- Zakwitły – powiedział Taemin głuchym tonem, kucając na
ziemi i wpatrując się pustym wzrokiem w kielichy kwiatów, które wieki temu
zasadził w swoim kącie ogrodu, a o których potem na śmierć zapomniał. Chłopak
wciąż pamiętał te niewdzięczne nasiona, które jak na złość nie chciały rosnąć
wtedy, kiedy tego od nich oczekiwał. A teraz proszę. Kwiaty. Piękne, dojrzałe,
szkarłatne kwiaty.
Idealne na grób Choi Minho.
Taemin westchnął ciężko i zerwał jeden z dumnych kielichów,
po czym zaczął obracać go w dłoni, w zamyśleniu gładząc każdy z płatków. Ich
intensywna czerwień zdawała się wręcz barwić czubki palców, osadzać na skórze,
niczym niezmywalne, krwawe piętno. I, o dziwo, wcale się to Taeminowi nie
spodobało.
- Co o tym wszystkim sądzisz, Edgarze? – zapytał pełnym
zadumy tonem, a siedząca na jego głowie ropucha zakumkała z dezaprobatą, i
zeskoczyła na ziemię. Taemin z wystudiowaną precyzją zmiażdżył szkarłatnego
kwiatka w dłoni, po czym usiadł na trawie.
Spojrzał w niebo.
Westchnął.
- Co się ze mną dzieje, Edgarze? – mruknął w stronę swojego
towarzysza niedoli, ten jednak okazał się być zbyt pochłonięty polowaniem na
muchy, żeby odpowiedzieć. A Taemin odpowiedzi potrzebował. Od wczoraj czuł się tak nieswój, że nie wiedział, co z
sobą uczynić. Do tego wzdychał! On, Lee Taemin, wzdychał! Zjawisko rzadkie,
wręcz niespotykane. Nie potrafił go zinterpretować. Przedziwne, stalowe
łańcuchy zdawały się oplatać jego szyję, utrudniając oddech. Jego żołądek,
odbierając apetyt. Jego serce, wprawiając w osobliwe odrętwienie, tak odmienne
od zwyczajowej ruchliwości. Jedyne, do czego był obecnie zdolny, to wpatrywanie
się w niebo i żałosne wzdychanie.
Taemin czuł się chory.
I nie on jeden wyglądał, jakby coś mu dolegało. Kiedy zadarł
głowę do góry, dostrzegł znajomą sylwetkę przyjaciela. Minho siedział na dachu
starego domostwa, plecy wspierając o ceglany komin. On również patrzył w niebo.
Grafitowy, utkany z deszczowych chmur materiał zdawał się zwieszać tuż nad ich
głowami, przytłaczać, przyciskać do ziemi. Zazwyczaj Taemin lubił taką pogodę.
Tego jednak dnia świat wywrócony był do góry nogami, i nic nie działało tak,
jak powinno. Chłopak czuł, że się dusi.
Zniecierpliwiony własnym samopoczuciem, Taemin zgniótł w
dłoni kolejny szkarłatny kwiat, po czym ruszył w stronę domu. Nie mógł dłużej
znieść tej ciężkiej atmosfery własnych myśli. Minho unikał go od zeszłego
popołudnia. Chował się w najróżniejszych miejscach, to w szopie na skraju
ogrodu, to w głębi zaciemnionych podziemi, to na dachu starego domostwa. Tym
razem jednak, Taemin wcale go nie szukał. Sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu
czuł, że musi zaczekać. Pomyśleć. Ochłonąć. Nigdy nie był jednak cierpliwym
typem. Dlatego po kilku godzinach milczącej samotności, zatęsknił za
towarzystwem przyjaciela.
Stopnie prowadzącej na dach drabiny zaskrzypiały cicho,
kiedy chłopak wdrapał się po nich ku otwartej klapie, przez którą widać było
grafit nieba. Mocne uderzenie chłodnego wiatru okazało się być przyjemną
odmianą po duchocie, panującej na ziemi. Nic dziwnego, że Minho wybrał to miejsce
na świątynię swoich rozmyślań.
Taemin przysiadł na spadzistych, omszonych dachówkach, jak
zwykle ignorując niebezpieczeństwo, i igrając z ich śliską powierzchnią. Minho
oderwał wzrok od nieba i spojrzał na niego w sposób dziwnie nieprzytomny. Młodszy
jeszcze nigdy nie widział, żeby oczy jego przyjaciela były tak głębokie, tak
odległe, tak pełne obcych barw, rozpraszających ich zwyczajową, chłodną czerń.
Najdziwniejszy w tym wszystkim okazał się jednak fakt, że Taeminowi spodobało się to osobliwe spojrzenie.
Nie było szalone. Nie było dzikie. Nie było ekscytujące. A mimo to wydało mu
się piękne. Tak samo piękne, jak to zamyślone, chmurne niebo nad ich głowami.
- Naprawiasz dziurę w dachu? – zagadał młodszy, gestem głowy
wskazując na trzymany przez Minho młotek. Choi od dobrych dwudziestu minut
obracał narzędzie w dłoniach, nie potrafiąc zabrać się do pracy. Na pytanie
przyjaciela uśmiechnął się jednak nieznacznie.
- Ktoś musi po tobie sprzątać – odparł przekornie, ale bez
cienia urazy. Tak to już w tym domu było. Taemin bałaganił, Minho porządkował.
Taemin psuł, Minho reperował. Miesięczny bilans wyrządzanych przez młodszego
szkód był doprawdy imponujący. Gdyby ktokolwiek inny odważył się siać wokół
Minho tyle zniszczenia, już dawno zostałby wyrzucony na bruk. Ale to był
Taemin. Starszy nie potrafił się na niego złościć dłużej, niż przez pół
godziny.
- To wszystko dlatego, że nie chciałeś mi pomóc – odparł Lee
na swoje usprawiedliwienie, jak zwykle nie czując się winny zaistniałych
zniszczeń. Dobrze pamiętał, w jaki sposób powstała wspomniana dziura w dachu.
Jakiś czas temu wpadł na świetny pomysł, żeby urządzić na strychu kącik swoich eksperymentów.
Pierwszym projektem była brawurowa próba stworzenia sztucznego wulkanu. Wulkan
okazał się jednak tak samo aktywny, jak prawdziwy, i ku uciesze Taemina słup
ognia wystrzelił w stronę spadzistego sufitu, wypalając w nim dziurę. Chłopak
był naprawdę dumny ze swojego dzieła. Niestety, Minho nie podzielał jego
zachwytu, dopisując kolejny punkt do listy zniszczeń.
- Oczywiście, to jak zwykle moja wina – mruknął starszy
sarkastycznie, kręcąc głową z rozbawieniem, i podrzucając swój młotek w rękach.
Choć jego zachowanie było całkiem zwyczajne, Taemin nie mógł oprzeć się
wrażeniu, że atmosfera między nimi zrobiła się nad wyraz dziwna i nie do końca
komfortowa. Niezręczna. Taemin nigdy
wcześniej nie sądził, że tak dogłębnie pozna znaczenie tego, dotąd
abstrakcyjnego, słowa. Zwłaszcza względem swojego najlepszego przyjaciela.
Niepewien, jak się w obliczu tego odkrycia zachować, zamachał nogami w
powietrzu i nieznacznie odchrząknął.
- Co z naszą grą, hyung? – zapytał, wreszcie pozwalając
dręczącej go kwestii wybrzmieć na głos. Wymyślona przez niego zabawa od wielu
dni nieustannie zaprzątała jego myśli, nieustannie nakręcała go do działania,
pobudzając wyobraźnię, kreując coraz to ciekawsze metody na zwycięstwo. A potem
nagle, z dnia na dzień, stracił zainteresowanie. Odechciało mu się. Znudziło. Perspektywa
zabicia Choi Minho przestała go ekscytować. Mało tego, na myśl o tym, że hyunga
miałoby zabraknąć, chłopaka ogarniało przedziwne, nieprzyjemne uczucie,
objawiające się w zimnych dreszczach i bolesnym kłuciu w głębi piersi. Taemin
nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- Cóż, spektakularnie wygrałem rundę szóstą - stwierdził
Minho, siląc się na zuchwały ton, ale nie potrafiąc zamaskować dziwnej
niepewności w głębi oczu.
- Wygrałeś? Ale to ja wytrąciłem ci broń z ręki... -
zauważył Taemin, uważnie obserwując twarz przyjaciela. Minho odwrócił wzrok.
- Pocałowałeś mnie. – Wypowiedziane przez niego słowa
wybrzmiały tak dobitnie, tak twardo, że młodszy wręcz się wzdrygnął,
zdezorientowany dziwnym drżeniem we własnej piersi. - Musiałeś być szalenie
zdesperowany, skoro uciekłeś się do tak dziwnej metody. - Minho znów wbił
spojrzenie w niebo, i była w tym geście jakaś dziwna zawziętość i upartość,
zupełnie jakby postanowił sobie, że nie będzie patrzył na swojego przyjaciela.
Taemin nie rozumiał tego nowego, nieszczerego Minho. Chciał znów spojrzeć mu w
oczy. - Twoja porażka była tak spektakularna, że chyba należą mi się aż dwa
punkty, nie sądzisz? - kontynuował z udawaną satysfakcją. - Kto by pomyślał, że
Lee Taemin...
- Dlaczego nie strzeliłeś, hyung? - wszedł mu w słowo młodszy.
Minho zamilkł. Było to pytanie, które dręczyło go od wczoraj, które nie
pozwoliło na sen, które kazało mu snuć się po posiadłości, unikając towarzystwa
przyjaciela. Jedno z niewielu pytań w jego życiu, na które nie znał odpowiedzi.
Na które bał się odpowiadać. W rozwiązaniu tej zagadki wyczuwał swoją zgubę.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś - powiedział oschłym tonem.
Taemin wiedział, że kłamie. Widział jego zaciśnięte pięści, jego rozbiegane
spojrzenie. I nie rozumiał.
Bo oto Choi Minho cierpiał.
Młodszy nigdy nie sądził, że dostrzeże w oczach przyjaciela
coś takiego. Równie dezorientujące okazało się być poruszenie, które odczuł w
sercu. Pierwszy raz w całym swoim życiu Lee Taemin poznał gorycz współczucia.
Nie miał pojęcia, co z tym nowo odkrytym, niezbyt przyjemnym zjawiskiem
uczynić.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś... - powtórzył Minho ciszej, i
tym razem zabrzmiało to zaskakująco szczerze. Taemin dostrzegł w oczach
przyjaciela ból. I ten ból zdawał się mu udzielać.
Młodszy niespodziewanie podniósł się z siadu, i zaczął
chwiejnie balansować na śliskiej powierzchni dachu. Rozłożył ramiona i
przymknął powieki, ciesząc się orzeźwiającym dotykiem wiatru na skórze. Minho
obserwował to z mieszanymi odczuciami, rozdarty między zachwytem, a
przerażeniem.
Bo Lee Taemin był czarujący.
Jego delikatna, jakby rzeźbiona w porcelanie twarz, kąpiąca
się w chmurnym światłocieniu ponurego dnia. Jego jasne, ale chwytające refleksy
szarości włosy. Jego przymknięte, kryjące niepojęte, szalone myśli oczy.
Bo Lee Taemin był piękny.
Tak piękny, że Minho czuł ucisk w piersi. Tak piękny, że
zapominał o oddychaniu. Tak piękny, że milczał, urzeczony, nie mogąc oderwać
wzroku od balansującego na jednej nodze chłopaka, który zdawał się zapraszać
wiatr do groteskowego tańca na krawędzi życia. Tak piękny, tak szalony, że
chciał znów go dotknąć. Znów pocałować.
Minho czuł. I był
tym faktem szczerze przerażony. Od zawsze postrzegał swoje serce jako
perfekcyjny mechanizm. Urządzenie skonstruowane w konkretnym celu i działające
zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Chłodne, niczym metal, z którego tworzył swoje
nakręcane zabawki. Niewzruszone, niczym wskazówki zobojętniałego na czas, z
dawna zastygłego w bezruchu zegara. Ciężkie, niczym serce zbuntowanego dzwonu,
którego nikt nie potrafi wprawić w brzmienie. Minho od wielu lat miał nad nim
pełną kontrolę i był z tego szczerze dumny.
A mimo to, czuł. Tak mocno, tak gwałtownie, tak ciepło. Zupełnie, jakby jego serce wcale
nie było z metalu. Zupełnie, jakby wcale nie miał nad nim kontroli. Zupełnie,
jakby ten dzwon w jego piersi wciąż pamiętał zakazane przez rozum pieśni.
Minho czuł, a jego uczucia czyniły go ludzkim. I było to równie zatrważające, co to ciepłe poruszenie w
piersi, które objawiało się, ilekroć jego przyjaciel patrzył mu w oczy. Choi
jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie był tak zagubiony, jak tego dziwnego,
chmurnego dnia.
- Przestań, hyung – odezwał się niespodziewanie Taemin, a
szumiący między nimi wiatr zabarwił jego głos obcą nutą troski. Chłopak wciąż
miał zamknięte oczy. Rozłożonymi po obu stronach tułowia rękami zdawał się rozganiać
kłęby przygnębiającego, szarego powietrza, wirujące wokół jego drobnej
sylwetki. Minho zmarszczył brwi, ale zanim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie,
młodszy znów się odezwał. – Przestań być smutny. Nie lubię tego –powiedział
dziwnym tonem, jeszcze mocniej zaciskając powieki, jakby wzbraniając się przed
spojrzeniem na przyjaciela. Minho uniósł brwi, zaskoczony słowami młodszego.
- Ja nie…
- Może i jestem szalony – przerwał mu Taemin, wciąż z zamkniętymi
oczami poddając się podmuchom wiatru. – Ale nie głupi. Więc nie próbuj
oszukiwać ani mnie, ani siebie. – Minho wzdrygnął się, słysząc te stanowcze
słowa. Zacisnął dłoń na trzonku młotka, w milczeniu spoglądając na tego
dziwnego chłopaka, który odkrywał przed nim sekrety jego własnego serca. – A
jeśli nie przestaniesz być smutny, to własnoręcznie wytnę ci nożykiem uśmiech
na twarzy – dodał Taemin, otwierając oczy i spoglądając na niego gniewnie.
Jego groźba była na
tyle rozczulająca, że starszemu naprawdę udało się nieznacznie unieść kąciki
ust w górę. Widząc to, Taemin również się uśmiechnął, czując dziwną radość z
efektu swoich starań. Opuścił dotąd rozłożone ręce, i przysiadł się do
przyjaciela, znów w zamyśleniu machając nogami w powietrzu.
- Więc… - Chłopak spojrzał na starszego z ukosa i szturchnął
go ramieniem. – Gdzie leży problem? – zapytał z właściwą sobie
bezpośredniością. Minho przez chwilę milczał, bijąc się z myślami. Wiatr kojąco
szumiał mu w uszach, a ciepło ramienia Taemina neutralizowało chłód jego myśli.
W końcu powoli uniósł zwiniętą w pięść dłoń, i kilka razy uderzył nią we własną
pierś.
- Tutaj – powiedział szczerze, a kiedy Taemin zmarszczył
brwi, skonsternowany, starszy pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. – Tutaj…
coś się zepsuło – wyjaśnił bezradnie, wciąż trzymając dłoń na piersi. – Ja się zepsułem – orzekł w końcu,
krzywiąc się nieznacznie na dźwięk własnych słów. Był mistrzem w swoim fachu.
Potrafił naprawić dosłownie każdy mechanizm. A mimo to, wobec tej dziwnej
usterki pozostawał zupełnie bezradny. Nie potrafił wyłączyć uczuć.
Taemin przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Młodszy
od rana czuł się nieswój i nie potrafił zrozumieć ponurości tego dziwnego dnia.
Snuł się z kąta w kąt, przytłoczony bezbarwnymi, pustymi godzinami ciszy,
której nie miał kto rozproszyć. Nic go nie cieszyło. Nie pomagał ani Edgar, ani
Eugeniusz, ani Edmund. Najbardziej zaskakujący w tym wszystkim okazał się jednak
fakt, że Taemin wcale nie był znudzony. Taemin był smutny. Tak samo smutny, jak jego zagubiony w zbyt pokrętnych
rozważaniach przyjaciel.
Smutek był bierny. Zdecydowanie się Taeminowi nie spodobał.
Dlatego po krótkiej chwili zastanowienia nad wypowiedzianymi
przez przyjaciela słowami, zmarszczył brwi i rzucił mu ostre spojrzenie. Smutek
zastąpiło poczucie niesprawiedliwości.
- Bzdura – oznajmił buntowniczym tonem, wywołując na twarzy
Minho dezorientację. Młodszy wręcz sapnął z oburzenia i dźgnął przyjaciela w
ramię. – Jak możesz zawsze przypisywać sobie wszystkie zasługi, co?! – rzucił
oskarżycielsko.
- Co masz na myśli? – zapytał starszy, zaskoczony nagłą
irytacją ze strony przyjaciela. Taemin zmrużył gniewnie oczy, po czym
niespodziewanie nachylił się w stronę Minho, bezceremonialnie wspierając dłonie
na jego udzie. Starszy zesztywniał, niezdolny zaczerpnąć tchu, znów zniewolony
przez te niezgłębione oczy. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu –
Taemin gniewny, Minho oniemiały. W końcu młodszy uniósł jedną dłoń i boleśnie
dźgnął przyjaciela w pierś. Tuż nad sercem.
- Słuchaj mnie bardzo uważnie, i dokładnie zapamiętaj sobie
moje słowa – powiedział poważnym i dziwnie niebezpiecznym tonem. W jego oczach
zamigotały zuchwałe iskry. – To ja
cię zepsułem. Ja, i nikt inny – oświadczył z niejaką dumą, po czym rozprostował
wciąż spoczywającą na piersi przyjaciela dłoń, z zadowoleniem wyczuwając pod
palcami niespokojne tykanie. Stukoczące niecierpliwie serce Choi Minho stało
się bombą zegarową. Młodszy zamierzał doprowadzać do jej wybuchów najczęściej,
jak to możliwe. – Ja zepsułem ciebie… - kontynuował, tym razem pozwalając sobie
na przekorny uśmiech - …a ty zepsułeś mnie – stwierdził, bez cienia
zawstydzenia. – Obaj jesteśmy zepsuci do cna.
W tym jednym zdaniu zawarła się cała ich pokrętna
egzystencja.
- Więc co teraz? – zapytał Minho, chyba po raz pierwszy w
całym życiu czując, że Lee Taemin zna odpowiedzi, których on sam nigdy nie był
zdolny posiąść, zbyt zagubiony we własnych niepojętych mechanizmach. Młodszy
przeniósł dłoń z piersi przyjaciela, na jego chłodny policzek, wręcz parząc go
swoim gorącym dotykiem.
- To bardzo proste, hyung – oświadczył z właściwą sobie,
pełną przekory powagą. W jego oczach na powrót rozpaliły się psotne ogniki. –
Musimy dalej być źli. – Jego
spojrzenie pociemniało, a dłoń na policzku przyjaciela stała się dużo mniej
delikatna, niż jeszcze chwilę temu. Uśmiech pozostał jednak uroczy. – W końcu
to wychodzi nam najlepiej – dodał
jeszcze, zaciskając palce na udzie przyjaciela, i czując, jak tonie w jego niebezpiecznie
głębokich oczach. Nie było w nich już smutku. Zastąpiła je skrząca się
zachwycającym odcieniem czerni pasja.
Pocałunek, który chwilę potem rozgorzał pod grafitem nieba,
był tak zły, jak tylko mogli sobie
wymarzyć.
~*~
- Hyung. – Taemin zamaszyście wkroczył do pokoju, z miejsca
roztaczając wokół siebie dziwnie entuzjastyczną aurę. Minho uniósł wzrok znad
książki, i zmierzył przyjaciela podejrzliwym spojrzeniem. W odpowiedzi otrzymał
szeroki, niebezpieczny uśmiech. – Muszę ci coś pokazać – oświadczył młodszy,
podchodząc bliżej, i bezceremonialnie wyciągając książkę z dłoni hyunga.
- Co takiego? – zapytał Minho ostrożnie, przez doświadczenie
nauczony, że takie sytuacje zawsze wróżą jakieś kłopoty. Problem polegał jednak
na tym, że Lee Taemin uzależnił go od
kłopotów. Dlatego kiedy młodszy chwycił jego dłoń i pociągnął w stronę drzwi,
bez słowa protestu pozwolił się poprowadzić.
- To niespodzianka, hyung. Musisz zamknąć oczy – powiedział
chłopak, ciągnąc go przez ciemny korytarz. W jego głosie pobrzmiewał taki
entuzjazm, że Minho mimowolnie się uśmiechnął, rozczulony zaangażowaniem, jakie
Taemin wkładał w każdy swój szalony pomysł.
- Naprawdę sądzisz, że cię posłucham? – zapytał wymownie, na
co młodszy zerknął przez ramię, posyłając mu rozbawiony uśmiech.
- Oczywiście, że nie. Już dawno temu ustaliliśmy, że
zaufanie psuje zabawę – oświadczył rzeczowym tonem. Następnie sięgnął wolną
dłonią do kieszeni spodni. – Dlatego mam to – powiedział, wyciągając fragment
czerwonego materiału i machając nim psotnie w powietrzu. Minho wywrócił oczami.
- Jakież to patetyczne – skwitował, rozbawiony zmyślnymi
staraniami przyjaciela. – I kto tu jest paskudnym efekciarzem? – dodał
dokuczliwie, posłusznie jednak przystając w miejscu, i pozwalając Taeminowi
zrobić użytek z przygotowanego przez siebie rekwizytu.
- Nie marudź, hyung. Moja niespodzianka jest zjawiskowa! –
powiedział młodszy bez zbędnej skromności, jednocześnie stając za przyjacielem.
Czerwień przesłoniła pole widzenia starszego, kiedy Taemin zawiązał materiał z
tyłu jego głowy.
Minho przez chwilę stał tak, niepewnie, naraz przytłoczony
brakiem kontroli nad tym, co się dzieje. To była zwykła, prozaiczna sytuacja,
nic wielkiego. A mimo to jego oddech przyspieszył niekontrolowanie. A mimo to
czuł rodzącą się gdzieś w głębi serca, paraliżującą grozę. A mimo to przerażała
go ta utrata panowania nad przestrzenią. Czuł się bezbronny. To wszystko jednak
minęło w momencie, w którym Taemin znów chwycił jego dłoń. Oddech się uspokoił.
Serce na powrót wypełniła ekscytacja. Strach zniknął. Minho mocno zacisnął
palce na dłoni przyjaciela, pozwalając się poprowadzić. Nie znał kierunku ani
celu, a mimo to znajome ciepło na skórze potrafiło go uspokoić. Zmienić grozę w
intrygującą igraszkę. Minho wciąż nie rozumiał tego fenomenu. Wiedział tylko
jedno – naprawdę lubił, kiedy Taemin
odbierał mu kontrolę.
- Jakiś ty dzisiaj grzeczny – skomentował Lee, prowadząc
przyjaciela ku drzwiom wyjściowym. Minho wyczuł w jego słowach rozbawiony, ale pełen
satysfakcji uśmiech. Nie zdążył się jednak w żaden sposób odgryźć, bo naraz
poczuł na twarzy chłodne tchnienie wieczora.
- Co ty knujesz, hm? – zapytał, marszcząc brwi w
konsternacji, kiedy Taemin ciągnął go przez trawnik, w końcu zatrzymując się
prawdopodobnie gdzieś na tyłach ich posesji.
- Zaraz zobaczysz. Siadaj! – Minho poczuł gwałtowne
pchnięcie w klatkę piersiową, i niespodziewanie opadł na krzesło, które
najwyraźniej młodszy przytargał z salonu aż do ogrodu. I nie było to jakieś tam
krzesło. To było rzeźbione przez wiedeńskich rzemieślników, zabytkowe krzesło!
Bezceremonialnie wbite w błotnistą glebę ogrodu! Choi zachował w pamięci fakt,
że musi młodszego za ten nierozsądny czyn zganić. Postanowił jednak zrobić to
kiedy indziej, obecnie zbyt zaintrygowany sytuacją.
Ciepło taeminowej dłoni na chwilę zniknęło, i Minho miał
szczerą ochotę zdjąć przepaskę z oczu, byle nie musieć znów doświadczać tego
dziwnego dyskomfortu. Nie chciał jednak psuć przyjacielowi zabawy, dlatego
zacisnął zęby, dzielnie czekając na przygotowaną specjalnie dla niego
niespodziankę. Po paru chwilach czekania, Minho poczuł obejmujące go od tyłu
ramiona.
- Oj hyung, hyung… - zamruczał Taemin, pochylając się, i swoim
ciepłym oddechem wywołując dreszcze na całym ciele przyjaciela. – Naprawdę cię
zepsułem – stwierdził niskim, zmysłowym głosem, muskając ustami płatek jego
ucha, a dłońmi powoli zakradając się na szyję. – Jesteś dzisiaj taki posłuszny,
że aż mam ochotę cię skrzywdzić – dodał niewinnym tonem, nieznacznie
zacieśniając imadło palców.
- Z tobą wcale nie jest lepiej – odparł Minho nieco zachrypniętym
głosem, jednocześnie unosząc ręce i przykrywając spoczywające na jego szyi
dłonie przyjaciela. – Kto to widział, żeby Lee Taemin stosował dwa razy tę samą
metodę? – rzucił z rozbawieniem. W odpowiedzi młodszy prychnął, niezadowolony,
po czym cofnął ręce, celowo przy tym drapiąc skórę przyjaciela.
- Cóż ja poradzę, że duszenie cię to taka świetna zabawa? –
mruknął na własną obronę, po czym dźgnął przyjaciela w plecy. – Mniejsza z tym,
możesz już ściągnąć przepaskę… - oświadczył wspaniałomyślnie, a Minho podążył
za jego sugestią, zsuwając materiał z oczu i pozwalając mu swobodnie zawisnąć
na szyi. Chłopak zamrugał kilkukrotnie, czekając aż jego wzrok przyzwyczai się
do łagodnego blasku gwiazd nad ich głowami, a potem skierował spojrzenie przed
siebie. I wtedy to zobaczył.
Na trawniku nie wiadomo kiedy wyrosła piętrząca się ku
wieczornemu niebu wieża, złożona z patyków, gałęzi i innych drewnianych
elementów (Minho wolał się nie przyglądać, w obawie, że zobaczy tam którąś z
zabytkowych etażerek ciotki Estery). Choi wpatrywał się w zbudowaną przez
Taemina konstrukcję, zachodząc w głowę, co też ten dzieciak znowu wymyślił.
Drewniany stos wyglądał, jakby tylko czekał, aż ktoś go podpali. Pytanie
brzmiało – komu przyjdzie na nim spłonąć?
- Spokojnie hyung, to jeszcze nie koniec – odezwał się
Taemin, podchodząc do swojego dzieła i przez chwilę kiwając głową, jakby w
aprobacie dla efektów własnej pracy. Następnie obrócił się w stronę przyjaciela,
a jego oczy błysnęły groźnie. – Ostatnio urządziłeś dla mnie takie wspaniałe
widowisko, że postanowiłem się odwdzięczyć, dodatkowo je ulepszając.
- Ulepszając? – Minho uniósł brwi, w odpowiedzi otrzymując
zuchwały uśmiech.
- Patrz i ucz się, hyung – powiedział, po czym wyciągnął coś
z kieszeni, wspiął się na palce, i umieścił wieńczący dzieło element na samym
szczycie stosu. Starszy szerzej otworzył oczy, w zdumieniu wpatrując się w
zasiadającą na tym pokrętnie zaszczytnym miejscu, miniaturową postać.
Postać Choi Minho.
- Jesteś szalony – powiedział starszy, w mig pojmując, na
czym polegało taeminowe ulepszenie.
Ten sam miniaturowy Minho jeszcze dzień wcześniej miał czelność prowadzić
młodszego na łańcuchu po cyrkowej arenie. A teraz zasiadał na ognistym tronie,
czekając na swoją zgubę. Lee zadbał nawet o estetykę przedstawienia, układając
wokół swojej miniaturowej ofiary wieniec ze szkarłatnych kwiatów. Choi pokręcił
głową z niedowierzaniem i zaśmiał się pod nosem, rozbawiony tym wysublimowanym
sposobem na zemstę. Obaj mieli doprawdy dziwaczne poczucie humoru.
- Ależ dziękuję! – odparł Taemin, kłaniając się teatralną
manierą, i błyskając usatysfakcjonowanym uśmiechem. W jego dłoni nie wiadomo
kiedy zmaterializowała się zapalniczka, którą zaczął się bawić, jednocześnie
powolnym, spacerowym krokiem zmierzając w stronę Minho, który również wstał, wychodząc
mu naprzeciw. – Teraz zastanawiam się tylko… – mruknął młodszy, niemal
żonglując płomieniem między palcami – …którego Minho powinienem podpalić
najpierw? – zapytał jakby sam siebie, wreszcie przystając tuż przed obiektem
swoich rozważań. Starszy posłał mu rozbawione spojrzenie.
- Znów się powtarzasz, Lee Taeminie – zarzucił dokuczliwie,
robiąc jeszcze jeden krok w przód, i zaczepnie muskając palcem płomień w
dłoniach przyjaciela. – Naprawdę sądzisz, że ogień na mnie zadziała? – zapytał
zuchwałym tonem. Taemin uśmiechnął się czarująco.
- Wiem, że nie. Dlatego wolę ciebie od tamtego Minho –
powiedział, gwałtownym ruchem rzucając płonącą zapalniczką za siebie, prosto w
przygotowany stos. Drewniana konstrukcja zajęła się ogniem, podświetlając
postać młodszego od tyłu tak, że jego niewinna, anielska twarz nagle nabrała na
wskroś demonicznego uroku.
Minho nawet nie zaszczycił płonącego stosu spojrzeniem, zbyt
zahipnotyzowany tym obłąkanym chłopakiem, który okręcił go sobie wokół palca.
Zepsute serce zadudniło w piersi, nakazując mu pochylić się i dopuścić do
kolejnego, niepoprawnego w swojej uczuciowości pocałunku. Taemin go jednak
ubiegł, unosząc dłoń i brutalnie wciskając łodyżkę róży między jego wargi.
Starszy, zaskoczony, zacisnął zęby na roślinie, czując jak ostre kolce ranią
wnętrze jego ust. Lee uśmiechnął się psotnie.
- Zatańczmy, hyung – poprosił uroczym tonem, posyłając
przyjacielowi zalotne spojrzenie. – Zawsze chciałem zatańczyć wokół siejących
zniszczenie płomieni – dodał w ramach typowego dla siebie, rzeczowego
wyjaśnienia, jedocześnie wbijając w Minho to szczególne, zaczarowane
spojrzenie, któremu nie sposób było odmówić.
Starszy bez słowa przyciągnął chłopaka do siebie, czule
zamykając go w objęciach, i ruszając w tan pośród iskier. Ogniste okruchy
wirowały wraz z nimi pod czernią nocnego nieba, swoją niszczycielską, jaskrawą
naturą konkurując z łagodnym, chłodnym blaskiem gwiazd nad ich głowami. Płomienie
odbijały się w oczach Minho, płomienie znaczyły uśmiech Taemina. Płomienie
napędzały ich serca tym dziwnym, współdzielonym uczuciem, którego żaden z nich
nie rozumiał. Było jak ukąszenie pająka, którego jad stopniowo rozprzestrzeniał
się po całym organizmie, czasem odbierając oddech, czasem paraliżując ciało,
czasem mącąc myśli, a w końcu na dobre rozlewając się po całym sercu.
Zmuszając je do obłąkańczego tańca.
Blask ognia upiększał wykwintną czerń nieba, a trzask
płomieni przygrywał im do rytmu, na kształt energicznej melodii. Nie mieli w
dłoniach broni, a ich serca i tak biły, jak szalone. Nie mieli w oczach żądzy
mordu, a i tak czuli ekscytację. Nie igrali ze śmiercią, a i tak zapomnieli o nudzie.
I nawet, kiedy przestali tańczyć, wciąż nie odrywali od
siebie wzroku. Taemin niespodziewanie pociągnął Minho w dół, i obaj upadli na
przyprószoną blaskiem czerwieni trawę. Iskry ulatywały ku niebu, tworząc nowy,
ognisty firmament nad ich głowami, kiedy tak wpatrywali się w siebie,
oczarowani. Młodszy uniósł się na łokciu i psotnie drasnął dolną wargę
przyjaciela zębami, odbierając mu różę i samemu przygryzając jej kłującą
łodyżkę. Minho uśmiechnął się z rozczuleniem, po czym oderwał jeden z płatków
kwiatu, i pieszczotliwie przesunął nim po policzku przyjaciela, jakby tą
aksamitną czułością równoważył niegdysiejszy pocałunek noża.
- Czy tych kwiatów nie miałeś przypadkiem położyć na moim
grobie? – zapytał przekornie, unosząc brwi, na co Taemin wskazał gestem głowy
na płonący stos, jakby dając znak, że rośliny spełniły już swoją żałobną rolę.
Starszy z rozbawieniem pokręcił głową, po czym wyjął różę z ust przyjaciela, i
złożył kwiat na jego otwartej dłoni, następnie przykrywając ją swoją własną.
Kiedy splótł ich palce i zacieśnił ucisk, obaj poczuli ból przebijających skórę
kolców. Taemin zagryzł wargę, spoglądając w niebezpieczne oczy przyjaciela. W
ich głębi szalał ten znajomy, siejący zniszczenie ogień, który młodszy kiedyś
bezskutecznie usiłował w nich na siłę rozpalić.
Minho płonął.
A Taemin chciał płonąć razem z nim.
Dlatego jeszcze mocniej zacieśnił bolesny splot ich dłoni, i
przyciągnął przyjaciela bliżej, pozwalając ustom znów się zderzyć.
Pocałunków Choi Minho nie sposób było opisać w słowach.
Przypominały Taeminowi każdy możliwy kataklizm tej Ziemi. Każdą klęskę
żywiołową, jaka spadała na ludzkość. Były gorące, niczym wybuch wulkanu. Były
niepowstrzymane, niczym pożar lasu. Były gwałtowne, niczym moc tajfunu. Były
bezwzględne, niczym wody tsunami.
Były szalone.
Taemin je uwielbiał.
I podobnie było w przypadku Minho.
Bo pocałunki Lee Taemina były niewyobrażalne. Kojarzyły się
Minho z jadowitymi ukąszeniami, które przelewały w jego ciało żrącą truciznę,
rozpalając skórkę, dławiąc oddech, rujnując serce, a przede wszystkim
nieodwracalnie uzależniając. Żadna bestia chodząca po tej planecie nie mogła
konkurować z drapieżnością oferowanych przez młodszego zbliżeń.
Były nieludzkie.
Minho je adorował.
Pocałunek dobiegł końca, pozostawiając na językach smak żywego
ognia. Trzask szalejących tuż obok płomieni wydał im się dziwnie nierealny
wobec tego, co działo się w ich sercach. Minho rozłączył ich splecione palce, i
przez chwilę w milczeniu obserwował, jak młodszy unosi dłoń do ust, zaraz potem
powolnym gestem zlizując z niej ich wspólną krew, zupełnie tak, jak Choi to
niegdyś zrobił z jego własną. Przez chwilę mierzyli się intensywnymi
spojrzeniami, a potem Taemin zaśmiał się z rozbawieniem, i uniósł wzrok na
gorejące, inkrustowane rozbłyskami iskier niebo nad ich głowami. Było piękne. Tak samo piękne, jak dopuszczone
do serca uczucie. Minho również się uśmiechnął, i zerknął kątem oka na płonący
stos.
- Spaliłeś Minho – zarzucił młodszemu, przybierając
żartobliwie oskarżycielski ton. W tych dwóch prostych słowach kryła się jednak
jakaś dziwna głębia, jakaś deklaracja, jakieś potwierdzenie. Oczy Taemina
zabłysły z radości. Wiedział, że jego przyjaciel ma na myśli nie tylko pozytywkową
figurkę, ale i siebie samego. Swoje mechaniczne serce, które powierzył
taeminowym płomieniom. Minho zmrużył oczy, robiąc przebiegłą minę. – Czy mam to
traktować jako wyzwanie? – zapytał czarująco złowróżbnym tonem, wywołując na
plecach młodszego dreszcze.
- Taemin jest cały twój – odparł szczerze, dostrzegając w
oczach przyjaciela swój ukochany, szaleńczy błysk. – Musisz się o niego
zatroszczyć – dodał, uśmiechając się niepoprawnie.
- Zaopiekuję się nim, możesz być pewny – obiecał Minho, i
choć jego spojrzenie jarzyło się groźnie, to wypowiedziane słowa wybrzmiały w
uszach młodszego z niepodważalną dozą czułości. Choi chwycił dłoń przyjaciela,
i uniósł ją do ust, tym razem jednak odmówił sobie smaku jego krwi, zamiast tego
urokliwym gestem całując jej wierzch. – Zaopiekuję się tobą, Taemin – dodał, a
w głębi jego barwionych obłędem oczu, dało się dostrzec niemą prośbę o wzajemność.
Widząc to, młodszy łagodnie skinął głową, w odpowiedzi otrzymując
najpiękniejszy uśmiech, jakim hyung kiedykolwiek go obdarował.
I nawet kiedy ciemne wody nocy ugasiły rozgorzały pod
gwiazdami ogień, nawet kiedy dłonie ostygły, a serca odnalazły zgubiony rytm,
Taemin wciąż czuł ciepło tamtego wdzięcznego, podarowanego mu przez przyjaciela
uśmiechu. Hyung zamknął je w kolejnej pozytywkowej melodii, której harmonijne
dźwięki wypełniły pogrążony w cieniach dom, przybierając formę kołysanki.
Przygrywając Taeminowi do snu.
Tej nocy młodszy zasnął zasłuchany w przedziwnie czułą pieśń.
Urzeczony mocą uczuć, mieszkających w sercu Choi Minho.
~*~
Powracam z rozdziałem nieco wcześniej, niż zwykle (ze
względów czysto osobistych). Jest nieco patetyczny, a moi synowie odrobinę
zmienili zgłębianą dyscyplinę, ale mam nadzieję, że komuś się spodoba. Jestem
wdzięczna, za piękne komentarze do poprzedniego rozdziału! Dziękuję, że
jesteście <3
Do napisania,
Shizu~
Shizu~
Kolejna piękna scena ;3
OdpowiedzUsuńBardzo urzekł mnie ich taniec wokół płonącego stosu z różą w dłoni. Kocham czytać twoje prace, bo wszystko można sobie tak pięknie wyobrazić, jakbym patrzyła na dokładnie ten sam obraz, co Ty, kied to pisałaś
Dobrze słyszeć, że moje opisy wciąż nie tracą plastyczności! Mam słabość i do tańca, i do ognia i do róż xD
UsuńDzięki! <3
Shizuuuuu~~~~~
OdpowiedzUsuńJa wiem, że przychodzę tutaj od święta i wiem, że jestem be, ale cholera. No kurwa no.
No ja nie mogę.
Naprawdę nie mogę.
Po każdym rozdziale, mówiłam sobie, że to jest mój ulubiony rozdział. Ale teraz?
Teraz naprawdę czuję się zmiażdżona.
Ten rozdział przebił wszystkie dotychczasowe, bo na ten "wybuch" ich uczuć czekałam.
Ale od początku.
Jak zawsze Kummie nie skomentowała rozdziałów, bo jestem zbyt leniwa i nie chcę już obiecywać, że będę to robić regularnie, bo wiem, że tak nie będzie, ale ten rozdział skomentować musiałam.
Uwielbiam rodzinę Addamsów,(był to film, który oglądałam zawsze z moim tatą) uwielbiam wszystko, co "nienormalne", trochę paranienormalne i szalone.
Więc to oczywiste, że Twojego fika musiałam przeczytać.
Zwłaszcza, że Twój styl pisania jest dla mnie miodem, czekoladą, mlekiem i herbatą dla moich oczu i "mózgu" (cudzysłów, bo wiele osób twierdzi, że go nie mam).
Shizu~~~ Moja miłość do Twoich fików rośnie coraz bardziej i uwierz mi, że Tarantella jest jednym z moich ulubionych 2minowych fików.
Kocham każdy rozdział jaki tutaj zmalowałaś, ale ten tutaj mnie uwiódł totalnie.
Ale o tym za chwilę.
Najpierw o naszych/Twoich bohaterach:
Taemina kocham, bo jego kochać się nie da, zwłaszcza, że ma te swoje kudły. I dziwną fascynację dziwnymi zwierzątkami, których ja bym w życiu nie tknęła. Nawet kijem. A pająków boję się bardziej niż czegokolwiek innego. Także szacun na dzielni chłopak ode mnie ma.
Sam fakt tego, że wyobrażałam sobie wszystko tak, jak to u Addamsów było, doprowadzał mnie do umysłowego orgazmu (wiem, że jestem wulgarna, ale to jest idealne określenie, naprawdę). Kocham takiego Taemina i kocham jego pomysły, i w ogóle go kocham. Powtarzam się, nie?
Ale zakochałam się w Minho. Naprawdę jestem oczarowana jego postacią, jego charakterem, jego przemyśleniami, jego pracą nad pozytywkami, jego pracą nad sobą i Taeminem.
Jezus, Minho to taka cicha woda, która w środku jest PŁONĄCĄ CHARYZMĄ (RILI).
Nie wiem, naprawdę nie wiem jak Ty to robisz, że zakochuję się w Twoich postaciach.(W Minho, yhy)
Od początku czułam klimat tego fika i jestem pod wrażeniem tego ile szczegółów w nim zawarłaś.
Ale ten rozdział jest tą wisienką na torcie po 5 miesięcznej diecie.
Czułam tą melancholię, czułam tę pogodę, czułam ich emocje i czułam jakbym się zatracała w tym świecie.
Do tego śpiewała mi Lana, a "Born to die" samym tytułem wpasowuje się w klimat tego opowiadania i rozdziału.
Cholera jasna no.
Brakuje mi słów na opisanie emocji, które poczułam podczas czytania i po skończeniu czytać tego rozdziału.
Kocham bardzo. BARDZO.
Na zakończenie jeszcze dwa pytania:
1. O CHOLERĘ CHODZI Z TYMI IMIONAMI NA E. CZY TO JA COŚ PRZEOCZYŁAM CZY CO.
2. Prześlij mi proszę swojej weny, bo ja tu umieram z braku swojej własnej, a Ty Shizu piszesz tak pięknie, tak melodyjnie i spójnie, że to aż boli. HAlp me.
Kocham Cię bardzo i życzę Ci jeszcze więcej pomysłów na takie opowiadania jak Tarantella.
I więcej gorących pocałunków.
Pozdrawiam gorąco i z miłością♥ //Kummie
KUMMIE!!!
UsuńWpadasz zawsze randomowo i niespodziewanie, ale niezmiennie malujesz na mojej twarzy uśmiech <3 Nie masz nawet pojęcia, jak kocham Twoje entuzjastyczne monologi xD
Rodzina Addamsów jest taka cenna! Ja ogólnie mam słabość do motywów groteskowych, a kiedy w dodatku są w komediowym wydaniu... żyć, nie umierać! (choć Morticia lub Gomez raczej nie pochwaliliby tego stwierdzenia xD). A jako, że wiecznie poszukuję czegoś nowego w mojej podróży twórczej, tym razem postanowiłam postawić na dziwaczny koncept. Było wiele obaw, jak zostanie przyjęty, ale naprawdę zaskoczył mnie ogrom entuzjazmu ze strony czytelników. A teraz nawet Ty zjawiasz się i tak moje dzieci chwalisz, chyba powinnam być z nich dumna!
Przyznam, że kiedyś też bałam się pająków, ale odkąd poznałam tego Taemina... moja niechęć osłabła. Sama zaczęłam nadawać im imiona xD Myślę, że syn zaraził mnie słabością do tych stworzeń. I ja też nie wiem, jak to zrobiłam, ale mój tellkowy Minho uzbierał sobie sporą rzeszę fanów xD Sama niesamowicie go cenię, mój nieporadny uczuciowo, pozornie opanowany, diabelnie inteligentny dzieciaczek ;w;
1. Teorie są różne, możesz wymyślić własną xD Niektórzy twierdzą, że E jak ciotka Estera, bo ona sama jest jak jakiś wredny, skrzekliwy zwierz, którego lepiej byłoby zamknąć w klatce. Inni twierdzą, że E jak Edgar i Taemin pieszczotliwie kontynuuje tradycję imion. Do wyboru, do koloru, ja wolę nie wiedzieć co w jego głowie siedzi czasami xD
2. Z tym będzie ciężej, bo moja wena nie żyje od wielu miesięcy. Zawieszenie broni to ostatni rozdział, jaki udało mi się napisać, nim dopadła mnie zupełna niemoc twórcza. Z niczego, co powstało później, nie jestem zadowolona. Także no... chciałabym się podzielić weną, ale sama usycham z jej braku ;w;
Ja też Cię kocham, dziękuję za tyle pięknych słów, a przede wszystkim za miłość do Tarantelli.
Pozdrawiam równie gorąco!
Shizu <3