Taemin podrzucił nożyk w górę. Narzędzie wykonało wdzięczny
obrót w powietrzu, po czym opadło wprost w jego otwartą dłoń. Chłopak zacisnął
palce na trzonku, a ostrze zamigotało zalotnie odbitymi promieniami światła.
Taemin westchnął i powtórzył czynność, ponownie wprawiając nóż w powietrzne
piruety. Kiedy narzędzie znalazło się na powrót w jego dłoni, chłopak, nie
unosząc głowy, dyskretnie zerknął w bok.
Zero reakcji. Jego hyung wciąż siedział nad stołem pełnym
sprężyn i kółek zębatych, nie racząc tańczącego noża, ani jego właściciela, ani
jednym spojrzeniem. Młodszy mimowolnie się naburmuszył, po czym wrócił do
zabawiania się migotliwymi piruetami lśniącego ostrza. Jego jedynego
przyjaciela. Minho zdecydowanie nie zasługiwał dzisiaj na to miano.
Młodszy prychnął pod nosem i z jeszcze większą determinacją
wbił wzrok w latający nóż, byle nie patrzeć w stronę hyunga, który był dzisiaj
nad wyraz wręcz bezduszny, nie okazując mu choćby krztyny swojej uwagi. Tak.
Lee Taemin czuł się ignorowany. Bezczelnie, okrutnie, frustrująco ignorowany. I
było to uczucie tak przygnębiające, że chłopak zupełnie nie wiedział, co ze
sobą zrobić.
Wszystko zaczęło się tego poranka, kiedy z werwą wkroczył do
kuchni, na wstępie widowiskowo zamachując się nad głową swoim nowo nabytym harpunem.
Był niesamowicie długi i ostry, a mając tak wprawnego użytkownika, jak Taemin,
mógł z powodzeniem stać się idealnym narzędziem w kolejnej rundzie gry. Chłopak
spodziewał się wielu różnych reakcji. Wyobrażał sobie Minho rozbawionego, Minho
pobłażliwego, Minho rozczulonego, Minho czujnego, Minho zaalarmowanego, Minho
przebiegłego… Nigdy w życiu nie pomyślałby jednak, że tego dnia natrafi na Minho obojętnego. Nie wiedział nawet, że
taki zlepek słów jest w stanie zaistnieć. Ale oto siedział tuż przed nim. Minho we własnej osobie. A jego twarz
nie wyrażała nic innego, jak dogłębną obojętność.
Starszy powitał go ledwie słyszalnym pomrukiem, wzroku nawet nie unosząc znad
czytanej przez siebie gazety. I tyle. Ani jednego spojrzenia. Ani jednego
uśmiechu. Ani jednej dokuczliwej uwagi. Taemin był tą dziwną sytuacją tak
rozczarowany, że naraz zupełnie odechciało mu się zabawy harpunem. Dlatego
pozwolił imponującemu, a mimo to zbędnemu narzędziu z głuchym brzdękiem opaść
na podłogę, po czym smętnie powlókł się na swoje krzesło, zagubionego
spojrzenia ani na moment nie odrywając od twarzy hyunga. Była spokojna,
zrelaksowana, skupiona i zdecydowanie niezainteresowana
siedzącym po drugiej stronie stołu chłopakiem. Taemin w frustracji wydął
policzki, po czym agresywnie wbił widelec w swój omlet. Jeszcze nigdy nie czuł
takiej potrzeby wyżycia się na własnym śniadaniu.
Dalsza część dnia wcale nie przebiegała lepiej. Taemin próbował
wszystkiego. Od propozycji wspólnego łapania nietoperzy, przez pomysł nauki
strzelania z łuku, aż po śmiałą próbę prowokacyjnego huśtania się na żyrandolu
(to ostatnie zostało przez Minho sprawnie i skutecznie udaremnione). I choć
Taemin głowił się i zastanawiał, choć biegał i się wysilał, ani jedno z jego
działań nie zdołało przełamać zimnej bariery zobojętnienia, którą
niespodziewanie (i zupełnie bezsensownie) Minho zbudował wokół siebie z dnia na
dzień.
Taemin był zdruzgotany. Bo na cóż mu te wszystkie zmyślne
zabawy, jeśli nie ma nikogo, komu mógłby o nich opowiedzieć? Na co mu tłuczenie
stuletnich filiżanek, jeśli nikt go za to nie zgani? Na co mu wpuszczanie
kolejnych nietypowych zwierząt do domu, jeśli nikt nie spojrzy na to z
rozbawieniem? Na co mu ta cała zgromadzona w szafie, zmyślna broń, jeśli jedyna
osoba, na której chciałby jej użyć, jest zwyczajnie niezainteresowana?
Świat naraz wydał mu się tak bezbarwny i pozbawiony
jakichkolwiek atrakcji, że ledwie był w stanie wykrzesać z siebie choćby tyle
siły, żeby móc żonglować swoim migoczącym w powietrzu nożykiem. Bez
odpowiedniego kompana, życie stawało się najnudniejszym doświadczeniem z
możliwych.
Taemin pochwycił swój nożyk i ze zmarszczonymi brwiami
przyjrzał się odbijanemu przez ostrze światłu. Wpadające przez okno promienie
załamywały się na gładkiej powierzchni, i barwiły ścianę tuż nad głową zajętego
milczącą pracą Minho. Taemin poruszył trzymanym przez siebie narzędziem,
kierując snop światła nieco niżej, aż jasna plama dosięgnęła twarzy starszego.
Choi przez chwilę nie reagował, wciąż obracając śrubokręt w dłoni. Taemin już
miał westchnąć z rezygnacją, po raz kolejny przełykając gorzki smak porażki,
kiedy naraz jego świetlna zaczepka niespodziewanie podziałała.
Minho uniósł wzrok. A jego oczy były tak ciemne, że nawet
zbłąkane słoneczne refleksy nie potrafiły wydobyć z ich tęczówek zwyczajowej,
ciepłej barwy czekolady. Taemin poczuł dreszcz na plecach, a nożyk niemal
wypadł mu z dłoni.
Znowu.
Dobrze, niech będzie. Taemin nieco przesadził w swoim
wywodzie o rzekomej ignorancji hyunga. Tak naprawdę ona wcale nie była tak
całkowita, jak mogłoby się wydawać. Młodszy czuł się ignorowany, to prawda. Od
rana Minho wymienił z nim tylko kilka niezbędnych słów, na każdą jego próbę
rozmowy reagując dobitnym milczeniem. W dodatku nie dał się przekonać do
wzięcia udziału w ani jednej z taeminowych zabaw. Jeśli to nie były oznaki
ignorowania, to Taemin nie wiedział, co nimi było. Młodszy dostrzegł jednak
coś, co zdecydowanie nie wpisywało się w te ramy zimnego zobojętnienia. Coś, co
każdorazowo wytracało go z równowagi i dodatkowo dezorientowało i tak już
zagubiony umysł, o zmysłach nawet nie wspominając. Rzecz w tym, że od czasu do
czasu, zawsze w najmniej oczekiwanych momentach, Minho ni stąd ni zowąd na
niego patrzył.
Tak, patrzył.
Nie był to jednak żaden ze znanych Taeminowi typów
spojrzenia. Minho nie patrzył na niego z naganą, ani z rozbawieniem. Nie była
to też sympatia, bądź rozczulenie. Ani nawet irytacja, czy złość. Nie. Sposób,
w jaki starszy na niego spoglądał był inny, nowy, obcy. A przy tym wręcz elektryzujący. Spojrzenie Minho było jak
zimny ogień, który przez parę sekund lizał skórę jego karku bądź skroni, żeby
po chwili niespodziewanie zniknąć, zostawiając po sobie mrowiące piętno niewidocznych
poparzeń. Taemin jeszcze nigdy nie widział, żeby oczy jego przyjaciela były tak
niesamowicie ciemne, tak porażająco bezdenne, tak lodowato gorące.
I Taemin czuł się przez nie bezsprzecznie sparaliżowany.
Był to w jego przypadku stan wybitnie rzadki, by nie rzec,
niespotykany. Taemin od zawsze czuł niewyobrażalną wręcz potrzebę ruchu. Był w
stanie cały dzień uganiać się za szczurami w piwnicy, albo przez wiele godzin
zabawiać się na zmianę wbieganiem po schodach i zjeżdżaniem z ich lśniącej,
eleganckiej poręczy. Nawet, kiedy nie miał absolutnie żadnego zajęcia, potrafił
krążyć po całym domu, w kółko, i w kółko, nie mogąc usiedzieć w miejscu dłużej,
niż kilka minut. Bezruch był dla niego stanem niemal nieosiągalnym. A teraz
proszę, jedno spojrzenie hyunga, i Taemin nie potrafił nawet drgnąć. Jakie
tajemne moce posiadł starszy, że udawało mu się zrobić coś, zdawałoby się,
niemożliwego? Lee był całym tym nietypowym zjawiskiem tak zdezorientowany, że
nawet nie próbował walczyć z ową dziwną siłą. Pozwalał jej przyszpilić się do
siedzenia, z naukową wręcz ciekawością pogrążając się w stanie bezruchu, który
był mu tak obcy, a którego tego jednego dnia doświadczył już kilka razy. Pod
koniec śniadania. W trakcie porządków w ogrodzie. Podczas zabawy łukiem (kiedy Minho
mu odmówił, postanowił samodzielnie nieco się rozerwać). I nawet teraz, w
najzwyklejszym, najnudniejszym momencie tego dnia. Za każdym razem starszy bez
ostrzeżenia unosił wzrok i spoglądał Taeminowi w oczy, rzucając na chłopaka
tajemne zaklęcie. Bo cóż innego mogło to być, jak nie czarna magia właśnie? Cóż
innego mogło przyspieszyć bieg taeminowego serca, cóż innego mogło gwałtownie podwyższyć
temperaturę i przeciąć rytm oddechu? Cóż innego było w stanie sparaliżować jego
ciało, na moment zamieniając go w wewnętrznie rozedrgany kamienny posąg,
niezdolny do najlżejszego ruchu? To musiał być jakiś czar. Sprytne zaklęcie, za
pomocą którego Minho bawił się jego ciałem. Na domiar złego, Taemin wciąż nie
potrafił rozstrzygnąć, czy jest całą sytuacją poirytowany, czy też wręcz
przeciwnie. Dziwna moc, którą posiadł nad nim Minho, powinna go frustrować,
powinna wprawiać w zdenerwowanie. W końcu dawało to starszemu sporą przewagę w
razie starcia. Taemin odkrył jednak, że zamiast chcieć się spod tego zaklęcia
wyrwać, znacznie bardziej kusiła go opcja poddania się mu. Bo w tych rzadkich
chwilach, kiedy ich spojrzenia się spotykały, cała uwaga hyunga znów należała
do niego. A czarny ogień, który szalał wtedy w oczach Minho, był
najpiękniejszym widokiem, jakiego Taemin w życiu doświadczył. Chciał, żeby
hyung uwolnił ten pożar z ryz spojrzenia, żeby dał mu zawładnąć całym swoim
ciałem.
Taemin chciał pozwolić
się poparzyć.
Nie było to jednak takie proste, bo płomień usidlającego go
spojrzenia każdorazowo muskał skórę tylko przez chwilę, na tyle długo, żeby
wywołać gorąc, ale zbyt krótko, żeby pozostawić po sobie jakikolwiek widoczny
ślad. Po upływie tego dziwnie intensywnego i przyprawiającego o zawrót głowy
momentu, połączenie zostawało przerwane. Rozgrywka zawieszona. Ogień znów
ukryty. Gdzieś w głębinie spojrzenia Choi Minho.
Tak było i tym razem. Po paru chwilach igrania z ogniem,
starszy jak gdyby nigdy nic spuścił wzrok, na powrót zajmując się swoją pracą. I
tyle. Nic więcej. Koniec. Ani śladu po rozpalających zmysły płomieniach, które
tak młodszego hipnotyzowały. Twarz Minho nie wyrażała żadnych emocji, a
przepełniona stoickim spokojem postawa tylko dodatkowo Taemina irytowała. Bo
kiedy on odchodził od zmysłów, ledwo panując nad tempem oddechu, jego
przyjaciel jak gdyby nigdy nic dłubał śrubokrętem w swoich głupich mechanizmach!
Minho znów był obojętnym, zimnym draniem,
który nie chciał się z Taeminem bawić.
Lee z frustracją zamachnął się nożem, mocnym rzutem wbijając
go w drewniany stół, tuż obok prawej dłoni przyjaciela. Starszy nawet nie
drgnął. Taemin prychnął pod nosem i gwałtownie wstał z kanapy, na powrót
odzyskując zdolność i potrzebę ruchu.
- Nudziarz… - skwitował burkliwie w stronę wciąż
niewzruszonego, zobojętniałego hyunga, po czym ostentacyjnie opuścił pomieszczenie.
Był swoją irytacją tak zaabsorbowany, że zupełnie przegapił
ledwo powstrzymywany cień rozbawionego uśmiechu, błąkający się w kącikach ust
przyjaciela. Kiedy tylko Taemin zniknął za drzwiami, Minho przestał udawać, że
pracuje i powoli wypuścił powietrze z płuc. Wsparł łokcie na blacie stołu,
brodę kładąc na otwartych dłoniach, i dopiero teraz pozwalając dotąd
maskowanemu, szerokiemu uśmiechowi rozjaśnić całą twarz. Był tak niemożliwie
usatysfakcjonowany.
Bo jego plan działał.
Tak, to był plan. Minho nie igrał z taeminową cierpliwością
bez powodu. Jego dzisiejsze nietypowe zachowanie miało za sobą pewien konkretny
cel. A obrana metoda okazała się być zadziwiająco wręcz skuteczna.
Kiedy poprzedniego dnia w głębokiej zadumie analizował całą
obecną sytuację, doszedł do pewnego bardzo prostego wniosku. Co do swojej
słabości względem Taemina nie miał już najmniejszych wątpliwości, dlatego
zamiast roztrząsać to zagadnienie, spojrzał na sprawę z przeciwnej strony. Rozważając
kwestię słabych punktów przyjaciela, uzyskał nową konkluzję. Taemin był
zależny, od poświęcanej mu przez niego uwagi. Ilekroć Minho nie miał dla
przyjaciela czasu, młodszy był przygaszony. Ilekroć zgadzał się na któryś z
jego szalonych pomysłów, Taemin wręcz promieniał z entuzjazmu. Tak było od
zawsze. Już od lat przedszkolnych, młodszy wykazywał zainteresowanie jedynie
zabawami ze swoim przyjacielem, całą resztę dzieci traktując z góry i z
dystansem. Nie żeby Minho mu się jakoś szczególnie dziwił. Ta zgraja bachorów
naprawdę nie dorastała do poziomu ich wysublimowanych pomysłów na rozrywkę.
Podobnież, jak pani przedszkolanka, która co najmniej dwa razy w tygodniu
przechodziła coś na kształt załamania nerwowego, nie potrafiąc pojąć geniuszu
ich zabaw. Najwyraźniej sama musiała mieć niezbyt udane dzieciństwo. Innego
wytłumaczenia obaj z Taeminem znaleźć nie potrafili. Czasy przedszkolne nie
były jedynym przykładem na poparcie tezy Minho. Lata mijały, a młodszy
wykazywał względem swojego hyunga niesłabnące przywiązanie. I o ile Choi był typem
samotnika, który mógłby przejść przez życie, mając jedynie swoje tykające
mechanizmy za przyjaciół, to Taemin był inny. Potrzebował towarzysza. Kogoś,
kto okaże mu zainteresowanie i uwagę. Kogoś, kto będzie w stanie choćby
chwilowo zagłuszać przytłaczającą nudę, powiązaną z ludzką egzystencją. Lee
Taemin potrzebował przyjaciela. A tak się składało, że tę zaszczytną funkcję
pełnił właśnie Minho. Sama ta konkluzja sprawiła, że ponownie poczuł pełnię
kontroli nad sytuacją. Taemin go potrzebował. Starszy miał więc nad nim władzę.
Minho wyszarpnął nóż Taemina z drewna stołu, i począł bawić
się nim zupełnie tak samo, jak jeszcze niedawno robił to właściciel ostrza.
Metal lśnił wdzięcznie w słońcu, barwiąc ściany świetlnymi wzorami. Chłopak
uśmiechnął się pod nosem, tym razem dużo cieplej i czulej, jednocześnie
wspominając spojrzenie, które wymienił z przyjacielem ledwie kilka minut temu.
Oczy wpatrującego się w niego Taemina jeszcze nigdy nie były tak nieruchome,
głębokie, piękne. Tak piękne, jak
piękne potrafi być niebo tuż przed burzą, albo morze oczekujące na sztorm.
Ilekroć starszemu udawało się wydobyć z przyjaciela to spojrzenie, ledwo
powstrzymywał się, żeby nie porzucić swojej maski zobojętniałości, i nie ruszyć
w tan z tym zastygłym w zmrożonym napięciu żywiołem już teraz. Choi Minho
wiedział jednak, że cierpliwość, to cnota. Potrafiła każdej zabawie dodać
niewypowiedzianego uroku.
Chłopak przestał bawić się nożem i zerknął w stronę drzwi,
za którymi jakiś czas temu zniknął Taemin. Młodszy jak zwykle był zbyt
zniecierpliwiony i roztargniony, żeby zrozumieć, co się dzieje. Żeby zauważyć,
że został poddany swego rodzaju tresurze. Odkrywszy ogrom posiadanej władzy,
Minho doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem na jej wyegzekwowanie, będzie ograniczenie
tego, od czego Taemin był uzależniony. Dawkowanie
uwagi. Im mniej młodszy jej
otrzymywał, tym bardziej jej pragnął. A im bardziej jej pragnął, tym większą
władzę miał nad nim Minho. Ta rozgrywka była inna od poprzednich. Starszemu nie
zależało na bezpośrednim, krwawym starciu. Zamiast tego napawał się misterną
pajęczyną manipulacji, którą powoli rozsnuwał wokół swojej ofiary. Taemin był
niczym dzikie zwierzątko na uwięzi. Niczym stworzenie, które, zbyt zamroczone jego
intensywnym spojrzeniem, wciąż nie zauważyło, że nie jest już w lesie, tylko
kroczy po arenie cyrkowej, wykonując zmyślne sztuczki pod dyrygencją tresera. I Minho musiał przyznać, że proces poskramiania Lee Taemina był nad wyraz
intrygującym zajęciem.
Choi uniósł rękę, i na powrót z impetem wbił nóż w blat
stołu, nie przejmując się jego pokiereszowaną, zabytkową powierzchnią. Na
ustach chłopaka zajaśniał drapieżny uśmiech, który tylko poszerzył się, kiedy
dobiegło go odległe nawoływanie jego imienia, gdzieś z drugiego końca starego
domu. Z rosnącą ekscytacją, ruszył w stronę drzwi.
Wręcz nie mógł się doczekać, aż jego ulubiona bestia wreszcie
spróbuje zerwać się z łańcuchów.
~*~
Taemin zabębnił palcami o blat stołu, obserwując jak jego
przyjaciel w milczeniu wkracza do kuchni i z miejsca zabiera się do
przygotowywania kolacji, nie zaszczycając przy tym młodszego ani jednym
spojrzeniem. Lee wbił wzrok w plecy krzątającego się przy zlewie przyjaciela, z
coraz większym zniecierpliwieniem stukając paznokciami o drewno. Przepełniony irytacją
dźwięk roznosił się po pomieszczeniu, docierał w każdy zakamarek starej kuchni.
Od pleców Minho zdawał się jednak odbijać bez echa, zupełnie, jakby chłopak
nawet go nie słyszał. Taemin westchnął ciężko, i w akcie ostateczniej
bezradności położył głowę na stole.
Miał dość.
Tego było już zbyt wiele. Nie potrafił żyć w ten sposób. Nawet
nie był głodny, zachowanie przyjaciela za bardzo go rozstrajało, żeby mógł
zaprzątać sobie głowę pustym żołądkiem. Zawołał Minho do kuchni w nadziei, że
przynajmniej tym razem coś w jego postawie wróci do normalności. Wiedział, że w
kwestii jedzenia przyjaciel go nie zignoruje. Najwyraźniej wciąż tkwiła w nim
resztka jego zwyczajowej opiekuńczej natury. Cóż jednak z tego, skoro wciąż
zachowywał się jak bezduszny ignorant? Taemin nie miał pojęcia, co hyung
zamierzał w ten sposób osiągnąć, ale jedno było pewne.
Miał dość.
Te dwa słowa krążyły mu po głowie, powtarzane wciąż i wciąż,
niczym zepsuta płyta gramofonowa, odtwarzająca w kółko ten sam fragment
melodii, która przestaje przypominać muzykę, przeistaczając się w drażniący
uszy jazgot. Taemin czuł, jak wszystko coraz gwałtowniej kotłuje się w nim, jak
z każdą milczącą sekundą poziom jego frustracji wzrasta, jak każdy odgłos
cichej krzątaniny przyjaciela dodatkowo gra mu na nerwach. Był jak bomba
zegarowa. Gotów lada chwila wybuchnąć. Wystarczył bodziec.
Minho w milczeniu poustawiał przygotowane przez siebie
talerze z jedzeniem na stole, jednocześnie z rozbawieniem obserwując
pokładającego się na blacie Taemina. Jego rozpaczliwe, przepełnione dramatyzmem
zachowanie było, ni mniej ni więcej, rozczulające. Starszy potrafił jednak
stwierdzić, że Lee długo już nie wytrzyma. Był na granicy wytrzymałości. O krok
od wybuchu.
- Jedz – odezwał się Minho oschłym tonem, jednocześnie samemu
zasiadając naprzeciwko przyjaciela i jak gdyby nigdy nic nakładając sobie na
talerz sporą ilość sałatki. Taemin powoli uniósł głowę i wbił w przyjaciela intensywne
spojrzenie. Jego oczy już nie były zirytowane, rozdrażnione, czy rozkojarzone.
Wszystkie te powierzchowne emocje pożarła bezdenna czerń. Nadchodziła burza.
Minho skupił wzrok na swoim talerzu, zamierzając do
ostatniej chwili udawać zobojętnienie. Jego zdolność do zachowania opanowanej
postawy była prawdziwym błogosławieństwem. Bo Bóg jeden wiedział, co te ciemne,
przerażające oczy z nim robiły. Nie unosząc wzroku, wyciągnął przed siebie rękę,
żeby sięgnąć po stojący w koszyku na stole chleb. Jego otwarta dłoń zamarła
jednak w powietrzu, kiedy poczuł coś, czego się nie spodziewał.
Ogień.
Starszy gwałtownie uniósł wzrok, z zaskoczeniem spoglądając
na płonącą zapałkę, którą Taemin trzymał tuż pod jego zastygłą ponad stołem,
otwartą dłonią. Mały, drżący płomyk nie dotykał skóry starszego, jedynie
muskając ją unoszącym się ku górze gorącem. Zaczepiając. Zapraszając do zabawy.
Minho przez chwilę obserwował to zjawisko ze zmarszczonymi brwiami, po czym
przeniósł wzrok na właściciela psotnego płomyka.
Taemin uśmiechnął się do niego drapieżnie, wreszcie
uzyskując pożądaną uwagę ze strony hyunga. Jeśli Minho nie zamierzał go
poparzyć, on sam musiał sięgnąć po ogień. Przyjaciel torturował go swoimi
płomiennymi spojrzeniami przez cały długi dzień. Nadszedł moment rewanżu.
Minho, wciąż spoglądając w te lśniące niebezpiecznie oczy,
powoli zamknął dłoń na płomyku zapałki. Kiedy ją ponownie otworzył, spomiędzy
jego palców uniosło się ku górze kilka rozmytych pasemek dymu. Żaden z chłopców
nie zwrócił jednak na to uwagi. Zbyt zajęci byli narastającą w splocie spojrzeń
burzą. Obaj dobrze wiedzieli, że prawdziwy pożar miał dopiero nastąpić. Dało
się to wyczuć w gorącu dzielącego ich powietrza.
W pewnym momencie Minho przechylił lekko głowę, a jego usta
uformowały się w pobłażliwy uśmieszek. Tyle wystarczyło.
Ten kpiący wyraz stał się iskrą, która rozpętała piekielny
ogień.
Oczy Taemina błysnęły niebezpiecznie, i nagle chłopak wszedł
na blat stołu, sekundę potem rzucając się na przyjaciela, niczym dzikie zwierzę
ruszające do ataku. Krzesło, na którym
siedział Minho, przewróciło się do tyłu, sprawiając że obaj znaleźli się na
podłodze. Starszy błyskawicznie przetoczył się w lewo, unikając wymierzonego na
oślep ciosu przyjaciela. Nawet nie zauważył, kiedy w rękach młodszego nie
wiadomo skąd zmaterializował się niewielkich rozmiarów kuchenny palnik, ale co
do jednego nie miał już wątpliwości – czekała ich niezwykle gorąca runda.
Pospiesznie zebrał się z podłogi, po drodze chwytając leżący na stole nóż do
krojenia chleba. Jego broń wyglądała wybitnie mizernie, w porównaniu z tym, czym
dysponował Taemin. Czym jednak byłaby ta gra, bez odrobiny ryzyka?
Kiedy Minho cofnął się o krok w tył, jego przyjaciel znów
zaatakował, tym razem mierząc w niego swoim płomiennym narzędziem. Starszy o
włos uniknął bliskiego spotkania z palnikiem, w ostatniej chwili uskakując na
bok. Taemina to jednak nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Dopiero się
rozkręcał. Przez cały dzień musiał znosić wszechobecną, przybijającą,
przepełnioną samotnością nudę. Dlatego teraz, kiedy wreszcie nastał moment
zabawy, czuł podwójną potrzebę wyładowania tego ogromu napięcia, które się w
nim nagromadziło. No i nie mógł zaprzeczyć, że bawił go ten śmieszny hyung z
małym, niegroźnym nożykiem w dłoni. Ten
sam hyung, który przez cały dzień go ignorował i radował się jego niedolą. Ten
sam hyung, który przez cały dzień był chłodny i opanowany. Ten sam hyung, który
przez cały dzień parzył go niewidzialnymi płomieniami swojego lodowatego,
czarnego spojrzenia. Nadszedł czas, żeby to on zasmakował ognistego uczucia
Taemina. Młodszy zamierzał zadbać o to, żeby i tym razem pozostawić po sobie
ślad.
Minho zrobił unik, ponownie uciekając przed atakiem
przyjaciela. Taemin musiał być okropnie rozstrojony. W innym wypadku nie
chybiałby tak łatwo. Minho nie narzekał jednak na brak wrażeń. Z rozpalonym
narzędziem w dłoni, młodszy wyglądał nad wyraz czarująco. Jego skumulowana
furia zdawała się podnosić temperaturę w całym pomieszczeniu. Chłopak wręcz
emanował drapieżną aurą, gotów lada moment znów skoczyć do ataku. A jego ciemne
oczy płonęły najgorętszym ogniem z możliwych. Wydały się Minho dużo
niebezpieczniejsze i piękniejsze, niż jakikolwiek realny pożar. Te ogniste oczy
były w stanie pochłonąć wszystko na swojej drodze, pozostawiając po sobie
jedynie zgliszcza. Minho je uwielbiał.
Taemin natomiast, nie był zachwycony tym, co widział. Co
prawda bawił go niemal bezbronny hyung, a jego ciemne włosy wyjątkowo ładnie
wyglądały zabarwione blaskiem ognia, ale coś mu w tym starciu wciąż nie
pasowało. W przypadku każdej poprzedniej walki, tym co najbardziej Taemina
zachwycało, były oczy Choi Minho. Dzikie, nieokiełznane, szalone. Taemin
uwielbiał każde z tych niezrównoważonych spojrzeń, bo dobrze wiedział, że to on sam był ich powodem. Że to nie kto
inny, jak Lee Taemin doprowadza Choi Minho do obłędu.
Tym razem jednak, oczy hyunga były porażająco wręcz
zwyczajne. Blask ognia odbijał się w ich brązowej toni, migotał w niej,
rozświetlał ją. Mimo to nie był w stanie wydobyć z tych dziwnych oczu ani
jednego pierwiastka gwałtowności czy szaleństwa. Nie. Spojrzenie Minho było
spokojne i zdystansowane. Najzwyczajniej w świecie nudne. Taemin naprawdę nie rozumiał, co tego dnia było z hyungiem
nie tak. Nie zamierzał jednak dać się tak łatwo zniechęcić. Postanowił za
wszelką cenę wydobyć z przyjaciela tę samą bestię, którą w nim widział, kiedy
ten piętnował jego policzek pieszczotą swojego noża. Czy hyung tego chciał, czy
nie.
Z tą myślą, Taemin ponownie zaatakował, tym razem nie
włączając palnika, tylko zamachując się narzędziem tak, żeby wytrącić śmieszny
nożyk z dłoni przyjaciela. Rozbroiwszy napastnika, chłopak naparł na niego
całym ciałem, ponownie przygważdżając go do podłogi. Zadowolony ze swojej
przewagi, wygodnie usadowił się okrakiem na brzuchu swojej ofiary, dopiero
teraz znów włączając palnik, i z radosną miną machając płomieniem przed oczami
bezbronnego Minho. Chciał go znokautować, wystraszyć, sprowokować. Żadne z jego
działań, nie przyniosło jednak pożądanego efektu. Co prawda starszy posłusznie
wodził ostrożnym spojrzeniem za ogniem dobywającym się z taeminowego narzędzia,
jego oczu nie wypełniało jednak przerażenie. Ani nawet obawa. Były niedorzecznie
nieporuszone. Bezbarwnie spokojnie. Nudne.
A co najgorsze, wcale nie
patrzyły na Taemina.
Znowu.
To przechodziło wszelkie pojęcie! Nie dość, że hyung ignorował
go przez większość dnia, to nawet teraz, pośrodku pasjonującej, gorącej walki,
on wciąż nie wykazywał zainteresowania! Taemin nie zamierzał dłużej tolerować
takiego traktowania.
Wyciągnął dłoń i z mściwym błyskiem w oku szarpnął za skraj
koszuli przyjaciela, sprawiając, że kilka górnych guzików posypało się na
posadzkę. Z determinacją rozchylił materiał, obnażając część klatki piersiowej
starszego chłopaka. Po takich przygotowaniach, zacisnął obie dłonie na swoim
palniku, celując w przyjaciela. Skoro Minho nie chciał dopuścić płomieni do
swojego spojrzenia, Taemin postanowił zaaplikować ich żar w znacznie bardziej
bolesnym miejscu. Tuż nad sercem.
Przybierając gotową do ataku pozycję, spodziewał się jakiejś
reakcji, wyrywania się, prób ucieczki. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Minho
rozłożył ręce na podłodze, jakby z pokorą czekając na zaplanowaną przez
młodszego torturę. Taemin mocniej zacisnął dłoń na swoim narzędziu zbrodni, i
zawahał się. Uniósł wzrok znad nagiej piersi przyjaciela, żeby jeszcze raz
spróbować spojrzeć mu w oczy.
Błąd.
Minho znów to robił. Znów na niego patrzył. A Taemin znów nie mógł się ruszyć, pod wpływem tego
hipnotyzującego spojrzenia, które miało nad nim władanie. Sytuacja była
absurdalna. Młodszy mógł w każdej chwili sięgnąć po zwycięstwo. Było dosłownie
na wyciągnięcie ręki. Lee miał śmiercionośny palnik w dłoni i rozsadzającą go
od wewnątrz, godną czyjegoś zgonu frustrację, buzującą w żyłach wraz z krwią. Minho
zaś leżał bezbronnie na podłodze, wyekwipowany jedynie w swoje dziwne, czarne,
niezgłębione oczy. Dlaczego Taemin w ogóle się wahał? Dlaczego nie mógł nawet
wydobyć z siebie głosu? I dlaczego, do cholery, nie potrafił choćby drgnąć,
zbyt zniewolony mocą tego paraliżującego spojrzenia?
Zupełnie, jakby Choi założył mu kaganiec i zabronił nie tylko gryźć, ale i szczekać.
Zszokowany tą myślą, Taemin nawet nie zareagował, kiedy
Minho łagodnym gestem wyciągnął mu z dłoni palnik i odłożył narzędzie na bok.
Dopiero, kiedy przyjaciel dziwnie pieszczotliwym gestem przesunął dłonią po
jego udzie, młodszy wzdrygnął się i nieco otrzeźwiał, błyskawicznie staczając
się z ciała przyjaciela, i przysiadając na podłodze.
Uwolniony spod ciężaru młodszego, Minho podniósł się z
ziemi, przez chwilę z rozbawieniem lustrując wzrokiem wyrządzone przez Taemina
szkody na jego koszuli. Następnie uniósł spojrzenie na wciąż siedzącego na
podłodze przyjaciela, który ze zmarszczonymi brwiami patrzył w przestrzeń,
jakby próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Minho z rozczulonym
uśmiechem podszedł do Taemina, a ten zerknął na niego spode łba.
- Trzy jeden dla ciebie – powiedział starszy, uśmiechając
się do przyjaciela krzywo. – Dobra robota – dodał z pochwałą w głosie, po czym
wyciągnął dłoń i poklepał młodszego po głowie. Taemin nawet nie drgnął, wciąż
wpatrując się w przyjaciela dziwnym, ciemnym spojrzeniem, i przez chwilę Minho
miał wrażenie, że młodszy jest gotów odgryźć mu rękę za tę pobłażliwą
pieszczotę. Dlatego też pospiesznie wycofał się z kuchni, na odchodnym jeszcze
raz mrugając w kierunku przyjaciela, i znikając za framugą drzwi.
Taemin został sam. Palnik leżał kawałek od niego, a guziki
koszuli przyjaciela walały się po całej podłodze. Chłopak przymknął oczy i
powoli wypuścił powietrze z płuc. Trzy jeden. Wygrał kolejną rundę. Zwiększył
przewagę. Przybliżył się do zwycięstwa.
Dlaczego więc czuł się, jak przegrany?
Jakby przez całe to starcie nie robił nic innego, jak
wykonywanie cudzego planu. Niczym posłuszne zwierzątko, podążające za
poleceniami swojego pana.
Taemin otworzył oczy i zacisnął dłonie w pięści, po czym uśmiechnął
się przebiegle, na powrót odzyskując hart ducha i zapał do zabawy. Hyung chciał
mieć zwierzątko, i będzie je miał, już on o to zadba.
Był tylko niezmiernie ciekaw, czy Choi Minho zdoła poskromić
taką bestię, jaką był Lee Taemin.
~*~
Nowy rozdział! Szczerze mówiąc, ostatnimi czasy nie wiem, co
sądzić o Tarantellce, mam też wrażenie, że zainteresowanie słabnie z rundy na
rundę. Strasznie chciałabym doprowadzić to opowiadanie do końca, nawet jeśli
póki co nie idzie mi to zupełnie. No cóż… fighting!
Shizu <3
Nawet jeśli Taemin jest zwycięscą to Minho totalnie wygrał dla mnie tę rundę. Aż przyjemnie było sobie wyobrażać te obojętne oczy Minho xd
OdpowiedzUsuńCiekawe co znowu wymyślił Taemin. Ciekawe w jaką bestię cgce się zamienić xd
Powodzenia!
O tak, Minho przejął ster gry i triumfuje :"D Dziękuję! ^^
Usuń