- …pan Choi naprawdę
po uszy się zakochał… - mruknąłem po raz milionowy, jednocześnie drapiąc się po
głowie w zadumie.
- Mówiłeś coś? – Głos Taemina tuż przy moim uchu sprawił, że
wzdrygnąłem się, gwałtownie usiłując wrócić myślami do rzeczywistości. Moje
mamrotanie pod nosem z pewnością wyglądało co najmniej niepokojąco, nic więc
dziwnego, że Lee patrzył na mnie z uniesionymi brwiami. Miałem tylko nadzieję,
że nie zrozumiał nic z tego bełkotu, bo ostatnimi czasy zupełnie już nie
panowałem nad tym co myślę i mówię. Słowa Key wciąż krążyły mi po umyśle,
wypalając wszelkie inne sprawy, zajmując naczelne miejsce pośród dość
wątpliwych rozważań dotyczących mojego stanu psychicznego.
Niepewnie uniosłem wzrok, jakby w kolejnej brawurowej próbie
zmierzenia się z moim problemem. Taemin w dalszym ciągu przewiercał mnie
badawczym spojrzeniem, pod którym nie byłem w stanie zrobić nic innego, jak
głośno przełknąć ślinę.
- No co ty, stresujesz się? – zapytał łagodnym tonem, a ja
potrzebowałem dłuższej chwili, zanim zrozumiałem, że mówi o balu, który miał
się odbyć za niespełna godzinę. W tamtym momencie doznałem przemożnej ochoty
wybuchnięcia gromkim śmiechem. Ten cały bal był niczym, w porównaniu z
dręczącym mnie problemem. Nie mogłem już nawet zaprzeczać, moje serce zbyt
dobitnie przeganiało każdą próbę negacji, nieustępliwie bijąc zbyt szybko,
ilekroć para migdałowych oczu raczyła na mnie spojrzeć.
- Nie… - odparłem krótko, niepewny cóż więcej mógłbym na ten
temat powiedzieć. Cały ten bal wydawał mi się być jedną wielką abstrakcją.
Miałem dużo ważniejsze sprawy na głowie, sprawy których nie zdążyłem poukładać
mimo upływu czasu, które teraz nie pozwalały mi normalnie funkcjonować w
pobliżu Taemina, już nie mówiąc o perspektywie wspólnego tańca podczas wielkiej
imprezy.
- Więc zabierz stąd łaskawie swoje cztery litery, bo
siedzisz na mojej rękawiczce – rzucił zgryźliwie Taemin, a ja uciekłem przed
jego zmarszczonymi gniewnie brwiami w najciemniejszy kąt pokoju, speszony do
granic możliwości. W normalnych okolicznościach pewnie jakoś bym mu się
odgryzł, ale w obecnym stanie nie byłem zdolny do patrzenia mu w oczy dłużej,
niż przez parę sekund. Dlatego też przycupnąłem na jakimś chwiejnym stołku, i
począłem udawać, że z wielkim zainteresowaniem przeglądam rzucone w kąt gazety,
które, sądząc po datach w nagłówkach, leżały tam już od dłuższego czasu.
- Idę się przebrać – mruknął mój towarzysz, a ja kątem oka
odprowadziłem jego drobną sylwetkę ku drzwiom sypialni. Gwałtownie i stanowczo
zdusiłem w sobie nagłą potrzebę zwizualizowania sobie przebierającego się
Taemina, bo taki obrazek z pewnością nie okazałby się pomocny w drodze po
zdrowy rozsądek. Zamiast tego znów spojrzałem w okno, myślami w dalszym ciągu
błądząc, gubiąc się w nich, plątając jak w sieci rybackie.
Nie miałem pojęcia skąd Kibum wiedział, że Sagi to jedno
wielkie oszustwo, ale z jego słów wynikało, że zorientował się niemal od razu.
Nasunął mi się na myśl błahy wniosek, że wobec tego mój przyjaciel sam mógłby
ubiegać się o posadę aktora, biorąc pod uwagę, że wykiwał zarówno mnie, jak i
Taemina, do tego zręcznie prowadząc grę o zazdrość, przez którą do reszty mnie
w tym wszystkim pogrążył. Nie mam pojęcia co chciał w ten sposób osiągnąć, ale
swoją prostolinijnością tak cholernie namieszał mi w głowie, że od paru dni nie
byłem w stanie spokojnie zmrużyć oka.
„…pan Choi naprawdę po
uszy się zakochał…” – Rozbrzmiewało mi raz po raz w uszach, a ja zadawałem
sobie pytanie – w kim? W Sagi? W Taeminie? Czy może w obu naraz? Nie byłem
pewien czy ten podział miał jeszcze jakikolwiek sens.
- Gotowe. – Chłopak wkroczył do salonu przyozdobiony
najwykwintniejszą z czerwieni. Pełne, wymalowane szminką usta wykrzywił w
cwaniackim uśmiechu, od którego zrobiło mi się gorąco. Prawda była jasna i
oczywista. Lee Taemin czarował mnie całym sobą, niezależnie od stroju i
okoliczności. Był to wniosek, z którym zamierzałem zmierzyć się jeszcze tej
nocy.
- Pozwoli pani? – zapytałem, podchodząc do mojego towarzysza
i nadstawiając ramienia, w duchu modląc się, żeby nie zauważył mojego
niecodziennego zdenerwowania. On jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym
złapał oferowane sobie ramię. Zagryzłem od wewnątrz własną wargę, czując go
znów tak blisko siebie, ale nie dałem tego po sobie poznać, i poprowadziłem
naszą dwójkę ku ciemniejącemu wieczorowi. Naprzeciw rzuconemu mi przez serce
wyzwaniu.
~*~
Sala balowa czarowała najintensywniejszymi odcieniami
czerwieni, przystrojonej wszechobecnym złotem. Przepych tego miejsca zdawał się
wylewać z każdego najdrobniejszego elementu, od rzeźbionych krzeseł, stojących
pod obitymi draperią ścianami, przez lśniące marmury zapełnionego przez ludzi
parkietu, aż po srebrne łyżeczki, podzwaniające na stołach. Bogactwo i pychę
gospodarza dało się wyczuć na każdym kroku, jakby cała ta impreza była
stworzona jedynie w celu pokazania reszcie świata, że tak oto bawi się elita.
Mimo tej przytłaczającej i godzącej w moją dumę świadomości, nie byłem w stanie
zanegować istnienia pewnej szczypty magii gdzieś w tym ciężkim od blasku
powietrzu. Misterna kompozycja płynącej nieprzerwanym strumieniem muzyki,
splecionej z dawanymi przez kryształowy żyrandol smugami złotego światła,
sprawiała, że z piersi raz po raz wyrywały się westchnienia zachwytu. A może po
prostu szukałem pretekstu dla szybciej bijącego serca? Może tak naprawdę jedyny
wyjątkowy i wartościowy element tej plugawej imprezy to klejnot uśmiechu,
zdobiący usta stojącej obok mnie osoby? Osoby, która właśnie mierzyła mnie
gniewnym spojrzeniem.
- Ludzie się o ciebie potykają, patałachu – warknął Taemin,
spoglądając na mnie karcąco. Gwałtownie zamrugałem powiekami, i pospiesznie
usunąłem się z przejścia. Kilkoro przechodzących obok gości obrzuciło nas
oceniającymi spojrzeniami, po czym zniknęło w mozaice barwnych ubrań,
malujących zimny marmur parkietu. Wzrok gubił się między kolejnymi wirującymi
sukniami, nad którymi muzyka zdawała się mieć władanie, niczym wiatr nad zawieszonymi
w oknie firankami.
- Piękne. – Dziwnie łagodny głos mojego partnera zawibrował
mi w uchu. Oderwałem wzrok od sali balowej, i spojrzałem na Taemina uważnie. Ja
sam padłem ofiarą specyficznego czaru tego miejsca, ale on wyglądał na totalnie
zafascynowanego wszystkim, co go otaczało. Nawet jeśli jego twarz pozostawała
zamknięta w srogim wyrazie, to migotanie oczu nadawało rysom dziecinny odcień
niewinności. Uniosłem brwi, zaskoczony własnymi spostrzeżeniami. Taemin mógł
udawać niewzruszonego, ale głębia jego spojrzenia dała mi nadzieję, że być może
to odpowiednie miejsce, odpowiedni czas na zmierzenie się z rzeczywistością.
Przełknąłem ślinę, na tę myśl, ale nie chciałem dać sobie czasu na odwrót.
- Mogę? – zapytałem, kłaniając się przed nim, i wyciągając
jedną dłoń. Taemin zmarszczył brwi.
- Nie przyszliśmy tu się wygłupiać… - mruknął hardo, ale
jego głos zadrżał niepewnie, bo oczy znów uciekły ku parkietowi, który zdawał
się go wołać, wzywać do niezaznanej wcześniej, beztroskiej zabawy.
- Daj spokój, przecież nic się nie stanie, jeśli chwilę
potańczymy – odparłem, przywdziewając lekki ton, choć w rzeczywistości było mi
niezwykle ciężko stać w miejscu z wyciągniętą wyczekująco ręką. O wiele
bardziej wolałem odwrócić się na pięcie i uciec od własnych uczuć, zostawić je
na tej sali, i nigdy po nie nie wracać. Dobrze jednak wiedziałem, że to
niemożliwe.
„…pan Choi naprawdę po uszy się zakochał…” – W
pamięci znów rozległy się sądne słowa, a ich wyraz zdawał się potęgować z
każdym kolejnym współdzielonym spojrzeniem. Taemin wahał się jeszcze przez
chwilę, wzrokiem na zmianę wodząc po sali, w poszukiwaniu celu naszej misji, i
zerkając na moją czekającą dłoń. Cała nieskończoność muzycznych tonów przepłynęła
tuż obok mnie, zanim chłopak uśmiechnął się i chwycił mnie za rękę, pozwalając
się zaprowadzić na parkiet.
Nie miałem planu działania. W duchu rozpocząłem nie wiadomo
którą z kolei listę przekleństw pod adresem pewnego zbyt prostolinijnego
człowieka, który obnażył mnie ze wszelkich barier utkanych z pozorów. Myślałem,
że być może wyimaginowane ciskanie wyzwisk w Kibuma pomoże mi się skupić, ale
ten wewnętrzny monolog ucichł, rozpadł się w momencie, w którym spojrzałem
Taeminowi w oczy.
Były jasne, jak nigdy dotąd. Chciałem myśleć, że to jedynie
kwestia nastrojowego oświetlenia. Na nic jednak zdawało się takie tłumaczenie,
w starciu z tym niepowtarzalnym blaskiem przeważnie ciemnych tęczówek. W ich
migdałowych ramach czekolada zdawała się topić ze złotem, tworząc
niepowtarzalną mieszankę, najczystszą formę szczerej radości. Taemin cieszył
się, że znów tańczy, a jego bezdźwięczna celebracja ponownego spotkania z nową
pasją była dla mnie najpiękniejszym widokiem, jakiego w życiu doświadczyłem. Z
fascynacją obserwowałem, jak kolejne dźwięki przekuwają ten wiecznie kpiący
uśmiech, czyniąc z niego oznakę entuzjazmu, podziwiałem jak kolejne ruchy
zamykają w sobie wrodzoną grację. Taemin tańczył całym sobą, a ja przez moment
nie dłuższy niż ten wspólny walc, pragnąłem na zawsze podtrzymać w jego oczach
ów czekoladowo-złoty kolor, który stał się najcenniejszą ozdobą wieczora, swoim
pięknem przewyższając drogie kolie noszone na szyjach zgromadzonych tu dam.
„…pan Choi naprawdę po
uszy się zakochał…” – Odezwał się głos w mojej głowie, niczym komunikat,
mający na celu przypomnienie, w jakim celu rozpocząłem ten taniec. A ja w
dalszym ciągu pozostawałem zbyt bezradny, wobec tłukącego się w piersi chaosu.
Czy Key naprawdę dostrzegł we mnie to absurdalne uczucie? Czy może po prostu
znów się ze mnie naigrywał? Czy to w ogóle miało jakiś sens? Nie znałem
odpowiedzi na żadne z tych pytań, a jak na złość, w mojej głowie rodziło się
ich coraz więcej, atakując niczym chmara ptactwa, kalecząc dziobami, zadając
ból, którego nie powinno we mnie być. Bliskość Sagi ciążyła mi niemiłosiernie,
od lśniącego materiału sukni, przez odurzający zapach perfum, aż po porażająco
czerwone usta. Po raz pierwszy te dobrze znane elementy, wydały mi się aż tak
nie na miejscu, jakby w ogóle nie miały racji bytu. Chciałem znów zobaczyć
naturalną bladość policzków, znów dotknąć ukrytych pod rękawiczkami dłoni. Z
przerażeniem uświadomiłem sobie, że jedyny pretekst, jakim przez ten cały czas
tłumaczyłem moje niecodzienne reakcje na bliskość owej osoby, stał się zupełnie
bezużyteczny, bo nie chciałem już więcej patrzeć na piękną Sagi. Stała się ona
dla mnie fałszem i ułudą. Maską, kryjącą Lee Taemina, chłopaka, który nadał
mojemu życiu niezrozumiałego tempa.
„…pan Choi naprawdę po
uszy się zakochał…” – Zawyrokowała znów jakaś nad wyraz odważna część
mojego umysłu, która dla większej wiarygodności przywdziała głos mojego
przyjaciela. Zacisnąłem zęby, coraz bliższy poddania się temu przesadnie
władczemu zdaniu, nie dającemu mi spokoju ani na sekundę. Świat wokół wirował,
sala i goście mimowolnie utworzyli jedyną w swoim rodzaju, barwną mozaikę, na
tle której tylko jedna osoba pozostała absurdalnie wyraźna, boleśnie jaśniejąca.
- Wiesz, że masz wybitnie idiotyczną minę? – zapytał Taemin,
a czerwone wargi rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu, który mimo wszystko nie
zawładnął oczami, wciąż iskrzącymi się tak rzadką sympatią do całego otoczenia.
- Chodźmy się trochę przewietrzyć – odparłem, nie do końca
świadom swoich czynów. Nie byłem pewien, czy zniosę jeszcze choć chwilę tak
bliskiego kontaktu. Być może miałem nadzieję, że wraz z opuszczeniem sali,
pryśnie też czar. Na próżno.
Podbiegłszy do zdobnej, obrośniętej bluszczem barierki tarasu,
Taemin przechylił się nieco wprzód, wzrokiem badając ciągnące się w dole
ogrody. Poszedłem w jego ślady, stając tuż obok, jednocześnie z ulgą przyjmując
chłód nocnego powietrza na twarzy. Przymknąłem oczy, usiłując nieco się
uspokoić. Nie patrzyłem na Taemina, jakby samo to miało przywrócić światu jego
dawne, spokojne, wręcz nudne tempo. Tylko moja ręka zadawała się w dalszym
ciągu być świadoma bliskiej obecności odzianej w czerwony materiał dłoni,
zaciskającej się na rzeźbionej balustradzie.
- Oho, czyżby pan Choi zmęczył się tym krótkim tańcem? –
zapytał Taemin szyderczym tonem. Na dźwięk jego głosu mimowolnie drgnąłem, ale
udało mi się nie otwierać oczu, jakby w dalszym ciągu łudząc się, że swoją
majaczącą część umysłu pozostawiłem w jaśniejącej sali, której strojność
stróżką złotego światła wpadała przez otwarte drzwi tarasu, subtelnie mieszając
się ze srebrem księżyca. W rzeczywistości po prostu bałem się, do czego będę
zdolny, jeśli po uniesieniu powiek te migdałowe tęczówki w dalszym ciągu będą tak
hipnotyzujące, jak jeszcze kilka minut wcześniej. Zapadła dziwna cisza, po
brzegi wypełniona odgłosami toczącej się za ścianami zabawy.
W końcu, zebrawszy się na odwagę, otworzyłem oczy.
Taemin opierał się o barierkę, a jego rysy barwiły się
blaskiem księżyca. W tym nocnym świetle czerwień ust odznaczała się dziwnie,
nadając twarzy niewłaściwy wyraz. Miałem przemożną ochotę zetrzeć szminkę
materiałem własnego rękawa, raz na zawsze pozbyć się tej dziwnej sztuczności, z
którą kojarzyło mi się istnieje Sagi. Taemin zmarszczył brwi, a nieobecność
bijąca z jego spojrzenia utwierdziła mnie w przekonaniu, że znów odpłynął
myślami na nieodkryte przede mną wody. Właśnie to chwilowe roztargnienie z jego
strony stało się moją odwagą.
- Taemin… - zacząłem, ale nie było mi dane skończyć. Chłopak
uciszył mnie palcem odzianej w rękawiczkę dłoni. Zesztywniałem, czując dotyk na
własnych ustach, ale Taemin zdawał się być zbyt pochłonięty własnymi myślami,
żeby to zauważyć. W końcu oderwał wzrok od rozciągającego się pod nami widoku,
i spojrzał na mnie dziwnie.
- Pamiętasz, jak kiedyś pytałeś mnie, jakie jest moje
marzenie? – Jego słowa były niemal tak samo zaskakujące, jak miękki ton, którym
je wypowiedział. Nie śmiałem w żaden sposób mu przerywać, więc po prostu skinąłem
nieznacznie głową. Taemin oderwał palec od moich ust, na powrót ściskając mocno
barierkę. Cała jego postawa wyrażała niecodzienne wahanie, jakby słowa, które
krążyły mu po głowie, były dlań zbyt obce, bądź zbyt niepasujące do jego
dotychczasowego sposobu postrzegania świata. W końcu chłopak uśmiechnął się
nieznacznie, kierując spojrzenie na rozgwieżdżone niebo. – Wciąż szukam –
stwierdził, sprawiając wrażenie, jakby usiłował przeczesać spojrzeniem cały
granat nad swoją głową. – Szukam mojego własnego marzenia – dodał zaskakująco
poważnym tonem. – Obym kiedyś je znalazł…
- Taemin… - odezwałem się znów, ale tym razem chłopak
zaśmiał się cicho, wskazując dłonią na uchylone drzwi do sali balowej.
- Słyszysz tę piosenkę? – zapytał. Jego głos miał w sobie
dziwną mieszankę zachwytu i gorzkości. – Taesun hyung zwykł nucić mi ją, kiedy
nie mogłem zasnąć, wiele, wiele lat temu… - Taemin gwałtownym ruchem odepchnął
się od barierki, i zaczął tańczyć do przytłumionej przez grubość murów melodii.
Obserwowałem to z rosnącą dezorientacją. Jego zachowanie było jednocześnie
fascynujące i przerażające, jakby naraz wpadł w jakiś trans. – Czy to nie
zabawne, że słyszę ją w dzień, w który przyszedłem się zemścić? – rzucił
pytanie w pustkę księżycowego wieczora. Było coś szalonego w tych słowach.
Rozmigotane gorączkowo oczy Taemina sprawiły, że miałem ochotę złapać go za
ramiona i mocno nim potrząsnąć. – Chodź, Minho, zatańcz ze mną! Świętujmy
rychłe zwycięstwo! – zawołał chłopak, obracając się wokół własnej osi. Zdobiąca
go czerwień naraz nadała całej jego postaci diabelskiej aury. Miałem ochotę
natychmiast się jej pozbyć, tak samo, jak zbyt intensywnej, czerwonej szminki.
- Taemin, muszę ci coś powiedzieć – odezwałem się stanowczym
tonem, podchodząc do tańczącego chłopaka.
- Później. Teraz musimy obmyślić plan – odparł, nie
zatrzymując się ani na chwilę i nie zaszczycając mnie choćby jednym
spojrzeniem.
- Ale… - Złapałem Taemina za nadgarstek, zmuszając go do
zaprzestania tańczenia, i spojrzenia mi w oczy. W jego tęczówkach nie znalazłem
już jednak tego czekoladowego złota, które lśniło w nich jeszcze kilkanaście
minut wcześniej. Zastąpiły je zimne, mściwe iskry, których wolałbym nigdy w
życiu nie widzieć.
- Panie Choi, czas na działanie – oznajmił chłopak,
przybierając rzeczowy ton, podszyty jednak nutą sarkazmu. Spojrzał znacząco na
moją zaciśniętą wokół jego nadgarstka dłoń. Puściłem go, choć obłąkańcza aura
zdawała się w dalszym ciągu wisieć w powietrzu, jedynie z wierzchu zamalowana
spokojnym spojrzeniem. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że mania zemsty w
tak wielkim stopniu zawładnęła umysłem Taemina. Nie byłem nawet pewien, czy on
sam zdawał sobie z tego sprawę. Zacisnąłem rękę w pięść, bojąc się jego
kolejnych słów. – Dobrze wiesz, co to znaczy. Musisz zająć się Sodam…
- Nie jestem pewien, czy to dobre rozwiązanie – wszedłem mu
w słowo, mając jeszcze nadzieję, na zwrócenie całej tej akcji na sensowne tory.
Taemin zmarszczył brwi gniewnie, najwyraźniej niezadowolony z mojego nagłego
oporu. – Przecież ona nie jest niczemu winna… Nie widzę powodu, żeby ją
krzywdzić…
- Niewinna? – Taemin zaśmiał się gorzko, smakując w ustach
brzmienie tego dziwnie obcego słowa. Zaraz jednak znów spoważniał, a jego rysy
zdawały się ciemnieć pod wpływem kotłujących się w głowie myśli. – Nie ma ludzi
niewinnych. Ta kobieta jest nie lepsza od swojego brata – oznajmił pewnym
tonem, dając mi tym samym znak, że wie więcej ode mnie. Ta nieprecyzyjna
wiadomość nie zmieniła jednak mojego zdania na temat całej tej wyprawy, w
której w ogóle nie powinienem był brać udziału.
- Mimo wszystko, uważam że… - Moja wypowiedź została
zagłuszona przez burzę oklasków, która przetoczyła się po sali balowej, w
odpowiedzi na zakończoną piosenkę. Taemin spojrzał nerwowo w kierunku drzwi, po
czym wrócił wzrokiem ku mnie, ze zniecierpliwieniem trącając mnie w pierś.
- Dość tych pogaduszek, panie Choi. Zajmiesz się Sodam,
podczas gdy ja zajmę się Jonghyunem. Być może uda mi się dowiedzieć czegoś o
waszym konfli…
- Zajmiesz się Jonghyunem? – przerwałem mu, naraz okropnie podenerwowany.
– Co przez to rozumiesz? – Taemin uniósł brwi, widząc moją gwałtowną reakcję.
- No wiesz, tu uśmiech, tam subtelny dotyk… Znasz moje
metody… - odparł lekkim tonem, który tylko dodatkowo mnie rozjuszył.
- Twoje metody? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie to
niebezpieczne?! – krzyknąłem, już zupełnie nad sobą nie panując. Miałem dość
tego obłędu. Jedyne, o czym marzyłem, to złapać Taemina za rękę i uciec z nim
gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie zapomniałby o własnych chorych pomysłach.
- Niebezpieczne? – Chłopak uniósł jedną brew do góry, jakby
nie do końca pewien, jak zareagować na mój wybuch.
- Nie pozwolę ci na coś takiego - oznajmiłem, oddychając ciężko, usiłując
zamienić wzburzenie na zimną stanowczość. Mogłem mieć jedynie nikłą nadzieję,
że moje słowa w jakimś stopniu wstrząsną Taeminem, na tyle, żeby zmienić jego
punkt widzenia. Na próżno.
- Nie pozwolisz? Kim jesteś, żeby mi czegokolwiek zabraniać,
co?! – zezłościł się, najwyraźniej nieskory do przyjęcia moich
argumentów.
- Jestem twoim partnerem
– odparłem, z opóźnieniem orientując się, jak dwuznacznie brzmią te słowa w
kontekście stanu mojego serca. Miałem nadzieję, że Taemin nie odczyta z mojej
twarzy tych wszystkich myśli, które przemknęły mi przez głowę. Chwila szoku
minęła jednak dość szybko, a czerwone wargi znów wykrzywił nieprzyjemny
uśmiech.
- No proszę, panie Choi, kto by się tego spodziewał? –
odezwał się przesiąkniętym ironią tonem. Wyciągnął odzianą w rękawiczkę dłoń i
zatopił palce w moich włosach, tą jakkolwiek okrutną pieszczotą wywołując
ciarki na moich plecach. – Czyżby za bardzo się pan wczuł w swoją rolę? – Jego
słowa zabolały mnie bardziej, niż mógłbym się tego spodziewać. Zacisnąłem rękę
w pięść, usiłując podejść do tego ze spokojem. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie
sprawy, jak wiele te słowa znaczyły w kontekście mojego nowo odkrytego uczucia.
– Czyżby za bardzo uwierzył pan w iluzję własnego planu? – Gwałtownie uniosłem
spojrzenie, szukając w oczach Taemina choć krztyny czegoś innego, niż irytująca
złośliwość. Kilkoma kąśliwymi uwagami obrócił cały mój plan wyznania w nic nie
znaczący, wybitnie okrutny żart. Czy to możliwe, że nieświadomie miał rację?
Może nabrałem się na nasz mały teatrzyk, zbyt mocno wierząc we własną rolę,
którą chciałem odegrać jak najlepiej? Może te bezsenne noce i zaszczepione mi
przez Kibuma słowa nic tak naprawdę nie znaczyły? W tamtym momencie z całego
serca chciałem wierzyć w taką wersję zdarzeń. Ale to nie tłumaczyło faktu, że
miałem ochotę pozbyć się tej cholernej Sagi raz na zawsze, w jej istnieniu upatrując
źródła moich nieszczęść.
- Masz rację – powiedziałem zaskakująco spokojnym tonem,
pozwalając znaczeniu tych słów zaciążyć w dzielącej nas przestrzeni. Oczy
Taemina rozszerzyły się ze zdziwienia, a jego chwilowy szok uznałem za jedyną
szansę na wyrzucenie z siebie reszty tego bezsensu, który rósł w głębi serca od
wielu tygodni. – Szczerze mówiąc…
Skrzypnięcie drzwi.
Błysk światła. Muzyka. Czyjeś głosy. Gwałtowne szarpnięcie w dół.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że mój umysł nie nadążył
za rozwojem sytuacji, zbyt zdezorientowany tym, co nastąpiło chwilę potem.
Ramiona oplatające
moją szyję. Ciepło oddechu. Smak zbyt czerwonych ust.
Moje ciało ogarnęło szaleństwo zmysłów. Nie wiedziałem co
się działo, ani co jeszcze miało się zdarzyć, ale chciałem zatrzymać ten
moment, który mógłby stać się dla mnie nową wersją wieczności.
Głosy. Skrzypnięcie
drzwi. Półmrok. Pustka.
Otworzyłem oczy, zdezorientowany. Taemin już zdążył się ode
mnie odsunąć, dłonią nerwowo wodząc wokół własnych ust, starając się poprawić
nieco rozmazaną szminkę.
- Co… - zacząłem, ale wtedy chłopak uniósł wzrok. Jego
spojrzenie totalnie mnie zmroziło. Mógłbym przysiąc, że przez ułamek sekundy
dostrzegłem w tych migdałowych oczach błysk paniki, zupełną dezorientację, zagubienie
przewyższające nawet to, w którym ja sam się znajdowałem. Zaraz jednak owo
chwilowe wrażenie zniknęło bezpowrotnie, zastąpione zimnym wykrzywieniem ust.
Ust, które jeszcze parę sekund wcześniej znalazły się tak blisko moich
własnych.
- Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, musiałem zmylić
przypadkowych świadków naszej narady – oznajmił nieco jadowicie, jakby próbując
mnie ukarać za to zbyt szybko bijące serce, którego przecież nie mógł zobaczyć,
ani usłyszeć. Które pozostawało ciężkim brzemieniem w głębi mojej piersi. Nie
byłem pewien, czy dobrze wiedział o moich uczuciach i najzwyczajniej w świecie
się z nich naigrywał, czy też robił to wszystko nieświadomie. W tamtym momencie
chciałem raz na zawsze wyjaśnić tę sprawę. Pozbyć się narastającego z każdym
dniem balastu, który utrudniał bicie mojego serca. Taemin nie dał mi jednak
takiej szansy.
- Do dzieła – powiedział, obrzucając mnie ostatnim nieodgadnionym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i wkroczył w złotą
smugę światła, majaczącą na tarasowych płytkach.
Dopiero kiedy ostatnia fałda sukienki Sagi zniknęła za
drzwiami, poczułem jak opuszczają mnie siły, i musiałem wesprzeć się na
balustradzie, żeby nie upaść. Miliony sprzecznych myśli i uczuć atakowały mnie
z nieznaną mi wcześniej zawziętością, a cały ten chaos zdawał się kumulować na
wciąż mrowiących, wciąż pamiętających dotyk ustach. Sprawy wymknęły mi się spod
kontroli tak szybko, tak łatwo, że równie dobrze mogłem przyznać, że nigdy nie
miałem nad nimi władzy.
Przeczesałem włosy palcami, żałując, że nie mam możliwości
opłukania ust. Ten mrowiący dotyk zdawał się mnie palić, nawet jeśli
jednocześnie przyprawiał o szybsze bicie serca. Nie miałem jednak czasu na
uporanie się z tymi mdlącymi, trudnymi do nazwania uczuciami. Dobrze
wiedziałem, że Taemin poszedł „zająć się” Kim Jonghyunem. Wolałem nawet sobie
nie wyobrażać, co się stanie, jeśli ten okrutny człowiek rozpozna w Sagi brata
Taesuna. Nie miałem pojęcia skąd Taeminowi przyszedł do głowy tak idiotyczny
pomysł, nie wiedziałem też, dlaczego się na to wszystko zgodziłem. Ta
świadomość docierała do mnie z okrutnym opóźnieniem, bo wcześniej chyba zbyt
mocno wierzyłem tę lekkość i beztroskę, która niezmiennie kojarzyła mi się z
moim partnerem.
Wzdrygnąłem się na dźwięk słowa „partner” w moim własnym
umyśle, ale zacisnąłem dłonie w pięści, wiedząc, że nie mam czasu na
roztrząsanie moich relacji z Taeminem. Zaczerpnąłem ostatni otrzeźwiający haust
powietrza, i ruszyłem w kierunku nagle dziwnie złowrogich drzwi.
Stanąwszy w progu sali balowej, skrzywiłem się nieznacznie,
odkrywając, że magia, którą wcześniej dostrzegałem, zniknęła bez śladu,
zastąpiona wszechobecną wrogością. Czar, którego ofiarą padłem jeszcze pół
godziny temu, nie miał racji bytu, kiedy w pobliżu nie było jej źródła.
Potrząsnąłem głową. Nie mogłem teraz analizować moich
nasiąkniętych beznadzieją i skazanych na porażkę uczuć. Tych samych uczuć,
które chwilę wcześniej kwitły na tym parkiecie, a które tak bezzasadnie zostały
zdeptane. Musiałem za wszelką cenę wziąć się w garść, przynajmniej do czasu, aż
Taemin będzie bezpieczny. Nigdzie jednak nie mogłem dostrzec jego drobnej,
przyozdobionej czerwienią sylwetki. Ani pośród wirujących par, ani w pobliżu
zastawionego przekąskami stołu. Przełknąłem nerwowo ślinę, zły na samego
siebie. Jak mogłem pozwolić mu zniknąć w tym tłumie, wypuścić go z rąk, prosto
w ramiona tego zbira?
Przeczesując spojrzeniem każdy kąt sali, raz po raz
natrafiałem na twarze otaczających mnie, obcych ludzi. Każda z nich zdawała się
łypać na mnie wrogo, nieprzyjaźnie. Pary tańczyły irytująco żywiołowy taniec, a
złote światło barwiło ich rysy na kpiące odcienie czerwieni, która stała się
dusząca, trudna do zniesienia. Cały ten przepych palił mnie w oczy, nadając
każdemu elementowi otoczenia powłokę sztuczności. Przyozdabiając każdy uśmiech
o nieszczerość. Gubiłem się w natłoku migających mi przed oczami twarzy, nie
mogąc znaleźć pośród nich tej jedynej znajomej, tej której szukałem. Czułem się
jak na balu maskowym, każda przewijająca mi się przed oczami osoba zdawała się
być jego aktywnym uczestnikiem, tylko ja pozostawałem bez osłony, niczym bez
broni przeciwko światu. Naraz pojawiła się w mojej głowie paraliżująca myśl, że
nawet, gdybym znalazł Taemina pośród tej setki obcych spojrzeń, to na jego twarzy
również zobaczyłbym maskę, nieznośną ozdobę, która odgrodzi mnie od jego myśli.
Od nienarodzonych jeszcze marzeń. Taka perspektywa odcisnęła się lodowym piętnem
na moim spanikowanym sercu.
Wodząc rozgorączkowanym spojrzeniem po otaczającym mnie
tłumie, zupełnie przegapiłem moment, kiedy jakaś nader śmiała para rąk złapała
moje dłonie, i wciągnęła mnie w ten przejaskrawiony od barwnych sukien wir, w
epicentrum porażającego zepsucia królującego na tym balu. Nie zdążyłem
zaprotestować, po prostu utonąłem w morzu zbyt szerokich uśmiechów i zbyt
zalotnych spojrzeń. Automatycznie chwytałem kolejne dłonie, co rusz zmieniając
partnerkę, starając się tanecznym krokiem uciec z parkietu. Otaczające mnie
damy, przyozdobione maskami swoich eleganckich rysów twarzy, nie miały chyba
jednak zamiaru pozwolić mi odejść tak łatwo. Nawet jeśli nienawidziłem widoku
szminki na ustach Taemina, to makijaż tych kobiet był stokroć gorszy, zdawał
się grubą warstwą przylegać do skóry, z wierzchu zasłaniać mankamenty zgniłego
charakteru. Nie marzyłem o niczym innym, jak uciec stamtąd jak najdalej, ale
nie chciałem robić zamieszania, w obawie, że to kogoś zaalarmuje.
W moje ręce trafiła kolejna para odzianych w rękawiczki
dłoni. Twardo wbiłem wzrok w przestrzeń ponad ramieniem tańczącej ze mną
kobiety, dostrzegając skrawek marmurowej podłogi tuż za granicą terenu
przeznaczonego do tańca. Miałem ochotę wyrwać się z uścisku drobnych palców i
puścić biegiem w tamtą stronę, ale coś mnie zatrzymało. Coś, co kryło się w tej
tańczącej ze mną dziewczynie.
Z niechęcią oderwałem wzrok od drogi ucieczki i,
przygotowując się na kolejną kpiącą maskę, spojrzałem w twarz mojej nowej
partnerce. Zaskoczyła mnie łagodność jej rysów, które mimo delikatnego makijażu
sprawiały wrażenie dziwnie naturalnych, w porównaniu z tymi należącymi do
pozostałych uczestniczek balu. Dziewczyna była młoda i ładna, ale jej uścisk
pozostawał mocny i pewny. Łagodne wykrzywienie ust stanowiło ukojenie dla oczu,
po tych wszystkich grymasach, których naoglądałem się przez ostatnie kilkanaście
minut. Jednak tym, co zaskoczyło mnie najbardziej, była trudna do zanegowania
sympatia, barwiąca jej utkwione we mnie spojrzenie. Uniosłem brwi, jakby chcąc
ją w ten sposób zapytać, czy ona też znalazła się na tym balu przez pomyłkę.
Dziewczyna jednak subtelnie pokręciła głową, bez słowa dając się prowadzić
przez parkiet, cały czas nie spuszczając ze mnie pary kształtnych oczu, które
kogoś mi przypominały, nie byłem tylko pewien kogo. Tańcząc z tą dziwną
nieznajomą uległem irracjonalnemu przeczuciu, że jestem poddawany jakiejś
ocenie, że przechodzę test, od którego będzie zależał dalszy rozwój wypadków.
Obecność tej damy w tajemniczy sposób nieco mnie uspokoiła, jakby sama jej aura
wystarczyła, żeby załagodzić groteskowość całej tej maskarady.
W końcu jednak utwór dobiegł końca, a salę zalała fala
oklasków. Pośród wszechobecnego chaosu dziewczyna przysunęła się do mnie
niebezpiecznie blisko, a ja wstrzymałem oddech, niegotowy na kolejny dziwny
zwrot akcji tego dnia. Ona jednak stanęła na palcach, żeby sięgnąć ustami
mojego ucha.
- Powiedz swojemu uroczemu kompanowi, że jestem po waszej
stronie – wyszeptała, a ja ledwo byłem w stanie wyłowić jej cichy głos spośród
otaczającego nas jazgotu odradzającego się na nowo tańca. Po wypowiedzeniu tych
tajemniczych słów, dziewczyna odsunęła się ode mnie, z gracją dygnęła, po czym
bezpowrotnie zniknęła w tłumie. Ja natomiast przez dłuższą chwilę stałem jak
wryty, z niedowierzaniem uświadamiając sobie, że już wiem, do kogo należała ta
para znajomych oczu. W takie same, choć zaprawione o nieprzyjemny błysk,
celowałem nieraz lotką, dziurawiąc papier zawieszony na ścianie w mieszkaniu
Taemina. Co oznaczało, że dziewczyna, z którą chwilę wcześniej tańczyłem, to…
- Sodam… - mruknąłem z niedowierzaniem. Kobieta, którą spotkałem
znacznie różniła się od tej, którą zdążyłem już sobie wyobrazić, na bazie słów
Taemina. Nie miałem pojęcia skąd wiedziała kim jestem, ani kim jest mój
towarzysz, a jej słowa pozostawały dla mnie zagadką.
Fakt, że Sodam była świadoma naszego spisku sprawił, że
zjeżyły mi się włosy na karku. W takim razie Kim Jonghyun również mógł
wiedzieć. Przekląłem pod nosem, nagle znów okropnie zdenerwowany. Tym razem
zapewne zdeptałbym każdego, kto spróbowałby wciągnąć mnie w wir tańczących par,
ale zanim sięgnąłem po tak radykalne metody, moje oczy wreszcie wyłapały
znajomą postać.
Taemin szedł w dół wielkimi schodami, nawet nie kłopocząc
się trzymaniem sukienki w dłoniach, co stwarzało niebezpieczeństwo potknięcia
się o własne ubranie. W pierwszej chwili odetchnąłem z ulgą, zaraz jednak
ulegając sprzecznym emocjom. Z jednej strony nie dawało mi spokoju to, co
wydarzyło się na tarasie i dobrze wiedziałem, że prędzej czy później będziemy
musieli to sobie wyjaśnić, nawet jeśli Taemin zrobi wszystko, żeby uniknąć niewygodnego
tematu. Wspomnienie pocałunku dalej mnie paraliżowało, jakby ciało postanowiło
uparcie bojkotować przejście z tym do porządku dziennego. Nie mogłem jednak w
takiej chwili robić zamieszania. Zbyt wyraźnie wciąż słyszałem w uszach szept
Sodam, zbyt dziwny wydał mi się wyraz twarzy Taemina, który zdążył już zejść po
schodach i skierować się ku drzwiom wyjściowym.
Puściłem się biegiem między stolikami, po drodze zahaczając
nogą o jakieś krzesło i niemal strącając obrus wraz z całą zastawą. Rzucając
przekleństwami na prawo i lewo, w końcu wydostałem się z tego chaosu, i wpadłem
w objęcia wieczornego chłodu, dopiero po chwili lokalizując wzrokiem drobną
sylwetkę, powoli oddalającą się ku światłom ulicy. Biegiem pokonałem dzielącą
nas odległość, jednocześnie czując, jak coraz większy niepokój utrudnia mi
oddychanie.
- Taemin? – Położyłem chłopakowi dłoń na ramieniu, chcąc go
zatrzymać. Mój dotyk na obnażonej skórze spotkał się jednak z zaskakująco
gwałtowną reakcją. Drobną sylwetką wstrząsnął dziwny dreszcz, który sprawił, że
odruchowo odsunąłem się na odległość kilkunastu centymetrów. Taemin zatrzymał
się, ale jeszcze przez dłuższą chwilę stał w bezruchu, zwrócony plecami do
mnie. Nie miałem pojęcia, skąd jego dziwne zachowanie, a moje serce zaczęło gwałtownie
tłuc się w piersi, jakby chcąc mnie przed czymś ostrzec. W końcu jednak chłopak
odwrócił się powoli, jakby niepewnie. Pomimo makijażu byłem wstanie dostrzec,
jak bardzo zbladł. Jego spojrzenie mnie zmroziło. – Wszystko w porządku? –
zapytałem, nie widząc lepszego wyjścia, bo chłopak w dalszym ciągu milczał.
Wpatrywał się we mnie, jak nigdy wcześniej, zupełnie mnie
przy tym paraliżując. Znałem już spojrzenia złośliwe i beztroskie, kpiące i
chłodne, gniewne i zamyślone. Ale po raz pierwszy Taemin patrzył prosto na
mnie, jakby porzucił wszelkie filtry i przesłony, jakby chciał zobaczyć mnie,
takiego, jakim byłem. Wrażenie było piorunujące, zwłaszcza, że prócz tej całej
szczerości w jego oczach dostrzegłem coś jeszcze. Okropne wahanie, zatrważającą
niepewność, znajdującą siedzibę w kącikach oczu. A to wszystko zaprawione
ciemnym błyskiem smutku. Nigdy nie pomyślałbym, że pewnego dnia zobaczę taką
głębię w tych wiecznie zmrużonych w kpiącym wyrazie oczach. Ta nagła,
niewytłumaczalna zmiana sprawiła, że zadrżałem w chłodzie wieczora, nie mogąc
zapanować nad ogarniającym mnie przerażeniem.
– Taemin? – powtórzyłem zdławionym głosem, ale chłopak nie
zareagował, dalej przewiercając mnie wzrokiem. – Spotkałeś się z Kim
Jonghyunem? – Na te słowa źrenice Taemina przeszyła błyskawica strachu, który
jednak szybko zdusiła wymuszona obojętność, kiedy chłopak powoli kiwał głową. –
I jak? Dowiedziałeś się czegoś? – próbowałem dalej, z coraz większą desperacją
chcąc nawiązać z nim jakiś kontakt. Zdawał się być tak okropnie zagubiony,
bardziej niż kiedykolwiek ja sam, mimo całego mojego roztrzepania. Włosy jeżyły
mi się na karku, kiedy próbowałem wyobrazić sobie, co było w stanie wprawić
tego wiecznie pewnego siebie chłopaka w taki stan. W napięciu oczekiwałem
jakiejś reakcji, kolejnego wybuchu nienawiści do Kim Jonghyuna, albo chociaż
sarkastycznej uwagi, która przywróciłaby mi Taemina sprzed niespełna godziny.
On jednak westchnął tylko, okropnie ciężko, jakby na jego zgarbionych plecach
spoczywał ciężar świata, i spuścił wzrok na asfalt pod naszymi stopami.
- Wracajmy do domu, Minho – powiedział zmęczonym głosem, po
czym znów odwrócił się do mnie plecami, i począł oddalać się ku ulicy.
Droga przez miasto nigdy nie odbyła się w takim milczeniu.
Zazwyczaj żartowaliśmy, albo docinaliśmy sobie. Zazwyczaj trzymałem Taemina pod
rękę, pomagając mu pokonać nierówności chodnika. Tym razem chłopak odtrącał
moje dłonie, unikając kontaktu wzrokowego. Tym razem cicha przestrzeń między
nami była źródłem moich dręczących myśli. Co się stało, kiedy straciłem Taemina
z oczu? Czy faktycznie spotkał się z Kim Jonghyunem? Cóż takiego musiało się
podczas tego spotkania wydarzyć, że tak mocno wpłynęło na zachowanie Lee? A
może tak naprawdę nie udało mu się nic dowiedzieć, i nie chciał się do tego przyznać?
Takie rozwiązanie pasowało do jego charakteru, ale nie tłumaczyło faktu, że
Taemin nawet mnie nie zapytał, czy spotkałem się z Sodam. W pewnym momencie sam
mu o tym powiedziałem, nie zdradzając przy tym jednak żadnych szczegółów,
zastanawiając się czy może to sprawi, że nieco się ożywi, zacznie mnie
wypytywać. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co przeraża mnie bardziej – Taemin
żądny zemsty, czy Taemin zupełnie na nią obojętny. Mimo to postanowiłem spróbować.
Nic jednak w ten sposób nie zdziałałem. Chłopak tylko na chwilę uniósł wzrok,
przez ułamek sekundy mierząc mnie dziwnym spojrzeniem. Potem pokiwał głową i
znów zapatrzył się na bruk przed sobą, znów odciął się ode mnie kurtyną
własnych myśli. Coś, co jeszcze godzinę wcześniej wprawiało go w rozgorączkowanie,
teraz przyjął bez najmniejszego zainteresowania. Czułem się bezradny, jak
jeszcze nigdy wcześniej. Nie wiedziałem, jak do niego dotrzeć, jak sprawić,
żeby wreszcie powiedział mi, co się takiego wydarzyło.
Zaułek prowadzący do drzwi rozsypującej się kamieniczki
nigdy wcześniej nie był tak ciemny, jak tej dziwnej nocy. Nasze buty zaszurały
nader głośno, płosząc kilka szczurów, które przemknęły tuż pod ścianą budynku,
tylko po to, żeby chwilę później zniknąć pośród zalegających pod schodami cieni.
Obaj zatrzymaliśmy się w tym samym momencie, choć Taemin
szedł parę kroków przede mną. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywałem się
w jego zarysowaną na tle nocy sylwetkę, niepewny czy mam prawo coś powiedzieć,
czy istnieje jeszcze jakiś sposób na dowiedzenie się, o co w tym wszystkim
chodzi. Księżyc wprawnie malował srebrną farbą nagie ramiona, gdzieniegdzie
tylko przesłonięte luźnymi kosmykami włosów. Ten widok wcale nie poprawiał
mojej koncentracji, wręcz przeciwnie – skłaniał do kolejnych szalonych
pomysłów. Jakbym nie dość już tego dnia namieszał.
Nie chcąc paść ofiarą przyspieszającego serca, w końcu
postanowiłem odejść bez słowa, nie pozwolić sobie na zaburzenie tego dziwnego
milczenia, którego nie rozumiałem, które bałem się zrozumieć. Rzucając
zastygłej w bezruchu postaci ostatnie spojrzenie, wsadziłem ręce w kieszenie,
po czym odwróciłem się w przeciwną stronę, z zamiarem ruszenia w drogę powrotną
o domu. Nie zdążyłem jednak wykonać choćby kroku, bo naraz poczułem dłoń
Taemina na swoim ramieniu. Powoli obróciłem głowę, spoglądając to na trzymającą
mnie rękę, to na twarz jej właściciela. Twarz, która jeszcze nigdy nie była tak
nieodgadniona.
To, co wydarzyło się potem, uczyniło kolejną z moich nocy
bezsenną. Taemin, nic przy tym nie mówiąc, nic nie wyjaśniając, wspiął się na
palce i napiętnował mój policzek przyprawiającym o dreszcze, krótkim
pocałunkiem, który minął tak szybko, że równie dobrze mógłby być jedynie
chłodnym tchnieniem nocnego wiatru na skórze. W tamtej chwili moje serce
przestało zachowywać pozory spokojnego, wygrywając swoją hałaśliwą melodię, nie
dając mi zaczerpnąć tchu. Spojrzałem na Taemina, licząc, że tym razem znajdę na
jego twarzy jakiekolwiek wyjaśnienie. On jednak spuścił głowę, dziwnym,
nieśmiałym gestem.
- Dobranoc, Minho – powiedział cicho, na tyle cicho, że
równie dobrze mogłem sobie te słowa po prostu wymyślić, po czym umknął przed
moim pytającym wzrokiem, pospiesznie docierając do kryjówki utkanej z
zalegających w bramie kamienicy cieni.
Nie jestem pewien, ile czasu stałem w tym ciemnym zaułku, z
ręką zawieszoną w powietrzu, niepewny czy mogę dotknąć mojego, wciąż
pamiętającego zimno ust Taemina, policzka, czy też lepiej pozostawić go w
nienaruszonym stanie. Miliony sprzecznych myśli ulatywały w chłód nocy, a w zyskiwaniu
skupienia wcale nie pomagał delikatny zapach perfum, który zdawał się wciąż
unosić wokół mnie. Nawet, kiedy wreszcie ruszyłem z miejsca, gnany nie wiadomo
dokąd i w jakim celu, nawet, kiedy mijałem kolejne ciemniejące uliczki i
rzucające rozmazane smugi światła latarnie, subtelna woń zdawała się podążać za
mną, jakby jej właściciel wcale nie zniknął w mrokach kamienicy, jakby wciąż
szedł tuż obok, wciąż obserwował moją reakcję. Oczami wyobraźni mogłem zobaczyć
jego psotny uśmiech, pełne zadowolenia z siebie spojrzenie, kpiące zakrzywienie
brwi…
Przystanąłem pośrodku parkowej alejki. Czy to możliwe, że
Taemin po prostu sobie ze mnie żartował? Czy ten pocałunek na dobranoc miał być
formą kpiny? Nie mogąc się powstrzymać, przyłożyłem palce do własnego policzka.
Był zaskakująco chłodny, nawet jeśli wyraźnie czułem rozpalające mnie mrowienie
na skórze. Kpiący uśmiech Taemina w mojej wyobraźni nieco przygasł, ustępując
nieśmiałemu wykrzywieniu ust. Wyzywające spojrzenie zmiękło, przekształciło się
w przepełniony niepewnością odcień brązu, ten sam, który rzeczywiście,
niesprecyzowaną ilość minut wcześniej, było mi dane zobaczyć w opuszczonym
zaułku, tuż pod drzwiami starej kamienicy. Czy ten niecodzienny kolor w dobrze
mi znanych tęczówkach też był tylko sztuczką?
Pozwoliłem ręce opaść wzdłuż tułowia, jednocześnie bezradnie
unosząc wzrok, szukając odpowiedzi na pytania tłoczące się w mojej głowie.
Parkowy krajobraz był niewyraźny, jakby przesłonięty cienką płachtą mgły, która
nie pozwalała żadnemu z rysujących się pośród cieni kształtów nabrać w pełni
realnej formy, łagodząc ich kontury, rozmywając pierwotny widok, z którym miało
się do czynienia za dnia. Wpatrywałem się w tę przepełnioną tajemniczością
scenerię, gubiłem myśli między konarami drzew, miedzy kolejnymi cieniami. Każdy
z nich zdawał się mieć dwa oblicza, które migały, przekształcały się, zmieniały
w mgnieniu oka. Tak samo, jak obrazy mijającej nocy.
Przymknąłem oczy, starając się zrozumieć choć drobną część z
tej rzeki zalewających mnie kolorów. Twarze spotkanych na balu osób zlewały mi
się w pamięci, a pośród nich królowała ta jedna, nieodgadniona, niezgłębiona.
Lee Taemin namieszał mi tej nocy w głowie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Może to
objaw naiwności, ale jakoś nie byłem w stanie samego siebie przekonać, że
wszystko, co się wydarzyło, to tylko część przedstawienia.
„Czyżby za bardzo uwierzył pan w iluzję własnego planu?” – rozbrzmiało mi znów w uszach, w odpowiedzi na co gwałtownie pokręciłem głową.
„Czyżby za bardzo uwierzył pan w iluzję własnego planu?” – rozbrzmiało mi znów w uszach, w odpowiedzi na co gwałtownie pokręciłem głową.
Zaraz jednak zastygłem w bezruchu, pod wpływem nowej myśli w
mojej głowie. A jeśli nie byłem jedynym, który za bardzo pokochał tę
przebierankę? Być może tym, kto zbyt mocno wczuł się w rolę, był właśnie Lee
Taemin. Gdyby nie to, jaki miałby cel tamten dziwny pocałunek na tarasie?
Przypadkowych świadków naszej rozmowy można było zmylić na wiele łatwiejszych
sposobów. Dlaczego więc nasze usta musiały się spotkać? Dlaczego Taemin do tego
doprowadził, dlaczego ja na to pozwoliłem, dlaczego ten krótki dotyk był tak
gorący, że jego wspomnienie wciąż przyprawiało mnie o gęsią skórkę? Czy tak wyglądają
pocałunki na niby?
Wspominając chaos szalejący wtedy w oczach Taemina,
pozwoliłem sobie na nieznaczny uśmiech. Nie, zdecydowanie nie byłem jedynym,
który odgrywał swoją rolę z nadmiernym zaangażowaniem. Gnany tą myślą,
przeszedłem jeszcze kilkanaście zbyt szybkich kroków, niepewny gdzie mnie nogi
niosą, zbyt zaabsorbowany swoją wewnętrzną burzą. Mimo tak pozytywnych wniosków
zorientowałem się, że coś nie daje mi spokoju, jakaś dręcząca świadomość, że
nowo odkryty optymizm to tylko kolejna warstwa fałszu i ułudy.
Ponownie przesunąłem palcami po własnym policzku, jakby
szukając potwierdzenia, że wydarzenia minionej nocy nie były tylko wymysłem
mojej wyobraźni, podobnie jak rysujące się między mną a Taeminem uczucie.
Przecież w moich wnioskach musiała być krztyna prawdy. Przecież w ciemności
opustoszałego zaułka Taemin nie miał już przed kim udawać, mógł zrzucić maskę.
I to właśnie uczynił, piętnując moją skórę tym dziwnym dotykiem.
Kiedy stałem we mgle i cieniach, samotny pośród parkowej
nocy, tylko jedno wciąż nie dawało mi spokoju. Skoro pożegnalny pocałunek był
prawdziwy, dlaczego usta, które poczułem na swoim policzku, pozostały tak absurdalnie
zimne?
~*~
Nareszcie! Nie jestem pewna, czy ktoś jeszcze pamięta o Sagi, bo minęły wieki od publikacji ostatniego rozdziału, ale jako że ostatnio udało mi się skończyć 9 i zacząć 10, postanowiłam wrzucić nowy. Dość długi, chyba najdłuższy w tym opowiadaniu, przynajmniej jak na razie. Trochę niejasnych rzeczy się tu podziało... Cóż, nie wiem, jak Wam się to widzi, będę wdzięczna za opinie! ^^
Do napisania~~ :3
Do napisania~~ :3
Czekałam na Sagi i w końcu jest! Rozdział bardzo mi się podoba. Opis balu i ta sytuacja na tarasie ;3
OdpowiedzUsuńMinho na początku był zauroczony Sagi.. a teraz ona mu przeszkadza i chce Taemina! Jak suuuuper xD i Tae pewnie też jest już zakochany w Choi.. zachowuje się momentami jak zakochana nastolatka. Przynajmniej takie są moje spostrzeżenia..
Jeszcze zaskoczyła mnie ta rozmowa Minho z Sodam, jestem ciekawa jak rozwinie się ten wątek ;3
http://cnbluestory.blogspot.com/
Miło wiedzieć, że ktoś czekał, cieszę się, że Ci się podobało~! Dziękuję za komentarz <3
UsuńPiękny. Kocham te opowiadanie. Twój styl jest szykowny. Na początku uśmiechałam się jak głupia, ale po jakimś czasie, po przeczytanym tekście gdzieś zgubiłam swą radość, tak samo jak Taemin. Jestem ciekawa co on tam z Jonghyunem robił, ale mogę się tylko domyślać. To na tarasie, wyglądało tak jakby wiedział co chciał Min powiedzieć, i nie chciał do tego dopuścić, zemsta niszczy człowieka, lepiej niech Minho go uratuje przed samodestrukcją, choć jakaś mała zemsta się JJongowi należy. Minho doszedł do bardzo zadowalających mnie wniosków przy spacerze. Ten ostatni pocałunek był taki uczuciowy, pewnie wiele to Tae kosztowało. Odkrywa siebie, można to nazwać dojrzewaniem emocjonalnym, odrywa nowe aspekty życia.
OdpowiedzUsuńMinho jest taki czarujący i...głupiutki? XD Kocham go w tym wydaniu. Uwielbiam jak Taemin mówi na niego "Pan Choi", chociaż nazywając go "Minho" to staje się bardziej prywatne...choć nie, i tak i tak jest to tylko ich czas. Wcześniej o Sodam myślałam jak o...złej kobiecie, grzeczniej mówiąc. Teraz jak ją powiedziała, że jest z nimi nabrałam do niej sympatii, ciekawe czy Taemin będzie tak umiał, z czasem na pewno. Fajnie, że Kibum wie, lubię go i jego spostrzegawczość. Wie jak Tae nazywa Minho...śledził ich? XD Lekkość Twoich opowiadań zadziwia. Przy nich własne problemy znikają i można się zagłębić w świat fantazji, świat Taemina i Pana Choi.Oby tak dalej. Weny i czasu na pisanie. Hwaiting!
Jestem~~! Tym razem bardzo punktualnie ^.^ SAGISAGISAGIsagisagisagisagivfbhdscvjadsbnjvhbsvdshbcvjbhsdfvvsbhvhbvjsds. Nawet nie wiesz jak bardzo się stęskniłam. Naprawdę. SAGI~~~~~!!!!! Tak się cieszę, że wznowiłaś publikowanie, mam nadzieję, że będę mogła czytać więcej i więcej, bo to opowiadanie jest jfcbnfvjsavcasvcbcdbash. Kocham mocno. NAPRAWDĘ mocno. OMG jaki bełkot xD NO ALE TEN RODZIAŁ~~~~!!!! To jest taki magiczny rozdział whnfdjkvnjzdcnvjkdnfcjdsjncncvcklsjzvkxhnchijvsBCHUXCJBSVhscvcxjvzxjnjfnvciHNJBD HJCjkvnNBXJbh~~!! Em… Tak właśnie. Ok chyba ogarnęłam się na tyle, że mój komentarz będzie w miarę sensowny. OK. MOŻE JEDNAK NIE, BO WŁAŚNIE TRWA BL. Jbvdzcxhjvxfbhcvjdxfhcvjbdhcxhbhvxbcvbhcvbhvbhxczbcvcbhvvczxbcvzbhjvvvbhzvxbhvbhbhzcxj bhvb uidfhyvbhxjcbzxhjfbcshvxjbvbhxbhvbhvcx /wdech/ /wydech//wdech/ /wydech/ Okej. Powiedzmy, że już.
OdpowiedzUsuńZaczynasz od „…pan Choi naprawdę po uszy się zakochał…” – słów, które na końcu poprzedniego rozdziału usłyszał od Kibuma Minho i które od tego czasu chyba go dość mocno dręczą. Minho nie rozumie, jak Key mógł dostrzec jego uczucie skoro nawet sam nie do końca się do niego przyznał przed sobą. Zastawanie się, kogo tak naprawdę dotyczą – Taemina czy Sagi, a może chodzi o jedno i drugie? Nie jest pewny, wie tylko, że jest oczarowany Taeminem niezależnie od tego, w co jest ubrany. Przybywają na bal i padają ofiarą niezwykłej atmosfery. Nawet maska obojętności Taemina zaczyna się kruszyć pod wpływem piękna sali i muzyki. Jak tak czytam ten opis, wiedzę tę salę, jakbym była tuż obok bohaterów *~~~* Zaczynają tańczyć, a Minho dostrzega w oczach Tae coś, czego nie widział nigdy wcześniej. „W ich migdałowych ramach czekolada zdawała się topić ze złotem, tworząc niepowtarzalną mieszankę, najczystszą formę szczerej radości.” I Minho chciał sprawić, że to złote szczęście zostanie w nich na zawsze, bo miało ono dla niego większą wartość niż wszystkie pieniądze, posady, zemsty. I wtedy uświadomił sobie, jak bardzo przeszkadza mu Sagi. Suknia, perfumy, szminka na ustach – to wszystko wydało się nagle być tylko maską, która oddziela go od osoby, którą kocha. Przez tak długo łudził się, że uczucie, które zaczyna się w nim rodzić, jest tylko spowodowane urokiem Sagi, a teraz chciałby, że Sagi nie było. Wychodzą na taras, Minho prze chwilę liczy, że to miejsce ma na niego taki wpływ, ale niestety na zewnątrz dziwne uczucia wcale nie znikają. Postanawia w końcu powiedzieć Taeminowi o dziwnym stanie swojego serca, ale chłopak nie dopuszcza go do głosu. Zachowuje się bardzo dziwnie. Trochę jakby przeczuł, co Minho chce mu powiedzieć. Nie rozumiem, jak to możliwe, że Taemin, który był na tarasie i ten, który kilka minut wcześniej tańczył to te same osoby. Rządza zemsty, która nim zawładnęła jest przerażająca. Niedziwne, że Minho poczuł się zaniepokojony. „- No wiesz, tu uśmiech, tam subtelny dotyk… Znasz moje metody… - odparł lekkim tonem, który tylko dodatkowo mnie rozjuszył.” GDZIE TAEMIN, KTÓRY MÓIŁ O MARZENIACH? JAK TO MOŻLIWE, ŻE ZMIENIŁ SWOJE ZACHOWANIE W TAK KRÓTKIM CZASIE. JAK TO? Rozmowę zakłóca czyjeś wejście na taras. Wtedy Taemin całuje Minho. Chłopak nie do końca wie, co się dzieje, takie tępo ma to wydarzenie. Tae od razu bagatelizuje pocałunek, ale przez krótką chwilę Minho dostrzega w jego oczach „błysk paniki, zupełną dezorientację, zagubienie przewyższające nawet to, w którym ja sam się znajdowałem”. Taemin szybko ucieka z balkonu, by zrealizować plan.
Wraz z odejściem Sagi znika urok, który opanował Minho wraz z początkiem balu. Wraca do sali i dostrzega, że jest wśród fałszywych ludzi, których zachowanie krytykował już w pierwszym rozdziale. Czuje się jak na balu maskowym.( MASQUERADE~~!! Przez to opowiadanie nigdy nie spojrzę na tę piosenkę normalnie.) Chce znaleźć Taemina, ale w głowie pojawia się mu myśl, że nawet, jeśli go dostrzeże, to jego twarz też będzie skryta pod maską. Ktoś porywa go do tańca, próbuje uciec, nie chce być w tłumie tych obcych ludzi, jakby tak naprawdę wytrzymywał wśród nich przez tyle czasu (noce wypady do kasyna i takie tam) tylko dzięki obecności Tae. Przechodząc z rąk do rąk, trafia na dziwną młodą kobietę, która bardzo mu się z kimś kojarzy. Na koniec tańca szepcze mu do ucha słowa „Powiedz swojemu uroczemu kompanowi, że jestem po waszej stronie” i orientuje się, że właśnie nie świadomie spotkał Sodam. Nie rozumie jej słów, ale niepokoi go, że wie o jego i Taemina sekrecie. Martwi się, że jej brat też może być świadomy ich podstępu i że Taemin może być w niebezpieczeństwie. Dostrzega go całego i zdrowego, ale coś jest nie tak w jego twarzy, gdy wychodzi z balu. Minho goni go i próbuje się dowiedzieć, co się stało, ale młodszy jest dziwnie obojętny. Nie opowiada o spotkaniu z Jonghyunem, nie pyta o Sodam. Zachowuje się, jakby cały plan w ogóle nie miał miejsca, jakby wcale nie był owładnięty przez zemstę jeszcze kilka chwil temu. W milczeniu idą pod kamienicę Taemina. Tam Minho postanawia zostawić swojego towarzysza bez słowa, ale zostaje zatrzymany i Taemin żegna się z nim pocałunkiem w policzek. Minho nie rozumie, co się stało. Nie wie, dlaczego chłopak pożegnał się z nim w taki sposób, nie wie, dlaczego wcześniej był milczący, nie wie tak naprawdę nic. W końcu dochodzi do wniosku, że być może osobą, która za bardzo wczuła się w rolę jest Tae i dlatego, gdy już nie musiał udawać, chciał mu pokazać, co czuje, ale dalej nie rozumie, dlaczego jego usta były tak dziwnie, nienaturalnie zimne.
UsuńMam nadzieję, że gdzieś po drodze sens nie zaginął całkowicie i że nie zrobił się, że tego całkowity bełkot. Tak na koniec powiem jeszcze(raz) tylko, że kocham Sagi mocno, mocno, mocno (to tak, żebyś czasami nie zapomniała). Uważam, że to jest niezwykłe opowiadanie. Kocham <3 /ucieka/ (Naprawdę ma nadzieję, że to ma chociaż minimum sensu ;-;)
W końcu jestem i wreszcie nadrobiłam zaległości ^.^
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest bajeczne. Kocham krytycznego Taemina i uwodzicielską Sagi nie mniej niż sam pan Choi. Ogromnie podoba mi się postawa Taemina, który nie potrafi wprost powiedzieć Minho, że lubi jego towarzystwo i za każdym razem mu dogryza. Taka jego specyficzna forma ukazywania swojej sympatii do Żabola jest urocza :3 (pewnie wyszłam na dziwną ><' )
Czyżby spotkanie z Jonghyunem uzmysłowiło Taeminowi jak bardzo ważny jest dla niego Minho i co tak na prawdę do niego czuje? Czy po prostu ten pocałunek wytrącił go z równowagi?
Tyle zadziało się w tych ostatnich czterech (?) rozdziałach, które jednorazowo przeczytałam, że nie umiem znaleźć odpowiednich słów by to opisać :/ Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
Krótko mówiąc, ta opowieść niesamowicie mi się podoba, wiele razy wybuchałam przy niej śmiechem, nie mniejszą ilość razy było mi uroczo i mam nadzieję, że pomimo braku czasu i "blokady" odnośnie tego opowiadania uda ci się je dokończyć, bo jestem szalenie ciekawa jak potoczą się dalsze losy naszej przebiegłej parki przebierańców.
Weny życzę~
Dara
Ojej, cieszę się, że udało Ci się przez to przebrnąć xDD
UsuńTaaak, też pałam sympatią do tego Taemina, aczkolwiek... cóż byłaby ze mnie za autorka, gdybym nie lubiła własnych bohaterów? >.< Ostatecznie, tylko oni mi pozostaną, kiedy czytelników już do reszty stąd wywieje xD
Cóż, zbiorcze komentarze zawsze są ciężkie do napisania, i albo wychodzą kilometrowe, albo właśnie zwięzłe i krótkie, chyba nie ma nic pomiędzy xD
Co wpłynęło na zachowanie Taemina, tego oczywiście nie zdradzę, mam nadzieję, że uda mi się skończyć Sagi, i uchylić przed Wami rąbka tajemnicy ;;;
Dziękuję za komentarz, hwaiting~~! ^^