21.08.2017

Tarantella: ~zawieszenie broni~



- Zakwitły – powiedział Taemin głuchym tonem, kucając na ziemi i wpatrując się pustym wzrokiem w kielichy kwiatów, które wieki temu zasadził w swoim kącie ogrodu, a o których potem na śmierć zapomniał. Chłopak wciąż pamiętał te niewdzięczne nasiona, które jak na złość nie chciały rosnąć wtedy, kiedy tego od nich oczekiwał. A teraz proszę. Kwiaty. Piękne, dojrzałe, szkarłatne kwiaty.

Idealne na grób Choi Minho.

Taemin westchnął ciężko i zerwał jeden z dumnych kielichów, po czym zaczął obracać go w dłoni, w zamyśleniu gładząc każdy z płatków. Ich intensywna czerwień zdawała się wręcz barwić czubki palców, osadzać na skórze, niczym niezmywalne, krwawe piętno. I, o dziwo, wcale się to Taeminowi nie spodobało.

- Co o tym wszystkim sądzisz, Edgarze? – zapytał pełnym zadumy tonem, a siedząca na jego głowie ropucha zakumkała z dezaprobatą, i zeskoczyła na ziemię. Taemin z wystudiowaną precyzją zmiażdżył szkarłatnego kwiatka w dłoni, po czym usiadł na trawie.

Spojrzał w niebo.

Westchnął.

- Co się ze mną dzieje, Edgarze? – mruknął w stronę swojego towarzysza niedoli, ten jednak okazał się być zbyt pochłonięty polowaniem na muchy, żeby odpowiedzieć. A Taemin odpowiedzi potrzebował. Od wczoraj czuł się tak nieswój, że nie wiedział, co z sobą uczynić. Do tego wzdychał! On, Lee Taemin, wzdychał! Zjawisko rzadkie, wręcz niespotykane. Nie potrafił go zinterpretować. Przedziwne, stalowe łańcuchy zdawały się oplatać jego szyję, utrudniając oddech. Jego żołądek, odbierając apetyt. Jego serce, wprawiając w osobliwe odrętwienie, tak odmienne od zwyczajowej ruchliwości. Jedyne, do czego był obecnie zdolny, to wpatrywanie się w niebo i żałosne wzdychanie.

Taemin czuł się chory.

I nie on jeden wyglądał, jakby coś mu dolegało. Kiedy zadarł głowę do góry, dostrzegł znajomą sylwetkę przyjaciela. Minho siedział na dachu starego domostwa, plecy wspierając o ceglany komin. On również patrzył w niebo. Grafitowy, utkany z deszczowych chmur materiał zdawał się zwieszać tuż nad ich głowami, przytłaczać, przyciskać do ziemi. Zazwyczaj Taemin lubił taką pogodę. Tego jednak dnia świat wywrócony był do góry nogami, i nic nie działało tak, jak powinno. Chłopak czuł, że się dusi.

Zniecierpliwiony własnym samopoczuciem, Taemin zgniótł w dłoni kolejny szkarłatny kwiat, po czym ruszył w stronę domu. Nie mógł dłużej znieść tej ciężkiej atmosfery własnych myśli. Minho unikał go od zeszłego popołudnia. Chował się w najróżniejszych miejscach, to w szopie na skraju ogrodu, to w głębi zaciemnionych podziemi, to na dachu starego domostwa. Tym razem jednak, Taemin wcale go nie szukał. Sam nie wiedział, dlaczego. Po prostu czuł, że musi zaczekać. Pomyśleć. Ochłonąć. Nigdy nie był jednak cierpliwym typem. Dlatego po kilku godzinach milczącej samotności, zatęsknił za towarzystwem przyjaciela.

Stopnie prowadzącej na dach drabiny zaskrzypiały cicho, kiedy chłopak wdrapał się po nich ku otwartej klapie, przez którą widać było grafit nieba. Mocne uderzenie chłodnego wiatru okazało się być przyjemną odmianą po duchocie, panującej na ziemi. Nic dziwnego, że Minho wybrał to miejsce na świątynię swoich rozmyślań.

Taemin przysiadł na spadzistych, omszonych dachówkach, jak zwykle ignorując niebezpieczeństwo, i igrając z ich śliską powierzchnią. Minho oderwał wzrok od nieba i spojrzał na niego w sposób dziwnie nieprzytomny. Młodszy jeszcze nigdy nie widział, żeby oczy jego przyjaciela były tak głębokie, tak odległe, tak pełne obcych barw, rozpraszających ich zwyczajową, chłodną czerń. Najdziwniejszy w tym wszystkim okazał się jednak fakt, że Taeminowi spodobało się to osobliwe spojrzenie. Nie było szalone. Nie było dzikie. Nie było ekscytujące. A mimo to wydało mu się piękne. Tak samo piękne, jak to zamyślone, chmurne niebo nad ich głowami.

- Naprawiasz dziurę w dachu? – zagadał młodszy, gestem głowy wskazując na trzymany przez Minho młotek. Choi od dobrych dwudziestu minut obracał narzędzie w dłoniach, nie potrafiąc zabrać się do pracy. Na pytanie przyjaciela uśmiechnął się jednak nieznacznie.

- Ktoś musi po tobie sprzątać – odparł przekornie, ale bez cienia urazy. Tak to już w tym domu było. Taemin bałaganił, Minho porządkował. Taemin psuł, Minho reperował. Miesięczny bilans wyrządzanych przez młodszego szkód był doprawdy imponujący. Gdyby ktokolwiek inny odważył się siać wokół Minho tyle zniszczenia, już dawno zostałby wyrzucony na bruk. Ale to był Taemin. Starszy nie potrafił się na niego złościć dłużej, niż przez pół godziny.

- To wszystko dlatego, że nie chciałeś mi pomóc – odparł Lee na swoje usprawiedliwienie, jak zwykle nie czując się winny zaistniałych zniszczeń. Dobrze pamiętał, w jaki sposób powstała wspomniana dziura w dachu. Jakiś czas temu wpadł na świetny pomysł, żeby urządzić na strychu kącik swoich eksperymentów. Pierwszym projektem była brawurowa próba stworzenia sztucznego wulkanu. Wulkan okazał się jednak tak samo aktywny, jak prawdziwy, i ku uciesze Taemina słup ognia wystrzelił w stronę spadzistego sufitu, wypalając w nim dziurę. Chłopak był naprawdę dumny ze swojego dzieła. Niestety, Minho nie podzielał jego zachwytu, dopisując kolejny punkt do listy zniszczeń.

- Oczywiście, to jak zwykle moja wina – mruknął starszy sarkastycznie, kręcąc głową z rozbawieniem, i podrzucając swój młotek w rękach. Choć jego zachowanie było całkiem zwyczajne, Taemin nie mógł oprzeć się wrażeniu, że atmosfera między nimi zrobiła się nad wyraz dziwna i nie do końca komfortowa. Niezręczna. Taemin nigdy wcześniej nie sądził, że tak dogłębnie pozna znaczenie tego, dotąd abstrakcyjnego, słowa. Zwłaszcza względem swojego najlepszego przyjaciela. Niepewien, jak się w obliczu tego odkrycia zachować, zamachał nogami w powietrzu i nieznacznie odchrząknął.

- Co z naszą grą, hyung? – zapytał, wreszcie pozwalając dręczącej go kwestii wybrzmieć na głos. Wymyślona przez niego zabawa od wielu dni nieustannie zaprzątała jego myśli, nieustannie nakręcała go do działania, pobudzając wyobraźnię, kreując coraz to ciekawsze metody na zwycięstwo. A potem nagle, z dnia na dzień, stracił zainteresowanie. Odechciało mu się. Znudziło. Perspektywa zabicia Choi Minho przestała go ekscytować. Mało tego, na myśl o tym, że hyunga miałoby zabraknąć, chłopaka ogarniało przedziwne, nieprzyjemne uczucie, objawiające się w zimnych dreszczach i bolesnym kłuciu w głębi piersi. Taemin nie wiedział, co ze sobą zrobić.

- Cóż, spektakularnie wygrałem rundę szóstą - stwierdził Minho, siląc się na zuchwały ton, ale nie potrafiąc zamaskować dziwnej niepewności w głębi oczu.

- Wygrałeś? Ale to ja wytrąciłem ci broń z ręki... - zauważył Taemin, uważnie obserwując twarz przyjaciela. Minho odwrócił wzrok.

- Pocałowałeś mnie. – Wypowiedziane przez niego słowa wybrzmiały tak dobitnie, tak twardo, że młodszy wręcz się wzdrygnął, zdezorientowany dziwnym drżeniem we własnej piersi. - Musiałeś być szalenie zdesperowany, skoro uciekłeś się do tak dziwnej metody. - Minho znów wbił spojrzenie w niebo, i była w tym geście jakaś dziwna zawziętość i upartość, zupełnie jakby postanowił sobie, że nie będzie patrzył na swojego przyjaciela. Taemin nie rozumiał tego nowego, nieszczerego Minho. Chciał znów spojrzeć mu w oczy. - Twoja porażka była tak spektakularna, że chyba należą mi się aż dwa punkty, nie sądzisz? - kontynuował z udawaną satysfakcją. - Kto by pomyślał, że Lee Taemin...

- Dlaczego nie strzeliłeś, hyung? - wszedł mu w słowo młodszy. Minho zamilkł. Było to pytanie, które dręczyło go od wczoraj, które nie pozwoliło na sen, które kazało mu snuć się po posiadłości, unikając towarzystwa przyjaciela. Jedno z niewielu pytań w jego życiu, na które nie znał odpowiedzi. Na które bał się odpowiadać. W rozwiązaniu tej zagadki wyczuwał swoją zgubę.

- Po prostu mnie zaskoczyłeś - powiedział oschłym tonem. Taemin wiedział, że kłamie. Widział jego zaciśnięte pięści, jego rozbiegane spojrzenie. I nie rozumiał.

Bo oto Choi Minho cierpiał.

Młodszy nigdy nie sądził, że dostrzeże w oczach przyjaciela coś takiego. Równie dezorientujące okazało się być poruszenie, które odczuł w sercu. Pierwszy raz w całym swoim życiu Lee Taemin poznał gorycz współczucia. Nie miał pojęcia, co z tym nowo odkrytym, niezbyt przyjemnym zjawiskiem uczynić.

- Po prostu mnie zaskoczyłeś... - powtórzył Minho ciszej, i tym razem zabrzmiało to zaskakująco szczerze. Taemin dostrzegł w oczach przyjaciela ból. I ten ból zdawał się mu udzielać.

Młodszy niespodziewanie podniósł się z siadu, i zaczął chwiejnie balansować na śliskiej powierzchni dachu. Rozłożył ramiona i przymknął powieki, ciesząc się orzeźwiającym dotykiem wiatru na skórze. Minho obserwował to z mieszanymi odczuciami, rozdarty między zachwytem, a przerażeniem.

Bo Lee Taemin był czarujący.

Jego delikatna, jakby rzeźbiona w porcelanie twarz, kąpiąca się w chmurnym światłocieniu ponurego dnia. Jego jasne, ale chwytające refleksy szarości włosy. Jego przymknięte, kryjące niepojęte, szalone myśli oczy.

Bo Lee Taemin był piękny.

Tak piękny, że Minho czuł ucisk w piersi. Tak piękny, że zapominał o oddychaniu. Tak piękny, że milczał, urzeczony, nie mogąc oderwać wzroku od balansującego na jednej nodze chłopaka, który zdawał się zapraszać wiatr do groteskowego tańca na krawędzi życia. Tak piękny, tak szalony, że chciał znów go dotknąć. Znów pocałować.

Minho czuł. I był tym faktem szczerze przerażony. Od zawsze postrzegał swoje serce jako perfekcyjny mechanizm. Urządzenie skonstruowane w konkretnym celu i działające zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Chłodne, niczym metal, z którego tworzył swoje nakręcane zabawki. Niewzruszone, niczym wskazówki zobojętniałego na czas, z dawna zastygłego w bezruchu zegara. Ciężkie, niczym serce zbuntowanego dzwonu, którego nikt nie potrafi wprawić w brzmienie. Minho od wielu lat miał nad nim pełną kontrolę i był z tego szczerze dumny.

A mimo to, czuł. Tak mocno, tak gwałtownie, tak ciepło. Zupełnie, jakby jego serce wcale nie było z metalu. Zupełnie, jakby wcale nie miał nad nim kontroli. Zupełnie, jakby ten dzwon w jego piersi wciąż pamiętał zakazane przez rozum pieśni.

Minho czuł, a jego uczucia czyniły go ludzkim. I było to równie zatrważające, co to ciepłe poruszenie w piersi, które objawiało się, ilekroć jego przyjaciel patrzył mu w oczy. Choi jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie był tak zagubiony, jak tego dziwnego, chmurnego dnia.

- Przestań, hyung – odezwał się niespodziewanie Taemin, a szumiący między nimi wiatr zabarwił jego głos obcą nutą troski. Chłopak wciąż miał zamknięte oczy. Rozłożonymi po obu stronach tułowia rękami zdawał się rozganiać kłęby przygnębiającego, szarego powietrza, wirujące wokół jego drobnej sylwetki. Minho zmarszczył brwi, ale zanim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, młodszy znów się odezwał. – Przestań być smutny. Nie lubię tego –powiedział dziwnym tonem, jeszcze mocniej zaciskając powieki, jakby wzbraniając się przed spojrzeniem na przyjaciela. Minho uniósł brwi, zaskoczony słowami młodszego.

- Ja nie…

- Może i jestem szalony – przerwał mu Taemin, wciąż z zamkniętymi oczami poddając się podmuchom wiatru. – Ale nie głupi. Więc nie próbuj oszukiwać ani mnie, ani siebie. – Minho wzdrygnął się, słysząc te stanowcze słowa. Zacisnął dłoń na trzonku młotka, w milczeniu spoglądając na tego dziwnego chłopaka, który odkrywał przed nim sekrety jego własnego serca. – A jeśli nie przestaniesz być smutny, to własnoręcznie wytnę ci nożykiem uśmiech na twarzy – dodał Taemin, otwierając oczy i spoglądając na niego gniewnie.

 Jego groźba była na tyle rozczulająca, że starszemu naprawdę udało się nieznacznie unieść kąciki ust w górę. Widząc to, Taemin również się uśmiechnął, czując dziwną radość z efektu swoich starań. Opuścił dotąd rozłożone ręce, i przysiadł się do przyjaciela, znów w zamyśleniu machając nogami w powietrzu.

- Więc… - Chłopak spojrzał na starszego z ukosa i szturchnął go ramieniem. – Gdzie leży problem? – zapytał z właściwą sobie bezpośredniością. Minho przez chwilę milczał, bijąc się z myślami. Wiatr kojąco szumiał mu w uszach, a ciepło ramienia Taemina neutralizowało chłód jego myśli. W końcu powoli uniósł zwiniętą w pięść dłoń, i kilka razy uderzył nią we własną pierś.

- Tutaj – powiedział szczerze, a kiedy Taemin zmarszczył brwi, skonsternowany, starszy pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. – Tutaj… coś się zepsuło – wyjaśnił bezradnie, wciąż trzymając dłoń na piersi. – Ja się zepsułem – orzekł w końcu, krzywiąc się nieznacznie na dźwięk własnych słów. Był mistrzem w swoim fachu. Potrafił naprawić dosłownie każdy mechanizm. A mimo to, wobec tej dziwnej usterki pozostawał zupełnie bezradny. Nie potrafił wyłączyć uczuć.

Taemin przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu. Młodszy od rana czuł się nieswój i nie potrafił zrozumieć ponurości tego dziwnego dnia. Snuł się z kąta w kąt, przytłoczony bezbarwnymi, pustymi godzinami ciszy, której nie miał kto rozproszyć. Nic go nie cieszyło. Nie pomagał ani Edgar, ani Eugeniusz, ani Edmund. Najbardziej zaskakujący w tym wszystkim okazał się jednak fakt, że Taemin wcale nie był znudzony. Taemin był smutny. Tak samo smutny, jak jego zagubiony w zbyt pokrętnych rozważaniach przyjaciel.

Smutek był bierny. Zdecydowanie się Taeminowi nie spodobał.

Dlatego po krótkiej chwili zastanowienia nad wypowiedzianymi przez przyjaciela słowami, zmarszczył brwi i rzucił mu ostre spojrzenie. Smutek zastąpiło poczucie niesprawiedliwości.

- Bzdura – oznajmił buntowniczym tonem, wywołując na twarzy Minho dezorientację. Młodszy wręcz sapnął z oburzenia i dźgnął przyjaciela w ramię. – Jak możesz zawsze przypisywać sobie wszystkie zasługi, co?! – rzucił oskarżycielsko.

- Co masz na myśli? – zapytał starszy, zaskoczony nagłą irytacją ze strony przyjaciela. Taemin zmrużył gniewnie oczy, po czym niespodziewanie nachylił się w stronę Minho, bezceremonialnie wspierając dłonie na jego udzie. Starszy zesztywniał, niezdolny zaczerpnąć tchu, znów zniewolony przez te niezgłębione oczy. Przez chwilę spoglądali na siebie w milczeniu – Taemin gniewny, Minho oniemiały. W końcu młodszy uniósł jedną dłoń i boleśnie dźgnął przyjaciela w pierś. Tuż nad sercem.

- Słuchaj mnie bardzo uważnie, i dokładnie zapamiętaj sobie moje słowa – powiedział poważnym i dziwnie niebezpiecznym tonem. W jego oczach zamigotały zuchwałe iskry. – To ja cię zepsułem. Ja, i nikt inny – oświadczył z niejaką dumą, po czym rozprostował wciąż spoczywającą na piersi przyjaciela dłoń, z zadowoleniem wyczuwając pod palcami niespokojne tykanie. Stukoczące niecierpliwie serce Choi Minho stało się bombą zegarową. Młodszy zamierzał doprowadzać do jej wybuchów najczęściej, jak to możliwe. – Ja zepsułem ciebie… - kontynuował, tym razem pozwalając sobie na przekorny uśmiech - …a ty zepsułeś mnie – stwierdził, bez cienia zawstydzenia. – Obaj jesteśmy zepsuci do cna.

W tym jednym zdaniu zawarła się cała ich pokrętna egzystencja.

- Więc co teraz? – zapytał Minho, chyba po raz pierwszy w całym życiu czując, że Lee Taemin zna odpowiedzi, których on sam nigdy nie był zdolny posiąść, zbyt zagubiony we własnych niepojętych mechanizmach. Młodszy przeniósł dłoń z piersi przyjaciela, na jego chłodny policzek, wręcz parząc go swoim gorącym dotykiem.

- To bardzo proste, hyung – oświadczył z właściwą sobie, pełną przekory powagą. W jego oczach na powrót rozpaliły się psotne ogniki. – Musimy dalej być źli. – Jego spojrzenie pociemniało, a dłoń na policzku przyjaciela stała się dużo mniej delikatna, niż jeszcze chwilę temu. Uśmiech pozostał jednak uroczy. – W końcu to wychodzi nam najlepiej – dodał jeszcze, zaciskając palce na udzie przyjaciela, i czując, jak tonie w jego niebezpiecznie głębokich oczach. Nie było w nich już smutku. Zastąpiła je skrząca się zachwycającym odcieniem czerni pasja.

Pocałunek, który chwilę potem rozgorzał pod grafitem nieba, był tak zły, jak tylko mogli sobie wymarzyć.
~*~

- Hyung. – Taemin zamaszyście wkroczył do pokoju, z miejsca roztaczając wokół siebie dziwnie entuzjastyczną aurę. Minho uniósł wzrok znad książki, i zmierzył przyjaciela podejrzliwym spojrzeniem. W odpowiedzi otrzymał szeroki, niebezpieczny uśmiech. – Muszę ci coś pokazać – oświadczył młodszy, podchodząc bliżej, i bezceremonialnie wyciągając książkę z dłoni hyunga.

- Co takiego? – zapytał Minho ostrożnie, przez doświadczenie nauczony, że takie sytuacje zawsze wróżą jakieś kłopoty. Problem polegał jednak na tym, że Lee Taemin uzależnił go od kłopotów. Dlatego kiedy młodszy chwycił jego dłoń i pociągnął w stronę drzwi, bez słowa protestu pozwolił się poprowadzić.

- To niespodzianka, hyung. Musisz zamknąć oczy – powiedział chłopak, ciągnąc go przez ciemny korytarz. W jego głosie pobrzmiewał taki entuzjazm, że Minho mimowolnie się uśmiechnął, rozczulony zaangażowaniem, jakie Taemin wkładał w każdy swój szalony pomysł.

- Naprawdę sądzisz, że cię posłucham? – zapytał wymownie, na co młodszy zerknął przez ramię, posyłając mu rozbawiony uśmiech.

- Oczywiście, że nie. Już dawno temu ustaliliśmy, że zaufanie psuje zabawę – oświadczył rzeczowym tonem. Następnie sięgnął wolną dłonią do kieszeni spodni. – Dlatego mam to – powiedział, wyciągając fragment czerwonego materiału i machając nim psotnie w powietrzu. Minho wywrócił oczami.

- Jakież to patetyczne – skwitował, rozbawiony zmyślnymi staraniami przyjaciela. – I kto tu jest paskudnym efekciarzem? – dodał dokuczliwie, posłusznie jednak przystając w miejscu, i pozwalając Taeminowi zrobić użytek z przygotowanego przez siebie rekwizytu.

- Nie marudź, hyung. Moja niespodzianka jest zjawiskowa! – powiedział młodszy bez zbędnej skromności, jednocześnie stając za przyjacielem. Czerwień przesłoniła pole widzenia starszego, kiedy Taemin zawiązał materiał z tyłu jego głowy.

Minho przez chwilę stał tak, niepewnie, naraz przytłoczony brakiem kontroli nad tym, co się dzieje. To była zwykła, prozaiczna sytuacja, nic wielkiego. A mimo to jego oddech przyspieszył niekontrolowanie. A mimo to czuł rodzącą się gdzieś w głębi serca, paraliżującą grozę. A mimo to przerażała go ta utrata panowania nad przestrzenią. Czuł się bezbronny. To wszystko jednak minęło w momencie, w którym Taemin znów chwycił jego dłoń. Oddech się uspokoił. Serce na powrót wypełniła ekscytacja. Strach zniknął. Minho mocno zacisnął palce na dłoni przyjaciela, pozwalając się poprowadzić. Nie znał kierunku ani celu, a mimo to znajome ciepło na skórze potrafiło go uspokoić. Zmienić grozę w intrygującą igraszkę. Minho wciąż nie rozumiał tego fenomenu. Wiedział tylko jedno – naprawdę lubił, kiedy Taemin odbierał mu kontrolę.

- Jakiś ty dzisiaj grzeczny – skomentował Lee, prowadząc przyjaciela ku drzwiom wyjściowym. Minho wyczuł w jego słowach rozbawiony, ale pełen satysfakcji uśmiech. Nie zdążył się jednak w żaden sposób odgryźć, bo naraz poczuł na twarzy chłodne tchnienie wieczora.

- Co ty knujesz, hm? – zapytał, marszcząc brwi w konsternacji, kiedy Taemin ciągnął go przez trawnik, w końcu zatrzymując się prawdopodobnie gdzieś na tyłach ich posesji.

- Zaraz zobaczysz. Siadaj! – Minho poczuł gwałtowne pchnięcie w klatkę piersiową, i niespodziewanie opadł na krzesło, które najwyraźniej młodszy przytargał z salonu aż do ogrodu. I nie było to jakieś tam krzesło. To było rzeźbione przez wiedeńskich rzemieślników, zabytkowe krzesło! Bezceremonialnie wbite w błotnistą glebę ogrodu! Choi zachował w pamięci fakt, że musi młodszego za ten nierozsądny czyn zganić. Postanowił jednak zrobić to kiedy indziej, obecnie zbyt zaintrygowany sytuacją.

Ciepło taeminowej dłoni na chwilę zniknęło, i Minho miał szczerą ochotę zdjąć przepaskę z oczu, byle nie musieć znów doświadczać tego dziwnego dyskomfortu. Nie chciał jednak psuć przyjacielowi zabawy, dlatego zacisnął zęby, dzielnie czekając na przygotowaną specjalnie dla niego niespodziankę. Po paru chwilach czekania, Minho poczuł obejmujące go od tyłu ramiona.

- Oj hyung, hyung… - zamruczał Taemin, pochylając się, i swoim ciepłym oddechem wywołując dreszcze na całym ciele przyjaciela. – Naprawdę cię zepsułem – stwierdził niskim, zmysłowym głosem, muskając ustami płatek jego ucha, a dłońmi powoli zakradając się na szyję. – Jesteś dzisiaj taki posłuszny, że aż mam ochotę cię skrzywdzić – dodał niewinnym tonem, nieznacznie zacieśniając imadło palców.

- Z tobą wcale nie jest lepiej – odparł Minho nieco zachrypniętym głosem, jednocześnie unosząc ręce i przykrywając spoczywające na jego szyi dłonie przyjaciela. – Kto to widział, żeby Lee Taemin stosował dwa razy tę samą metodę? – rzucił z rozbawieniem. W odpowiedzi młodszy prychnął, niezadowolony, po czym cofnął ręce, celowo przy tym drapiąc skórę przyjaciela.

- Cóż ja poradzę, że duszenie cię to taka świetna zabawa? – mruknął na własną obronę, po czym dźgnął przyjaciela w plecy. – Mniejsza z tym, możesz już ściągnąć przepaskę… - oświadczył wspaniałomyślnie, a Minho podążył za jego sugestią, zsuwając materiał z oczu i pozwalając mu swobodnie zawisnąć na szyi. Chłopak zamrugał kilkukrotnie, czekając aż jego wzrok przyzwyczai się do łagodnego blasku gwiazd nad ich głowami, a potem skierował spojrzenie przed siebie. I wtedy to zobaczył.

Na trawniku nie wiadomo kiedy wyrosła piętrząca się ku wieczornemu niebu wieża, złożona z patyków, gałęzi i innych drewnianych elementów (Minho wolał się nie przyglądać, w obawie, że zobaczy tam którąś z zabytkowych etażerek ciotki Estery). Choi wpatrywał się w zbudowaną przez Taemina konstrukcję, zachodząc w głowę, co też ten dzieciak znowu wymyślił. Drewniany stos wyglądał, jakby tylko czekał, aż ktoś go podpali. Pytanie brzmiało – komu przyjdzie na nim spłonąć?

- Spokojnie hyung, to jeszcze nie koniec – odezwał się Taemin, podchodząc do swojego dzieła i przez chwilę kiwając głową, jakby w aprobacie dla efektów własnej pracy. Następnie obrócił się w stronę przyjaciela, a jego oczy błysnęły groźnie. – Ostatnio urządziłeś dla mnie takie wspaniałe widowisko, że postanowiłem się odwdzięczyć, dodatkowo je ulepszając.

- Ulepszając? – Minho uniósł brwi, w odpowiedzi otrzymując zuchwały uśmiech.

- Patrz i ucz się, hyung – powiedział, po czym wyciągnął coś z kieszeni, wspiął się na palce, i umieścił wieńczący dzieło element na samym szczycie stosu. Starszy szerzej otworzył oczy, w zdumieniu wpatrując się w zasiadającą na tym pokrętnie zaszczytnym miejscu, miniaturową postać.

Postać Choi Minho.

- Jesteś szalony – powiedział starszy, w mig pojmując, na czym polegało taeminowe ulepszenie. Ten sam miniaturowy Minho jeszcze dzień wcześniej miał czelność prowadzić młodszego na łańcuchu po cyrkowej arenie. A teraz zasiadał na ognistym tronie, czekając na swoją zgubę. Lee zadbał nawet o estetykę przedstawienia, układając wokół swojej miniaturowej ofiary wieniec ze szkarłatnych kwiatów. Choi pokręcił głową z niedowierzaniem i zaśmiał się pod nosem, rozbawiony tym wysublimowanym sposobem na zemstę. Obaj mieli doprawdy dziwaczne poczucie humoru.

- Ależ dziękuję! – odparł Taemin, kłaniając się teatralną manierą, i błyskając usatysfakcjonowanym uśmiechem. W jego dłoni nie wiadomo kiedy zmaterializowała się zapalniczka, którą zaczął się bawić, jednocześnie powolnym, spacerowym krokiem zmierzając w stronę Minho, który również wstał, wychodząc mu naprzeciw. – Teraz zastanawiam się tylko… – mruknął młodszy, niemal żonglując płomieniem między palcami – …którego Minho powinienem podpalić najpierw? – zapytał jakby sam siebie, wreszcie przystając tuż przed obiektem swoich rozważań. Starszy posłał mu rozbawione spojrzenie.

- Znów się powtarzasz, Lee Taeminie – zarzucił dokuczliwie, robiąc jeszcze jeden krok w przód, i zaczepnie muskając palcem płomień w dłoniach przyjaciela. – Naprawdę sądzisz, że ogień na mnie zadziała? – zapytał zuchwałym tonem. Taemin uśmiechnął się czarująco.

- Wiem, że nie. Dlatego wolę ciebie od tamtego Minho – powiedział, gwałtownym ruchem rzucając płonącą zapalniczką za siebie, prosto w przygotowany stos. Drewniana konstrukcja zajęła się ogniem, podświetlając postać młodszego od tyłu tak, że jego niewinna, anielska twarz nagle nabrała na wskroś demonicznego uroku.

Minho nawet nie zaszczycił płonącego stosu spojrzeniem, zbyt zahipnotyzowany tym obłąkanym chłopakiem, który okręcił go sobie wokół palca. Zepsute serce zadudniło w piersi, nakazując mu pochylić się i dopuścić do kolejnego, niepoprawnego w swojej uczuciowości pocałunku. Taemin go jednak ubiegł, unosząc dłoń i brutalnie wciskając łodyżkę róży między jego wargi. Starszy, zaskoczony, zacisnął zęby na roślinie, czując jak ostre kolce ranią wnętrze jego ust. Lee uśmiechnął się psotnie.

- Zatańczmy, hyung – poprosił uroczym tonem, posyłając przyjacielowi zalotne spojrzenie. – Zawsze chciałem zatańczyć wokół siejących zniszczenie płomieni – dodał w ramach typowego dla siebie, rzeczowego wyjaśnienia, jedocześnie wbijając w Minho to szczególne, zaczarowane spojrzenie, któremu nie sposób było odmówić.

Starszy bez słowa przyciągnął chłopaka do siebie, czule zamykając go w objęciach, i ruszając w tan pośród iskier. Ogniste okruchy wirowały wraz z nimi pod czernią nocnego nieba, swoją niszczycielską, jaskrawą naturą konkurując z łagodnym, chłodnym blaskiem gwiazd nad ich głowami. Płomienie odbijały się w oczach Minho, płomienie znaczyły uśmiech Taemina. Płomienie napędzały ich serca tym dziwnym, współdzielonym uczuciem, którego żaden z nich nie rozumiał. Było jak ukąszenie pająka, którego jad stopniowo rozprzestrzeniał się po całym organizmie, czasem odbierając oddech, czasem paraliżując ciało, czasem mącąc myśli, a w końcu na dobre rozlewając się po całym sercu.

Zmuszając je do obłąkańczego tańca.

Blask ognia upiększał wykwintną czerń nieba, a trzask płomieni przygrywał im do rytmu, na kształt energicznej melodii. Nie mieli w dłoniach broni, a ich serca i tak biły, jak szalone. Nie mieli w oczach żądzy mordu, a i tak czuli ekscytację. Nie igrali ze śmiercią, a i tak zapomnieli o nudzie.

I nawet, kiedy przestali tańczyć, wciąż nie odrywali od siebie wzroku. Taemin niespodziewanie pociągnął Minho w dół, i obaj upadli na przyprószoną blaskiem czerwieni trawę. Iskry ulatywały ku niebu, tworząc nowy, ognisty firmament nad ich głowami, kiedy tak wpatrywali się w siebie, oczarowani. Młodszy uniósł się na łokciu i psotnie drasnął dolną wargę przyjaciela zębami, odbierając mu różę i samemu przygryzając jej kłującą łodyżkę. Minho uśmiechnął się z rozczuleniem, po czym oderwał jeden z płatków kwiatu, i pieszczotliwie przesunął nim po policzku przyjaciela, jakby tą aksamitną czułością równoważył niegdysiejszy pocałunek noża.

- Czy tych kwiatów nie miałeś przypadkiem położyć na moim grobie? – zapytał przekornie, unosząc brwi, na co Taemin wskazał gestem głowy na płonący stos, jakby dając znak, że rośliny spełniły już swoją żałobną rolę. Starszy z rozbawieniem pokręcił głową, po czym wyjął różę z ust przyjaciela, i złożył kwiat na jego otwartej dłoni, następnie przykrywając ją swoją własną. Kiedy splótł ich palce i zacieśnił ucisk, obaj poczuli ból przebijających skórę kolców. Taemin zagryzł wargę, spoglądając w niebezpieczne oczy przyjaciela. W ich głębi szalał ten znajomy, siejący zniszczenie ogień, który młodszy kiedyś bezskutecznie usiłował w nich na siłę rozpalić.

Minho płonął.

A Taemin chciał płonąć razem z nim.

Dlatego jeszcze mocniej zacieśnił bolesny splot ich dłoni, i przyciągnął przyjaciela bliżej, pozwalając ustom znów się zderzyć.

Pocałunków Choi Minho nie sposób było opisać w słowach. Przypominały Taeminowi każdy możliwy kataklizm tej Ziemi. Każdą klęskę żywiołową, jaka spadała na ludzkość. Były gorące, niczym wybuch wulkanu. Były niepowstrzymane, niczym pożar lasu. Były gwałtowne, niczym moc tajfunu. Były bezwzględne, niczym wody tsunami.

Były szalone.

Taemin je uwielbiał.

I podobnie było w przypadku Minho.

Bo pocałunki Lee Taemina były niewyobrażalne. Kojarzyły się Minho z jadowitymi ukąszeniami, które przelewały w jego ciało żrącą truciznę, rozpalając skórkę, dławiąc oddech, rujnując serce, a przede wszystkim nieodwracalnie uzależniając. Żadna bestia chodząca po tej planecie nie mogła konkurować z drapieżnością oferowanych przez młodszego zbliżeń.

Były nieludzkie.

Minho je adorował.

Pocałunek dobiegł końca, pozostawiając na językach smak żywego ognia. Trzask szalejących tuż obok płomieni wydał im się dziwnie nierealny wobec tego, co działo się w ich sercach. Minho rozłączył ich splecione palce, i przez chwilę w milczeniu obserwował, jak młodszy unosi dłoń do ust, zaraz potem powolnym gestem zlizując z niej ich wspólną krew, zupełnie tak, jak Choi to niegdyś zrobił z jego własną. Przez chwilę mierzyli się intensywnymi spojrzeniami, a potem Taemin zaśmiał się z rozbawieniem, i uniósł wzrok na gorejące, inkrustowane rozbłyskami iskier niebo nad ich głowami. Było piękne. Tak samo piękne, jak dopuszczone do serca uczucie. Minho również się uśmiechnął, i zerknął kątem oka na płonący stos.

- Spaliłeś Minho – zarzucił młodszemu, przybierając żartobliwie oskarżycielski ton. W tych dwóch prostych słowach kryła się jednak jakaś dziwna głębia, jakaś deklaracja, jakieś potwierdzenie. Oczy Taemina zabłysły z radości. Wiedział, że jego przyjaciel ma na myśli nie tylko pozytywkową figurkę, ale i siebie samego. Swoje mechaniczne serce, które powierzył taeminowym płomieniom. Minho zmrużył oczy, robiąc przebiegłą minę. – Czy mam to traktować jako wyzwanie? – zapytał czarująco złowróżbnym tonem, wywołując na plecach młodszego dreszcze.

- Taemin jest cały twój – odparł szczerze, dostrzegając w oczach przyjaciela swój ukochany, szaleńczy błysk. – Musisz się o niego zatroszczyć – dodał, uśmiechając się niepoprawnie.

- Zaopiekuję się nim, możesz być pewny – obiecał Minho, i choć jego spojrzenie jarzyło się groźnie, to wypowiedziane słowa wybrzmiały w uszach młodszego z niepodważalną dozą czułości. Choi chwycił dłoń przyjaciela, i uniósł ją do ust, tym razem jednak odmówił sobie smaku jego krwi, zamiast tego urokliwym gestem całując jej wierzch. – Zaopiekuję się tobą, Taemin – dodał, a w głębi jego barwionych obłędem oczu, dało się dostrzec niemą prośbę o wzajemność. Widząc to, młodszy łagodnie skinął głową, w odpowiedzi otrzymując najpiękniejszy uśmiech, jakim hyung kiedykolwiek go obdarował.

I nawet kiedy ciemne wody nocy ugasiły rozgorzały pod gwiazdami ogień, nawet kiedy dłonie ostygły, a serca odnalazły zgubiony rytm, Taemin wciąż czuł ciepło tamtego wdzięcznego, podarowanego mu przez przyjaciela uśmiechu. Hyung zamknął je w kolejnej pozytywkowej melodii, której harmonijne dźwięki wypełniły pogrążony w cieniach dom, przybierając formę kołysanki. Przygrywając Taeminowi do snu.

Tej nocy młodszy zasnął zasłuchany w przedziwnie czułą pieśń. Urzeczony mocą uczuć, mieszkających w sercu Choi Minho.

~*~

Powracam z rozdziałem nieco wcześniej, niż zwykle (ze względów czysto osobistych). Jest nieco patetyczny, a moi synowie odrobinę zmienili zgłębianą dyscyplinę, ale mam nadzieję, że komuś się spodoba. Jestem wdzięczna, za piękne komentarze do poprzedniego rozdziału! Dziękuję, że jesteście <3


Do napisania,
Shizu~

| ~runda 6~ | ~nowa gra~ |

4 komentarze:

  1. Kolejna piękna scena ;3
    Bardzo urzekł mnie ich taniec wokół płonącego stosu z różą w dłoni. Kocham czytać twoje prace, bo wszystko można sobie tak pięknie wyobrazić, jakbym patrzyła na dokładnie ten sam obraz, co Ty, kied to pisałaś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze słyszeć, że moje opisy wciąż nie tracą plastyczności! Mam słabość i do tańca, i do ognia i do róż xD
      Dzięki! <3

      Usuń
  2. Shizuuuuu~~~~~
    Ja wiem, że przychodzę tutaj od święta i wiem, że jestem be, ale cholera. No kurwa no.
    No ja nie mogę.
    Naprawdę nie mogę.

    Po każdym rozdziale, mówiłam sobie, że to jest mój ulubiony rozdział. Ale teraz?
    Teraz naprawdę czuję się zmiażdżona.
    Ten rozdział przebił wszystkie dotychczasowe, bo na ten "wybuch" ich uczuć czekałam.
    Ale od początku.
    Jak zawsze Kummie nie skomentowała rozdziałów, bo jestem zbyt leniwa i nie chcę już obiecywać, że będę to robić regularnie, bo wiem, że tak nie będzie, ale ten rozdział skomentować musiałam.

    Uwielbiam rodzinę Addamsów,(był to film, który oglądałam zawsze z moim tatą) uwielbiam wszystko, co "nienormalne", trochę paranienormalne i szalone.
    Więc to oczywiste, że Twojego fika musiałam przeczytać.
    Zwłaszcza, że Twój styl pisania jest dla mnie miodem, czekoladą, mlekiem i herbatą dla moich oczu i "mózgu" (cudzysłów, bo wiele osób twierdzi, że go nie mam).
    Shizu~~~ Moja miłość do Twoich fików rośnie coraz bardziej i uwierz mi, że Tarantella jest jednym z moich ulubionych 2minowych fików.
    Kocham każdy rozdział jaki tutaj zmalowałaś, ale ten tutaj mnie uwiódł totalnie.
    Ale o tym za chwilę.
    Najpierw o naszych/Twoich bohaterach:
    Taemina kocham, bo jego kochać się nie da, zwłaszcza, że ma te swoje kudły. I dziwną fascynację dziwnymi zwierzątkami, których ja bym w życiu nie tknęła. Nawet kijem. A pająków boję się bardziej niż czegokolwiek innego. Także szacun na dzielni chłopak ode mnie ma.
    Sam fakt tego, że wyobrażałam sobie wszystko tak, jak to u Addamsów było, doprowadzał mnie do umysłowego orgazmu (wiem, że jestem wulgarna, ale to jest idealne określenie, naprawdę). Kocham takiego Taemina i kocham jego pomysły, i w ogóle go kocham. Powtarzam się, nie?
    Ale zakochałam się w Minho. Naprawdę jestem oczarowana jego postacią, jego charakterem, jego przemyśleniami, jego pracą nad pozytywkami, jego pracą nad sobą i Taeminem.
    Jezus, Minho to taka cicha woda, która w środku jest PŁONĄCĄ CHARYZMĄ (RILI).
    Nie wiem, naprawdę nie wiem jak Ty to robisz, że zakochuję się w Twoich postaciach.(W Minho, yhy)
    Od początku czułam klimat tego fika i jestem pod wrażeniem tego ile szczegółów w nim zawarłaś.
    Ale ten rozdział jest tą wisienką na torcie po 5 miesięcznej diecie.
    Czułam tą melancholię, czułam tę pogodę, czułam ich emocje i czułam jakbym się zatracała w tym świecie.
    Do tego śpiewała mi Lana, a "Born to die" samym tytułem wpasowuje się w klimat tego opowiadania i rozdziału.
    Cholera jasna no.
    Brakuje mi słów na opisanie emocji, które poczułam podczas czytania i po skończeniu czytać tego rozdziału.
    Kocham bardzo. BARDZO.

    Na zakończenie jeszcze dwa pytania:
    1. O CHOLERĘ CHODZI Z TYMI IMIONAMI NA E. CZY TO JA COŚ PRZEOCZYŁAM CZY CO.
    2. Prześlij mi proszę swojej weny, bo ja tu umieram z braku swojej własnej, a Ty Shizu piszesz tak pięknie, tak melodyjnie i spójnie, że to aż boli. HAlp me.

    Kocham Cię bardzo i życzę Ci jeszcze więcej pomysłów na takie opowiadania jak Tarantella.
    I więcej gorących pocałunków.


    Pozdrawiam gorąco i z miłością♥ //Kummie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KUMMIE!!!
      Wpadasz zawsze randomowo i niespodziewanie, ale niezmiennie malujesz na mojej twarzy uśmiech <3 Nie masz nawet pojęcia, jak kocham Twoje entuzjastyczne monologi xD
      Rodzina Addamsów jest taka cenna! Ja ogólnie mam słabość do motywów groteskowych, a kiedy w dodatku są w komediowym wydaniu... żyć, nie umierać! (choć Morticia lub Gomez raczej nie pochwaliliby tego stwierdzenia xD). A jako, że wiecznie poszukuję czegoś nowego w mojej podróży twórczej, tym razem postanowiłam postawić na dziwaczny koncept. Było wiele obaw, jak zostanie przyjęty, ale naprawdę zaskoczył mnie ogrom entuzjazmu ze strony czytelników. A teraz nawet Ty zjawiasz się i tak moje dzieci chwalisz, chyba powinnam być z nich dumna!
      Przyznam, że kiedyś też bałam się pająków, ale odkąd poznałam tego Taemina... moja niechęć osłabła. Sama zaczęłam nadawać im imiona xD Myślę, że syn zaraził mnie słabością do tych stworzeń. I ja też nie wiem, jak to zrobiłam, ale mój tellkowy Minho uzbierał sobie sporą rzeszę fanów xD Sama niesamowicie go cenię, mój nieporadny uczuciowo, pozornie opanowany, diabelnie inteligentny dzieciaczek ;w;
      1. Teorie są różne, możesz wymyślić własną xD Niektórzy twierdzą, że E jak ciotka Estera, bo ona sama jest jak jakiś wredny, skrzekliwy zwierz, którego lepiej byłoby zamknąć w klatce. Inni twierdzą, że E jak Edgar i Taemin pieszczotliwie kontynuuje tradycję imion. Do wyboru, do koloru, ja wolę nie wiedzieć co w jego głowie siedzi czasami xD
      2. Z tym będzie ciężej, bo moja wena nie żyje od wielu miesięcy. Zawieszenie broni to ostatni rozdział, jaki udało mi się napisać, nim dopadła mnie zupełna niemoc twórcza. Z niczego, co powstało później, nie jestem zadowolona. Także no... chciałabym się podzielić weną, ale sama usycham z jej braku ;w;

      Ja też Cię kocham, dziękuję za tyle pięknych słów, a przede wszystkim za miłość do Tarantelli.

      Pozdrawiam równie gorąco!
      Shizu <3

      Usuń

Template made by Robyn Gleams