14.07.2017

Tarantella: ~runda 5~




Taemin podrzucił nożyk w górę. Narzędzie wykonało wdzięczny obrót w powietrzu, po czym opadło wprost w jego otwartą dłoń. Chłopak zacisnął palce na trzonku, a ostrze zamigotało zalotnie odbitymi promieniami światła. Taemin westchnął i powtórzył czynność, ponownie wprawiając nóż w powietrzne piruety. Kiedy narzędzie znalazło się na powrót w jego dłoni, chłopak, nie unosząc głowy, dyskretnie zerknął w bok.

Zero reakcji. Jego hyung wciąż siedział nad stołem pełnym sprężyn i kółek zębatych, nie racząc tańczącego noża, ani jego właściciela, ani jednym spojrzeniem. Młodszy mimowolnie się naburmuszył, po czym wrócił do zabawiania się migotliwymi piruetami lśniącego ostrza. Jego jedynego przyjaciela. Minho zdecydowanie nie zasługiwał dzisiaj na to miano.

Młodszy prychnął pod nosem i z jeszcze większą determinacją wbił wzrok w latający nóż, byle nie patrzeć w stronę hyunga, który był dzisiaj nad wyraz wręcz bezduszny, nie okazując mu choćby krztyny swojej uwagi. Tak. Lee Taemin czuł się ignorowany. Bezczelnie, okrutnie, frustrująco ignorowany. I było to uczucie tak przygnębiające, że chłopak zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić.

Wszystko zaczęło się tego poranka, kiedy z werwą wkroczył do kuchni, na wstępie widowiskowo zamachując się nad głową swoim nowo nabytym harpunem. Był niesamowicie długi i ostry, a mając tak wprawnego użytkownika, jak Taemin, mógł z powodzeniem stać się idealnym narzędziem w kolejnej rundzie gry. Chłopak spodziewał się wielu różnych reakcji. Wyobrażał sobie Minho rozbawionego, Minho pobłażliwego, Minho rozczulonego, Minho czujnego, Minho zaalarmowanego, Minho przebiegłego… Nigdy w życiu nie pomyślałby jednak, że tego dnia natrafi na Minho obojętnego. Nie wiedział nawet, że taki zlepek słów jest w stanie zaistnieć. Ale oto siedział tuż przed nim. Minho we własnej osobie. A jego twarz nie wyrażała nic innego, jak dogłębną obojętność. Starszy powitał go ledwie słyszalnym pomrukiem, wzroku nawet nie unosząc znad czytanej przez siebie gazety. I tyle. Ani jednego spojrzenia. Ani jednego uśmiechu. Ani jednej dokuczliwej uwagi. Taemin był tą dziwną sytuacją tak rozczarowany, że naraz zupełnie odechciało mu się zabawy harpunem. Dlatego pozwolił imponującemu, a mimo to zbędnemu narzędziu z głuchym brzdękiem opaść na podłogę, po czym smętnie powlókł się na swoje krzesło, zagubionego spojrzenia ani na moment nie odrywając od twarzy hyunga. Była spokojna, zrelaksowana, skupiona i zdecydowanie niezainteresowana siedzącym po drugiej stronie stołu chłopakiem. Taemin w frustracji wydął policzki, po czym agresywnie wbił widelec w swój omlet. Jeszcze nigdy nie czuł takiej potrzeby wyżycia się na własnym śniadaniu.

Dalsza część dnia wcale nie przebiegała lepiej. Taemin próbował wszystkiego. Od propozycji wspólnego łapania nietoperzy, przez pomysł nauki strzelania z łuku, aż po śmiałą próbę prowokacyjnego huśtania się na żyrandolu (to ostatnie zostało przez Minho sprawnie i skutecznie udaremnione). I choć Taemin głowił się i zastanawiał, choć biegał i się wysilał, ani jedno z jego działań nie zdołało przełamać zimnej bariery zobojętnienia, którą niespodziewanie (i zupełnie bezsensownie) Minho zbudował wokół siebie z dnia na dzień.

Taemin był zdruzgotany. Bo na cóż mu te wszystkie zmyślne zabawy, jeśli nie ma nikogo, komu mógłby o nich opowiedzieć? Na co mu tłuczenie stuletnich filiżanek, jeśli nikt go za to nie zgani? Na co mu wpuszczanie kolejnych nietypowych zwierząt do domu, jeśli nikt nie spojrzy na to z rozbawieniem? Na co mu ta cała zgromadzona w szafie, zmyślna broń, jeśli jedyna osoba, na której chciałby jej użyć, jest zwyczajnie niezainteresowana?

Świat naraz wydał mu się tak bezbarwny i pozbawiony jakichkolwiek atrakcji, że ledwie był w stanie wykrzesać z siebie choćby tyle siły, żeby móc żonglować swoim migoczącym w powietrzu nożykiem. Bez odpowiedniego kompana, życie stawało się najnudniejszym doświadczeniem z możliwych.

Taemin pochwycił swój nożyk i ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się odbijanemu przez ostrze światłu. Wpadające przez okno promienie załamywały się na gładkiej powierzchni, i barwiły ścianę tuż nad głową zajętego milczącą pracą Minho. Taemin poruszył trzymanym przez siebie narzędziem, kierując snop światła nieco niżej, aż jasna plama dosięgnęła twarzy starszego. Choi przez chwilę nie reagował, wciąż obracając śrubokręt w dłoni. Taemin już miał westchnąć z rezygnacją, po raz kolejny przełykając gorzki smak porażki, kiedy naraz jego świetlna zaczepka niespodziewanie podziałała.

Minho uniósł wzrok. A jego oczy były tak ciemne, że nawet zbłąkane słoneczne refleksy nie potrafiły wydobyć z ich tęczówek zwyczajowej, ciepłej barwy czekolady. Taemin poczuł dreszcz na plecach, a nożyk niemal wypadł mu z dłoni.

Znowu.

Dobrze, niech będzie. Taemin nieco przesadził w swoim wywodzie o rzekomej ignorancji hyunga. Tak naprawdę ona wcale nie była tak całkowita, jak mogłoby się wydawać. Młodszy czuł się ignorowany, to prawda. Od rana Minho wymienił z nim tylko kilka niezbędnych słów, na każdą jego próbę rozmowy reagując dobitnym milczeniem. W dodatku nie dał się przekonać do wzięcia udziału w ani jednej z taeminowych zabaw. Jeśli to nie były oznaki ignorowania, to Taemin nie wiedział, co nimi było. Młodszy dostrzegł jednak coś, co zdecydowanie nie wpisywało się w te ramy zimnego zobojętnienia. Coś, co każdorazowo wytracało go z równowagi i dodatkowo dezorientowało i tak już zagubiony umysł, o zmysłach nawet nie wspominając. Rzecz w tym, że od czasu do czasu, zawsze w najmniej oczekiwanych momentach, Minho ni stąd ni zowąd na niego patrzył.

Tak, patrzył.

Nie był to jednak żaden ze znanych Taeminowi typów spojrzenia. Minho nie patrzył na niego z naganą, ani z rozbawieniem. Nie była to też sympatia, bądź rozczulenie. Ani nawet irytacja, czy złość. Nie. Sposób, w jaki starszy na niego spoglądał był inny, nowy, obcy. A przy tym wręcz elektryzujący. Spojrzenie Minho było jak zimny ogień, który przez parę sekund lizał skórę jego karku bądź skroni, żeby po chwili niespodziewanie zniknąć, zostawiając po sobie mrowiące piętno niewidocznych poparzeń. Taemin jeszcze nigdy nie widział, żeby oczy jego przyjaciela były tak niesamowicie ciemne, tak porażająco bezdenne, tak lodowato gorące.

I Taemin czuł się przez nie bezsprzecznie sparaliżowany.

Był to w jego przypadku stan wybitnie rzadki, by nie rzec, niespotykany. Taemin od zawsze czuł niewyobrażalną wręcz potrzebę ruchu. Był w stanie cały dzień uganiać się za szczurami w piwnicy, albo przez wiele godzin zabawiać się na zmianę wbieganiem po schodach i zjeżdżaniem z ich lśniącej, eleganckiej poręczy. Nawet, kiedy nie miał absolutnie żadnego zajęcia, potrafił krążyć po całym domu, w kółko, i w kółko, nie mogąc usiedzieć w miejscu dłużej, niż kilka minut. Bezruch był dla niego stanem niemal nieosiągalnym. A teraz proszę, jedno spojrzenie hyunga, i Taemin nie potrafił nawet drgnąć. Jakie tajemne moce posiadł starszy, że udawało mu się zrobić coś, zdawałoby się, niemożliwego? Lee był całym tym nietypowym zjawiskiem tak zdezorientowany, że nawet nie próbował walczyć z ową dziwną siłą. Pozwalał jej przyszpilić się do siedzenia, z naukową wręcz ciekawością pogrążając się w stanie bezruchu, który był mu tak obcy, a którego tego jednego dnia doświadczył już kilka razy. Pod koniec śniadania. W trakcie porządków w ogrodzie. Podczas zabawy łukiem (kiedy Minho mu odmówił, postanowił samodzielnie nieco się rozerwać). I nawet teraz, w najzwyklejszym, najnudniejszym momencie tego dnia. Za każdym razem starszy bez ostrzeżenia unosił wzrok i spoglądał Taeminowi w oczy, rzucając na chłopaka tajemne zaklęcie. Bo cóż innego mogło to być, jak nie czarna magia właśnie? Cóż innego mogło przyspieszyć bieg taeminowego serca, cóż innego mogło gwałtownie podwyższyć temperaturę i przeciąć rytm oddechu? Cóż innego było w stanie sparaliżować jego ciało, na moment zamieniając go w wewnętrznie rozedrgany kamienny posąg, niezdolny do najlżejszego ruchu? To musiał być jakiś czar. Sprytne zaklęcie, za pomocą którego Minho bawił się jego ciałem. Na domiar złego, Taemin wciąż nie potrafił rozstrzygnąć, czy jest całą sytuacją poirytowany, czy też wręcz przeciwnie. Dziwna moc, którą posiadł nad nim Minho, powinna go frustrować, powinna wprawiać w zdenerwowanie. W końcu dawało to starszemu sporą przewagę w razie starcia. Taemin odkrył jednak, że zamiast chcieć się spod tego zaklęcia wyrwać, znacznie bardziej kusiła go opcja poddania się mu. Bo w tych rzadkich chwilach, kiedy ich spojrzenia się spotykały, cała uwaga hyunga znów należała do niego. A czarny ogień, który szalał wtedy w oczach Minho, był najpiękniejszym widokiem, jakiego Taemin w życiu doświadczył. Chciał, żeby hyung uwolnił ten pożar z ryz spojrzenia, żeby dał mu zawładnąć całym swoim ciałem.

Taemin chciał pozwolić się poparzyć.

Nie było to jednak takie proste, bo płomień usidlającego go spojrzenia każdorazowo muskał skórę tylko przez chwilę, na tyle długo, żeby wywołać gorąc, ale zbyt krótko, żeby pozostawić po sobie jakikolwiek widoczny ślad. Po upływie tego dziwnie intensywnego i przyprawiającego o zawrót głowy momentu, połączenie zostawało przerwane. Rozgrywka zawieszona. Ogień znów ukryty. Gdzieś w głębinie spojrzenia Choi Minho.

Tak było i tym razem. Po paru chwilach igrania z ogniem, starszy jak gdyby nigdy nic spuścił wzrok, na powrót zajmując się swoją pracą. I tyle. Nic więcej. Koniec. Ani śladu po rozpalających zmysły płomieniach, które tak młodszego hipnotyzowały. Twarz Minho nie wyrażała żadnych emocji, a przepełniona stoickim spokojem postawa tylko dodatkowo Taemina irytowała. Bo kiedy on odchodził od zmysłów, ledwo panując nad tempem oddechu, jego przyjaciel jak gdyby nigdy nic dłubał śrubokrętem w swoich głupich mechanizmach! Minho znów był obojętnym, zimnym draniem, który nie chciał się z Taeminem bawić.

Lee z frustracją zamachnął się nożem, mocnym rzutem wbijając go w drewniany stół, tuż obok prawej dłoni przyjaciela. Starszy nawet nie drgnął. Taemin prychnął pod nosem i gwałtownie wstał z kanapy, na powrót odzyskując zdolność i potrzebę ruchu.

- Nudziarz… - skwitował burkliwie w stronę wciąż niewzruszonego, zobojętniałego hyunga, po czym ostentacyjnie opuścił pomieszczenie.

Był swoją irytacją tak zaabsorbowany, że zupełnie przegapił ledwo powstrzymywany cień rozbawionego uśmiechu, błąkający się w kącikach ust przyjaciela. Kiedy tylko Taemin zniknął za drzwiami, Minho przestał udawać, że pracuje i powoli wypuścił powietrze z płuc. Wsparł łokcie na blacie stołu, brodę kładąc na otwartych dłoniach, i dopiero teraz pozwalając dotąd maskowanemu, szerokiemu uśmiechowi rozjaśnić całą twarz. Był tak niemożliwie usatysfakcjonowany.

Bo jego plan działał.

Tak, to był plan. Minho nie igrał z taeminową cierpliwością bez powodu. Jego dzisiejsze nietypowe zachowanie miało za sobą pewien konkretny cel. A obrana metoda okazała się być zadziwiająco wręcz skuteczna.

Kiedy poprzedniego dnia w głębokiej zadumie analizował całą obecną sytuację, doszedł do pewnego bardzo prostego wniosku. Co do swojej słabości względem Taemina nie miał już najmniejszych wątpliwości, dlatego zamiast roztrząsać to zagadnienie, spojrzał na sprawę z przeciwnej strony. Rozważając kwestię słabych punktów przyjaciela, uzyskał nową konkluzję. Taemin był zależny, od poświęcanej mu przez niego uwagi. Ilekroć Minho nie miał dla przyjaciela czasu, młodszy był przygaszony. Ilekroć zgadzał się na któryś z jego szalonych pomysłów, Taemin wręcz promieniał z entuzjazmu. Tak było od zawsze. Już od lat przedszkolnych, młodszy wykazywał zainteresowanie jedynie zabawami ze swoim przyjacielem, całą resztę dzieci traktując z góry i z dystansem. Nie żeby Minho mu się jakoś szczególnie dziwił. Ta zgraja bachorów naprawdę nie dorastała do poziomu ich wysublimowanych pomysłów na rozrywkę. Podobnież, jak pani przedszkolanka, która co najmniej dwa razy w tygodniu przechodziła coś na kształt załamania nerwowego, nie potrafiąc pojąć geniuszu ich zabaw. Najwyraźniej sama musiała mieć niezbyt udane dzieciństwo. Innego wytłumaczenia obaj z Taeminem znaleźć nie potrafili. Czasy przedszkolne nie były jedynym przykładem na poparcie tezy Minho. Lata mijały, a młodszy wykazywał względem swojego hyunga niesłabnące przywiązanie. I o ile Choi był typem samotnika, który mógłby przejść przez życie, mając jedynie swoje tykające mechanizmy za przyjaciół, to Taemin był inny. Potrzebował towarzysza. Kogoś, kto okaże mu zainteresowanie i uwagę. Kogoś, kto będzie w stanie choćby chwilowo zagłuszać przytłaczającą nudę, powiązaną z ludzką egzystencją. Lee Taemin potrzebował przyjaciela. A tak się składało, że tę zaszczytną funkcję pełnił właśnie Minho. Sama ta konkluzja sprawiła, że ponownie poczuł pełnię kontroli nad sytuacją. Taemin go potrzebował. Starszy miał więc nad nim władzę.

Minho wyszarpnął nóż Taemina z drewna stołu, i począł bawić się nim zupełnie tak samo, jak jeszcze niedawno robił to właściciel ostrza. Metal lśnił wdzięcznie w słońcu, barwiąc ściany świetlnymi wzorami. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, tym razem dużo cieplej i czulej, jednocześnie wspominając spojrzenie, które wymienił z przyjacielem ledwie kilka minut temu. Oczy wpatrującego się w niego Taemina jeszcze nigdy nie były tak nieruchome, głębokie, piękne. Tak piękne, jak piękne potrafi być niebo tuż przed burzą, albo morze oczekujące na sztorm. Ilekroć starszemu udawało się wydobyć z przyjaciela to spojrzenie, ledwo powstrzymywał się, żeby nie porzucić swojej maski zobojętniałości, i nie ruszyć w tan z tym zastygłym w zmrożonym napięciu żywiołem już teraz. Choi Minho wiedział jednak, że cierpliwość, to cnota. Potrafiła każdej zabawie dodać niewypowiedzianego uroku.

Chłopak przestał bawić się nożem i zerknął w stronę drzwi, za którymi jakiś czas temu zniknął Taemin. Młodszy jak zwykle był zbyt zniecierpliwiony i roztargniony, żeby zrozumieć, co się dzieje. Żeby zauważyć, że został poddany swego rodzaju tresurze. Odkrywszy ogrom posiadanej władzy, Minho doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem na jej wyegzekwowanie, będzie ograniczenie tego, od czego Taemin był uzależniony. Dawkowanie uwagi.  Im mniej młodszy jej otrzymywał, tym bardziej jej pragnął. A im bardziej jej pragnął, tym większą władzę miał nad nim Minho. Ta rozgrywka była inna od poprzednich. Starszemu nie zależało na bezpośrednim, krwawym starciu. Zamiast tego napawał się misterną pajęczyną manipulacji, którą powoli rozsnuwał wokół swojej ofiary. Taemin był niczym dzikie zwierzątko na uwięzi. Niczym stworzenie, które, zbyt zamroczone jego intensywnym spojrzeniem, wciąż nie zauważyło, że nie jest już w lesie, tylko kroczy po arenie cyrkowej, wykonując zmyślne sztuczki pod dyrygencją  tresera. I Minho musiał przyznać, że proces poskramiania Lee Taemina był nad wyraz intrygującym zajęciem.

Choi uniósł rękę, i na powrót z impetem wbił nóż w blat stołu, nie przejmując się jego pokiereszowaną, zabytkową powierzchnią. Na ustach chłopaka zajaśniał drapieżny uśmiech, który tylko poszerzył się, kiedy dobiegło go odległe nawoływanie jego imienia, gdzieś z drugiego końca starego domu. Z rosnącą ekscytacją, ruszył w stronę drzwi.

Wręcz nie mógł się doczekać, aż jego ulubiona bestia wreszcie spróbuje zerwać się z łańcuchów.

~*~

Taemin zabębnił palcami o blat stołu, obserwując jak jego przyjaciel w milczeniu wkracza do kuchni i z miejsca zabiera się do przygotowywania kolacji, nie zaszczycając przy tym młodszego ani jednym spojrzeniem. Lee wbił wzrok w plecy krzątającego się przy zlewie przyjaciela, z coraz większym zniecierpliwieniem stukając paznokciami o drewno. Przepełniony irytacją dźwięk roznosił się po pomieszczeniu, docierał w każdy zakamarek starej kuchni. Od pleców Minho zdawał się jednak odbijać bez echa, zupełnie, jakby chłopak nawet go nie słyszał. Taemin westchnął ciężko, i w akcie ostateczniej bezradności położył głowę na stole.

Miał dość.

Tego było już zbyt wiele. Nie potrafił żyć w ten sposób. Nawet nie był głodny, zachowanie przyjaciela za bardzo go rozstrajało, żeby mógł zaprzątać sobie głowę pustym żołądkiem. Zawołał Minho do kuchni w nadziei, że przynajmniej tym razem coś w jego postawie wróci do normalności. Wiedział, że w kwestii jedzenia przyjaciel go nie zignoruje. Najwyraźniej wciąż tkwiła w nim resztka jego zwyczajowej opiekuńczej natury. Cóż jednak z tego, skoro wciąż zachowywał się jak bezduszny ignorant? Taemin nie miał pojęcia, co hyung zamierzał w ten sposób osiągnąć, ale jedno było pewne.

Miał dość.

Te dwa słowa krążyły mu po głowie, powtarzane wciąż i wciąż, niczym zepsuta płyta gramofonowa, odtwarzająca w kółko ten sam fragment melodii, która przestaje przypominać muzykę, przeistaczając się w drażniący uszy jazgot. Taemin czuł, jak wszystko coraz gwałtowniej kotłuje się w nim, jak z każdą milczącą sekundą poziom jego frustracji wzrasta, jak każdy odgłos cichej krzątaniny przyjaciela dodatkowo gra mu na nerwach. Był jak bomba zegarowa. Gotów lada chwila wybuchnąć. Wystarczył bodziec.

Minho w milczeniu poustawiał przygotowane przez siebie talerze z jedzeniem na stole, jednocześnie z rozbawieniem obserwując pokładającego się na blacie Taemina. Jego rozpaczliwe, przepełnione dramatyzmem zachowanie było, ni mniej ni więcej, rozczulające. Starszy potrafił jednak stwierdzić, że Lee długo już nie wytrzyma. Był na granicy wytrzymałości. O krok od wybuchu.

- Jedz – odezwał się Minho oschłym tonem, jednocześnie samemu zasiadając naprzeciwko przyjaciela i jak gdyby nigdy nic nakładając sobie na talerz sporą ilość sałatki. Taemin powoli uniósł głowę i wbił w przyjaciela intensywne spojrzenie. Jego oczy już nie były zirytowane, rozdrażnione, czy rozkojarzone. Wszystkie te powierzchowne emocje pożarła bezdenna czerń. Nadchodziła burza.

Minho skupił wzrok na swoim talerzu, zamierzając do ostatniej chwili udawać zobojętnienie. Jego zdolność do zachowania opanowanej postawy była prawdziwym błogosławieństwem. Bo Bóg jeden wiedział, co te ciemne, przerażające oczy z nim robiły. Nie unosząc wzroku, wyciągnął przed siebie rękę, żeby sięgnąć po stojący w koszyku na stole chleb. Jego otwarta dłoń zamarła jednak w powietrzu, kiedy poczuł coś, czego się nie spodziewał.

Ogień.

Starszy gwałtownie uniósł wzrok, z zaskoczeniem spoglądając na płonącą zapałkę, którą Taemin trzymał tuż pod jego zastygłą ponad stołem, otwartą dłonią. Mały, drżący płomyk nie dotykał skóry starszego, jedynie muskając ją unoszącym się ku górze gorącem. Zaczepiając. Zapraszając do zabawy. Minho przez chwilę obserwował to zjawisko ze zmarszczonymi brwiami, po czym przeniósł wzrok na właściciela psotnego płomyka.

Taemin uśmiechnął się do niego drapieżnie, wreszcie uzyskując pożądaną uwagę ze strony hyunga. Jeśli Minho nie zamierzał go poparzyć, on sam musiał sięgnąć po ogień. Przyjaciel torturował go swoimi płomiennymi spojrzeniami przez cały długi dzień. Nadszedł moment rewanżu.

Minho, wciąż spoglądając w te lśniące niebezpiecznie oczy, powoli zamknął dłoń na płomyku zapałki. Kiedy ją ponownie otworzył, spomiędzy jego palców uniosło się ku górze kilka rozmytych pasemek dymu. Żaden z chłopców nie zwrócił jednak na to uwagi. Zbyt zajęci byli narastającą w splocie spojrzeń burzą. Obaj dobrze wiedzieli, że prawdziwy pożar miał dopiero nastąpić. Dało się to wyczuć w gorącu dzielącego ich powietrza.

W pewnym momencie Minho przechylił lekko głowę, a jego usta uformowały się w pobłażliwy uśmieszek. Tyle wystarczyło.

Ten kpiący wyraz stał się iskrą, która rozpętała piekielny ogień.

Oczy Taemina błysnęły niebezpiecznie, i nagle chłopak wszedł na blat stołu, sekundę potem rzucając się na przyjaciela, niczym dzikie zwierzę ruszające do ataku.  Krzesło, na którym siedział Minho, przewróciło się do tyłu, sprawiając że obaj znaleźli się na podłodze. Starszy błyskawicznie przetoczył się w lewo, unikając wymierzonego na oślep ciosu przyjaciela. Nawet nie zauważył, kiedy w rękach młodszego nie wiadomo skąd zmaterializował się niewielkich rozmiarów kuchenny palnik, ale co do jednego nie miał już wątpliwości – czekała ich niezwykle gorąca runda. Pospiesznie zebrał się z podłogi, po drodze chwytając leżący na stole nóż do krojenia chleba. Jego broń wyglądała wybitnie mizernie, w porównaniu z tym, czym dysponował Taemin. Czym jednak byłaby ta gra, bez odrobiny ryzyka?

Kiedy Minho cofnął się o krok w tył, jego przyjaciel znów zaatakował, tym razem mierząc w niego swoim płomiennym narzędziem. Starszy o włos uniknął bliskiego spotkania z palnikiem, w ostatniej chwili uskakując na bok. Taemina to jednak nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Dopiero się rozkręcał. Przez cały dzień musiał znosić wszechobecną, przybijającą, przepełnioną samotnością nudę. Dlatego teraz, kiedy wreszcie nastał moment zabawy, czuł podwójną potrzebę wyładowania tego ogromu napięcia, które się w nim nagromadziło. No i nie mógł zaprzeczyć, że bawił go ten śmieszny hyung z małym,  niegroźnym nożykiem w dłoni. Ten sam hyung, który przez cały dzień go ignorował i radował się jego niedolą. Ten sam hyung, który przez cały dzień był chłodny i opanowany. Ten sam hyung, który przez cały dzień parzył go niewidzialnymi płomieniami swojego lodowatego, czarnego spojrzenia. Nadszedł czas, żeby to on zasmakował ognistego uczucia Taemina. Młodszy zamierzał zadbać o to, żeby i tym razem pozostawić po sobie ślad.

Minho zrobił unik, ponownie uciekając przed atakiem przyjaciela. Taemin musiał być okropnie rozstrojony. W innym wypadku nie chybiałby tak łatwo. Minho nie narzekał jednak na brak wrażeń. Z rozpalonym narzędziem w dłoni, młodszy wyglądał nad wyraz czarująco. Jego skumulowana furia zdawała się podnosić temperaturę w całym pomieszczeniu. Chłopak wręcz emanował drapieżną aurą, gotów lada moment znów skoczyć do ataku. A jego ciemne oczy płonęły najgorętszym ogniem z możliwych. Wydały się Minho dużo niebezpieczniejsze i piękniejsze, niż jakikolwiek realny pożar. Te ogniste oczy były w stanie pochłonąć wszystko na swojej drodze, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza. Minho je uwielbiał.

Taemin natomiast, nie był zachwycony tym, co widział. Co prawda bawił go niemal bezbronny hyung, a jego ciemne włosy wyjątkowo ładnie wyglądały zabarwione blaskiem ognia, ale coś mu w tym starciu wciąż nie pasowało. W przypadku każdej poprzedniej walki, tym co najbardziej Taemina zachwycało, były oczy Choi Minho. Dzikie, nieokiełznane, szalone. Taemin uwielbiał każde z tych niezrównoważonych spojrzeń, bo dobrze wiedział, że to on sam był ich powodem. Że to nie kto inny, jak Lee Taemin doprowadza Choi Minho do obłędu.

Tym razem jednak, oczy hyunga były porażająco wręcz zwyczajne. Blask ognia odbijał się w ich brązowej toni, migotał w niej, rozświetlał ją. Mimo to nie był w stanie wydobyć z tych dziwnych oczu ani jednego pierwiastka gwałtowności czy szaleństwa. Nie. Spojrzenie Minho było spokojne i zdystansowane. Najzwyczajniej w świecie nudne. Taemin naprawdę nie rozumiał, co tego dnia było z hyungiem nie tak. Nie zamierzał jednak dać się tak łatwo zniechęcić. Postanowił za wszelką cenę wydobyć z przyjaciela tę samą bestię, którą w nim widział, kiedy ten piętnował jego policzek pieszczotą swojego noża. Czy hyung tego chciał, czy nie.

Z tą myślą, Taemin ponownie zaatakował, tym razem nie włączając palnika, tylko zamachując się narzędziem tak, żeby wytrącić śmieszny nożyk z dłoni przyjaciela. Rozbroiwszy napastnika, chłopak naparł na niego całym ciałem, ponownie przygważdżając go do podłogi. Zadowolony ze swojej przewagi, wygodnie usadowił się okrakiem na brzuchu swojej ofiary, dopiero teraz znów włączając palnik, i z radosną miną machając płomieniem przed oczami bezbronnego Minho. Chciał go znokautować, wystraszyć, sprowokować. Żadne z jego działań, nie przyniosło jednak pożądanego efektu. Co prawda starszy posłusznie wodził ostrożnym spojrzeniem za ogniem dobywającym się z taeminowego narzędzia, jego oczu nie wypełniało jednak przerażenie. Ani nawet obawa. Były niedorzecznie nieporuszone. Bezbarwnie spokojnie. Nudne.

A co najgorsze, wcale nie patrzyły na Taemina.

Znowu.

To przechodziło wszelkie pojęcie! Nie dość, że hyung ignorował go przez większość dnia, to nawet teraz, pośrodku pasjonującej, gorącej walki, on wciąż nie wykazywał zainteresowania! Taemin nie zamierzał dłużej tolerować takiego traktowania.

Wyciągnął dłoń i z mściwym błyskiem w oku szarpnął za skraj koszuli przyjaciela, sprawiając, że kilka górnych guzików posypało się na posadzkę. Z determinacją rozchylił materiał, obnażając część klatki piersiowej starszego chłopaka. Po takich przygotowaniach, zacisnął obie dłonie na swoim palniku, celując w przyjaciela. Skoro Minho nie chciał dopuścić płomieni do swojego spojrzenia, Taemin postanowił zaaplikować ich żar w znacznie bardziej bolesnym miejscu. Tuż nad sercem.

Przybierając gotową do ataku pozycję, spodziewał się jakiejś reakcji, wyrywania się, prób ucieczki. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Minho rozłożył ręce na podłodze, jakby z pokorą czekając na zaplanowaną przez młodszego torturę. Taemin mocniej zacisnął dłoń na swoim narzędziu zbrodni, i zawahał się. Uniósł wzrok znad nagiej piersi przyjaciela, żeby jeszcze raz spróbować spojrzeć mu w oczy.

Błąd.

Minho znów to robił. Znów na niego patrzył. A Taemin znów nie mógł się ruszyć, pod wpływem tego hipnotyzującego spojrzenia, które miało nad nim władanie. Sytuacja była absurdalna. Młodszy mógł w każdej chwili sięgnąć po zwycięstwo. Było dosłownie na wyciągnięcie ręki. Lee miał śmiercionośny palnik w dłoni i rozsadzającą go od wewnątrz, godną czyjegoś zgonu frustrację, buzującą w żyłach wraz z krwią. Minho zaś leżał bezbronnie na podłodze, wyekwipowany jedynie w swoje dziwne, czarne, niezgłębione oczy. Dlaczego Taemin w ogóle się wahał? Dlaczego nie mógł nawet wydobyć z siebie głosu? I dlaczego, do cholery, nie potrafił choćby drgnąć, zbyt zniewolony mocą tego paraliżującego spojrzenia?

Zupełnie, jakby Choi założył mu kaganiec i zabronił nie tylko gryźć, ale i szczekać.

Zszokowany tą myślą, Taemin nawet nie zareagował, kiedy Minho łagodnym gestem wyciągnął mu z dłoni palnik i odłożył narzędzie na bok. Dopiero, kiedy przyjaciel dziwnie pieszczotliwym gestem przesunął dłonią po jego udzie, młodszy wzdrygnął się i nieco otrzeźwiał, błyskawicznie staczając się z ciała przyjaciela, i przysiadając na podłodze.

Uwolniony spod ciężaru młodszego, Minho podniósł się z ziemi, przez chwilę z rozbawieniem lustrując wzrokiem wyrządzone przez Taemina szkody na jego koszuli. Następnie uniósł spojrzenie na wciąż siedzącego na podłodze przyjaciela, który ze zmarszczonymi brwiami patrzył w przestrzeń, jakby próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Minho z rozczulonym uśmiechem podszedł do Taemina, a ten zerknął na niego spode łba.

- Trzy jeden dla ciebie – powiedział starszy, uśmiechając się do przyjaciela krzywo. – Dobra robota – dodał z pochwałą w głosie, po czym wyciągnął dłoń i poklepał młodszego po głowie. Taemin nawet nie drgnął, wciąż wpatrując się w przyjaciela dziwnym, ciemnym spojrzeniem, i przez chwilę Minho miał wrażenie, że młodszy jest gotów odgryźć mu rękę za tę pobłażliwą pieszczotę. Dlatego też pospiesznie wycofał się z kuchni, na odchodnym jeszcze raz mrugając w kierunku przyjaciela, i znikając za framugą drzwi.

Taemin został sam. Palnik leżał kawałek od niego, a guziki koszuli przyjaciela walały się po całej podłodze. Chłopak przymknął oczy i powoli wypuścił powietrze z płuc. Trzy jeden. Wygrał kolejną rundę. Zwiększył przewagę. Przybliżył się do zwycięstwa.

Dlaczego więc czuł się, jak przegrany?

Jakby przez całe to starcie nie robił nic innego, jak wykonywanie cudzego planu. Niczym posłuszne zwierzątko, podążające za poleceniami swojego pana.

Taemin otworzył oczy i zacisnął dłonie w pięści, po czym uśmiechnął się przebiegle, na powrót odzyskując hart ducha i zapał do zabawy. Hyung chciał mieć zwierzątko, i będzie je miał, już on o to zadba.

Był tylko niezmiernie ciekaw, czy Choi Minho zdoła poskromić taką bestię, jaką był Lee Taemin.

~*~

Nowy rozdział! Szczerze mówiąc, ostatnimi czasy nie wiem, co sądzić o Tarantellce, mam też wrażenie, że zainteresowanie słabnie z rundy na rundę. Strasznie chciałabym doprowadzić to opowiadanie do końca, nawet jeśli póki co nie idzie mi to zupełnie. No cóż… fighting!


Shizu <3

| ~runda 4~ | ~runda 6~ |

2 komentarze:

  1. Nawet jeśli Taemin jest zwycięscą to Minho totalnie wygrał dla mnie tę rundę. Aż przyjemnie było sobie wyobrażać te obojętne oczy Minho xd
    Ciekawe co znowu wymyślił Taemin. Ciekawe w jaką bestię cgce się zamienić xd
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Minho przejął ster gry i triumfuje :"D Dziękuję! ^^

      Usuń

Template made by Robyn Gleams