniosłem brew, rozbawiony jego irytacją.

- Zero balów, zero intryg, zero przedstawień? – podsunąłem przekornie, a Kibum wywrócił oczami.

- Zero zdziecinniałych darmozjadów rzucających mi winogronami po salonie – sprostował burkliwie, i choć jego słowa były co najmniej obraźliwe, z zaskoczeniem wychwyciłem w nich nutkę rozżalenia. Posłałem mu smutny uśmiech.

- Przepraszam, że zjawiamy się dopiero teraz – powiedziałem, tym razem szczerze i bez sarkazmu. Kibum prychnął cicho, ale nie skomentował moich słów, w zamian zajmując się otwieraniem kolejnej butelki wina. Zerknąłem bezradnie na Taemina, ale ten zamiast mnie wesprzeć, rzucił mi ostre spojrzenie, nakazując powiedzieć coś jeszcze. Westchnąłem ciężko i przeniosłem wzrok z powrotem na przyjaciela. – Obiecuję, że następnym razem wpadniemy szybciej – zadeklarowałem z wahaniem, nie do końca pewien, czy właśnie tego Kibum ode mnie oczekuje.

- Jasne, wpadajcie kiedy chcecie, uwielbiam prać wasze brudne prześcieradła – odparł zgryźliwie, ale kiedy uniósł na mnie wzrok, na powrót dostrzegłem w jego oczach psotne iskierki. Posłałem mu zuchwały uśmiech.

- Myślę, że to da się załatwić choćby i dzisiaj – zażartowałem. – Ale z tego, co pamiętam, ostatnim razem to ja musiałem je pra…

- Czy możecie przestać? – wtrącił Taemin ostrzegawczym tonem. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na mojego chłopaka, który obecnie wspierał łokcie na stole, całą twarz zakrywając dłońmi, jakby w nieudolnej próbie ukrycia rumieńców. I pomyśleć, że ten sam chłopak, który mnie poderwał, rozkochał i uwiódł, był w stanie w tak uroczy sposób reagować na samo wspomnienie naszego pierwszego zbliżenia. Rozprostowałem pod stołem nogę i wierzchem buta delikatnie trąciłem Taemina w łydkę. W odpowiedzi na tę zaczepkę chłopak z wahaniem rozsunął palce i zerknął na mnie zza wciąż zasłaniających resztę twarzy dłoni. Uśmiechnąłem się przekornie, chcąc jakoś jego zachowanie skomentować, ale wyraz tych ciemnych oczu skutecznie odjął mi mowę. Taemin chyba zdecydowanie zbyt szczegółowo przypomniał sobie tamtą wyjątkową noc, bo ciepły brąz jego tęczówek roziskrzył się niebezpiecznie, jakby odzwierciedlając żar budzących się w głowie obrazów, które bezskutecznie starał się w sobie zdusić. Przełknąłem głośno ślinę.

- No nie – odezwał się Kibum, najwyraźniej dostrzegając naszą intymną wymianę spojrzeń. – Nie, chłopcy, przestańcie. To nieprzyzwoite…

Nie uzyskując odpowiedzi, chłopak pochylił się nad stołem i pstryknął mi palcami przed twarzą. Zamrugałem gwałtownie, spoglądając na niego nieobecnym wzrokiem. W tym samym czasie Taemin z powrotem zsunął palce, najwyraźniej pragnąc zapaść się pod ziemię z zażenowania. Odchrząknąłem w zakłopotaniu, rzucając przyjacielowi błagalne spojrzenie. Kibum zmrużył oczy i wycelował we mnie palcem.


- Jesteście moimi gośćmi, więc pozwolę wam spać w moim mieszkaniu – zaczął powoli, w przerażająco wyraźny sposób artykułując słowa, jakby w celu upewnienia się, że każde z nich do nas dotrze. – Ale jeśli usłyszę zza ściany cokolwiek podejrzanego... – tu Kibum zrobił dramatyczną pauzę dla wzmocnienia efektu swojej groźby - …nocujecie w swoim wozie – zakończył śmiertelnie poważnym tonem, któremu nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby odwagi się sprzeciwiać. I tylko figlarne ogniki tańczące w jego oczach zdradzały, jak świetnie się bawił. Jak bardzo tęsknił za gnębieniem swojego najlepszego przyjaciela.

~*~

- Taemin? – odezwałem się cicho, zakłócając bezdźwięczność zastygłą w ciemności mojej dawnej sypialni. Nie uzyskawszy odpowiedzi, przekręciłem się na bok. – Śpisz już? – zapytałem, zerkając na zawiniętego w kołdrę chłopaka, leżącego na przeciwnym krańcu łóżka.

- Tak – dobiegła mnie przytłumiona odpowiedź. Słysząc to, mimowolnie uśmiechnąłem się z rozczuleniem. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.

- Mogę złapać cię za rękę? – zapytałem, a na dźwięk tych znajomych słów, Taemin zgodnie z moimi oczekiwaniami gwałtownie obrócił głowę i rzucił mi pełne niedowierzania spojrzenie.

- Próbujesz mnie złapać drugi raz na tę samą sztuczkę? – skwitował przekornym tonem, który prawdopodobnie miał na celu odwrócenie mojej uwagi od nieśmiałych ogników, które budziły się w jego oczach na każde wspomnienie naszej pierwszej spędzonej wspólnie nocy. – Czyżby panu Choi skończyły się pomysły? – rzucił zuchwale, więc wydąłem policzki i spojrzałem na niego smutnym wzrokiem, przybierając możliwie jak najniewinniejszą minę.

- Ale ja naprawdę chcę złapać cię za rękę – powiedziałem błagalnym tonem, próbując skruszyć hardą postawę Taemina. Chłopak zmrużył oczy podejrzliwie.

- Jesteś niebezpiecznym zboczeńcem – oznajmił rzeczowym tonem, zupełnie jakby ten jeden argument miał stanowić całe uzasadnienie jego postawy. – A ja zamierzam tej nocy wreszcie wyspać się w wygodnym łóżku.

- Kibum zabronił nam wydawać podejrzane dźwięki, a nie trzymać się za ręce – odparłem z równą powagą. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w końcu Taemin westchnął cierpiętniczo.

- Czy jeśli spełnię twoją zachciankę, to pozwolisz mi wreszcie spać? – zapytał z powątpiewaniem, na co skwapliwie przytaknąłem.

Chłopak ponownie westchnął, zapewne zastanawiając się, jakim cudem wytrzymał z tak upierdliwym człowiekiem, jak ja, już tyle czasu. W końcu odwrócił wzrok i, zupełnie tak samo jak kiedyś, wysunął otwartą dłoń spod kołdry, dając mi ciche przyzwolenie. Z szerokim uśmiechem splotłem nasze palce, ale na tym nie poprzestałem. Korzystając z okazji, mocno przyciągnąłem Taemina za rękę, sprawiając, że chłopak z cichym okrzykiem zaskoczenia przeturlał się po łóżku, i wylądował prosto w moich ramionach. Tam na moment zastygł w bezruchu, więc spiąłem wszystkie mięśnie, szykując się do odparcia jego ataku. Ten jednak nie nastąpił. Zamiast wybuchu agresji usłyszałem dwa szczególne słowa.

- Nienawidzę cię – mruknął Taemin, po czym wtulił się we mnie i przymknął oczy. Zaśmiałem się cicho, przygarniając go jeszcze bliżej siebie.

- Poprzednim razem mówiłeś co innego… - odparłem z przekorą, nawiązując do tamtych dwóch słów, które kiedyś w podobnych okolicznościach od niego usłyszałem.

- Poprzednim razem wypchnąłem cię z łóżka i wylądowałeś na podłodze. Masz ochotę na podróż ścieżką wspomnień? – odgryzł się Taemin, nawet nie unosząc głowy. W odpowiedzi mocniej splotłem dłonie na jego plecach.

- Obawiam się, że tym razem pociągnąłbym cię ze sobą – oznajmiłem poważnym tonem, gotów naprawdę spełnić swoją groźbę. Taemin jedynie prychnął pod nosem, najwyraźniej nie uznając moich słów za godne komentarza. Korzystając z tej przyjemnej, przytulnej ciszy, która między nami zapadła, oparłem brodę na jego głowie i zacząłem bawić się kosmykami jego włosów. Chłopak przez dłuższą chwilę milczał, ale kiedy już myślałem, że na dobre zasnął, usłyszałem ciche westchnienie.

- Naprawdę lubisz to robić, hm? – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie, niepewien, o czym tym razem mówi. W odpowiedzi uniósł rękę i przykrył moją spoczywającą na jego głowie dłoń. Zaśmiałem się cicho na ten wymowny gest. Następnie celowo zsunąłem nasze dłonie niżej, pozwalając moim palcom zgubić się między kosmykami taeminowych włosów. Zamruczałem cicho z aprobatą.

- Tak. Uwielbiam – przyznałem bez cienia skruchy, tym razem zbierając jego włosy w dłoń i przerzucając je przez jedno z ramion chłopaka. – Ale jeśli aż tak zależy ci na zmianie wizerunku, nie będę więcej stawał na przeszkodzie – obiecałem szczerze, całując go w czoło. Taemin przez chwilę spoglądał na mnie w zamyśleniu, po czym spuścił wzrok.

- Po prostu… - Chłopak zawahał się, jak zawsze gdy nie był do końca pewien, czy chce podzielić się ze mną swoimi myślami. Zagryzł wargę i samemu zaczął nerwowo okręcać kosmyk włosów na palcu. – Po prostu przypominają mi o złych czasach… - mruknął cicho.

- O Sagi? – podsunąłem, a on gwałtownie uniósł zdumione spojrzenie, najwyraźniej zaskoczony faktem, że tak dobrze znam jego myśli, nawet jeśli nie wypowiada ich na głos. Uniosłem dłoń i pogładziłem go kciukiem po policzku. – Wiesz, że zakochałbym się w tobie niezależnie od stroju czy fryzury? – zapytałem retorycznie, uśmiechając się łagodnie na widok nagłego speszenia na twarzy chłopaka. – Nieważne jakiego koloru była twoja sukienka, jak upięte miałeś włosy, ani nawet jakie nosiłeś imię. Oddałem serce temu samemu chłopakowi, którego pewnego wieczora w szalonych okolicznościach spotkałem w nocnym klubie. I choć nosił wtedy cudzą maskę, to właśnie jego głos i jego oczy mnie oczarowały. – Nieśmiałe błyski w ciemnych tęczówkach dały mi znak, że Taemin ledwo powstrzymuje się przed spuszczeniem wzroku, więc chwyciłem go za podbródek, upewniając się, że wysłucha mnie do końca. - I spójrz na mnie teraz, leżę trzymając go w ramionach, i musiałem nawet podstępem nakłonić go do tulenia, bo nie potrafię spać, nie czując jego ciepła obok siebie. Od wtedy aż do teraz jestem w nim beznadziejnie zakochany. I żadna bzdurna zmiana fryzury tego nie zmieni – zadeklarowałem z głębi serca.

Taemin przez chwilę spoglądał na mnie w milczeniu, a w jego oczach migotało o wiele więcej kolorów, niż byłby się skłonny przyznać. Kochałem te ciche momenty, kiedy po mojej długiej i pełnej zapewnień przemowie, chłopak odwdzięczał mi się tym samym, opowiadając mi swoje uczucia za pomocą jednego, szczerego, barwnego spojrzenia. To wszystko, czego mi było trzeba, żeby zrozumieć jego serce.

Kiedy nasza bezdźwięczna wymiana słów się skończyła, Taemin przymknął oczy. Przez jego twarz przemknął podejrzany wyraz, a chwilę potem poczułem pulsujący ból w nodze – w miejscu, w które mnie kopnął. Chciałem rzucić mu urażone spojrzenie, ale nie zdążyłem, bo chłopak na powrót wtulił się we mnie, głowę układając na mojej piersi.

- Jesteś beznadziejnym patetycznym idiotą o niemoralnym zamiłowaniu do niezręcznych rozmów – oznajmił na swoje usprawiedliwienie, tym niedorzecznym stwierdzeniem skutecznie blokując jakiekolwiek wyrzuty z mojej strony.

- Kochasz moją niezręczność – stwierdziłem z rozbawieniem, na co Taemin prychnął cicho.

- Bzdura – zaprzeczył, chyba tylko z poczucia własnej dumy. Obaj dobrze wiedzieliśmy, że w rzeczywistości potrzebował wszystkich moich peszących wyznań i bezpośrednich deklaracji, bo sam z siebie nie potrafił się na nie zdobyć. Moja postawa uczyła go szczerości i otwartości. I byłem dumny, widząc postępy, jakie poczynił przez ostatni rok naszego wspólnego życia.

- Taemin? – zagadnąłem, znów zamykając go w uścisku.

- Co znowu? – odburknął z udawaną irytacją.

- Zetniesz włosy, czy nie? – Moje uparte drążenie tego tematu wywołało głośne, cierpiętnicze westchnienie. Chłopak przez chwilę milczał i zastanawiałem się nawet, czy przypadkiem nie zamierza mnie tym razem zignorować. W końcu jednak uzyskałem odpowiedź.

- Nie – powiedział cicho, wywołując na mojej twarzy szeroki, triumfalny uśmiech.

- Dlaczego? – nie dawałem spokoju, świadomie się z nim drocząc. Moje dłonie własnowolnie powędrowały w górę, znów przesypując miedziane kosmyki między palcami.

- Oh, czy naprawdę muszę to mówić na głos?! – rzucił poirytowanym tonem, a moje wymowne milczenie tylko dodatkowo go sprowokowało. – …też lubię, jak to robisz! – Chłopak wskazał na moją bawiącą się jego włosami dłoń. - Zadowolony?! – zapytał uniesionym tonem głosu. Odpowiedziałem mu promiennym uśmiechem.

- Bardzo.

- Masz szczęście, że jest mi tak wygodnie… - mruknął Taemin, poprawiając się w moich ramionach. – Inaczej mógłbym cię z rozpędu zabić… - Jego groźba, wypowiedziana sennym tonem, zabrzmiała raczej uroczo, aniżeli złowieszczo. Zaśmiałem się cicho, przygarniając go do siebie.

- Więc przed tragiczną śmiercią pełną tortur ratuje mnie jedynie fakt, że lubisz się do mnie przytulać? – podsumowałem przekornym tonem, w odpowiedzi otrzymując spodziewane fuknięcie.

- Zamilcz. Dość nonsensu na jeden dzień – powiedział ostrym tonem, próbując pokryć własne zażenowanie.

- Nie wiem, o czym mówisz – odparłem niewinnie. – Kibum świetnie się bawił, słuchając o…

- On naprawdę się za tobą stęsknił – wtrącił Taemin, nagle poważniejąc. Uśmiechnąłem się łagodnie na te słowa.

- Wiem – mruknąłem cicho, ale z mocą. – I ja też się stęskniłem. Ogromnie – przyznałem szczerze. Taemin przez chwilę milczał, dłonią znów w zamyśleniu wodząc po mojej klatce piersiowej. W końcu westchnął cicho, ale nie było to westchnienie zmęczone. Raczej pełne ulgi.

- Dobrze jest spotkać starych przyjaciół. Wkroczyć na starą scenę… - Chłopak na moment zamilkł, po czym pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech. – Dobrze jest czasem wrócić do domu, Minho…

- Masz rację. – Pocałowałem go w czoło i sam cicho westchnąłem. – To co, następna runda będzie trwała pół roku? Zwalimy się Kibumowi na głowę wcześniej, niż się tego spodziewa. Jeszcze pożałuje, że okazał tęsknotę – zażartowałem, a Taemin wywrócił oczami.

- Myślę, że póki będziemy stosować się do jego zasad, nie będzie miał nic przeciwko częstszym wizytom – odparł rzeczowym tonem, ale kiedy uniósł głowę i na mnie spojrzał, natychmiastowo się spiął, przeczuwając moje niecne zamiary.

- Zasad? – zapytałem z figlarnym uśmiechem, pozwalając mojej dotąd spoczywającej na głowie Taemina dłoni zsunąć się nieco niżej. – Jakich zasad? – Chłopakiem wstrząsnął dreszcz, kiedy poczuł moje palce na skórze karku.

- Minho, nie. – W tych dwóch słowach wybrzmiała taka groźba, że byłbym się im naprawdę podporządkował, gdyby nie fakt, że zbyt wiele radości dawały mi te złote iskierki w oczach Taemina, te wszystkie rozbłyski, które ledwo dawał radę utrzymać uwięzione w ciemnym brązie tęczówek.

- Co nie? Przecież nic nie robię – odparłem lekkim tonem, z niewinną miną zsuwając dłoń niżej, wzdłuż kręgosłupa chłopaka.

- Przestań błaznować, zboczeńcu – wysyczał Taemin, ledwo nad sobą panując. Moja dłoń wciąż własnowolnie podróżowała wzdłuż ciała chłopaka, bezkarnie błądząc w coraz to niższe rejony. Mina pozostała jednak niewinna. Uniosłem jedną brew.

- Zboczeńcu? – rzuciłem pretensjonalnym tonem. – To nie ja miałem nieprzyzwoite myśli ledwie godzinę temu, i to przy stole, podczas kulturalnego spotkania ze starym przyjacielem! – zarzuciłem mu, doskonale świadom, że ta mała prowokacja może kosztować mnie życie.

- To była wasza wina – bronił się Taemin, całą siłą woli walcząc z własnym, podatnym na mój dotyk ciałem. To zadziwiające, jak łatwo obecnie byłem w stanie go złamać. Wciąż pamiętałem te czasy, kiedy przez dni, tygodnie, miesiące prób, natrafiałem jedynie na twardą ścianę, blokującą każdy mój ruch. Na czarną kurtynę, skrywającą każde uczucie. A teraz proszę, leżałem z Lee Taeminem w objęciach i wystarczył jeden subtelny dotyk, jedno sugestywne spojrzenie, żeby król oszustów całkowicie zmiękł w moich ramionach. I choć jego przeważnie silna i zdeterminowana postawa szczerze mi imponowała, to właśnie tego wrażliwego, delikatnego Taemina pokochałem całym swoim sercem. – Zaraz naprawdę wylądujesz na podłodze – warknął chłopak w akcie samoobrony, czując moją dłoń tuż powyżej swoich pośladków. Wydąłem dolną wargę, przybierając uroczą minę.

- Przecież nie robię niczego zakazanego – powiedziałem na swoje usprawiedliwienie. Chwilę potem uśmiechnąłem się z przekorą. – Nie powiesz chyba, że coś takiego na ciebie działa? – rzuciłem prowokującym tonem. Taemin najpierw otworzył usta z oburzenia, a potem równie gwałtownie je zamknął i zmrużył oczy, rozeźlony.

- Absolutnie nie działa – powiedział cichym, groźnym głosem, a speszenie na jego twarzy faktycznie, jak na komendę, zniknęło. I tylko oczy pozostały rozmigotane, rozpalone, niebezpieczne. Przełknąłem ślinę. Oto udało mi się sprowokować Lee Taemina. – Tak samo, jak na ciebie absolutnie nie zadziała TO… - Chłopak w mgnieniu oka uniósł się na łokciach, i zanim zdążyłem zareagować, przygważdżał mnie do łóżka, wspierając ręce i kolana po obu stronach mojego ciała. Jego długie włosy załaskotały mnie w twarz, a ja sam musiałem zagryźć wargę od wewnątrz, żeby nie okazać jak wpływa na mnie jego spojrzenie. Powoli wypuściłem powietrze z płuc.

- To cios poniżej pasa – powiedziałem spokojnym tonem, z profesjonalnym opanowaniem odwzajemniając spojrzenie Taemina. – Miałem rację. To ty tu jesteś zbo…

- Cios poniżej pasa to ja ci dopiero mogę zaserwować – wtrącił poirytowanym tonem Taemin, a niebezpieczny błysk w jego oczach wcale mi się nie spodobał.

- Nie, czekaj. Tae... AHHH! – z mojego gardła wbrew mojej woli wydobył się co najmniej nieprzyzwoity odgłos, kiedy Taemin bez ostrzeżenia wsadził kolano między moje nogi. Pod wpływem nacisku na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Mój oprawca posłał mi triumfalny uśmiech, a ja już zacząłem opracowywać w głowie plan bolesnej zemsty, kiedy nagle dobiegł nas mrożący krew w żyłach dźwięk.

Na korytarzu rozległy się kroki.

Odruchowo zakryłem usta dłonią, uświadamiając sobie, że przez naszą szczeniacką zabawę naprawdę złamaliśmy zasadę ustanowioną przez gospodarza domu. Wymieniliśmy z Taeminem pełne zgrozy spojrzenie, jednocześnie zastanawiając się, w którą stronę uciekać. Zanim jednak zdążyliśmy choćby drgnąć, drzwi mojej byłej sypialni zaskrzypiały złowieszczo, niczym w horrorze. Obaj zgodnie zwróciliśmy przerażone spojrzenia w tamtą stronę, obserwując wyłaniającą się z mroków mieszkania postać.

Kim Kibum wsparł się o framugę drzwi, i przekrzywił głowę, obserwując całą scenkę z nieskrywanym rozbawieniem.

- No proszę, proszę – powiedział cicho, a w jego głosie nie pobrzmiewała nawet nutka senności. Zupełnie jakby nie zmrużył oka, czekając na moment, w którym będzie mógł z satysfakcją nas nakryć i upokorzyć. – Naprawdę nie sądziłem, że to twój głos usłyszę, Choi – rzucił wymownie, a złośliwe iskierki zamigotały w jego oczach. – Czasem poważnie się zastanawiam, kto dominuje w tym związku…

Dopiero te słowa otrzeźwiły dotąd sparaliżowanego Taemina, który błyskawicznie ze mnie zszedł, i już chwilę potem zarzucał na swoją koszulę nocną pierwsze lepsze ubranie, jakie wpadło mu w ręce. W progu na moment zastygł i skłonił się przed Kibumem przepraszająco, po czym zniknął w przedsionku, zapewne w pośpiechu szukając swojego płaszcza.

Kiedy tylko zniknął mi z oczu, wbiłem wzrok w sufit i głośno wypuściłem wstrzymywane powietrze z płuc. Przez parę sekund milczałem, zastanawiając się, co się właśnie wydarzyło. A potem niespodziewanie parsknąłem nieskutecznie tłumionym śmiechem. Z rozmachem usiadłem na łóżku i posłałem wciąż stojącemu w progu Kibumowi rozbawione spojrzenie. Przyjaciel wywrócił oczami, widząc mój głupawy uśmiech.

- I z czego się tak cieszysz, co? – rzucił udawanym ostrym tonem, krzyżując ręce na piersi. Gdzieś za jego plecami rozległo się trzaśnięcie drzwi frontowych. – Lepiej biegnij za swoim kochasiem…

- Coś czuję, że będę go musiał przepraszać przez najbliższy miesiąc – mruknąłem wciąż rozbawionym tonem, nie potrafiąc się tą perspektywą szczególnie przejąć. Pogodzony z losem, podniosłem się z łóżka, i zebrałem swoje rzeczy. W progu Kibum mnie zatrzymał, i posłał mi przekorne spojrzenie.

- Jesteś większą ciotą, niż myślałem – oznajmił bezceremonialnie, a jego usta ułożyły się w psotnym uśmiechu. – Ale skoro już jesteś ciotą, to bądź ciotą porządnie. – Kibum poklepał mnie przyjacielsko po plecach. – Idź, i mu przypomnij, że jest panem twojego narwanego serca… I nie tylko serca…

Wywróciłem oczami na tę sugestywną uwagę, darując sobie komentarz. Pospiesznie ubrałem płaszcz i buty, po czym pomachałem Kibumowi na pożegnanie. Otworzyłem drzwi i wkroczyłem w labirynt miastowej nocy.

~*~

Mistrz spektakularnych ucieczek przez ostatni rok najwyraźniej wyszedł z wprawy, bo dostrzegłem swoją zgubę już za pierwszym zakrętem. Jego drobna sylwetka tonęła w światłocieniu przyćmionych ulicznych lamp, kiedy w zamyśleniu kroczył chodnikiem, ręce chowając w kieszeniach płaszcza, a głowę swoim zwyczajem zadzierając ku górze. Księżycowe refleksy przyprószyły jego włosy srebrem i byłem pewny, że blask gwiazd odbija się w jego oczach. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jak powoli stawia kolejne kroki. Zupełnie jakby czekał, aż go dogonię.

Wsadziłem ręce w kieszenie i niespiesznie ruszyłem w najbardziej opieszałą pogoń w historii.
Opustoszała o tej później porze ulica niosła głośne echo naszych kroków, i byłem pewien, że Taemin mnie słyszy. Mimo to nie reagował, w dalszym ciągu przemierzając uśpione miasto. W jego granatowych uliczkach każdy zakamarek zdawał się być znajomy, każdy cień witał nas jak starych, dobrych przyjaciół. Nostalgiczny uśmiech niespodziewanie zakradł się na moje usta. Taemin miał rację. Dobrze było czasem wrócić do domu.

W pewnym momencie chłopak, najwyraźniej zniecierpliwiony moją opieszałością, dodatkowo zwolnił tempa. Na ten widok pokręciłem głową z niedowierzaniem. Kto by pomyślał, że mistrz ucieczek z taką łatwością będzie mi  pozwalał się dogonić? Czasami wciąż nie mogłem wyjść z podziwu, jak bardzo Taemin zmienił się odkąd po raz pierwszy uległem jego urokowi. Kiedyś jego uczucia gnieździły się w siedzibie oczu, zduszone, stłamszone, zniewolone i uwięzione. Teraz były wszędzie. Widziałem je w spojrzeniach i w uśmiechach. Czułem w cieple dłoni i w smaku ust. Odnajdywałem je nawet w najbardziej prozaicznych gestach i słowach. I dopiero obserwowanie go przez ostatni rok naszego wspólnego życia sprawiło, że w pełni zrozumiałem, dlaczego niegdyś tak panicznie bał się miłości.

Bo kiedy Lee Taemin kochał, robił to całym sobą. Ponownie złamane serce mogłoby kosztować go życie. Uśmiechnąłem się smutno, pod wpływem własnych refleksji. Taemin momentami naprawdę przypominał swojego brata. Nie zamierzałem jednak pozwolić mu skończyć w ten sam sposób.

Wiedząc, że dalsza zwłoka może tylko spotęgować skierowaną ku mnie złość, wreszcie zrównałem się z Taeminem krokiem, i posłałem mu szarmancki uśmiech.

- Co taka piękna młoda dama, jak pani, robi tu samotnie o tej porze? – zagaiłem czarującym tonem, jednocześnie oferując Taeminowi ramię, które chłopak oczywiście zignorował, rzucając mi zirytowane spojrzenie.

- Z pewnością nie rozmawia z takimi pozbawionymi taktu zboczeńcami, jak pan – odrzekł jadowitym tonem, najwyraźniej wciąż zły za incydent, który miał miejsce u Kibuma. Incydent, który w dodatku nie był moją winą. Wolałem to jednak przemilczeć. Mój uśmiech dodatkowo pojaśniał, a Taemin zmarszczył brwi, prawdopodobnie próbując zgadnąć, co znów chodzi mi po głowie.

- A co jeśli ten pozbawiony taktu zboczeniec wcale nie chce rozmawiać? – mruknąłem złowieszczym tonem, mocno chwytając Taemina za nadgarstek, zanim ten zdąży mi uciec. – Co jeśli ma zupełnie inne plany? – Pochyliłem się tak, że nasze twarze znajdowały się ledwie kilka milimetrów od siebie.

Zmierzyliśmy się upartymi spojrzeniami. Zachwyciło mnie burzowe niebo w oczach Taemina. Złość i irytację raz po raz przyćmiewała tak dobrze mi znana, niebezpieczna iskra, nad którą chłopak ledwo panował. Widząc to, uśmiechnąłem się czarująco, na co Taemin zacisnął zęby w bezsilności. Niemalże byłem w stanie usłyszeć formułujące się w jego głowie przekleństwo. Chwilę potem dał za wygraną i przymknął powieki. Zastygł w bezruchu. Czekał.

Zaśmiałem się cicho, widząc jego postawę. Zamiast jednak podarować mu pocałunek, na który się nastawił, zsunąłem dłoń z jego nadgarstka i splotłem nasze palce. Chłopak zmarszczył brwi i otworzył oczy, rzucając mi pytające spojrzenie.

- Mój plan to bezpiecznie odprowadzić panienkę do domu – oznajmiłem z powagą, ledwo powstrzymując się przed psotnym uśmiechem. Cień rozczarowania w spojrzeniu Taemina nie umknął mojej uwadze. Dusząc w sobie satysfakcję, przybrałem niewinną, zdziwioną minę. – Czyżby spodziewała się panienka czegoś innego?

- Jeszcze chwila tej błazenady i to pan znajdzie się w poważnym niebezpieczeństwie – wycedził przez zęby. Następnie zacieśnił uścisk dłoni, celowo wbijając mi paznokcie w skórę, i ruszył w dalszą drogę przez miasto. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, posłusznie podążyłem za nim.

- Taemin? – zagadałem znów, nie będąc w stanie usiedzieć cicho choćby paru minut. Chłopak zerknął na mnie z ukosa, po czym westchnął cierpiętniczo.

- Mieliśmy nie rozmawiać – burknął pod nosem. I choć wciąż był na mnie obrażony, nasze złączone dłonie utwierdzały mnie w przekonaniu, że jest jeszcze nadzieja na uzyskanie przebaczenia.

- To ty miałeś ze mną nie rozmawiać. Ja nie mówiłem nic takiego – odparłem lekkim tonem, ale chwilę potem skuliłem się pod wpływem morderczego spojrzenia mojego chłopaka.

- Po prostu milcz – rozkazał nie znoszącym sprzeciwu tonem, więc tym razem posłusznie ugryzłem się w język, nie chcąc więcej go drażnić. Wystarczająco już namieszałem, jak na jedną noc.

W ciszy dotarliśmy do naszego pozostawionego w odpowiednim do tego miejscu wozu. Jego zdobiony malunkami gwiazd kształt przywitałem nieznacznym uśmiechem. Przez ostatni rok to właśnie ten osobliwy pojazd zwykłem nazywać domem. Nie przeszkadzało mi, że muszę znów w nim nocować. Póki miałem u swojego boku Taemina, byłem w stanie znieść wszelkie niedogodności.
Rzeczony chłopak zatrzymał się przed kilkoma prowadzącymi do wnętrza wozu stopniami i odwrócił się w moją stronę. Jego nieodgadnione spojrzenie sprawiło, że mimowolnie zadrżałem. Wciąż był na mnie zły? A może już dawno mu przeszło? Powinienem był przeprosić? A może rzucić kolejnym żartem na rozluźnienie atmosfery? Otworzyłem usta, żeby cokolwiek powiedzieć, ale Taemin znów zgromił mnie spojrzeniem.

- Miałeś milczeć – mruknął tylko, po czym sam ucichł. Jeszcze przez dłuższą chwilę stał w bezruchu i wpatrywał się we mnie, jakby na coś czekając. Kiedy w końcu uniosłem brwi, pytająco (bo nie miałem prawa wydobyć z siebie głosu), chłopak ze zniecierpliwieniem wywrócił oczami nad moją niedomyślnością, i gwałtownie przyciągnął mnie za materiał kołnierza, wreszcie odbierając należny mu pocałunek. Moje wargi mimowolnie uformowały się w zadowolony uśmiech, który chwilę później ustąpił mocy zbliżenia. Przyciągnąłem Taemina bliżej siebie, pozwalając mu wyładować na mnie całą frustrację i złość z mojego błazeńskiego zachowania, cały wstyd i zakłopotanie, z którymi musiał się dzisiaj zmierzyć, cały gorąc i tęsknotę, które przez większość dnia w sobie tłumił. Wszystko to zamknął w tym jednym pocałunku, którego najwyraźniej potrzebował nawet bardziej, niż ja sam.

W końcu odsunął się ode mnie, a wcześniejsza nieodgadnioność jego spojrzenia, ustąpiła znajomym, przebiegłym iskierkom, które wcale mi się nie spodobały.

- Dobranoc, panie Choi – powiedział słodkim tonem, uśmiechając się przy tym niewinnie. Następnie niespodziewanie odepchnął mnie od siebie i w mgnieniu oka umknął, zatrzaskując mi drzwi naszego wspólnego wozu tuż przed nosem.

- Taemin, ty przebiegły krętaczu! – krzyknąłem, uderzając w zamknięte drzwi pięścią. W odpowiedzi otrzymałem jedynie przytłumiony wybuch pełnego satysfakcji śmiechu. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, i bezradnie wsparłem się plecami o ścianę powozu. – Naprawdę chcesz, żeby miłość twojego życia marzła na zewnątrz? – rzuciłem pytanie w przestrzeń, choć noc wcale nie była szczególnie chłodna. Po prostu naiwnie szukałem sposobu, na zmiękczenie serca Lee Taemina.

I udało mi się.

W odpowiedzi na moje wezwanie, chłopak uchylił drzwi, wyrzucił z wozu koc, po czym na powrót zatrzasnął wejście, zanim zdążyłem je zablokować. Przez chwilę pustym wzrokiem wpatrywałem się w podarowany mi wspaniałomyślnie kawałek materiału, po czym parsknąłem pod nosem, z trudem tłumiąc rozbawienie. Jak to się działo, że nawet wyrzucony na bruk, nie potrafiłem się na tego chłopaka złościć? Mój poziom beznadziei pogarszał się z każdym spędzonym w jego towarzystwie dniem. Z westchnieniem podniosłem leżący na ziemi koc i otrzepałem go z pyłu. Następnie zarzuciłem go na ramiona i  zerknąłem w stronę wciąż uparcie zamkniętych drzwi.

- Dziękuję, skarbie! – zawołałem sarkastycznie słodkim tonem. – Twoja troska jest rozczulająca…

- Ależ nie ma za co – usłyszałem równie prześmiewczą odpowiedź. – Noc na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi. Może twój mózg zacznie na powrót działać, kiedy go porządnie przewietrzysz – dodał rzeczowym tonem, na dźwięk którego wywróciłem oczami. Zemsta w wykonaniu Lee Taemina potrafiła być naprawdę przerażającą sprawą.

Owinąłem się swoim kocykiem i ruszyłem wzdłuż powozu, żeby wdrapać się na kozła. Miejsce było twarde i niewygodne. Kiedy piętnaście minut wcześniej rozmyślałem o tym, że w towarzystwie Taemina jestem w stanie znieść każdą niedogodność, chodziło mi zdecydowanie o coś innego. Cóż jednak mogłem zrobić? Naiwne było łudzenie się, że chłopak puści mi wszystkie dzisiejsze wybryki płazem. Z królem oszustów naprawdę nie warto było zadzierać. Musiałem więc zacisnąć zęby i przetrwać tę noc, pokornie godząc się na jutrzejszy ból kręgosłupa, wywołany niewygodną pozycją.

Oparłem się plecami o ścianę wozu, szyję odchylając do tyłu i wpatrując się w przestrzeń nad moją głową. Granatowa kurtyna nocy mieniła się mnogością gwiazd, których subtelny blask momentalnie mnie uspokoił. Uśmiechnąłem się łagodnie, czując się dziwnie swojo pod tym baldachimem nieba, które przez ostatni rok stało się moim faktycznym dachem nad głową. Spanie w blasku gwiazd naraz wydało mi się dużo naturalniejsze, niż wygodne łóżko we własnym pokoju. Chyba bezpowrotnie zmieniłem się w wolnego ducha. Westchnąłem cicho, przymykając powieki.

- Minho, śpisz już? – odezwał się znajomy głos. Nie otwierając oczu, uśmiechnąłem się z rozbawieniem.

- Tak – odparłem celowo sennym głosem, poprawiając na sobie swój kocyk. Po tym słowie zapanowała chwila ciszy, i już z rozczarowaniem stwierdziłem, że Taemin dał za wygraną, kiedy chłopak znów się odezwał.

- Ładną mamy dziś noc – powiedział, siląc się na niedbały ton. Jego próby nawiązania ze mną rozmowy były doprawdy rozczulające. Zwłaszcza, że to on sam wyrzucił mnie z naszego wspólnego lokum. Najwyraźniej nie ja jeden uzależniłem się od wspólnie spędzanych nocy.

- Racja – mruknąłem w odpowiedzi, znów unosząc powieki i zerkając w górę. – Mam stąd świetne widoki – dodałem z przekąsem.

- To niebo jest szczególne – mówił dalej Taemin, zupełnie ignorując moją uwagę. – Znajome. Nasze. – Powaga jego stwierdzenia skutecznie ukróciła moje żarty. Mimowolnie zerknąłem w stronę wozu, jakby samo to miało mi pozwolić przeniknąć drewno wzrokiem. Byłem ciekaw, jaką minę miał siedzący w środku chłopak. Jaki kolor przybrały jego oczy.

- Całe niebo jest nasze, Taeminnie – oznajmiłem z wiarą. – Po prostu z tym szczególnym fragmentem dzielimy wiele wspomnień. – Ponownie zerknąłem w górę, wzrokiem śledząc spirale nocnych błysków, przetykanych szlachetnością granatu. Taemin miał rację. To właśnie to niebo obserwowało nasze nocne wyprawy do kasyna. To na nim chłopak szukał nienarodzonych jeszcze marzeń. To ono było świadkiem naszego bólu, to ono oglądało naszą tęsknotę. To ono słuchało kroków tańca podczas naszej pierwszej randki. Stanowiło kurtynę dla zakończonego rozdziału opowieści, która nas obu ukształtowała. Było znajome. Było nasze. I kochałem je całym sercem. – Myślę, że kiedyś będziemy mieli więcej takich kawałków nieba – dodałem w zadumie, ponownie zerkając na drewnianą ścianę odgradzającą mnie od Taemina.

- No proszę, wreszcie zaczynasz mówić z sensem. Metoda wietrzenia mózgu działa – odparł chłopak przekornie, najwyraźniej nie mogąc sobie darować kolejnej okazji do dokuczenia mi.

- No proszę, wreszcie tęsknisz za rozmawianiem ze mną. Metoda separacji działa – odpowiedziałem pięknym za nadobne, w reakcji otrzymując pełne oburzenia fuknięcie.

- Jesteś niereformowalny – zarzucił mi Taemin.

- A ty uroczy – stwierdziłem z rozbawieniem.

- Nienawidzę cię – zadeklarował ze śmiertelną powagą. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Ja też cię kocham – odparłem, świadom, że tych kilka słów jest w stanie skruszyć jego hardość. Zgodnie z oczekiwaniami, chłopak przez chwilę milczał, najwyraźniej walcząc z samym sobą. W końcu dobiegło mnie cierpiętnicze westchnienie, na dźwięk którego mój uśmiech tylko pojaśniał.

- Jutro długi dzień. Nawet mi się nie waż zaziębić! – oznajmił groźnym tonem. – Dałem ci koc, masz być zdrowy – zawyrokował, a jego nieporadna, zaszyfrowana w twardości głosu troska zupełnie mnie rozczuliła. Chłopak wahał się jeszcze chwilę, po czym odchrząknął nieznacznie. – Dobranoc, Minho – powiedział w końcu, a jego słowa prawdopodobnie zabrzmiały dużo czulej, niż miał to w zamiarze.

- Dobranoc, Taemin – odparłem podobnym tonem, mając nadzieję, że chłopak uśmiecha się w tej chwili tak samo głupio i szeroko, jak ja sam. Żałując, że nie mogę go przytulić, szczelniej owinąłem się kocem i wreszcie przymknąłem powieki, tym razem czując, że nawet niewygodna pozycja nie przeszkodzi mi w zaśnięciu.

~*~

- Taemin, chyba umieram – oznajmiłem z grobową miną, posyłając ukochanemu zbolałe spojrzenie.

- To bardzo kiepski moment na śmierć, mój drogi – odparł chłopak, nawet nie zerkając w moją stronę, wciąż gorączkowo kręcąc się wokół naszego wozu. – Mamy mnóstwo roboty – oznajmił rzeczowym tonem, jakby ten jeden argument przesądzał o mojej dalszej konieczności życia.

- Ale Taemin, moje plecy… - jęczałem dalej, wodząc za nim spojrzeniem w nadziei uzyskania choć odrobiny współczucia. – Nie mogę się ruszyć…

Dopiero na te słowa Taemin stanął w miejscu i posłał mi uważne spojrzenie. W odpowiedzi przybrałem jeszcze żałośniejszą minę, starając się umiejętnie przedstawić ogrom mojego cierpienia. Taemin przez chwilę obserwował to z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż w końcu podszedł bliżej, dłonie delikatnie kładąc mi na ramionach.

- Bardzo boli? – zapytał troskliwym tonem, na co skwapliwie przytaknąłem, zadowolony, że wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Od rana nic innego nie robił, tylko biegał z kąta w kąt, próbując ogarnąć sytuację. A jedyne, o czym ja sam marzyłem, to mocno się do niego przytulić i przez długi czas nie puszczać. Nie było to jednak takie proste. Musiałem radzić sobie wszelkimi dostępnymi metodami. – Mam zrobić ci masaż? – odezwał się Taemin tuż przy moim uchu, a ja ledwo powstrzymałem głupawy uśmiech, który cisnął mi się na usta. W zamian skrzywiłem się jeszcze bardziej i pokiwałem głową twierdząco.

Taemin ustawił się za mną, a ja aż przygryzłem wargę, starając się nie okazać, jak wiele satysfakcji daje mi takie traktowanie. Trwało to jednak tylko do momentu, w którym poczułem jak dłonie chłopaka podejrzanie mocno zaciskają się na moich ramionach. Zaalarmowany, błyskawicznie poderwałem się z miejsca, w ostatniej chwili uciekając przed wymierzonym w mój kręgosłup kolanem chłopaka. Twarz Taemina rozjaśniła się w uśmiechu.

- No proszę, jednak jesteś w stanie się ruszać. Kto by pomyślał! – rzucił z przekorą, najwyraźniej skrajnie rozbawiony moją urażoną miną. – Te ręce leczą – oświadczył machając mi dłońmi przed twarzą. – A teraz racz wziąć się wreszcie do roboty. Pragnę ci przypomnieć, że to przez twoje nocne wybryki obaj zaspaliśmy, i mamy mało czasu, a nic jeszcze nie jest gotowe! – zawołał ostrym tonem, jednocześnie wciskając mi w ręce wielkie pudło rekwizytów.

- Zero empatii – mruknąłem marudnym tonem, po czym posłusznie zająłem się pomocą w przygotowaniach.

Taemin miał rację. Czasu nie było wiele. Przedstawienie miało się odbyć jeszcze dziś popołudniu, a słońce wisiało już wysoko na błękicie nieboskłonu, uporczywie przypominając nam, że zostało ledwie kilka godzin na przyszykowanie wszystkiego – od przejrzenia kostiumów, przez przećwiczenie roli, aż po zamontowanie sceny. To ostatnie wymagało szczególnie dużo zachodu, i obaj wiedzieliśmy, że musimy zabrać się za to odpowiednio wcześnie, żeby zdążyć na czas.

Uniosłem głowę znad pudła z rekwizytami i zerknąłem w stronę Taemina, który obecnie zajęty był zszywaniem dziury w jednej z moich scenicznych marynarek. Zaśmiałem się pod nosem, wspominając moment, w którym to uszkodzenie powstało. Tamtego wieczora ze szczególną pasją odgrywałem jedną z poważniejszych ról i byłem nią na tyle zaabsorbowany, że zupełnie nie zauważyłem wystającego z boku sceny gwoździa, o który zahaczyłem rękawem, niemalże drąc go na pół. Przedstawienie zapewne zakończyłoby się klęską, gdyby nie interwencja Taemina, który zaimprowizowaną przez siebie kwestią odwrócił uwagę widzów, dając mi czas na wyplątanie się z częściowo poprutego kostiumu.

Chłopak skończył reperować dzieło moich zniszczeń i uniósł głowę. Napotkawszy moje rozczulone spojrzenie wywrócił oczami i gestem pogonił mnie do dalszej pracy. Odpowiedziałem mu głupim, rozkochanym uśmiechem, po czym zgodnie z rozkazem wróciłem do roboty.

Następna godzina minęła nam na pełnym milczącego skupienia dopracowywaniu każdego szczegółu i sporadycznym wymienianiu czysto technicznych uwag, które mogły ulepszyć nasze przedstawienie. Dopiero, kiedy ta część pracy była gotowa, nastąpił mój ulubiony element, czyli wspólne powtarzanie kwestii. Dawaliśmy to widowisko już wiele razy, dlatego nie musieliśmy ćwiczyć go na scenie, jedynie dla utrwalenia razem przypomnieć sobie swoje role. W takich momentach, Taemin zwykł przysiadać się do mnie i kłaść głowę na moich kolanach, w dłoniach trzymając nieco wygniecione kartki z odręcznie zapisanym scenariuszem. Chłopak na głos odczytywał swoją rolę, a ja raz po raz zerkałem ukradkowo w jego skrypt, przypominając sobie własne kwestie, i jednocześnie ani na moment nie rezygnując z idealnej wręcz okazji do igrania z jego długimi włosami. Taemin nie protestował, zbyt skupiony na swoim zadaniu, żeby rozpraszać się irytacją. Dzięki temu miałem możliwość przez dobrych kilkadziesiąt minut bezkarnie przypatrywać się jego pięknej twarzy. Wiodłem wzrokiem po kolei od pełni ust, przez kształtność nosa i policzków, aż po częściowo przesłoniętą powiekami głębię oczu.


Oczu, które właśnie wpatrywały się we mnie ponaglająco.

- Ah… - mruknąłem, marszcząc brwi i zerkając na taeminową kartkę. Na próżno. Nie miałem pojęcia, w którym momencie ćwiczonej sceny stanęliśmy. Leżący na moich kolanach Taemin zrobił groźną minę, ale nie zdołało to zamaskować rozbawionych iskierek w jego oczach.

- Czyżby wielki aktor Choi Minho właśnie zapomniał swojej kwestii? – zapytał prześmiewczym tonem, próbując ugodzić w moją dumę. Ja jednak uśmiechnąłem się szelmowsko, dostrzegając swoją szansę.

- Być może sobie przypomnę… - stwierdziłem powoli - …jeśli mnie pocałujesz – dokończyłem, zadowolony ze swojego przebiegłego planu. Taemin wywrócił oczami i dźgnął mnie palcem w pierś.

- Tylko jedno ci w głowie – zarzucił burkliwym tonem, ale mimo uporu w jego głosie, wpatrzone we mnie oczy nabrały dziwnie miękkiego wyrazu. Uśmiechnąłem się promiennie.

- Tak… - przyznałem, pochylając się, delikatnie muskając jego usta i pieszczotliwie trącając jego nos swoim. – Ty.

~*~

- Trochę w lewo – powiedział Taemin, a ja posłusznie przesunąłem zawieszaną nad sceną ozdobę w lewo. – Nie, jednak w prawo – usłyszałem natychmiast, więc westchnąłem i uczyniłem zgodnie z dawaną mi instrukcją. – A może lepiej na środku? – zamyślił się Taemin, niepomny na moje zniecierpliwienie. Podążyłem za jego sugestią, wieszając ozdobę pośrodku górnej części sceny. – Nie! Tak wygląda najgorzej! – skomentował chłopak stanowczym tonem. – Jednak po lewej było dobrze.

Spojrzałem z ukosa na stojącego parę metrów dalej Taemina.

- Nie mogłeś tak od razu? – rzuciłem w jego kierunku. – Zawsze kończy się na lewej stronie, a mimo to za każdym razem każesz mi wyginać się na tej drabinie. – Zmrużyłem podejrzliwie oczy. – A może ty po prostu lubisz po kryjomu się na mnie gapić, co? – Moje słowa sprawiły, że wzrok Taemina mimowolnie przesunął się po całej mojej sylwetce, zanim chłopak zdążył nad tym odruchem zapanować. Kiedy już to zrobił, skierował na mnie pełne urażonej dumy spojrzenie.

- Zaraz cię z tej drabiny zrzucę i wtedy dopiero nie będziesz mógł się ruszać – zagroził cichym, niebezpiecznym tonem, który zdecydowanie nie wróżył nic dobrego. Odwróciłem się więc do niego plecami, celowo kryjąc rozbawiony uśmiech i wreszcie kończąc ozdabianie sceny. Następnie zszedłem z drabiny i otrzepałem dłonie, z zadowoleniem przyglądając się efektom naszej pracy.

Scena naszego ulicznego teatru nie była duża. Składała się na niewielki podest, który za każdym razem musieliśmy na nowo rozkładać, był jednak na tyle sprytnie skonstruowany, że przewożenie jego części wraz z resztą wyposażenia nie stanowiło większego problemu. Boczna ściana naszego malowanego gwiazdami powozu stanowiła tył sceny, na którym montowaliśmy wszelkiego rodzaju dekoracje, zmienne w zależności od odgrywanej sztuki. Nie zabrakło też, rzecz jasna, kurtyny. Jej czerwony, przetykany złotą nicią materiał dopełniał magii tego jedynego w swoim rodzaju teatru.

Teatru, który stał się naszym domem.

Uśmiechnąłem się nieznacznie, zadowolony z tego, jak dumnie prezentowała się nasza scena. Podniosłość chwili zniszczył jednak zniecierpliwiony krzyk Taemina, który chwilę wcześniej zniknął w głębi wozu (na czas spektaklu pełniącego funkcję ukrytych przed oczami widzów kulisów), a teraz wołał mnie, żebym mu z czymś pomógł. Westchnąłem cicho i już miałem ruszyć na ratunek, kiedy ktoś niespodziewanie odezwał się za moimi plecami.

- Pan Choi Minho? – zabrzmiało niepewne pytanie, a ja odwróciłem się w stronę, z którego dobiegło i uniosłem brwi w zdziwieniu. – Oh, to naprawdę pan! – uradowała się stojąca przede mną kobieta.

- Znamy się? – zapytałem, nie przypominając sobie, żebym kiedykolwiek ją spotkał. Była dość młoda i, sądząc po stroju, z pewnością dobrze urodzona. Miała na sobie dziewczęcą, różową sukienkę i spoglądała na mnie zza eleganckiego wachlarza. Jej drobna twarz pojaśniała w urokliwym uśmiechu, a oczy zamigotały dziwnie, kiedy znów przemówiła.

- Jestem pańską fanką – oznajmiła z mieszanką nieśmiałości i swego rodzaju dumy. Uniosłem brwi, zaskoczony, i posłałem jej swój firmowy uśmiech.

- Fanką? – powtórzyłem z rozbawieniem, na co kobieta skwapliwie pokiwała głową.

- Byłam na pańskim przedstawieniu w miejskim teatrze. Tym o miłości – wyjaśniła z ożywieniem, ostatnie słowa wypowiadając z dziwnym naciskiem. – To było najwspanialsze widowisko, jakie w życiu widziałam. Byłam bardzo rozczarowana, kiedy doszła mnie wieść o pańskim wyjeździe. – Tu dziewczyna zrobiła teatralnie smutną minę, na którą uśmiechnąłem się z rozbawieniem.

- Pani komplementy bardzo mi schlebiają – powiedziałem, kłaniając się lekko. – Podróż była jednak w moim przypadku nieunikniona - dodałem przepraszającym tonem. – Serce nie sługa…

- Ma pan świętą rację! W życiu trzeba kierować się głosem serca… – oznajmiła moja rozmówczyni, niespodziewanie robiąc krok w przód. Naraz poczułem się bardzo nieswojo w jej towarzystwie. - …a moje serce od jakiegoś czasu bardzo głośno nawołuje… - Kobieta rzuciła mi dziwne, niezaprzeczalnie kokieteryjne spojrzenie zza swojego wachlarza. Przełknąłem głośno ślinę, naraz uświadamiając sobie, że znalazłem się w bardzo nieodpowiedniej sytuacji. Jedyne, co mogłem w takim przypadku zrobić, to udawać idiotę, więc uśmiechnąłem się znów uprzejmie.

- Jeśli ma pani kłopoty z sercem, to konieczna będzie wizyta u lekarza. Znam jednego bardzo zdolne...

- Panie Choi – przerwała mi kobieta, robiąc jeszcze jeden krok w przód. – Oglądałam pańską sztukę z niesamowitym zaangażowaniem, i muszę wyznać, że poczułam się zainspirowana. – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, a ja zacząłem poważnie rozważać ucieczkę.

- Zainspirowana do czego? – zapytałem, mając świadomość, że prawdopodobnie nie chcę znać odpowiedzi. Mimo tragizmu swojej sytuacji, nie potrafiłem jej tak po prostu zbyć. Bądź co bądź, była moją fanką. Nie chciałem zachowywać się nieuprzejmie wobec własnych widzów. Kobieta złożyła wachlarz i przybrała pełną dramatyzmu minę.

- Wszyscy grzeszymy z miłości – wyrecytowała dziwnie złowieszczym szeptem. Jej ciemne oczy zapłonęły przerażająco. – Czy pan też nie pragnie czasem zgrzeszyć, panie Choi? – Nieprzyzwoitość tego pytania sprawiła, że na moment zaniemówiłem. I byłbym prawdopodobnie zapadł się pod ziemię z zażenowania, gdyby nie nagła interwencja zza moich pleców.

- Pan Choi to grzesznik, jakiego świat nie widział – odezwał się Taemin, a ja na moment przymknąłem oczy, niepewny czy odczuwam ulgę z powodu jego przybycia, czy też raczej przerażenie na myśl o zemście, jaką wymyśli, żeby ukarać mnie za tę niejednoznaczną scenkę, którą tu zastał. – Jest rasowym szubrawcem, a jego brudne przewiny potrafią bezpowrotnie usidlić ludzkie serce. – Taemin za skrzyżowanymi nonszalancko ramionami przystanął u mojego boku, nie zaszczycając mnie jednak spojrzeniem, całą uwagę koncentrując na kobiecie, która obecnie wodziła między nami wzrokiem, zdezorientowana nagłym obrotem sytuacji. – Choi Minho to bardzo niebezpieczny człowiek. Radziłbym tak wytwornej damie, jak pani, trzymać się z daleka od jego plugawych czynów.

Sprawnie zakamuflowana, a mimo wszystko wyraźnie słyszalna groźba w jego słowach sprawiła, że ledwo powstrzymałem pełen rozczulenia uśmiech. Tylko Lee Taemin potrafił okazywać zazdrość w tak absurdalny sposób, obsypując ukochanego stekiem wyzwisk i mieszając go z błotem, a jednocześnie nie pozwalając nikomu się do niego zbliżyć.

- Niech pan pozwoli, że sama ocenię, od kogo będę trzymać się z daleka – odparła oschle kobieta, chyba instynktownie wyczuwając w Taeminie zagrożenie. Obserwując ich pojedynek na płonące spojrzenia nie byłem pewien, czy powinienem się śmiać, czy płakać. Istniała też spora szansa, że lada moment będę zmuszony rozdzielać dwójkę bijących się o mnie ludzi. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek dożyję takiego dnia?

- Lepiej niech nam pani nie wchodzi w drogę – wycedził Taemin przez zęby, teraz już skrajnie poirytowany postawą kobiety. Ona jednak nie przejęła się zbytnio tą groźbą, a jej oczy zamigotały wojowniczo. Przyglądanie się mrużącemu drapieżnie powieki Taeminowi było doprawdy fascynującym zajęciem. Wolałem jednak, żeby ta wymiana wyzywających spojrzeń nie zaszła zbyt daleko, dlatego w pewnym momencie stanowczo chwyciłem chłopaka za rękę, zwracając na siebie dwie zaskoczone pary oczu.

- Spokojnie, kochanie – powiedziałem ciepłym tonem, spoglądając na Taemina. Jego oczy wyrażały wiele skrajnych emocji. Z jednej strony ewidentnie miał chęć ukręcić mi głowę. Z drugiej zaś, czułem jak mocno ściska moją dłoń. Uśmiechnąłem się łagodnie i zerknąłem w kierunku mojej rozmówczyni. – Ta pani chciała tylko pokazać, jak bardzo ceni moje umiejętności – powiedziałem ostrożnym tonem.

- Ależ ja jestem spokojny, skarbie – odparł Taemin dziwnie niebezpiecznym tonem. – Chciałem tylko pokazać tej pani, jak wielki popełnia błąd – dodał z przesadną uprzejmością, sekundę później chwytając mój kołnierz i ciągnąc w dół. Zmarszczyłem brwi, czując napierające na mnie wargi Taemina. Jego drastyczne środki zupełnie mnie zaskoczyły. Cóż mogłem jednak zrobić? Poddałem mu się. Pozwoliłem powiekom opaść, a dłoniom zbłądzić między kosmyki rudobrązowych włosów. Taemin ani na moment nie rozluźnił stalowego uścisku na moim kołnierzu, utrzymując mnie w ryzach, piętnując moje usta gorącem własnej zazdrości. Całował mnie tak mocno i żarliwie, że na moment zupełnie zapomniałem o powodzie całego zajścia. Dopiero odgłos oddalających się kobiecych kroków sprawił, że nieco oprzytomniałem. Również Taemin jakby ocknął się z amoku, i przerwał pocałunek. Przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu, pozwalając mi oglądać migoczące złote drobinki, zdobiące ciemną toń jego oczu. Uśmiechnąłem się do niego czule. Odpowiedział mi tym samym.

A potem mnie spoliczkował.

- AUA… za co to?! – zawołałem zszokowany, chwytając się za piekący policzek.

- Za bycie parszywym rozflirtowanym zdradzieckim kretynem – odparł ze stoickim spokojem, krzyżując ręce na piersi i przyglądając mi się spod przymrużonych powiek. – Powinieneś się wstydzić.

- To ona ze mną flirtowała, nie ja z nią – usprawiedliwiłem się burkliwie, wciąż masując ślad po taeminowej dłoni. – Myślałem, że po prostu chce być miła… - wybełkotałem pod nosem.

- Oh, była bardzo miła, tak miła, że aż podrzuciła ci swój adres – powiedział Taemin, biorąc do ręki pozostawiony przez dziewczynę wachlarz i pokazując mi zapisaną po jego wewnętrznej stronie nazwę ulicy. Następnie chłopak uniósł wzrok, ale napotkawszy moją skrajnie zdezorientowaną minę, mimowolnie wybuchnął gromkim śmiechem. – Minho, ty naprawdę nic nie wiesz o kobietach – stwierdził z rozbawieniem, pacając mnie wachlarzem po głowie. Następnie wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął mojego piekącego policzka, jakby w nagłym przypływie poczucia winy.

- Nie potrzebuję wiedzieć czegokolwiek o kobietach – odparłem mrukliwym tonem, przyjmując jego troskliwy dotyk. – Jedyna osoba, o której chcę wszystko wiedzieć, to ty – powiedziałem szczerze, a Taemin wywrócił oczami.

- Jesteś najbardziej kłopotliwym, żenującym, patetycznym, ciapowatym, błazeńskim, bezmózgim, roztrzepanym, bezwstydnym, nietaktownym, nikczemnym, szurniętym, imbecylnym, łachudrowatym fiksatem, jakiego kiedykolwiek przyszło mi spotkać.

Wpatrywałem się w Taemina oniemiały, zastanawiając się, czy nadejdzie dzień, w którym ten chłopak przestanie mnie zadziwiać. Nie zdążyłem jednak nijak na ten ciąg urzekających wyzwisk odpowiedzieć, bo naraz za jego plecami rozległo się przykuwające uwagę chrząknięcie.

- Widzę, że pańska kreatywność w doborze słów nie słabnie z czasem, panie Lee – odezwał się dziwnie znajomy głos, na dźwięk którego z zaskoczeniem uniosłem wzrok ponad ramieniem mojego chłopaka.

Moonkyu uchylił kapelusza i skinął mi głową na powitanie. Kiedy jednak Taemin obrócił się w jego stronę, cała uwaga krawca skupiła się właśnie na nim.

- Ahh, to wciąż działa – stwierdził, żartobliwie chwytając się za pierś w momencie, w którym ich oczy się spotkały. – Urok panienki Sagi chyba nigdy nie przestanie igrać z moim słabym sercem. – Moonkyu uśmiechnął się smutno, ale bez cienia dawnego wyrzutu.

- Jak… - Taemin odchrząknął, najwyraźniej zirytowany własnym zachrypniętym głosem. – Jak ci się wiedzie? – wydusił w końcu z siebie, nieudolnie starając się zabrzmieć naturalnie. Moonkyu zaśmiał się cicho, najwyraźniej doceniając tę niepewną próbę.

- Długo zastanawiałem się, czy powinienem przychodzić… - Chłopak zawahał się, po czym pokręcił głową do własnych myśli. – Ale dobrze jest zobaczyć, że u was wszystko w porządku – mówiąc to, Moonkyu spojrzał mi w oczy i nieznacznie skinął głową, jakby dając znak, że wywiązuję się ze złożonej mu obietnicy opieki nad Taeminem. Odpowiedziałem mu podobnym gestem, a chłopak znów uśmiechnął się w ciepły, a jednocześnie dziwnie samotny sposób. – No cóż, nic tu więcej po mnie. Oczywiście zostanę na przedstawieniu, bo zapewne szykuje się kolejne świetnie widowisko. – Chłopak znów spojrzał na zdjętego milczeniem Taemina, a jego wąskie oczy przybrały niepewny wyraz. – Tak się złożyło, że mam na zbyciu kilka strojów, które chyba mogłyby się wam przydać, więc gdyby pan Lee zechciał w najbliższym czasie wpaść do mojego zakładu…

Taemin, najwyraźniej sparaliżowany, nie zareagował, więc dyskretnie dźgnąłem go w plecy, dając znak, że powinien jednak choćby spróbować się odezwać. W końcu chłopak odchrząknął.

- Nie sądzę, żebyśmy czegoś potrzebowali… - powiedział, ale czując kolejne, tym razem mocniejsze dźgnięcie, zaśmiał się nerwowo. – To znaczy… nie musiałeś się kłopotać z żadnymi strojami, ale chętnie je przyjmiemy – poprawił się niepewnie, a Moonkyu z rozbawieniem skinął głową.

- Zatem, będę czekać – oznajmił, sięgając dłonią kapelusza. – A teraz, połamania nóg! – dodał życzliwie, po czym skłonił się lekko, i szybkim krokiem odszedł. Kiedy tylko zniknął nam z oczu, Taemin głośno wypuścił powietrze z płuc, i wręcz oparł się o mnie, najwyraźniej zupełnie wykończony tą krótką wymianą zdań.

- Czy ja coś kiedyś mówiłem, że dobrze jest wrócić do domu? – zapytał retorycznie, kiedy wsparłem brodę na jego ramieniu. – Musiałem być wtedy niespełna władz umysłowych…

- Nie panikuj – mruknąłem uspokajająco, oplatając go ramionami w pasie. – Myślę, że on po prostu chce porozmawiać. Wyjaśnić parę spraw. Rozstać się w pokoju. – Uniosłem głowę i pocałowałem go w policzek. – Będzie dobrze – obiecałem, a Taemin zerknął na mnie z ukosa.

- Dlaczego ty zawsze musisz być takim niepoprawnym optymistą? – rzucił z udawaną irytacją, choć tak naprawdę wiedziałem, że był mi wdzięczny.

- Bo jestem imbecylnym fiksatem? – podsunąłem usłużnie, skutecznie wywołując na jego twarzy rozbawiony uśmiech. Chłopak skwapliwie pokiwał głową.

- I tego się trzymajmy.

~*~

Wsparłem się o jedną z ulicznych latarni, z pewnego dystansu obserwując scenę. Jej gwiezdne dekoracje jaśniały w blasku kończącego się powoli dnia, osadzając pośrodku miejskiego placyku mały, iluzoryczny fragment nieba, który wraz z Taeminem stworzyliśmy własnoręcznie, a którym postanowiliśmy dzielić się z każdym, kto tego potrzebuje. Srebro zdobiących górę sceny gwiazd nadawało obrazowi szlachetności, a delikatnie skrząca się złotem kurtyna stanowiła zapowiedź czekających za nią niesamowitości. Widok był czarujący, urzekający, wręcz magiczny. Przykuwał uwagę kolejnych przemierzających ulicę osób.

U stóp podestu zgromadził się już całkiem spory tłum ludzi czekających na przedstawienie. Nawet z daleka byłem w stanie usłyszeć szmer pełnych oczekiwania rozmów. Widzowie byli ciekawi, co przygotował dla nich uliczny teatr i z niecierpliwością wyglądali aktorów. Pusta scena raz po raz przyciągała spojrzenia, zupełnie jakby widzowie bali się uronić pierwsze sekundy spektaklu, który powinien się lada chwila rozpocząć. Część z przybyłych stanowili przypadkowi przechodnie, byli też jednak tacy, którzy ewidentnie przyszli specjalnie, żeby nas zobaczyć. Zgromadzony tłum widzów nie dzielił się na zamożnych i ubogich. Na ważnych i nieznaczących. Na wykształconych i prostych. Wystrojone damy i dumni panowie stali ramię w ramię ze skromnie ubranymi służącymi i ciężko pracującymi na utrzymanie rodziny sklepikarzami. Dzieci biegały między grupkami dorosłych, swoją beztroską zabawą raz po raz wywołując głośne salwy śmiechu, które dodatkowo ubarwiały przyjemną atmosferę oczekiwania.  Widzowie naszego podniebnego teatru byli różni, a jednocześnie tacy sami. Wszyscy żądni przygód, wszyscy spragnieni marzeń. Wszyscy złaknieni przedstawienia. I byłem dumny, mogąc podarować dawkę fantazji każdemu, kto tego potrzebował.

Zerknąłem na zegarek i uśmiechnąłem się pod nosem.

Przedstawienie czas zacząć.

Wsadziłem ręce w kieszenie i powolnym krokiem niepostrzeżenie zbliżyłem się do tłumu gapiów. Przez chwilę przeczesywałem zgromadzonych pod sceną widzów wzrokiem, szukając odpowiedniej ofiary. W końcu zdecydowałem się zaczepić stojącego najbliżej jegomościa.

- Przepraszam, co to za zbiorowisko? – zapytałem ciekawskim tonem, znacznie głośniej, niż to było konieczne. Mężczyzna odpowiedział mi zdziwionym spojrzeniem.

- Jak to, to pan nie słyszał? – rzucił tubalnym głosem, zwracając na nas uwagę kilku najbliżej stojących osób. – Przyjechał uliczny teatr! – Jego pełne entuzjazmu stwierdzenie odparłem powątpiewającą miną.

- Teatr? – Uniosłem jedną brew do góry, z dezaprobatą rozglądając się dookoła. – Państwo nazywacie to mianem teatru? - Tym razem zwróciłem się już do ogółu, skutecznie prowokując kilka wrogich spojrzeń wycelowanych w moją osobę.

Z nonszalancją wsadziłem ręce w kieszenie i przespacerowałem się środkiem tłumu, przystając w połowie drogi do sceny. Odwróciłem się i znów posłałem ludziom wyzywające spojrzenie. Moje bezczelne zachowanie sprawiło, że rozmowy powoli ucichły, a większość uwagi skupiła się na mnie.

- Toż to duet amatorów niskiej klasy – oznajmiłem z graniczącą o pogardę wyższością. – Dziwadeł. Odmieńców. Lekkoduchów. Naprawdę chcecie się państwo dać omamić głupotom, które wam sprzedadzą? – Przetoczyłem po zgromadzonych pełnym niedowierzania spojrzeniem. Cisza, która zapanowała po moich słowach była ciężka, podszyta konsternacją. Prowokująca myślenie. Wszystko szło zgodnie z planem.

Korzystając z tego, że wszyscy na mnie patrzą, przebiegłem jeszcze kilka kroków w stronę sceny i wskoczyłem na pobliski murek, jedną dłonią chwytając się ulicznej latarni. Przechyliłem się lekko na bok i spojrzałem na zgromadzonych z góry. Ich reakcje na moje zachowanie były bardzo różne. Jedni rozglądali się na boki niepewnie, jakby pod wpływem mojej krytyki nagle zawstydzeni własną naiwnością. Inni mamrotali do swoich towarzyszy, zirytowani, najwyraźniej rozważając pozbycie się awanturnika, który psuje widowisko. Była też jednak niewielka część osób, których spojrzenia już teraz przybrały dziwną głębię, jakby przeczuwając, że moje wystąpienie ma w sobie jakiś szczególny cel. Tę ostatnią grupkę zawsze ceniłem szczególnie mocno. Byłem pewien, że kiedy spektakl dobiegnie końca, wrócą do domów bogatsi o nowe przemyślenia.

Ponownie omiotłem spojrzeniem wszystkich zgromadzonych.

- Teatr powinien bawić – powiedziałem tak głośno, żeby każdy mnie usłyszał. – Ale też uczyć. – Zawiesiłem głos, spoglądając w oczy kolejnym wyłowionym z tłumu osobom, jakby dla upewnienia, że do każdego z nich dotrze znaczenie moich słów. – I kiedy widzę was tutaj dzisiaj, przybyłych po dawkę rozrywki, mam tylko jedno pytanie. – Wypowiedziane przeze mnie zdanie zdawało się wsiąkać w ciszę wieczora, kierować myśli widzów na nowe tory. Nie było już irytacji, nie było zawstydzenia. Zgromadzeni wpatrywali się we mnie w skupieniu, czekając na kolejne słowa. – Czego chcecie się dziś nauczyć od tej pary niepoprawnych lekkoduchów?

Moje słowa zawisły w powietrzu, dużo cięższe, dużo bardziej znaczące, niż można się było z początku spodziewać. Spoglądałem na widzów w milczeniu, z satysfakcją dostrzegając ich zmarszczone brwi i pełne zadumy oczy. Uzyskawszy zamierzony efekt, pozwoliłem sobie na cwaniacki uśmieszek. Chwilę później za moimi plecami rozległ się raban, a na scenę niespodziewanie wkroczył rozjuszony Lee Taemin. Zerknąłem na chłopaka przez ramię, obserwując jak przetacza zdenerwowanym spojrzeniem po widowni, by w końcu jego oczy spoczęły na mnie.

- Więc tu jesteś, nicponiu! – zawołał, czym prędzej zeskakując ze sceny i zbliżając się do mnie. – Wszędzie cię szukam, a ty w najlepsze ucinasz sobie pogawędki z widzami – kontynuował swój marudny monolog, przystając tuż obok mnie i mrużąc gniewnie oczy. Następnie pochylił się w stronę tłumu i konspiracyjnie przyłożył dłoń do ust. – Dużo głupot wam zdążył nagadać? – zapytał teatralnie głośnym szeptem, wywołując rozbawione uśmiechy części zgromadzonych. Kiedy niektórzy z nich pokiwali twierdząco głowami, Taemin wyprostował się i znów zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem. – Czy ty zawsze musisz być niekompetentnym idiotą? – skwitował zgryźliwie, półszeptem, i choć była to część scenariusza, tego typu stwierdzenia w jego ustach brzmiały zaskakująco naturalnie. Tak czy inaczej, strofujący mnie Taemin najwyraźniej już zdążył zaskarbić sobie względy publiczności, która rozpogadzała się wraz z każdym jego słowem. Chłopak pociągnął za mój rękaw, zmuszając mnie do zeskoczenia z murka. – Już ja ci dam nauczkę, patałachu! – zawołał, po czym chwycił mnie za ucho i zaczął brutalnie ciągnąć ku scenie. Moje pełne bólu okrzyki i protesty wywołały kolejne wybuchy śmiechu. Jak zwykle spełniałem swoją rolę jako nadworny błazen.

Kiedy obaj stanęliśmy na scenie, Taemin bezceremonialnie rzucił we mnie lśniącą w świetle, sceniczną marynarką i eleganckim cylindrem, po czym zaczął niecierpliwie stukać czubkiem buta o drewno podestu, wywracając oczami nad moim tempem ubierania się. W końcu skinąłem głową na znak gotowości, a mój partner na moment porzucił swoją maskę irytacji, i posłał widzom olśniewający uśmiech. Idąc w jego ślady, ponownie zwróciłem spojrzenie ku oglądającym nas ludziom. W tym momencie tłum był chyba jeszcze większy, niż kilkanaście minut wcześniej, kiedy zaczynałem wstęp do widowiska. Pośród zgromadzonych pod kopułą nieba osób dostrzegłem kilka znajomych twarzy, na widok których mój uśmiech dodatkowo pojaśniał. Demonstracyjnie odchrząknąłem, po czym wziąłem głęboki wdech.

- Panie i panowie, witam państwa serdecznie w skromnych progach naszego teatru. – Zdjąłem z głowy cylinder, kłaniając się przy tym w pas. – Nazywam się Choi Minho – przedstawiłem się, rzucając zgromadzonym figlarne spojrzenie. – Jestem dziwadłem, odmieńcem, lekkoduchem – oświadczyłem czystym i dumnym tonem, wywołując kilka rozbawionych, ale pełnych sympatii uśmiechów ze strony widzów. – I wraz z Taeminem zamierzam naopowiadać państwu dzisiaj tyle głupot, ile tylko dam radę. – Goście zaśmiali się, słysząc tę niedorzeczną, a złożoną z poważną miną deklarację. Uniosłem jeden kącik ust w górę, posyłając widowni przekorne spojrzenie. – Jedynie od państwa zależy, czy wyciągniecie z nich jakąś naukę – zakończyłem, znów kłaniając się lekko i mrugając przy tym psotnie.

- Kurtyna w górę! – zawołał Taemin, posyłając mi przelotny, rozkochany uśmiech.
I tym sposobem nasze miasto po raz kolejny stało się nam estradą. Wystawiany spektakl nie miał w sobie jednak kłamstw, tęsknoty czy bólu, jak niegdyś. Tej nocy wraz z Taeminem wspólnymi siłami odczarowaliśmy uliczki naszego miasta, niosąc z sobą opowieść o nadziei, wierze i walce w imię ideałów. Barwiąc kolejny fragment nieba magią wyobraźni.

~*~

- Zrobione! – Taemin otrzepał dłonie z kurzu, zadowolony z zakończenia ostatniego etapu składania rzeczy po przedstawieniu. Chwilę potem uniósł ręce do góry i przeciągnął się, ziewając. – Teraz jedyne o czym marzę, to zawinąć się w koc i…

- Nie ma mowy – przerwałem mu stanowczym tonem, wywołując zdziwione spojrzenie. Po chwili podziwiania uroczo skonsternowanej miny mojego chłopaka, pozwoliłem sobie na czarujący uśmiech. – Zabieram cię na randkę. – Moje w zamierzeniu efektowne stwierdzenie spotkało się z dokładnie odwrotną reakcją, niż to sobie w myślach wyobrażałem. Taemin uniósł brwi i rzucił mi pobłażliwe spojrzenie, ramiona krzyżując na piersi.

- Patrzcie państwo, randek mu się zachciewa – mruknął z rozbawieniem, kręcąc głową nad czymś, co najwyraźniej traktował jak mój kolejny niedorzeczny wybryk. – Minho, spędzamy razem jakieś dziewięćdziesiąt procent naszego czasu. Nie sądzisz, że jesteśmy już za starzy na coś takie…

- Dziewięćdziesiąt procent to dla mnie wciąż za mało – wszedłem mu w słowo, zaskarbiając sobie cierpiętnicze westchnienie. – A wiek nie ma tu nic do rzeczy. Przypuszczam, że nieważne czy minie kolejny rok, czy też lat dwadzieścia, ja dalej będę chciał chodzić z tobą na randki – oświadczyłem z powagą, po czym spuściłem wzrok i nieco nerwowo podrapałem się w tył głowy. – Zazwyczaj nie mamy ku temu zbyt wielu sposobności... – mruknąłem przepraszającym tonem, bo to właśnie przez tryb życia, jaki dla nas wybrałem, nie zawsze był czas i środki na tak prostą i podstawową kwestię, jak randkowanie. – Dlatego zamierzam korzystać z okazji. Zatem… – odchrząknąłem i zerknąłem na Taemina - …czy zechcesz spędzić ze mną ten wieczór? – zapytałem dziwnie oficjalnym tonem, jednocześnie wyciągając zza pleców zakupioną wcześniej na miejskim straganie, pojedynczą różę.

Taemin przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu, najwyraźniej zaskoczony tym, jak poważnie podszedłem do całej kwestii. Sam nie byłem do końca pewien, czemu tak bardzo mi na tym zależało. Może to to miasto tak dziwnie na mnie wpływało? Wspomnienia ożywały na każdym rogu, w każdej uliczce, a ja chwilami czułem się, jakbym ponownie był sobą sprzed ponad roku. Znów zaplątany w moc swoich uczuć, znów onieśmielony tajemnym blaskiem bijącym od oczu Lee Taemina. Znów złakniony ciepła jego dłoni.

Po chwili ciszy chłopak wreszcie pokręcił głową z rozbawieniem, jednocześnie pozwalając sobie na zaskakująco miękki uśmiech.

- Jest pan niepoprawnym romantykiem, panie Choi – oznajmił z żartobliwym przekąsem, przyjmując mój prezent. Delikatnie pogładził palcami płatki róży, po czym uniósł na mnie wzrok. Złote ornamenty wymalowane w jego oczach niosły z sobą więcej treści, niż jakiekolwiek werbalne odpowiedzi. Z pełnym ulgi uśmiechem chwyciłem jego dłoń i ruszyłem przez malowaną światłami latarni ulicę.

- Chyba nawet wiem, dokąd idziemy… - stwierdził Taemin. Zerknąłem na niego z ukosa.

- Jestem aż tak przewidywalny? – zapytałem z udawaną urazą, a chłopak skwapliwie pokiwał głową.

- Nawet nie masz pojęcia – przyznał z rozbawieniem, więc lekko dźgnąłem go łokciem między żebra.

- Po prostu za dobrze mnie znasz – odparłem na swoje usprawiedliwienie, w odpowiedzi na co Taemin posłał mi dziwnie łagodny uśmiech.

-  Ty mnie też, Minho – mruknął, zerkając w niebo. – Ty mnie też… - dodał ciszej, jakby sam do siebie. Jego słowa sprawiły, że naraz wspomniałem spostrzeżenie, którym kiedyś, podczas specyficznej rozmowy na tyłach teatru, podzielił się ze mną Moonkyu. Zauważył wtedy coś, co zupełnie mnie zaskoczyło. Powiedział, że znam Lee Taemina. Że jestem jedyną osobą, którą w takim stopniu do siebie dopuścił. Spoglądając teraz w zamyśloną, ale spokojną twarz mojego towarzysza, nie mogłem powstrzymać wzbierającej w piersi dumy. Dumy z siebie, że potrafiłem być mu oparciem, ale przede wszystkim dumy z niego. Bo odważył się na mnie oprzeć.
Uniosłem ściskaną przez siebie dłoń Taemina i złożyłem na niej krótki pocałunek. Chłopak oderwał wzrok od nieba i zerknął w moją stronę pytająco. Wystarczyło jednak, że zobaczył wyraz moich oczu, żeby zrozumiał. Słowa nie były potrzebne.

W końcu stanęliśmy przed gmachem miejskiego teatru, a moje serce zabiło w tęsknej tonacji, wspominając, jak wiele temu miejscu zawdzięczam. Nigdy nie przestało być częścią mnie. Taemin w milczeniu podążył za mną, a kiedy z wahaniem przystanąłem przed tylnym wejściem, ścisnął pokrzepiająco moją dłoń. Wziąłem głębszy wdech, po czym ostrożnie i z niejaką obawą pchnąłem drzwi. Kiedy bez problemu ustąpiły, na moje usta wpłynął pełen wdzięczności uśmiech. Lee Jinki zawsze wywiązywał się ze swoich obietnic.

Dostojna cisza teatru powitała nas, jak starych przyjaciół. Oczarowany, puściłem dłoń Taemina i powoli wszedłem na scenę, wsłuchując się w miękki odgłos moich własnych kroków na tych znajomych deskach, po których stąpałem już tyle razy. Dotarłszy na środek podwyższenia zadarłem głowę do góry i spojrzałem w teatralne niebo, niegdyś siedzibę moich snów i marzeń, źródło fantazji, zaczątek inspiracji. Wyłaniające się z półmroku freski, w które wtedy potrafiłem wpatrywać się godzinami, teraz wywołały jedynie nostalgiczne westchnienie. Wciąż były piękne, wciąż czarowały oczy i wiodły myśli na marzycielskie tory. Czułem jednak, że już dawno spełniły swoją rolę w tej opowieści. Że zupełnie inne, znacznie mniejsze i skromniejsze niebo było mi teraz drogowskazem. Niebo zamknięte w oczach ukochanej osoby.

Niespodziewanie poczułem, jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie. Odwróciłem głowę, ale Taemin wyciągnął dłoń ponad moim ramieniem i zmusił mnie do spojrzenia w górę.

- Snop światła będzie padał stamtąd… - powiedział mi cicho do ucha, w dziwnie znajomy sposób rysując dłonią ścieżkę światła w powietrzu. - …prosto na nas. – Uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc tę drobną, a jakże znaczącą zmianę w przytaczanych słowach. – A tam… - Taemin wskazał szeregi pustych foteli. – Tam będzie ciemność. Ciemność żywa, wyczekująca, nienasycona. Łaknąca przedstawienia. – Ostatnie zdanie sprawiło, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

- Pamiętasz co do słowa – zauważyłem z niejakim podziwem, przykrywając dłonie Taemina swoimi, kiedy chłopak wtulił się w moje plecy.

- Nie mógłbym zapomnieć – odparł cicho i szczerze, a jego głos zawibrował dziwnie miękką nutą w ciszy uśpionego teatru.

- Dlaczego? – zapytałem, kciukami gładząc jego dłonie i ciesząc się znajomym ciepłem. Chłopak przez chwilę milczał, i wyczułem w tej ciszy pewne wahanie. W końcu dobiegło mnie ledwo słyszalne westchnienie, które zawsze zapowiadało coś, co Taemin przez długi czas dusił w sobie, nie mając odwagi się tym ze mną podzielić.

- Bo to właśnie wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, jak ciężko będzie mi cię zranić – powiedział nieco drżącym głosem, jeszcze mocniej mnie obejmując, jakby w obawie, że spróbuję zajrzeć w jego twarz. – Bo to właśnie wtedy po raz pierwszy poczułem, że moje serce robi coś niezgodnego ze scenariuszem – wyszeptał tak łamiącym się głosem, że bez chwili zastanowienia okręciłem się w jego ramionach.

Para szklistych oczu wpatrzyła się we mnie bezradnie, na co dzień harda i silna, ale w momentach takich jak ten, zupełnie pokonana przez ogrom bólu przeszłych wspomnień. Troskliwie pogładziłem kciukiem blady policzek, po czym posłałem Taeminowi smutny uśmiech.

- No i popatrz, co ze mnie za chłopak… - powiedziałem, próbując nadać wypowiedzi lekki ton. – Zabieram cię na pierwszą randkę od miesięcy, i od razu niemal doprowadzam do płaczu – zażartowałem nieforemnie, mimo wszystko wywołując na ustach Taemina nikły cień uśmiechu.

- Masz rację, jesteś beznadziejny – odparł powoli odzyskującym siłę głosem. Zamrugał kilkukrotnie powiekami, po czym rzucił mi nieco twardsze spojrzenie. – I wcale nie płaczę, idioto – dodał na swoje usprawiedliwienie, a ja pokiwałem głową, robiąc poważną minę.

- Oczywiście, że nie – przyznałem mu rację. – To wszystko wina słabego oświetlenia. W półmroku twoje oczy migoczą jak dwie gwiazdy, i nie potrafię ocenić czy to łzy, czy blask odległego nieboskło…AUA – syknąłem z bólu, kiedy Taemin bezceremonialnie dźgnął mnie palcem między żebra. Ilość zadanych mi przez tego chłopaka siniaków mógłbym już prawdopodobnie liczyć w setkach.

- Czy ty musisz ze mną flirtować nawet w takim momencie? – zapytał udawanym ostrym tonem, a ja pokiwałem bezradnie głową i posłałem mu uroczy uśmiech.

- Obawiam się, że inaczej nie byłbym sobą – odparłem, na co Taemin pokręcił głową z rozbawieniem, po chwili niespodziewanie robiąc krok w moją stronę. Rzuciłem mu zdziwione spojrzenie, a chłopak bez słowa wspiął się na palce i mocno objął ramionami moją szyję. Automatycznie odwzajemniłem uścisk, czując jak jego oddech łaskocze mnie w ucho.

- Dziękuję, Minho – wyszeptał cicho, wywołując falę ciepła, przetaczająca się po moim ciele i lokującą się gdzieś w głębi piersi. Taemin nie rzucał tego typu słów na wiatr. Tym cenniejszy był dla mnie każdy moment, w którym otwierał przede mną tę część swojego serca.

- Za co? Za bycie imbecylnym fiksatem? – zapytałem przekornym tonem, a Taemin zaśmiał się lekko tuż przy moim uchu.

- Między innymi – odparł znacząco, dając mi sygnał, że istnieje dużo więcej kwestii, za które chciałby mi podziękować. Którymi być może kiedyś się ze mną podzieli. Zamierzałem cierpliwie czekać, aż taki dzień nadejdzie. Póki co wystarczyło mi to krótkie, proste i szczere dziękuję.

I zapewne bylibyśmy tak stali i tulili się w nieskończoność, gdyby nie nagła jasność, która zalała scenę, gwałtownie nas otrzeźwiając. Spojrzałem przez ramię, mrużąc oczy, a kiedy dobiegło mnie znajome zawołanie, uśmiechnąłem się szeroko.

- Czy mnie oczy mylą, czy to Choi Minho we własnej osobie? – powiedział Jinki, wyłaniając się spośród teatralnych cieni i darząc nas obu przyjaznym uśmiechem. – Czekałem – dodał z prostotą, i to jedno słowo wywołało we mnie kolejna falę wzruszenia. Bo wiedziałem, że Lee Jinki jak nikt inny wierzył, że ten niepoprawny aktor-amator jeszcze kiedyś zbłądzi na deski swojej sceny. Sceny, która go wychowała.

- Dobrze znów cię widzieć, hyung. – Przyjaciel z mocą uścisnął mi dłoń, po czym powitalnie skinął głową Taeminowi. Kiedy jego wzrok znów padł na mnie, dostrzegłem szczególne skupienie na jego twarzy. Dobrze wiedziałem, co hyung właśnie robił. Czytał. Odgadywał wydarzenia minionego roku, wychwytując ich piętno w moim spojrzeniu. – I jak? Czy moje oczy wciąż błyszczą? – zapytałem psotnie, na co Jinki ze śmiechem poklepał mnie po plecach.

- Błyszczą tak jasno, że aż ciężko w nie spoglądać – odparł żartobliwym, ale ciepłym tonem. Następnie przelotnie zerknął na przysłuchującego się naszej rozmowie Taemina, po czym posłał mi znaczące spojrzenie. – I nie tylko twoje oczy wręcz oślepiają blaskiem… - dodał szczerze, sprawiając, że mój chłopak gwałtownie wbił wzrok w ziemię, najwyraźniej bezgranicznie speszony tą wnikliwą obserwacją ze strony hyunga. Jinki posłał mi rozbawiony uśmiech, po czym spacerowym krokiem dotarł na skraj sceny, i tam przysiadł, czekając.

Jak zwykle wdzięczny za jego pełną wyczucia i zrozumienia postawę, chwyciłem Taemina za rękę i ścisnąłem ją pokrzepiająco. Chłopak uniósł wzrok i powoli skinął głową, wciąż z pewną dozą wahania pozwalając się poprowadzić w ślad za Jinkim. Obaj przysiedliśmy na krańcu sceny, a Taemin skupił wzrok na otrzymanej ode mnie róży, delikatnie gładząc jej płatki. Zamachałem nogami w powietrzu, odchylając się w tył i znów zerkając na teatralną kopułę. Tak naprawdę dopiero w tym cichym, spowitym znajomymi cieniami momencie w pełni poczułem się, jakbym wrócił do domu. Z mojej piersi wyrwało się westchnienie, a Jinki zerknął na mnie z rozbawieniem.

- On też za tobą tęsknił – powiedział z powagą, rzucając mi głębokie spojrzenie.

- Kto?

- Teatr. – Jinki uśmiechnął się łagodnie, po czym zwrócił spojrzenie ku górze. – Za dnia wciąż działa w swojej pełnej chwale, ale nocami… - Hyung zawiesił głos, śledząc wzrokiem cieniste ornamenty, gromadzące się pod sufitem. – Nocami opowiada mi o pewnym aktorze, który kiedyś zwykł go odwiedzać, i gromkim głosem nieść słowa Szekspira po uśpionych korytarzach. – Dopiero smutny uśmiech, który Jinki mi posłał, sprawił, że w pełni pojąłem treść jego słów. Zrozumiałem, że tęsknota teatru udzieliła się również jego nocnemu strażnikowi.

- Ja też tęskniłem – powiedziałem szczerze, posyłając przyjacielowi przepraszające spojrzenie. Widząc to, Jinki pokręcił stanowczo głową, dając mi znak, że nie powinienem zanadto przejmować się jego słowami.

- Nie można wiecznie żyć tym samym przedstawieniem – stwierdził z ciepłym uśmiechem, znów klepiąc mnie po plecach. – A niektórzy stworzeni są, żeby nieść sztukę po świecie i pozwalać jej dotrzeć do każdego potrzebującego odbiorcy. – Jego słowa wybrzmiały z niejaką dumą, na dźwięk której się rozpogodziłem.

- Widziałem cię dzisiaj na widowni, hyung – odezwał się Taemin, który dotąd najwyraźniej nie chciał przerywać spotkania dwóch starych przyjaciół. – Jak ci się podobało nasze przedstawienie? – Zadane przez niego pytanie mnie samego nurtowało już od dłuższego czasu. Obserwując zamyśloną minę Jinkiego mimowolnie nieco się spiąłem, naraz zestresowany jego opinią. Przez lata spędzone razem w teatrze hyung stał się dla mnie kimś w rodzaju mentora. Każde jego słowo ceniłem na wagę złota.

- Cóż… - Jinki zmarszczył brwi w skupieniu. – Na waszym miejscu poprawiłbym tylny reflektor… - Mężczyzna na moment zamilkł, a ja wstrzymałem oddech, podenerwowany. Po chwili rosnącego napięcia hyung spojrzał na nas, a jego oczy zamigotały w wyrazie aprobaty. – Ale tak poza tym, to było chyba najlepsze uliczne widowisko, jakie w życiu widziałem – oznajmił z uśmiechem, sprawiając, że odetchnąłem z ulgą. – Wykonaliście kawał dobrej roboty, naprawdę – pochwalił nas, rozbawiony sposobem, w jaki dumnie wypiąłem pierś.

- Wreszcie zostałem prawdziwym aktorem – powiedziałem żartobliwie wzniosłym tonem, za co Taemin dźgnął mnie w ramię, a Jinki po kręcił głową.

- Zawsze nim byłeś, Minho – powiedział z dziwną głębią, spoglądając mi w oczy. – Potrzebowałeś tylko osoby, z którą nauczysz się urzeczywistniać swoje marzenia – dodał, zerkając na moje i Taemina złączone dłonie. Szeroki uśmiech, którym mu odpowiedziałem, starczył za wszelkie podziękowania.

Naprawdę dobrze było czasem wrócić do domu.

~*~

Po wizycie w teatrze i spotkaniu z Jinkim, w pełnej zadumy ciszy przespacerowaliśmy się po mieście, ani na moment nie przestając dzielić się ciepłem złączonych dłoni. W tej wieczornej przechadzce wiele było wypowiedzianych półgłosem uwag i skradzionych na rogach ulic pocałunków. Wiele czułych szeptów i jeszcze czulszych wymian spojrzeń. Kiedy wreszcie dotarliśmy z powrotem w okolice naszego lokum, zatrzymaliśmy się naprzeciwko siebie, zupełnie tak samo, jak poprzedniego wieczora.

- I jak oceniasz tę randkę? – zapytałem, lekko kołysząc trzymanymi przez siebie dłońmi Taemina. – Tak samo nudna jak poprzednia randka w teatrze? – Choć wypowiedziałem te słowa lekkim tonem, dało się w nich wyczuć ciężar tamtego wspomnienia. Taemin przez chwilę spoglądał na mnie w milczeniu, po czym pokręcił głową, a niedbale związane włosy uroczo zakołysały się wokół jego twarzy.

- To nie ja się wtedy nudziłem – powiedział stanowczym tonem, próbując zabrzmieć równie beztrosko, co ja, mimo że obaj dobrze wiedzieliśmy, jak wiele bólu kryło w sobie tamto wydarzenie. – To była Sagi. – Taemin uśmiechnął się blado, widząc moją zaskoczoną minę. – Lee Taemin, gdyby tylko mógł, bawiłby się świetnie. – Moje serce zabiło szybciej na to nieoczekiwane, szczere stwierdzenie. Najwyraźniej nie byłem jedynym, na którego ta noc wpłynęła w tak dziwny sposób. Obaj byliśmy nią zbyt oczarowani, żeby odmówić sobie odrobiny otwartości. To miasto niegdyś nas wychowało i rozkochało w sobie nawzajem, a teraz, celebrując nasz powrót, postanowiło raz jeszcze zabarwić nasze spojrzenia i uśmiechy. Po raz kolejny pomóc nam poznać się jeszcze lepiej.


- Zatem,  czy tym razem Lee Taemin mógł bez przeszkód dobrze się bawić? – zapytałem, dużo poważniej, niż to miałem w zamiarze. Mój chłopak przekrzywił głowę i zmrużył oczy przebiegle.

- Nie do końca – stwierdził tym szczególnym, zdradzającym niecne zamiary tonem. – Czegoś wciąż tu brakuje... – dodał krytycznie, posyłając mi dziwnie rozmigotane spojrzenie, i sprawiając, że moje usta również uformowały się w dokuczliwym uśmiechu.

- No proszę, proszę… - mruknąłem złośliwie. – I kto tu myśli tylko o jednym… - Słysząc tę wymowną uwagę, Taemin wywrócił oczami.

- Oh, zamknij się wreszcie i zrób, co do ciebie należy! – rzucił zirytowanym, zniecierpliwionym tonem, więc ze śmiechem pochyliłem się nad nim, posłusznie łącząc nasze usta w długim, głębokim pocałunku, który w pewnym momencie stał się tak intensywny, że Taemin lekko podskoczył, chwytając się mojej szyi i oplatając nogi wokół moich bioder, a ja uniosłem go na rękach, z satysfakcją powoli kierując się ku wejściu do naszego wozu. Chłopak nie zaprotestował, wciąż zapamiętale całując moje usta i pozwalając sobie tylko na krótkie, łapczywe oddechy między kolejnymi muśnięciami naszych warg. Jakimś cudem nie tracąc równowagi, wdrapałem się do naszego pojazdu, a kiedy znaleźliśmy się w wąskiej przestrzeni wozu, przysiadłem na wyłożonym materacem i kocami podwyższeniu, służącym nam za łóżko. Taemin na moment przerwał pocałunek, poprawiając się na moich kolanach, i już miał wrócić do swojej absorbującej czynności sprzed paru chwil, kiedy niespodziewanie cmoknąłem go w czoło.

- Czas spać – oznajmiłem jak gdyby nigdy nic, spotykając się z widokiem zmarszczonych brwi i ledwie dostrzegalnej iskierki rozczarowania w ciemnych oczach. – No co? – zapytałem, udając zdziwienie. – Mówiłeś, że jesteś zmęczony…

- Ty zdradziecki, przebiegły… - Taemin zamachnął się, zapewne zamierzając palnąć mnie dłonią po głowie, ale tym razem wykazałem się refleksem, i chwyciłem go za nadgarstek.

- Nie gorączkuj się tak, kochanie. Ja tylko musiałem zadbać o to, żebyś tym razem wpuścił mnie do wozu. Nie zniósłbym kolejnej nocy...AUA! – Taemin użył wolnej ręki, żeby boleśnie pstryknąć mnie w czoło.

- Teraz zasługujesz na nocleg pod gołym niebem jeszcze bardziej, niż poprzednio! – zawołał, próbując wyrwać wciąż trzymaną przeze mnie dłoń z uścisku.

- Tak? Więc spróbuj mnie wyrzucić! – odparłem wyzywającym tonem, a Taemin, zirytowany, wolną ręką pchnął mnie na łóżko, na którym zaczęliśmy się ze sobą szamotać, bić, kopać, okazjonalnie całować, aż w końcu nam obu zabrakło sił, i opadliśmy na poduszki, wpatrując się w pogrążone w półmroku pomieszczenie. Naszą własną, małą, prywatną przestrzeń, która nie należała do nikogo innego, tylko do nas dwóch. Nasz dom.

Taemin uniósł się na łokciu, chwycił moją rękę, i wyprostował ją w miejscu poduszki, po czym bezceremonialnie ułożył na niej głowę. Obserwując to, zaśmiałem się cicho pod nosem. W momentach takich jak ten, Taemin prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak uroczy był. Korzystając z faktu, że sam własnowolnie położył się na mojej ręce, zgiąłem ją w łokciu, sprawiając, że chłopak (robiąc przy tym bezcenną minę) przeturlał się na bok i mimowolnie wtulił się w moją pierś. Tym razem jednak nie dostrzegłem oznak protestu. Taemin westchnął cicho, najwyraźniej zadowolony z pozycji, w jakiej się znaleźliśmy. Swoim zwyczajem wplątałem palce w jego długie włosy, a on uniósł wzrok najpierw na mnie, a następnie na sufit.

- Które jest lepsze? – zapytał zagadkowym, nieobecnym tonem głosu, który nawet ja nie do końca potrafiłem zinterpretować.

- Które co? – dopytałem cicho, a chłopak znów westchnął.

- Niebo – odparł lakonicznie, wciąż spoglądając w górę. Dopiero to krótkie słowo sprawiło, że oderwałem wzrok od jego zamyślonej twarzy, i również zerknąłem na sufit.

Nad naszymi głowami rozpościerał się ledwo widoczny w półmroku malunek nieboskłonu. Swoje źródło miał w obietnicy, którą niegdyś Taeminowi złożyłem. Pomysłodawcą faktycznego wykonania zdobienia był zaś właśnie mój chłopak. Doskonale pamiętałem dzień, w którym bezceremonialnie wcisnął mi skombinowany gdzieś pędzel w dłoń, i z absurdalnymi słowami „panie Choi, mamy niebo do namalowania” , ruszył po rozkładaną drabinę. Co prawda nasza wspólna twórczość skończyła się zapaćkaniem farbami nie tylko sufitu oraz całego wnętrza powozu, ale i siebie samych Powstały malunek był jednak naszą dumą. Nie prezentował się tak idealnie, jak stworzony przez wytwornego artystę fresk zdobiący teatralną kopułę. A mimo to w moich oczach był najpiękniejszym wizerunkiem nieba, jaki w życiu widziałem.

Leżąc teraz w półmroku i obserwując widoczne pośród cieni dzieło naszych rąk, zrozumiałem, o co Taemin tak naprawdę mnie pytał. Spuściłem wzrok na leżącego w moich ramionach chłopaka, i tym razem to ja delikatnie pstryknąłem go w czoło.

- Oczywiście, że nasze – odparłem z niezachwianą pewnością, a Taemin wydął dolną wargę, najwyraźniej nie całkiem przekonany.

- Ale to w teatrze jest dużo doskonalsze – powiedział półgłosem, lustrując wzrokiem moją twarz, jakby szukając na niej najmniejszych śladów wahania. Spojrzałem na niego z powagą.

- Teatralne niebo służy ludziom od pokoleń. Jest częścią sztuki. Należy do wszystkich i do nikogo. Dlatego kiedyś było dla mnie takie ważne. Bo mogłem się pod nim skryć. Bo mogłem szukać na nim swoich marzeń. Tak było kiedyś…

- A teraz? – W oczach Taemina jaśniała ciekawość. Uwielbiałem skupienie, z jakim zawsze mnie słuchał. Kochałem ilość uwagi, którą poświęcał moim słowom, ilekroć rozmowa schodziła na poważniejsze tematy. Czasem zastanawiałem się nawet, czy niegdyś z podobnym zainteresowaniem wsłuchiwał się w słowa swojego brata, który opowiadał mu piękne, przedziwne historie o uczuciach. Zamierzałem dumnie pełnić rolę jego częściowego zastępcy.

Wyciągnąłem dłoń i pogładziłem Taemina po policzku.

- Teraz nie muszę już szukać. Znalazłem swoje miejsce na ziemi, swój cel w życiu. – Uśmiechnąłem się łagodnie, widząc delikatną zmarszczkę powstającą na czole chłopaka, kiedy ten starał się przyswoić moje słowa. – Teatralne niebo było moim tymczasowym, zapożyczonym schronieniem. Teraz już go nie potrzebuję. Mam własne. – Ostatnie słowa wypowiedziałem wcale nie zerkając na namalowane farbami niebo nad moją głową. Mój wzrok utkwił w głębi oczu wpatrzonego we mnie chłopaka, w tej tajemniczej gwiezdnej toni, w której tak kochałem się gubić.

Taemin w zamyśleniu pokiwał głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany moim wyjaśnieniem, po czym znów spojrzał w górę.

- Nasze własne niebo – wyszeptał cicho, ale z pewną dozą dumy. Przez chwilę milczeliśmy, pozwalając jego słowom wniknąć w kojącą ciszę wieczora. A potem Taemin zmarszczył nos i uniósł rękę. – Ale ta krzywa, koślawa kreska, o tam, to twoja wina – zarzucił krytycznym tonem, a ja wywróciłem oczami. – Wygląda paskudnie. Nie powinieneś był tak machać tym pędz… - Nie dałem Taeminowi dokończyć zdania, skutecznie uciszając go pocałunkiem. Chłopak lekko uderzył mnie w ramię, po czym się poddał, najwyraźniej usatysfakcjonowany takim obrotem spraw.

Tej nocy pozwoliliśmy naszemu małemu, skromnemu niebu być świadkiem kolejnego utkanego z pocałunków i westchnień spektaklu.

~*~

- Chyba pomyliliśmy ulice – stwierdził Taemin, po czym w mgnieniu oka zrobił gwałtowny zwrot w prawo. Nie zdążył jednak ujść ani kroku, bo chwyciłem go za kołnierz i przytrzymałem na miejscu.

- Taemin, ja też już tam byłem, i to nie raz. Idziemy w dobrą stronę – powiedziałem cierpliwym tonem, a chłopak wyszarpnął się z mojego uścisku, wsadził ręce w kieszenie i z naburmuszoną miną ruszył dalej.

- I tak twierdzę, że to nie jest dobry pomysł – mruknął pod nosem, pełnym ociągania krokiem pokonując kolejne skrzyżowanie. – Pewnie jest zajęty i ogólnie zapomniał, że mnie zaprosił, więc znacznie lepiej dla nas wszystkich byłoby, gdybyśmy teraz wrócili do wozu, albo poszli na spacer, albo odwiedzili znów Kibuma, albo zrobili cokolwiek, innego niż to! – wyrzucił z siebie na jednym oddechu.

- Ktoś tu panikuje… – skomentowałem ze śmiechem, nie zrażony ciskanymi we mnie gromami z oczu. – Brzmisz zupełnie jak ja przedwczoraj. – Pochyliłem się ponad jego ramieniem. – Jak tchórz – szepnąłem mu na ucho. Chłopak zrobił groźną minę.

- Ja przynajmniej mam poważny powód! – stwierdził ze złością. – Lepiej się przygotuj, że będziesz musiał ratować to spotkanie przed katastrofalną niezręcznością.

- Ja? – Uniosłem brwi, wskazując dłonią na siebie. – Ja cię tu tylko eskortuję. Muszę dopilnować, żebyś nie zastosował któregoś ze swoich tricków ze znikaniem, zanim dotrzesz na miejsce.

- Jesteś najgorszym chłopakiem na świecie – podsumował Taemin, a ja pokręciłem z rozbawieniem głową, odporny na tego typu stwierdzenia.

- A ty najurokliwszą marudą, jaką znam – odparłem z uśmiechem, zaskarbiając sobie kolejne niebezpieczne spojrzenie. Chłopak już otworzył usta, żeby jakoś się odgryźć, kiedy naszym oczom ukazała się wreszcie znajoma witryna pracowni krawieckiej. Taemin nie wydobył z siebie głosu, tylko gwałtownie wciągnął powietrze, po czym przypadł do mojego boku, rękami obejmując moje ramię.

- Jesteś pewny, że nie chcesz ze mną wejść? – zapytał dużo milszym tonem, niż chwilę temu, pozwalając mi nawet dostrzec błagalny wyraz swoich oczu. Pocałowałem go w czoło i poklepałem pokrzepiająco po dłoni.

- Dobrze wiesz, że to nie moja rola – odpowiedziałem, posyłając mu przepraszający uśmiech. – To nie będzie takie straszne, zobaczysz – dodałem uspokajającym tonem.

- Łatwo ci powiedzieć… - mruknął Taemin, a w jego głosie pobrzmiało nagłe zmęczenie. – Wciąż pamiętam jaki był wściekły, kiedy mu powiedziałem, że Sagi nie istnieje. – Chłopak mimowolnie wzdrygnął się na tę myśl. – Wściekły i… zraniony. – Taemin uniósł na mnie smutne, bezradne spojrzenie. – Nie chcę znów tego widzieć… Bo dobrze wiem, że to moja wina.

- Rozmawialiśmy już o tym – odparłem z powagą. – Każdy popełnia błędy. Rzecz w tym, żeby mieć odwagę je naprawiać. – Kojącym gestem pogładziłem go po policzku, po czym uśmiechnąłem się ciepło. – Pójdziesz tam i dowiedziesz światu, że Lee Taemin posiada w sobie tę siłę.

- Wiesz Minho… - Na ustach chłopaka zaigrał nikły cień uśmiechu. – Może i nie jesteś najgorszym chłopakiem na świecie… - Słysząc powracający do jego wypowiedzi, żartobliwy ton, pokiwałem skwapliwie głową.

- Jestem najlepszy. Bo jestem twój – stwierdziłem bez cienia skromności, na co Taemin wywrócił oczami i lekko uderzył mnie w ramię. Następnie wziął głęboki wdech i puścił moją rękę, z nową odwagą ruszając, by stawić czoła swoim własnym błędom.

~*~

- Wow… - Przysiadłem na skraju prowadzących do wozu stopni, gwałtownie mrugając oczami, jakby nie do końca wierząc w to, co widzę.

- Zareagowałem podobnie, kiedy to zobaczyłem – powiedział Taemin z rozbawieniem, przyzywając mnie gestem dłoni. Podniosłem się z miejsca i podszedłem bliżej, w dalszym ciągu z niedowierzaniem spoglądając na przytaszczony przez niego, podłużny wieszak z ubraniami. Był wyposażony w kółka, więc Taemin bez problemu mógł przetransportować go od zakładu krawieckiego, aż do naszego wozu. Co budziło jednak największe zaskoczenie, to ilość podarowanych nam strojów. Chwyciłem w dłoń jeden z kostiumów, w zachwycie przyglądając się pięknym, profesjonalnie wyhaftowanym wzorom. Nie potrzebna była przymiarka, nawet na oko mogłem dostrzec, że dany strój idealnie pasowałby na Taemina. I było ich więcej. A każdy zjawiskowy, wykonany niewątpliwie przez mistrza fachu. Na wieszaku znalazły się również większe kostiumy, zapewne stworzone z myślą o mnie. Przez chwilę zafascynowany wodziłem po nich dłonią, po czym uniosłem wzrok na stojącego obok Taemina.

- Coś mi się zdaje, że Moonkyu wcale nie miał ich na zbyciu… - Jeszcze raz przesunąłem dłonią po gładkim materiale jednego z rękawów. – Uszył je specjalnie dla nas – mówiąc to, wolałem nawet nie zastanawiać się, ile pracy, czasu i materiałów musiało go kosztować stworzenie tak pokaźnej kolekcji kostiumów, którą nie wzgardziłby nawet dyrektor miejskiego teatru.

- Powiedział, że to prezent na znak przyjaźni – wyjaśnił Taemin, również w zamyśleniu wodząc palcami po ornamentach haftów. – Mówiłem mu, że to zbyt wiele, ale był okropnie uparty. Chciał, żeby te stroje stanowiły pamiątkę po nim. – Chłopak uśmiechnął się krzywo. – Zażartował, że chyba zanadto przywykł do ubierania mnie i nie potrafił tak po prostu przestać szyć kolejnych strojów… - Taemin zerknął na mnie przelotnie, po czym znów spuścił wzrok na stroje. – Chciałem mu się jakoś odwdzięczyć… Podarować mu należące do Sagi perły, albo fiolkę perfum… – Chłopak zawahał się. – …ale on poprosił o coś innego…

- O co? – zapytałem ostrożnie, aż nazbyt wyraźnie czując ciężar taeminowych myśli. Chłopak jeszcze przez chwilę milczał, aż w końcu westchnął, zmęczony.

- Poprosił, żebym go przytulił. Jeden jedyny raz. Na pożegnanie – powiedział cicho. I choć słyszałem w tych słowach smutek, jego oczy wreszcie przybrały spokojny wyraz. Rozmowa z Moonkyu oczyściła je z tego dręczącego poczucia winy, które czasem nie dawało mu spać po nocach. Taemin z pewnością nie zamierzał o naszym krawcu zapomnieć. Wiedziałem jednak, że przebaczenie ze strony Moonkyu, zdjęło ogromny ciężar z jego barków. Byłem naszemu znajomemu niezmiernie wdzięczny za okazaną wyrozumiałość. Przede wszystkim jednak byłem dumny z Lee Taemina. Bo stawił czoła własnej przeszłości. I wyszedł z tego starcia jako zwycięzca.

~*~

- Tym razem z pewnością nie pomyliliśmy adresu… - mruknąłem pod nosem, zadzierając głowę do góry i gubiąc wzrok w bogato zdobionej fasadzie posiadłości rodziny Kim. Choć bywałem tu już kilka razy w przeszłości, przez miniony rok zdążyłem w jeszcze większym stopniu odwyknąć od tego typu opływających w luksusy i elegancję wnętrz. Dlatego z cichą fascynacją oglądałem ten piękny budynek, rad z faktu, że teraz urzęduje w nim godna tego osoba.

Nie uzyskawszy odpowiedzi, zerknąłem w bok. Taemin nie wydawał się podzielać mojego zachwytu nad piękną architekturą. Jego dłonie wodziły od związanych w kitkę włosów, przez kołnierzyk koszuli, aż po mankiety rękawów. Uniosłem brwi, a on pochwycił moje spojrzenie i zrobił poważną minę.

- Jak wyglądam? – zapytał rzeczowym tonem, zupełnie zbijając mnie z tropu. Nie zadawał tego typu pytań nawet kiedy szykował się na randkę, albo kiedy przymierzał nowo nabyty kostium. Nie przeszkadzało mi to oczywiście we własnowolnym komplementowaniu jego wizerunku. Sam z siebie jednak nigdy nie pytał. Widząc moją konsternację, chłopak zrobił zniecierpliwioną minę. – Czy wyglądam… no wiesz… porządnie? – dodał dużo mniej pewnym tonem głosu, niż chwilę temu.

- Porządnie? – Teraz jego zachowanie stało się dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe. Widziałem jednak po wyrazie jego oczu, jak bardzo zależy mu na odpowiedzi. Zrobiłem więc krok w przód i nie zadając więcej pytań zacząłem poprawiać nieco zmierzwione włosy chłopaka. Taemin przez chwilę przyjmował to w milczeniu, ale mogłem wyczuć w jego postawie wahanie, jak zawsze gdy zastanawiał się czy powinien podzielić się ze mną swoimi przemyśleniami. W końcu upór przegrał i chłopak wziął głębszy wdech.

- Sodam powiedziała, że Taesun byłby ze mnie dumny – wyrzucił z siebie, spuszczając wzrok. Dobrze pamiętałem moment, w którym panienka Kim skierowała do niego te słowa. Pamiętałem też, jak wielkie wrażenie na nim wywarły. Najwyraźniej wciąż wiele dla niego znaczyły. – Zamierzam dowieść, że się nie myliła… - stwierdził twardym tonem, dużo pewniej niż kiedyś, jakby dopiero z czasem w pełni zrozumiał, że naprawdę zasługuje na tę pochwałę.

- Jestem pewien, że Sodam nie zmieniłaby swojego zdania w tej kwestii nawet, jeśli przyszedłbyś do niej ubrany w wór na ziemniaki… – stwierdziłem, zaskarbiając sobie zirytowane spojrzenie. – Ale tak, wyglądasz bardzo porządnie – oświadczyłem, po czym poprawiłem jeszcze jego odrobinę przekrzywiony kołnierzyk i posłałem mu olśniewający uśmiech. – Jak na mojego chłopaka przystało – dodałem przekornie, na co Taemin wywrócił oczami. – A teraz, jeśli pozwolisz… - Zaoferowałem mu ramię, a on zgodnie z sugestią je chwycił, i chwilę później przemierzaliśmy jasno oświetlony hall, prowadzeni przez służbę w głąb posiadłości.

Może to mylne wrażenie, ale owo wielkie, eleganckie domostwo wydało mi się dużo cieplejsze i przyjaźniejsze, niż jeszcze rok temu. Zupełnie, jakby te niegdyś puste, smutne i zimne korytarze na dobre zapomniały o rządach szalonego króla, przyzwyczajając się do energicznego tupotu dziecięcych stóp. Zupełnie, jakby te ciche ściany z czasem nauczyły się odbijać dźwięk śmiechu. Zupełnie, jakby te jaśniejące klosze lamp na powrót przypomniały sobie jasność czyjegoś uśmiechu. Stara rezydencja zdawała się tętnić życiem, jak nigdy dotąd. Byłem dumny mając świadomość, że w pewnym stopniu przyczyniłem się do obecnego stanu rzeczy.

Drzwi bawialni stanęły dla nas otworem, a ja puściłem Taemina przodem, samemu podążając tuż za nim. Obszerny pokój, w którym się znaleźliśmy, nie zmienił się zbyt wiele od naszej ostatniej wizyty. Na stoliku do kawy stał znajomy, miniaturowy model układu słonecznego. Na szafkach i etażerkach wciąż lśniły dziesiątki bibelotów, a na ścianach wciąż pyszniły się wykwintne tapety. I tylko dziewczyna zasiadająca pośród całego tego przepychu, wydała mi się nieco inna. Jej oczy lśniły jaśniej, a uśmiech dawał więcej ciepła. Kim Sodam przypominała mi niegdyś władczynię rozpadającego się zamku. Teraz wciąż była w moich oczach królową. Swoją nową posiadłość zbudowała zaś na fundamentach matczynej miłości. I byłem pewien, że zarządza nią najlepiej, jak potrafi.

Dziewczyna posłała nam radosne spojrzenie i gestem dłoni zaprosiła do stolika.

- Cóż za zaszczyt mnie spotyka, mogąc gościć dwóch najznamienitszych aktorów w kraju – powiedziała półżartobliwym tonem, czekając aż obaj usadowimy się na fotelach.

- Widziała panienka nasze przedstawienie? – zapytałem uprzejmym tonem, jak zwykle nieco onieśmielony jej obecnością.

- Naturalnie. – Dziewczyna posłała nam pełne aprobaty spojrzenie, jednocześnie zajmując się nieodłącznym nalewaniem herbaty do filiżanek. Intensywny aromat uwolnił się w smugach pary, naraz przypominając mi, jak dawno nie miałem okazji pić nic tak dobrego. Życie wolnego ducha miało swoje wady. Nie zamieniłbym go jednak na żadne inne. – To było pierwszorzędne widowisko – pochwaliła nas szczerze, wręcz z dumą. – I nie tylko mnie się podobało… - dodała ze znaczącym uśmiechem, kierując te słowa szczególnie do Taemina.

- Yoogeun też oglądał? – ożywił się chłopak, w mig podchwytując aluzję i naraz gubiąc poważną minę, którą przybierał od początku spotkania. Zaśmiałem się cicho, widząc pełne zaciekawienia iskierki, które rozmigotały się w jego oczach. Kto by pomyślał, że Lee Taemin tak stęskni się za tym irytującym go na każdym kroku brzdącem?

- Oglądał to mało powiedziane – stwierdziła Sodam z rozbawieniem, a ciepły, czuły blask na powrót wypełnił jej oczy. – W pewnym momencie wręcz chciał wbiec na scenę i również wziąć udział w spektaklu.

- Coś mu jednak po nas zostało – skomentowałem żartobliwie, ale Taemin pozostał spięty, najwyraźniej wciąż nie czując się komfortowo w roli wujka.

- Rośnie zdrowo? – zapytał rzeczowym tonem, najwyraźniej starając się zignorować fakt, jak dziwnie brzmią tego typu pytania w jego ustach. Sodam zdawała się jednak rozumieć, jak ciężko przychodzi mu takie bezpośrednie okazywanie troski, więc bez zbędnych komentarzy pokiwała głową, pozwalając Taeminowi nieco się rozluźnić. Wyrażająca zmartwienie zmarszczka wciąż jednak nie zniknęła z jego czoła. – Czy on… - Chłopak zawahał się, zaciskając dłoń na uszku swojej filiżanki. – Czy on nas w ogóle pamięta? – zapytał niepewnym tonem, zerkając na Sodam przelotnie, i znów wbijając wzrok w swoją herbatę. Dziewczyna posłała mu pełne zrozumienia spojrzenie, po czym uśmiechnęła się łagodnie.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sami się o tym przekonacie – oznajmiła z prostotą. – Póki co mój synek śpi, ale przypuszczam, że przybiegnie tu, kiedy tylko się obudzi. – Sodam uśmiechnęła się czule, jednocześnie, według swojego zwyczaju, wodząc palcem po krawędzi filiżanki. – Wtedy będziecie mieli okazję dokładnie mu o sobie przypomnieć. – Słysząc te słowa, Taemin pokiwał głową z wdzięcznością.

- Tylko by spróbował o nas zapomnieć, gagatek jeden – skwitowałem z przekorą, na co siedzący obok chłopak szturchnął mnie w ramię i posłał mi karcące spojrzenie, najwyraźniej zbyt skupiony na swojej roli porządnego wujka, żeby pamiętać, że on sam w przeszłości znacznie częściej dopuszczał się tego typu stwierdzeń, niż ja. Odpowiedziałem mu więc jeszcze szerszym, rozbawionym uśmiechem, na co chłopak wywrócił oczami.

Sodam obserwowała nasze zachowanie z graniczącą o rozczulenie sympatią. Widząc to, Taemin speszył się i wbił wzrok w swoją filiżankę, naraz szalenie dużo uwagi poświęcając wymalowanym na porcelanowej powierzchni roślinnym motywom. Z rozbawionym uśmiechem uniosłem głowę, napotykając spojrzenie Sodam. Moonkyu nie był jedyną osobą, która poleciła mi opiekować się Lee Taeminem. Dobrze pamiętałem powierzoną mi przez pannę Kim misję. I widząc teraz jej pełne wdzięczności spojrzenie oraz nieznaczne, pełniące funkcję podziękowania, skinięcie, wiedziałem, że wywiązałem się z postawionego przede mną zadania. Sodam nigdy nie była osobą, której trzeba było tłumaczyć stan rzeczy. Wystarczyły jej moje uśmiechy i sposób, w jaki Taemin na mnie patrzył, żeby zrozumiała, że jesteśmy szczęśliwi.

- Muszę zadać jeszcze jedno pytanie – odezwał się znad swojej filiżanki Taemin. Szczególna, harda nuta w jego głosie zwróciła zarówno moją, jak i Sodam uwagę. Chłopak uniósł wzrok, tym razem zdeterminowany. – Co z nim? – powiedział krótko, a oczy naszej gospodyni mimowolnie pociemniały, nadając uśmiechowi smutnego wyrazu. Bo choć Taemin nie sprecyzował, o czym mówi, wszyscy dobrze wiedzieliśmy, kim jest on. Dało się to wyczuć w ciężarze, z jakim wybrzmiało jego pytanie.

Sodam pełnym gracji gestem nakazała pokojówce wynieść pusty dzbanek i filiżanki, po czym skupiła wzrok na wciąż stojącym po prawej stronie stolika modelu układu słonecznego. W milczeniu przesunęła ozdobę na środek blatu, pozwalając nam dostrzec każdy jej detal. Dopiero teraz zauważyłem, że model nie składał się z samego drewna, a metalowa podstawa zapewne kryła w sobie mechanizm, wprawiający układ słoneczny w ruch. Precyzja, z jaką wykonano każdy zdobniczy szczegół sprawiała, że ozdoba stanowiła miniaturowe dzieło sztuki. Znałem jednak Kim Sodam na tyle, żeby spodziewać się nietypowego celu, w jakim posłuży się zwykłym elementem dekoracji. Do perfekcji opanowała imponującą sztukę operowania rekwizytami.

- Żeby zrozumieć sytuację mojego brata, musicie przyjrzeć się tej smutnej, małej Ziemi, która bezradnie krąży po swojej orbicie – odezwała się Sodam, nie unosząc wzroku, całą uwagę koncentrując na modelu. – Obraca się i wiruje, zapatrzona w centrum swojego wszechświata, bez którego nie potrafi żyć. Które kocha z całych sił – wypowiadane przez dziewczynę słowa nabrały miękkiego wyrazu, jak zawsze, kiedy mówiła o swoim bracie. Delikatnie pchnęła symbolizującą Ziemię kulę, ręcznie wprawiając ją w ruch wokół złotego środka modelu.

- Zatem… - zmarszczyłem brwi, przyglądając się kolejnym obrotom Ziemi. – Czym jest Słońce?

- Sodam – odparł Taemin natychmiastowo. Zerknąłem na niego, zaskoczony, ale chłopak był zbyt skoncentrowany na wirującej kuli, żeby to zauważyć. – Sodam jest jego słońcem – dodał z dziwną dozą zrozumienia, którego zazwyczaj nie okazywał względem Kim Jonghyuna. Gospodyni uśmiechnęła się nieznacznie i pokiwała głową twierdząco.

- Słońce nadaje rytm życiu Ziemi – powiedziała, wracając do przerwanej, metaforycznej narracji. – Ale to nie jedyne światło, jakie ona widzi. – Dziewczyna łagodnym gestem zatrzymała kręcący się model, i czubkiem palca wskazała nam małą kulkę, zawieszoną na niewielkiej, okalającej Ziemię orbicie. – Jest jeszcze inne, dużo bledsze, odbijające i zniekształcające blask Słońca. Krąży wokół Ziemi i zalewa ją złudną, cienistą jasnością, ilekroć Słońca nie ma w pobliżu. Przynosi z sobą mrok, a zrodzone pod osłoną nocy myśli są nikczemne i prowadzą ku zgubie…

- Księżyc to zemsta – odezwał się Taemin, najwyraźniej pojmując zainicjowaną przez Sodam wizualizację dużo lepiej, niż ja sam. Dziewczyna ponownie przyznała mu rację, najwyraźniej zadowolona z faktu, że znalazła kolejnego pilnego słuchacza. Kiedy znów spojrzała na model, jej wyraz twarzy się zmienił.

- Wyobraźcie sobie teraz, że wasze przedstawienie i późniejsze zamknięcie mojego brata w więzieniu było niczym planetoida uderzająca w Księżyc – powiedziała Sodam, gwałtownie stukając czubkiem palca we wspomnianą kulkę i strącając ją z obręczy orbity. Miniaturowy Księżyc hałaśliwie potoczył się ku krawędzi stolika, nie zdążył jednak uderzyć o podłogę, bo Taemin w porę go pochwycił. W zamyśleniu obrócił kulkę w dłoni. Kwestia zemsty była mu od zawsze znacznie bliższa, niż mnie. Kiedyś on również jej pragnął, kiedyś i jego księżycowe noce pełne były plugawych, nienawistnych myśli. Teraz jednak, ściskając niewielką kulkę w dłoni, spoglądał na nią z wrogością, wręcz z odrazą. Bo zdążył już zrozumieć, że zemsta przynosi jedynie zgubę.

- Noce bez Księżyca są jeszcze ciemniejsze – zauważył cichym głosem, nie unosząc wzroku, jakby nie chciał pozwolić mi zobaczyć, co dzieje się w jego oczach.

- Ciemne, przerażające, a przede wszystkim puste. – Sodam dziwnie czułym gestem pogładziła miniaturową Ziemię. – Takie właśnie stało się życie Jonghyuna, kiedy zniknęło z niego to dziwne, nadające nocom sens światło, które zwykł traktować, jak coś niezbędnego do funkcjonowania. Bez kierującej jego działaniami zemsty zmienił się w pustą, drewnianą kulkę, która przez cały ten czas jedynie udawała prawdziwą planetę. – Dziewczyna posłała miniaturowej Ziemi ostatni uśmiech, jakby chwilowo się z nią żegnając, po czym odsunęła model na bok, na powrót skupiając wzrok na swoich gościach. – Rozumiecie już teraz chyba, w jakiej sytuacji znalazł się mój brat i możecie sobie wyobrazić, jak ciężkie były pierwsze miesiące po pamiętnym przedstawieniu – powiedziała, naraz wyglądając na dużo bardziej zmęczoną, niż jeszcze chwilę temu.

- Czy wyciągnął z naszego spektaklu jakiekolwiek wnioski? – zapytałem niepewnie, doskonale pamiętając, że to właśnie na życzenie Sodam rozwiązaliśmy całą sprawę w tak niekonwencjonalny, zaprawiony o naukę moralną sposób.

- Jestem pewna, że tak… - Dziewczyna zawahała się. – Nawet jeśli się nimi ze mną nie dzielił…

- Nie rozmawialiście? – odezwał się Taemin, odkładając na blat drewniany Księżyc i spoglądając na Sodam ze zmarszczonymi brwiami.

- Ja z nim codziennie. On ze mną rzadko i z wahaniem. – Sodam uśmiechnęła się smutno, nie kryjąc bolesnego błysku w oczach. – Trudno mu się dziwić. Zdradziłam go – wypowiedziała te słowa tak ciężko i bezradnie, że przez chwilę miałem ochotę pokrzepiająco poklepać ją po plecach. Kim Sodam nigdy nie była jednak kobietą, którą trzeba było pocieszać. Bezradność szybko zniknęła z jej spojrzenia, kiedy dziewczyna nieznacznie wyprostowała plecy, i posłała nam pełen nowej siły uśmiech. – Tak było do czasu. Wszystko jednak zmieniło się, dzięki waszemu przyjacielowi…

- Przyjacielowi? – powtórzyłem, unosząc brwi i wymieniając z Taeminem zaskoczone spojrzenia. Sodam posłała nam zagadkowy uśmiech.

- Kim Kibum to niezwykle ciekawski człowiek. Ale o tym niewątpliwie doskonale już wiecie… - oznajmiła ze swego rodzaju sympatią w głosie.

- Kibum? Co on ma z tym wspólnego? – Widząc naszą dezorientację, Sodam zasłoniła usta dłonią i zaśmiała się cicho.

- Zgaduję, że wam nie powiedział – podsumowała, a w jej oczach znów dostrzegłem ten znajomy, specyficzny błysk, wskazujący na to, że wie dużo więcej, niż my. – Zapewne obawiał się reakcji. – Sodam złożyła ręce na kolanach i posłała nam poważne, intensywne spojrzenie. – Mój brat przez długi czas oglądał ciemne, puste niebo. Był w tym mroku tak zagubiony, że nawet Słońce nie było w stanie przywrócić mu jasności. Aż pewnego dnia pojawił się ktoś, kto zaczął powoli i subtelnie rozpalać zapomniane gwiazdy na jego nocnym niebie. Tym kimś jest właśnie wasz przyjaciel. – Wpatrywałem się w Sodam zszokowany, nie potrafiąc do końca przyswoić jej słów. Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie, a jej oczy zabarwiły się zrozumieniem. – Wiem, że to może być dla was duże zaskoczenie. Ale rok to ogromna ilość czasu. Wystarczająco długa, by powstał nowy wątek w historii, a dawni aktorzy odnaleźli odmienne role – wyjaśniła, swoim zwyczajem odwołując się do teatralnej metafory, która zawsze najlepiej do mnie przemawiała. Zawahałem się, niepewien, czy naprawdę chcę znać ten niespodziewany wątek. Zerknąłem na milczącego Taemina, ale jego spojrzenie wyrażało taką samą dezorientację, jak ta, którą ja sam czułem. Kiedy jednak ponownie zwróciłem wzrok ku Sodam, imponujący błysk w jej oczach przypominał mi, że przecież mam do czynienia z najlepszą narratorką, jaką znam. Że mogę jej opowieści zaufać.

- Więc jaka rola przypadła Kibumowi? – zapytałem w końcu ostrożnie, wywołując psotne iskierki w spojrzeniu narratorki.

- Dyskutant, polemista, interlokutor... do postawy waszego przyjaciela pasuje wiele wyszukanych słów. Najprościej będzie jednak określić go mianem rozmówcy. Kim Kibum to szczery i bezpośredni człowiek. A jego słowa potrafią mieć niesamowitą wartość – powiedziała Sodam, a ja w zamyśleniu pokiwałem głową. Jej wypowiedź była trafna, sam nieraz doświadczyłem zdolności Kibuma do prowadzenia rozmów. Bez jego rozsądnych, ostrych słów zapewne z wielkim opóźnieniem uświadomiłbym sobie niejedną ważną sprawę.

- Zatem… Kibum prowadził rozmowy z Jonghyunem? – upewniłem się, na co niespodziewanie odpowiedziało mi stłumione parsknięcie z boku.

- Prędzej ochrzaniał go z góry do dołu… – skwitował dobitnie Taemin, dopiero po chwili przypominając sobie, że chciał zachowywać się porządnie. Prędko przywołał na twarz poważną minę, udając, że wypowiedziane słowa nie należą do niego. Sodam obserwowała to z rosnącym rozbawieniem.

- Obaj macie rację – powiedziała, kiwając głową. – Musicie zrozumieć, że Jonghyun nie nawykł do tak prostolinijnego traktowania. Majątek rósł, wpływy się poszerzały. Przez wiele lat ludzie nie mieli odwagi wchodzić mu w drogę… Tymczasem Kibum…

- Postanowił przemówić mu do słuchu – dokończyłem za nią, naraz niepewien, czy niedowierzanie w moim głosie wkrótce przerodzi się w oburzenie, czy też raczej w podziw.

- Jak do tego doszło? – zapytał powoli Taemin, najwyraźniej również wahając się, jak powinien się do tej sytuacji ustosunkować. Na te słowa Sodam uśmiechnęła się ze szczególną dozą sympatii.

- Niedługo po tym, jak wyjechaliście, wasz przyjaciel niespodziewanie mnie odwiedził – powiedziała szczególnie miękkim tonem. – A raczej mojego synka, nie mnie. Przyszedł się z nim pobawić.

- Ktoś tu się mocno wczuł w rolę wujka – skomentowałem, rozbawiony. Yoogeun był zdradliwym cwaniakiem, a jakimś cudem i tak potrafił wszystkich okręcić sobie wokół palca. Najwyraźniej mój przyjaciel nie był wyjątkiem. – Kto by pomyślał, że Kibum aż tak się za nim stęskni… - dodałem, wywołując prychnięcie siedzącego obok mnie chłopaka.

- Moim zdaniem Kibum po prostu nie wiedział, co ze sobą zrobić, nie musząc dłużej cię niańczyć – stwierdził poważnym tonem, posyłając mi jednak na wskroś złośliwe spojrzenie. – Dlatego postanowił dalej spełniać się jako opiekunka do dzieci…

- Czy ty sugerujesz, że jestem dzieckiem?

- Ja nie muszę nic sugerować. To potwierdzony fakt.

- Potwierdzony? Niby w jaki sposób potwierdzony?

- A w taki, że…

Naszą uroczą wymianę zdań przerwał cichy, dźwięczny śmiech obserwującej nas dziewczyny. Spojrzałem na nią zaskoczony, naraz uświadamiając sobie, że to pierwszy raz, kiedy widzę ją tak radosną i pełną swobody. I był to, doprawdy, piękny widok. Nic dziwnego, że wdzięki Kim Sodam były w stanie w takim stopniu skraść wrażliwe serce Lee Taesuna. Cieszyłem się, że mimo doświadczonych tragedii, jej oczy potrafiły na powrót przybrać czystą barwę szczęścia.

- Nic dziwnego, że Kibum nudził się, kiedy wyjechaliście – powiedziała dziewczyna, ostatnie tony rozbawienia wprawnie przykrywając ponownym wyrazem skupienia. Doskonale znałem ten wyraz. Był sygnałem, że Kim Sodam powraca do swojej opowieści. – Po jakimś czasie przypadkowych wizyt, zaczął przychodzić regularnie. Yoogeun go uwielbia, potrafią się razem bawić godzinami – powiedziała pełnym rozczulenia tonem. – Zdarzało się, że Kibum zostawał na herbacie. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Czasem po prostu o pogodzie. Czasem o planach na przyszłość. Czasem o przeszłości. I przypuszczam, że to właśnie w tym miejscu powoli zaczął kształtować się nowy wątek historii.


- Wypytywał panienkę o Jonghyuna? – odezwałem się z niedowierzaniem, ale Sodam pokręciła głową przecząco.

- Przypuszczam, że dobrze wiecie, jaki jest Kibum. Mimo całej swojej szczerości i bezpośredniości, potrafi w zadziwiający wręcz sposób trzymać się zasad dobrego taktu i nie wykraczać poza swoje granice… A mimo to widziałam niezaprzeczalną ciekawość w jego oczach, ilekroć mimochodem napomykałam coś o bracie…

Słowa Sodam sprawiły, że naraz przypomniała mi się sytuacja sprzed wielu miesięcy, mająca miejsce w przeddzień wielkiego przedstawienia. Dotąd pamiętałem, że Kibum nazwał samego siebie naiwnym, bo nie potrafił patrzeć na pana Kim, jak na czarny charakter tej opowieści. Mój przyjaciel już wtedy zdawał się być zaintrygowany postacią Jonghyuna. A doskonale wiedziałem, że kiedy Kim Kibum jest czymś zaintrygowany, nie spocznie, póki nie dotrze do sedna sprawy. Gdy to sobie uświadomiłem, opowieść Sodam nagle zaczęła nabierać coraz więcej sensu.

- Był to ten szczególny rodzaj ciekawości, który w pewnym momencie sprawił, że sama z siebie zaczęłam opowiadać mu coraz więcej – kontynuowała dziewczyna, z rozbawieniem kręcąc głową nad własnym postepowaniem. – Aż pewnego razu nadszedł ten przełomowy dzień. Dzień mojej bezradności. – Delikatne zmarszczki w kącikach oczu Sodam nieco się uwydatniły, a uśmiech przybrał smutniejszego wyrazu. – Jonghyun nie chciał jeść, nie chciał rozmawiać, niewiele sypiał. Sytuacja była coraz gorsza. Nie wiedziałam, co robić. I wtedy znów pojawił się wasz przyjaciel. Od dawna wiedziałam, że gdyby mógł, najchętniej poszedłby ze mną i porozmawiał z Jonghyunem osobiście. Wcześniej odpychałam od siebie taką możliwość, ale tamtego konkretnego dnia pomyślałam, że może warto spróbować… - Sodam na moment zamilkła, w zamyśleniu spoglądając w okno. Jej ramiona nieco się przygarbiły, na wspomnienie ciężkiej sytuacji, a oczy znów nabrały tej smutnej, ciemnej barwy, właściwej poczuciu winy. – Więc dałam mu tę szansę.

- Podziałało? – zapytał Taemin, a Sodam ocknęła się z zadumy i zwróciła na nas spojrzenie.

- Początkowo Kibum nie ingerował. Przez całe spotkanie stał z tyłu. Milczał. Obserwował. Myślałam nawet, że pożałował decyzji o przybyciu tam razem ze mną. Jonghyun naprawdę nie prezentował się świetnie, siedząc w ciszy i wpatrując się w sufit. Dobrze wiedziałam, że pierwszy szok po przedstawieniu już dawno minął, i obecnie mój brat z czystej upartości mnie ignorował. Jakby wciąż nie potrafił zdecydować, czy ma widzieć we mnie zdrajcę i wroga, czy też może choć raz posłuchać tego, co do niego mówię. Zrezygnowana, w końcu skierowałam się do wyjścia. Kibum nie od razu poszedł w moje ślady. Zatrzymał się, żeby coś Jonghyunowi powiedzieć. – Sodam pokręciła głową, a jej spojrzenie pozostało nieodgadnione. – Do tej pory nie wiem, co to było. Ale sprawiło, że przez następnych kilka dni mój brat był jeszcze bardziej zamyślony, niż dotychczas. Mało tego, ilekroć przychodziłam w odwiedziny, jego wzrok przez chwilę wodził za moimi plecami, jakby w poszukiwaniu tego dziwnego mężczyzny, którego słowa najwyraźniej wciąż rozpamiętywał. Na widok jego braku, za każdym razem w oczach Jonghyuna błyskało rozczarowanie, które szybko pokrywał kolejną obojętną miną…

- Przyprowadziłaś go ponownie? – zapytałem, stopniowo uświadamiając sobie, jak wiele Kibum przed nami zataił. Nie dziwiłem mu się jednak. Pewne wątki opowieści potrzebują odpowiedniego czasu, żeby wyjść na jaw i uzyskać zrozumienie. A Kim Sodam z pewnością była najlepszą osobą do rozplątywania zagmatwanych zawirowań opowieści.

- Raz, drugi, trzeci – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się łagodnie. – W pewnym momencie zaczął chodzić ze mną na niemal każdą wizytę. Zdarzyło się nawet, że Jonghyun sam poprosił mnie, żebym znów go przyprowadziła.

- Rozmawiali? – Taemin spoglądał na Sodam w skupieniu, najwyraźniej porządkując nowe informacje w głowie.

- Z początku wyglądało to tak, jak podczas pierwszego spotkania. Kibum zawsze zachowywał milczenie, dopiero pod koniec wizyty rzucając kolejną trafną uwagą. Zmuszając Jonghyuna do myślenia. To było najlepsze, co mógł dla niego zrobić. Mój brat nie słuchał wykładów i kazań, przemów i pogadanek. Nie przyjmował do siebie niczego, co próbowałam mu uświadomić. Kibum natomiast, nie wmawiał mu nic. On tylko komentował. Czasem pytał. Sprawiał, że Jonghyun sam musiał znaleźć rozwiązania, sam szukać odpowiedzi. Sam zrozumieć swoje błędy. – W oczach Sodam dostrzegłem podziw. Podziw i wdzięczność. – Kibum nim potrząsnął. Wyrwał go z odrętwienia. Wytyczył na ciemnym niebie nowe ścieżki gwiazd, pokazując mu, w którą stronę ma iść, przypominając mu, co jest ważne, subtelnie rozjaśniając mrok, panujący w jego umyśle. Kibum go uratował.

Ostatnie słowa wybrzmiały dziwnie podniośle, na moment sprowadzając na naszą trójkę pełną zadumy ciszę. Kim Jonghyun od zawsze był dla mnie odległą, abstrakcyjną figurą, tylko czasem nabierającą bardziej ludzkich kształtów. I to był właśnie jeden z tych momentów. Bo w pełni zobaczyłem tragedię człowieka, który przez tyle lat kierował się jedynie pragnieniem zemsty, a który teraz od nowa musiał nauczyć się żyć. I z zaskoczeniem odkryłem w sobie szczerą nadzieję, że Kibum mu w tym pomoże. Że dzięki niemu Jonghyun przestanie wreszcie wypatrywać na nocnym niebie Księżyca, zamiast tego na nowo dostrzegając zapomniany blask gwiazd. Że pozwoli słonecznemu światłu znów rozpalić ciepło w sercu.

Zerknąłem na siedzącego obok Taemina, zastanawiając się, co on sądzi o tej sprawie. Chłopak zdawał się być głęboko zamyślony, ale kiedy uniósł wzrok, w jego oczach nie dostrzegłem dawnej nienawiści. Mimo wahania, Taemin nieznacznie skinął głową, na znak, że zamierza dać Kim Jonghyunowi szansę. Sodam uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, po czym przybrała rzeczową minę.

- Myślę, że dość na dzisiaj opowieści – stwierdziła, spoglądając na stojący pod ścianą, rzeźbiony zegar. – Przypuszczam, że mój syn już nie śpi i lada moment będziecie mieli ręce pełne roboty – zaśmiała się dźwięcznie, wstając i gestem wskazując nam otwarte przez pokojówkę drzwi. Zgodnie z sugestią, ruszyłem w tamtą stronę, ale Taemin nie podążył za mną. Przystanąłem i zerknąłem przez ramię. Chłopak wciąż tkwił przy stole, wymieniając z Sodam dziwne spojrzenie.

- Widziałam się dziś z twoim bratem – wybrzmiały ciche słowa, na dźwięk których Taemin spuścił wzrok. – Myślę, że ty też powinieneś… - dodała Sodam łagodnie i bez nacisku. Dziewczyna dziwnie opiekuńczym gestem położyła dłoń na jego ramieniu, w końcu sprawiając, że chłopak skinął głową.

Następnie odwrócił się i ruszył w ślad za mną. Kiedy uniósł wzrok i napotkał moje uważne spojrzenie, zagryzł wargę, zachowując milczenie. Zamierzałem go o to zapytać, ale wtem na korytarzu rozległy się drobne, hałaśliwe kroki,  i już chwilę później do bawialni zaglądała para dużych, dziecięcych oczu.

- Jak się spało, skarbie? – zapytała Sodam, zachęcającym gestem zapraszając malucha do środka. Yoogeun zrobił kilka niepewnych kroków, przyglądając się dwóm gościom z niejaką konsternacją. Chłopiec znacznie urósł od zeszłego roku. Równo przystrzyżone włosy nie zasłaniały mu już pola widzenia, a schludne ubranko utwierdzało w przekonaniu, że mama dobrze o niego dba. Wpatrzone w nas, zdumione oczy jeszcze mocniej przypominały te należące do Sodam. Zaskoczyła mnie jednak nowa, wcześniej nie tak wyraźna cecha wyglądu, która sprawiła, że zacząłem zastanawiać się, w jakim stopniu Taemin i Taesun byli do siebie podobni. Bo uśmiech, którym po chwili milczenia obdarował nas Yoogeun, wydał mi się aż nazbyt znajomy.

- Hyung! – zawołał chłopiec, jakby naraz przypominając sobie, kim są ci dziwni goście, którzy tak dawno go nie odwiedzali. W oka mgnieniu do mnie podbiegł i chwilę później wygodnie usadowił się w moich ramionach.

- Tak urosłeś, że prawie cię nie poznałem, kawalerze – powiedziałem, pieszczotliwie czochrając włosy malca, który zaczął chichotać pod nosem i bawić się spinkami na moich mankietach.

Zerknąłem na stojącego obok Taemina, dostrzegając trudne do zatuszowania rozczarowanie w jego spojrzeniu. Trąciłem Yoogeuna w ramię i udawanym dyskretnym gestem wskazałem mu jego wujka. – Hej, a o swojej noonie zapomniałeś? – szepnąłem mu konspiracyjnie na ucho. Chłopiec pokręcił przecząco głową, i zmusił mnie do postawienia go z powrotem na ziemi.


Kiedy stanął przed Taeminem i popatrzył mu w oczy, mina chłopca nabrała dziwnie poważnego wyrazu. Starszy posłał mi przelotne, spanikowane spojrzenie, ale wtedy malec wyciągnął dłoń do góry. Taemin nerwowo zagryzł wargę od wewnątrz, po czym chwycił dziecko za rękę i pozwolił poprowadzić się w stronę drzwi. Z rozczulonym uśmiechem na ustach ruszyłem w ślad za nimi.

Yoogeun poprowadził nas jasno oświetlonym korytarzem, aż do drzwi swojego pokoju. Ani na moment nie puszczając dłoni Taemina, przedreptał przez urządzone przytulnie, pełne zabawek pomieszczenie, aż do niewielkiego stolika. Tam przykucnął, ciągnąc starszego chłopaka za sobą. Rozbawił mnie ten widok, bo Taemin chyba jeszcze nigdzie nie wyglądał i nie czuł się tak nie na miejscu, jak w tym kolorowym, dziecinnym pokoju, przycupnięty niezręcznie koło malutkiego stoliczka. Stanąłem tuż za nimi i z ciekawością zaglądnąłem Yoogeunowi przez ramię.

Niewielki blat zasłany był rozrzuconymi w nieładzie kartkami papieru, kredkami, wyschniętymi pędzlami i całą masą innych, służących dziecięcej twórczości przyborów. Najwyraźniej Yoogeun nie próżnował, czyniąc dobry pożytek z bogatej wyobraźni kilkulatka. Niektóre malunki w uroczy sposób oddawały najprostsze widoczki, inne były zaś zbyt abstrakcyjne, żebym potrafił je zinterpretować. Najbardziej zaintrygowała mnie jednak grupa obrazków, które malec rozłożył tuż przed Taeminem, wskazując mu paluszkiem kolejne ich elementy, i z wielkim zaangażowaniem tłumacząc znaczenie poszczególnych narysowanych przez niego scenek. Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy zrozumiałem, kogo przedstawiają te małe dzieła.

- Ej! – odezwałem się, również kucając, i wskazując palcem narysowaną na kartce postać. – Wcale nie mam takich ogromnych oczu! – zawołałem z udawanym oburzeniem, w odpowiedzi uzyskując dwa zsynchronizowane szturchnięcia w boki. Spojrzałem z oburzeniem na moich oprawców, ale nie odnalazłem współczucia u żadnego z nich.

- Moim zdaniem Yoogeun idealnie odwzorował twój wygląd – skomentował Taemin tonem znawcy, zupełnie nie reagując na ostrzegawcze iskry w moich oczach. – Na przykład ten uśmiech szaleńca… - Chłopak wskazał jeden z rysunków, na których mój uśmiech faktycznie był zdecydowanie zbyt szeroki, po czym wyciągnął ręce w moją stronę, palcami dwóch dłoni unosząc kąciki moich ust w górę. Yoogeun w tym czasie wziął rzeczony rysunek i przysunął go do mojej twarzy dla porównania. Taemin pokiwał głową z uznaniem. – No proszę, nie widzę różnicy! – stwierdził z podziwem, wywołując rozbawienie malucha. – Yoogeunnie to prawdziwy artysta – dodał, wciąż nieco niezdarnie, pacając chłopca po głowie. Dzieciak podskoczył entuzjastycznie na tę pochwałę, po czym zmusił Taemina do usadowienia się na podłodze, samemu bezceremonialnie ładując mu się na kolana. Przełykając moją zranioną dumę, przysiadłem obok nich, oglądając dalszy pokaz yoogeunowych obrazków.

Znalazły się wśród nich zupełnie przypadkowe, najprawdopodobniej zmyślone przez autora scenki, były też jednak takie, które wydały mi się dziwnie znajome. Na najbardziej nieporadnie narysowanych, zapewne najstarszych, Yoogeun najwyraźniej zobrazował tych kilka wspomnień, które zostały mu po przeżytych z nami przygodach. W postaci o groźnie zmarszczonych brwiach, ale szeroko uśmiechniętych ustach, rozpoznałem Kibuma, który najwyraźniej częstował słodyczami narysowanego obok malucha. Zaskoczył mnie obrazek dwóch ewidentnie kłócących się ze sobą osób. Jedna z nich była wysoka i miała dziwnie wyłupiaste oczy, twarz drugiej była zaś zasłonięta przez prawdziwą burzę nakreślonych wściekle pomarańczową kredką włosów. Na następnym obrazku te same postaci trzymały się za ręce, a uśmiech niższej z nich był widoczny mimo wszechobecnych rudych kosmyków. Dyskretnie trąciłem Taemina w ramię, gestem głowy wskazując mu ten konkretny rysunek, a chłopak wywrócił oczami, widząc rozczulony wyraz na mojej twarzy.

Na jednym z malunków mały artysta uwiecznił podniebną scenę ulicznego teatru i występujących na niej aktorów. Był też taki, który musiał powstać pod wpływem opowieści Sodam lub Kibuma, bo prezentował nasz udekorowany gwiazdami, zaprzężony w dwa konie wóz w podróży. Kolejne dzieło przedstawiało całą naszą trójkę na spacerze w parku, a jeszcze inne obrazowało rozjuszonego Taemina z dziwnym uczesaniem na głowie. Ledwo stłumiłem wybuch śmiechu, wspominając tamten dzień. Zrobiliśmy mu wtedy z Yoogeunem żart, i zapletliśmy jego włosy w warkoczyki, kiedy ze zmęczenia przysnął. Wskazałem palcem na wykrzywioną ekspresję mojego chłopaka.

- Tę minę przedstawiłeś idealnie – pochwaliłem malca, a on zachichotał złośliwie. Taemin zgromił mnie spojrzeniem, po czym w podejrzany sposób zmrużył oczy i nachylił się do Yoogeuna.

- Powiem ci coś w sekrecie – wyszeptał, celowo na tyle głośno, żebym mógł go usłyszeć. – Ten przygłupi hyung ma łaskotki na szyi…

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążyłem, zostałem zaatakowany przez dwóch chichoczących złośliwców. Zaczęliśmy walczyć, tarzać się po podłodze, biegać po pokoju, obrzucać się poduszkami. W trakcie zabawy nieustannie próbowaliśmy sobie z Taeminem nawzajem dokuczyć, Yoogeun zaś zmieniał sprzymierzeńca zależnie od tego, którą stronę bardziej opłacało mu się w danym momencie obrać.

Po szalonej bitwie na łaskotki chłopiec zażądał zabawy podarowanymi mu przez mamę figurkami zwierzątek (wcisnąłem Taeminowi figurkę małpy, za karę otrzymując rolę świni). Yoogeun został lwem i nas obu terroryzował.

Kiedy to mu się znudziło, zarzuciłem mu na ramiona koc, mówiąc, że to peleryna. Taemin wyciął z papieru koronę, a kiedy ubrał ją chłopcu na głowę, malec poczuł się jak prawdziwy król. Jako poddani mu rycerze zainicjowaliśmy wyreżyserowaną przez Yoogeuna scenkę, wreszcie spełniając jego marzenie wystąpienia w przedstawieniu.

Po zakończeniu zabawy, chłopiec pokazał nam kolekcję pięknie ilustrowanych książeczek, po czym ponownie władował się Taeminowi na kolana, wymagając przeczytania mu jednej z opowiastek. Starszy kilka razy nerwowo odchrząknął, nieporadnie obserwując kręcącego się w jego objęciach malucha. W końcu Yoogeun zastygł w wygodnej pozycji, głowę opierając na taeminowej piersi, a oczy wlepiając w trzymaną przez wujka książkę. Ja sam wsparłem brodę na dłoni, obserwując ten rozczulający obrazek z łagodnym uśmiechem. Taemin z wahaniem zaczął czytać chłopcu bajkę, a malec przez kilka stron śledził wzrokiem obrazki, po czym ziewnął przeciągle. Oczka zaczęły mu się kleić, a oddech wyrównywać, i zanim starszy dobrnął do końca bajki, on już spał, policzkiem wtulony w obejmującego go niezręcznie wujka. Taemin odłożył książeczkę i po chwili wahania pogłaskał dziecko po głowie, nieświadomie pozwalając sobie na czuły uśmiech.

Kiedy uniósł wzrok i napotkał moje spojrzenie, ten tkliwy wyraz natychmiast zniknął z jego twarzy, zastąpiony infantylnym wystawieniem języka. Jego mina nie była jednak w stanie mnie zmylić.

Złoty błysk miłości w oczach Lee Taemina niezmiennie komunikował mi prawdę.

~*~

- Zdążyłem już zapomnieć, ile ten dzieciak ma w sobie energii – stwierdziłem, kiedy tylko opuściliśmy rezydencję rodziny Kim. Poświęcony na zabawę z Yoogeunem czas jak zwykle przeciekł nam przez palce, i ani się obejrzeliśmy, a słońce już chyliło się ku zachodowi, zalewając nasze miasto rzeką złotej farby. – Jestem wykończony… - dodałem, przeciągając się i głośno ziewając.

- Mhm… - odmruknął Taemin niedbale, a jego nagłe zamyślenie sprawiło, że przyjrzałem mu się uważniej. Chłopak kroczył z rękami w kieszeniach, swoim zwyczajem zadzierając głowę do góry. Jego długie włosy łapały ostatnie refleksy słoneczne, barwiąc się roziskrzonym odcieniem miedzi. Chłopak wystawiał twarz ku powoli ciemniejącemu niebu nad naszymi głowami, a jego oczy znów nabrały smutnej głębi, do której momentami wciąż nie miałem dostępu. Dawno minęły już jednak czasy strachu przed wkraczaniem na teren taeminowego milczenia. Bo wszystko, co obecnie posiadaliśmy, było wspólne. Nawet, jeśli nie chciałby mówić, ja wciąż byłem gotów dzielić z nim jego ciszę. Uczynić ją naszą ciszą.

Dlatego bez wahania wyciągnąłem rękę i wsadziłem ją do kieszeni Taemina, splatając palce z ukrytą w niej dłonią chłopaka. Młodszy oderwał wzrok od nieba i spojrzał na mnie w sposób dziwny, odległy, taki, którego nie miałem okazji zobaczyć od bardzo dawna. A potem ścisnął mocno moją dłoń i wziął wdech.

- Wiesz, Minho… - odezwał się przytłumionym głosem, po czym rozplótł nasze palce i stanął naprzeciwko mnie. – Tym razem to ty musisz wyglądać porządnie – powiedział, ze skupieniem poprawiając moją marynarkę. Jego dotyk był stanowczy i zdecydowany, ale nie umknął mi ten szczególny, wrażliwy wyraz, czający się w kącikach oczu, wprawiający mnie w dziwne zestresowanie.

- Dlaczego? – zapytałem równie cicho, co on, pozwalając jego dłoni powędrować od mojej piersi, aż po policzek, który chłopak czule musnął palcami, wreszcie unosząc wzrok. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby gwiazdy w jego oczach świeciły tak smutnym, przytłumionym odcieniem złota.

- Bo czeka cię rozmowa kwalifikacyjna – odpowiedział żartobliwie, posyłany mi uśmiech zaprawiając jednak nutką goryczy. I mnie nie było do śmiechu, widząc z jak wielkim trudem przychodzi mu mówienie udawanym lekkim tonem. Dlatego bez dalszych pytań ująłem jego dłoń, i pozwoliłem się poprowadzić.

W kojącym i dziwnie harmonijnym milczeniu przemierzyliśmy miasto, podziwiając ostatnie rozbłyski złota, zalewające uliczki i migoczące w oknach kamienic. Coś mi ten ciepły, czuły zachód słońca przypominał, zupełnie jakbyśmy cofnęli się w czasie, i znów przemierzali chodniki podczas swojej pierwszej prawdziwej randki. Wiedziałem jednak, że tego wieczora nie chodzi o amory i uniesienia. Towarzyszący Taeminowi smutny uśmiech utwierdzał mnie w przekonaniu, że dzisiejsze spotkanie będzie dużo poważniejsze, a złoty zachód słońca przybierze odcień melancholii.
Zbliżając się do obrzeży miasta, poczułem mocniejszy uścisk na dłoni. Taemin znów patrzył w niebo, a po jego twarzy błąkał się blady wyraz psotności.

- Musisz zrobić dobre pierwsze wrażenie – powiedział z udawaną powagą, wciąż na mnie nie patrząc. – Zachowaj się taktownie i spróbuj nie gadać tych wszystkich głupot, które masz w zwyczaju nieustannie z siebie wyrzucać. – Uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc te na wskroś taeminowe wskazówki. – Bądź uprzejmy… i absolutnie nie wspominaj o tym, co robiliśmy zeszłej nocy! – Kategoryczny ton chłopaka był doprawdy rozczulający. – Najlepiej w ogóle o niczym nie wspominaj. Bądź cicho i ładnie się uśmiechaj. Ja się zajmę mówieniem. Tak będzie bezpieczniej. – Taemin pokiwał głową, najwyraźniej aprobując swój własny plan. Z łagodnym uśmiechem pogładziłem wierzch jego dłoni kciukiem, wreszcie zwracając na siebie spojrzenie ciemnych oczu.

- Co jeśli obleję ten test? – zapytałem, również siląc się na żarty, choć ciężar zastygłego w moich ukochanych, brązowych tęczówkach smutku znacznie mi to utrudniał.

- Wtedy naprawdę wyrzucę cię przez jakieś okno – odparł Taemin zadziornie, dopiero po chwili dopuszczając na twarz łagodny wyraz. – Ale wcale nie mam ochoty cię mordować. Przynajmniej na razie. Dlatego musisz dobrze wypaść.

- Dam z siebie wszystko – obiecałem z powagą, a Taemin nieco się rozluźnił. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, dzieląc się pokrzepiającym ciepłem złączonych dłoni.

Żelazna brama zaskrzypiała smutno, otwierając przed nami zielone pagórki ciszy, spowite ostatnim tchnieniem dnia. Złoty blask ozdabiał samotne, zagubione pośród traw kamienne figury, jakby w brawurowej próbie wniesienia odrobiny ciepła do tego pogrążonego w melancholii krajobrazu. Nie naruszając wiekowej, jakby świętej ciszy tego miejsca, przemierzyliśmy wytyczone przez Taemina ścieżki, w końcu docierając do punktu spotkania.

Tonąca w bujnej trawie płyta nagrobna przywitała nas odbijanym blaskiem zachodzącego słońca. Taemin puścił moją dłoń i podszedł bliżej, przyklękając pośród zieleni, a dłonie kładąc na chłodnej tafli kamienia. Ja zaś zatrzymałem się w pewnej odległości, nie czując się zbyt na miejscu w obliczu tego wytęsknionego spotkania. Spotkania dwóch braci.

- Hyung… - odezwał się Taemin, a jego głos zdawał się ginąć pośród szumu wiatru. Brzmiał inaczej. Wrażliwiej. Bardziej miękko. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby Taemin mówił w taki sposób. Być może ta dziwna nuta w jego głosie stanowiła relikt przeszłości, pamiątkę po czasach, kiedy słowo hyung rozbrzmiewało w jego ustach, ilekroć zwracał się do brata. Element dawnych, lżejszych chwil. – Wiem, że długo cię nie odwiedzałem – mówił dalej Taemin, pochylając głowę nad chwytającym słoneczne pobłyski marmurem. – Ale miałem całkiem sporo na głowie. Nie uwierzyłbyś, w jak wielu miejscach byłem i ile szalonych rzeczy robiłem.

Uśmiechnąłem się nieznacznie, słysząc entuzjazm, niepostrzeżenie wkradający się do jego głosu. Obserwując tę scenę mogłem bez problemu wyobrazić sobie nastoletniego Taemina, który wraca do domu po ciężkim dniu w szkole i z przejęciem opowiada bratu, czego się nauczył. Ta wizja była równie rozczulająca, co bolesna. Bo słuchacz taeminowych opowieści odszedł bezpowrotnie, zastąpiony niewzruszonym, zimnym kamieniem.

- Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałeś mi o morzu? To było dawno, czytałeś wtedy te śmieszne książki przygodowe. – Taemin z rozmarzeniem spojrzał w niebo. – Wiesz, hyung… widziałem je. Na własne oczy. Widziałem morze. I było jeszcze piękniejsze, niż mówiłeś.

Nigdy wcześniej nie sądziłem, że łagodny uśmiech Lee Taemina wywoła tak ogromny ból w mojej piersi. Że jego spokojny, cichy głos zdoła sprawić, że poczuję gulę w gardle. Że jego piękne, pełne wspomnień słowa staną się najsmutniejszymi, jakie kiedykolwiek słyszałem.

Chłopak uniósł wzrok ponad kamienną płytą i napotkał moje zbolałe spojrzenie.

- Wiesz hyung, przyprowadziłem kogoś… - powiedział, posyłając mi smutny, a jednocześnie dziwnie spokojny uśmiech. – To Minho, mówiłem ci o nim. – Taemin podarował mi zaskakująco silne spojrzenie, po czym znów spuścił wzrok na swoją błądzącą po powierzchni kamienia dłoń. – Jest głupi i czasem nie myśli, dlatego kazałem mu milczeć. – Chłopak zaśmiał się cicho sam z siebie i pokręcił głową. – Potrafi zachowywać się jak skończony palant, nie uwierzyłbyś jak bardzo mnie czasem irytuje. Jest gadatliwy, nadpobudliwy, niezręczny i pozbawiony wyczucia. Robi mnóstwo zbędnych rzeczy i ma siano zamiast mózgu. – Taemin westchnął cicho. – To on pokazał mi morze, hyung. Morze i gwiazdy. I marzenia. – Głos chłopaka zadrżał, a on sam pochylił głowę jeszcze niżej, jakby nie chcąc, żebym mógł zobaczyć kolor jego oczu. – I wybaczył mi – powiedział niemal szeptem, wręcz wtulając się w nagrobek, jakby próbował sprawić, że te ważne słowa z pewnością do Taesuna dotrą.

W tamtym momencie chciałem do niego podejść, objąć, przytulić. Wiedziałem jednak, że Taeminowi by się to nie spodobało. Dlatego trwałem w bezruchu, smagany chłodnym, wieczornym wiatrem, obserwując najbardziej poruszające spotkanie, jakiego byłem świadkiem. Taemin pociągnął nosem, dość szybko biorąc się w garść i znów siadając prosto. Kiedy ponownie na mnie spojrzał, jego oczy były smutne, ale piękne. I na przekór wszelkim okolicznościom, dostrzegłem w nich czystą barwę szczęścia.

- Wiesz, hyung… - Chłopak jeszcze raz pociągnął nosem, po czym cicho zaśmiał się sam z siebie. – Minho może i jest niewydarzoną ofermą… – powiedział, na powrót zwracając się do brata. – Ale to dobry człowiek – zadeklarował pewnym tonem, a moje serce zabiło szybciej. – Opiekuje się mną. Znosi mnie. Kocha mnie. – Ostatnie jego słowa wybrzmiały z taką pewnością i siłą, że przez chwilę ciężko było mi opanować wzruszenie. Taemin uśmiechnął się ciepło, po czym pochylił się lekko nad kamieniem, zupełnie, jakby chciał wyszeptać coś bratu na ucho. – I wiesz hyung... Ja też go kocham. Szalenie mocno. – Taemin celowo nie uniósł wzroku, prawdopodobnie zbyt zawstydzony własną deklaracją. Ja sam słuchałem jej z taką dumą i poruszeniem, że ciężko byłoby mi wydobyć z siebie głos. Chłopak na szczęście nie wymagał ode mnie słów. To była jego pora, by mówić. – Więc jeśli kiedyś mnie zrani, będziesz wiedział, kogo musisz stłuc na kwaśne jabłko – dodał Taemin przekornie, po chwili znów poważniejąc. – Ale nie sądzę, żeby to zrobił. Jest zbyt dobry. – Chłopak uniósł wzrok, wreszcie napotykając moje spojrzenie. – I wiesz, hyung… - powiedział, nie odrywając ode mnie oczu. – Nie musisz się już o mnie martwić. Jestem z Minho naprawdę szczęśliwy.

Końcowa deklaracja wreszcie przełamała mój bezruch, i w mgnieniu oka znalazłem się tuż przy Taeminie, obejmując go mocno i wtulając twarz w jego włosy.

Tego wieczora spędziliśmy z Taesunem jeszcze długi czas, a to wspominając zabawne momenty z dzieciństwa, a to spoglądając w milczeniu na rozpalające się nad naszymi głowami gwiazdy. I choć to odbywające się w środku cmentarnej ciszy spotkanie mogłoby wydać się smutne, czy bolesne, tak naprawdę przyniosło z sobą dziwny spokój.

Dopiero kiedy zbieraliśmy się do powrotu, odważyłem się zapytać Taemina, co znaczy zatknięta w ziemi, tuż obok płyty nagrobnej, znajoma, biała maska. Była nieco przybrudzona, zapewne od działania deszczu i błota. Nie widziałem jej od wieków, i zwróciła moją uwagę już na samym początku wizyty, nie byłem jednak pewien, czy mam prawo dociekać. Słysząc moje pytanie, Taemin w zamyśleniu pokiwał głową, jakby dokładnie tego się spodziewał.

- To obietnica – powiedział z prostotą, odpowiadając na moje zdziwienie nieznacznym wzruszeniem ramionami. – Obiecałem hyungowi, że już nie będę uciekał. I że raz na zawsze przestanę być tchórzliwym oszustem. – Choć próbował nadać tej wypowiedzi lekceważącego tonu, wyraźnie widziałem, jak mimowolnie przygryza wargę od wewnątrz. Uśmiechnąłem się i gwałtownie przytuliłem go do siebie.

- Sodam miała rację. Taesun naprawdę byłby z ciebie dumny – powiedziałem z niezachwianą pewnością. Taemin przez chwilę milczał, pozwalając mi się tulić, po czym odsunął mnie na długość ramienia. Jego oczy błysnęły psotną iskrą.

- Znów jesteś żenujący – skwitował złośliwie, chwilę potem uśmiechając się przekornie. – Ale chyba właśnie zdałeś swoją rozmowę kwalifikacyjną…

- Czy w ramach nagrody mogę cię pocałować? – zapytałem z szerokim uśmiechem, na co Taemin jeszcze mocniej mnie odepchnął i zrobił oburzoną minę.

- I widzisz, hyung, co ja z nim mam?! – zawołał z udawaną złością, zadzierając głowę do góry, ku gwiaździstemu niebu. Odpowiedział nam silny podmuch, który zmierzwił taeminowe włosy. I przez ułamek sekundy mógłbym przysiąc, że słyszę czyjś radosny śmiech. Gdzieś pośród wiatru.

~*~

- Nienawidzę balów – oświadczył Taemin, zatrzymując się pośrodku chodnika. – Dlaczego ja się na to zgodziłem?

- Bo jesteś bardzo porządny i spełniasz prośby swojej bratowej – odparłem lekkim tonem, posyłając mu swój firmowy uśmiech. W zamian chłopak zgromił mnie spojrzeniem i złośliwie nadepnął na moją stopę. Efekt jego działania nie był już jednak tak bolesny, jak dawniej. To niejaka ulga, że ostre szpikulce obcasów Sagi przestały być dla moich stóp zagrożeniem. – Poza tym, mając takiego partnera – wskazałem dłońmi na samego siebie – każdy przy zdrowych zmysłach chciałby iść na bal – stwierdziłem narcystycznie, dla lepszego efektu przeczesując włosy dłonią.

- Błazen – skwitował Taemin, a ja zdjąłem kapelusz i skłoniłem się w pas.

- Twój prywatny masochistyczny błazen na pół etatu – oznajmiłem uroczystym tonem, w nagrodę otrzymując mocne pacnięcie otwartą dłonią w głowę.

- Dlaczego tylko na pół? – zapytał Taemin, kiedy już wyprostowałem się, masując obolałe miejsce. Założyłem kapelusz z powrotem na głowę i wziąłem mojego partnera pod ramię. Mój cwaniacki uśmiech sprawił, że chłopak szybko pożałował zadanego pytania.

- Bo przez resztę czasu mam inną robotę – odparłem ze śmiertelną powagą, na co Taemin uniósł brew, z powątpiewaniem czekając na moje wyjaśnienie. – Pełnię rolę twego lubego – oświadczyłem podniośle, zaskarbiając sobie cierpiętnicze prychnięcie.

- W takim razie pomyliły ci się proporcje – stwierdził rzeczowym tonem. – Funkcję błazna obejmujesz przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu… - Na te słowa klasnąłem w dłonie.

- Ah, więc przyznajesz, że istnieje też ten jeden szczególny procent! – zawołałem entuzjastycznie, wytykając mu jego błąd. – Więc kim wtedy jestem? Amantem? Kochankiem? Mężczyzną marzeń?

- Napalonym idiotą – poprawił mnie Taemin, nie dając tak łatwo się zawstydzić. Nie chcąc oddać mu zwycięstwa, zatrzymałem się i gwałtownie przyciągnąłem go do siebie.

- Uważaj, bo niechcący postanowię być tym napalonym idiotą właśnie dzisiaj – szepnąłem mu na ucho, dłonią zsuwając się po materiale jego marynarki, coraz niżej. – A wtedy twój bal może się niebezpiecznie skończyć – dodałem, błyskając złowieszczym uśmiechem. Taemin zmrużył oczy, a ich intensywny kolor zaświadczył o wojowniczym nastroju. Nie odrywając ode mnie wzroku, chwycił moją biegnącą po jego plecach dłoń. Zamiast ją jednak odtrącić, zdecydowanym gestem przemieścił ją jeszcze niżej. Jednocześnie uniósł jeden kącik ust w górę, posyłając mi iście diabelski uśmiech. Przełknąłem głośno ślinę.

- Przykro mi, ale to ja tu jestem specem od uwodzenia, panie Choi – powiedział tym ochrypłym szeptem, któremu nigdy nie potrafiłem się oprzeć. Chłopak zahaczył palec wskazujący o szlufkę moich spodni, przyciągając mnie jeszcze bliżej. – Niedoświadczeni amatorzy, tacy jak pan, powinni zostać przy tandetnej sztuce błaznowania – wyszeptał tuż przy moich ustach, niemal ich dotykając.

Następnie odsunął się, i jak gdyby nigdy nic posłał mi niewinny uśmieszek.

- Ty bezwzględny sadysto! – zawołałem, po chwili niespodziewanie obrywając w głowę od kogoś nowego.

- Czy moglibyście zaprzestać z tymi deklaracjami miłości choć na krótką chwilę? – zapytał Kibum, stając obok mnie i mierząc nas obu rozbawionym spojrzeniem.

- To on zaczął! – krzyknęliśmy jednocześnie, wskazując na siebie palcami. Nasz przyjaciel pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Wy nigdy nie wydoroślejecie! – skwitował, ruszając przed siebie. Przez chwilę patrzyliśmy za nim w milczeniu, po czym wymieniliśmy przebiegłe spojrzenia i dogoniliśmy go.

- A ty co taki wystrojony? – zagadałem, chwytając go pod ramię.

- Czyżby jakiś wykwintny bal? – podchwycił Taemin, czyniąc to samo, z drugiej strony. Kibum spróbował się zatrzymać, ale nie daliśmy mu takiej szansy, ciągnąc go chodnikiem przed siebie.

- Może jakaś piękna dama na ciebie czeka? – zasugerowałem, uśmiechając się przebiegle.

- Albo przystojny kawaler? – dodał Taemin, unosząc znacząco brwi.

- Dobrze się bawicie? – rzucił Kibum, spoglądając to na mnie, to na mojego partnera.

- Wyśmienicie – odparłem bez krztyny skruchy. Razem przemierzyliśmy zakręt i chwilę potem naszym oczom ukazał się znajomy gmach budynku, w którym ja i Taemin mieliśmy wątpliwą przyjemność balować już aż dwa razy. Dzisiaj jednak, nie zamierzałem wypełniać punktów cudzego scenariusza. Chciałem uczynić tę noc naszą nocą. I nie pozwoliłbym nikomu stanąć nam na przeszkodzie.

Taemin puścił Kibuma i ruszył w kierunku wypełnionego gośćmi dziedzińca, ja jednak przytrzymałem przyjaciela przy sobie, dla odmiany rzucając mu poważne spojrzenie.
- Nie mówiłeś, że odwiedzasz naszego starego druha Jonghyuna… - powiedziałem lekkim tonem, obserwując jak oczy Kibuma nieznacznie się rozszerzają.  – Byłem nieźle zaskoczony, kiedy Sodam nas poinformowała…

- Minho, to nie…

- I wiesz co? – przerwałem mu, puszczając jego ramię i stając naprzeciwko niego. Kiedy spojrzałem przyjacielowi w oczy, dostrzegłem w nich ledwo widoczny błysk paniki. Po chwili pełnego napięcia milczenia, pozwoliłem sobie na psotny uśmiech. – Daj z siebie wszystko, Kibum – powiedziałem, wyciągając dłoń i klepiąc zaskoczonego przyjaciela po ramieniu. – Może dzięki tobie nasz dawny wróg kiedyś wyjdzie na ludzi…

- Chodź tu wreszcie, niedojdo! – Dobiegło nas charakterystyczne, poirytowane nawoływanie. Jeszcze raz z mocą ścisnąłem kibumowe ramię, a on odpowiedział mi pełnym wdzięczności spojrzeniem i skinął głową.

- Do zobaczenia później – powiedziałem, machając mu na pożegnanie, i wreszcie dołączając do mojego zniecierpliwionego partnera.

- Powiedziałeś mu? – zapytał Taemin, a ja skinąłem głową. Nie potrzebując dalszych wyjaśnień, chłopak chwycił moje ramię i chwilę potem wdrapywaliśmy się po znajomych, marmurowych schodach, mimowolnie podenerwowani atmosferą balowej szykowności.

Strojne damy, wytworni panowie - dziesiątki barwnych kreacji upstrzyły granat tej nocy, gromadząc się w blasku złotych lamp. Tym razem nie był to bal maskowy, za co czułem się względem Sodam wdzięczny. Chyba nie zniósłbym kolejnego groteskowego pochodu ułudy, zbyt wiele bolesnych wspomnień się z tym wiązało. Zresztą, pamiętna biała maska i tak już od przeszło roku pozostawała pod opieką Taesuna, pieczętując złożoną przez jego brata obietnicę. Nie, tej nocy nie było miejsca dla fałszywych uśmiechów i pozorowanej radości. Tej nocy zamierzałem wiernie podtrzymywać złotą barwę oczu mojego towarzysza, bezkarnie i bezczelnie tonąc w ich blasku.

Nasze zaproszenia zostały sprawdzone, otwierając przed nami drogę na wielką, elegancką salę. Jej gustownie urządzone, wypełnione muzyką wnętrze wciąż było czarujące, nie mogłem jednak wyjść z podziwu, jak bardzo różnił się mój odbiór tego miejsca za każdym razem, kiedy przyszło mi ponownie tu zbłądzić. Nasz pierwszy bal był tak odległym wydarzeniem w mojej pamięci, że czasem zdawał się stanowić jedynie nie do końca realistyczny sen, który przyszło mi kiedyś wyśnić. O ile głupsze i naiwniejsze było wtedy moje serce? O ile cięższe i boleśniejsze było spojrzenie mojego partnera? Jedno się jednak nie zmieniło. Wciąż byłem zakochanym na zabój idiotą.

- Potykają się o ciebie, patałachu – mruknął krytycznie Taemin, chwytając mnie za ramię i odciągając z przejścia. – Musisz popracować nad tym śnieniem na jawie, bo stanowisz przeszkodę dla… – Chłopak urwał i przekrzywił głowę. – Czemu masz taką głupią minę? – zapytał, widząc mój nagły, szeroki uśmiech.

- Wspominałem nasz pierwszy bal – odparłem z prostotą, na co Taemin zmarszczył brwi.
- To nie jest zbyt przyjemne wspomnienie – stwierdził cicho, a jego migdałowe oczy zabarwiły się ciemnym, chmurnym odcieniem brązu.

- Zależy, na który fragment spojrzysz – powiedziałem z przekonaniem, otrzymując niepewne, pytające spojrzenie. – Cóż, ja miałem świetne widoki tamtej nocy – stwierdziłem, sugestywnie mierząc chłopaka wzrokiem. Tym razem nie miał na sobie wytwornej sukni, ani migoczącej w złotym świetle lamp biżuterii. Zdradliwą, krzykliwą czerwień zastąpił stonowany garnitur o butelkowym odcieniu oraz czysta biel koszuli. Pod szyją zaś, zamiast drogiej (kradzionej) kolii, widniała elegancko zawiązana, zielonkawa wstążka, która nadawała chłopakowi dziwnie niewinnego uroku. Postronny obserwator mógłby stwierdzić, że przybyłem na ten bal z zupełnie inną osobą. A ja byłbym skłonny przyznać mu rację. Bo żadne posyłane mi przez Sagi spojrzenie nie mogło równać się z tym, do którego zdolny był Lee Taemin.

- Głupek – burknął chłopak, uderzając mnie w ramię.

- Ja nie żartuję – odparłem poważnym tonem. – Pamiętam, że nie mogłem od ciebie oderwać wzroku…

- Ty zazwyczaj nie możesz oderwać ode mnie wzroku – skomentował zadziornym tonem, a ja w zamyśleniu pokiwałem głową.

- Okej, tu mnie masz – przyznałem mu rację, wywołując na jego twarzy triumfalny uśmiech. – Ale pamiętam też kolor twoich oczu podczas wspólnego tańca. Albo to, jakiego wyrazu nabrały, kiedy patrzyłeś w niebo i mówiłeś o marzeniach. Pamiętam dotyk twojej dłoni i bicie mojego serca. – Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, widząc nagłe speszenie na twarzy mojego towarzysza. Westchnąłem cicho, na moment poddając się obrazom przeszłości. – I pamiętam słowa.

- Jakie słowa? – Taemin spoglądał na mnie z wahaniem, jakby nie do końca pewny, czy chce poznać ten fragment opowieści. Uśmiechnąłem się nostalgicznie, ujmując jego dłoń i gładząc jej wierzch kciukiem. Następnie wziąłem głęboki wdech.

- Pan Choi naprawdę po uszy się zakochał – zacytowałem znów, po raz pierwszy otwarcie na głos, po raz pierwszy kierując te słowa do osoby, która od początku miała prawo je usłyszeć. Taemin uniósł brwi i posłał mi niepewne spojrzenie. – To właśnie wtedy chciałem ci powiedzieć. Na tamtym balu – wyjaśniłem, a bolesna iskra błysnęła we wpatrzonych we mnie oczach, na moment rozdzierając ich czystą barwę. A potem Taemin uśmiechnął się smutno.

- Nie ty jeden – powiedział, spoglądając na mnie z nieco gorzkim rozbawieniem na twarzy. – Nie ty jeden musiałeś przemilczeć głos serca. – Na te słowa pokręciłem głową, nie przestając się uśmiechać.

- Twoje milczenie było bardzo głośne – stwierdziłem, a kiedy chłopak zrobił zdziwioną minę, wyciągnąłem dłoń i delikatnie przesunąłem opuszką palca po jego wargach. – Tamten pocałunek powiedziałby mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Gdybym tylko słuchał uważniej… - stwierdziłem, kręcąc głową.

Taemin przez chwilę wpatrywał się we mnie w ciszy, po czym westchnął, dopuszczając nowy rodzaj migotania do swoich ciemnych tęczówek.

- Wobec tego… - chłopak zrobił krok w przód - …tym razem słuchaj mnie pilnie – rozkazał, stając na palcach i…

Na sali rozległo się delikatne dzwonienie. Taemin zmarszczył brwi i odsunął się ode mnie, ku mojemu rozczarowaniu zaniechując swoich wcześniejszych zamiarów. Westchnąłem ciężko i bezradnie powiodłem za  nim spojrzeniem, szybko lokalizując źródło dźwięku u stóp schodów.

Kim Sodam ostatni raz zastukała w kieliszek, skutecznie uciszając wszechobecny szmer rozmów, po czym odstawiła go na trzymaną przez służkę tackę, posyłając zgromadzonym gościom serdeczny uśmiech. W barwnej sukni wieczorowej wyglądała jeszcze żywiej i radośniej, niż podczas naszego niedawnego spotkania. Jej jasne spojrzenie pozostało jednak równie charyzmatyczne, co kiedyś, teraz być może nawet zaprawione o dodatkowy, twardszy odcień, który zapewne wykształcił się w oczach dziewczyny pod wpływem samodzielnego zarządzania majątkiem rodziny. Kim Sodam od zawsze miała w sobie królewską aurę, ale tak naprawdę dopiero teraz mogła swobodnie ją wokół siebie roztaczać, i czarować każdego, kto na nią spojrzał.

- Panie i panowie, witam was bardzo serdecznie w moich skromnych progach – powiedziała donośnym głosem, wciąż uśmiechając się wdzięcznie i samym tym jasnym uśmiechem wywołując falę oklasków. Ludzie zdawali się naprawdę uwielbiać gospodynię tej imprezy. Wcale im się nie dziwiłem. Kim Sodam zasługiwała na wszelki szacunek. Kiedy wśród gości ponownie zapanowała cisza, spojrzenie dziewczyny przybrało głębszego wyrazu. – Życie to nie zabawa… - oznajmiła z powagą, dopiero po chwili pozwalając sobie na psotny błysk w oku – …ale wszyscy kochamy bale. – Goście zaśmiali się cicho, kiwając głowami. – Dlatego będę niezmiernie rada goszcząc tu państwa i dzieląc się tą odrobiną beztroski, jaką jestem w stanie państwu podarować. Orkiestra jest już gotowa, by umilić państwu wieczór… - Dziewczyna wskazała gestem na muzyków, a jeden z nich dramatycznie uderzył w werbel, wywołując kolejny wybuch śmiechu wśród zgromadzonych. – A stoły zostały zastawione, w celu urozmaicenia spotkania kilkoma smakołykami… - Sodam zrobiła pauzę, teatralnie rozejrzała się na boki, jakby chcąc sprawdzić, czy nikt nie podgląda, po czym pochyliła się nieznacznie do przodu, otwartą dłoń przykładając obok ust. – Spróbujcie pieczeni, jest pierwszorzędna… – dodała konspiracyjnym tonem, po czym wyprostowała się i odchrząknęła, przybierając udawaną poważną minę. Jej żartobliwe przemówienie po raz kolejny zaskarbiło sobie sympatię zebranych (niektórzy z nich naprawdę zaczęli zerkać w stronę stołu, próbując zlokalizować zachwalaną przez gospodynię potrawę). Sodam nie pozwoliła jednak na zbyt szybkie zamieszanie, ponownie posyłając gościom swój charyzmatyczny uśmiech. – Teraz, kiedy już wspomniałam o poczęstunku, zapewne powinnam zakończyć tę przydługą przemowę. – Część zebranych się zaśmiała, inni zaś ze wstydem oderwali wzrok od stołów. – Ale mam jeszcze coś bardzo ważnego do powiedzenia. Swoją obecnością zaszczyciły nas tej nocy dwie wybitne osoby, którym chciałabym dedykować ten bal. – Poczułem, jak Taemin nerwowo ściska moje ramię. – Jestem pewna, że część z was miała przyjemność uczestniczyć w ich przedstawieniu – kontynuowała Sodam z olśniewającym uśmiechem. – To niezwykle zdolni aktorzy, ale również wspaniali ludzie. Moi przyjaciele. – Dziewczyna wreszcie zwróciła na nas swoje jaśniejące spojrzenie, pełnym gracji gestem wskazując nas reszcie zebranych. – Taemin, Minho, to zaszczyt móc was gościć. Chcę, by ten bal był waszym świętem. Także, bawcie się najlepiej, jak potraficie – powiedziała ciepłym tonem. – Brawa dla moich przyjaciół! – Sala wypełniła się oklaskami, a Taemin niemal wbił mi paznokcie w skórę. Nie cierpiał takich sytuacji. Obaj odpowiedzieliśmy jednak uprzejmymi uśmiechami, wdzięczni za ten piękny gest, ze strony panienki Kim. – A teraz… bal czas rozpocząć! – zawyrokowała gospodyni, wywołując kolejną falę klaskania, która chwilę potem utonęła w dźwiękach powoli ożywającej muzyki.

Kiedy uwaga zgromadzonych przestała się na nas skupiać, Taemin obrócił się i bezceremonialnie oparł się czołem o moją klatkę piersiową.

- To było wyczerpujące – oznajmił stłumionym tonem, a ja z rozbawieniem pogłaskałem go po głowie.

- Myślę, że to wynagrodzenie – stwierdziłem w zadumie, sprawiając, że Taemin uniósł głowę i rzucił mi pytające spojrzenie. – Dwa poprzednie bale… bale Kim Jonghyuna… to było tylko koszmarne przedstawienie – powiedziałem powoli, a chłopak skinął głową. – Dlatego panienka Sodam postanowiła nam je wynagrodzić kolejnym, tym razem prawdziwym balem – wyjaśniłem z przekonaniem. – Takim, na którym będziemy mogli naprawdę dobrze się bawić, jeść, pić, tańczyć… - Na dźwięk ostatniego słowa w oczach Taemina błysnęły entuzjastyczne iskierki. Szybko jednak pokrył je wymuszoną, obojętną miną.

- Tańczyć? Kto by chciał tańczyć z taką niezdarą, jak ty? – mruknął złośliwym tonem. Zmrużyłem oczy, po czym teatralnym gestem rozejrzałem się po sali, udając, że przeszukuję wzrokiem tłum.

- Cóż, przypuszczam, że znalazłoby się co najmniej kilka chętnych dam… Na przykład moja fanka, którą mieliśmy przyjemność poznać. Powinienem jej poszukać… - stwierdziłem lekkim tonem, celowo prowokując mojego chłopaka.

- Nawet się nie waż – warknął groźnie, chwytając mnie za kołnierz i brutalnie ciągnąc w stronę parkietu. Zanim jednak zdążył mnie tam dotargać, na jego drodze stanął niespodziewany najmłodszy gość imprezy. W dodatku z mamą. Taemin pospiesznie puścił mój kołnierz, udając, że nic dziwnego nie miało przed chwilą miejsca. Sodam z rozbawieniem odczekała, aż się wyprostuję i doprowadzę do porządku pogniecione przez mojego chłopaka ubranie. Dopiero wtedy przywitała się z nami i podziękowała za przybycie. Zerknąłem na uczepionego jej sukni Yoogeuna, ale chłopiec zachowywał się dzisiaj dużo mniej śmiało, niż to miał w zwyczaju. Sodam troskliwie poklepała go po główce.

- Wybaczcie, że wam przeszkadzamy, ale mój synek przybył na bal z konkretnym zamiarem – powiedziała łagodnym tonem, delikatnie pchając chłopca w naszą stronę. Przykucnąłem obok dziecka i zagwizdałem cicho.

- Proszę, proszę, nasz mały Yoogeun jest już prawdziwym, eleganckim dżentelmenem – powiedziałem z podziwem, lustrując wzrokiem uroczy, dziecięcy strój wyjściowy.

- Jestem takim samym dżż… dżelmenem, jak hyung! – zawołał z entuzjazmem, kiwając energicznie głową i nie dostrzegając naszego rozbawienia nad jego wymową trudnego słowa. Wyciągnąłem dłoń i udałem, że mierzę nasz wzrost.

- No popatrz, niedługo nawet mnie przerośniesz! – stwierdziłem z dumą, po czym trąciłem chłopca w ramię. – Lepiej nie próbuj podrywać swojej noony, bo na to ci już nie pozwolę. – Pogroziłem małemu palcem przed nosem, a on zachichotał, po czym bezceremonialnie mnie odepchnął, i stanął przed Taeminem, który zrobił wielkie oczy, najprawdopodobniej właśnie wpadając w panikę.

- No, Yoogeunnie, co miałeś powiedzieć? – odezwała się Sodam, zachęcająco pacając syna po ramieniu. Chłopiec zrobił słodkie oczka i wpatrzył się w Taemina tak intensywnie, że starszy ewidentnie miał ochotę odwrócić się na pięcie i zwiać. Wytrzymał jednak dzielnie w bezruchu, słuchając prośby swojego bratanka.

- Zatańczysz ze mną, noona? – zapytał uroczym tonem głosu, którego używał, ilekroć czegoś od kogoś chciał. Oczy Taemina zrobiły się jeszcze większe, a poziom zestresowania znacznie utrudnił mu odpowiedź na dziecięcą prośbę. Trąciłem ramię Yoogeuna, a kiedy chłopiec na mnie spojrzał, zademonstrowałem mu, jak powinien się skłonić. Malec zaśmiał się z mojej błazenady, po czym powtórzył gest, na swój uroczy sposób wcielając maniery dorosłych w życie. Posłałem Taeminowi uspokajające, zachęcające spojrzenie, pod wpływem którego chłopak powoli wypuścił powietrze z płuc, po czym chwycił wyciągniętą dłoń bratanka i pozwolił pociągnąć się na parkiet, gdzie Yoogeun zaczął tańcować nie do rytmu i urządzać pełne slalomów wyścigi między kręcącymi się parami gości.

- Tak szybko dorasta – odezwała się Sodam, z rozrzewnieniem obserwując swojego synka, który właśnie uparł się, że Taemin będzie robił piruety, przez co starszy chłopak musiał każdorazowo zginać się wpół, żeby być w stanie obrócić się pod wyciągniętą dziecięcą rączką.

- Oj tak – potwierdziłem, samemu wpatrując się nie w kilkuletniego dzieciaka, ale w jego dwudziestoczteroletniego partnera, który właśnie beztrosko śmiał się z wygłupów Yoogeuna, potykając się o własne nogi w próbie odtańczenia miniaturowej wersji walca. Kiedy znów spojrzałem w kierunku Sodam, dziewczyna wciąż obserwowała nietypową parę na parkiecie, a jej uśmiech zabarwił się zrozumieniem.

- Proszę wybaczyć, że zabrałam panu partnera już na samym początku balu – zażartowała przepraszającym tonem. – Ale Yoogeunnie nie potrafił usiedzieć na miejscu, odkąd usłyszał o tańcach. Naprawdę mu na tym zależało. Stęsknił się za wami.

- I na wstępie podkradł mojego partnera! – żachnąłem się, kręcąc głową z niedowierzaniem. – A to ci cwaniak… Cóż ja teraz pocznę, nie ma mi kto narzekać nad uchem! – lamentowałem dramatycznym tonem, wywołując falę perlistego śmiechu mojej rozmówczyni.

- Bez obaw, mój synek i tak lada moment wróci do łóżka – powiedziała, a jej oczy nabrały nowego wyrazu. – Reszta tego balu należy w pełni do was. Bez przebrań, masek i intryg. Mam nadzieję, że ten drobny gest choć odrobinę zrekompensuje wam przeszłe szkody – wyjaśniła, potwierdzając moje wcześniejsze przypuszczenia. – Myślę, że bal to odpowiedni sposób na podsumowanie i zakończenie pewnej części opowieści. Postanowiłam zadbać o to, żeby wszyscy zapamiętali jej finał w jak najjaśniejszych barwach – dodała pełnym nadziei tonem. Odpowiedziałem jej szerokim uśmiechem.

- Dziękuję – powiedziałem, uprzejmym gestem całując ją w dłoń. Dziewczyna zaśmiała się i pokręciła głową.

- Nie, to ja wam dziękuję. Za wszystko – odparła z taką mocą, że nie śmiałem się sprzeciwiać. Skinąłem więc tylko głową, a ona obdarowała mnie ostatnim ciepłym spojrzeniem, po czym oddaliła się, po chwili znikając gdzieś w tłumie gości.

Nie mając nic lepszego do roboty, przespacerowałem się w okolicę jednego z zastawionych poczęstunkiem stołów. Znudzony, opadłem na najbliższe krzesło, zamierzając w tym miejscu poczekać, aż Yoogeun skończy męczyć mojego partnera, i odda mi jego towarzystwo. Bez tego zrzędzącego i rzucającego obelgami na prawo i lewo chłopaka, bal nagle wydał mi się szalenie nużącym przedsięwzięciem. Na jego organizację nie mogłem narzekać. Sodam dopracowała każdy, najmniejszy detal, od złoto-bordowego wystroju sali, przez apetycznie wyglądające przekąski, aż po dźwięczne tony muzyki, harmonijnie mieszające się ze szmerem rozmów. Impreza była przygotowana najlepiej, jak się dało. Bal nie mógł być jednak balem, bez wspólnego tańca. Dlatego ze znudzeniem zacząłem bawić się papierową serwetką, nie mając żadnego lepszego pomysłu na spędzenie czasu.

- Ktoś porwał ci twój skarb? – zapytał znajomy głos. Uniosłem głowę znad stołu i napotkałem ciepły uśmiech Jinkiego, który usadowił się naprzeciwko mnie.

- To aż tak widać? – odparłem, rozbawiony samym sobą, a hyung pokiwał głową.

- Kiedy nie ma go w pobliżu, wyglądasz jakby ktoś wyłączył wszystkie reflektory, pozostawiając scenę bez źródła światła – powiedział, po czym pokręcił głową, najwyraźniej odpychając od siebie przeszłe wspomnienia. – Całe szczęście, że rozstania to już przeszłość – zreflektował się lekkim tonem. – Mogę wiedzieć, kto skradł twojego partnera?

- Pewien mały gagatek, który myśli, że wszystko mu wolno – powiedziałem, udając obruszenie. Jinki zmarszczył brwi i powiódł wzrokiem po wirującym na parkiecie tłumie, jakby w próbie dostrzeżenia tego, o kim mówię. W pewnym jednak momencie pospiesznie oderwał spojrzenie od gości i gwałtownie wbił je w stół. Uniosłem brwi, zszokowany nowym wyrazem w oczach mojego przyjaciela. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Lee Jinki panikował. – Hyung, wszystko w porządku? – zapytałem, zaniepokojony, nachylając się ponad stołem.

- Naturalnie – odparł dziwnym tonem, znów nerwowo zerkając ponad moim ramieniem. Odwróciłem się, żeby dostrzec źródło jego przerażenia. Zamiast tego natrafiłem spojrzeniem na urokliwą młodą damę o znajomym, niewinnym uśmiechu. Sally niemal podskoczyła z radości na mój widok, po czym prawie biegiem zbliżyła się do stolika.

- Panie Choi, nawet pan nie wie, jak miło mi pana znów widzieć! – zawołała entuzjastycznie, a ja wstałem i ucałowałem jej dłoń.

- Wypiękniała panienka od naszego ostatniego spotkania – skomplementowałem ją czarującym tonem, na co dziewczyna zaśmiała się z zawstydzeniem i pokręciła głową.

- Nie powinien pan mówić takich rzeczy, panie Choi! Przynajmniej nie mnie – rzuciła udawanym groźnym tonem, po czym rozejrzała się wokoło, i zmarszczyła brwi. – A właśnie, gdzie jest pan Lee? – zapytała, posyłając mi nieco zagubione spojrzenie.

- Obawiam się, że nasz ulubiony aktor znów mi zwiał… - zacząłem, wywołując na jej twarzy przerażony wyraz - …ale tym razem mam go na oku – dodałem z uśmiechem, gestem głowy wskazując na ganiającego za Yoogeunem Taemina, kilka metrów dalej. Jieun odetchnęła z ulgą i zrobiła oburzoną minę.

- Proszę mnie tak nie straszyć, panie Choi. Naprawdę wam kibicuję – powiedziała z naganą w głosie, dodatkowo speszona moim rozbawieniem.

- Spokojnie, nasz związek ma się świetnie – oznajmiłem z uśmiechem. – Taemin okazuje czułość kopiąc mnie w łydki i wbijając łokcie między żebra. Miłość zaś wyznaje za pomocą całej gamy barwnych wyzwisk, z których części nigdy wcześniej nawet nie słyszałem. Jesteśmy niepoprawnie wręcz szczęśliwi – zapewniłem, a dziewczyna zakryła usta dłonią, śmiejąc się z mojej błazeńskiej wypowiedzi.

- I tak trzymać! – zakrzyknęła energicznie, swoim zwyczajem grożąc mi palcem przed nosem. W odpowiedzi zasalutowałem.

- Tak jest! – odparłem równie dziarsko, po czym zmrużyłem oczy, przyglądając się dziewczynie intensywnie. Zwiewna, delikatna sukienka pasowała do jej uroczej, drobnej twarzy, a delikatny róż materiału podkreślał właściwą Jieun niewinność. Wyglądała pięknie. – A panienka dla kogo się tak wystroiła, co? – zapytałem dokuczliwym tonem, unosząc sugestywnie jedną brew. – Jinki hyung zapewne nie może oderwać od panienki wzroku – stwierdziłem, robiąc przemądrzałą minę.

- Czy panu zawsze tylko żarty w głowie, panie Choi? – zapytała dziewczyna, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chwilę potem jej uśmiech niespodziewanie przygasł. – Mój dżentelmen gdzieś się zawieruszył – powiedziała, wzruszając ramionami i usiłując nie okazać rozczarowania. – Przyszliśmy razem, ale potem zgubiłam go w tym tłumie… - Jieun zaśmiała się, ale jej oczy pozostały dziwnie niespokojne. Zmarszczyłem brwi, naraz czując, że coś tu zdecydowanie nie pasuje.

- Ale przecież… - obróciłem się, żeby spojrzeć na stół, przy którym dopiero co siedziała wspomniana zguba. Miejsce Jinkiego było jednak puste. Popatrzyłem z powrotem na moją rozmówczynię, która teraz również przybrała podejrzliwą minę.

- Czy pan się z nim może widział, panie Choi? – zapytała, nagle świdrując mnie dziwnie niepokojącym spojrzeniem. Przełknąłem głośno ślinę.

- Nie, skądże – odparłem, próbując zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Nie miałem pojęcia, o co tu chodzi, ale zniknięcie Jinkiego nie wyglądało mi na przypadkowe. Wolałem nic nie namieszać i najpierw dowiedzieć się, w czym rzecz. Jieun jeszcze przez chwilę mierzyła mnie badawczym spojrzeniem, po czym westchnęła cicho, i pokręciła głową.

- W takim razie idę dalej szukać. Jeśli by się pan na niego natknął, proszę dać mi znać… - powiedziała, po czym zrobiła przebiegłą minę. – W przeciwnym razie będę musiała zatańczyć z panem, zamiast z nim. A to z kolei może się nie spodobać panu Lee – stwierdziła wymownie, po czym zaśmiała się z mojej miny i pomachała mi na pożegnanie, znikając pośród przechadzających się po sali gości.

- Dziwne – mruknąłem, opadając z powrotem na swoje krzesło, i w zamyśleniu wpatrując się w puste miejsce naprzeciwko mnie. I wtem poczułem, że ktoś szarpie moją nogawkę.

- Pssst… poszła już? – Z pod stołu odezwał się ten sam znajomy głos, a kiedy odpowiedziałem twierdząco, zza krawędzi blatu powoli wynurzył się zaginiony uczestnik balu. Zamrugałem oczami w niedowierzaniu.

- Hyung? Co to miało być? – zapytałem, niepewien czy jestem bardziej zszokowany jego nietypową kryjówką, oburzony jego ewidentnym unikaniem partnerki, czy przerażony poziomem desperacji, która musiała pchnąć go w kierunku tak dziwacznych czynów.

- Ah, nic takiego – odpowiedział, spuszczając wzrok. – Coś mi spadło pod stół, no i…

- Hyung… - mruknąłem ostrzegawczo. – Wiesz, że nie tak łatwo mnie zwieść. Sam mnie tego nauczyłeś – powiedziałem stanowczo, na co Jinki zaśmiał się niezręcznie, wreszcie unosząc wzrok.

- To dość kłopotliwa sprawa – oznajmił z wahaniem, chwilami wciąż wodząc spojrzeniem za moimi plecami, jakby na wszelki wypadek sprawdzając, czy Sally nie ma nigdzie w pobliżu. Nie mogłem zrozumieć jego zachowania.

- Wiem o kłopotliwych sprawach aż za wiele. – Uśmiechnąłem się przekornie. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć, hyung. – Pochyliłem się nad stołem i poklepałem go po ramieniu. – Nie układa wam się? – zapytałem łagodnym tonem. Zanim jednak Jinki zdążył odpowiedzieć, do naszej rozmowy wtrącił się nieproszony gość.

- Patrzcie państwo, Choi postanowił zabawić się w swatkę – powiedział Kibum, opadając na krzesło obok mnie i prychnięciem odpowiadając na moje pełne wyrzutu spojrzenie. – Przecież na kilometr widać, że nie o to chodzi…

- Taki z ciebie specjalista? Więc o co, twoim zdaniem, chodzi? – rzuciłem, zwracając się do intruza, on jednak zbył mnie kolejnym prychnięciem.

- Dlaczego mam ci mówić o cudzych sprawach? Sam sobie wydedukuj, mądralo! – zawołał krytycznie, zaskarbiając sobie moje poirytowane spojrzenie.

- Próbowałem, ale właśnie wtedy mi przerwałeś – wycedziłem przez zęby, a Kibum zrobił niewinną minę.

- Ja tylko uprzejmie skomentowałem twoją nieudolność – oświadczył poważnym tonem, maskując w oczach złośliwe ogniki. Wywróciłem oczami.

- Ah, dzięki ci wie…

- Co to za urocza pogawędka? – zapytał mój zaginiony w akcji partner, ciężko opadając na krzesło naprzeciwko mnie.

- Taemin?! – zawołaliśmy z Kibumem jednocześnie, posyłając mu zdumione spojrzenie i rozglądając się wokół, w poszukiwaniu obiektu naszego sporu. Bezskutecznie. Jinki zniknął bez śladu.

- Tak właśnie mam na imię. Jakie to miłe z waszej strony, że jeszcze pamiętacie… - powiedział sarkastycznie Taemin, ale widząc nasze rozproszenie darował sobie dalszą złośliwość i opadł głową na blat, niemal mocząc przy tym włosy w jednym z pobliskich kieliszków. – Jestem wykończony – oświadczył uroczystym tonem. – Ten dzieciak to diabeł.

- Ma to po wujku… - skwitowałem półgłosem, a Taemin, nie unosząc głowy, zamachnął się nogą pod stołem i kopnął mnie w kolano. Następnie sięgnął po stojący najbliżej kieliszek i jednym haustem wypił jego zawartość. Z trzaskiem odstawił naczynie na blat i spojrzał na mnie w niebezpiecznie intensywny sposób.

- Minho – oznajmił władczym tonem, po czym zrobił wyczekującą minę, jakby to jedno wypowiedziane przez niego słowo miało mi wyjaśnić, czego ode mnie wymaga. Uniosłem brew.

- Słucham? – odparłem niepewnie, z boku słysząc kibumowe stłumione parsknięcie śmiechem. Taemin nie oderwał jednak ode mnie wzroku, wciąż paraliżując mnie swoim dziwnym spojrzeniem. Rytmicznie zastukał palcami w blat, najwyraźniej oczekując, aż sam domyślę się, na co czeka. Kolejny dźwięczny ton wygrywanej przez orkiestrę muzyki zestroił się z uderzeniami dłoni mojego partnera, i wreszcie dotarło do mnie, czego chłopak ode mnie chciał. – Trzeba było po prostu powiedzieć – powiedziałem, rozbawiony jego miną, i już zbierałem się, żeby zaprosić go do wyczekiwanego tańca, kiedy przy naszym stole pojawił się kolejny gość. Bezradnie oklapłem z powrotem na swoje siedzenie, zastanawiając się, kiedy u licha będę miał okazję wreszcie spędzić czas z ukochanym.

- Mogę się przysiąść? – zapytał Moonkyu, wskazując wolne miejsce obok Taemina. Chłopak nieznacznie zesztywniał, ale skinął głową, najwyraźniej dzielnie walcząc z własnymi oporami. Chcąc go wesprzeć, zdobyłem się na przyjazny uśmiech. – Jak się bawicie? – odezwał się Moonkyu dla rozluźnienia atmosfery, spoglądając na całą naszą wymizerniałą trójkę z niejaką rezerwą.

- Wyśmienicie – odparł Kibum, błyskając bezgranicznie rozbawionym spojrzeniem. Byłem pewien, że wyczuł ciężkość atmosfery, więc dyskretnie dźgnąłem go łokciem w bok, ostrzegając, żeby nie powiedział niczego problematycznego.

- A ty? – zapytałem uprzejmie, widząc, że Taemin nie jest zbyt chętny do rozmów, wzrokiem wodząc za tańczącymi parami, do których najwyraźniej coraz mocniej chciał dołączyć. Widziałem rozpalającą się w jego oczach tęsknotę za muzyką, ten szczególny, wszechmocny odcień brązu, który miałem okazję oglądać, ilekroć Taemin nakłaniał mnie do wspólnego tańca pod gołym niebem. Kochałem ten żywy, entuzjastyczny kolor wypełniający w takich momentach jego tęczówki. Pora dnia czy nocy nie miała znaczenia, ta barwa potrafiła być moim świtem, moim zmierzchem, moją północą, albo moim południem. Nie było reguł. Taniec od zawsze sprawiał, że Taemin czuł się wolny. A ja wraz z nim.

Taemin oderwał wzrok od parkietu, a nasze oczy na moment się spotkały. Poczułem dreszcz na plecach, dostrzegając na palecie jego spojrzenia setki rozżarzonych gwiazd, z których każda wołała, prosiła, wręcz błagała mnie, żebym wreszcie wziął chłopaka w ramiona i pozwolił muzyce nas ponieść. Wszystko to wydarzyło się w przeciągu ułamka sekundy, zanim Moonkyu znów się odezwał.

- Ah, nie jestem typem imprezowicza – odpowiedział na moje zadane, zdawałoby się, wieki temu pytanie. – Ale doceniam fakt, że zostałem zaproszony. To bardzo miłe ze strony panienki Kim – dodał, a ja mruknąłem coś w odpowiedzi, obserwując jak Taemin spuszcza wzrok, po czym sięga po kolejny kieliszek.

- Tak naprawdę żaden z nas nie baluje zbyt często – odezwał się Kibum, nieco ratując umierającą konwersację. Naprawdę nie chciałem urazić Moonkyu, ale ciężko było mi skupić się na rozmowie z nim, kiedy Taemin właśnie ponownie wyszukał moją nogę pod stołem, i zaczął zaczepnie trącać ją czubkiem buta. – Ale kiedy już nadarzy się okazja, czemu by się nie zabawić? Każdy lubi czasem trochę potańczyć – kontynuował Kibum, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Moonkyu nie wydawał się jednak rozumieć tę aluzję.

- Właśnie, bal bez tańca, to bal stracony – potwierdziłem, kiwając głową w stronę niezbyt przekonanego rozmówcy. Jednocześnie z całych sił starałem się strącić stopę Taemina ze swojej własnej. Kiedy chłopak sięgnął po następny kieliszek, przechwyciłem go w locie i sam wychyliłem jego zawartość. Taemin przez chwilę wpatrywał się we mnie z oburzeniem, po czym zaczął rytmicznie uderzać czubkami lakierków o wierzch moich przydeptanych przez niego butów, jakby oczekując ode mnie, że same moje nogi zaczną tańczyć z nim dyskretnego walca pod stołem. I wierzcie, lub nie, ale zrobiłem to. Powoli przemieściłem nasze prawe nogi do przodu, po chwili dołączając też lewe, a następnie wraz z muzyką je cofając. Byłem wdzięczny za długie, spływające ze stołów obrusy, bo nasze zachowanie musiało wyglądać naprawdę idiotycznie. Oto, co Choi Minho jest gotów robić dla swojego nieco pijanego, ale przy tym bardzo uroczego chłopaka.

- Nie sądzę, żebym był dobrym tancerzem – odparł Moonkyu, na powrót przypominając mi o swojej obecności. Byłem tak zaabsorbowany zaczepiającym mnie chłopakiem z naprzeciwka, że zupełnie zgubiłem wątek tej rozmowy. – Poza tym, do tańca potrzebna jest partnerka – dodał nieco smętnym tonem, i miałem szczerą nadzieję, że nie spojrzy w tym momencie na Taemina, bo mój chłopak zupełnie już nie słuchał konwersacji i właśnie posyłał mi na wskroś zalotne spojrzenia. Moonkyu jednak, na szczęście, spuścił głowę i wbił wzrok w stół. Korzystając z jego nieuwagi, Kibum zdzielił mnie dłonią po ramieniu, groźnym spojrzeniem każąc się ogarnąć. Na nic jednak była jego nagana, wobec rozbawionego i pełnego energii Taemina, który właśnie zaczął zahaczać czubkiem buta o krawędź mojej nogawki, delikatnie unosząc ją w górę. Figlarne iskierki w jego ciemnych oczach wcale nie polepszały sytuacji. Nie byłem pewien, ile jeszcze wytrzymam.

- Partnerka zawsze się znajdzie – stwierdził Kibum pod nosem, po czym uniósł wzrok i z niewinną miną skinął głową do grupki przechodzących nieopodal dziewczyn w barwnych sukniach. – Przepraszam miłe panie! – zawołał, zrywając się z miejsca i uprzejmie się przed nimi skłaniając. – Wiem, że to być może dość nagłe i niewątpliwie szalenie nachalne, ale czy któraś z pań nie byłaby łaskawa ocalić mojego przyjaciela od zguby? – powiedział dramatycznym tonem, skupiając na sobie kilka par zaniepokojonych, kobiecych oczu. Kibum uniósł dłoń, wystawiając palec wskazujący. – Jeden taniec. Jeden wspólny taniec może go uratować – powiedział ze śmiertelną powagą. – Spójrzcie na tego biedaka, miłe panie. – Wskazał na wciąż siedzącego ze zwieszoną głową Moonkyu. – Toż to obraz nędzy i rozpaczy. A jego choroba? Samotność! Błagam, ocalcie mojego przyjaciela, miłe panie. – Ledwo powstrzymałem parsknięcie śmiechem, słysząc udawaną rozpacz w jego głosie. Najwyraźniej zadawałem się z samymi doborowymi aktorami.

Dramatyczna taktyka Kibuma najwyraźniej podziałała, bo chwilę później jedna z dam nieśmiało podeszła do Moonkyu i z uroczym uśmiechem zaprosiła go do tańca. Odprowadziłem ich pełnym niedowierzania spojrzeniem, po czym odwróciłem się w stronę mojego sprytnego przyjaciela, chcąc podziękować mu za ratunek. On okazał się jednak być zbyt zajęty pozostałymi damami, które otoczyły go, niczym wianuszek adoratorek.

- Może pan też potrzebuje ratunku? – zapytała jedna z kobiet, posyłając mu flirciarskie spojrzenie. Zagwizdałem cicho pod nosem, rozbawiony nową odsłoną mojego przyjaciela, jako pogromcy kobiecych serc.

- Ależ nie, to ja zamierzam uratować panią! – odparł czarującym tonem, wywołując rozbawiony chichot zgromadzonych wokół niego dziewczyn. Pochwyciłem jego spojrzenie i zrobiłem głupią, prześmiewczą minę, a on wywrócił oczami i razem z gronem swoich nowych wielbicielek ruszył w stronę parkietu. Kiedy wreszcie zniknął mi z pola widzenia, odwróciłem się z powrotem w kierunku stołu, przy którym zostaliśmy z Taeminem sami. Nareszcie.

Jakież jednak było moje rozczarowanie, kiedy odkryłem, że w czasie, w którym Kibum stawał na głowie, żeby załatwić nam święty spokój, mój chłopak zdążył ułożyć się wygodnie na blacie stołu, rozpalony policzek wtulając w wierzch dłoni, i w tej pozycji przysypiając. Westchnąłem i pokręciłem głową z rozbawieniem.

- I właśnie dlatego nie powinieneś był pić wina – mruknąłem, wstając od stołu i podchodząc do Taemina, który zdążył już nieznacznie przechylić się na swoim krześle, ledwo utrzymując pozycję pionową. Z rozczuleniem pogładziłem go po policzku. To nie był pierwszy raz, kiedy wyciął mi taki numer. Tej nocy jednak nie było czasu i miejsca na urocze tulenie się w łóżku. Bal, jak ten, nie zdarzał się codziennie. A my wciąż mieliśmy walca do odtańczenia.

Dlatego możliwie jak najdelikatniej przebudziłem Taemina z drzemki. Posłałem mu rozkochany uśmiech, kiedy niemrawo przetarł oczy i spojrzał na mnie z uroczą, skonsternowaną zmarszczką na czole, najwyraźniej zastanawiając się, gdzie jest i co tu robi.

- Chodź – powiedziałem, chwytając go pod ramię i chwiejnie prowadząc przez salę. – Przewietrzymy się trochę, dobrze ci to zrobi – obiecałem, a Taemin pokiwał głową, posłusznie podążając za moją sugestią.

Taras przywitał nas rozkosznym podmuchem chłodu, który delikatnie muskał skórę i nieznacznie rozwiewał włosy, działając otrzeźwiająco. Doprowadziłem Taemina do porośniętej bluszczem balustrady, a on przyłożył policzek do zimnego kamienia, najwyraźniej chcąc się w ten sposób rozbudzić. Stanąłem obok niego, czekając aż doprowadzi się do porządku. W końcu chłopak uniósł jedną powiekę i spojrzał na mnie, wciąż nieco zamglonym wzrokiem.

- Marnie nam idzie to balowanie – skwitował, półleżąc na chłodnym kamieniu balustrady. Skrzyżowałem ramiona na piersi i przekrzywiłem głowę.

- Moim zdaniem twój wynik jest całkiem niezły – odparłem, udając powagę. Taemin posłał mi pytające spojrzenie. – Zdążyłeś już odtańczyć ganiane tango z pięciolatkiem, upić się i zmolestować swojego chłopaka pod stołem…

- Ej, nie jestem pijany! – zaperzył się Taemin, gwałtownie unosząc głowę i prostując plecy. Zbyt gwałtownie. Chłopak zatoczył się i byłby wylądował na twardej posadzce, gdyby nie moja interwencja. – No dobra, może trochę jestem… - mruknął w moją marynarkę, wtulając się w obejmujące go asekuracyjnie ramiona. – Ale to twoja wina…

- Dlaczego moja? – zapytałem, jednocześnie robiąc wszystko, żeby się nie wywrócić, co wcale nie było takie łatwe, bo chłopak naparł na mnie całym ciężarem swojego ciała.

- Nie wiem – odparł Taemin z prostotą, wykazując się rzadkim, jak na niego, brakiem argumentów. – Po prostu. Wszystko to twoja wina – oświadczył uroczystym tonem, jednocześnie wyciągając dłoń i zaczynając coś majstrować przy mojej muszce. – To, że przywykłem do robienia z siebie uczuciowego pajaca na porządku dziennym. To twoja wina. To, że lubię, kiedy bawisz się moimi włosami. To twoja wina. To, że chce mi się tańczyć od zmierzchu do białego rana. To twoja wina. To, że robi mi się ciepło, kiedy się uśmiechasz, i kręci mi się w głowie, kiedy mnie dotykasz. To twoja wina. To, że całujesz mnie w czoło, kiedy myślisz, że już śpię, i dotrzymujesz mi towarzystwa, kiedy sen w ogóle nie przychodzi. To twoja wina. To, że jesteś cierpliwy i zawsze na mnie czekasz. To twoja wina. – Taemin wziął głębszy wdech. – To, że moje serce tak szybko w tej chwili bije i przez głupie wino właśnie zachowuję się jak słaby, rozmemłany, tkliwy idiota. To też twoja wina. Wszystko, wszystko, wszystko twoja wina!

- To, że mnie kochasz, to też moja wina? – wreszcie zapytałem, do tej pory w pełnym rozczulenia milczeniu wysłuchując monologu mojego chłopaka. Taemin uniósł wzrok, pozwalając mi ujrzeć rozmigotane złote drobinki, bezkarnie dekorujące całą głębię jego spojrzenia. Przez chwilę nic nie mówił, ale w końcu pokręcił głową przecząco.

- To jedno zdaje się być naszą wspólną winą – zawyrokował z powagą. Uśmiechnąłem się na to stwierdzenie i kciukiem delikatnie pogładziłem go po wciąż nieco rozpalonym policzku. – I nie żałuję – dodał Taemin z zaskakującą stanowczością.

- Ja też – odpowiedziałem, przytulając go do siebie. – Nigdy – szepnąłem mu do ucha. Przez chwilę trwaliśmy w ciepłym uścisku, delikatnie bujając się w rytm dobiegającej zza uchylonych drzwi tarasu muzyki. W końcu nieco go od siebie odsunąłem, posyłając mu psotny uśmiech. – Co do twoich wcześniejszych słów… Na szybsze bicie serca spowodowane moją obecnością nic nie poradzę… - zacząłem, skutecznie wywołując buntowniczy błysk w jego oczach - …ale myślę, że w kwestii chęci tańca jestem w stanie coś zdziałać – dodałem, uśmiechając się czarująco.

- Nie wiem czy w moim obecnym stanie tańczenie walca jest możliwe… - mruknął Taemin zniechęconym głosem, prawdopodobnie wciąż odczuwając skutki swojej słabej tolerancji na alkohol.

- Wszystko jest możliwe – odparłem przekonywującym tonem. – Wystarczy uwierzyć. – Mrugnąłem do Taemina psotnie, po czym wskazałem mu swoje buty, sugerując, żeby na nich stanął, tak samo jak zrobił to jakiś czas temu pod stołem.

- To dziecinne – stwierdził burkliwie, najwyraźniej dużo bardziej trzeźwy, niż jeszcze godzinę temu.

- Czy to wada? – zapytałem retorycznie, a chłopak westchnął i wreszcie przystał na mój pomysł, przydeptując czubki moich butów. Objąłem go mocno w pasie, a on uchwycił się mojej szyi, żeby nie upaść. Kiedy spojrzał mi w twarz, dostrzegłem w jego oczach niepewność, więc uśmiechnąłem się uspokajająco. – Zaufaj mi – poprosiłem cicho. – Poprowadzę cię – obiecałem, a Taemin w milczeniu pokiwał głową. W przeszłości już nieraz dowiodłem, że zamierzam trzymać go i nie pozwolić mu upaść, choćby nie wiem co. Dlatego teraz z ufnością wtulił się we mnie, pozwalając mi rozpocząć tego nieporadnego, czułego walca w świetle gwiazd, które srebrzyły nasze rozkochane spojrzenia i nadawały magii każdej cichej sekundzie. Taemin naprawdę w pełni pozwolił mi się poprowadzić. Było coś niesamowicie intymnego w sposobie, w jaki ukrył się w moich objęciach, z ufnością i bez protestów przyjmując każdy kolejny krok. Muzyka nadawała rytm naszym sercom, a ciepło dłoni zaprawiło ów czuły moment o szczególną harmonijność. Ten nieporadny, urokliwy walc przypominał mi cały ostatni rok naszego wspólnego życia. Bo tak jak w tańcu, tak samo i w miłości Taemin mi zaufał. Pozwolił wytyczać kolejne ścieżki, stawiać kolejne kroki, razem odkrywać kolejne galaktyki, których sam nigdy by w sobie nie dostrzegł. I zawsze podążał za ciepłem mojej dłoni, czasem się chwiejąc, czasem niemal upadając, niezmiennie jednak znajdując we mnie oparcie. Ta swego rodzaju nauka miłości i wolności była momentami tak infantylna, jak ów pijany walc. Ale zakochanie to do siebie już ma, że najdojrzalszych, najpoważniejszych ludzi potrafi zmienić w cieszące się każdym głupstwem dzieci. Nie byliśmy wyjątkiem. Kochaliśmy dziecinnie, kłótliwie, nieustannie drocząc się i sobie dogryzając. I byliśmy w tej miłości wolni, niczym szybujące po błękicie nieba ptaki, albo migoczące pośród nocnych granatów gwiazdy. Wolni i niepowstrzymani. Wszystko było dla nas możliwe.

Walc za drzwiami ucichł, ostatnim tonom pozwalając rozpłynąć się w mrokach wieczora. Przystanąłem, jedną ręką wciąż mocno trzymając Taemina w pasie, za pomocą drugiej zaś, uniosłem jego brodę do góry. Miliony marzycielskich gwiezdnych punktów zamigotały pod jego półprzymkniętymi powiekami, po chwili znikając całkowicie, bo chłopak zamknął oczy. Czekał. I byłbym go wreszcie pocałował, gdyby nie niespodziewane głosy, naraz dobiegające z rozciągającego się za balustradą tarasu ogrodu. Znajome głosy.

Taemin otworzył oczy, nagle otrzeźwiony. Obaj spojrzeliśmy w tamtą stronę. Zmarszczyłem brwi, rozpoznając w dwóch spacerujących ścieżką postaciach Jinkiego i Jieun. Przez chwilę przypatrywałem im się z konsternacją, nie dostrzegając wcześniejszych podejrzanych oznak w zachowaniu hyunga. Kiedy jednak oboje stanęli naprzeciwko siebie i w dziwnie intymny sposób wpatrzyli się sobie w oczy, ja i Taemin jak na komendę przykucnęliśmy, nagle czując się co najmniej nie na miejscu. Skryci za zasłoną bluszczu i kamieniem balustrady, wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. A potem obaj ostrożnie wyglądnęliśmy zza krawędzi naszej kryjówki, chcąc uszczknąć choćby kawałek romantycznej sceny. Nasze bezczelne podglądactwo było zapewne poniżej jakiejkolwiek godności, ale ciekawość wzięła górę nad zasadami dobrego wychowania, zarówno w moim, jak i w Taemina przypadku. Koniec końców pozostawaliśmy partnerami w zbrodni. To jedno nigdy nie uległo zmianie.

Wychyliłem się nieco bardziej za krawędź balustrady, chcąc lepiej dostrzec rozgrywającą się w ogrodzie scenkę. Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy Jinki, po ewidentnej chwili wahania, przyklęknął przed swoją damą na jedno kolano, drżącymi rękami wyciągając coś zza pazuchy. Naraz zrozumiałem źródło jego dzisiejszego zdenerwowania i powód, dla którego przez większość wieczora unikał swojej ukochanej.

- Naprawdę nie powinniśmy podglądać – powiedział szeptem Taemin, chyba jedynie dla zachowania jakichkolwiek pozorów dobrych manier, bo ani myślał odrywać wzroku od wypowiadającego ważne, życiowe pytanie Jinkiego, i przytakującej mu ze łzami w oczach Sally.

- Może ja też powinienem ci się oświadczyć? – zapytałem, robiąc zamyśloną minę, na co chłopak szturchnął mnie łokciem i zrobił groźną minę, wreszcie tracąc zainteresowanie przytulającą się w ogrodzie parą.

- Po moim trupie! – szepnął ostrym tonem, dla wzmocnienia efektu grożąc mi palcem przed nosem.

- Dlaczego? – nie dawałem spokoju, zbyt dobrze się bawiąc, żeby odpuścić sobie widok jego nieco zarumienionych (czy to od alkoholu, czy z powodu zawstydzenia) policzków.

- Nie zamierzam być twoją panną młodą! – odparł zbulwersowany, wydymając uroczo policzki. – Jeśli marzą ci się białe suknie i uroczyste ceremonie, to poproś sobie kogoś innego – dodał burkliwie. – Zawsze możesz iść do swojej fanki, albo…

- Taemin – przerwałem mu, z rozbawieniem obserwując ten wybuch sfrustrowanego bełkotu. Chwyciłem jego dłoń, a on zrobił niepewną minę, jakby obawiając się, że naprawdę postanowię poprosić go o rękę. Ja jednak ucałowałem jej wierzch i uśmiechnąłem się z miłością. – Wystarczy mi móc cię kochać. Nic więcej do szczęścia nie potrzebuję – zadeklarowałem beznadziejnie tkliwym tonem. Chłopak przez chwilę mierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, po czym zmarszczył nos, w ten uroczy, wyrażający dezaprobatę i zażenowanie sposób.

- Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś nieuleczalnym romantykiem? – rzucił przekornie, a ja uśmiechnąłem się szeroko.

- To twoja wina – powiedziałem, używając jego własnego argumentu. – To wszystko twoja wina. – Moje słowa zabrzmiały bardziej jak podziękowanie, niż jak wyrzut. Taemin ścisnął moją dłoń i przyłożył ją do swojego policzka.

- To wszystko nasza wina – poprawił swoje wcześniejsze słowa i uśmiechnął się tak czarująco, że znów zapragnąłem go wreszcie pocałować. Nachyliłem się, przymykając powieki i…

- Tu jesteście, gołąbeczki! – odezwał się nieproszony gość, a ja zamiast pocałować Taemina, kilkakrotnie z rezygnacją uderzyłem głową w kamień balustrady, nawet nie obracając się w stronę przybyłego na taras Kibuma.

- Czy naprawdę… nie możemy… mieć… chociaż… chwili… we dwoje?! – wycedziłem przez zęby, co kilka słów znów atakując architekturę tarasu swoją frustracją.

- Uważaj, bo nabijesz sobie guza. Twojemu mózgowi to i tak nie pomoże, wiesz… - mruknął Kibum sarkastycznie, czekając aż obaj zbierzemy się z posadzki. – A całe wasze życie to jedna wielka chwila we dwoje, więc nie narzekaj – dodał, krzyżując ręce na piersi. Kiedy wreszcie doprowadziliśmy się do względnego porządku (Taemin musiał naprawić własne szkody wyrządzone wcześniej mojej muszce), w oczach naszego przyjaciela błysnęła przekora. – Następnym razem kiedy postanowicie kogoś podglądać, radziłbym robić to dyskretniej – rzucił wymownie, nie dając nam jednak czasu na usprawiedliwienia. – A teraz chodźcie na salę, wszyscy was szukają. Panienka Kim chciała zadedykować wam utwór. – Po tych słowach zniknął za drzwiami tarasu. Wymieniliśmy z Taeminem zdumione spojrzenia, po czym zaoferowałem mu ramię, a on je przyjął. I jako zawodowa para olśniewających zakochańców wkroczyliśmy ponownie w blask balowej świetności.

Sodam przywitała nas uśmiechem, zgodnie ze słowami Kibuma dedykując kolejny utwór parze swoich dobrych przyjaciół. Jej słowa zupełnie jednak rozmazały mi się w pamięci, choć cenne i miłe, to niezdolne przyćmić uroku spojrzenia, jakie posłał mi Taemin, kiedy zamknąłem jego dłoń w swojej. Pierwsze dźwięki walca utkały wokół nas złotą kurtynę, która odgrodziła naszą dwójkę od reszty świata, zasłoniła twarze obserwujących nas gości, wyciszyła wszelkie rozmowy i szepty, tworząc jedyną w swoim rodzaju scenę, na deskach której zaczęliśmy kręcić się i wirować, przytulać i uśmiechać. To był nasz własny, prywatny spektakl, odegrany pośrodku pełnej ludzi sali, a mimo to możliwy do zrozumienia jedynie przez nas samych. Nasze spojrzenia nie rozłączyły się ani na moment, podobnież jak bijące w jednakowym rytmie serca i dzielące się tym samym rodzajem ciepła dłonie. Moc kierującej nami muzyki zawładnęła tym magicznym momentem, wymazując z pamięci gorzkość przeszłych zdarzeń, barwiąc nasze uśmiechy miłością. Czyniąc ten taniec naszym złotym walcem. W jego rytmie zamierzaliśmy dalej iść przez życie.

I nawet kiedy płynące dźwięki ucichły, a kurtyna intymności opadła, eksponując nas na widok zgromadzonych na sali gości, nie przeszkodziło mi to w pochyleniu się nad ukochanym i złączeniu naszych stęsknionych do siebie ust w najpiękniejszym pocałunku w dziejach tej historii. Pocałunku, który sam w sobie był opowieścią. Każdy jej werset spisaliśmy w miękkości ust, w dotyku dłoni, w melodii serc. I byliśmy jedynymi narratorami, który mogli poprowadzić dalszy jej ciąg. Czas przestał grać rolę, a ja całowałem Taemina długo i bez opamiętania, bezdźwięcznie szepcząc mu niezwykłe, przedziwne historie o dwóch wolnych duchach i ich małym, wspólnym nieboskłonie.

Oklaski rozczulonych tym widokiem ludzi dotarły do mnie przytłumione, mało ważne, nieistotne. Bo jedyne, co się w tamtym momencie liczyło, to złoty blask oczu Lee Taemina. Oszusta, złodzieja, kłamcy.

Chłopaka, którego miłość zmieniła bieg tej opowieści.

~*~

Gwiezdny wóz zaskrzypiał cicho, ponownie wypływając na podniebne rozdroża granatu. Wieczór był jasny, spokojny i łagodny. Stanowił zapowiedź kolejnej pięknej nocy. Zadarłem głowę do góry, wdychając rześkie powietrze do płuc i ciesząc się subtelnym blaskiem wytyczających nam drogę gwiazd. Siedzący obok Taemin szturchnął mnie łokciem, wciskając mi końskie lejce do rąk, a samemu wygodnie układając głowę na moim ramieniu. Rzuciłem mu pełne nagany spojrzenie, ale słodki uśmiech, którym mnie obdarował, zupełnie skruszył mój opór. Przejąłem lejce, z zadowoleniem wyczuwając, jak chłopak jeszcze mocniej się we mnie wtula. Noc była nam przyjazna, a droga przed nami jasna od gwiazd. Nie mogliśmy wiedzieć, co spotka nas za najbliższym zakrętem, ale póki czułem znajome ciepło obok siebie, wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Że nie ważne jak wiele przedstawień przyjdzie nam zagrać, zawsze ten najważniejszy, najpiękniejszy spektakl będzie odgrywał się w głębi spojrzenia, w dotyku dłoni, w smaku ust. W biciu zakochanych serc.

Bo życie to nie teatr, ale miłość to największa sztuka, jaką przyszło nam razem tworzyć. I zamierzaliśmy dołożyć wszelkich starań, żeby wypadła najlepiej, jak to było możliwe. Bo kochać i być kochanym to najambitniejsza życiowa rola, jaką kiedykolwiek otrzymaliśmy.

Splotłem z Taeminem palce dłoni i ponownie uniosłem głowę, spoglądając w gwiazdy. Ich subtelny blask tchnął tym samym odcieniem wolności, co wymienione z ukochanym spojrzenie. Końskie kopyta stukały cicho, na melodię dwóch serc, i mimo przebytej niedawno fali pożegnań wiedziałem, że to nie koniec opowieści.

To był dopiero początek.

~*~

No i jest. Epilog Sagi. Ostatnia część, na którą kazałam Wam czekać tak okropnie długo ;-; Wybaczcie tę zwłokę, ale naprawdę nie miałam ani głowy, ani czasu, żeby nad tym przysiąść. Dopiero w ferie zimowe się zawzięłam i sukcesywnie pisałam po kilka stron dziennie przez bite dwa tygodnie, ignorując resztę świata. Wiem, że ta część nie jest idealna, daleko jej do tego, za co znów przepraszam ;;; Tak samo jak za niedorzeczną długość (tu już chyba nieuniknione będzie czytanie na raty xD), nad którą nie mogłam zapanować, bo koniecznie chciałam godnie pożegnać się z wszystkimi bohaterami (a rozgadany, rozflirtowany 2min wcale mi tego nie ułatwiał!). Tak czy inaczej, zrobiłam co w mojej mocy, żeby sprawić Sagi godne zakończenie. Czy mi się udało? Osąd pozostawiam w Waszych rękach.

Jeszcze szybkie wyjaśnienie co do tytułu epilogu! Pełne prawa do niego należą się Madzi, pomysłodawczyni. Kiedy po przeczytaniu początkowych fragmentów ochrzciła go w tak trafny sposób, po prostu nie mogłam się powstrzymać i przemianowałam nazwę pliku. Tak przywykłam do tego zmyślnego tytułu, że samo słowo epilog wydało mi się zbyt suche. No i musicie przyznać, że jest niezwykle adekwatny! xD

Wszystkich, którym chce się czytać tkliwe podziękowania rozmiękczonej autorki (wątpliwe), zapraszam do krótkiego posłowia. Całej reszcie kłaniam się już teraz i dziękuję za tę wspólnie przebytą podróż. Obyśmy jeszcze kiedyś spotkali się w podniebnym teatrze!

Shizu ~~<3

6 komentarzy:

  1. TO. BYŁO. GENIALNE. Można to powtarzać ciągle i ciągle, a i tak to za mało. Długość zabiła. W pozywtywnym sensie XD Jak już raz zaczęłam czytać to nie mogłam przestać. Długo się zbierałam, żeby to przeczytać, bo w głowie tkwiło jedno słowo "koniec", ale aktualnie nie udaje mi się o tym myśleć, a o tym jak piękna była treść. Jak wszystko pięknie opisałaś. Kocham twoje twory i zawsze podziwiam cię jak to robisz, jak przelewasz to na papier, cudownie opisujesz. Szanuję twoją pracę i emocje jakie w to wkładasz. A ten epilog był jednym z najlepszych, które istnieją. Jednym z tych specjalnych, które nigdy nie wymażą się z pamięci chodźby nie wiem co i będą wracać.
    Uwielbiam, NAPRAWDĘ UWIELBIAM 2minowe przepychanki słowne. To jest piękne, zawsze się przy tym uśmiecham. Kibum od początku był wspaniały i pozostał do końca, on jest najlepszym przyjacielem jakiego można mieć <3 Dobrze, że Taemin nie zciął jednak włosów, a ten powód...nie ma słów, to zbyt słodkie xd Taemin zawsze wie jak postawić na swoim - Minho to zaiście piękna Julia xd To jak Taemin uciekł i Minho pobiegł za nim było bardzo bardzo bardzo urocze, a ich konwersacja zabija (a która nie?). Uwielbiam to jak Taemin wymyśla coraz to nowe przerzwiska dla swojego ukochanego, w tym niebezpieczny zboczeniec. Urocze xd ten ich rozkładny teatr był świetny. Pomysł z Minho bardzo mi się podobał jak to, że będą podróżować, a to ma się też do Taesuna, ale to potem <3 pocałował go i spoliczkował, Taemin zmienny jest xd kocham go, jest świetny, nie można go nie lubić, kochać, wielbić. Ich randka w teatrze była nostalgiczna. I ten Jinki <3 go też kocham. To mi przypomniało o ich rozmowie jak Taemin zostawił biednego Minho na noc samego (ale z kocem, nie można powiedzieć, że nie obchodzi go Minho xd) i rozmawiali o niebie. To była jedna z tych sytuacji gdzie w sercu coś się zmienia i jakiś ciężar spada, a jest się dumnym z tego. Po prostu spokój i szczęście wypełnia całe ciało. W końcu Taemin skończył mieć wyrzuty sumienia z MoonKyu. To wspaniała wiadomość <3 a to, że Minho tak wspiera Tae we wszytkim rozbraja. Jak czytałam każde z tych razy jak był dumny z niego to coraz bardziej go kochałam <3 Interakcje między Taeminem a Yoogeunem są piękne. Zawsze jak się pojawiają wiem, że będzie ciekawie xd zresztą ciągle jest ciekawie. Jego relacja z "nooną" jest urocza <3 W końcu przestałam nienawidzić Jonghyuna, pamiętam jak myślałam , że nigdy mu nie wybaczę, że to nie prawda, że czas pomaga w wybaczeniu, ale jednak. W epilogu uświadomiłam sobie jak bardzo samotny i nieszcześliwy był Jonghyun. Jak zemsta zjadała go od środka i szczerze pragnę dla niego, by był szczęśliwy. By zrozumiał jak dużo zła uczynił i co się z tym wiązało. Pragnę dla niego szczęścia. Kibum plusuje coraz bardziej, czy można w ogóle jeszcze bardziej xd
    MINHO TO MASOCHISTA. TO JEST POTWIERDZONE.
    Rozmowa Taemina z Taesunem była chyba najbardziej zapamiętana przeze mnie. To było i szczęśliwe i smutne. Taemin w końcu mógł powiedzieć Taesunowi, że jest szczęśliwy, żeby się o niego nie martwił, ta rozmowa miedzy dwójką braci była piękna, a to wyznanie miłości najpiękniejsze, nie wiem czy nie najpiękniejsze z całego Sagi. Bo podczas czytania tej sceny zabiera z serca wielki kamień, a zostawia ulgę i szczęście, że Taemin jest szczęśliwy. W końcu. Choć dla Minho musiało to być bolesne słuchać tego. To naprawdę trudna scena.
    Bal na cześć 2mina <3 kochane ze strony Sodam. Na początku jej nie lubiłam, ale myślę o niej bardzo dobrze już od jakiegoś czasu. Zasługuje na to, bo to wspaniała kobieta. Tyle wycierpiała, a nadal potrafi się uśmiechać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pijany Taemin to dobry Taemin. Molestowanie swojego chłopaka pod stołem poprzez taniec nóg - nie ma się co dziwić jeśli mowa o Taeminie xd tak tak tak Minho ożeń się z Tae xd choć jak o tym myślę to małżeństwo jest dodatkiem do miłości, bo to na papierach nie jest ważniejsze od tego co się czuje, ale i tak...ożeń się z nim Minho xd Koniec jest...końcem, ale i nie. Teraz nie myślę o tym jak o końcu, tylko jak o scenie, która pojawia się za każdym razem jak o niej myślę. Taemin przytulony do swojego ukochanego, jadą w dal z usmiechami na ustach - jedyne co wiedzą to to, że miłość zostanie zawsze.
    A to dopiero początek.
    Wiem, że na pewno wiele wątków ominęłam, bo feelsy, dużo tych wątków, dużo myśli o niektórych innych scenach i inne. No ale mam nadzieję, że jakoś to wyszło xd
    Nigdy nie zapomnę tej cudownej opowieści. Znowu te uczucie szczęścia i miłości. Bardzo dobrze, że nie mogę w tej chwili myśleć, że to EPILOG. To przez treść, która przeszła wszelkie granice.
    Dużo, dużo czasu, weny, by tworzyć kolejne cuda <3 Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, pobiłam rekordy długości spóźnienia jakie chyba można było kiedykolwiek pobić. Ale no po prostu ta końcówka działała na mnie tak, że jak włączałam to się blokowałam bo mnie normalnie kokoroko bolało ;_____; Ale dziś uznałam, że to już po prostu wstyd nie skończyć po (matko i córko) 55 dniach od wstawienia *zaraz zapadnie się pod ziemię* Co ze mnie za czytelnik x.x Ale jestem! Jestem i coś czuję, że będę się tutaj rozwodzić przez milion lat świetlnych. Jednakowoż...

    Jednakowoż będę musiała wyrazić swój ból serca jaki czułam, gdy nasza dwójka przyszła odwiedzić Kibuma. Po tak długiej przerwie, miałam naprawdę wrażenie, że wracam razem z naszą parką po długim roku do tego miasteczka. Wspomnienia człowieka uderzały jak pioruny, aż miało się wrażenie jakby naprawdę tam się było *przeprowadza refleksje na temat pierwszego rozdziału*. Tak. Od razu przepraszam, ten komentarz to będzie nieskładny bełkot (jak zwykle z resztą) ale po protu emocje mną tak targają, że chyba zaraz z siebie wyjdę. Shizuuu jak ty to robisz i co ty ze mną robisz, albo co oni ze mną robią, pomooocy ._.

    Scena z tą kobietą... CZEKAŁAM NA FURIĘ TAEMINA co prawda myślałam że zacznie się bić z nią ALE TA OPCJA KTÓRĄ WYBRAŁ BYŁA ZDECYDOWANIE LEPSZA, brawo Taeminnie, jestem dumna ^^

    Profesjonalne przedstawienie uliczne, napisane przez profesjonalnego reżysera jak widać, wciąż nie przestało mnie zadziwiać. Na prawdę czułam się, jakbym przez moment stała się Minho i jakbym mówiła do ludzi o dwójce walniętych, młodych amatorów, którzy ponoć wystawiają jakąś sztukę xD uwielbiam w tym opowiadaniu najbardziej właśnie to, że nawet nie wiem kiedy, ale w którymś momencie zostaję niespodziewanie wciągnięta do tego magicznego świata pod najcudowniejszym niebem jakie istnieje. A potem dziwię się, że to tak przeżywam...

    Wizyta w teatrze... Ta scena była dla mnie szczególna. Nie jestem do końca pewna czemu, ale zawsze wizja tysięcy spędzonych tam nocy, liczba kroków postawionych na deskach tamtej sceny, ilość westchnień skierowanych do sklepienia oraz liczba słów wypowiedzianych do pustej widowni wprawiała mnie w... osobliwy nastrój. Nastrój niespełnionych marzeń? To coś takiego, czego tak bardzo pragniemy, ale nie możemy tego mieć, a pomimo to wywołuje to miliony wizji w głowie i miliony kolejnych marzeń... Nie wiem dlaczego, ale tamto miejsce dla mnie też było zawsze bardzo bliskie chyba właśnie z tego powodu. Chociaż nie jestem pewna, czy ja byłabym w stanie pokazać komuś tak śmiało kawałek swojego sekretnego nieba. Minho to potrafił i patrzcie jak skończył XD W takich momentach człowiek ma chyba wrażenie, że wszystko jest jednak możliwe, wcale nie dokładnie tak jak kiedyś sobie to wyobrażaliśmy, ale zupełnie inaczej. Oczywiście w tym dobrym znaczeniu.

    Wracając do 2mina... Nigdy chyba nie będę czuła takiego poruszenia jak wtedy, gdy Taemin mówi co czuje, po prostu to wciąż brzmi tak... niesamowicie? Tak.. no nie wiem jak to ująć w słowa, nie mniej jednak dumna jestem z Minho, że udało mu się otworzyć tego chłopaka.

    Wizyta w rezydencji...
    .
    .
    .
    Okej, czytam sobie czytam o tej cudownej nowej atmosferze, która się udzieliła tej smutnej niegdyś rezydencji, zaczyna się opowiadanie, kolejna cudowna metafora mojej Królowej Sodam i nagle... KIM KIBUM JAK TY SIĘ TAM ZNALAZŁEŚ JA SIĘ PYTAM???? Nie żebym kiedyś kiedyś kiedyś nie rozważała takiej opcji w myślach wyobrażając sobie kontynuację, jak nagle wbija do życia Jonghyuna nagle ta gaduła, ale... NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ JAK ŻYJĘ.

    Nie sądziłam, że to się kiedykolwiek stanie w tej opowieści, ale gdy jednak przyszło do rozmowy z Taesunem to łzy spłynęły mi po policzkach jak groch. Coś się ścisnęło w piersi i tak jakoś... i jak mam być szczera to znów mnie wzięło na refleksyjne wspomnienia (co ten 2min).

    Bal. Bal bal. To był cudowny bal, chyba najcudowniejszy na jakimkolwiek dane mi było być. Dziękuję za zaproszenie, za to, że mogłam być świadkiem zakończenia tego rozdziału w ich wspólnej historii.

    OdpowiedzUsuń
  4. *i tak się rozpisała* Myślałam że to będzie krótki komentarz, coś mi nie do końca wyszło XD Eh naprawdę nie wiem jak ty to robisz, ale budzisz we mnie tyle skrajnych emocji dosłownie od płaczu po ekscytację następną sceną, albo jeszcze w ogóle tą samą. Jestem w ogromnym szoku po skończeniu tej opowieści w której oczywiście nie mogło zabraknąć 2minowych kłótni, wymian spojrzeń, nocy pod rozgwieżdżonym niebem, tańca, balów, intryg, miłości, czułości i mnóstwa innych rzeczy, za którymi tak bardzo będę tęsknić. Do tej pory chyba nie byłam aż tak bardzo świadoma jak ogromne wrażenie wywrze na mnie ta historia. Pamiętam jak pierwszy raz zaglądnęłam tutaj bo "hmm fajna okładka, może to być oryginalna historia", później zobaczyłam te gify i zdjęcia (nie wiem jak to dokładnie nazwać, ale nadal to uwielbiam XD) i tak jakoś... pochłonęłam chyba w 3 dni jakieś 11 rozdziałów? Chyba tyle ich w tedy było. Wydało mi się naprawdę fajne, pomimo, że nie zaprzeczę, że momentami nużyło już mnie rozważanie Minho i ucieczki Taemina i po prostu miałam ochotę postawić tą dwójkę przed sobą jak przedszkolaków i najzwyczajniej w świcie kazać się już normalnie pocałować XD Ale dzięki temu chyba wizja tych złotych refleksów w oczach, tego stopniowego wyrażania uczuć, spojrzeń pełnych skrywanej miłości... Człowiek czuje prawie tak ogromną satysfakcję jak sam Minho który tego dokonał XD
    Opowiadanie to budziło we mnie wiele wspomnień, emocji, skrywanych uczuć, które zwykle starałam się gdzieś tam w głębi ukrywać. Czasami mam wręcz wrażenie, że metody ucieczek Taemina są mi nieco znajome (no na pewno daleko mi do tego mistrza intryg i ucieczek, ale to w sumie nawet lepiej). Pamiętam tą noc kiedy czytałam to pamiętne przedstawienie i już nie mogłam nie napisać komentarza. To było takie... niesamowite, wciąż jestem pod wrażeniem jak dajesz radę ująć tyle myśli, uczuć i emocji w słowa. Mam wrażenie, że mogłabym jeszcze mówić mnóstwo rzeczy o najlepszych historiach mojej Królowej Sodam, niesamowicie przewidywalnego Kim Kibuma, mądrego Jinkiego i wielu wielu innych postaciach. To opowiadanie ma... ma swój czar, to coś jakby więcej niż zwykły ff, naprawdę ostatni raz w swoje "magiczne sidła" zamknęła książka jeszcze z czasów dzieciństwa w sumie.
    To chyba jest już ten moment, kiedy chcesz jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiesz co, kiedy masz milion myśli na sekundę, ale i tak nic nie piszesz XD W takim razie chyba pozostało mi już tylko jedno...
    Największe oklaski na stojąco dla najlepszych aktorów, jakich dane mi było spotkać i jeszcze lepszego reżysera tej opowieści. Odwaliliście razem naprawdę kawał niesamowitej roboty. Ewidentnie możecie być dumni z siebie tak bardzo jak ja teraz. Dziękuję za wszystko.

    Mika~

    ... aż mi wyrzuciło, że komentarz ma za dużo znaków XDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mika ;____; <3
      Przez niedorzeczną długość epilogu doszłam do wniosku, że pewnie większości osób nie będzie się chciało komentować, ale jakże się myliłam! Zjawiacie się w zupełnie niespodziewanych momentach i zupełnie mnie rozklejacie ;;; Nie przejmuj się, nie jesteś jedyną spóźnioną duszą, a mnie raduje sam fakt, że mimo trudności zechciałaś przysiąść do tego komentarza <3 (btw. TO JUŻ 55 DNI OD SKOŃCZENIA SAGI??? how x.x)

      Dla mnie też pisanie epilogu było swego rodzaju powrotem. Nowym początkiem, ale jednocześnie podróżą za wspomnieniami. I myślę, że stąd wynikła taka chora długość x.x chciałam należycie pożegnać się z każdym bohaterem! Zazdrosny Lee Taemin to widok, którego ja sama byłam ciekawa xD nie mogłam sobie darować tej sceny, chyba chciałam wystawić ich obu na próbę xD

      Zawsze robi mi się tak ciepło na sercu, kiedy słyszę o magicznej mocy tego opowiadania, o tym wciąganiu w świat przedstawień i marzeń... nie mam słów podzięki, to takie piękne, że przeżywasz to opowiadanie równie mocno, co ja, co oni. To takie poczucie... więzi? Taka rodzinna atmosfera? Kiedy wiem, że nie tylko ja się z nimi śmiałam, nie tylko ja się przejmowałam, nie tylko moje myśli i serce były przez tę historię zaklęte. To takie ciepłe, ciepłe uczucie, za które dziękuję ;-; <3 I mnie też teatr wprawia w taki nastrój,dobrze rozumiem o czym mówisz ;; a otwarcie zakochany Lee Taemin to dla mnie wciąż zjawiskowy widok, nigdy nie mogę się nadziwić (co ze mnie za dziwna autorka, Boże xD).

      CO DO KIBUMA - strasznymi wątpliwościami mnie ten wątek napełniał, ale jednocześnie tak bardzo chciałam dać Jonghyunowi kogoś, kto pomoże mu stanąć na nogi ;-; Dostał już swoją nauczkę, a naprawdę zasługuje na szansę, żeby móc nauczyć się istoty miłości i szczęścia *le Shizu która nie potrafi odtrącić żadnego ze swoich bohaterów, bo za bardzo ich kocha xD* Kibum to idealna osoba do tej roli! :D

      Scena z Taesunem to jedna z moich ulubionych, tak dobrze mi się ją pisało i tak bardzo mnie samą poruszyła T_T cieszę się, że mój bal Ci się podobał! To był bal wyprawiony na cześć nas wszystkich. Aktorów, gości, moją. Chciałam w ten sposób urządzić piękne pożegnanie i ukłon w stronę tej opowieści i każdej duszy, która brała w niej udział ;;<3

      Tak niezmiernie się cieszę, że tych wiele, wiele stron temu tu zbłądziłaś i dałaś tej opowieści szansę, mimo wkurzająco ciapowatych zjebów, którzy potrzebowali 22 rozdziałów, żeby ogarnąć własne uczucia (uwierz mi, ja sama byłam nieraz sfrustrowana!). Ja też się częściowo z Taeminem utożsamiam... także potrzebowaliśmy wielu długich rozmów (czasem sam na sam, czasem z udziałem pajaca Minho), nim doszliśmy do porozumienia. No i... dla mnie Sagi to też już od dawna coś znacznie więcej, niż zwykły ff. To podróż. To przygoda. To nauka. To przyjaźń. Rodzina. Piękne, piękne wspomnienie, które chyba nigdy nie przestanie być żywe i kwitnące. Bo przecież w każdej chwili na horyzoncie mogę zobaczyć gwiezdny wóz dwóch idiotów-marzycieli, którzy przybyli opowiedzieć mi kolejną niedorzeczną historię! :D Ty też ich wypatruj~

      Dziękuję, dziękuję, dziękuję ;;; /kłania się w pas/

      Shizu~~<3

      Usuń
    2. Długi rozdział = długi komentarz = długa odpowiedź, tak widać już musi być XDD Wiesz, jeśli chodzi o samą długość to strasznie się cieszyłam, że mogłam ten ostatni raz spotkać się ze wszystkimi bohaterami i w pewnym sensie pożegnać (myślę, że będą wypatrywać tych dwóch kochanych idiotów z takim samym zniecierpliwieniem co my).

      Cóż, widać Kibum jest niezbędny dla Jonghyuna i bardzo dobrze, to jakiś promyk nadziei, że być może jeszcze uda się sprowadzić na tą dobrą drogę, niech go już tam nastawia XD

      Jejku, wciąż jestem przeszczęśliwa, że mogłam niemal bezpośrednio stać się częścią tej historii. Nie mogę się doczekać tego momentu, gdy pewnego dnia, powróci ten magiczny, gwiezdny wóz, a jego właściciele zaczną opowiadać to, co ich spotkało podczas ich nieobecności. Będę czekać. Pewnie któregoś dnia zjawią się równie niespodziewanie co ja tutaj XDDD

      Mika~~

      Usuń

Template made by Robyn Gleams