-
Wiesz, Jonghyun… - Ochrypły szept łagodnie, acz stanowczo wdarł się między
szumną melodię, wygrywaną przez morskie fale. – Lubię patrzeć w niebo… -
mruknął Kibum, a kilka mew, jakby dla podkreślenia tych słów, przeleciało im
tuż nad głowami, po czym skierowało się ku przestworzom powietrza, wiecznie
zawieszonym nad zielonkawą od glonów wodą.
- Ja też – odpowiedział lakonicznie starszy, nie bardzo wiedząc, czego jego towarzysz oczekuje. Wolał nie zadawać zbędnych pytań, pozwolić Kibumowi po swojemu opłakać tragiczną śmierć małego Minjoona. Jedyne, co mógł zrobić, to pozostać obok, jako wsparcie. Filar, podtrzymujący walący się w zastraszającym tempie budynek. Jonghyun nigdy nie pomyślałby, że będzie w stanie wykazać się wymaganą do tego zadania siłą. Zbyt wiele było w nim wahań, zbyt wiele własnych sprzeczności, żeby z niezachwianą pewnością podtrzymywać kogoś, kto dotąd w jego oczach stanowił definicję niezłomności. Życie wystawiło jednak ich obu na próbę, nieoczekiwanie odwracając role. Jonghyun nie był pewien gdzie podział się dawny on, ten który planował nie oglądać się za siebie, uparcie dążyć do obranego celu, na przekór światu i ludziom. Widząc toczące się po policzkach łzy złamanej siły cudzego serca, nie mógł jednak po prostu okręcić się na pięcie i odejść. Dlatego trwał, całe swoje nowe, zdecydowane „ja” zamykając w kojących uściskach dłoni.
- Masz swój ulubiony fragment nieboskłonu? – zapytał cichym, absurdalnie w tej sytuacji marzycielskim tonem Key, na co Jonghyun spojrzał na niego badawczo, zaskoczony takim obrotem sprawy. Młodszy od wielu godzin zadzierał głowę ku górze, najpierw na dachu sierocińca, później zaś na tym opuszczonym klifie, na który to kazał się zaprowadzić. Zdawał się szukać czegoś wśród niebiańskich przestrzeni. Czy to odpowiedzi, czy też może wsparcia lepszego niż to ludzkie, bo darowanego przez gwiazdy, Jonghyun nie wiedział.
- Nie wydaje mi się… - mruknął niepewnie starszy, obserwując uważnie reakcję Key. Ten jednak nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, w dalszym ciągu uporczywie wpatrując się w jakiś konkretny punkt. Ledwie dostrzegalny, jakby stanowiący blade wspomnienie dawnego króla ulicy, kpiący uśmiech zarysował się na jego ustach.
- To wszystko dlatego – stwierdził zaskakująco pewnym tonem, tym samym, którego w przeszłości tyle razy używał do uświadamiania Jonghyunowi, jak ograniczone jest jego spojrzenie na świat. – Nie potraficie sobie znaleźć odpowiednego miejsca, przez to tak łatwo się gubicie… - dodał pod nosem, zagadkowym charakterem swojej wypowiedzi jak zwykle zupełnie dezorientując starszego.
- A jaki jest twój ulubiony fragment nieba? – zapytał Jonghyun, w odpowiedzi na co Kibum uniósł rękę, wskazując centralnie przed siebie, w kierunku, w którym podążyły mewy.
- Tuż nad horyzontem – oznajmił, w tych kilku słowach zawierając całą filozofię swojego życia.
- Ja też – odpowiedział lakonicznie starszy, nie bardzo wiedząc, czego jego towarzysz oczekuje. Wolał nie zadawać zbędnych pytań, pozwolić Kibumowi po swojemu opłakać tragiczną śmierć małego Minjoona. Jedyne, co mógł zrobić, to pozostać obok, jako wsparcie. Filar, podtrzymujący walący się w zastraszającym tempie budynek. Jonghyun nigdy nie pomyślałby, że będzie w stanie wykazać się wymaganą do tego zadania siłą. Zbyt wiele było w nim wahań, zbyt wiele własnych sprzeczności, żeby z niezachwianą pewnością podtrzymywać kogoś, kto dotąd w jego oczach stanowił definicję niezłomności. Życie wystawiło jednak ich obu na próbę, nieoczekiwanie odwracając role. Jonghyun nie był pewien gdzie podział się dawny on, ten który planował nie oglądać się za siebie, uparcie dążyć do obranego celu, na przekór światu i ludziom. Widząc toczące się po policzkach łzy złamanej siły cudzego serca, nie mógł jednak po prostu okręcić się na pięcie i odejść. Dlatego trwał, całe swoje nowe, zdecydowane „ja” zamykając w kojących uściskach dłoni.
- Masz swój ulubiony fragment nieboskłonu? – zapytał cichym, absurdalnie w tej sytuacji marzycielskim tonem Key, na co Jonghyun spojrzał na niego badawczo, zaskoczony takim obrotem sprawy. Młodszy od wielu godzin zadzierał głowę ku górze, najpierw na dachu sierocińca, później zaś na tym opuszczonym klifie, na który to kazał się zaprowadzić. Zdawał się szukać czegoś wśród niebiańskich przestrzeni. Czy to odpowiedzi, czy też może wsparcia lepszego niż to ludzkie, bo darowanego przez gwiazdy, Jonghyun nie wiedział.
- Nie wydaje mi się… - mruknął niepewnie starszy, obserwując uważnie reakcję Key. Ten jednak nawet nie zaszczycił go spojrzeniem, w dalszym ciągu uporczywie wpatrując się w jakiś konkretny punkt. Ledwie dostrzegalny, jakby stanowiący blade wspomnienie dawnego króla ulicy, kpiący uśmiech zarysował się na jego ustach.
- To wszystko dlatego – stwierdził zaskakująco pewnym tonem, tym samym, którego w przeszłości tyle razy używał do uświadamiania Jonghyunowi, jak ograniczone jest jego spojrzenie na świat. – Nie potraficie sobie znaleźć odpowiednego miejsca, przez to tak łatwo się gubicie… - dodał pod nosem, zagadkowym charakterem swojej wypowiedzi jak zwykle zupełnie dezorientując starszego.
- A jaki jest twój ulubiony fragment nieba? – zapytał Jonghyun, w odpowiedzi na co Kibum uniósł rękę, wskazując centralnie przed siebie, w kierunku, w którym podążyły mewy.
- Tuż nad horyzontem – oznajmił, w tych kilku słowach zawierając całą filozofię swojego życia.
Taemin
uporczywie wpatrywał się w ostatnie ślady znikającego za framugą drzwi Minho, w
duchu odmierzając kolejne płytkie oddechy oddalające go od ukochanego.
Wreszcie, kiedy na dziedzińcu pozostał jedynie on i jarząca się milionem zbyt
jaskrawych świateł noc, chłopak opadł bezwładnie na ziemię, niezdolny dłużej
utrzymać się w pionie. Przez chwilę leżał bez ruchu, w błocie i pyle, nie mogąc
zdobyć się na żaden wysiłek. Wspomnienia ostatnich godzin falowały w pamięci,
podgrzewane coraz bardziej dokuczliwą gorączką. Dotyk Minho zdawał się wciąż
palić Taemina w skórę, wciąż wywoływać dreszcze, które targały jego osłabionym
ciałem w manifeście protestu wobec rozwijającej się w organizmie choroby.
Chłopak uniósł spojrzenie ku niebu, starając się zachować jakiś punkt
odniesienia w tym rozpływającym mu się przed oczami świecie.
W tamtym momencie pozwolił sobie na krótką refleksję, jedną zbyt wyraźną myśl, pośród całego ogromu wszechobecnego rozmazania. Spoglądając na przestwór nad swoją głową, ten sam pod którym śnił na jawie, pozwalając sobie na słodycz zapomnienia, ten sam, który obserwował jego zbyt dziecinne marzenia i zbyt dojrzałe fantazje, Taemin doszedł do wniosku, że być może pragnął zbyt wiele, próbował sięgnąć zbyt wysoko. Czyż ta próba skradzenia całej nocy, wraz z jej przepełnionym glorią migotem, nie była objawem największej zachłanności? Obserwowanie ulubionego kawałka granatowej kopuły, tego tuż nad głową, niemożliwego w swojej zdobności, niedostępnego i paradoksalnie obcego, utwierdziło Taemina w przekonaniu, że szczęście, które sobie wymarzył, które wypisał w notatniku, które swoimi nieroztropnymi działaniami usiłował wyhodować również w prawdziwym życiu, nigdy nie mogło w pełni dojść do skutku. Teraz przyszedł czas rozliczenia.
Taemin zadrżał na tę myśl, która nawet w głębi jego umysłu zabrzmiała złowieszczo. Nieboskłon nigdy nie był tak odległy.
W tamtym momencie pozwolił sobie na krótką refleksję, jedną zbyt wyraźną myśl, pośród całego ogromu wszechobecnego rozmazania. Spoglądając na przestwór nad swoją głową, ten sam pod którym śnił na jawie, pozwalając sobie na słodycz zapomnienia, ten sam, który obserwował jego zbyt dziecinne marzenia i zbyt dojrzałe fantazje, Taemin doszedł do wniosku, że być może pragnął zbyt wiele, próbował sięgnąć zbyt wysoko. Czyż ta próba skradzenia całej nocy, wraz z jej przepełnionym glorią migotem, nie była objawem największej zachłanności? Obserwowanie ulubionego kawałka granatowej kopuły, tego tuż nad głową, niemożliwego w swojej zdobności, niedostępnego i paradoksalnie obcego, utwierdziło Taemina w przekonaniu, że szczęście, które sobie wymarzył, które wypisał w notatniku, które swoimi nieroztropnymi działaniami usiłował wyhodować również w prawdziwym życiu, nigdy nie mogło w pełni dojść do skutku. Teraz przyszedł czas rozliczenia.
Taemin zadrżał na tę myśl, która nawet w głębi jego umysłu zabrzmiała złowieszczo. Nieboskłon nigdy nie był tak odległy.
~*~
- Tuż
nad horyzontem? – powtórzył Jonghyun, nadając tym słowom formę pytania.
- Owszem. – Kibum pokiwał głową w zamyśleniu, ale nie otrzymując oczekiwanej reakcji, oderwał na moment wzrok od swojego wybranego punktu, po czym ledwo dosłyszalnie westchnął, widząc zapatrzonego w niego Jonghyuna. Pokręcił głową, i bezceremonialnie, aczkolwiek zaskakująco delikatnie, ujął starszego za podbródek, kierując jego spojrzenie w odpowiednią stronę. – Widzisz ten pasek granatu, tuż nad granicą morza? – Jego ciche słowa zdawały się w niewytłumaczalny sposób barwić tym samym kolorem, co opisywany fragment nieba. Jonghyun, nie widząc lepszego wyjścia, przytaknął, jednocześnie niemożliwie intensywnie czując zimną dłoń Kibuma na swoim podbródku. – Czyż nie wygląda nad wyraz obiecująco? – kontynuował młodszy, z błyskiem w oku wpatrując się w swój własny, prywatny kawałek granatowej kopuły.
- W jakim sensie obiecująco? – zapytał Jonghyun, niepewny czy bardziej fascynuje go wpatrywanie się w odległy horyzont, czy też cieszenie oczu pięknem pozostającym w zasięgu dłoni, żywym i prawdziwym, idealnym mimo zapuchniętych od płaczu oczu, i zmierzwionych przez wiatr włosów.
- Tamto niebo patrzy już na inną ziemię, nie tę brzydką, suchą i skażoną. Ma dostęp do świata leżącego za błękitem morza. Czy to nie brzmi już wystarczająco zachęcająco? – zapytał, a w jego głosie zawibrował cień kpiny, jakby wciąż naśmiewał się z jonghyunowych prób ucieczki, nuta ta była jednak przemieszana z trudnym do zanegowania marzycielstwem, bo i on skrycie śnił o innej rzeczywistości, dotąd nieskory przyznać się do tego przed nikim, zwłaszcza przed samym sobą. – Ale jest też inny powód – dodał po krótkiej pauzie, znów wyciągając przed siebie rękę, i kreśląc nią poziomą linię w powietrzu, jakby oznaczając swój teren. – Tuż nad horyzontem to idealne miejsce dla mnie – stwierdził z przekonaniem, znów przybierając ten tak dobrze Jonghyunowi znany ton osoby, która wykłada światu najoczywistsze prawdy, mimo swojej prostoty niedostrzeżone przez nikogo poza królem ulicy. – Tuż nad horyzontem to dość wysoko, żeby sięgnąć nieba, ale też odpowiednio nisko, żeby nie stracić kontaktu z rzeczywistością – powiedział, a Jonghyun z zaskoczeniem odnalazł w tych słowach obraz swojego towarzysza. Dłuższa chwila milczenia sprawiła, że Kibum znów zwrócił spojrzenie ku starszemu, a ten z zaskoczeniem dostrzegł niewyraźne refleksy uśmiechu w jego smutnych oczach. – Być może dla ciebie też znajdzie się tam miejsce – oznajmił, jedną ręką wskazując obszar tuż ponad horyzontem, drugą zaś czułym gestem układając na policzku Jonghyuna. – Możemy dzielić mój fragment nieba na dwoje – dodał, a tych kilka, choć nieco gorzkich, to mimo wszystko barwionych nadzieją słów wystarczyło, żeby obaj poczuli w sobie na nowo odbudowującą się siłę. Optymizm czerpany z blasku oczu, z ciepła dłoni, z prostej obecności ukochanej osoby tuż obok.
- Owszem. – Kibum pokiwał głową w zamyśleniu, ale nie otrzymując oczekiwanej reakcji, oderwał na moment wzrok od swojego wybranego punktu, po czym ledwo dosłyszalnie westchnął, widząc zapatrzonego w niego Jonghyuna. Pokręcił głową, i bezceremonialnie, aczkolwiek zaskakująco delikatnie, ujął starszego za podbródek, kierując jego spojrzenie w odpowiednią stronę. – Widzisz ten pasek granatu, tuż nad granicą morza? – Jego ciche słowa zdawały się w niewytłumaczalny sposób barwić tym samym kolorem, co opisywany fragment nieba. Jonghyun, nie widząc lepszego wyjścia, przytaknął, jednocześnie niemożliwie intensywnie czując zimną dłoń Kibuma na swoim podbródku. – Czyż nie wygląda nad wyraz obiecująco? – kontynuował młodszy, z błyskiem w oku wpatrując się w swój własny, prywatny kawałek granatowej kopuły.
- W jakim sensie obiecująco? – zapytał Jonghyun, niepewny czy bardziej fascynuje go wpatrywanie się w odległy horyzont, czy też cieszenie oczu pięknem pozostającym w zasięgu dłoni, żywym i prawdziwym, idealnym mimo zapuchniętych od płaczu oczu, i zmierzwionych przez wiatr włosów.
- Tamto niebo patrzy już na inną ziemię, nie tę brzydką, suchą i skażoną. Ma dostęp do świata leżącego za błękitem morza. Czy to nie brzmi już wystarczająco zachęcająco? – zapytał, a w jego głosie zawibrował cień kpiny, jakby wciąż naśmiewał się z jonghyunowych prób ucieczki, nuta ta była jednak przemieszana z trudnym do zanegowania marzycielstwem, bo i on skrycie śnił o innej rzeczywistości, dotąd nieskory przyznać się do tego przed nikim, zwłaszcza przed samym sobą. – Ale jest też inny powód – dodał po krótkiej pauzie, znów wyciągając przed siebie rękę, i kreśląc nią poziomą linię w powietrzu, jakby oznaczając swój teren. – Tuż nad horyzontem to idealne miejsce dla mnie – stwierdził z przekonaniem, znów przybierając ten tak dobrze Jonghyunowi znany ton osoby, która wykłada światu najoczywistsze prawdy, mimo swojej prostoty niedostrzeżone przez nikogo poza królem ulicy. – Tuż nad horyzontem to dość wysoko, żeby sięgnąć nieba, ale też odpowiednio nisko, żeby nie stracić kontaktu z rzeczywistością – powiedział, a Jonghyun z zaskoczeniem odnalazł w tych słowach obraz swojego towarzysza. Dłuższa chwila milczenia sprawiła, że Kibum znów zwrócił spojrzenie ku starszemu, a ten z zaskoczeniem dostrzegł niewyraźne refleksy uśmiechu w jego smutnych oczach. – Być może dla ciebie też znajdzie się tam miejsce – oznajmił, jedną ręką wskazując obszar tuż ponad horyzontem, drugą zaś czułym gestem układając na policzku Jonghyuna. – Możemy dzielić mój fragment nieba na dwoje – dodał, a tych kilka, choć nieco gorzkich, to mimo wszystko barwionych nadzieją słów wystarczyło, żeby obaj poczuli w sobie na nowo odbudowującą się siłę. Optymizm czerpany z blasku oczu, z ciepła dłoni, z prostej obecności ukochanej osoby tuż obok.
~*~
Obrazy
mieszały się, dźwięki rozszczepiały w uszach, a noc tonęła w drżeniu nierówno
bijącego serca. Ponad cały ten chaos wzbijała się tylko jedna paląca myśl.
Jedna kwestia, nie dająca Taeminowi pogrążyć się w swojej niemocy. Chłopak
zacisnął zęby, odrywając wzrok od strojnej kopuły, której nieskończoność była
groteskowa wobec ograniczeń świata. Lee dobrze wiedział, że nie może tu zostać,
nie może dopuścić, żeby Minho patrzył na jego pogarszający się stan, na jego
przepełnione agonią odejście. Świadomość nadchodzącej śmierci z każdą sekundą
coraz bardziej mu ciążyła, z coraz większą siłą przykuwała do ziemi,
paradoksalnie jednak, wciąż gnając go do działania. Nigdy wcześniej nie czuł
się tak samotny, jakby tylko on pozostał pod tą nieprzyjazną czernią, niegdyś
barwioną szlachetnym granatem. Noc, wcześniej ciekawa jego poczynań, kusząca i
zachęcająca, teraz odwróciła się doń plecami, głucha na świszczący oddech,
niepomna na przyspieszone bicie serca i gorąc policzków.
Taemin, niemal przy tym tracąc oddech, wspiął się znów na kolana, by zaraz rozpocząć żmudną wędrówkę na czworakach, wprost ku majaczącym w polu zamglonego widzenia drzwiom. Wiedział, że musi się spieszyć, ale członki ciążyły mu niemiłosiernie, odkrywając swoją ołowianą naturę, ujmując ruchom lekkości gestów, która niegdyś go cechowała. Ponad amok wywołany bólem i gorącem, Taemin nie mógł opędzić się od rażącego poczucia rozczarowania samym sobą. Od złości na własne lekkomyślne i ryzykowne postępowanie. Dobrze wiedział, że prawdopodobnie zaraził ukochanego, swoim samolubnym pragnieniem bliskości skazując go na cierpienie. Pozostawało mu jednak łudzić się, że infekcja zostanie zduszona w zarodku, że ktoś z pewnością zajmie się Minho, ktoś mu pomoże.
Dla siebie samego Taemin nie szukał już ratunku. Mimo zamroczenia gorączką, jego myśli były zaskakująco jasne i racjonalne, skupione w pełni na konkretnym celu. Dobrze wiedział, co by się stało, gdyby pozostał bezczynny, gdyby zdał się na łaskę rozwoju wypadków. Przyprowadzony przez Minho strażnik od razu zauważyłby targającą Taeminem chorobę, a co za tym idzie – cały plan ucieczki, cała perspektywa wyzwolenia, zostałyby z miejsca przekreślone. Co gorsza, ów strzegący muru człowiek z pewnością nie pozwoliłby żadnemu z nich przedostać się na zdrową stronę. Minho byłby skazany na powrót do miasta, do wylęgarni śmierci, gdzie możliwość ratunku to tylko gra pozorów, o czym Taemin przekonał się obserwując, jak całe starania władcy ulicy idą na marne, jak jego trud włożony w ratowanie osieroconych dzieci, w przemycanie leków i niezbędnych do życia środków, spełzają na niczym, kończą się tym tragiczniej, bo prócz życia gaśnie również nadzieja.
Jego nadzieja umarła już jakiś czas temu, kiedy leżał w ramionach ukochanego, spełniony, szczęśliwy, ale jednocześnie niemogący złapać oddechu, tracący ostrość widzenia. Chciał wierzyć, że Minho nie widział jego zamaskowanego przez łagodność gwiazd bólu, chciał wierzyć, że hyung nie dostrzegał choroby, że nie poddał się tej niebezpiecznej bliskości dobrowolnie. Nie potrafił jednak zdusić w sobie tej okropnej samotności, ilekroć pozwalał myślom zawędrować ku drzwiom po przeciwnej stronie dziedzińca. Nade wszystko chciał znów poczuć bezpieczeństwo, dawane mu przez silne ramiona Minho, ponownie doświadczyć mocy jego chłodnego spojrzenia, barwionego najcieplejszym z uczuć, jeszcze choć raz zaczerpnąć sił z tego nieprzebranego źródła ciemnych tęczówek ukochanego.
Złowroga noc pozostała głucha na te płonne, mimowolne nadzieje, niewzruszona wobec kilku samotnych łez, spływających w ciszy po gorących policzkach.
Taemin, niemal przy tym tracąc oddech, wspiął się znów na kolana, by zaraz rozpocząć żmudną wędrówkę na czworakach, wprost ku majaczącym w polu zamglonego widzenia drzwiom. Wiedział, że musi się spieszyć, ale członki ciążyły mu niemiłosiernie, odkrywając swoją ołowianą naturę, ujmując ruchom lekkości gestów, która niegdyś go cechowała. Ponad amok wywołany bólem i gorącem, Taemin nie mógł opędzić się od rażącego poczucia rozczarowania samym sobą. Od złości na własne lekkomyślne i ryzykowne postępowanie. Dobrze wiedział, że prawdopodobnie zaraził ukochanego, swoim samolubnym pragnieniem bliskości skazując go na cierpienie. Pozostawało mu jednak łudzić się, że infekcja zostanie zduszona w zarodku, że ktoś z pewnością zajmie się Minho, ktoś mu pomoże.
Dla siebie samego Taemin nie szukał już ratunku. Mimo zamroczenia gorączką, jego myśli były zaskakująco jasne i racjonalne, skupione w pełni na konkretnym celu. Dobrze wiedział, co by się stało, gdyby pozostał bezczynny, gdyby zdał się na łaskę rozwoju wypadków. Przyprowadzony przez Minho strażnik od razu zauważyłby targającą Taeminem chorobę, a co za tym idzie – cały plan ucieczki, cała perspektywa wyzwolenia, zostałyby z miejsca przekreślone. Co gorsza, ów strzegący muru człowiek z pewnością nie pozwoliłby żadnemu z nich przedostać się na zdrową stronę. Minho byłby skazany na powrót do miasta, do wylęgarni śmierci, gdzie możliwość ratunku to tylko gra pozorów, o czym Taemin przekonał się obserwując, jak całe starania władcy ulicy idą na marne, jak jego trud włożony w ratowanie osieroconych dzieci, w przemycanie leków i niezbędnych do życia środków, spełzają na niczym, kończą się tym tragiczniej, bo prócz życia gaśnie również nadzieja.
Jego nadzieja umarła już jakiś czas temu, kiedy leżał w ramionach ukochanego, spełniony, szczęśliwy, ale jednocześnie niemogący złapać oddechu, tracący ostrość widzenia. Chciał wierzyć, że Minho nie widział jego zamaskowanego przez łagodność gwiazd bólu, chciał wierzyć, że hyung nie dostrzegał choroby, że nie poddał się tej niebezpiecznej bliskości dobrowolnie. Nie potrafił jednak zdusić w sobie tej okropnej samotności, ilekroć pozwalał myślom zawędrować ku drzwiom po przeciwnej stronie dziedzińca. Nade wszystko chciał znów poczuć bezpieczeństwo, dawane mu przez silne ramiona Minho, ponownie doświadczyć mocy jego chłodnego spojrzenia, barwionego najcieplejszym z uczuć, jeszcze choć raz zaczerpnąć sił z tego nieprzebranego źródła ciemnych tęczówek ukochanego.
Złowroga noc pozostała głucha na te płonne, mimowolne nadzieje, niewzruszona wobec kilku samotnych łez, spływających w ciszy po gorących policzkach.
~*~
Po
kilku pozornie cichych, ale po brzegi wypełnionych kojącym szumem fal chwilach,
Kibum znów oderwał wzrok od Jonghyuna, przez ramię zerkając na niebo tuż nad
horyzontem. Nie powiedział ani słowa, ale starszy mógł wyczuć, o czym jego
towarzysz myśli, po samym dreszczu, który wstrząsnął drobną sylwetką,
obwieszoną milionem ozdóbek, których metalowe elementy cicho podzwaniały na
wietrze. Jonghyun westchnął ciężko, jednocześnie przygarniając do siebie Kibuma,
jakby ten prosty gest miał go ocalić przed widmem śmierci. Młodszy na moment
zastygł w bezruchu, chłonąc to niezbędne do dalszego życia ciepło, po czym
okręcił się w uścisku, unosząc głowę, i zaglądając w oczy Jonghyuna tak, jak nie
zaglądał jeszcze nigdy.
- Jonghyun, pomóż mi zapomnieć, choć na chwilę… - wyszeptał drżącym głosem, zamykając w tej dziwnej, niepasującej do szablonu króla dzielnicy prośbie całe swoje zmęczone serce. Jonghyun spojrzał nań uważnie, szukając choć odrobiny ironii w tych niezwykłych, kocich oczach. One pozostały jednak czyste jak nigdy, w pełni szczere, by nie rzec – zdesperowane. Starszy przełknął ślinę, wciąż targany wątpliwościami, niepewny czy dobrze zrozumiał słowa swojego towarzysza.
Fale szumiały u stóp klifu, który zdawał się drżeć pod ich potęgą, ale cała ta melodyjna morska pieśń niosła ze sobą trudny do zdefiniowania spokój. Jakby od tej pory wszystko miało już być dobrze, jakby ta ziemia nie była w stanie znieść więcej niewinnych ofiar. Kierowany tym otulającym serce uczuciem, Jonghyun pochylił się, ustami muskając pełne wargi Kibuma. Był to najdelikatniejszy pocałunek w całym jego życiu. Najdelikatniejszy, ale też niosący ze sobą największe znaczenie. Ciepło splecionych języków zastąpiło im miliony słów, zapełniło przestrzeń pod przymkniętymi powiekami paletą barwnej, odradzającej się nadziei na lepsze jutro. Kibum prosił o zapomnienie, i Jonghyun robił wszystko, by spełnić tę potrzebę. Czułym dotykiem reperował smutne myśli, blaskiem spojrzenia nadawał światu te same kolory, których niegdyś król ulicy go nauczył, a których zrozumienie zajęło mu zdecydowanie zbyt wiele czasu.
Ze śpiewem wiatru w uszach, i harmonijną, dawaną sobie nawzajem czułością, dwie odcinające się na tle nieba postaci odkrywały swoją własną definicję wolności, jako życia dla drugiego człowieka.
- Jonghyun, pomóż mi zapomnieć, choć na chwilę… - wyszeptał drżącym głosem, zamykając w tej dziwnej, niepasującej do szablonu króla dzielnicy prośbie całe swoje zmęczone serce. Jonghyun spojrzał nań uważnie, szukając choć odrobiny ironii w tych niezwykłych, kocich oczach. One pozostały jednak czyste jak nigdy, w pełni szczere, by nie rzec – zdesperowane. Starszy przełknął ślinę, wciąż targany wątpliwościami, niepewny czy dobrze zrozumiał słowa swojego towarzysza.
Fale szumiały u stóp klifu, który zdawał się drżeć pod ich potęgą, ale cała ta melodyjna morska pieśń niosła ze sobą trudny do zdefiniowania spokój. Jakby od tej pory wszystko miało już być dobrze, jakby ta ziemia nie była w stanie znieść więcej niewinnych ofiar. Kierowany tym otulającym serce uczuciem, Jonghyun pochylił się, ustami muskając pełne wargi Kibuma. Był to najdelikatniejszy pocałunek w całym jego życiu. Najdelikatniejszy, ale też niosący ze sobą największe znaczenie. Ciepło splecionych języków zastąpiło im miliony słów, zapełniło przestrzeń pod przymkniętymi powiekami paletą barwnej, odradzającej się nadziei na lepsze jutro. Kibum prosił o zapomnienie, i Jonghyun robił wszystko, by spełnić tę potrzebę. Czułym dotykiem reperował smutne myśli, blaskiem spojrzenia nadawał światu te same kolory, których niegdyś król ulicy go nauczył, a których zrozumienie zajęło mu zdecydowanie zbyt wiele czasu.
Ze śpiewem wiatru w uszach, i harmonijną, dawaną sobie nawzajem czułością, dwie odcinające się na tle nieba postaci odkrywały swoją własną definicję wolności, jako życia dla drugiego człowieka.
~*~
Powoli
zmierzając ku drzwiom, Taemin mimowolnie rozpamiętywał ostatnie wspólne chwile.
Nie mógł przewidzieć, jak potoczy się jego los, kiedy przekroczy próg, dlatego
w drżeniu serca, w chaosie rozbieganego spojrzenia, na przekór światu
celebrował kończącą się niedługo noc, najjaśniejszą ze wszystkich, choć
prawdopodobnie ostatnią. Wiedział, że powinien żałować, powinien czuć
przytłaczającą skruchę za to, że nie wytrzymał, ugiął się pod ciężarem epidemii,
pozwolił sobie na głupotę młodości, na potrzebę zbliżenia. A mimo to w głębi
roztrzęsionego serca odnajdywał toczące krew w żyłach poczucie spełnienia.
Piękno minionych godzin wciąż krążyło po opuszczonym dziedzińcu, wciąż
czarowało powietrze wraz z drobinkami srebrnego pyłu, który naznaczał tę
gwiezdną noc piętnem nierealności.
Kiedy wiele godzin wcześniej Taemin na własne oczy zobaczył śmierć dziecka, kiedy z rozdzierającą bezradnością obserwował gasnące powoli spojrzenie dużych oczu, tych samych, w których miał się jeszcze nieraz odbić błękit oceanu, które miały zobaczyć świat za horyzontem, doświadczyć jego piękna, a których blask został tak bezzasadnie zduszony przez chorobę, w tamtym momencie w Taeminie coś pękło. Czy to była silna dotąd psychika, czy też, mimo wszystko, skłonne do idealizmu serce – nie wiedział. Jedyne, co w tamtej chwili czuł, to nieokiełznana potrzeba bezpieczeństwa, łaknienie tego niepowtarzalnego chłodu, bijącego od ciemnych oczu. Być może w swojej miłości Taemin upatrywał schronienia. Być może podświadomie uciekał od mącącej mu w myślach wizji choroby, od przewijających się przed oczami obrazów wygasłych twarzy ludzi, którzy przegrali w tej narzuconej im walce o życie. Dlatego popełnił ten grzech, przybył na opuszczony dziedziniec, przekroczył próg ich wspólnego azylu, do którego nie powinien mieć wstępu.
Noc była bezzasadnie cicha, kiedy Taemin z całej siły pchał ciężkie, drewniane drzwi, a rozdzierający krzyk zawiasów ranił uszy, rozrywał kolejne połączenia myślowe w i tak już zamroczonym umyśle. Nastolatkowi przyszło do głowy, że przekraczając ten próg czuje się, jakby zstępował do samych piekieł. Kierowany tą myślą, na moment się zatrzymał, i po raz ostatni spojrzał przez ramię, na obskurny dziedziniec. Któż by pomyślał, że te odstręczające ściany i rażąca pustką przestrzeń mogły stać się czyimś prywatnym niebem na ziemi?
Taemin pokręcił głową, tym prostym gestem żegnając się z wszystkimi zostawianymi za plecami wspomnieniami. Na drżących nogach powrócił do tego złego świata, z którego nie powinien był uciekać. Czuł, że jego stan się pogarsza, był świadom swoich nadwyrężonych sił. Raz po raz wspierając się o zaskakująco zimny mur, szedł w dalszym ciągu. Nie był już pewien dokąd zmierza, chciał jak najbardziej oddalić się od tych skrzypiących drzwi, które stały się bramą do szczęścia. Wilgoć stanowiąca pozostałość po niedawnej burzy, zdawała się zalegać w płucach, zaklejać je, uniemożliwiając oddychanie. Świat szalał w karuzeli zimnych, nocnych barw, i tylko jedno światełko migało w oddali, zamazane, nieoczekiwanie zmieniające położenie. Taemin czuł, że powoli ogarnia go dusząca i nieprzyjazna ciemność. Ktoś, być może strażnik, krzyczał coś do zmierzającego wzdłuż muru, dotkniętego śmiertelną gorączką nastolatka, ten jednak nie mógł rozróżnić zlewających się w jeden wrogi hałas słów. Taemin nie zatrzymał się. W tym rozpływającym się przed oczami świecie miał za punkty odniesienia jedynie zimne tchnienie muru i to wołające z oddali światełko. Brnął dalej przed siebie, zgubiwszy powód i przyczynę. Rozmazana postać zamajaczyła nastolatkowi przed oczami, niczym znak STOP na przejeździe kolejowym, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi, bo gdzieś zza jego pleców dobiegł znajomy dźwięk. Stukot kół o szyny.
„Chciałbym przejechać się tramwajem” – pomyślał Taemin, czyniąc jeszcze jeden krok w przód, i zaraz gubiąc te słowa pośród chaosu barwiącego się najciemniejszą czernią.
Kiedy wiele godzin wcześniej Taemin na własne oczy zobaczył śmierć dziecka, kiedy z rozdzierającą bezradnością obserwował gasnące powoli spojrzenie dużych oczu, tych samych, w których miał się jeszcze nieraz odbić błękit oceanu, które miały zobaczyć świat za horyzontem, doświadczyć jego piękna, a których blask został tak bezzasadnie zduszony przez chorobę, w tamtym momencie w Taeminie coś pękło. Czy to była silna dotąd psychika, czy też, mimo wszystko, skłonne do idealizmu serce – nie wiedział. Jedyne, co w tamtej chwili czuł, to nieokiełznana potrzeba bezpieczeństwa, łaknienie tego niepowtarzalnego chłodu, bijącego od ciemnych oczu. Być może w swojej miłości Taemin upatrywał schronienia. Być może podświadomie uciekał od mącącej mu w myślach wizji choroby, od przewijających się przed oczami obrazów wygasłych twarzy ludzi, którzy przegrali w tej narzuconej im walce o życie. Dlatego popełnił ten grzech, przybył na opuszczony dziedziniec, przekroczył próg ich wspólnego azylu, do którego nie powinien mieć wstępu.
Noc była bezzasadnie cicha, kiedy Taemin z całej siły pchał ciężkie, drewniane drzwi, a rozdzierający krzyk zawiasów ranił uszy, rozrywał kolejne połączenia myślowe w i tak już zamroczonym umyśle. Nastolatkowi przyszło do głowy, że przekraczając ten próg czuje się, jakby zstępował do samych piekieł. Kierowany tą myślą, na moment się zatrzymał, i po raz ostatni spojrzał przez ramię, na obskurny dziedziniec. Któż by pomyślał, że te odstręczające ściany i rażąca pustką przestrzeń mogły stać się czyimś prywatnym niebem na ziemi?
Taemin pokręcił głową, tym prostym gestem żegnając się z wszystkimi zostawianymi za plecami wspomnieniami. Na drżących nogach powrócił do tego złego świata, z którego nie powinien był uciekać. Czuł, że jego stan się pogarsza, był świadom swoich nadwyrężonych sił. Raz po raz wspierając się o zaskakująco zimny mur, szedł w dalszym ciągu. Nie był już pewien dokąd zmierza, chciał jak najbardziej oddalić się od tych skrzypiących drzwi, które stały się bramą do szczęścia. Wilgoć stanowiąca pozostałość po niedawnej burzy, zdawała się zalegać w płucach, zaklejać je, uniemożliwiając oddychanie. Świat szalał w karuzeli zimnych, nocnych barw, i tylko jedno światełko migało w oddali, zamazane, nieoczekiwanie zmieniające położenie. Taemin czuł, że powoli ogarnia go dusząca i nieprzyjazna ciemność. Ktoś, być może strażnik, krzyczał coś do zmierzającego wzdłuż muru, dotkniętego śmiertelną gorączką nastolatka, ten jednak nie mógł rozróżnić zlewających się w jeden wrogi hałas słów. Taemin nie zatrzymał się. W tym rozpływającym się przed oczami świecie miał za punkty odniesienia jedynie zimne tchnienie muru i to wołające z oddali światełko. Brnął dalej przed siebie, zgubiwszy powód i przyczynę. Rozmazana postać zamajaczyła nastolatkowi przed oczami, niczym znak STOP na przejeździe kolejowym, ale chłopak nie zwrócił na to uwagi, bo gdzieś zza jego pleców dobiegł znajomy dźwięk. Stukot kół o szyny.
„Chciałbym przejechać się tramwajem” – pomyślał Taemin, czyniąc jeszcze jeden krok w przód, i zaraz gubiąc te słowa pośród chaosu barwiącego się najciemniejszą czernią.
~*~
-
Myślisz, że chociaż im się uda? – mruknął niespodziewanie Jonghyun, przerywając
błogą nadmorską ciszę, której obaj poddali się kilka minut wcześniej.
- Chodzi ci o naszą drogą parę dziennikarzy? – zapytał Kibum, spoglądając na starszego z uniesionymi brwiami. Jonghyun ograniczył się do skinienia głową. Nie był pewny, skąd w nim nagle tego typu pytania. Miał jednak wrażenie, że jeśli ktoś może znać odpowiedź, tym kimś jest właśnie pan dzielnicy. Kibum na moment umilkł, zapatrzony przed siebie. Wiatr rozwiewał mu włosy, tym samym nieco łagodząc rysy twarzy. Jonghyunowi przyszła do głowy myśl, jak wiele musiał mieć szczęścia, że spotkał tak niezwykłą osobę na swojej drodze, w dodatku tu, w tym mieście, które zdawało się być wylęgarnią wszelkiego zła. Paradoksalnie, czuł się o wiele szczęśliwszy, niż jego skazani na rozłąkę przyjaciele. Być może poczucie winy i szczere współczucie skłoniły go do refleksji nad ich losem.
- Chciałbym, żeby im się udało – powiedział w końcu Kibum, a ostrożność w jego głosie sprawiła, że Jonghyunowi przebiegł dreszcz po plecach. Nie był pewien dlaczego, ale sposób, w jaki młodszy wypowiedział te słowa, uczynił je niespodziewanie złowieszczymi. Kibum zmarszczył brwi, dłonią kreśląc niewidzialne wzory na dłoni Jonghyuna. – Nasz długowłosy przyjaciel jest jak motylek – szepnął miękkim tonem, takim samym, jakim wypowiadał się o swoich podopiecznych z sierocińca. – Piękny i wolny. – Kibum pokiwał głową, jakby przytakując własnym słowom. – Ale niezwykle kruchy, nawet, jeśli silny wewnętrznie – dodał w zamyśleniu, nie odrywając wzroku od swoich biegnących po skórze Jonghyuna palców. – Zaimponował mi dojrzałością swoich uczuć, ale czy to wystarczy w starciu z tym światem? – Kibum zatoczył w powietrzu krąg ramieniem, jakby piętnując całe otoczenie swoją dezaprobatą. – Chciałbym, żeby im się udało – powtórzył, wreszcie unosząc spojrzenie, pozwalając Jonghyunowi zobaczyć cały smutek zamknięty w dwóch ciemnych kręgach źrenic.
- Ja też – powiedział starszy, rozgrzewając lodowate dłonie ukochanego własnymi, i siląc się na optymizm we własnym umyśle. – Ja też…
Naraz w uspokajającą kołysankę śpiewaną przez morze wdarł się barwiony czernią dźwięk strzału, oddanego gdzieś w okolicy pobliskiej bramy. Był to dźwięk słyszany przez mieszkańców ilekroć ktoś zarażony gorączką zanadto zbliżył się do strażnicy, której zdaniem było pilnowanie, żeby nikt nie wydostał się po za miasto. Dźwięk, przez który zarówno Jonghyun, jak i Kibum, poczuli bezzasadną fałszywość przywdzianych chwilę wcześniej nadziei.
- Chodzi ci o naszą drogą parę dziennikarzy? – zapytał Kibum, spoglądając na starszego z uniesionymi brwiami. Jonghyun ograniczył się do skinienia głową. Nie był pewny, skąd w nim nagle tego typu pytania. Miał jednak wrażenie, że jeśli ktoś może znać odpowiedź, tym kimś jest właśnie pan dzielnicy. Kibum na moment umilkł, zapatrzony przed siebie. Wiatr rozwiewał mu włosy, tym samym nieco łagodząc rysy twarzy. Jonghyunowi przyszła do głowy myśl, jak wiele musiał mieć szczęścia, że spotkał tak niezwykłą osobę na swojej drodze, w dodatku tu, w tym mieście, które zdawało się być wylęgarnią wszelkiego zła. Paradoksalnie, czuł się o wiele szczęśliwszy, niż jego skazani na rozłąkę przyjaciele. Być może poczucie winy i szczere współczucie skłoniły go do refleksji nad ich losem.
- Chciałbym, żeby im się udało – powiedział w końcu Kibum, a ostrożność w jego głosie sprawiła, że Jonghyunowi przebiegł dreszcz po plecach. Nie był pewien dlaczego, ale sposób, w jaki młodszy wypowiedział te słowa, uczynił je niespodziewanie złowieszczymi. Kibum zmarszczył brwi, dłonią kreśląc niewidzialne wzory na dłoni Jonghyuna. – Nasz długowłosy przyjaciel jest jak motylek – szepnął miękkim tonem, takim samym, jakim wypowiadał się o swoich podopiecznych z sierocińca. – Piękny i wolny. – Kibum pokiwał głową, jakby przytakując własnym słowom. – Ale niezwykle kruchy, nawet, jeśli silny wewnętrznie – dodał w zamyśleniu, nie odrywając wzroku od swoich biegnących po skórze Jonghyuna palców. – Zaimponował mi dojrzałością swoich uczuć, ale czy to wystarczy w starciu z tym światem? – Kibum zatoczył w powietrzu krąg ramieniem, jakby piętnując całe otoczenie swoją dezaprobatą. – Chciałbym, żeby im się udało – powtórzył, wreszcie unosząc spojrzenie, pozwalając Jonghyunowi zobaczyć cały smutek zamknięty w dwóch ciemnych kręgach źrenic.
- Ja też – powiedział starszy, rozgrzewając lodowate dłonie ukochanego własnymi, i siląc się na optymizm we własnym umyśle. – Ja też…
Naraz w uspokajającą kołysankę śpiewaną przez morze wdarł się barwiony czernią dźwięk strzału, oddanego gdzieś w okolicy pobliskiej bramy. Był to dźwięk słyszany przez mieszkańców ilekroć ktoś zarażony gorączką zanadto zbliżył się do strażnicy, której zdaniem było pilnowanie, żeby nikt nie wydostał się po za miasto. Dźwięk, przez który zarówno Jonghyun, jak i Kibum, poczuli bezzasadną fałszywość przywdzianych chwilę wcześniej nadziei.
~*~
Cztery miesiące
później
Minho
uniósł głowę w zamyśleniu, na moment pozwalając sobie spojrzeć w niebo. Jego barwiona
na bladoniebiesko powierzchnia była tego dnia zaskakująco spokojna, jakby po
szaleństwach tego najbardziej upalnego lata w historii, jesień usiłowała swoim
smutnym i chłodnym pięknem na nowo odbudować harmonię małego, portowego
miasteczka, przycupniętego w troskliwych ramionach południowej zatoki. Minho
westchnął cicho, po raz kolejny nie odnajdując nad swoją głową choćby krztyny
wsparcia, czy ukojenia. Kiedyś niebo było obietnicą, teraz stało się jedynie
przynoszącym niechciane echa przeszłości widmem, stale ciążącym w górze,
niezmiennie utrudniającym normalne funkcjonowanie.
Mężczyzna oderwał wzrok od nieprzyjaznej kopuły, rzucając przelotne spojrzenie otoczeniu. Dobrze wiedział, że nie powinien tu być. Te same, od wieków odrapane ściany, ta sama rażąca pustką ziemia, przestrzeń między dwoma parami drzwi, już na zawsze pogrążona w żałobnej ciszy. Dobrze wiedział, że nie powinien tu być, a mimo to opuszczony dziedziniec był jedynym miejscem, do którego wciąż chciał wracać. Echa spędzonych tu godzin, których było tak niewiele, a które mimo to zdawały się tkać zupełnie nowe, osobne życie, wciąż czasem rozbrzmiewały Minho w uszach, stanowiąc jednocześnie torturę i swego rodzaju ulgę, utwierdzenie w przekonaniu, że to, co się tu zdarzyło nie było jedynie wytworem wyobraźni.
Cisza nie była tak pełna i niezmącona, jak podczas tamtej najjaśniejszej z ciemnych nocy. Minął miesiąc od oficjalnego ogłoszenia przez władze miasta, że epidemia dobiegła końca. Bramy zostały otwarte, na uliczki znów zakradł się gwar. Ludzie robili wszystko, żeby jak najszybciej uporać się z piętnem goszczącej w mieście choroby, posprzątać po jej szaleństwach i udać, że nigdy nie istniała, nawet jeśli drastycznie niska liczba ocalałych czarną wstęgą kładła się na tych usilnych próbach zapomnienia. Gdzieś tuż za drzwiami rozgrywały się kolejne sceny spotkań, kolejne uściski i pocałunki stęsknionych serc. A Minho pozostawał tu, zamknięty w swojej samotni.
Choi zmarszczył brwi, wyczuwając bliskość niechcianych myśli. Myśli, które nauczył się maskować pod prozaicznością codziennego życia. Przeważnie nie dopuszczał do siebie w zbyt wielkim stopniu wspomnienia tamtej nocy, podczas której myślał, że sięgnął nieba, a tak naprawdę stracił wszystko, co kiedykolwiek nadawało jego istnieniu sens. A mimo to ten ból tkwił w nim, jak chwast, którego nie sposób się pozbyć, którego pozbywać się nie godzi. Ból rozciągający się po całej długości nieboskłonu, ból tkwiący jak odłamki szkła w głębinach oczu, ból zatruwający nawet najbardziej szczery uśmiech, zmieniający każdą minę w grymas cierpienia.
Wiatr zatańczył z kartkami spoczywającego na kolanach Minho notatnika, tym samym wzbudzając do życia nieco otrzeźwiający szelest papieru. Mężczyzna pokręcił głową, jakby ten gest miał odgonić wszystkie natarczywe myśli, po czym szukając zgubionego skupienia wpatrzył się intensywnie w trzymany przez siebie zeszyt. Jego zawartość ciążyła mu przyjemnie. Czasem zastanawiał się, jak głupie i dziecinne jest jego odnajdywanie w tym notatniku swego rodzaju poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Niemniej, ilekroć otwierał pierwsze strony zeszytu, a jego oczom ukazywało się nieco niechlujne, ale rozkosznie znajome pismo pewnego długowłosego nastolatka, przez moment czuł, jakby świat wracał do normy, odzyskiwał swoje właściwe barwy. Było to tylko wrażenie chwilowe, ulotne jak egzystencja motyla, ale wystarczyło, żeby jasne wspomnienia przeważyły nad tymi ciemnymi, a życie znów zakręciło się wokół jego własnej gwiazdy. Minho wierzył, że odłamek tej gwiazdy został zamknięty w kolejnych zapełniających strony notatnika raportach, które po raz pierwszy było mu dane zobaczyć dopiero kilka tygodni temu. Ów zeszyt dostał w swoje ręce w dniu przebudzenia po trawiącej go przez miesiące gorączce.
Niewiele pamiętał z tamtego okresu czasu, kiedy choroba usiłowała spalić go, tak, jak to zrobiła z dziesiątkami innych istnień. Pozostały jedynie odległe i rozmazane przebłyski zmartwionej twarzy, pochylonego nad nim Jinkiego, który w sekrecie zabrał go do swojego domu i kurował przez wiele dni i nocy. W pamięci utrwalił mu się tylko jeden wieczór, kiedy to przyjaciel siedział nad jego łóżkiem, a w smutnych, wrażliwych oczach zdawał się mieścić cały ból świata. Tamtej nocy Jinki cichym i kojącym głosem opowiadał mu historię czyjejś osamotnionej miłości, prawdopodobnie nawet nieświadom, że chory go słyszy. Mówił długo i barwnie, słowami kreśląc sylwetki dwóch chłopców, którzy wychowali się na ulicy. Młodszy bystry i rezolutny, zawsze pozostający obiektem cichego podziwu starszego, zbyt łagodnego i wrażliwego, by wykazać się niezłomnością konieczną w dążeniu do obranych celów. Jinki z uśmiechem przywoływał liczne przygody dwóch chłopców, ich pirackie ekspedycje, rozgrywające się w letnim słońcu, i zimowe eskapady, mające miejsce pośród wzgórz z jednej strony strzegących miasteczka. Młodszy, dzięki swojej magnetycznej osobowości, od zawsze pełnił funkcję lidera, imponując swojemu przyjacielowi charyzmą i determinacją. Nieco zamroczony gorączką Minho niewiele zapamiętał z dalszej części opowieści. Choć słowa i obrazy mieszały się w zbyt barwną mozaikę, to chory był w stanie wyczuć w głosie Jinkiego tę niezmienną tęsknotę, żywą i bolesną ranę, cień pretensji do samego siebie. Bezradność i nigdy nie wypowiedziane na głos uczucia zdawały się obciążać każde słowo milionem smutnych tonów, które kołysały Minho do snu, dzieliły ból udręczonego serca na dwoje. Opowieści Jinkiego odwracały uwagę od ziejącej w miejscu serca dziury, pozostawionej przez wydarzenia tragicznej nocy, podczas której cały świat stanął w miejscu, usłyszawszy niewłaściwy dźwięk; dźwięk, który nie powinien mieć racji bytu. Pojedynczy strzał. Jego echo wciąż dudniło Minho w uszach, i mężczyzna nie był pewien, jakim cudem jego organizm dalej walczy z chorobą, po co to robi, skoro powinien był już dawno się poddać. Tego typu myśli rozmywały się jednak zbyt szybko, żeby można je było rozwinąć. Przez wiele dni Minho zupełnie nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Pamiętał tylko, że po ponownym przebudzeniu dobiegły go przyciszone głosy. Rozmowa dwóch bratnich dusz, które za dziecinnych lat wspólnie podbijały wyimaginowane oceany. Później nieznany Minho młodzieniec o kocich oczach, podniósł się ze stołka, a w ręce wcisnął mu sfatygowany notatnik, jedyną pozostałość po pewnym młodym, niegdyś kołaczącym się tęsknie sercu.
Wiedziony tymi wspomnieniami, Minho uniósł wzrok na drzwi, prowadzące do domostwa strażnika, teraz pustego. Wolał sobie nie wyobrażać, jakim ciosem był dla Jinkiego widok swojego młodszego przyjaciela w ramionach Jonghyuna. Strażnik, przekonawszy się, że nie jemu przypadła rola obrony Kibuma przed całym okrucieństwem świata, tylko pokręcił głową, bladym uśmiechem akcentując, że cieszy się jego szczęściem. Kilka dni później wyjechał, na zawsze opuszczając miasteczko, przy którym wiązała go tylko jedna osoba. Minho nieraz rozmyślał nad w pewien sposób tragicznym losem przyjaciela, który nie zasłużył na takie cierpienie. Był człowiekiem o złotym sercu, któremu Choi zawdzięcza życie. Tylko dzięki jego troskliwej opiece Minho stał się jednym z pierwszych w fali ocalałych, która powiodła miasto ku odrodzeniu w chłodnym tchnieniu jesieni. Choi wciąż miał w uszach słowa, którymi Jinki go pożegnał – „Moja warta dobiegła końca, ale zdaje się, że twoja dopiero się zaczyna.”
Choi wziął sobie te słowa do serca. Mimo poczucia beznadziei i rozpaczy, a także gorzkiego wrażenia, że jego przeżycie to kpiący ukłon ze strony losu, dość szybko zaczął dostrzegać, jak wiele jest do zrobienia w tym dopiero odgrzebywanym z gruzów poległej gorączki mieście. Bezczynność stała się jego najgorszym wrogiem, więc przyłączył się do wspólnych wysiłków mieszkańców, powoli przywracając ulice i budynki do dawnej świetności.
Nie mógł wyjść z podziwu nad zmianą, jaka dokonała się w Jonghyunie, który najwyraźniej pod wpływem Kibuma stał się zupełnie nowym człowiekiem. Minho nieraz odwiedzał ich samozwańczy sierociniec, z rozbawieniem zastając swojego przyjaciela w roli przedszkolanki. Czasem zdarzało mu się usłyszeć fragmenty rozmów gospodarzy, którzy snuli marzenia, że pewnego dnia razem z całą gromadką swoich młodszych siostrzyczek i braciszków wyruszą zbadać fragment nieba, majaczący tuż nad horyzontem, hen za błękitem morza. Uśmiechał się wtedy pod nosem na fantazyjność ich wizji, powstrzymując się od sarkastycznego komentarza, nie chcąc niszczyć magii wymienianych przez Jonghyuna i Kibuma spojrzeń.
Wiatr znów zaszeleścił kartkami, jakby notatnik upominał się o uwagę. Minho z rozczuleniem pogładził zapisane strony. Każda literka zdawała się kryć w sobie drobne fragmenty ich autora. Choi czasami snuł wizje, ilustrował sobie przed oczami momenty, w których te raporty powstawały, nieraz w pocie czoła, pomimo najgorszych upałów i niebezpieczeństw. Największe drganie w piersi wywoływały jednak te chaotycznie zapisane, pospiesznie skreślone słówka, zdradzające stan stęsknionego serca nastoletniego dziennikarza. Minho mimowolnie znów westchnął, po czym przewertował kilka ostatnich, zapisanych ręką długowłosego chłopaka kartek, trafiając na raporty samodzielnie przez siebie sporządzone. Może był to nieco dziecinny kaprys, może łagodna próba podtrzymania hartu ducha, a może po prostu hołd, składany w kierunku inicjatora tych infantylnych, codziennie czynionych wpisów - Minho znajdywał wiele powodów dla swojego zachowania. Ilekroć sięgał po pióro, żeby sporządzić kolejny specyficzny raport, obfity w nic nieznaczące szczegóły, usiłował tak jak swój poprzednik, suchymi dziennikarskimi liczbami namalować obraz ukochanego, choć napiętnowanego chorobą miasteczka, które teraz budziło się na nowo do życia. W ten sposób kontynuował dzieło rozpoczęte wiele miesięcy wcześniej, przepełnione nieskończonym poświęceniem i uczuciem, które autor był zmuszony przeżywać samotnie, manifestując je w tym notatniku.
Minho dotarł do ostatniej zapisanej strony – raportu z dnia dzisiejszego, który pobieżnie przejrzał, upewniając się, że jest z niego zadowolony. Następnie zamknął zeszyt, po czym schował go do torby. Sunące po bladoniebieskim niebie obłoki kładły bezkształtne cienie na ziemi, kiedy Choi opuszczał dziedziniec, ostatnim bacznym spojrzeniem upewniając się, że ich, jego i Taemina, azyl, wciąż pozostaje osobnym światem, odgrodzonym od ludzkości dwoma parami przeciwległych drzwi.
Sunąc dłonią po chropowatej i chłodnej powierzchni wewnętrznej strony muru, Minho skierował się w stronę majaczących na wzgórzu łąk. Drzewa stanowiące granicę lasu już barwiły się strojnością jesieni. Klucząc między kępami wysokich traw, Choi wypatrywał najbardziej kolorowych polnych kwiatów, choć przed bramie zimy ujmowało nieco ze zdobności łąk, nadając im bardziej stonowane, ciepłe odcienie. Malowniczość rozciągającego się w dole miasteczka, troskliwie otoczonego z jednej strony przez góry, z drugiej zaś przez zielonkawe wody morza, zachwyciłaby każdego, nawet najbardziej wybrednego obserwatora. Minho westchnął uświadomiwszy sobie, że mimo wszystko nie potrafi tego miejsca nie kochać, bo wydarzenia które się w nim rozegrały, swoim bolesnym pięknem stanowiły nieodzowną część jego obecnego życia. Mógł znienawidzić miasto, chorobę, ludzi, bądź los. Ale czy byłby w tym jakiś sens? Czy nie lepiej uczcić pamięć poległych, dokładając wszelkich starań, by życie wróciło do normy?
Ze świeżym naręczem kwiatów, Minho podążył utartą przez samego siebie ścieżką, ku urwisku, zawieszonemu nad majaczącym w dole światem. Szelest deptanej trawy ucichł, ustępując miejsca chrzęstowi kamieni. Dotarłszy na miejsce, Choi przechylił się nieznacznie nad krawędzią skały, spoglądając na biegnące pod nim, górską drogą tory. To właśnie tędy władze miasta woziły ciała ofiar epidemii, kiedy zabrakło miejsca na cmentarzu. Lśniąca, metalowo-drewniana droga majaczyła ponad miastem, niegdyś nocami wytrzymując ciężar widmowych tramwajów, zmierzających w stronę krematorium. Żaden z jadących w jedną stronę pasażerów nie mącił nienagannej ciszy, wzbogacanej jedynie przez rytmiczne stukanie kół maszyny.
Minho wprawnymi ruchami uwił prostą wiązankę z polnych kwiatów, po czym oddał ten skromny prezent we władanie wiatrom, które łagodnie opuściły go na rysujące się w dole tory. W ten nieco wymyślny sposób mężczyzna starał się uczcić pamięć zmarłych, spośród nich wszystkich mając tylko jedno imię w pamięci. Tak, Taemin też odbył tę absurdalną podróż zdradliwym tramwajem, i Minho nieraz zastanawiał się, jak okrutny musi być los, że urządził sobie tak makabryczne żarty z dziecinnego pragnienia. W dole majaczyły też inne, zwiędłe już, bądź ususzone w gorącu słońca wiązanki. Wszystkie darowane tej jednej, jedynej osobie, która tamtej nocy nie powinna była zginąć. Wiele wieczorów Minho spędził na tym urwisku, obwiniając się za taki bieg zdarzeń. Co by było, gdyby nie zostawił wtedy Taemina samego? Gdyby nie był tak naiwny, żeby wierzyć w tę iluzję szczęścia? Czy byłby w stanie go ocalić? Czy może zamiast błysku broni strażnika, ostatnim co Taemin by zobaczył, byłyby lśniące łzy na policzkach ukochanego, obserwującego jak długowłosy nastolatek tonie w niszczycielskim działaniu choroby? Czarne scenariusze mnożyły się w głowie Minho, i mimo poczucia winy nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że niezależnie od jego zachowania, ta historia skończyłaby się w podobny sposób. Jakby los już wieki temu zapisał na kartach swojego własnego notatnika, że egzystencja Lee Taemina będzie równie piękna, co krótka. Czasem siedząc na urwisku Minho rozważał poczynienie jednego prostego kroku w przód, kroku, który i jemu zgotowałby makabryczny koniec. A mimo to wiedział, że nigdy nie odważyłby się na tak radykalne działania, być może z czystego poczucia obowiązku, wobec pozostawionego przez Taemina bez opieki miasta. Ponad wszystkie pogmatwane myśli, niejednokrotnie wzbijała się jedna, absurdalna i dziecinna, ale dręcząca Minho, ilekroć patrzył na lśniące drapieżnie tory. Ciążyło mu poczucie niespełnionej obietnicy. Wiele miesięcy wcześniej, kiedy wyjechał z miasta, z którego nie powinien był wyjeżdżać, obiecał Taeminowi, że pewnego dnia razem przejadą się tramwajem. Choi dobrze wiedział, jak infantylne jest zadręczanie się tego typu drobnostką. Mimo wszystko nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że codzienne rzucanie kwiatów na tory, to swego rodzaju zadośćuczynienie, jakby chciał powiedzieć Taeminowi: „Jestem tu z tobą, na tej ostatniej z dróg, nawet jeśli okropnie spóźniony.”
Minho ścisnął mocniej trzymany przez siebie notatnik. Nie był nawet pewien, w którym momencie wyciągnął go z torby, uczynił to zapewne poza kontrolą woli, nieświadomie szukając wsparcia i znajomego ciepła pośród jego stron. Czasem rozważał, czy nie powinien i tego zeszytu zrzucić wraz z kwiatami z urwiska, obserwować jego powolny lot ku majaczącej w dole drodze. Szybko jednak odganiał tego typu myśli, bo nie widział większego sensu w pozbywaniu się tej pracy taeminowych rąk; pracy, której kontynuacji się podjął. Choi pokręcił głową, przysiadając na skale po turecku, i po raz kolejny wertując sfatygowane strony zeszytu. W końcu wziął głęboki wdech, i na głos przeczytał najnowszy raport.
Robił to codziennie i mimo świadomości, jak naiwny, być może nawet obłąkany, musiał się wydawać w cudzych oczach, lubił wyobrażać sobie, że Taemin słucha jego cichego, kluczącego pośród szumu traw głosu, dzięki kolejnym raportom doświadczając namiastki toczącego się w mieście, barwnego życia, które pozostawało już poza jego zasięgiem.
Skończywszy czytać, Minho schował notatnik do torby, jednocześnie ręką pocierając się w pierś. Okropna pustka zdawała się ziać w miejscu niegdyś bijącego w zawrotnym tempie serca, pompując w żyły zdradliwą obojętność i otępiające odrętwienie. Nie chciał tych uczuć, zamierzał pozostać silny, nawet jeśli wiedział, że siłą nigdy nie przewyższy Lee Taemina, chłopaka, który wyczytał miłość z drżenia upalnego powietrza, z lśnienia dachów tramwajów, a który ofiarował całą swoją przyszłość w imię dobra ukochanej osoby.
Na tle górujących na nieboskłonie chmur, odciął się drobny kształt przelatującego wśród śpiewu traw motyla. Jasne skrzydła przez chwilę zawirowały nad twarzą Minho, po czym zniknęły w przestrzeni lasu, wolne, niczym nie skrępowane. Choi westchnął cicho, pozwalając sobie na blady uśmiech. Taemin pokazał mu istotę wolności, i zamierzał tę wiedzę dobrze wykorzystać, tak samo jak darowane mu życie. Rozmyślając nad mnogością tęsknych spojrzeń, jakie jego przyjaciele posyłali niebu, pokręcił głową z krzywym uśmiechem. On sam przestał szukać nadziei w przestworzach nad swoją głową w momencie, w którym jego własna, jedyna licząca się gwiazda zgasła. Od tamtego czasu preferował patrzeć pod nogi, wiązać spojrzenie ze stabilnością ziemi, po której wciąż było mu dane chodzić.
Minho przeczesał włosy dłonią, rzucając miastu ostatnie tego dnia, badawcze spojrzenie. - Jinki miał rację – mruknął sam do siebie, nieznacznie uśmiechając się do własnych myśli. – Oto moja warta.
Mężczyzna oderwał wzrok od nieprzyjaznej kopuły, rzucając przelotne spojrzenie otoczeniu. Dobrze wiedział, że nie powinien tu być. Te same, od wieków odrapane ściany, ta sama rażąca pustką ziemia, przestrzeń między dwoma parami drzwi, już na zawsze pogrążona w żałobnej ciszy. Dobrze wiedział, że nie powinien tu być, a mimo to opuszczony dziedziniec był jedynym miejscem, do którego wciąż chciał wracać. Echa spędzonych tu godzin, których było tak niewiele, a które mimo to zdawały się tkać zupełnie nowe, osobne życie, wciąż czasem rozbrzmiewały Minho w uszach, stanowiąc jednocześnie torturę i swego rodzaju ulgę, utwierdzenie w przekonaniu, że to, co się tu zdarzyło nie było jedynie wytworem wyobraźni.
Cisza nie była tak pełna i niezmącona, jak podczas tamtej najjaśniejszej z ciemnych nocy. Minął miesiąc od oficjalnego ogłoszenia przez władze miasta, że epidemia dobiegła końca. Bramy zostały otwarte, na uliczki znów zakradł się gwar. Ludzie robili wszystko, żeby jak najszybciej uporać się z piętnem goszczącej w mieście choroby, posprzątać po jej szaleństwach i udać, że nigdy nie istniała, nawet jeśli drastycznie niska liczba ocalałych czarną wstęgą kładła się na tych usilnych próbach zapomnienia. Gdzieś tuż za drzwiami rozgrywały się kolejne sceny spotkań, kolejne uściski i pocałunki stęsknionych serc. A Minho pozostawał tu, zamknięty w swojej samotni.
Choi zmarszczył brwi, wyczuwając bliskość niechcianych myśli. Myśli, które nauczył się maskować pod prozaicznością codziennego życia. Przeważnie nie dopuszczał do siebie w zbyt wielkim stopniu wspomnienia tamtej nocy, podczas której myślał, że sięgnął nieba, a tak naprawdę stracił wszystko, co kiedykolwiek nadawało jego istnieniu sens. A mimo to ten ból tkwił w nim, jak chwast, którego nie sposób się pozbyć, którego pozbywać się nie godzi. Ból rozciągający się po całej długości nieboskłonu, ból tkwiący jak odłamki szkła w głębinach oczu, ból zatruwający nawet najbardziej szczery uśmiech, zmieniający każdą minę w grymas cierpienia.
Wiatr zatańczył z kartkami spoczywającego na kolanach Minho notatnika, tym samym wzbudzając do życia nieco otrzeźwiający szelest papieru. Mężczyzna pokręcił głową, jakby ten gest miał odgonić wszystkie natarczywe myśli, po czym szukając zgubionego skupienia wpatrzył się intensywnie w trzymany przez siebie zeszyt. Jego zawartość ciążyła mu przyjemnie. Czasem zastanawiał się, jak głupie i dziecinne jest jego odnajdywanie w tym notatniku swego rodzaju poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Niemniej, ilekroć otwierał pierwsze strony zeszytu, a jego oczom ukazywało się nieco niechlujne, ale rozkosznie znajome pismo pewnego długowłosego nastolatka, przez moment czuł, jakby świat wracał do normy, odzyskiwał swoje właściwe barwy. Było to tylko wrażenie chwilowe, ulotne jak egzystencja motyla, ale wystarczyło, żeby jasne wspomnienia przeważyły nad tymi ciemnymi, a życie znów zakręciło się wokół jego własnej gwiazdy. Minho wierzył, że odłamek tej gwiazdy został zamknięty w kolejnych zapełniających strony notatnika raportach, które po raz pierwszy było mu dane zobaczyć dopiero kilka tygodni temu. Ów zeszyt dostał w swoje ręce w dniu przebudzenia po trawiącej go przez miesiące gorączce.
Niewiele pamiętał z tamtego okresu czasu, kiedy choroba usiłowała spalić go, tak, jak to zrobiła z dziesiątkami innych istnień. Pozostały jedynie odległe i rozmazane przebłyski zmartwionej twarzy, pochylonego nad nim Jinkiego, który w sekrecie zabrał go do swojego domu i kurował przez wiele dni i nocy. W pamięci utrwalił mu się tylko jeden wieczór, kiedy to przyjaciel siedział nad jego łóżkiem, a w smutnych, wrażliwych oczach zdawał się mieścić cały ból świata. Tamtej nocy Jinki cichym i kojącym głosem opowiadał mu historię czyjejś osamotnionej miłości, prawdopodobnie nawet nieświadom, że chory go słyszy. Mówił długo i barwnie, słowami kreśląc sylwetki dwóch chłopców, którzy wychowali się na ulicy. Młodszy bystry i rezolutny, zawsze pozostający obiektem cichego podziwu starszego, zbyt łagodnego i wrażliwego, by wykazać się niezłomnością konieczną w dążeniu do obranych celów. Jinki z uśmiechem przywoływał liczne przygody dwóch chłopców, ich pirackie ekspedycje, rozgrywające się w letnim słońcu, i zimowe eskapady, mające miejsce pośród wzgórz z jednej strony strzegących miasteczka. Młodszy, dzięki swojej magnetycznej osobowości, od zawsze pełnił funkcję lidera, imponując swojemu przyjacielowi charyzmą i determinacją. Nieco zamroczony gorączką Minho niewiele zapamiętał z dalszej części opowieści. Choć słowa i obrazy mieszały się w zbyt barwną mozaikę, to chory był w stanie wyczuć w głosie Jinkiego tę niezmienną tęsknotę, żywą i bolesną ranę, cień pretensji do samego siebie. Bezradność i nigdy nie wypowiedziane na głos uczucia zdawały się obciążać każde słowo milionem smutnych tonów, które kołysały Minho do snu, dzieliły ból udręczonego serca na dwoje. Opowieści Jinkiego odwracały uwagę od ziejącej w miejscu serca dziury, pozostawionej przez wydarzenia tragicznej nocy, podczas której cały świat stanął w miejscu, usłyszawszy niewłaściwy dźwięk; dźwięk, który nie powinien mieć racji bytu. Pojedynczy strzał. Jego echo wciąż dudniło Minho w uszach, i mężczyzna nie był pewien, jakim cudem jego organizm dalej walczy z chorobą, po co to robi, skoro powinien był już dawno się poddać. Tego typu myśli rozmywały się jednak zbyt szybko, żeby można je było rozwinąć. Przez wiele dni Minho zupełnie nie wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Pamiętał tylko, że po ponownym przebudzeniu dobiegły go przyciszone głosy. Rozmowa dwóch bratnich dusz, które za dziecinnych lat wspólnie podbijały wyimaginowane oceany. Później nieznany Minho młodzieniec o kocich oczach, podniósł się ze stołka, a w ręce wcisnął mu sfatygowany notatnik, jedyną pozostałość po pewnym młodym, niegdyś kołaczącym się tęsknie sercu.
Wiedziony tymi wspomnieniami, Minho uniósł wzrok na drzwi, prowadzące do domostwa strażnika, teraz pustego. Wolał sobie nie wyobrażać, jakim ciosem był dla Jinkiego widok swojego młodszego przyjaciela w ramionach Jonghyuna. Strażnik, przekonawszy się, że nie jemu przypadła rola obrony Kibuma przed całym okrucieństwem świata, tylko pokręcił głową, bladym uśmiechem akcentując, że cieszy się jego szczęściem. Kilka dni później wyjechał, na zawsze opuszczając miasteczko, przy którym wiązała go tylko jedna osoba. Minho nieraz rozmyślał nad w pewien sposób tragicznym losem przyjaciela, który nie zasłużył na takie cierpienie. Był człowiekiem o złotym sercu, któremu Choi zawdzięcza życie. Tylko dzięki jego troskliwej opiece Minho stał się jednym z pierwszych w fali ocalałych, która powiodła miasto ku odrodzeniu w chłodnym tchnieniu jesieni. Choi wciąż miał w uszach słowa, którymi Jinki go pożegnał – „Moja warta dobiegła końca, ale zdaje się, że twoja dopiero się zaczyna.”
Choi wziął sobie te słowa do serca. Mimo poczucia beznadziei i rozpaczy, a także gorzkiego wrażenia, że jego przeżycie to kpiący ukłon ze strony losu, dość szybko zaczął dostrzegać, jak wiele jest do zrobienia w tym dopiero odgrzebywanym z gruzów poległej gorączki mieście. Bezczynność stała się jego najgorszym wrogiem, więc przyłączył się do wspólnych wysiłków mieszkańców, powoli przywracając ulice i budynki do dawnej świetności.
Nie mógł wyjść z podziwu nad zmianą, jaka dokonała się w Jonghyunie, który najwyraźniej pod wpływem Kibuma stał się zupełnie nowym człowiekiem. Minho nieraz odwiedzał ich samozwańczy sierociniec, z rozbawieniem zastając swojego przyjaciela w roli przedszkolanki. Czasem zdarzało mu się usłyszeć fragmenty rozmów gospodarzy, którzy snuli marzenia, że pewnego dnia razem z całą gromadką swoich młodszych siostrzyczek i braciszków wyruszą zbadać fragment nieba, majaczący tuż nad horyzontem, hen za błękitem morza. Uśmiechał się wtedy pod nosem na fantazyjność ich wizji, powstrzymując się od sarkastycznego komentarza, nie chcąc niszczyć magii wymienianych przez Jonghyuna i Kibuma spojrzeń.
Wiatr znów zaszeleścił kartkami, jakby notatnik upominał się o uwagę. Minho z rozczuleniem pogładził zapisane strony. Każda literka zdawała się kryć w sobie drobne fragmenty ich autora. Choi czasami snuł wizje, ilustrował sobie przed oczami momenty, w których te raporty powstawały, nieraz w pocie czoła, pomimo najgorszych upałów i niebezpieczeństw. Największe drganie w piersi wywoływały jednak te chaotycznie zapisane, pospiesznie skreślone słówka, zdradzające stan stęsknionego serca nastoletniego dziennikarza. Minho mimowolnie znów westchnął, po czym przewertował kilka ostatnich, zapisanych ręką długowłosego chłopaka kartek, trafiając na raporty samodzielnie przez siebie sporządzone. Może był to nieco dziecinny kaprys, może łagodna próba podtrzymania hartu ducha, a może po prostu hołd, składany w kierunku inicjatora tych infantylnych, codziennie czynionych wpisów - Minho znajdywał wiele powodów dla swojego zachowania. Ilekroć sięgał po pióro, żeby sporządzić kolejny specyficzny raport, obfity w nic nieznaczące szczegóły, usiłował tak jak swój poprzednik, suchymi dziennikarskimi liczbami namalować obraz ukochanego, choć napiętnowanego chorobą miasteczka, które teraz budziło się na nowo do życia. W ten sposób kontynuował dzieło rozpoczęte wiele miesięcy wcześniej, przepełnione nieskończonym poświęceniem i uczuciem, które autor był zmuszony przeżywać samotnie, manifestując je w tym notatniku.
Minho dotarł do ostatniej zapisanej strony – raportu z dnia dzisiejszego, który pobieżnie przejrzał, upewniając się, że jest z niego zadowolony. Następnie zamknął zeszyt, po czym schował go do torby. Sunące po bladoniebieskim niebie obłoki kładły bezkształtne cienie na ziemi, kiedy Choi opuszczał dziedziniec, ostatnim bacznym spojrzeniem upewniając się, że ich, jego i Taemina, azyl, wciąż pozostaje osobnym światem, odgrodzonym od ludzkości dwoma parami przeciwległych drzwi.
Sunąc dłonią po chropowatej i chłodnej powierzchni wewnętrznej strony muru, Minho skierował się w stronę majaczących na wzgórzu łąk. Drzewa stanowiące granicę lasu już barwiły się strojnością jesieni. Klucząc między kępami wysokich traw, Choi wypatrywał najbardziej kolorowych polnych kwiatów, choć przed bramie zimy ujmowało nieco ze zdobności łąk, nadając im bardziej stonowane, ciepłe odcienie. Malowniczość rozciągającego się w dole miasteczka, troskliwie otoczonego z jednej strony przez góry, z drugiej zaś przez zielonkawe wody morza, zachwyciłaby każdego, nawet najbardziej wybrednego obserwatora. Minho westchnął uświadomiwszy sobie, że mimo wszystko nie potrafi tego miejsca nie kochać, bo wydarzenia które się w nim rozegrały, swoim bolesnym pięknem stanowiły nieodzowną część jego obecnego życia. Mógł znienawidzić miasto, chorobę, ludzi, bądź los. Ale czy byłby w tym jakiś sens? Czy nie lepiej uczcić pamięć poległych, dokładając wszelkich starań, by życie wróciło do normy?
Ze świeżym naręczem kwiatów, Minho podążył utartą przez samego siebie ścieżką, ku urwisku, zawieszonemu nad majaczącym w dole światem. Szelest deptanej trawy ucichł, ustępując miejsca chrzęstowi kamieni. Dotarłszy na miejsce, Choi przechylił się nieznacznie nad krawędzią skały, spoglądając na biegnące pod nim, górską drogą tory. To właśnie tędy władze miasta woziły ciała ofiar epidemii, kiedy zabrakło miejsca na cmentarzu. Lśniąca, metalowo-drewniana droga majaczyła ponad miastem, niegdyś nocami wytrzymując ciężar widmowych tramwajów, zmierzających w stronę krematorium. Żaden z jadących w jedną stronę pasażerów nie mącił nienagannej ciszy, wzbogacanej jedynie przez rytmiczne stukanie kół maszyny.
Minho wprawnymi ruchami uwił prostą wiązankę z polnych kwiatów, po czym oddał ten skromny prezent we władanie wiatrom, które łagodnie opuściły go na rysujące się w dole tory. W ten nieco wymyślny sposób mężczyzna starał się uczcić pamięć zmarłych, spośród nich wszystkich mając tylko jedno imię w pamięci. Tak, Taemin też odbył tę absurdalną podróż zdradliwym tramwajem, i Minho nieraz zastanawiał się, jak okrutny musi być los, że urządził sobie tak makabryczne żarty z dziecinnego pragnienia. W dole majaczyły też inne, zwiędłe już, bądź ususzone w gorącu słońca wiązanki. Wszystkie darowane tej jednej, jedynej osobie, która tamtej nocy nie powinna była zginąć. Wiele wieczorów Minho spędził na tym urwisku, obwiniając się za taki bieg zdarzeń. Co by było, gdyby nie zostawił wtedy Taemina samego? Gdyby nie był tak naiwny, żeby wierzyć w tę iluzję szczęścia? Czy byłby w stanie go ocalić? Czy może zamiast błysku broni strażnika, ostatnim co Taemin by zobaczył, byłyby lśniące łzy na policzkach ukochanego, obserwującego jak długowłosy nastolatek tonie w niszczycielskim działaniu choroby? Czarne scenariusze mnożyły się w głowie Minho, i mimo poczucia winy nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że niezależnie od jego zachowania, ta historia skończyłaby się w podobny sposób. Jakby los już wieki temu zapisał na kartach swojego własnego notatnika, że egzystencja Lee Taemina będzie równie piękna, co krótka. Czasem siedząc na urwisku Minho rozważał poczynienie jednego prostego kroku w przód, kroku, który i jemu zgotowałby makabryczny koniec. A mimo to wiedział, że nigdy nie odważyłby się na tak radykalne działania, być może z czystego poczucia obowiązku, wobec pozostawionego przez Taemina bez opieki miasta. Ponad wszystkie pogmatwane myśli, niejednokrotnie wzbijała się jedna, absurdalna i dziecinna, ale dręcząca Minho, ilekroć patrzył na lśniące drapieżnie tory. Ciążyło mu poczucie niespełnionej obietnicy. Wiele miesięcy wcześniej, kiedy wyjechał z miasta, z którego nie powinien był wyjeżdżać, obiecał Taeminowi, że pewnego dnia razem przejadą się tramwajem. Choi dobrze wiedział, jak infantylne jest zadręczanie się tego typu drobnostką. Mimo wszystko nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że codzienne rzucanie kwiatów na tory, to swego rodzaju zadośćuczynienie, jakby chciał powiedzieć Taeminowi: „Jestem tu z tobą, na tej ostatniej z dróg, nawet jeśli okropnie spóźniony.”
Minho ścisnął mocniej trzymany przez siebie notatnik. Nie był nawet pewien, w którym momencie wyciągnął go z torby, uczynił to zapewne poza kontrolą woli, nieświadomie szukając wsparcia i znajomego ciepła pośród jego stron. Czasem rozważał, czy nie powinien i tego zeszytu zrzucić wraz z kwiatami z urwiska, obserwować jego powolny lot ku majaczącej w dole drodze. Szybko jednak odganiał tego typu myśli, bo nie widział większego sensu w pozbywaniu się tej pracy taeminowych rąk; pracy, której kontynuacji się podjął. Choi pokręcił głową, przysiadając na skale po turecku, i po raz kolejny wertując sfatygowane strony zeszytu. W końcu wziął głęboki wdech, i na głos przeczytał najnowszy raport.
Robił to codziennie i mimo świadomości, jak naiwny, być może nawet obłąkany, musiał się wydawać w cudzych oczach, lubił wyobrażać sobie, że Taemin słucha jego cichego, kluczącego pośród szumu traw głosu, dzięki kolejnym raportom doświadczając namiastki toczącego się w mieście, barwnego życia, które pozostawało już poza jego zasięgiem.
Skończywszy czytać, Minho schował notatnik do torby, jednocześnie ręką pocierając się w pierś. Okropna pustka zdawała się ziać w miejscu niegdyś bijącego w zawrotnym tempie serca, pompując w żyły zdradliwą obojętność i otępiające odrętwienie. Nie chciał tych uczuć, zamierzał pozostać silny, nawet jeśli wiedział, że siłą nigdy nie przewyższy Lee Taemina, chłopaka, który wyczytał miłość z drżenia upalnego powietrza, z lśnienia dachów tramwajów, a który ofiarował całą swoją przyszłość w imię dobra ukochanej osoby.
Na tle górujących na nieboskłonie chmur, odciął się drobny kształt przelatującego wśród śpiewu traw motyla. Jasne skrzydła przez chwilę zawirowały nad twarzą Minho, po czym zniknęły w przestrzeni lasu, wolne, niczym nie skrępowane. Choi westchnął cicho, pozwalając sobie na blady uśmiech. Taemin pokazał mu istotę wolności, i zamierzał tę wiedzę dobrze wykorzystać, tak samo jak darowane mu życie. Rozmyślając nad mnogością tęsknych spojrzeń, jakie jego przyjaciele posyłali niebu, pokręcił głową z krzywym uśmiechem. On sam przestał szukać nadziei w przestworzach nad swoją głową w momencie, w którym jego własna, jedyna licząca się gwiazda zgasła. Od tamtego czasu preferował patrzeć pod nogi, wiązać spojrzenie ze stabilnością ziemi, po której wciąż było mu dane chodzić.
Minho przeczesał włosy dłonią, rzucając miastu ostatnie tego dnia, badawcze spojrzenie. - Jinki miał rację – mruknął sam do siebie, nieznacznie uśmiechając się do własnych myśli. – Oto moja warta.
~*~
RAPORT
SPORZĄDZIŁ: Choi Minho
Liczba statków w porcie: 6
Liczba otwartych na nowo lokali: 11
Liczba oczyszczonych ulic: 42
Liczba jesiennych ulew: 2
Liczba sarkastycznych uwag króla ulicy: 14
Liczba uśmiechów, na twarzach dzieci z sierocińca: 53
Liczba zadrapań na ścianie naszego dziedzińca: niezmienna
Liczba rzeczy, które mam jeszcze do zrobienia: niezmierzona
Dodatkowe
spostrzeżenia i uwagi: znów z mojej winy jesteś sam; tęsknię; kocham; czekam
na dzień, w którym znów się spotkamy.
~*~
| ~X~ | ~posłowie~ |
Nienawidzę Cię.
OdpowiedzUsuń~>.<~
UsuńZakochałam się w tym opowiadaniu od począku do końca *-* jest po prostu idealne ;;
OdpowiedzUsuńChoć wiedziałam, że na 100% zginie jeden z bohaterów to i tak było mi tak bardzo smutno jak czytałam ostatni moment, kiedy Minho pisał raport i potem czytał go Tae na torach ;;
Cieszę się, że wcześniej trafiłam na Twojego bloga i mogę go czytać ^^
http://cnbluestory.blogspot.com/
Miło mi, dziękuję ^^
UsuńJestem~
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że piszę ten komentarz, bo myślałam, że zginę gdzieś w trakcie czytania. Zużyłam pół paczki chusteczek, przez większość czasu miałam zamazany ekran i prawie nie widziałam literek, a po każdej skończonej części musiałam poczekać aż łzy trochę przestaną płynąć. Nie wiem, co ja dzisiaj taka płaczka, ale ten dzień jest po prostu kpiną. Nienawidzę twojej playlisty. 'Rainy Blue' zaczęło się w momencie, gdy Taemin gubił słowa w chaosie barwiącym się najciemniejszą czernią. Dobra, chyba już ogarnęłam się na tyle, żeby przejść do bardziej konkretnej części. Choć pewnie jak zobaczę gifa i zacznę przeglądać, o czym mam napisać znowu spłynę.
NIE WIEM, CO TEN GIF MIAŁ MI POKAZAĆ, ale ja widzę tam jakąś chorą ironię czy nie wiadomo co jeszcze. Motyle zrywające się do lotu, gdy ja wiem, że nasz motylek nie ma już siły na ruch skrzydłami, gdy spada w dół.
Zaczynasz od rozmowy Jonghyuna i Kibuma. Rozmawiają o niebie, o swoim ulubionym jego skrawku. Jonghyun rozmyśla nad tym, jak to się stało, że to on jest podporą dla Kibuma. O tym jak zamienili się miejscami. Bo przecież Key był silnym, znającym swoje miejsce, pewnym siebie i swojego celu władcą ulicy, który pouczał Jonghyuna o wolności, który mógł to robić, bo znał jej smak i wartość. A Jonghyun cały czas myślał o sobie, o swoim szczęści, swoim życiu, denerwował się słowami młodszego. A teraz siedzą razem, Kibum pozbawiony nadziei, zmęczony otaczającym go cierpieniem i Jonghyun uściskiem silnej dłoni próbując odbudować siłę złamanego serca. „Widząc toczące się po policzkach łzy złamanej siły cudzego serca, nie mógł jednak po prostu okręcić się na pięcie i odejść.” To zdanie bardzo opisuje jego zmianę. Wydaje mi się, że gdyby spotkał na początku tuż po zamknięciu miasta załamanego Kibuma, odwróciłby się i poszedł, nie zwrócił uwagi na cudze cierpienie, ale teraz już nie potrafi.
Później jest Taemin, który wpatruje się w znikającego Minho. Gdy już przestaje go widzieć, pada na ziemie, nie ma siły się ruszyć, patrzy tylko w niebo, której widziało cały spektakl jego życia, widziało jak się zakochiwał, gdy uczucie jeszcze nie było nazwane, widziało fazę wyparcia, gdy starał się uczuciom zaprzeczyć, widziało cierpienie po zamknięciu bram, widziało odzyskaną nadzieję, widziało marzenia i fantazję, a teraz widzi ostatni akt. Taemin kolejny raz wybiega myślami do nieba, ale tym razem jest ono obce i odległe jak nigdy. Może nie chce patrzeć na koniec, który musi nastąpić, nie chce słychać już zwierzeń, bo przecież Taemin zaczyna rozumieć, że to, co zrobił, było próbą przeskoczenia zbyt wysokiego muru, nie tylko muru otaczającego miasto, który przecież udało mu się pokonać, ale muru, który zaplanował dla niego los i na którym miał się rozbić.
Wracamy na klif, do Jongkey. To jest taki kontrast. Niesłuchające taeminowych zwierzeń niebo i własny fragment nieboskłonu Kibuma. Ale rozumowanie Key jest dobre. To samo niebo widzi lepszy świat, ten bez choroby i cierpienia, a on też chciałby tak. Chciałby w końcu zobaczyć swoje miasteczko bez cienia śmierci, który nad nim wisi. Ale wie, że musi go pilnować, musi być łącznikiem między ziemią i gwieździstymi marzeniami dzieci, którymi się zajmuje. Dlatego nie wybiera innego miejsca na niebie, tylko właśnie to, tuż nad ziemią. I to właśnie miejsce dzieli miedzy siebie i Jonghyuna, wpuszcza go, żeby wspólnie mogli odbudować siłę i poczuć nadzieję.
I wracamy do Taemina. Chłopak jest świadomy tego, że umiera, pewnie bardziej niż ja byłam jego stanu (bardziej niż nawet obecnie jestem), ale nie myśli o ratunku dla siebie, nieważne jest już dla niego, co się z nim stanie. Teraz myśli tylko o Minho. Nie chce, żeby jego ukochany widział cierpienie, dlatego ostatnimi siłami podnosi się i podąża do drzwi, które dzielą go od miasta. Wraca na złą, teraz swoją stronę miasta, po której nigdy nie powinien się znaleźć, ale która była mu przeznaczona. Coraz bardziej dociera do niego, czym zostanie przypłacona chwila wspólnej wolności, której doświadczył z Minho. Mimo tego chciałby poczuć znowu bezpieczeństwo otaczających go ramion, móc jeszcze raz spojrzeć w ukochane oczy.
UsuńKibum chce zapomnieć, tak jak Taemin pragnął tego w poprzednim rozdziale. I Jonghyun mu je daje, przy okazji ucząc się nowego rodzaju wolności.
Wracamy do Taemian (ugh napisałam to właśnie ostatni raz w tym komentarzu ;-;-;-;-;). Chłopak jest już blisko wyjścia z dziedzińca. Przypomina sobie chwilę, które przeżył tam razem z Minho, nie wie, co przyniesie mu przyszłość, więc trzyma się tych szczęśliwych chwil. W końcu przechodzi na drugą stronę, przechodzi ze swojego prywatnego nieba na ziemi, do piekła choroby, cierpienia i śmierci. Wchodzi coraz dalej do miasta. Strażnic już go zauważyli, ale chłopak już nie zwraca na nich uwagi, nie ma siły zrozumieć, co do niego mówią. W końcu jeden z nich staje mu na drodze. Chłopka dalej się nie zatrzymuje, skupia się na dźwięku, jaki wydawały koła jadące po szynach. Jego ostatnią myślą jest to, że chciałby się przejechać tramwajem, a później zapadła dla niego najciemniejsza z ciemności.
Mam nadzieję, że Kibum zrobił innym to, co ty zrobiłaś mi już dawno, czyli sprawił, że widok motyla kojarzy się tylko z Taeminem. Ja już od dawna to mam. Kilka razy nawet o tym pisałyśmy (może kilkanaście?) Ale to porównanie jest genialne. Taemin jest piękny, ale kruchy. I tak jak motyl żyje bardzo krótko. ;~~;
W końcu cztery miesiące później. To ten moment kiedy przestaję mieć siłę, bo robi mi się smutno i słowa już nie grają. Minho siedzi sam na dziedzińcu, który kojarzy mu się tylko z jedną osobą, z Taeminem. Wspomina chwile spędzone tam z ukochanym, mimo że są to bolesne wspomnienia. Ból jest ogromy, nawet jeśli stara się go maskować, nie zawsze mu to wychodzi. Bo jak nie myśleć o stracie, gdy tuż obok rozgrywają się sceny powitań, tych którzy przeżyli rozłąkę. Minho pozostał tylko zeszyt pełen raportów, pisanych dłonią ukochanego, ma go od niedawna, ale to ważna dla niego rzecz, która w jakiś sposób łączy go, wiąże z ukochanym. Minho też był chory. Ale Jinki mu pomógł. Jinki to jest taki złoty człowiek, ale też jest w nim dużo tragizmu. Zakochany w swoim przyjacielu z dzieciństwa, zawsze w niego wpatrzony, w końcu widzi go w ramionach innego :~~; Minho kontynuuje pisanie raportów i pisze je, tak samo jak Tae pisał dla niego. Minho dręczy jedna rzecz, to że nie spełnił obietnicy, to że nie przejechał się tramwajem razem z Taeminem. Dlatego co dzień rozrzuca kwiaty na tory, chcąc powiedzieć, że jest, mimo że spóźniony. I w końcu rozumie, co miał na myśli Onew żegnając się z nim, jakie zadanie mu dał, czego ma pilnować. Ma uczcić śmierć ludzi, których zabrała choroba, przy okazji dziękując za życie, które udało mu się zachować. Kończysz raportem. Raporty zawsze mi się podobały w twoim powiadaniu, były takie Taeminowe ;~~; <3
Jest jeszcze 1000 rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć o YP. Pewnie nawet kiedyś to zrobię, ale w tym komentarzu już wystarczy. *dalej uważając, że ten dzień to jakaś kpina, biegnie czytać posłowie, by zalać się łzami miłości i nienawiści*
Jak ty to zrobiłaś??? (O_O)
OdpowiedzUsuńZdarzało mi się płakać po przeczytaniu czegoś, ale nigdy nie wylałam TYLE łez!
I jak mogłaś zabić Taemina?! Moja intuicja dobrze mi podpowiedziała i zachorował, ale myślałam, że wyzdrowieje! -.-
Ogólnie to jest super :'D (tylko przez ciebie miałam problem z czytaniem, bo pewna słona ciecz w moich oczach rozmywała mi obraz)
Przypuszczam, że powinnam wziąć odpowiedzialność za te łzy, więc przepraszam >.< Cieszę się, że mimo wszystko doceniłaś to opowiadanie.
UsuńPozdrawiam ~~<3
Kochana mamo. Dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym mam ochotę jednocześnie Cię udusić, oraz obrzucić ze wszystkich stron herbatką i dobrymi ff, w podzięce za YP. Ale to Ci jeszcze potem napiszę, a tymczasem może przystąpię do łamania sobie serca, i przypomnienia rozdziału. (Btw, pamiętam, jak mi go wysłałaś, gdy byłam nad morzem, przeczytałam, chciałam ci wyłuszczyć całą moją opinię, a siadł net. W sumie dobrze, mógł nie znieść takiej dawki stężonej nienawiści, ale do rzeczy…).
OdpowiedzUsuńPierwsza scena, jaką nas raczysz, to Kibum i Jonghyun, siedzący w melancholijnym spokoju nad morzem, patrzący w niebo. Mam wrażenie, że Key chce uciec od świadomości śmierci podopiecznego; chociaż próbując zaplątać się w gwiazdach lub ukryć za chmurami. Jonghyun chyba sprawdza się w roli pocieszyciela, chociaż podobnie jak on sam, wcześniej nie stwierdziłabym, że to on może być czyimś oparciem. Zwłaszcza, gdy porówna się go z Kibumem, tym idealnym, niemal nieskalanym, nad podziw silnym człowiekiem. Jednak teraz to ten bożek załamuje się, a Jonghyun stara się ze wszelkich sił, by zachować się odpowiednio, być pomocnym. Być może wzmocni to jego samego; pomoże pokonać wady, o których sam mówi? Key z rozmarzeniem błądzi wzrokiem po niebie; wciąż w nim jednak pozostaje coś z tego silnego Pana Ulicy, zanim pochłonęła go żałoba – poucza Jonghyuna. Te słowa – „- Tuż nad horyzontem – oznajmił, w tych kilku słowach zawierając całą filozofię swojego życia.” – chciałabym je odpowiednio skomentować; zrozumieć. Nie jestem pewna, czy potrafię, a jest to fragment, który jakoś wyjątkowo do mnie trafia. Tuż nad horyzontem – czy chodzi o określony cel, do którego zmierza, a który jest wciąż przed nim? Key wydaje mi się po prostu tak niezmordowany w dążeniu do celu; jednocześnie niemal zawsze postępujący słysznie… Czy też chodzi o to, że patrząc w tym kierunku widzi ziemię; widzi wszystkich drogich sobie ludzi; wszystkie istotne problemy? Kibum, jako ten niezwykły człowiek, niemal boski – a miejsce bogów jest w niebiosach; jednocześnie chcący pomagać, i chcący być z tymi, na któ®ych mu zależy…? Tuż nad horyzontem… mam nadzieję, że te powyższe próby rozwiązania zagadki nie są śmieszne. Ale intryguje mnie ten fragment; bardzo.
Oh, i teraz właśnie ten bolesny moment. Ta nagła zmiana sytuacji; w ogóle ta przeplatana narracja jest bardzo bolesna, gdy po w pewien sposób spokojnych, może melancholijnych, ale też pełnych nieśmiałej nadziei fragmentach z Jonghyunem i Kibumem, pojawiają się sceny z umierającym (powiedzmy sobie szczerze!) Taeminem. Jest to naprawdę trudne, ale to jednocześnie najlepsze rozwiązanie, jakie mogłaś wybrać; kolejno zwiększanie i zmniejszanie napięcia; ból i świadomość absurdu nadziei, co do losów Taemina i Minho.
Taemin nękany jest przez chorobę, brakuje mu sił. To, jak leży, w brudzie, jest w jakiś sposób… po części odbieram to jako, hm, sprowadzenie, w sensie metaforycznym oczywiście, na ziemię. Po prostu… przebrzmiały już echa miłosnego uniesienia, pozostaje ból, cierpienie, obawa. Zerka on w niebo. Wydaje mi się, że jest to przestrzeń łącząca dzisiaj bohaterów – przecież także Key i Jong spoglądają w gwiazdy (no i Taemin, również wzmiankujący swój ulubiony fragment nieboskłonu, jak Kibum…). A jednak, gdy oni są rozmarzeni; Taemina przepełnia gorzkie rozczarowanie; świadomość nadchodzącej śmierci, ogromne cierpienie. „ Taemin zadrżał na tę myśl, która nawet w głębi jego umysłu zabrzmiała złowieszczo. Nieboskłon nigdy nie był tak odległy.” Boleśnie dobrze puentuje to cały ten fragment. O ile miłość jest wolnością, może lotem ku niebu; Taemin, chociaż kochany, i kochający, już więcej nie wzbije się ku niebu; leży, rzucony przez chorobę na ziemię.
Cóż, moje próby zrozumienia Key nie były do końca udane, może tylko w połowie. Ale już zostawię to, co tam napisałam powyżej. Jonghyun też nie w pełni rozumie tę filozofię; chociaż obaj pragną wolności, i zawsze tak było. Tylko różna była definicja tej wolności, no i Jonghyun jednak zmienił się pod wpływem Kibuma. Propozycja, jaką Key składa Jongowi, hm… kreślisz to tak intensywnie, że niemal wyobrażam ich sobie; nagłe wkroczenie Jonghyuna w boskie progi; i teraz dwa takie bóstwa… eh, plotę. CHODZI MI O SAKRALIZACJĘ JONGA, O. O to mi chodziło, nie mogłam zebrać słów. To ich uczucie wydaje mi się takie… ciche, delikatnie, nieśmiałe; narodziło się w atmosferze smutku. Ale bardzo jest w tej subtelności chwytające za serce.
UsuńTaemin nie chce, by Minho zapamiętał go chorego, by widział jego agonię. Nic dziwnego; chce pozostawić po sobie coś więcej, niż tylko skurcz bólu, tym bardziej, że i tak jest to nieuniknione. Niemniej chce ograniczyć tych złych wspomnień swojemu ukochanemu. Dlatego mimo okropnej słabości ucieka. I teraz, po tych pięknych chwilach uniesienia, wraca do niego rozsądek, który wyrzuca narażenie Minho na ryzyko choroby. Taemin przez całe to opowiadanie był dla mnie wzorem odpowiedzialności, dojrzałości. Tylko kilka razy wyłamał się z własnych zasad. Jednak, widząc tę desperację; ich szczere uczucia, nie można mieć do niego pretensji, że wybrał namiętność zamiast rozsądku, zwłaszcza czując oddech śmierci na karku. Dlatego ucieka. Wybiera śmierć swoją, zamiast śmierci obu, mam wrażenie. (To ten moment, kiedy czuję się emocjonalnie rozłożona na łopatki). Tragizm, tragizm. Przytłaczający dramatyzm sytuacji, kiedy przepełnia mnie bolesna świadomość, że nie ma ratunku, nie ma nadziei, i pozostanie tylko cierpienie. „ Jego nadzieja umarła już jakiś czas temu, kiedy leżał w ramionach ukochanego, spełniony, szczęśliwy, ale jednocześnie niemogący złapać oddechu, tracący ostrość widzenia. Chciał wierzyć, że Minho nie widział jego zamaskowanego przez łagodność gwiazd bólu, chciał wierzyć, że hyung nie dostrzegał choroby, że nie poddał się tej niebezpiecznej bliskości dobrowolnie.” Ten fragment naprawdę łamie serce. I tyle w nim paradoksu; to spełnienie i jednoczesny zgon nadziei; chwilowy przebłysk szczęścia i cierpienie. (Wspominałam już, że Cię nienawidzę?) Naprawdę… jest to cholernie dobrze napisane, los Taemina jest uzasadniony, nie można liczyć na cud, i dlatego jest to tak bolesne; jego bezradność i bezzasadne, niemożliwe nadzieje. Tragizm, tragizm… wiem, niektóre opowieści nie mogą mieć szczęśliwego zakończenia, wiem doskonale, tylko serce mnie boli. (Nie sądziłam, że tak mocno będę to przeżywać, skoro już znałam ten rozdział, a tu…).
Nie wiem, jak skomentować potrzebę czułości i bliskości Key. Wydaje mi się ona naturalna, po prostu, gdy ma on umęczoną duszę. Piękny jest ten opis, naprawdę, podoba mi się motyw miłości i pocałunku, który naprawia, upiększa świat. I uważam to za bardzo trafne, w tym oceanie smutku i choroby, w jakim niemal toną.
Ogólnie ten ‘słodszy’ akcent tylko wzmacnia bolesną wymowę kolejnego fragmentu.
Taemin wciąż pogrążony jest w desperackich rozmyślaniach o pięknie minionych chwil, co tak mocno kontrastuje ze świadomością nadchodzącej śmierci. To jest chyba tym bardziej bolesne (nasuwa mi się to, że karą dla Edypa była świadomość przewiny); gdyby nie wiedział, że jest chory, mógłby tylko wspominać momenty uniesienia, a teraz jest to gorzkie, w dodatku czyni on sobie wyrzuty sumienia, cały czas. „Taemin pokręcił głową, tym prostym gestem żegnając się z wszystkimi zostawianymi za plecami wspomnieniami.” Bardzo bolesna próba odgrodzenia się od ukochanego… Ten dalszy podział, na zły świat skażony chorobą, i dobry… odnoszę wrażenie, że Taemin jednocześnie pędzi gdzieś w amoku; ale też jego działania są bardzo wyważone; ma jeden cel – chociaż teraz ochronić Minho. Jak zwykle myśli więcej o nim, niż o sobie, zakochany altruista do ostatnich chwil. Jest on w pewien sposób idealizowany, i ta idealizacja, jego moralność nie pasują do skażonego świata, był on na niego zbyt… właśnie czysty, nieskalany w swej młodości, CO TYLKO ZWIĘKSZA BÓL. W pewnym momencie zresztą wszystko zlewa się ze sobą; karuzela barw, a potem czerń – koniec nadziei. I powracający motyw tramwaju, w pewnym momencie obracający się w coś tak groteskowego w owym kontekście.
UsuńJonghyun i Kibum nieświadomi są jeszcze owych wydarzeń. Stąd chwila refleksji Jonghyuna; obaj zresztą zdają sobie sprawę, jak trudna była i jest relacja Taemina oraz Minho. Oczywiście, większą świadomością wykazuje się Key, nic to zaskakującego. Jego wypowiedź uświadamia nam boleśnie, że ten związek nigdy nie byłby prosty; chociaż wiadomo, że zakończenie jest trudne, że łamie serce. Powtarzający się przez całe opowiadanie motyw motyla, pisałam Ci już chyba, co o tym sądzę. Jest to bardzo adekwatne, przecież motyle są kruche; żyją tylko kilka dni, są delikatne, i jednocześnie tak piękne… ulotne. Takie właśnie, jak Taemin; chociaż wydaje mi się, że rozwinął on swoje skrzydła tylko na dramatycznie krótką chwilę. Słowa Kibuma dają wrażenie, że on coś wie; chociaż to niemożliwe, są tak złowróżbne; a wtedy rozlega się strzał… i pozbawia wszelkiej nadziei.
No i następuje ten moment, który jest chyba właściwym zakończeniem.
Podoba mi się ta odmiana w postrzeganiu nieba. Było ono ważne w tym opowiadaniu, tyle razy Minho wpatrywał się w nie, czekając na znak od Taemina, czy szukając odpowiedzi. Inaczej wygląda teraz, po śmierci Taemina, po odejściu zarazy. Podobnie cisza jest inna, bardzo do mnie trafiają te wszystkie porównania. Minho wraca na dziedziniec; wydaje mi się to pewną formą terapii, jaką postanowił zastosować. W ogóle, o, póki pamiętam – przez moją ostatnią ponowną fascynację Małym Księciem znalazłam cytat, który chciałabym przytoczyć: „To bardzo przykre zapomnieć przyjaciela.”; to tak odnośnie strachu Taemina.
Minho nie może zapomnieć, nie może i nie chce. Teraz, gdy Taemin nie żyje (Boże, jak to strasznie brzmi), pozostają mu tylko wspomnienia. Znów tragizm, tragizm, bo tak dramatyczne jest to, że najszczęśliwsza noc jego życia zakończyła się śmiercią ukochanego. („Ból rozciągający się po całej długości nieboskłonu, ból tkwiący jak odłamki szkła w głębinach oczu, ból zatruwający nawet najbardziej szczery uśmiech, zmieniający każdą minę w grymas cierpienia. – „Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne” CZY TY MUSISZ, BOŻE, KOCHAM TEN WIERSZ, KOCHAM TEN MOTYW). Obecność notatnika w jego życiu… podoba mi się ten wątek. W raportach Taemina była przecież zaklęta duża dawka jego wielkiej tęsknoty, bałaganu uczuć, ale też radości… jest rzeczywistym dowodem tego związku, tej miłości.
UsuńChoroba Minho jest naturalnym skutkiem tamtej nocy. W takich okolicznościach poznał, pewnie jako jedyny, historię miłości Jinkiego do Kibuma. Hm, jak to skomentować… już tyle razy pisałam o tym, jak boli mnie jego dramat, czy warto powtarzać te same słowa…? Czy też porównać tragedie – Minho kochający Taemina, który nie żyje; a Jinki kochający Kibuma, który z kolei żyje, ale kocha Jonghyuna? Jinki zamknięty w bolesnej klatce własnych uczuć, samoświadomości, bezradności. I ciągłe poświęcenie, ciągłe cierpienie… Jego wyjazd może był ucieczką; ale raczej szansą na odnalezienie gdzieś szczęścia. To okrutne, ale… tak musiało być. Minho, ocalony, pomaga w odbudowywaniu miasta, zajęcia zapełniają myśli. Wydaje mi się, że mimo wszystko widok Jonghyuna i Kibuma musiał być dla osamotnionego Minho jednak odrobinę bolesny. Nie piszesz o tym… ale ciekawa jestem, czy w jego głowie nie było cienia refleksji – oni są razem, im się udało, mnie pozostaje tęsknota. Byłoby to w sumie coś naturalnego z drugiej strony… sama nie wiem. Minho jest też chyba zbyt dojrzały na tego typu zawiść, jest to mimo wszystko dziecinne…
Gdy czytam rozważania Minho nad notatnikiem, po raz kolejny pęka mi serce. Raporty Taemina były tak niezwykle, hm… drobiazgowe, szczególne, tęskne, jak to jeszcze określić…? Ta próba podtrzymania zwyczaju; w jakiś sposób ich to łączy, prawda? Ten notatnik w ogóle. To nie jest zwykła pamiątka, lecz jakby pośrednik między nimi. Jest w nim tęsknota obu zakochanych, chociaż spisywane są w różnym momencie. Spełnia się non omnis moriar Taemina. Oh, mam wrażenie, że strasznie bełkoczę.
Zbieranie kwiatów na bukiet wydaje mi się wyjątkowym rytuałem. Kwiaty dla motyla, kolejne wieńce. Polne kwiaty, hm, dużo w tym prostoty, bo też do nich nie pasuje mi zbędna podniosłość. (Okej, obecnie tak bardzo mnie to łamie, że nie jestem w stanie zebrać słów). Wyrzuty sumienia Minho… są naturalne, ale… nie wiem, jak to ująć, naprawdę… ten smutek odbiera mi mowę. Chaos jego myśli, chęć samobójstwa, świadomość, że nie jest to dobra decyzja, tęsknota, ogromna, chcęć zadośćuczynienia… Taemin sam wybrał tę drogę, chciał ocalić Minho od własnej śmierci na jego rękach. Nie zmienia to jednak faktu, że Minho pogrążony jest w depresji. Czyta on raporty, szukając obecności Taemina, chcąc go powiadomić, co dzieje się w opuszczonym przezeń mieście (to ten moment, kiedy ci piszę, że Cię nienawidzę). „Nie chciał tych uczuć, zamierzał pozostać silny, nawet jeśli wiedział, że siłą nigdy nie przewyższy Lee Taemina, chłopaka, który wyczytał miłość z drżenia upalnego powietrza, z lśnienia dachów tramwajów, a który ofiarował całą swoją przyszłość w imię dobra ukochanej osoby.” – jest to TAK BARDZO ŁAMIĄCE SERCE, TAK BARDZO BRAKUJE MI SŁÓW, TAK BARDZO CIĘ NIENAWIDZĘ. Koniec, odjęło mi mowę.
(Aha, Blue przy samej końcówce, płaczę mocno).
UsuńMotyl… Czy musisz podkreślać to… eh. To jakby odpowiedź, na przeczytany wcześniej raport; dowód obecności. Ból po stracie Taemina na pewno jest okropny, niemal przygniata Minho do ziemi. Ale pojawia się ta konkluzja – poznaje on nową definicję wolności. Wszystko się zmienia. „Oto moja warta”…
Sam raport, hm… tak bardzo przypomina te autorstwa Taemina… Czy życie Minho będzie teraz podporządkowane tęsknocie i oczekiwaniu…? „Czekam, więc mam nadzieję”?
…
Jest wiele słów, które chciałabym napisać na temat tego opowiadania, a jednak jakoś teraz nie umiem znaleźć niemal żadnych, które mogłyby dla Ciebie coś znaczyć. Co ja mogę? Chyba tylko powiedzieć Ci, że szczerze pokochałam to opowiadanie, z całym jego bólem, z całą świadomością, że to uczucie będzie nieszczęśliwe; że nie ma ratunku. Piszę to dalej ze łzami w oczach, bo okrutny jest los Taemina, i mam naprawdę złamane serce. Wiedziałam przecież że tak będzie, ale wciąż nie mogę się w jakiś sposób z tym pogodzić. Niemniej, niektórym historiom nie jest pisane szczęśliwe zakończenie. Dramat jest bardziej wymagający niż komedia – zarówno dla twórcy, jak i dla odbiorcy. Chcę więc napisać Ci, że wykonałaś kawał dobrej roboty. Mówiąc bardziej, hm, wzniośle – wiem, ile pracy w to włożyłaś, wiem, ile Cię to kosztowało. Ale uważam, że to było tego warte. Efekt jest zachwycający. W pojedynczych komentarzach mało się rozwodziłam nad językiem, a skupiałam na fabule i konstrukcji, ale chyba masz świadomość, że również na tej płaszczyźnie to opowiadanie jest mistrzostwem.
Jest to opowiadanie utrzymane w całkiem innym tonie, niż CdA, na swój sposób bardziej wymagające; ale mimo całego smutku – cudowne. Cieszę się, że mogłam je przeczytać, i czasem chociaż trochę Ci pomóc.
Ojezu, kończę to, bo się rozklejam, a to naprawdę nie jest w naszym stylu.
Dzięki, Aniu, za to opowiadanie, naprawdę.
Przepraszam, jeśli ten komentarz Cię zawiódł.
Jesteś złym człowiekiem...
OdpowiedzUsuńNa początek przepraszam, że przeczytałam tak późno. Zamieszanie z mieszkaniem i inne kwestie sprawiły, że po prostu zapomniałam (brawa za brak inteligencji...) ale teraz już tu jestem i muszę ci powiedzieć, że cię nienawidzę za to opowiadanie ;;; Ale wszystko po kolei.
Poprzednim razem, gdy pisałam ci komentarz pod CDA, chwaliłam twój język. Muszę zrobić to znowu, inaczej będę poniewierać się w piekle. Masz tak cudowny styl, że powinni uznać to za nielegalne i zamknąć cię za kratkami. Jak to jest, że potrafisz pisać tak subtelnie, ale i wzniosle, dobierając słowa tak, że to fizycznie niemożliwe nie czuć tego, o czym piszesz. Tęsknota Minho i Taemina przeszyła moje serce niczym kula, to naprawdę bolało, czytać o tym. I chociaż powinnam się była spodziewać śmierci Taemina, w końcu to angst, to i tak nie mogę tego przeboleć. Przecież oni dopiero co odkryli, że odwzajemniają uczucie, nawet nie zdążyli się sobą nacieszyć, spędzić że sobą tyle czasu, ile zakochani powinni że sobą spędzić... To jest nie fair. Ale czy życie kiedykolwiek jest fair? Nie jest.
Dorastający emocjonalnie Jonghyun był pięknym widokiem. Tak dla odmiany, wątek JongKey stał się promyczkiem rozświetlającym mrok tej historii. Oni jedni, chociaż na początku niemalże sobie wrodzy (przynajmniej że strony Jjonga) zyskali dzięki chorobie szczęście. Można powiedzieć, że dzięki chorobie, bo gdyby nie ona Jonghyun nigdy nie wysłuchałby tyrad Kibuma na temat wolności. Po prostu opuściłby miasto, nie oglądając się za siebie.
Onew... Jinki jest kolejną postacią tragiczną tej opowieści. Ale jakże dzielną! Wykreowałaś go na osobę, których brak w dzisiejszym świecie. Na kogoś gotowego do poświęcenia się w imię uczucia, nawet nieodwzajemnionego, a także poczucia obowiązku. Jinki jest tutaj cudowny.
Ah, zrobiłaś że mnie papkę emocjonalną... Znowu. Czemu ty potrafisz tak pisać? To jest naprawdę niesprawiedliwe, wiesz? :(
Muszę ci powiedzieć, że ja nigdy nie płaczę, jak coś czytam. No, parę lat temu rozpłakałam się, czytając scenę śmierci Dumbledore'a, ale poza tym nigdy mi się to nie zdarzyło. Do dzisiaj. Swoim cudownym stylem i idealnie dobranym słowami sprawiłaś, że ścisnęło mi się gardło a oko uroniło łzę. Dalej mam trudności z przełykaniem...
Jesteś złym człowiekiem, Shizu. Masz ode mnie wielki szacunek, kłaniam się przed tobą jak muzułmanin przed Mekką, uchylam kapelusz, którego jeszcze nie mam... Naprawdę jestem pełna podziwu.
A teraz przepraszam, idę się powiesić na kaloryferze, utopić pod prysznicem, skończyć z dywanu, a gdzieś w trakcie prób samobójczych usunę bloga, bo przy twoich opowiadaniach moje ffy to śmieci.
Życzę niekończącej się weny i trzymaj kciuki za dalsze opowiadania, które na pewno będę czytać ^^
Ps Wybacz taki skąpy komentarz, ale najzwyczajniej w świecie odebrało mi mowę. Jesteś cudowna i cię nienawidzę ;;; Następnym razem chcę przeczytać coś kochanego, żeby uspokoić zranione serduszko :<
UsuńW końcu zabrałam się za komentarz, och, jak miło odpowiadać na coś po dwóch tygodniach od przeczytania.
OdpowiedzUsuńUwielbiam opowiadania, w których od razu można wczuć się w klimat. Aż mnie samej wydawało się, że jestem w jakimś słonecznym miasteczku, a będąc niedawno w Katowicach zamarzył mi się tramwaj (też nigdy nim nie jechałam, mam nadzieję, że ta zachcianka nie przerodzi się w coś... wiadomo :") ).
Bardzo spodobała mi się postać Key w YP. Jako że jest moim biasem, wymagam zawsze najwięcej od jego postaci x3 Była nietuzinkowa i zaskakująca, a wątek z OnKey wzruszający. Niby pojawił się tak troszkę i dyskretnie, był wyczuwalny.
Z początku nie potrafiłam przyzwyczaić się do twoich rozbudowanych opisów - zapewne po wszystkich felernych opowiadaniach, które miałam przyjemność smakować zanim wpadłam ponownie tutaj. Później jednak z łatwością się do nich przekonałam i nadawały śmiesznej płynności, charakteryzującej właśnie twoją twórczość. Styl nie do pomylenia.
Od początku sądziłam, że ktoś umrze, ale nie w taki sposób! To było lekkie zaskoczenie, ponieważ niczego podobnego nie podejrzewałam. Zakończenie było wręcz okrutne, ponieważ bohaterowie byli prawie u celu...
Jejku ;-; sama żyłam tym dusznym, słonecznym klimatem portowego miasteczka przez cały okres pisania, cieszę się że to nie poszło na marne :3 Postać Key darzę szczególną sympatią, mimo że zaczynając YP nie miałam na niego żadnego ambitnego planu... może właśnie dlatego kocham to, co udało mi się zbudować w trakcie pisania. Wątek Onkey mnie martwił, bałam się że ktoś zhejci za taki mało popularny pairing, ale tak bardzo mi pasował :'3 No i cóż... opisy, eh te moje opisy, ludzie coraz rzadziej tu zaglądają, bo chyba nie odpowiada im taki sposób pisania... "Styl nie do pomylenia." - dziękuję Ci za te słowa ;;;;; *wzruszenie*
UsuńCieszę się pozytywnym odbiorem, choć nie przeczę, zakończenie jest okrutne i mnie też to boli, ale... cóż, tak musiało być *bezradna wobec własnej wyobraźni*
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam~~!
Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz już pisała opowiadań, które się tak kończą, bo będę czytała wszystko co twoje 2min'owe historie. Już dawno tak nie płakałam. To opowiadanie jest cudowne i straszne zarazem. Takie prawdziwe. Będę mieć jeszcze żałobę po tym i postaram się szybko zapomnieć tego genialnego opowiadania, genialnej fabuły. Od dawna nie doświadczyłam tego stanu kiedy chcę czytać, ale nie mogę przez morze łez. Twoje historie poruszają serce i duszę, dają dużo do myślenia. Zaplatają w życie niezauważalnie uzależniając. Nie można się oderwać jak już się zaczęło.
OdpowiedzUsuńDlaczego świat musi być taki niesprawiedliwy?!! Jakby nie zachorował wtedy to by żył. Mam także nadzieję, że Twój Minho nie znajdzie sobie nikogo innego, bo bym go rozszarpała. Z niecierpliwością czekam na twoje następne 2min'y.
Może powinnam od tego zacząć, ale uczucia nie pozwoliły. Kiedyś znalazłam ten blog, i patrzyłam z nadzieją czy ma potencjał, i zdziwiłam się czytając tak wspaniałe opowiadania. Zazwyczaj nie komentuję, wiec raczej nie będę komentowała wszystkich dalszych wytworów, ale może czasami (mam nadzieję). Wiem, że pewnie słyszałaś to wiele razy, ale masz talent. Mogę powiedzieć, że jestem twoją (nie)nową czytelniczką i trzymam kciuki, byś tworzyła jak najwięcej twych dzieł (i że będą to 2min'y, bo innych nie czytam XD, albo OC). Moja wypowiedź pewno jest zagmatwana, ale czytam po nocach, do tego płacz mnie zmęczył, ale to nie ważne. Dobra, koniec. Idę czytać "Sagi".Hwaiting!
Witaj, cieszę się, że Cię widzę~~!
UsuńPowiem szczerze, że początek Twojego pierwszego zdania nieco mnie zmroził ("Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz już pisała opowiadań"), ale potem doczytałam resztę xD
Cudowne i straszne zarazem, hm, myślę, że to dobre słowa na określenie YP. Faktycznie to opowiadanie jest pełne głębszych myśli, cieszę się, że to doceniasz ^^ Cóż... niełatwo jest wymazać taką historię z pamięci, przynajmniej w moim przypadku (jak myślisz, o czym myślę, ilekroć zobaczę kolorowego motyla, przelatującego mi tuż przed nosem? ;;;). Ten dziwny ból, ta dziwna duma zostaną we mnie na długi czas, jeśli nie na zawsze.
YP to opowiadanie, które było moją długą i trudną drogą przez wątpliwości, przez mieszankę uczuć, przez zadziwienie własną ambicją i tym, że mimo trudności wymyślona przeze mnie historia wybrzmiała w pełni, z czego jestem dumna.
Dziękuję za ten podbudowujący komentarz, do napisania~~! <3
Obecnie siedzę zaryczana jak jeszcze nigdy przedtem a ręce wciąż mi drżą. Z jednej strony mam wrażenie że chcę bardzo dużo powiedzieć, a z drugiej nie wiem co konkretnie miałoby to być.
OdpowiedzUsuńBardzo długo zajęło mi czytanie YP. Pamiętam jak napisałaś że jest to "angst nad angstami" i z jednej strony trochę się tego obawiałam, bo wiem jak czasem na takie teksty reaguje (czytaj deprecha i dół emocjonalny głębokości Rowu Mariańskiego xD). Czytałam po pół rozdziału czasem cały i tak jakoś to zostawiałam. Dzisiaj jednak nadeszło jakieś dziwne apogeum wszystkich moich obaw i zmartwień, które coraz bardziej dają mi się we znaki, a ja jako że mam ferie i siedząc bezczynnie doprowadzam siebie do jeszcze większego szaleństwa, wpadłam na genialny pomysł skończenia YP. Czas najwyższy XDDD.
Pamiętam jak pierwszy raz przeczytałam fragment Dżumy który zacytowałaś. Wtedy nie wiedziałam jeszcze o co mogło chodzić, ale wiedziałam jak skończy się powieść. Dopiero z czasem znając co nieco jej treść spojrzałam na to nieco szerzej.
"Ciekawe kto umrze oprócz Taemina". Takie zdanie gdzieś w podświadomości tkwiło mi przez cały czas, a ja widziałam jak z każdym słowem coraz bardziej zżywam się z postacią przez co coraz trudniej będzie mi się z nią rozstać. Oczami wyobraźni widziałam jak gasną kocie oczy Króla Ulicy, albo pełne miłości tęczówki Minho i coś mnie ściskało za serce. Poznałam już nieco Twój styl pisania i wiedziałam, że to wcale nie polepszy mojego stanu.
Przez moment pomyślałam, że tak jak tobie szło pisanie tego ff tak samo mi z czytaniem xD
Nie mam zielonego pojęcia nad czym mogłabym się tutaj rozwodzić. Mam wrażenie, że po przeczytaniu tego coś się zmieniło, ale nie jestem pewna co. Zauważyłam, że bohaterowie bardzo często patrzą w niebo. Gdy Kibum spytał o ulubiony fragment nieba utożsamiałam się w pełni swoją dezorientacją z Jonghyunem XD ale gdy dalej zaczął opowiadać, wręcz zwaliło mnie z nóg to jaki to ma ogromny sens. Zadałam sobie wtedy pytanie dlaczego ludzie nie patrzą w niebo. Nie patrzą nawet w górę, o tym sama już się przekonałam xD Moim ulubionym fragmentem nieba było zawsze to usiane gwizdami (bardzo obszerny ten mój fragment XD), ale teraz chyba nawet nie będę potrafiła wybrać XD Ostatnio przestałam patrzeć w niebo, ale najwidoczniej przypomniałaś mi o tej niezwykle ważnej (przynajmniej dla mnie) czynności.
Ostatnią myślą Taemina było "chciałbym przejechać się tramwajem". Od razu przed oczami stanęła mi wizja tego zmierzającego w stronę krematorium. Miałam ochotę aż zaśmiać się gorzko gdy Minho o tym wspominał ;;
To jak kładł kwiaty na torach, to jak przewracał kartki taeminowego notesu... czułam żywą pustkę, która nie chciała dać mi spokoju podobnie jak dla Minho.
Tak sobie teraz myślę, że to w sumie smutne, że niektórzy nie rozumieją tej lub podobnych historii. Na pewno zmusza ona do refleksji. Tylko dla mnie wciąż pozostaje jeszcze zagadką jakie wnioski z niej wyciągnę. Wiem na pewno, że jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci, a każdy widok motyla skutecznie mi o niej w razie zapomnienia przypomni.
Przeraża mnie. Naprawdę przeraża mnie ostatnio jaki skutek może nieść za sobą śmierć najbliższych. Ale to nieuchronne, prawda?
Chyba czas najwyższy żebym przestała pisać. Naprawdę mój obecny stan nie jest najlepszy a moje filozofowanie w komentarzu tylko mnie o tym alarmuje XD Że też będziesz musiała czytać ten bełkot... /chowa się zawstydzona pod kołdrą i trzema kocami/ Nie miej jednak, chcę podziękować Ci znów za kolejną historię, tym razem jednak niosącą coś więcej niż tylko zabawę i sielankowe spędzenie czasu. Mam wrażenie, że to coś więcej jakkolwiek oficjalnie, poważnie czy nawet śmiesznie brzmi. Dziękuję <3 Nawet jeśli nie wiesz co się teraz we mnie dzieje. Chyba nawet ja tego do końca nie wiem. No ale XD Do napisania.
Mika~