Autor: ShizukaAmaya
Gatunek: shōnen-ai, fluff
Długość: one-shot
~*~
Kim Kibum uwielbiał modę.
Wiedział o tym absolutnie każdy.
Sąsiadka z naprzeciwka, która co jakiś czas podrzucała mu
nowe katalogi z ubraniami. Listonosz, który kilka razy w tygodniu pukał do jego
drzwi, pod pachą niosąc kolejne zamówienie. Pani z cukierni na rogu ulicy, z
którą nieraz wdawał się w ożywione dyskusje odnośnie dodatków do noszonego
danego dnia stroju. Koledzy z pracy, którzy nieraz żartowali z jego
dziwacznych, fikuśnych upodobań. Szef, który co najmniej raz dziennie upraszał
go o dostosowanie się do stonowanych strojów reszty pracowników. Nawet psy,
które głośno szczekały na widok kolejnego zakupu, przez doświadczenie nauczone,
że lada moment ich właściciel spędzi kilka godzin przed wielkim, lśniącym
lustrem, zaniechując zabawę ze swoimi pupilami.
Słowem, każdy, kto kiedykolwiek miał choćby najdrobniejszą
styczność z Kim Kibumem, wiedział o jego ogromnej fascynacji i pasji, jaką była
moda. Koszule, czapki, apaszki, paski, szorty, swetry. Dziesiątki stylów, setki
kombinacji. Chłopak niemal nigdy nie ubierał takiego samego zestawu ubrań dwa
razy. Uwielbiał modyfikacje, kochał eksperymenty. I jeśli istniała jakaś
kwestia, której w tej dziedzinie nie znosił, była nią powtarzalność.
Kim Kibum naprawdę uwielbiał modę.
A jako, że wiedział o tym absolutnie każdy, zupełnie nikt
nie zdziwił się, kiedy pewnego dnia wyszedł z domu w nieco za dużym, ale bardzo
twarzowym kapeluszu.
Sąsiadka z naprzeciwka zapytała, z jakiej to kolekcji,
chłopak jednak odwrócił wzrok i niewyraźnie odmruknął, że się spieszy.
Listonosz, na którego wpadł na ulicy, pozdrowił go, i ze zdziwieniem wskazał na
nowy nabytek, którego w ostatnim czasie z pewnością nie dostarczał. Kibum
jednak pokręcił głową, i pomachał mu na pożegnanie, prędko umykając do cukierni
na rogu. Pani sprzedawczyni zmierzyła klienta uważnym wzrokiem, a następnie
pochwaliła kolor kapelusza, na co chłopak mrukliwie podziękował, po czym
pospiesznie schował swoje drugie śniadanie do torby i płochliwie opuścił
budynek. Sklepikarka wsparła się o ladę, w zamyśleniu śledząc jego oddalającą
się sylwetkę. Mogłaby przysiąc, że dostrzegła na twarzy chłopaka rumieńce. Koledzy
z firmy przemilczeli nowy dodatek. Każdy z nich już dawno przestał zwracać
uwagę na kibumowe wybryki. Nawet szef jedynie zgromił go spojrzeniem, nie mając
dłużej cierpliwości prawić mu kazania. I tylko psy obszczekały powrót ich pana
do domu nieco głośniej, niż zazwyczaj, podejrzanie dużo uwagi poświęcając
nowemu nakryciu głowy.
Poza tym, wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie
wydarzyło się absolutnie nic niecodziennego. Przynajmniej tak sprawa wyglądała
pierwszego dnia. Potem wszystko zaczęło nabierać coraz dziwniejszego obrotu.
Drugiego dnia sąsiadka z naprzeciwka zmarszczyła brwi w
konsternacji, widząc na głowie Kibuma ten sam kapelusz, co zeszłego ranka.
Listonosz zdziwił się, dopytując, czy jakaś przesyłka przypadkiem się nie
spóźnia. Pani z cukierni posłała mu podejrzliwe, pełne domysłów spojrzenie.
Pracownicy zaczęli szturchać się dyskretnie ramionami, dostrzegłszy
niespodziewany brak zmiany, w kibumowych dodatkach. I nawet szef wydawał się
niezdecydowany, czy powinien odbierać to jako dobry, czy zły znak. Psy w
dalszym ciągu reagowały na kapelusz żywiej, niż powinny.
A to nie był wcale koniec.
Trzeciego dnia Kibum wciąż nie zrezygnował ze swojego kapelusza.
Nakrycie głowy było naprawdę zgrabne i twarzowe. Przestało jednak pasować, do
ciągłych zmiennych stylów jego ubioru. Zgrzyt modowy między elementami stroju
Kibuma stał się nie lada aferą. Chłopak zarobił co najmniej kilka
zaniepokojonych spojrzeń, zarówno od osób z sąsiedztwa, jak i współpracowników.
Szef nie karcił go już, zamiast tego w milczeniu obserwując rozwój zdarzeń. A
psy wciąż szczekały.
Czwarty dzień był milczący. Ludzie chyba starali się na
dobre przyzwyczaić do zaistniałej zmiany, akceptując tego nowego, nie do końca
zgodnego z własnymi przekonaniami Kibuma. A on wciąż uparcie nosił na głowie
swój kapelusz, choć porywisty wiatr próbował go ukraść, choć jego ulubiony
projektant wypuścił do sprzedaży nową kolekcję, choć w odzieżowym sklepiku na
sąsiedniej ulicy właśnie rozpoczęła się wyprzedaż jesiennych dodatków. Sąsiedzi
milczeli, znajomi szeptali. Psy szczekały, ilekroć kapelusz pojawiał się na
głowie ich właściciela.
Piątego dnia narodziła się frustracja. Sąsiadka z naprzeciwka
zirytowała się, że Kibum nie chce jej opowiedzieć, skąd wziął ten kapelusz.
Listonosz był rozdrażniony faktem, że ostatnimi czasy chłopak wiecznie go
zbywa. Pani w cukierni powiedziała mu, że jego kapelusz w zasadzie jest dość
pospolity. Koledzy z pracy znów zaczęli swoje błazeńskie dokuczliwości. Szef
skrytykował go za chodzenie wciąż w tym nudnym kapeluszu, jakby nie stać go
było na różnorodność.
Szósty dzień rozpoczął się wybuchem złości. Kibum ponownie
założył swój niezwykły kapelusz i niemal warknął na widok własnego odbicia w
lustrze. Wyglądał koszmarnie. Każdy element jego stroju zdawał się stanowić
fragment innego obrazu, nic do siebie nie pasowało i wszystko gryzło się
nawzajem. Kibum westchnął ciężko i bezradnie wsparł się o framugę drzwi, wzroku
nie odrywając od swojego odbicia. Jego fascynacja modą nie była jedynie
kaprysem i sposobem na spędzenie wolnego czasu. Ubiór od zawsze odzwierciedlał
stan jego ducha. I dokładnie tak samo było tym razem. Strój Kibuma
reprezentował jeden wielki chaos.
Wzrok chłopaka powędrował w górę i zatrzymał się na zgrabnym
kapeluszu, zdobiącym jego głowę. Wyglądał majestatycznie ze swoim szerokim,
zgrabnie zakrzywionym rondem, wokół którego biegł wąski, zamszowy paseczek.
Kapelusz nie wyglądał na nowy. Miał w sobie coś odwiecznego, jakąś właściwą
zagubionym w czasie starociom duszę. Był dumny. Zbyt dumny, zupełnie jakby
próbował Kibumowi dowieść o swojej wadze. Chłopakowi się to nie podobało. Nie
podobało mu się, że przez jeden głupi kapelusz złamał wszystkie swoje zasady.
Nie podobało mu się, że z jego powodu cały jego strój był zrujnowany. Nie
podobało mu się, że wszyscy ludzie w okolicy zaczęli dostrzegać tę zmianę. Nie
podobało mu się, że burgundowy kolor kapelusza rzucał na jego twarz dziwny
cień, malując policzki odcieniem, którego nie powinno na nich być i
zagnieżdżając w oczach iskierki, które nie miały prawa zaistnieć.
Słowem – Kibum nie cierpiał tego kapelusza i miał go już
serdecznie dość.
A mimo to nie potrafił go tak po prostu wyrzucić. Dlatego,
zdeterminowany coś jednak wreszcie z tą sytuacją zrobić, chłopak gwałtownym
gestem zerwał kapelusz z głowy i rzucił nim przez całą długość pokoju.
Burgundowy spodek poszybował w kierunku ściany, odbił się od niej, i z pełnym
wyrzutu pacnięciem opadł na podłogę. Kibum rzucił mu ostatnie wyzywające
spojrzenie, po czym zadowolony z podjętej decyzji, opuścił mieszkanie.
Pierwszych kilkanaście metrów przeszedł sprężystym krokiem.
Czuł się, jakby odzyskał wolność, która przez ostatnie dni skradziona była
przez niedorzecznie władczy kapelusz. Wreszcie mógł oddychać pełną piersią! Był
z siebie dumny, że wyrwał się z tego amoku, w którym do niedawna tkwił.
Całe to wrażenie posypało się jednak, kiedy Kibum dotarł na
sam dół klatki schodowej i pchnął drzwi kamienicy. Wsparty o ścianę budynku,
czekał tam na niego nie kto inny, jak prawdziwe źródło jego problemów. Prowodyr
całej tej kapeluszowej afery. Faktyczny powód, dla którego Kibumowe oczy
ostatnimi czasy nieco zbyt mocno migotały.
Jonghyun uśmiechnął się ciepło na widok przyjaciela. Młodszy
poczuł, że znów pieką go policzki, tym razem w żaden sposób nieukryte przez
szerokie rondo kapelusza. Chłopak odwzajemnił uśmiech i spuścił wzrok na swoje
buty – bardzo stylowe, ale w danej chwili wyjątkowo mało pomocne.
- Cześć, Kibum – przywitał się Jonghyun, podchodząc bliżej
niego. – Jak się miewasz? – zapytał, ze swoją zwyczajową troską, zawsze
słyszalną w ciepłym głosie. Kibum uniósł na niego wzrok i skinął głową, na
znak, że u niego wszystko w porządku. Miał nadzieję, że Jonghyun znalazł się tu
przypadkiem i ich mała pogawędka lada moment dobiegnie końca. Ta nadzieja
rozwiała się jednak, kiedy chwilę później starszy zadał pytanie, którego Kibum
najbardziej się obawiał. – A jak się sprawuje prezent ode mnie? – powiedział ze
szczerym zainteresowaniem. – Pasuje ci? Nie jest za duży? Założyłeś go choć
raz?
- Nie raz, nie dwa… - mruknął Kibum, dopiero po chwili
uświadamiając sobie, że zrobił to na głos. Jego oczy zrobiły się okrągłe, kiedy
zrozumiał swój błąd. Było już jednak za późno na odwrót, więc chłopak spojrzał
na Jonghyuna z nową, surową miną. – Nie myśl sobie, że jest jakiś wspaniały. W
zasadzie jest dość pospolity – rzucił oschłym tonem, bardzo starannie ignorując
zdziwioną minę przyjaciela.
- I dlatego nosiłeś go kilka razy w przeciągu kilku dni? –
dopytał, unosząc jedną brew. W kącikach jego ust czaiło się rozbawienie.
- Tak właśnie! – Kibum przytaknął z nieco nader gorliwie.
Jonghyun rzucił mu pytające spojrzenie, a młodszy przeklął w duchu, dając za
wygraną. – Chciałem dowieść, że nawet w tak pospolitym i niegustownym dodatku
jestem w stanie wyglądać dobrze! – Brak odpowiedzi i pełne rozbawienia
spojrzenie Jonghyuna dodatkowo Kibuma rozjuszyły i chłopak zupełnie już stracił
kontrolę nad tym, co mówił. – Ale ty się nie pojawiałeś, więc chodziłem w nim
wciąż i wciąż, ilekroć byłem poza domem, bo obawiałem się, że mogę na ciebie
trafić. Wszyscy zaczęli na mnie dziwnie patrzeć, a mój strój gryzł się z
kapeluszem, w dodatku przegapiłem przez niego kilka niepowtarzalnych wyprzedaży!
Stałem się jego niewolnikiem i musiałem stoczyć ciężką walkę, żeby odzyskać
wolność! A kiedy wreszcie pozbyłem się tego przeklętego kapelusza, ty zjawiasz
się jak gdyby nigdy nic i pytasz mnie, czy mi się podoba, jak możesz mieć tak
mało wyczucia?! – Kibum wziął głęboki wdech, dochodząc do siebie po własnym
niespodziewanym wybuchu.
- Więc… podobał ci się? – Jonghyun urokliwie przekrzywił
głowę, najwyraźniej jednocześnie rozbawiony i rozczulony zachowaniem
przyjaciela. Kibum zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, po czym z frustracją
wyrzucił ręce w powietrze.
- Tak, cholernie
mi się podobał, czy to nie oczywiste?! – zezłościł się. W odpowiedzi otrzymał
jednak tak szczery uśmiech, że nie był w stanie nic więcej powiedzieć. Jonghyun
pieszczotliwie zmierzwił jego włosy, po czym przeczesał kilka pasemek palcami,
próbując je z powrotem ułożyć. Następnie spojrzał na Kibuma z nowym błyskiem w
oku. Młodszy zmrużył oczy, podejrzliwie. – Czemu tak się na mnie gapisz? Tak,
wiem, nie ubrałem go dzisiaj! Ale to twoja wina! Nie możesz ode mnie wymagać,
żebym chodził w nim przez cały okrągły tydzień, wiesz, że to w moim przypadku
złamanie wszelkich zasad, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować w ten
sposób, i tak długo wytrzymałem, choć przyznam, że nie było to łatwe i
przysporzyłeś mi masę problemów, dlatego…
Kibum urwał swój monolog, uciszony przez Jonghyuna, który
niespodziewanie wyciągnął coś z torby i bezceremonialnie wsadził młodszemu na
głowę. Chłopak uniósł wzrok do góry, tym razem dostrzegając skrawek zielonego
ronda.
- Co to? – zapytał niepewnie, wiodąc palcami po powierzchni
podarowanego mu prezentu. Jonghyun uśmiechnął się z dumą.
- Nowy kapelusz – odparł po prostu.
- Dopiero co mi jeden dałeś…
- Dla ciebie jestem gotów kupować nowe choćby i co tydzień –
zadeklarował ze szczerym uśmiechem, który chwilę potem przygasł jednak pod
wpływem złowieszczego, kibumowego spojrzenia. Młodszy w milczeniu spoglądał na
przyjaciela, niebezpiecznie mrużąc oczy, i Jonghyun wręcz skulił się w sobie od
niewidzialnego napięcia, które między nimi powstało.
W końcu Kibum, wciąż zachowując swoją groźną minę, zrobił
krok w przód i błyskawicznym ruchem pocałował przyjaciela w policzek, równie
szybko z powrotem się cofając. Jonghyun rzucił mu zszokowane spojrzenie, ale po
chwili na jego twarz powrócił uśmiech, tym razem stokroć jaśniejszy, niż poprzednio.
Mina Kibuma pozostała jednak harda, choć jego uszy przybrały barwę burgundowego
kapelusza i kontrastowały z nowym, zielonym dodatkiem.
- W takim razie trzymam cię za słowo i nawet nie próbuj się
teraz wycofywać! – powiedział w końcu, starając się brzmieć groźnie, pomimo
nieznacznie zachrypniętego głosu. Jonghyun zaśmiał się serdecznie, i
pieszczotliwie pogładził kciukiem policzek zawstydzonego, a co za tym idzie,
rozwścieczonego Kibuma.
- Masz to jak w banku. Słowo harcerza! – oznajmił,
przybierając poważny ton głosu. Kibum skinął głową, na znak, że akceptuje
potwierdzenie zawartej przez nich umowy.
- A teraz zaczekaj tu na mnie – rzucił młodszy
niespodziewanie, cofając się z powrotem w stronę kamienicy. – Zieleń nie pasuje
do mojego stroju, muszę się przebrać. Zaraz wracam! – I już go nie było.
Jonghyun z rozbawieniem pokręcił głową. Niektóre rzeczy
nigdy się nie zmieniają.
~*~
Spośród szarego tłumu, przemierzającego uliczki miasta pewnej
chmurnej soboty, wyłonił się jeden nad wyraz barwny element. Zielony kapelusz
torował sobie drogę przez pospolitość dnia, wręcz emanując pozytywną energią.
Świeża, pełna życia barwa odbijała się nie tylko na twarzy
właściciela kapelusza, ale i w oczach jego towarzysza. Dwa rozmarzone serca
szły przez deszczowy świat, malując powietrze zieloną barwą pierwszego
zakochania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz