Obłok dymu niemal całkowicie przesłonił moje pole widzenia dobitnie
szarą, duszącą kurtyną. Nie robiło mi to jednak wielkiej różnicy, znałem to
miejsce i nie było tu nic godnego oglądania. Te same czerwone draperie, te same
migoczące pośród ciemności światła żyrandoli, a wszystko pokryte grubą warstwą
tandety. Jakim cudem znów się tu znalazłem i jak żałosny musiałem się wydawać –
te pytania wolałem zostawić bez odpowiedzi.
Niedbałym ruchem wsadziłem niedopałek cygara do czekającej
na stole popielniczki i wbiłem wzrok w przestrzeń. Byłem głupi, oh, tak bardzo
głupi i naiwny, ponownie przychodząc w to miejsce. Obserwowanie pogrążonej w
półmroku sceny, na którą za chwilę miały wkroczyć skąpo odziane tancerki,
wywoływało mdłości, podobnie jak widok siedzących przy stolikach klientów, w
których oczach szalał głód pożądania. A pośród całej tej rozpustniej maskarady,
głupi i żyjący ułudą ja.
Tym razem Kibum nawet nie pytał. Wystarczyło mu jedno
spojrzenie, żeby wiedzieć, że jego słowa nic już nie zdziałają, bo sytuacja
jest zbyt beznadziejna. Po prostu wcisnął mi w dłoń garść monet, i kazał iść
się rozerwać. Zapomnieć. Zupełnie, jakby to było w jakikolwiek sposób możliwe.
A mimo to posłuchałem go, cóż więcej mi zostało? I tak oto ponownie wylądowałem
w tym nieprzyzwoitym lokalu. Ze wszystkich możliwych miejsc, nogi poniosły mnie
właśnie ku tej czerwonej kurtynie, ku tym oparom tajemniczości. Ku miejscu, w
którym zaczęło się najciekawsze przedstawienie, w jakim przyszło mi grać.
I mimo że znalazłem się przy tym samym stoliku, z podobnym
cygarem w dłoni, w sercu dalej zionęła pustka, dziwne zobojętnienie na świat.
Nie byłem pewien, czy to, co czuję, to złość, czy raczej smutek. Czy
przyszedłem tu się zemścić? Dowieść przed samym sobą, że nic się nie stało, że
jestem w stanie po prostu paść w ramiona nocy, bez głupich wyrzutów sumienia i
sentymentów? A może to właśnie sentyment mnie tu przywiódł?
Potarłem skroń, próbując przepędzić pulsujący ból głowy.
Byłem taki żałosny. Zostałem wykorzystany i porzucony bez choćby jednego słowa
wyjaśnienia, a mimo to w głębi serca łudziłem się, że przyjście w to miejsce
może odmienić mój los. Że czarna rękawiczka znów zakradnie się do mojej
kieszeni, a ochrypły szept ponownie zabrzmi mi w uszach. Byłem taki żałosny, a
mimo to nie potrafiłem po prostu opuścić sali, poszukać lepszego miejsca na
relaks; miejsca, gdzie nie będą mnie ścigać wywołujące gorzki posmak w ustach
wspomnienia.
Na sali zapanowało wzburzenie, a powszechny jazgot zmieszał
się z sączącą się gdzieś z kąta muzyką. Po krótkiej chwili trzymania klientów w
napięciu, na scenę wkroczyły tancerki, jak zawsze olśniewająco nieprzyzwoite.
Skrzywiłem się z niesmakiem i zwróciłem wzrok z powrotem ku swojemu stolikowi.
Wyuzdane miny i jeszcze gorsze ruchy tańczących na scenie dziewcząt
przyprawiały mnie o mdłości. Zamiast mnie pociągać, tylko odpychały. Ich
karykaturalna zmysłowość raziła w oczy, i sprawiała, że tak niesamowicie mocno
zatęskniłem za prawdziwie tajemniczymi oczami, za subtelnymi gestami, za tym
wszystkim, co składało się na najbardziej pociągającą osobę, jaką było mi dane
spotkać. Jak ironiczny był los, czyniąc mnie podatnym na wdzięki tej jednej,
najsprytniejszej i najokrutniejszej oszustki?
- Lee Taemin, ty gnoju – mruknąłem pod nosem, jakby samo
ciskanie w niego obelgami, miało jakoś mi ulżyć. Nic bardziej mylnego. Kolejne
bolesne ukłucie w sercu sprawiło, że skrzywiłem się nieznacznie, i sięgnąłem po
stojącą na stoliku szklankę. Wbiłem beznamiętne spojrzenie w odbijający odległe
refleksy światła płyn, na który wydałem sporą część gotówki, jaką miałem przy
sobie. Jednym haustem opróżniłem naczynię, i z trzaskiem odstawiłem je na
stolik, używając przy tym zdecydowanie więcej siły, niż to było konieczne.
Następnie przetoczyłem rozbieganym spojrzeniem po wnętrzu lokalu. Jakim cudem
kiedyś to miejsce wydawało mi się tajemnicze? Jakim cudem te wyginające się na
podeście, niegodnym miana sceny, kobiety mogły rozpalić we mnie pożądanie?
Zaśmiałem się gorzko. Po etapie odrętwienia najwyraźniej
nastąpił moment obleczonej w ironię złości.
- Lee Taemin, ty gnoju, patrz co mi zrobiłeś! – zawołałem,
nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi. Pijani klienci z pewnością nie
byli w tym miejscu rzadkością. Stałem się po prostu jednym z tych delikwentów,
wyrzucających z siebie nadmiar kłębiącego się w głowie nonsensu. – Czy jesteś z
siebie dumny? – zapytałem, ale ani czerwone draperie, ani wirujące w powietrzu
drobinki kurzu, najwyraźniej nie znały odpowiedzi. Ponowne spojrzenie ku scenie
sprawiło, że raz jeszcze głośno się zaśmiałem. Tancerki odgrywały swoje role
bez zarzutów, a publiczność szalała. Czy byłem jedyną osobą nie pasującą do
tego spektaklu?
Tu kończy się moja
rola.
Przymknąłem oczy, znów słysząc w głowie te nieproszone
słowa. Słowa potwierdzające wszystkie moje obawy, wszystkie wnioski, które
zdecydowanie zbyt długo i zbyt naiwnie od siebie odpychałem.
- Tak nisko upadłem… - mruknąłem pod nosem, uświadamiając
sobie, że tak naprawdę w tym urządzonym przez Lee Taemina spektaklu, nie
przypadła mi już nawet rola aktora. Stałem się jedynie zwykłym rekwizytem,
takim samym, jak te leżące za kulisami w miejskim teatrze. Zatopione w płynnej
wręcz ciszy, pokryte warstewką zbierającego się w zastraszającym tempie kurzu.
Żyjące wspomnieniami szaleństwa przedstawień. Tym właśnie się stałem. Rekwizytem
w rękach bezdusznego aktora.
Na ten wniosek znów się zaśmiałem, dobrze wiedząc, jak
histerycznie muszę brzmieć. Zaraz jednak śmiech zamarł na moich ustach, kiedy
poczułem czyjeś dłonie na swoich ramionach. Przez zaledwie ułamek sekundy serce
zabiło mocniej, ponownie odarte z warstw ironii i pozorów, znów pełne nadziei,
zdemaskowane. Ten moment minął jednak dość szybko, bo głos, który rozległ się w
moim uchu okazał się być zupełnie obcy.
- Ma pan wesoły wieczór? – zapytała nieznajoma dziewczyna,
zapewne jedna z pracownic lokalu, powoli odrywając dłonie od moich ramion i
siadając na krześle naprzeciwko mnie. Przez chwilę wpatrywałem się w nią pustym
wzrokiem. Miała krótkie, ale ułożone w fantazyjne fale włosy, a jej oczy
migotały dziwnie, kiedy mierzyła mnie wyczekującym spojrzeniem, zapewne
zadowolona z faktu, że znalazła klienta na tę noc. Jeszcze moment tonąłem w
gorzkim rozczarowaniu, które ciężko było mi w sobie zdusić. W końcu jednak
ponownie uśmiechnąłem się szeroko, być może nieco obłąkańczo, i skupiłem całą
swoją uwagę na siedzącej po drugiej stronie stołu dziewczynie.
- Tak, to niezwykle zabawny wieczór – odpowiedziałem lekkim
tonem, jednocześnie kiwając głową na kelnerkę, żeby przyniosła kolejną butelkę
alkoholu. Moja nowa towarzyszka odwzajemniła uśmiech i pochyliła się nad
stołem, usiłując czarować mnie kształtnością ust i widokiem absurdalnie
głębokiego dekoltu. Miałem ochotę zaśmiać się jej w twarz, ale wtedy z
pewnością straciłbym źródło rozrywki, jakim naraz się stała.
- A co jest w nim takiego zabawnego? – zapytała, wprawnie
podtrzymując rozmowę, co zapewne zamierzała robić aż do momentu, w którym
wyłożę pieniądze na stół, bądź wskażę któreś z bocznych drzwi, prowadzących do
kwater sypialnych. Byłem ciekaw, jak długo wytrzyma rozmowę ze mną.
Zachichotałem z rozbawieniem, obserwując jej pełną skupienia minę.
- Chce panienka wiedzieć, co jest takie zabawne, tak? –
odparłem, a ona pokiwała głową, nie odrywając ode mnie wzroku. – Tak naprawdę
bawi mnie fakt, iż sam Szekspir nie przewidział, że jego główny aktor ucieknie
w trakcie spektaklu – oznajmiłem, z satysfakcją obserwując dezorientację,
odbijającą się pod warstwą pudru i szminki. – Czyż nie jest to absurdalny obrót
spraw? – zapytałem, unosząc brwi i wpatrując się w dziewczynę wyczekująco.
- Dlaczego aktor miałby uciekać w trakcie spektaklu? –
powiedziała powoli i niepewnie, najwyraźniej nie do końca wiedząc, czego po
niej oczekuje tak nieszablonowy klient. Zazwyczaj jej rola ograniczała się do
kilku zaledwie, wyszeptanych na ucho w pośpiechu słów, nikt nie wymagał zbyt
rozbudowanych konwersacji. Tym razem jednak, trafił jej się ktoś nietypowy, o
kogo portfel być może warto było walczyć.
- Dlaczego? – powtórzyłem pytanie, po czym klasnąłem głośno
w dłonie, a dziewczyna wzdrygnęła się nieznacznie. – Bo to tchórz! – zawołałem
z przekonaniem. Rozmowa z tą niczego nieświadomą istotą sprawiała mi swego
rodzaju ulgę, dlatego zamierzałem ją ciągnąć, do momentu, w którym wreszcie
wyklaruje mi się coś w głowie.
- Tchórz? – powiedziała ze zmarszczonymi brwiami,
najwyraźniej usiłując nadążyć za ciągiem moich myśli. – Boi się swojej roli?
- Otóż to! – krzyknąłem z entuzjazmem, a dziewczyna
uśmiechnęła się dumnie, zadowolona z siebie.
- W takim razie to musi być trudna rola… - skomentowała, na moment
zapominając o swojej pracy i w pełni skupiając się na tej dziwnej rozmowie. –
Czyżby ten spektakl miał coś wspólnego z miłością? – dodała w zamyśleniu, a jej
słowa sprawiły, że uśmiech zamarł na moich ustach. – Wie pan, coś jak Romeo i
Julia, albo…
- Skąd wiesz, że chodzi o miłość? – wszedłem jej w słowo.
Tym razem, dla odmiany, to moja towarzyszka wykrzywiła wargi w nieco gorzkim
uśmiechu.
- Miłość to najtrudniejsza z ról. Myśli pan, że robiłabym
to, co robię, gdybym nie bała się miłości? – odparła, a jakaś dziwna głębia jej
słów zaciążyła w dzielącym nas powietrzu.
Pod ich wpływem zacisnąłem wargi i zamilkłem, bijąc się z
myślami, ponownie gubiąc się w chaosie własnego umysłu i serca. Czy to możliwe,
że Taemin uciekł ze względu na strach? Takie myślenie było najnaiwniejsze z
możliwych, a mimo to tak bardzo chciałem się mu poddać. Zapomnieć, że tak
naprawdę jestem tylko porzuconym za kurtyną rekwizytem.
- A tak w ogóle, to jestem Sally – odezwała się znów
dziewczyna, tym samym wyrywając mnie z wiru myśli i wspomnień. Spojrzałem na
nią obojętnym wzrokiem, niepewien czemu wygląda, jakby oczekiwała jakiejś
gwałtownej reakcji. Kiedy nic takiego nie nastąpiło, zagryzła wargę nerwowo. –
Szef mnie do pana przysłał. Podobno szukał pan dziewczyny o imieniu podobnym do
mojego… - powiedziała, siląc się na rzeczowy ton, który pokryłby rozczarowanie
moim brakiem zainteresowania.
Jej słowa przypomniały mi sytuację sprzed wielu
tygodni, kiedy to prezentowałem właścicielowi tego lokalu próbkę swoich
aktorskich zdolności, usiłując znaleźć sposób na odzyskanie swojego portfela.
- Więc jednak znalazł na to rozwiązanie… - mruknąłem z
niedowierzaniem, wspominając jak każde z wymienionych przeze mnie imion okazało
się być mu obce. Zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową, rozbawiony.
Następnie uniosłem wzrok i znów wbiłem go w wyczekującą dziewczynę. – Sally,
tak? – odezwałem się, a ona energicznie pokiwała głową. Była bardzo młoda, tak
młoda, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie jest to przypadkiem jej
pierwsza tak poważna misja, w tym chorym świecie alkoholu i dymu. Być może stąd
te ciekawe uwagi, którymi mnie uraczyła podczas naszej uroczej rozmowy. Z
biegiem czasu tutejsze kobiety ulegały znieczuleniu, odcinały się od
jakichkolwiek refleksji, które mogłyby rozsadzić je od wewnątrz. Siedząca
przede mną dziewczyna najwyraźniej jeszcze nie zdążyła wypracować w sobie tego
mechanizmu obronnego, którym kierowały się jej starsze koleżanki po fachu. –
Sally… to twoje prawdziwe imię? – zapytałem, w odpowiedzi na co dziewczyna
pokręciła głową przecząco. – Tak właśnie myślałem… - mruknąłem, wzdychając.
- Moim zdaniem to ważne, żeby zachować prawdziwe imię tylko
dla siebie i najbliższych sobie osób. Dlatego jestem Sally tylko w godzinach
pracy… To mi pomaga nie zgubić siebie… - powiedziała, ale urwała wpół zdania,
jakby zła na siebie, że zbyt wiele swoich myśli wyjawiła klientowi, który z
pewnością wolał nie wiedzieć o jej rozterkach moralnych i po prostu skorzystać
z jej usług. Jednak widząc moją pełną skupienia minę, wzięła głęboki oddech i
dokończyła swoją wypowiedź. – Człowiek może mieć tysiąc różnych imion, ale to
prawdziwe jest tylko jedno. Trzeba go pilnować, nie można go zgubić, bo w
decydującej chwili ono jedyne może pomóc odróżnić prawdę od fałszu – oznajmiła
nieco już pewniejszym tonem. Jej pełne wiary przekonania kontrastowały z tym
zatęchłym i pełnym zgnilizny miejscem. Jeszcze przez moment trawiłem jej słowa,
które z pewnością zapisały się w mojej pamięci na dłuższy czas. Następnie znów
spojrzałem w te młode oczy i uśmiechnąłem się pogodnie.
- Panienko Sally, dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa tej
nocy. Panienki pomoc okazała się być nieoceniona – oznajmiłem, wyciągając z
kieszeni garść monet, wszystko co mi zostało z kwoty podarowanej przez Kibuma.
Pochyliłem się nad stołem i wsadziłem pieniądze w dłoń dziewczyny, zaciskając
na nich jej palce. – Spróbuj stawić czoła tej najtrudniejszej z ról, może
staniesz się prawdziwą aktorką, a nie fałszywą podróbką, kroczącą po niegodnej
siebie scenie – szepnąłem jej na ucho, po czym wyprostowałem się i ukłoniłem. –
Życzę panience dobrej nocy – dodałem na odchodnym, jeszcze przez moment z
uśmiechem obserwując jej zszokowaną minę. Następnie odwróciłem się plecami do
tego obrazu tonącej w oparach dymu rozpusty, i raz na zawsze opuściłem lokal.
~*~
Obróciłem zdobioną kopertę w dłoniach, po raz kolejny
odczytując wypisany fantazyjnym pismem adres odbiorcy. Na papierze widniało
moje nazwisko. Przez chwilę wpatrywałem się w atramentowe słowa pustym
wzrokiem. Następnie uniosłem głowę, jakby w otaczającym mnie miejskim
krajobrazie szukając wyjaśnienia wszystkich wciąż niezrozumiałych spraw. Żadnej
odpowiedzi nie znalazłem, udało mi się za to zlokalizować stojący po drugiej
stronie ulicy kosz na śmieci. Znów zerknąłem na trzymany przez siebie,
prostokątny kształt. Który to już raz w tym miesiącu? W pewnym momencie
straciłem rachubę. A one wciąż przychodziły, na przekór mojej woli, wbrew
obojętności, na którą od jakiegoś czasu chorowałem.
Westchnąłem i z niechęcią rozdarłem kopertę, wyciągając z
niej zapisaną czarnym atramentem kartkę. Szybko przebiegłem wzrokiem po
tekście, po czym przymknąłem oczy. Znów to samo. Kolejne zaproszenie do
odegrania roli w spektaklu. Skąd się brały, i dlaczego dopiero teraz? Teraz,
kiedy na samą myśl o scenie czułem nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Tak, Lee Taemin odchodząc zabrał ze sobą coś więcej, niż mój
spokojny sen. Odebrał mi radość, którą czerpałem z aktorstwa. Z początku
ucieszyły mnie przychodzące listy, zaproszenia, oferty pracy, nie tylko ze
strony teatru, ale i osób prywatnych, arystokratów, którzy pragnęli umilić
sobie bankiety, urozmaicając ich program o przedstawienie zawodowego aktora.
Nie byłem pewien, dlaczego mój los tak gwałtownie się odmienił, ale mimo
wątpliwości postanowiłem wykorzystać te dane mi szanse.
Zakopując wspomnienia przeszłych tygodni w najgłębszym dole
mojego umysłu, począłem przygotowywać się do zaoferowanych mi ról. Wszystko
szło gładko, pracodawcy byli zadowoleni, obserwując moje próby, moje życie
zaczęło układać się na tyle dobrze, że przez jeden krótki moment wierzyłem, iż
od teraz wreszcie będę szczęśliwy, spełniając swoje życiowe marzenie, dumnie
stojąc na deskach wytęsknionej sceny. Ta nader idealistyczna wizja posypała się
jednak wraz z pierwszym ważnym przedstawieniem.
Wzdrygnąłem się, wspominając tamtą dziwną pustkę, którą
czułem, stojąc w kręgu światła i wpatrując się w zalegający na widowni mrok.
Nie miał on w sobie nic z tej wyczekującej, żywej ciemności, o której wieki
temu opowiadałem Taeminowi. Mrok był po prostu mrokiem. Cisza po prostu ciszą.
Scena po prostu sceną. Cienie pogubiły swoje odwieczne imiona, a zobojętniałe
sklepienie spoglądało na mnie z góry. Teatr nagle utracił swój czar, co
wprawiło mnie w tak wielkie osłupienie, wręcz trwogę, że przez dłuższą chwilę
nie potrafiłem przywołać w pamięci swojej kwestii, choć umiałem ją od tylu lat,
choć odgrywałem ją sam dla siebie na tych samych deskach, które niespodziewanie
stały się tak obce, jakbym nigdy wcześniej po nich nie stąpał. Chyba jedynie
cudem udało mi się wtedy dobrnąć do końca przedstawienia, po którym to zbiegłem
ze sceny, i czym prędzej wypadłem z tego gęstego od kłębiących się cieni
budynku, szukając ukojenia w pierwszym chłodzie nocy.
Od tamtego czasu próbowałem jeszcze kilka razy. Nie zawsze
kończyło się to w tak tragiczny sposób, czułem jednak niechęć do kolejnych ról,
coś, o co wcześniej nigdy w życiu bym się nie posądził. Jak do tego doszło? Nie
znałem odpowiedzi na to pytanie, choć dręczyło mnie ono dniami i nocami. Był
jednak pewien element, który nie dawał mi spokoju, nawet jeśli nie miałem
żadnych dowodów, na prawdziwość moich przypuszczeń. Otóż, ilekroć stawałem w
blasku reflektora, ilekroć zawieszałem wzrok na ciemniejącej widowni, czułem na
sobie jakiś wnikliwy wzrok, jakbym był obiektem badań, szczurem zamkniętym w
klatce. Ta złowroga para oczu błyskała kpiąco, zaprawiona pełnym zadowolenia z
siebie uśmiechem. Mimowolnie nabrałem irracjonalnego przekonania, że to nie kto
inny, a sam Kim Jonghyun obserwuje mnie uważnie, cieszy się kolejnymi moimi
niepowodzeniami. Czy wpadałem w paranoję? Przecież ten człowiek najwyraźniej
stracił mną zainteresowanie, skoro przestał wtrącać się do kierowanych ku mnie
ofert pracy. A mimo to nie potrafiłem pozbyć się przeświadczenia o jego uważnej
obserwacji…
Pokręciłem głową, wyrywając samego siebie z zamyślenia.
Jeszcze raz przebiegłem wzrokiem po zapisanej kartce, po czym zmiąłem ją w
dłoniach i wstałem z ławki. Przeciąwszy ulicę na ukos, znalazłem się po jej
drugiej stronie, i cisnąłem kulkę drogiego papieru listowego prosto do
śmietnika.
Następnie obróciłem się, z zamiarem odejścia, ale w ostatniej chwili
kątem oka dostrzegłem coś, co mnie powstrzymało. Zatrzymałem się i spojrzałem w
tamtym kierunku. Tym, co przykuło moją uwagę, okazała się być przeszklona witryna
jednej z działających na tej ulicy pracowni. Za szybą widniało popisowe dzieło
wybitnie zdolnego krawca. Czerwień materiału odznaczała się wyraźnie pośród
szarości jesiennego dnia.
- Niemożliwe… - powiedziałem, nawet nie zdając sobie sprawy
z faktu, że robię to na głos. Tę sukienkę poznałbym wszędzie – przewieszoną
przez drzwi szafy, wirującą pośród balowego przepychu, srebrzącą się w blasku
księżycowej nocy. Czym ten chuderlawy manekin zakładu krawieckiego zasłużył
sobie na jej noszenie?
Bez zastanowienia ruszyłem w kierunku witryny i już chwilę
później pchałem przeszklone drzwi pracowni. Wnętrze sklepiku było ciasne i
skromnie urządzone. Centralną część pomieszczenia zajmował niewielki podest,
przed którym ustawiono duże lustro. Na półce tuż obok dało się dostrzec metr
krawiecki, poduszkę z wbitymi szpilkami i kilka innych atrybutów powiązanych z
tym zawodem.
Wąskie pomieszczenie kończyło się drewnianą ladą, za nią zaś, na
licznych półkach, poukładano zwoje materiałów, z których klienci mogli wybrać
coś dla siebie. Dało się również dostrzec zakamuflowane między kolejnymi
produktami drzwi, zapewne prowadzące na zaplecze sklepu.
Szybko omiotłem otoczenie spojrzeniem, nie rejestrując
obecności właściciela zakładu, po czym odwróciłem się z powrotem ku otwartej z
tej strony części witryny. Mimowolnie wyciągnąłem przed siebie rękę i
delikatnie przesunąłem palcami po czerwonym materiale, tęsknym wzrokiem zakradając
się pośród jego fałdy.
Westchnąłem ciężko. Na cóż zdawały się wszystkie moje
ciskane w Taemina przekleństwa, skoro nawet na widok jego sukienki reagowałem w
tak idiotyczny sposób? Potarłem własną pierś, znów czując nieprzyjemny ucisk w
sercu. Dlaczego tak naiwnie za nim tęskniłem? Zostawił mnie bez słowa
wyjaśnienia, jak nikomu już niepotrzebny rekwizyt, a ja mimo to chciałem go
znów zobaczyć. Jakbym wciąż nie wyzbył się przekonania, że w tej całej
przebierance była choć krztyna prawdy. Nie mogąc się powstrzymać, przymknąłem
oczy i przyłożyłem policzek do materiału sukienki.
- Ta naprawdę świetnie mi wyszła, nie sądzi pan? –
Podskoczyłem gwałtownie, słysząc niespodziewany głos tuż przy moim uchu. –
Osoba, która ją zamówiła, uwielbia chować się za krzykliwymi kolorami, nieważne
ile razy powtarzałbym jej, że najlepiej wygląda w bieli…
Pospiesznie odsunąłem się od sukienki, nieco zakłopotany
swoim zachowaniem, po czym zmierzyłem spojrzeniem osobę, która tak mnie
wystraszyła.
Przywitała mnie para wąskich, ale życzliwych oczu i nieco
zbyt jasny uśmiech, nadający pociągłej twarzy dziwnie naiwnego wyrazu, jakby jej właściciel
zwykł patrzeć na świat w nader optymistycznych kolorach. Krawiec był ubrany
skromnie, ale schludnie. Z szyi zwieszał się nieodłączny atrybut tego zawodu –
metr krawiecki. Właściciel zakładu był zaskakująco młody, w porównaniu ze
zdolnościami, jakimi niewątpliwie dysponował, sądząc po wykonanej przezeń
sukni, którą było mi dane oglądać przez dobrych kilka godzin. Podczas
najdziwniejszego balu w moim życiu.
Potrzebowałem dłuższej chwili, zanim udało mi się zebrać
myśli i skoncentrować pełnię swojej uwagi na czekającym cierpliwie właścicielu
sklepiku.
- Ta sukienka… - zacząłem z wahaniem, nie do końca pewien
jak powinienem ubrać w słowa zaistniałą sytuację. Było już jednak zdecydowanie
za późno, żeby się wycofać. – …widziałem ją już kiedyś… - wybąkałem w końcu,
mając nadzieję, że nie zabrzmiało to tak głupio, jak mi się zdawało.
Słysząc moje słowa, młodzieniec uniósł brwi, najwyraźniej
nieco zaskoczony. Po krótkiej chwili intensywnego wpatrywania się we mnie
najwyraźniej połączył jakieś fakty, bo na jego twarzy naraz wpłynął wyraz
zrozumienia.
- Ah, więc to pan! – wykrzyknął w końcu entuzjastycznie, po
czym w kilku krokach pokonał dzielącą nas przestrzeń i wyciągnął dłoń na
powitanie. – Wiele o panu słyszałem – dodał, kiwając głową, jakby dla poparcia
własnych słów.
- O mnie? – Spojrzałem na krawca z uniesionymi brwiami i
pełnym wahania gestem uścisnąłem jego wyciągniętą dłoń. Młodzieniec uśmiechnął
się dziwnie i ponownie pokiwał głową.
-
Co prawda znam pana pod dość
szczególnymi imionami,
takimi jak Samozwańczy
Aktorzyna Darmozjad, Bezużyteczny
Hazardzista Amator czy Działający Na Nerwy Ignorant, Który Nawet Nie Wie Jak Obchodzić Się
Z Kobietą... - wyrecytował krawiec z mieszaniną rozbawienia i zakłopotania,
jednocześnie drapiąc się
nerwowo w tył głowy. - Ale miło
mi w końcu spotkać pana osobiście...
Słuchałem
tego z rosnącą dezorientacją.
Dodatkowe zaskoczenie wywoływał fakt, że
te nieszablonowe i jakkolwiek mało
pochlebne przydomki idealnie do mnie pasowały. Ich pomysłodawcą mogła
być tylko jedna osoba...
-
Więc zna pan...
-
Tak, to właśnie panience Sagi zawdzięczam tak specyficzne i przypuszczalnie nieco wyolbrzymione
pojęcie o pana osobowości. - Słysząc te słowa,
ugryzłem się w język.
Jakaś szczególna miękkość z jaką
ów młodzieniec wymawiał
imię Sagi, uruchomiła we mnie mechanizm alarmowy.
Naraz
przypomniała mi się sytuacja sprzed wielu dni, kiedy to razem z Taeminem
siedzieliśmy na parkowej ławce i szukaliśmy
idealnego pomysłu na kreację. Przed oczami znów
pojawił mi się obraz mojego ledwo dostrzegalnie speszonego towarzysza, który z niejakim wstydem napomykał o swoim przyjacielu krawcu, który stworzy dlań
każdą suknię,
o jaką ten poprosi.
Zerknąłem jeszcze raz na znajdującą
się za moimi plecami kreację, po czym wróciłem wzrokiem do tych przyjaznych, nieco zbyt naiwnych oczu,
które cały czas uważnie
mnie obserwowały. Czy to możliwe, że
ów chłopak żył w tak wielkim błędzie,
jak niegdyś ja? Dał się
wciągnąć w to samo przedstawienie, tyle że jego nikt nie powiadomił o zaistniałej
pomyłce. Czy to możliwe, że
zakochał się w Sagi, nie znając
jej prawdziwej twarzy? Na tę
myśl niemal parsknąłem śmiechem.
Bardziej lub mniej świadomie,
obaj daliśmy się utopić
w tym samym bagnie.
Pokręciłem
głową z pełnym
niedowierzania uśmiechem.
-
Samozwańczy Aktorzyna
Darmozjad? - zapytałem
z cieniem gorzkiej ironii w głosie,
której mój rozmówca
chyba nie wychwycił,
bo zaśmiał się
serdecznie, nieco przy tym rozładowując atmosferę.
-
Cóż...
przypuszczam, że ma pan świadomość,
jak szorstka w słowach
potrafi być panienka Sagi -
stwierdził dziwnym, jakby pełnym podziwu tonem. - Ale tak naprawdę to wspaniała
osoba, jestem pewien, że
dobrze pan o tym wie.
-
Czyżby? - mruknąłem pod nosem, zanim zdążyłem
się powstrzymać. Przez chwilę
miałem ochotę uświadomić tego biednego człowieka,
jak bardzo się mylił. Otworzyłem
usta z zamiarem podzielenia się
swoją wiedzą na temat owej wspaniałej osoby, którą obaj kochaliśmy,
choć tak naprawdę żaden
z nas jej nie znał.
Powstrzymała mnie jednak nagła powaga na twarzy mojego rozmówcy. Powaga zaprawiona odcieniem smutnej mądrości.
-
Patrzy pan teraz na mnie ze słusznym
politowaniem, proszę
jednak nie brać mnie za kompletnego
głupca. - Krawiec uśmiechnął
się, dopuszczając odrobinę
goryczy w kąciki wąskich oczu. - Im dłużej znam panienkę
Sagi, tym mniej o niej wiem, i jestem tego świadom - oznajmił
lekkim tonem, jakby stwierdzał
tylko fakt, z którym
już dawno się pogodził.
- Skąd pochodzi, co lubi,
o czym marzy - te wszystkie informacje to tylko wymyślone na potrzebę
sytuacji opowiastki, w które
czasami lubię wierzyć. - Młodzieniec
zmarszczył brwi, jakby w
skupieniu dobierając
kolejne słowa. - I choć z pewnością nigdy nie spojrzała
na mnie tak, jak zapewne spogląda
na pana... - Wziąłem
głęboki wdech, słysząc
te słowa. Nie miałem jednak odwagi przerwać dziwnego monologu właściciela
zakładu, który najwyraźniej
wyrzucał z siebie myśli krążące
mu po głowie od dłuższego
czasu. - Za milion prawdziwych informacji wystarczy mi ten szczególny odcień
złota, który czasem, w momentach szczerości przybierają
jej oczy... Tylko tyle wystarczy mi, żeby
ją kochać.
Zamrugałem kilkukrotnie powiekami, zaskoczony tą jakkolwiek dziwną
deklaracją ze strony mimo
wszystko obcego mi człowieka.
On jednak nie wyglądał na speszonego czy zawstydzonego. Przeciwnie, jego plecy
wydały mi się nieco bardziej wyprostowane, jakby zrzucił z nich ogromny ciężar.
Para wąskich, być może
wcale nie tak naiwnych oczu wpatrywała
się we mnie wyczekująco.
-
Dlaczego mówi mi pan to
wszystko? - odezwałem
się w końcu, nie mając
żadnego lepszego pomysłu na reakcję.
Bądź co bądź, zawitałem
tu zupełnie przypadkiem, a
ten człowiek zachowywał się
jakby od dawna planował
podzielić się ze mną
swoimi przemyśleniami.
Krawiec
przez chwilę milczał, najwyraźniej
zbierając myśli. Następnie
zbliżył się
o parę kroków. Był
zdecydowanie niższy ode mnie, a i tak
miałem dziwne wrażenie, że
nade mną góruje, bo wie o wiele więcej, niż
ja sam. Nawet, jeśli
nie był świadom, że
piękna Sagi to tak
naprawdę Lee Taemin, to zdawał się
dużo lepiej rozumieć zachowania owej pokręconej osoby o tak wielu twarzach. I pomyśleć,
że jeszcze parę minut temu patrzyłem
na niego, jak na biednego, omamionego czarem oszustki człowieka.
-
Nie znam szczegółów, wiem tylko,
że panienka Sagi
przechodzi teraz ciężki
czas... - zaczął z wahaniem,
jakby niepewny, ile może
zdradzić. - Nie mogę jej chronić...
W końcu jestem tylko zwykłym znajomym krawcem, który uszyje każdą sukienkę
na zawołanie. - Chłopak skrzywił
się, tym razem niezbyt
udolnie imitując uśmiech. Następnie
położył
mi rękę na ramieniu, i spojrzał twardo w oczy. - Dlatego chcę pana o to prosić
- oznajmił z taką mocą,
że zupełnie zaniemówiłem. - Wiem, że
jest pan dla niej kimś
wyjątkowym, widzę to po jej oczach, ilekroć mówi
o Tym Bezmózgim Patałachu. - Słysząc kolejne przezwisko miałem ochotę
parsknąć śmiechem, nie odważyłem się
jednak przerwać pełnej powagi przemowy właściciela
zakładu. - Sagi czasem plącze się
w swoich kłamstewkach. - Chłopak powiedział
to z pewną dozą czułości, która
wcale nie powinna była
mi się udzielić. - Liczę
na pana, jako na osobę,
która w odpowiednim
momencie pomoże jej na nowo odnaleźć prawdę...
Przełknąłem
ślinę nerwowo. Słowa
krawca ciążyły w powietrzu, jakby ich sądne działanie
już wnikało w atmosferę,
już zaczynało wpływać na przyszłe
zdarzenia. Próbowałem zdusić
w sobie to irracjonalne przeczucie, nie potrafiłem jednak oprzeć
się wrażeniu, że
jeszcze kiedyś wspomnę słowa
owego dziwnego chłopaka,
który teraz wpatrywał się
we mnie wyczekująco,
najwyraźniej wymagając odpowiedzi. Niepewny jak się zachować,
po prostu skinąłem głową.
Krawiec jeszcze przez chwilę
obserwował mnie uważnie. W końcu
sam pokiwał głową,
jakby usatysfakcjonowany tym, co osiągnął.
-
Proszę się nią
zaopiekować, panie Choi. Proszę trwać
u jej boku... Być
może to właśnie
panu będzie dane poznać prawdziwe oblicze panienki Sagi.
~*~
Wiem, że wiele osób prawdopodobnie ma dość tego opowiadania. Obym ja sama wytrwała do końca.
Ps. dwa dni temu minął rok od zakończenia CdA... tęsknię.
Fighting~
...Ps. 2 - wyczarowałam małe nowe coś w zakładce "Sagi", żeby wyglądała trochę ładniej, także zajrzyjcie, zapraszam~! ^^
Ps. dwa dni temu minął rok od zakończenia CdA... tęsknię.
Fighting~
...Ps. 2 - wyczarowałam małe nowe coś w zakładce "Sagi", żeby wyglądała trochę ładniej, także zajrzyjcie, zapraszam~! ^^
Mam nieprzeczytanych chyba z pięć rozdziałów, a czytam ten, moja logika jest porąbana. Wrócę z sensownym komentarzem, jak się zbiorę w sobie i w końcu nadrobię wszystkie zaległości, słowo honoru. ._.
OdpowiedzUsuńSpoko, nie spieszy mi się, ale...... FUCK LOGIC LVL SARASIL XDDD w Sagi łatwo się zgubić, nie polecam niechronologicznego czytania >.<
UsuńHwaiting~!
Rozdział bez Taemina, ale nic to nie przeszkadza. Nie ma go fizycznie, ale jest psychicznie. Na początku rozdziału myślałam, że cały będzie o tym, jak Minho chce zapomnieć o Taeminie, ale na szczęście jednak było inaczej. Mam nadzieję, że Minho znajdzie Tae i nie będzie już taki zagubiony w życiu, ale jak go znajdzie to wcale nie oznaczało będzie, że problemy się skończą. Wręcz przeciwnie. Chciałabym, by znów mógł się cieszyć z grania na scenie oraz by poczuł magię jaka płynęła za każdym razem, gdy niegdyś patrzył na scenę. Nie chcę, by przestał grać. Poza tym to ich połączyło w pewnym sensie.
OdpowiedzUsuńMoże wspólne sceny głównej pary nie zaczną się od następnego rozdziału, ale przemyślenia Minho też są ciekawe i można się dowiedzieć z tego nowych rzeczy. Jak się rozwija, co myśli, co wie i co ma w planach. W ogóle Minho nie ma już chyba wątpliwości, że znaczył dla Tae więcej, o wiele więcej niż by Tae chciał...Ta dziewczyna, z którą rozmawiał na szczęście nie okazała się rywalką, a nawet pomogła Minho. Lubię takie postacie. Nie są dla mnie nikim ważnym, ale da się je lubić, do tego są pomocne. Choć tak się zaczyna- niewinnie, ale będę dobrej myśli. Krawiec przypomina mi Onew. Nie zorientował się, że Sagi to chłopak czy tylko udaje? xd A może nie chce widzieć, ja już nie wiem, ale jest bardzo ciekawą postacią i mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś pojawi i jak nie wie o Tae to chcę "zobaczyć" jego reakcję na tą wiadomość.
Czekam na kolejny rozdział, bo i tak Minho nie zapytał się dokładnie o tą sukienkę, a i sam krawiec pewnie mu coś powie. Może wie, gdzie Sagi jest. Cokolwiek. Trzeba wierzyć.
Mam nadzieję, że Sagi będzie miało jak najwięcej rozdziałów. Kocham to opowiadanie, choć pewno dużo razy to mówiłam. Nigdy nie będę miała dość.
Weny i jak najwięcej radości z pisania życzę. :)
Wciąż lubię to opowiadanie! Jestem ciekawa jak połączysz te wszystkie wątki i jaka zagadka kryje się za zniknięciem Taemina. Za każdym razem jak czytam to ff w pamięci mam siostrę Jonghyuna jak mówiła, że jest po tej samej stronie.. to .też mnie intryguje..
OdpowiedzUsuńFighting! Czekam na kolejny rozdział! :D
http://cnbluestory.blogspot.com/
Kim Sodam odegra kluczową rolę w najbliższych rozdziałach, więc już niedługo jej słowa staną się jasne, podobnie jak wiele innych spraw ^^
UsuńDziękuję, hwaiting~! <3
Jestem~! Przepraszam, że jak zawsze spóźniona, ale w poniedziałek mi umarło komentowanie (...czy to przez było przez Sagi feelsy? Przegryw xD Przez Sagi feelsy nie mam siły na Sagi feelsy… prawie jak feelsy na Taemina x.x ) Szczerze mówiąc, każdy rozdział Sagi sprawia teraz, że jestem przerażona . Ja wiem, że czytałam to i właśnie to sprawia, że boję się czytać jeszcze raz. Dobrze wiem, że teraz będzie ten burzliwy okres, że teraz będzie łamać serce, nawet tego doświadczyłam i OH, JA WIEM, ŻE TAK SAMO BĘDZIE JESZCZE RAZ………………………. Albo jeszcze gorzej, bo dopatrzę się czegoś nowego ;-; Dobra koniec bełkotania.
OdpowiedzUsuńZnowu jesteśmy w miejscu, gdzie przedstawienie się zaczęło. Gdy Minho wrócił do domu, Kibum zrozumiał, że stało się coś bardzo złego i wcisnął mu pieniądze, żeby poszedł i się zabawił, zapomniał. Tak właśnie Minho znowu znalazł się w tym, obrzydzającym go, wywołującym mdłości miejscu. Czuj się tam bardzo nie na miejscu. Wie, że nie pasuje. „A pośród całej tej rozpustniej maskarady, głupi i żyjący ułudą ja.” Podoba mi się to zdanie. Bardzo dobrze obrazuje to jak czuj się Minho. Wszystko, co go otacza, jest złe, takie nienaturalne, dziwne, gorszące, a pośród tego siedzi on, który uwierzył, że spotkana w takim miejscu osoba naprawdę obdarzy go prawdziwym uczuciem, który nawet teraz siedzi w tym samym miejscu, gdzie się spotkali, jakby czekając na jej pojawienie się.
Na scenie pojawiają się tancerki „olśniewająco nieprzyzwoite”. Chyba wszystko w tamtym miejscu takie jest. Wszędzie jest taki przepych, bogactwo (w końcu to lokal dla najbogatszych), wszystko olśniewa. Olśniewający to też bardzo mocne słowo, przecież jak coś jest olśniewające, to jest piękne, ale też takie bardzo wyraziste, to taki najwyższy wyraz podziwu, a tu zestawiasz to z nieprzyzwoitym. Czy to znaczy, że to ta nieprzyzwoitość, niewłaściwość tego miejsca jest tak duża, jak ogrom czegoś olśniewająco pięknego lub dobrego…? Wracając do opisu tancerek, Minho wcale nie jest nimi zachwycony, bo porównuje je do (w swoich oczach…. I NIE TYLKO SWOICH, WE FEEL YOU MINHO) ideału. Nawet próbuje obrazić Tae, ale to tylko powoduje kolejne ukłucie w sercu i powoduje złość w tamtym momencie chyba na Taemina, ale nie mam pewności w zasadzie. Może jest też zły na siebie, że uwierzył mu, że dał się oszukać, że był naiwny. „- Tak nisko upadłem… - mruknąłem pod nosem, uświadamiając sobie, że tak naprawdę w tym urządzonym przez Lee Taemina spektaklu, nie przypadła mi już nawet rola aktora. Stałem się jedynie zwykłym rekwizytem, takim samym, jak te leżące za kulisami w miejskim teatrze.” To jakieś ironiczne, że jedyny prawdziwy aktor w tym przedstawieniu był tylko rekwizytem. Ten, który powinien być najlepszym aktorem, najlepiej odegrać rolę, tak naprawdę nie wie nawet, że bierze udział w spektaklu. Czytam to chyba kolejny raz, a dopiero teraz dotarły do mnie te słowa – „Żyjące wspomnieniami szaleństwa przedstawień.”, dopiero teraz je naprawdę przeczytałam. Hm, to zdanie w sumie bardzo dobrze opisuje to, co w tym i chyba w kolejnych rozdziałach dzieje się z Minho. Nic nie ma znaczenia, bo żyje tylko wspomnieniem scenariusza, który już miał miejsce. Można powiedzieć, że nie żyje, że go nie ma…
Te rozmyślania sprawiły, że Minho zaśmiał się histerycznie. Jednak śmiech zamarł mu na ustach, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń, jednak okazało się, że to tylko jedna z kobieta pracujących tam. Zaczynają rozmowę o powodzie śmiechu pana Choi. Chłopak mówi o uciekającym aktorze – tchórzu, który jak zgaduje dziewczyna boi się swojej roli. „Miłość to najtrudniejsza z ról.” Mówi mu, coś co Taemin chyba wiedział już dawno. Panie Choi, pan jak zwykle jakoś do tyłu. (przepraszam, ciśnięcie z niego to jedna rzecz, która sprawia, że Sagi to nie jest jeden wielki ocena feelowych łez). „Czy to możliwe, że Taemin uciekł ze względu na strach?” – wydaje mi się, że powinniśmy połączyć słowa wypowiedziane przez Tae po ich pierwszej randce, z tym, co się później działo w teatrze i z jego odejściem. Wtedy takie myślenie, wcale nie jest aż tak naiwne.
Dziewczyna mu się przedstawia i okazuje się, że jest tą Sally, o którą Minho pytał, gdy jeszcze imię „Sagi” nie było wryte w jego umysł. Minho pyta dziewczynę, czy to jej prawdziwe imię. A odpowiedź zabija „Moim zdaniem to ważne, żeby zachować prawdziwe imię tylko dla siebie i najbliższych sobie osób. Dlatego jestem Sally tylko w godzinach pracy… To mi pomaga nie zgubić siebie…” Zastanawia mnie tylko, co będzie, jeśli będziemy mieli za dużo imion, gdy one zaczną się mieszać, w jakiś sposób przestaniemy nad tym panować. Czy nie będzie czasami tak, że jak będziemy wymyślać sobie coraz to nowe imiona, nie zapomnimy tego prawdziwego. Hm, choć gdy pilnują nas bliscy, gdy przypominają, kim naprawdę jesteśmy, może wtedy to działa, tylko, co jeśli tych bliskich nie będzie z jakiegoś powodu…?
UsuńOd odejścia Taemina Minho dostaje coraz to nowe oferty pracy, a to w teatrze, a to na przyjęciach u prywatnych osób. Jednak Lee zabrał ze sobą coś więcej niż łączące ich uczucia i relację między nimi, zabrał ze sobą coś bardzo ważnego. Umiejętności Minho dotyczące stania na scenie, może nie samego aktorstwa, ale zabrał magię występów. Teraz Choi stojąc na scenie czuje pustkę, nie potrafi wczuć się, tak jak powinien. Może to dlatego, że Minho jak rekwizyt wciąż rozpamiętuje poprzedni scenariusz i nie umiem się skupić na czymś innym. Było coś jeszcze, wzrok jakby ktoś go obserwował. I to nie bylejaki ktoś, tylko sam Kim Jonghyun.
Minho postanawia wyrzucić kolejną ofertę pracy do kosza i gdy do niego podchodzi w sklepowym oknie dostrzega suknię, której nie pomyliłby z żadną. Czerwoną suknię Sagi z balu. Wchodzi szybko do tego sklepu i mimowolnie wyciąga rękę by dotknąć delikatny materiał. Wtedy z zaplecza wychodzi młody krawiec, a Minho orientuje się, że stoi naprzeciwko przyjaciela Taemina, czy raczej panienki Sagi. Krawiec też orientuje się, z kim ma przyjemność rozmawiać. W jego oczach Choi dostrzega coś, co go kłuje, ale też, co chyba rozumie. Przecież też uległ czarowi Sagi i to bardzo szybko, rozumiem miłość do nie, czy też do niego. Podobają mi się słowa krawca o Sagi, szczególnie te „Za milion prawdziwych informacji wystarczy mi ten szczególny odcień złota, który czasem, w momentach szczerości przybierają jej oczy... Tylko tyle wystarczy mi, żeby ją kochać.”, tutaj Minho na pewno dobrze wie, o jaki błysk złota chodzi, przecież to właśnie on powstrzymuje go w teatrze. Następne słowa wprawiać Minho w dziwny nietypowy nastrój. Zostawiają w nim przekonanie, że jeszcze kiedyś wrócą do niego. I jeszcze to „Proszę się nią zaopiekować, panie Choi. Proszę trwać u jej boku... Być może to właśnie panu będzie dane poznać prawdziwe oblicze panienki Sagi.” NO JA MAM NADZIJĘ, ŻE TAK BĘDZIE I NNEJ WERSJI NIE PRZYJMUJĘ. NIEWAŻNE JAK DUŻO ŁEZ PEWNIE WYCIŚNIE ZE MNIE TO ODPOWIADANIE ;-;
Kocham Sagi tak bardzo mocno, przepraszam, że pod koniec komentarza jakoś zaczął on umierać, ale zrobiło się trochę późno i to dlatego, kiedy może poprawię ;-; a teraz chyba sobie idę, bo robi mi się jakoś feelsowo-źle i za chwilę zacznę blekotać pewnie. Kocham Sagi ;-;